| Skoro większość chciała nocować w młynie, to Odo się już nawet nie wtrącał, nie mówiąc o swoich ziomkach z wioski, a i słowa Asleifa nie zostały chyba wzięte zbyt dosłownie, bo i nie zmieniło to zamierzeń reszty drużyny. Gaspard i Pierre zostawili wierzchowce na zewnątrz, przywiązane do drewnianej poręczy przy młynie i weszliście do środka, zachowując pewną dozę czujności oraz ostrożności. Wnętrze okazało się na szczęście zupełnie puste, pomijając zakurzony, pokryty pajęczynami sprzęt młynarski, którego nie potrafiliście nawet nazwać. Powietrze było wilgotne, pachnące zmurszałymi deskami i czymś ciężkim do sprecyzowania. Ulokowaliście się w pomieszczeniu pełniącym kiedyś rolę magazynu i przygotowaliście wieczorny posiłek. Chłopi, choć wciąż trzymali się we własnym gronie, tym razem siedzieli nieco bliżej i byli nieco bardziej rozmowni, niż wcześniej. Schowani po krzakach najpewniej widzieli waszę walkę ze zwierzoludźmi i teraz czuli się już dużo pewniej.
Wieczór nadszedł szybko, a wam, siedzącym przy rozpalonych lampach, udzielił się spokojny, leniwy nastrój. Po ciężkim dniu marszu i walki, gdy adrenalina opadła, a brzuchy były pełne, chciało się tylko spać, choć co innego było w planach. Nie lekceważąc opowieści Odo o nawiedzonym młynie, ustaliliście warty i - o dziwo - Gaspard wziął pierwszą. Po nim oko na was miał mieć Kaz, następnie Louis, Pierre i Asleif, a nad ranem Friga. Z takimi ustaleniami, kto mógł położył się spać, a rycerz z Carcassone rozpoczął swoją wartę. Potowarzyszyć postanowił mu Kazak, zatem obaj panowie przenieśli się z magazynu do głównego pomieszczenia produkcyjnego młyna, gdzie mogli swobodnie porozmawiać, nie rozbudzając przy tym pozostałych.
Ranek nadszedł w mgnieniu oka, spokojny, choć deszczowy. Przez całą noc nic się nie wydarzyło - łaknąca krwi dusza młynarza nie pojawiła się, próbując pozbawić was życia. Można było nawet uznać, że to była jedna z najspokojniejszych nocy, jakie spędziliście kiedykolwiek na szlaku. Oczywiście zdarzały się dziwne odgłosy dochodzące z lasu, ale przecież życie w lesie toczy się niezależnie od pory dnia i nocy. Jak zwykle zabobony krążące wśród chłopów nie miały żadnego pokrycia w rzeczywistości. W dobrych nastrojach i wyspani zjedliście śniadanie i zebraliście się do drogi. Przez pierwszą godzinę jazdy deszcz dawał się we znaki, jednak w końcu ciemne chmury przegnał wiatr i wyszło nawet słońce. Podróżowaliście w naprawdę przyjemnych okolicznościach przyrody.
Czerwień jesiennych liści wspaniale współgrała z przedzierającymi się przez poszycie promieniami słońca tworzącymi w najbliższej okolicy iluzję zielonkawej mgiełki otulającej las. Było na czym zawiesić oko, zwłaszcza, że i tak rozglądaliście się za potencjalnym zagrożeniem czającym się w krzakach. Nikt was nie zaatakował, jednak to tu, to tam, dostrzegaliście różne ciekawe rzeczy - a to rozkładające się ciało jakiegoś dziwnego stwora o bardzo krótkich nogach ze strzałą w czaszce przypominającej końską, czy szpaler rosnących przy ścieżce czarnych jak noc krzewów, które Louis ocenił jako czarcie ziele. Ponoć kąpiel w nim oczyszczała z klątw, złożeczeń i przeróżnych chorób, jednak ile było w tym prawdy, łowca mógł się jedynie domyślać, wszak nigdy kąpieli w tym zielu nie zażył.
Kolejne dwie godziny jazdy przyniosły widok kilkunastu pokrytych mechem drzew, minęliście też nadpsute zwłoki wilka leżące w rowie obok szlaku, a także grupkę wiewiórek przemykających dosłownie przed wierzchowcami rycerzy jadących na szpicy. Las żył i miał się dobrze, co cieszyło zwłaszcza związanego blisko z naturą Coriolisa. Okolica była spokojna, tak samo, jak i sama podróż. Dopiero krótko po południu las przerzedził się i wyjechaliście na wijącą się serpentynami ścieżkę prowadzącą między polami, a niedługo później ujrzeliście na horyzoncie kilkadziesiąt drewnianych domostw zbitych wokół szerokiej, błotnistej drogi. Chłopi niemal od razu się ożywili, podnosząc radosną wrzawę, a z ich ust co chwilę padały słowa "Serrac! Serrac!"
Wjechaliście do wioski, zatrzymując na dużym placyku w centrum i wzbudzając swoim pojawieniem się sporo zamieszania. Z lichych chatynek wypadli ich mieszkańcy, chcąc sprawdzić, co się dzieje na zewnątrz a okrzykom radości nie było końca, gdy uwolnieni w L'Anguille chłopi witali się wylewnie z rodziną w Serrac. Były i łzy smutku, w końcu nie wszycy wrócili cali i zdrowi do domu. W powietrzu krzyżowały się okrzyki, a wychudzeni wieśniacy, wdzięczni za zwrócenie im przyjaciół, mężów i synów, ruszyli, by uścisnąć wam po kolei dłonie i okazać szacunek. Kobiety posuwały się nawet do wylewnych pocałunków szczęścia, składanych na waszych policzkach, co zwłaszcza dla rycerzy i krasnoludów było dosyć... dziwnym doświadczeniem. Większość mieszkańców Serrac była strasznie wychudzona i doszliście nawet do wniosku, że dla Odo i reszty pobyt w celi wcale nie różnił się tak bardzo od codziennego życia.
Przy okazji rozejrzeliście się. Na wzgórzu, na północ od wioski, wznosił się zamek Serrac. Budowla pięknie zdobiona i okazała, co mogło tłumaczyć ubóstwo wioski - wyglądało na to, że tutejszy wielmoża wyciskał z wieśniaków ile się dało, nie zostawiając im wiele na własne, podstawowe potrzeby. Po przeciwnej stronie zamku, na południu, leżały pola uprawne, zaś od wschodu i zachodu las podchodzący pod samą wioskę (na niewielkiej polance nieopodal pasło się kilka krów i kóz). Gdy atmofera radości nieco opadła, przez korowód ludzi przecisnął się stary, siwy mężczyzna o długiej brodzie, który - podpierając się na swojej wystruganej z grubej gałęzi lasce - ukłonił się nisko i spojrzał po was. - Dziękuję wam za oswobodzenie i zwrócenie nam naszych przyjaciół całych i zdrowych. Przynajmniej tych, których dało się uratować - powiedział. - Aleix mnie zwą, jestem starostą Serrac i w ramach podziękowań, ugościmy was dzisiaj, czym chata bogata. W jedynej gospodzie w wiosce - "Białym Łabędziu". Zapraszam, szlachetni wojowie i wojowniczko. - Skinął na was głową.
Odpoczynek i darmowe, wiejskie jedzenie jeszcze nikomu nie zaszkodziły, więc nie zastanawiając się ani chwili, ruszyliście za wieśniakami, którzy prowadzili was, jakby Serrac odwiedziła sama Pani.
Chata zbyt bogata nie była, bo na posiłek złożyły się jajecznica na grzybach, kasza i nieco czerstwy chleb, do tego doszło grzane mleko i lokalnie pędzone wino jarzębinowe, które okazało się być całkiem dobre w smaku, jednak nie wybrzydzaliście. W gospodzie panowała wesoła atmosfera, a przynajmniej do czasu, gdy drzwi przybytku otworzyły się energicznie i do środka wszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w kirysie i granatowej pelerynie na której widniał herb Serrac - żółty dąb przepasany białą wstążką na zielonym tle. Spojrzał z obrzydzeniem po zebranych, krzywiąc się, a idealnie przystrzyżona bródka skrzywiła się wraz z nim.
W mig w sali pojawili się również przyboczni rycerza - sześciu mężczyzn w skórzniach z wydzierganym na tunikach takim samym herbem, jaki posiadał ich pan. W dłoniach dzierżyli halabardy i rozglądali się czujnie po pomieszczeniu. W gospodzie zapadła pełna oczekiwania i niepokoju cisza. Wielmoża postąpił kilka kroków do przodu, a jego okute buty dzwoniły o deski podłogi. W końcu mlasnął i rzucił do zgromadzonych. - Doszły mnie słuchy, że zbiegowie wrócili do wioski! - Mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Jak sami wiecie, to zbrodnia przeciwko waszemu panu, a karą za ucieczkę jest stryczek!
Pierre i Gaspard spojrzeli po sobie. Oni jak nikt inny zdawali sobie sprawę, że jest to powszechnie obowiązująca, zgodna z bretońskim prawem kara, jednak zwykle w takich sprawach przeprowadzano nieco dłuższy proces. W kierunku wyniosłego rycerza wyszedł wioskowy starosta, który niemal przy nim uklęknął. - Lordzie Enguerrand, to nie była ucieczka. Nasi przyjaciele zostali porwani i wywiezieni daleko stąd, do samego L'Anguille - powiedział, nie patrząc na oblicze swego pana. - Jak śmiesz stawać w ich obronie, Aleix i sprzeciwiać się mojemu osądowi i ostatecznemu słowu. Dobrze więc, zawiśniesz razem z nimi. - Rycerz kopnął staruszka w twarz, a ten upadł na podłogę, łapiąc się za rozbity nos. - Brać uciekinierów i tego karalucha tutaj!
Ludzie Enguerranda ruszyli, by odnaleźć Odo i pozostałych, a jeden z nich zaczął szarpać Aleixa za ramię, próbując go podnieść. Mieliście dosłownie chwilę na reakcję, nim przyboczni odnajdą uwolnionych przez was wieśniaków i zabiorą ze sobą na zamek, gdzie czeka ich pewna śmierć. |