Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-09-2016, 03:03   #1
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Warhammer [IIed.] Losy bohaterów

Losy bohaterów: Rozdział I - nowy cel


Talagaad. Kilka mil na północny zachód od Talabheim


-"Udajcie się do Talagaad"- mówił im Brunon von Deindorn dowódca obrony miasta Talabheim, którego znali jeszcze z czasu pierwszej kampanii obronnej. Był wiekowym mężem, lecz jego umysł ciągle był jasny i nie można było powątpiewać w jego rozsądek.
-"Udajcie się do Talagaad. Tam odnajdzie was mój zwiadowca. Powie wam wszystko czego zdołał się dowiedzieć o barbarzyńcach i pomoże jak tylko będzie w stanie"- powiedział, po czym każdemu uścisnął dłoń życząc szczerze powodzenia w trakcie tej niebezpiecznej misji. Wszyscy, którym zależało na dobru Imperium wiedzieli, że generałowie armii Archaona muszą zginąć, by żaden nie odważył się choćby próbować przejąć schedę po Panu Końca czasów. Goście Bruna natomiast mieli jednego z takich generałów niemal na wyciągnięcie ręki.
-"Oddajcie mi wasze wierzchowce. U mnie odzyskają siły, oddam wam do dyspozycji pięć moich najsilniejszych koni. Będą wam potrzebne."- rzekł, a następnie wartko od ręki napisał list polecający do nadwornego koniuszego, o przygotowanie wierzchowców do drogi dla jego gości.

Brunon wskazał grupce miejsce zwane Lisią norą, gdzie miał na nich czekać zwiadowca. Kiedy zaś żegnał ich w drzwiach, przypomniał sobie o ważnej wiadomości dla drużynowego krasnoluda, nieco posępnego i często zamyślonego, zatwardziałego wojaka, którego znali jako Bardag Grimson. Brunon wręczył khazadowi zwinięty i zalakowany list oraz drobny przedmiot schowany w skórzany mieszek.
-"Jeszcze raz powodzenia."- rzekł po czym odprowadził wzrokiem znikających w ponurych korytarzu zamku ochotników do niesłychanie trudnej i ważnej wyprawy. Każdy z nich stojąc u progu palisady Talagaad miał ciągle w głowie wydarzenia z przed dwóch dni, a w szczególności zmęczoną tym wszystkim, lecz wciąż pełną nadziei minę Brunona - wielkiego wojownika i wspaniałego dowódcy. Bardag regularnie sprawdzał dłonią wystający zza pazuchy skrawek pergaminu z wiadomością. Jego myśli pogrążone były w tym co mu przekazał von Deindorn.

W trakcie wyprawy do Talagaad piątka podróżników zdążyła się dowiedzieć paru ciekawych rzeczy o ich najbliższym celu. Miasteczko niemalże w ogóle nie ucierpiało na bitwach z siłami chaosu, a to za sprawą dobrze kontrolowanego połudnowego brzegu Rzeki Talabec. Imperialni łucznicy wspierani oddziałem krasnoludzkich kawalerzystów z odległej twierdzy Karak Norn wyparli z nad rzeki siły chaosu. W przejściu spotkali się z dwójką strażników, którzy w pierwszej chwili mocno się zaniepokoili na widok piątki nieznajomych o tak późnej godzinie, wszak było niedługo przed północą. Pogoda była upiorna. Wiatr wył jak rozjuszony niedźwiedź a pioruny trzaskały niczym dobosz. Przybycie w takich okolicznościach nie pomagało z pierwszym wrażeniem. Strażnicy na ich widok od razu sięgnęli po oręż. Choć żaden nie dobył swego ostrza, byli na to przygotowani. Chwilę później, mężczyzna o długiej, rudej brodzie, z świeżą blizną na policzku doznał jakby olśnienia.

-Słyszałem o was! To wy zabiliście tego przeklętego herszta goblinów nieopodal Udencheim! I to wy pomagaliście w obronie Talabheim. No tak. Jest krasnolud. Jest również prawdziwy wędrowny mag. Wybacz panie, ale opisują cię na niższego...- zażartował -Rad jestem, że możemy was gościć, ale co w zasadzie was tu sprowadza?- spytał.
Nicodemus poprawił w dłoni swój kostur. Wciąż nie był przyzwyczajony dotyku drewna żywopłonu srebrzystego. Oręż i podpora młodego człowieka o jasnych włosach był nosił piętno elfickich run. Symbole wyryte na jego centralnej części sprawiały, że stał się orężem niemal nie do uszkodzenia.
Nicodemus wrócił na krótką chwilę pamięcią do tego niesamowitego wieczoru, kiedy to u głównej bramy Talabheim pokonali sługi chaosu. Wtedy to stracił w starciu z pokrytym zabójczo niebezpiecznymi mutacjami człekiem swój kostur. W podzięce jednak za męstwo, odwagę i poświęcenie sam książę elektor nakazał wręczyć Nicodemusowi laskę zmarłego lata temu, arcymaga Bonthira. Kostur z żywopłonu srebrzystego naznaczony magicznymi runami leśnych elfów. Mag uznał to za dar od losu i przyjął oręż z radością.

Młody jak na mistrza magii mężczyzna uśmiechnął się mimowolnie, gdy dotarło do niego że zamyślił się tak bardzo, że na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością. Sława grupki wyprzedzała ich i to o sporo. Nicodemus wiedział, że dla niektórych są nawet i bohaterami, a ta świadomość łechtała w głębi duszy jego ego. To było niesamowite uczucie spełnienia. Udało mu się tyle osiągnąć. Jemu, dziecku z ulicy niemalże udało się pokonać niezwykle trudną drogę z wielu miesięcy studiów do tytułu mistrza magii, jednego z najważniejszych person w zasięgu wielu, wielu mil. Imperialni Mistrzowie magii, byli wszak poważani i rozpoznawani daleko po za granicami królestwa.
-Dajże spokój Alois. Nasi goście pewnie zmęczeni, noclegu szukają a ty ich na spytki bierzesz! Zmysłyś postradał?!- odezwał się niespodziewanie drugi z strażników.

-Darujcie. I pójdźcie za mną.- zwrócił się przyjaznym tonem po czym zaprosił ich gestem za palisadę. Mężczyzna ciągle musiał mówić podniesionym tonem by przez silny wiatr dało się go zrozumieć.
-Mieliśmy tu dwie gospody, ale właściciel Ostoi wędrowca poległ w walce z przeklętymi. Nie ma kto po nim tego przejąć bo sam był. Druga gospoda to jedyna, która się ostała. Lisia nora zyskała klientów i spore przychody, ale dla kogoś kto ocalił nas od zagłady pewnikiem wolny pokój się znajdzie.- zapewniał ich zasłaniając przy tym twarz od wiatru. Niedługo potem dotarli do miejsca zwanego Lisią norą. Gospoda jakich wiele. Piętrowy budynek z zadbanym daszkiem i niewielką stajenką przylegającą do głównego budynku. Gości musiało być sporo, gdyż stajnia była pełna, a ponadto dwa konie czekały przykryte kocami na zewnątrz.
-To tutaj.- wskazał drzwi, na wypadek gdyby ktoś nie dostrzegł bujającego się na wietrze szyldu.

Kompani wkroczyli do środka ostrożnie, lecz bez lęku. Duszne i zadymione wnętrze tętniło życiem, zupełnie jakby wojna z armią Archaona nigdy nie miała miejsca. Lokalne kurwy świeciły dekoltami, ocierając się o opitych mężczyzn, skupionych głównie na hazardzie czy przechwalaniu się to majątkiem, to dokonaniami. Ogółem rzecz biorąc nieprzyjemne miejsce. Za barem stał stary człek o dziwnym wyrazie twarzy, jakby nieustannie uśmiechał się z satysfakcją i pogardą. Tuż za jego plecami trzy kelnerki pracowały na pełnych obrotach dbając o pełne naczynia klientów i porządek zarazem. Najbardziej z piątki mężów uwagę zwracał na siebie Hans. Nie za wysoki, lecz barczysty o godnej pozazdroszczenia krzepie mężczyzna o łysej głowie i dwuręcznym młocie opartym na ramieniu. Nikt nie miał wątpliwości, że nad misją tej grupki czuwa kler Sigmara, ze względu na udział sigmarskiego kapłana w misji piątki podróżników.

Hans stanął na środku dumnie i poważnie, rozglądając się uważnie po wnętrzu gospody. Nie był jednak bucem, a dobrze wychowanym wysłannikiem swej świątyni. Każdemu, kto na niego zerkał skinął głową, co spotykało się z błyskawicznym odwracaniem wzroku przez tubylców.
-Na co się tak gapisz głupia flądro! Słudzy Imperium przybyli, ugość że ich!- krzyknął na całe gardło właściciel gospody do wpatrzonej w kleryka dziewczynę. Hans w ostatniej chwili dostrzegł jej spojrzenie i czuł, że nie patrzyła na niego jak pozostali. Nie lękała się go, a pragnęła. Ponaglona przez starszego człowieka błyskawicznie doskoczyła do sporego stolika, najbliżej szynkwasu i jednym ruchem ręki zebrała zeń wszystkie puste kufle. Był to nie lada talent. Drugą ręką zaś kilkoma zamachami starła czystą szmatą blat stołu.
-Proszę... Proszę...- podniosła wzrok na Hansa i uśmiechnęła się lekko, po czym od razu czmychnęła do kuchni pewnikiem odnieść naczynia do wyczyszczenia.

-Gulasz ciepły mogę zaproponować zacni goście w zacnym lokalu, szczęście wam sprzyja bo gulasz choć jest tu najdroższym daniem, to przy okazji najlepszym, które moja najstarsza córa Berta potrafi zrobić. Chleb mam tak świeży, że aż chrupie przyjemnie w ustach. Wino! Na pewno spragnieni jesteście, a tak się składa, że mam butelkę rzadkiego trunku elfów.- ciągnął monolog do rozsiadających się podróżników, lecz gdy na słowo "elf" Bardag mruknął niczym wygłodniały ogar, człek od razu zmienił śpiewkę
-Piwo! Piwo mam zacne i gorzkie! To świetny wybór na dodatek do takiej kolacji.-
-"Będzie to człowiek, w którego oczach dostrzeżecie prawdziwą grozę. Na mój osobisty rozkaz działał w tamtych rewirach szukając pewnego maga, który od kilku tygodni parał się magią nekromancji. Z wiadomości, które mi przysłał gołębiem wynika, że wie coś co może pomóc w poszukiwaniach. Nakazałem mu was odnaleźć, wszystko opowiedzieć i pomóc na tyle ile będzie w stanie. Nazywa się Waldemar."- mówił Deindorn.
-Szybki jest...- warknął Jin, na widok wchodzącego do karczmy osobnika, który od razu odnalazł ich w tłumie wzrokiem i ruszył w ich stronę...

Trzy dni temu. Talagaad. Kaplica Sigmara

Waldemar był uznawanym w środowisku swych współpracowników za okrutnego. Choć tak po prawdzie, to każdy zajmujący się tym fachem musiał być pozbawiony skrupułów i odruchów naiwności. Jedni nazywali ich katami inni po prostu łowcami czarownic. Waldemar zatrzymał się w kapliczce Sigmara, gdzie w trakcie bitwy o rzekę opatrywano rannych, lecz jedyny w miasteczku duchowny poległ w boju, a Deindorn dostał pozwolenie od samego arcykapłana Versena o udostępnienie budynku Waldemarowi na czas jego misji. Pełnił bożą posługę. Właściwie to spełnił ją poprzedniego wieczoru, gdy po kilkudniowym śledztwie w końcu odkrył kim był kryjący się przed kolegiami student nekromancji. Waldemar stał dwa kwadranse patrząc cierpliwie jak zwłoki dość młodego mężczyzny zmieniały się wbite na pal i podpalone, w śmierdzący kawał węgla.

Nie był to jednak koniec wrażeń z pobytu w Talagaad, gdyż dosłownie dzień wcześniej odwiedzając pobliski cmentarz w poszukiwaniu śladów nekromanckich rytuałów dostrzegł grupę barbarzyńców z dalekiej północy uciekających prawdopodobnie w stronę swego domu. Grupą dowodził wysoki, osobnik o wielu bliznach na twarzy i całej głowie. Waldemar przez chwilę poczuł obowiązek ruszenia w pościg za grupką, lecz samotnie nie miałby szans a kogoś trzeba było powiadomić. Pierwszą osobą, jaka przyszła mu na myśl był dowódca obrony Talabeclandu - sir Deindorn. Gołąb pocztowy przyniósł odpowiedź dzień później o zwiastujący przybycie grupki podróżników poszukujących watahy dzikich norsmenów. Od tamtej pory Waldemar co dzień, rano, w południe i wieczorem zaglądał do jedynej w okolicy gospody wyczekując właśnie tych osobników.

Talagaad. Chwila obecna

Jin dołączył do grupy jako ostatni. Mężczyzna wciąż myślami wracał do tamtej przeklętej nocy, kiedy banda zwierzoludzi napadła jego obóz nocą. Wracał myślami do momentu gdy tuż przed ciosem w głowę znikąd widział jak bestie o kozich głowach żywcem odgryzają kawałki twarzy jego starego druha Barrego. Bohaterstwo Jina zostało docenione przez samego księcia elektora Talabeclandu, który wręczył mu swój własny pierścień będący wcześniej darem od krasnoludów z sławetnego Karaz a Karak. Pierścień ponoć sprawiał za sprawą zaklętych w nim run, że skóra właściciela staje się twarda jak kamień, z którego według legend każdy krasnolud jest wykuty.
-Więc... Co wiesz o tych barbarzyńcach?- spytał jak zwykle rzeczowo. Waldemar upił kilka łyków piwa, które chwilę wcześniej podstawiła im służka.

-Dowodził nimi norsmen. Mówili do niego Gustaw.- zaczął ściszonym głosem nie puszczając z dłoni kufla z piwem. Na słowa Waldemara od razu zareagował Albert.
-Gustaw. To słynny wódz Białej Hordy. Przeklętego batalionu przybyłego z odległej Norski na wezwanie Archaona. To właśnie ta horda miała spory wpływ na tak szybkie zwycięstwo sił chaosu w Kislevie. Na szczęście jak to barbarzyńcy nie byli zbyt zdyscyplinowani i co rusz wpadali w pułapki zaślepieni rządżą chwalebnych czynów. Zaraz po pokonaniu Archaona zostawili swych poprzednich sojuszników, a przynajmniej tak twierdzą zwiadowcy Imperatora.- Albert miał na sobie proste i zużyte ubranie podróżnika i awanturnika. Żadna z osób które spotykały go pierwszy raz nie mogła mieć pojęcia o tym iż Albert był równie ważną personą w Kolegium magów światła co Nicodemus. Nie wyglądał na nikogo ważnego, lecz był świetnie poinformowany i niezwykle przebiegły, a do tego władał potęgą magii równie dobrze co Nicodemus.

Być może los chciał, że mężczyźni mający za sobą studia w tej samej szkole magii, teraz znów związali swe losy jedną misją. Albert wiedział również czym się trudni Waldemar, lecz jeśli do tej pory mężczyzna jeszcze nie wbijał mu miecza w pierś, to znaczy, że póki co Albert jest bezpieczny.
-Gustaw otoczył się dwoma tuzinami niedobitków z swych oddziałów.- kontynuował -Walczy dwuręcznym toporem. Skurwysyn musi mieć siłę, bo wywijanie taki ciężarem to nie lada sztuka.- słowa te Hans skwitował tylko uniesieniem brwi.
-Podsłuchałem jak jeden z nich wspomina coś o schronieniu w lesie Drakwaldzkim. Być może mają zawarty jakiś pakt z tamtejszymi goblińskimi plemionami. Nie możemy dopuścić by połączyli siły, gdyż razem może będą w stanie znów komuś zaszkodzić.-
-Musimy ich dopaść zanim wkroczą na Posępne Wrzosowiska. To lekkozbrojni, przejdą te tereny dużo szybciej a jeśli dotrą do Rzeki Kiefer możemy na nich więcej nie trafić.- Albert również świetnie znał się na geografii i wiedział jaka czeka ich droga idąc na północ.

Waldemar uśmiechnął się szeroko, lecz przy okazji tak złowrogo, że budziło to dreszcze na plecach.
-Tak się składa, że gdy sir Deindorn wysyłał mnie tu z moją poprzednią misją podarował mi pod opiekę jednego z moich ogarów. To bydle jest wytrzymałe jak jasna cholera. Może trzy dni bez odpoczynku szukać i węszyć. A szczęki ma tak silne jak imadło.- wyjaśnił na koniec.
Niedługo później byli w swej wynajętej izbie. Ładnie urządzony pokój był największym jaki gospodarz miał na wynajem i mieścił akurat pięć łóżek. Do świtu pozostały im jeszcze cztery godziny, ale powaga sytuacji nie dawała wszystkim tak po prostu usnąć. A o świcie miał na nich czekać Waldemar z swym ogarem...
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172