Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2017, 15:56   #371
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
- Kim jesteś? Skąd mnie znasz - warknął Svein przed drzwi do stajni. Słyszał głos Heinricha ale nie ufał, że to on sam. Razem z Tankredem zostawili przecież towarzysza na drugim piętrze posiadłości i nie spotkali go po drodze do bramy.

Jednocześnie siłował się z bramą, próbując ją otworzyć w dowolny sposób z użyciem łomu. W razie potrzeby zawoła do pomocy każdego z obecnych.
 
Avitto jest offline  
Stary 08-01-2017, 13:36   #372
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
W TYM SAMYM CZASIE

Godfryd i Eryczek zbyt dużo czasu spędzili na zbieraniu grzybów. Im bliżej było zmroku tym chłodniej się robiło... niby zachmurzenie wskazywało na zbliżającą się burzę, ale wcale przy tym nie było parno. Przeciwnie: temperatura wyraźnie spadała. W momencie pierwszego grzmotu chłopcy postanowili wracać do swej osady razem z wielkimi, zamykanymi koszami pełnymi grzybów. Starszy z nich - Godfryd - pomacał swoje plecy spradzając, czy wciąż ma miecz. Miecz to przydatna rzeczy w lesie, a to nawet w tych raczej spokojnych czasach. Od paru lat nie było widać, ani jednego zwierzoludzia - jedynie można było wpaść na jakieś szkielety albo żywe trupy. Wydawało się, że ukrywający się gdzieś tam nekromanta przepędził wszelkich demonologów i chaotytów... nie odnotowano przy tym żadnych ataków nieumarłych na mieszkańców. Jedynie od czasu do czasu ktoś znikał w lesie, ale to raczej te bardziej wścibskie i agresywne osoby - nieumarli raczej starali się wycofywać i jedynie atakowali, gdy ktoś za nimi chodził. Tym czasem w pobliżu Godfryda i Eryczka nie było żadnych nieumarłych. Ogólnie było pusto. Tylko ten chłód... nieprzyjemny chłód...

Chłopcy dość szybko dotarli do traktu - znacznie oddalili się od osady, ale nie od drogi. Trakt był rzadko używany, właściwie to tylko wędrowali tędy nieliczni kupcy, którzy próbowali ominąć jak najwięcej rogatek i wścibskich oczu, no i robotnicy pracujący przy wyrębie drzew i w nielicznych obozach - tartakach. Okolica była biedna, a kto coś więcej zarabiał to jechał przepuścić to w Middenheim.

Tym czasem Godfryd i Eryczek dostrzegli zbliżający się wóz. Pędził w przeciwnym kierunku niż osada. Dla bezpieczeństwa chłopcy wskoczyli szybko w zarośla. Kupcy, przemytnicy, drwale, a czemu nie banici? Zawsze w okolicy mogli grasować banici... a skoro gdzieś tam siedział nekromanta to może i porywacze zwłok? Chłopcy nie wiedzieli, że z tym ostatnim to akurat mieli rację: Dmytko, Edyta i Svein jechali tym wozem. Nie dostrzegli ich twarzy, ale widzieli wyraźnie trzy zakapturzone postacie - dwie siedziały przodem do kierunku jazdy, a trzecia bezpośrednio za nimi na pace. Godfryd i Eryczek nie widzieli ładunku - paka z tyłu była osłonięta, a cokolwiek wieziono to niewiele wystawało ponad brzegi wozu.

Przez najbliższe kilkadziesiąt minut pogoda ukazała swoje chaotyczne oblicze, gdy rozpętała się śnieżna burza. Śnieg i grad padały na przemian, a co jakiś czas pioruny uderzały w lesie. Takich rzeczy chłopcy nigdy nie zaobserwowali, ale gdyby kiedykolwiek czytaliby zakazane, magiczne księgi - no i gdyby umieli czytać - to dowiedzieliby się, że dziwna pogoda jest zwiastunem Chaosu. Przemoknięty i zamarzający Eryczek nie miał już siły iść. Byli już jakoś tak blisko wioski - a przynajmniej powinni być - ale po prostu dla dziecka to było już za dużo.
- Nie mogę już dalej iść. - powiedział malec i padł na śnieg przysłaniający trakt. Godfryd doskoczył do niego i przewrócił na plecy. Eryczek żył, ale po prostu jakby przysnął z zimna i zmęczenia. Oddech miał bardzo płytki. Po chwili Godfryd usłyszał zbliżający się wóz. Nie miał siły uciekać, czy kryć się - miał nadzieję, że to ktoś kto mu pomoże. Mylił się. Tak jakby.

Zaprzęg stanął obok leżącego chłopca. Godfryd wcześniej odłożył swój koszyk i teraz ściskał w ręku miecz - nie wyjął go jednak z pochwy, nie wiedział nawet czy ostrze nie przymarzło. Wóz był kryty - jakby płachtą narzuconą na szybko, pod którą kłębiło się coś. Płachta nie obejmowała natomiast miejsca dla prowadzącego - tam siedział zakapturzony starzec, którego twarz w świetle błyskawic wyglądała nader osobliwie.
- On umiera. - powiedział, a głos jego przebił się poprzez zamieć śnieżną. Głos suchy i martwy. Godfryd nie znał się na rodzajach żywych trupów, ale nigdy nie słyszał o takim, który gadałby. Starzec wyglądał na trupa, ale trupem raczej nie był. Skoro mówił. No chyba, że to był jakiś nieumarły gadający. Myśli Godfryda bardziej krążyły wokół mrozu i umierającego Eryczka niż czegokolwiek innego.
- Pomóż! - krzyknął do starca. Nie ufał mu, a jego ładunek z pewnością był czymś złym. Płachta wciąż wybrzuszała się od... czegoś co się pod nią wiło. Śnieg nie był jej w stanie pokryć, bo rozpuszczał się od ciepła jakie generowało to coś. Starzec zeskoczył z wozu - nadwyraz zwinnie - i podszedł do umierającego dziecka. Przez chwilę doglądał go klęcząc przy nim po czym odwrócił się do Godfryda:
- To syn hrabiego?! - a młodzieniec natychmiast mu odpowiedział
- Tak! Tak mówią! - właściwie to nie był pewien, nikt nie był pewien, ale gdyby wcześniej myślał jaśniej to natychmiast powiedziałby to. Wszakże każdy liczył na nagrodę od hrabiego, a teraz najważniejsza była doraźna pomoc. Nawet jeżeli dziwna dziadyga okazała się być kimkolwiek złym to cokolwiek mógłby im zrobić i tak jest lepsze niż zamarznąć na śmierć. Przynajmniej byłaby nadzieja.

Po chwili Godfryd poczuł się lepiej. Nie było mu już ani zimno ani mokro. Padający śnieg i grad jakby go omijał. Taką magię znał, ale zanim podziękował starcowi - bo któżby inny zaklął go od pogody - to ten przemówił swym suchym i martwym głosem:
- Zabierz grzyby i idź do wioski. Jeżeli napotkasz strażnika zgłoś wszystko co tu widziałeś. Powiedz, że zamordowano Wielkiego Alchemika. Powiedz też, że porwano tego tutaj chłopca, jak mu na imię?
- Eryk, ale... - odpowiedział jakby odruchowo Godfryd, czy został również zaklęty, żeby odpowiadać prawdę, czy był to jedynie wynik zaskoczenia.
- Ale nie martw się. Jestem z rodziny hrabiego. Eryk kiedyś wróci do waszej wioski. Nie mogę mu tu pomóc, nie mogę jechać do wioski, pomogę mu gdzieindziej. - mimo wcześniejszej wdzięczności Godfryd wyszarpnął swój miecz, ale starzec jedynie spojrzał na niego karcącym wzrokiem. Chłopiec i tak krzyknął na niego:
- Nie możesz go zabrać! Uratuj go tutaj! - a starzec mu spokojnie odpowiedział
- To niemożliwe. On umrze, chyba że go zabiorę. - Godfryd nie potrafił nic na to odpowiedzieć i po prostu obserwował jak starzec podniósł dziecko i wrzucił je na siedzenie woźnicy. Zadziwiająco silny starzec bez problemu następnie sam wskoczył obok chłopca i odjechał. Godfryd nijak na to wszystko nie zareagował wciąż zastanawiając się, czy postępuje słusznie. Po chwili zabrał swoje grzyby i pognał w kierunku wioski.

Wioska! Ach wioska! Dla Godfryda był to dom, którego jakby było trzeba to by bronił do ostatniej kropli krwi. Żyła tam jego rodzina, no i matka Eryczka i mnóstwo innych osób takich jak na przykład dziewczyna, którą chciał wziąć za żonę. Chłopiec nie znał jednak za bardzo szczegółów geopolitycznej sieci powiązań wioski i Middenheim (które zresztą odwiedził dwa razy w życiu mimo stosunkowo niewielkiej odległości). Na przykład z Middenheim pochodził sołtys, który ostatnimi czasy bardzo dużo pieniędzy przeznaczał na fałszerstwa. A czemu sołtys miałby cokolwiek fałszować? Ano na przykład, żeby wydać córkę ponad jej stan trzeba było mnóstwo dokumentów, które wskazywałyby na szlachectwo rodu. Oczywiście posag też mial znaczenie, ale miłośnią, lubieżnością i dokumentami można było nadrobić braki majątku. Jednocześnie lubieżność mogła wszystko zniszczyć, bo mogła być wykorzystana przez postronnych. Takich postronnych jak na przykład Frederick Colonsky. Ostatnimi czasy Colonsky pracował jako strażnik miejski w Middenheim, ale wygrał plebiscyt na najgorszego strażnika w całym mieście - a konkurencja była zażarta! Nie tylko nic nie robił, ale jeszcze zbieral haracze za tak zwaną "ochronę" i pobierał łapówki od każdego kto dawał. Normalnie Colonskyego spotkałaby śmierć, ale ostro opłacił gildię zabójców, żeby nie miał z nimi problemów (wieść niosła, że przeżył już trzy zamachy na swoje życie, ale tak naprawdę razem z zabójcą pozorowali zamach i nawet dwa razy podrzucili zwłoki jakiś frajerów, że to niby Colonsky pokonał zabójcę...). Oczywiście za czyny Colonskyego możnaby go skazać na karę śmierci, ale i tu zapobiegliwy strażnik przekupił decydentów. Tak naprawdę przesiębiorczość tej osoby nie znała sobie równych i prowadził tak jakby alternatywny pobór podatków, takich przez siebie wymyślonych i nie za bardzo opresyjnych. Nie dało się go zabić, więc wymyślono, że się go wyśle na banicję, ale tak bez sądu: oddelegowano go zatem do pobliskiej wioski niby to na parę dni, ale tak naprawdę delegacja byłaby przedłużana w nieskończoność. Frederick Colonsky wiedział o tym, więc i tak zamierzał zrezygnować jak tylko dostanie zaległy żołd.

Aktualnie jednak Frederick Colonsky miał kłopoty. Siedział w budce strażniczej umiejscowionej nad główną bramą osady i zastanawiał się, w którym kierunku uciekać. Ostatecznie wymyślił sobie, że uda się do Kislevu, nad rzekę Linsk... to wydawało się całkiem niezłym pomysłem. Musiał się jednak najpierw pozbyć swojego kompana. Nazywał się Edgar Grosch. Nieuczciwy, acz inteligentny skurwiel. Minusem Edgara bylo to, że nie był jasnowidzem, bo gdyby był to domyśliłby się planów Colonskyego. Można by zapytać: a czemu właściwie Frederick chciał zabić Edgara? Co było winą drugiego strażnika?

No i tu trzeba powrócić do sołtysa i jego lubieżne córki. Otóż tej nadspodziewanie mroźnej nocy Colonsky udał się do łoża córki sołtysa i ostro ją zerżnął. To nie był problem, bo rozkładała nogi przed każdym. Problemem jednak było, że sołtys - prawdopodobnie ze względu na anomalie pogodowe - postanowił wówczas zajrzeć do komnaty swej córki. Widząc taką świnię jak Colonskyego w jej łóżku zareagował mocno nerwowo - na tyle nerwowo, że Frederick musiał się bronić. Strażnik sięgnął po pierwszą rzecz jaką miał pod ręką - drewnianego, sztucznego penisa i niemalże na oślep dźgnął nim. Penis dość gładko wszedł w oczodół sołtysa zabijając go na miejscu. Miecz, który trzymał władca wioski wypadł mu z dłoni i opadł na łóżko. Córka sołtysa już zebrała powietrze, żeby krzyczeć, gdy błyskawicznie Colonsky rzucił się na nią i ją udusił. Już wówczas wiedział, że sołtys ma naprawdę duże plecy i łapówkami nie da się z tego wyjść. Najlepszym byłoby uciec, ale najpierw załatwić sobie alibi co pościg nie ruszyłby. Wychodząc zamierzał splądrować dom sołtysa, ale to przecież natychmiast rzuciłoby podejrzenia na niego, więc uciekając nic nie ukradł.

Jedyną osobą, która wiedziała o zejściu z posterunku Colonskyego był właśnie Edgar Grosch. Teraz rozmawiali ze sobą przy kubkach gorącej herbaty z bimbrem, a głowę jednego z mężczyzn zaprzątały myśli jak przekonać Edgara, żeby obaj zeszli z posterunku i udali się w las. Wówczas strażnik z drugiej bramy pilnowałby tą... a i Edgar i Frederick nigdy już nie wróciliby do wioski, zaginieni jak to tam zdarza się.

I właśnie w takich okolicznościach do bramy podbiegł miejscowy chłopiec: Godfryd targający ze sobą dwa kosze wypełnione grzybami. Frederick Colonsky starając się ukryć swoją ekscytację wychylił się z budki i powiedział:
- Stać! Pojebało?! - na co Godfryd rzucił kosze i krzyknął:
- Ktoś porwał mojego kolegę! Eryczka! - Colonsky miałby kompletnie wyjebane na jakieś porwanie dziejące się w tak nieprzyjemnej pogodzie, ale w tym konkretnym momencie niemalże padł na kolana w podzięce jakiemukolwiek bogu, który mu pomógł. To była wymówka!
- Porwano?! Już schodzimy do ciebie! - Colonsky podkreślił liczbę mnogą, aczkolwiek sam Edgar Grosch był rzeczywiście zainteresowany sprawą i i tak by poszedł. Znał matkę Eryczka i miał ochotę ją bzykać, ale raczej nie była dajką (choć posiadanie bękarta o czym innym świadczyło). Po kilku chwilach Edgar i Frederick już mieli zaprzęgnięty wóz, a Godfryd już sprowadził jednego z zapasowych strażników, żeby pilnował głównej bramy. Godfryd dokładnie opisał wszystko. Pościg ruszył!

Jechali dość długo (nawet zastanawiali się, czy dzieciak nie pomylił się), aż w końcu dojechali do miejsca, gdzie śnieg nie padał. Mało tego, że nie padał: nie było też wichury. Dodatkowo tam był dzień, a nie noc. Tak jakby las przecinała niewidzialna granica między zamiecią śnieżną z błyskawicami w nocy, a bezśnieżnym, spokojnym porankiem.
- Proponowałbym sprawdzić okolicę zanim przekroczymy tą dziwaczną granicę! - krzyknął Frederick i obaj mężczyźni zeszli z wozu, a Edgar zajął się przywiązywaniem koni do pobliskiego drzewa. Colonsky wówczas sięgnął po kuszę Edgara i z bliskiej odległości strzelił mu w bok głowy. Czaszka została przybita do drzewa, a ręce przez moment szarpały drgawki po czym ciało po prostu bezwładnie zawisło. Ostatnią myślą Edgara było "Frederick?", gdyż kątem oka przed śmiercią widział właśnie Fredericka. Colonsky odwiązał konie i już odwrócił wóz, gdy zza jego pleców rozległ się kobiecy krzyk
- Strażniku! Czekaj! - w tym momencie Frederick pomyślał sobie "No i tyle po farcie", ale przecież nie wszystko bylo stracone. Kobieta biegła od strony bezśnieżnego terenu, a ciało Edgara wisiało w taki sposób, że od jej strony nie było niczego widać. Zanim kobieta zbliżyła się to już Colonsky odwrócił wóz ponownie w kierunku bezśnieżności. Kobieta po zbliżeniu się do miejsca ze śniegiem jakby zamarła w miejscu:
- Co to... anomalie pogodowe! Wszystko jest w centrum domu Wielkiego Alchemika! Tam jest mój znajomy! Musimy mu pomóc. - była ladna, a strażnik dał jej kuszę, no bo bidulka nie miała żadnej broni. Wsiadła na wóz i razem pognali w kierunku przez nią wskazanym. Colonsky po drodze opowiedział jej, że został ze swoim kolegą napadnięty przez jkogoś z kuszą i kolega zginął. Wypytał też ją, czy nie widziała gdzieś dziecka albo parszywie wyglądającego starca. Kobieta zaprzeczyła odnośnie dziecka, ale powiedziała, że właśnie taki starzec z wozem wypełnionym czymś niepokojącym opuścił posesję Wielkiego Alchemika. Colonsky postanowił skorzystać z alibi zaniepokojonego śledczego robiącego swoją robotę. Nie było już świadków mogących świadczyć przeciwko niemu w sprawie zabójstwa sołtysa i córki sołtysa, a teraz jedynie trzeba było spreparować dowody niewinności w sprawie śmierci strażnika Edgara. Przy czym postanowił nie kontynuować łańcuszka zabójstw, bo co za dużo to i świnia nie może.

Brama była zamknięta, a posiadłość wyglądała całkiem normalnie, choć lekko przerażająco.


- Chłopiec coś mówił, że Wielki Alchemik nie żyje. - zagadał do kobiety, a ta odparła mu, że wraz ze swoim przyjacielem wyczuli magiczne zawirowania. Colonsky z dużą uwagą słuchał, że ona i jej zaginiony znajomy parają się magią. Miał szczerą nadzieję, że ona nie umie czytać w myślał, ale do tej pory z niczym nie wydała się. Tak stali i obserwowali okolicę, gdy zauważyli dwóch ludzi wychodzących przez okno drugiego piętra i zjeżdżających po linie przed drzwi rezydencji. Następnie lina opadła, a obaj mężczyźni ruszyli do budynku gospodarczego po lewej stronie od bramy. Colonsky poznał ich - znał ich z Middenheim, to porywacze zwłok. Tankred i Świnia, czy jakoś tak... Svein? Powiedział do towarzyszki, żeby celowała do nich z kuszy, wyglądała groźnie i nie odzywała się, a po chwili krzyknął:
- Milicja Obywatelska! - zrobił krótką, acz wyraźnie zaznaczoną pauzę i dodał tonem nieznającym sprzeciwu - Stać, kurwa! - a gdy odwrócili się to powiedział:
- Ach, to wy. Co tutaj się odpierdala? Podejdźcie do płota jako i ja podchodzę. - wlaściwie to stał przy samej bramie i nie musiał nigdzie podchodzić, ale lubił to powiedzenie, które znał z Kisleva. Nawet akcent mu wrócił, być może będzie musiał trochę poćwiczyć, żeby w Kisleviu z kolei nie mówić z akcentem imperialnym. Tam nie bardzo lubi się Imperium. Na wszelki wypadek, bo tych dwóch znało reputację Colonskyego, że da się z nim dogadać i rzekomo można zlać jego doraźne polecenia dodał - Nie ja trzymam palec na spuście, więc bez numerów.

AKTUALNIE

Svein, Tankred:
Głos Heinricha przekonał was, że istotnie to jest Heinrich jakkolwiek się tam dostał i z jakiegokolwiek powodu miał teraz problemy. Im bliżej byliście bramy tym jaśniej było, a przy niej samej okazało się, że jest dzień. Czuliście jak ciarki przechową wam po plecach - groza czaiła się w budynku za wami. Nie oglądaliście się, a po prostu pracowaliście łomem. W końcu Svein nawet parę razy kopnął łom, aż kłódka puściła. Zarówno Colonsky jak i towarzysząca wam kobieta patrzyli na coś za wami, a sam strażnik powiedział:
- O ja pierdolę. - a wy po prostu rzuciliście się przed siebie. Wokół nich migały światła. Jakby coś zasłaniało i odsłaniało słońce z zatrważającą prędkością! Światło, ciemność, światło, ciemność. Nagle zerwała się śnieżna nawałnica, a wokół strzelały pioruny. Colonsky rzucił się ku zaprzęgowi, żeby konie nie uciekły, a towarzysząca mu kobieta wystrzeliła bełt jakby w stronę rezydencji Wielkiego Alchemika. Wydawało się, że to koniec świata! Colonsky zachował jednak zimną krew i odwracając wóz krzyknął:
- Spierdalamy stąd! - a kobieta, Svein i Tankred wskoczyli na wóz, gdy ten szarpnął i już po chwili gnali zaśnieżonym traktem.

Heinrich, Dmytko:
Krzyki Heinricha co prawda zostały usłyszane, a on udowodnił swoją tożsamość przed Sveinem, ale nikt nie przyszedł na ratunek. Dmytkowi natomiast udało się zsunąć pętle z szyi Heinricha, ale zanim mężczyźni zorientowali się co się dzieje to już kowadło - doczepione do drugiego końca liny z szyi Heinricha (i skomplikowanej konstrukcji bloczków) - spadło na głowę dzielnego kozaka zabijając go na miejscu. Przez moment jego truchło zawisło, ale lina w końcu zdołała wydostać się przez mięsno-kostną masakrę jaka pozostała na miejscu głowy Dmytka. Kolejne kowadło uwolniło się, ale wówczas Heinrich już skoczył do przodu i zdołał uniknąć śmierci. Błyskawicznie - nago i z zawiązanymi rękami - przebiegł do wrót stajni i wyskoczył na zewnątrz. Zobaczył jak rudowłosa laska wystrzeliła bełt w stronę budynku, a u jej stóp - za otwartą bramą - leżeli Tankred i Svein. Za kobietą znajdował się natomiast Frederick Colonsky, który ciągnął konie i odwracał wóz. Nie pomyślał nawet jak to jest, że widział to wszystko, choć na zewnątrz panowała kompletna ciemność... ale już po chwili była jasność i znów ciemność i tak na przemian, aż Heinrich zwymiotował. Zrobiło się niesamowicie zimno, przyszedł wiatr, a wraz z nim śnieżyca i burza z gradem.

Edgar, Otto:
Plan Otta wydawał się szaleństwem, ale z drugiej strony żadnego lepszego nie było. Bełt istotnie ugrzęzł w piersi Balzaka, a w tym samym momencie Otto rzucił się naprzód i pociągnąl umierającego iluzjonistę za sobą w stronę pokoju panny młodej. Edgar i Frederick (brat Edgara) tym czasem próbowali biec za Ottem, ale jak tylko głowa Edgara ukazała się w zasięgu ciemności to w jej boku utkwił bełt. Czaszka została przybita do ściany, a ręce przez moment szarpały drgawki po czym ciało po prostu bezwładnie zawisło. Ostatnią myślą Edgara było "Frederick?", gdyż kątem oka przed śmiercią widział właśnie Fredericka. Tym czasem samemu Frederickowi udało się przeżyć i pognał za Ottem. Przebiegając po rozlanych flakach i pozostałych szczątkach Franza wbiegli do pokoju panny młodej. Zegar znajdujący się na parterze wybijał już ostatnią godzinę tego miejsca, gdy bez ceremonii Otto rzucił umierającego Balzaka na magicznym znaku. Zapanowała kompletna ciemność... ale już po chwili była jasność i znów ciemność i tak na przemian. Okno rozleciało się na kawałki, a do pomieszczenia wdarł się niesamowicie zimny wiatr, a wraz z nim śnieg. Pioruny uderzały wokół całej rezydencji, a kolory inne niż różne odcienie szarości kompletnie znikły. Nawet wciąż płonący ogień w kominku był szary. Otto zaczął klaskać.

ERYCZEK

- W każdym razie jeszcze tego wieczora, a może i już, rzeczony Alchemik przekręci się i definitywnie wyciągnie kopyta. Rzecz w tym, że potrzebujemy jego zwłok i to jak najszybciej i za naprawdę duże honorarium. Dwudziestokrotne. Na głowę. Poziom zagrożenie nieznany, ale z informacji przez nas posiadanych rzeczony Alchemik bawił się w jakąś demonologię, ale do odważnych świat należy, prawda? - Heinrich był aktualnie lekko zanurzony w swoich marzeniach dotyczących na co będzie mógł wydać dwudziestokrotne honorarium - Pojedzie z tobą jeden z naszych pracowników i w czasie kiedy będziesz poszukiwać zwłok w Domu Alchemika to popilnuje ci wozu i koni, a przy okazji będzie obserwował bramę na wypadek nieproszonych gości. Nie jest zbyt rozmowny, więc proszę nie rozmawiać z nim. - Zakapturzony podszedł do jednego z boksu dla koni, nogą odgarnął siano i podniósł ukrytą klapę. Spod podłogi trochę sztywno wstała postać, która przypominała żywego trupa. Widać było jednak, że oddychał, bo poruszała się jego klatka piersiowa. Poruszając się nie wydawał żadnych dźwięków. Bez słowa sięgnął do swojego miejsca w podłodze i wyciągnął płaszcz podróżny, w który opatulił się. Następnie trochę sztywno poszedł do drugiego pomieszczenia w stodole i słychać było jak roztwiera drugie wrota.

Po chwili Heinrich i dziadek Zakapturzonego, stary Nekromanta Verhoigen ruszyli w drogę ku rezydencji Wielkiego Alchemika. Tym czasem Zakapturzony, wzmocniony wcześniej urokami dziadka, zerwał się do biegu. Zakończył swoją służbę dla dziadka i mógł powrócić do mamy. Biegł całą noc, a z każdym kilometrem jakby malał i gdy w końcu dotarl do wioski to znów był małym dzieckiem, a wszystko co mu się wydarzyło odkąd przysnął na śniegu zniknęło z jego umysłu. Pozostało jedynie pragnienie powrotu do domu. Nawet i ubranie, w którym tamten pamiętnej nocy wyszedł znów było na nim, a jedynym dodatkiem była peleryna z bardzo obszernym kapturem. Wcześniej obudzona matka teraz wraz z Godfrydem i strażnikiem siedzieli w strażnicy nad bramą i nerwowo wypatrywali powrotu Edgara i Fredericka, ale zamiast nich przybiegł Eryczek! Jaka radość zapanowała w sercu jego matki i Godfryda!

TERROR W NAWIEDZONYM DOMU

[media]http://www.youtube.com/watch?v=BIBD_i4dCto[/media]
- Podobało mi się. Końcówka trochę przeciągała się, ale ten finał! - uśmiechnięty Vilir, odtwórca roli Otto Kissera powiedział do siedzącego obok niego producent. Właściwie to mówił o swojej gaży. Od dawna chodził mu głowie tytuł "Terror w nawiedzonym domu" - potem dopiero dowiedział się, że był film o takim tytule, ale co tam! Można za darmo tamten dołączyć do wydania DVD! Producent wiedział trochę więcej niż aktor - to wszystko wydarzyło się naprawdę. W zupełnie innym świecie, gdzie on nie był właścicielem studia filmowego "Tzeentsch Productions", ale bóstwem chaosu. Vilir natomiast nie był aktorem, który zaprzedał swoją duszę diabłom w celu zyskania kontraktów filmowych, a był Otto Kisserem, sługą, porywaczem zwłok, który po utracie nóg zgodził się być agentem Chaosu.

KONIEC

 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 08-01-2017 o 14:05.
Anonim jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172