|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
06-10-2016, 13:21 | #1 |
Reputacja: 1 | [WFRP II ed.] Trafiła kosa na kamień [+18] Życie to dziwka. Tak przynajmniej powiadają. Nie ważne, jak długo żyjesz, jak dobrze je znasz i jakim cwaniakiem jesteś, ono zawsze Cię zaskoczy. A potem wyrucha. Tak bez wazeliny. I to tak mocno, że dupa będzie Cię piekła przez parę kolejnych dni. No, ale od początku... A początek dnia wyglądał tak Tosse Basler Niejaki Tosse Basler, strażnik w Altdorfskim więzieniu, liczył, że ten dzień będzie wyjątkowo udany. Całkiem niedawno przybył transport więźniów,wśród których wypatrzył Annę. Całkiem ładne mięsko, “zarezerwował” je sobie jako pierwszy do wypróbowania. Tak więzienna tradycja. Kosztowało go to dwie kolejki w “Czarnej Gęsi”, ale dziewczyna była młoda i do tego przestraszona. Lubił takie. Oskarżona o morderstwo, a właściwie zaszlachtowanie męża, miała dostać parę dobrych lat plus publiczną chłostę. Warto było więc się uwijać. Na myśl o jej małych, jędrnych cycuszkach Tosse aż się ślinił, a i jego przyrodzenie mocno nabrzmiało. Tak samo tyłeczek, zapewne jeszcze nie ruszany, a on lubił takie małe i ciasne szparki. Tak, dzień miał być bardzo udany, tym bardziej, że mógł z nią spędzić czas aż do wieczora, nim przyjdzie kolejna zmiana. I tak szedł sobie podziemnymi korytarzami więzienia, cicho pogwizdując oraz obracając pękiem kluczy na palcu, nie mogąc doczekać się spotkania z młodziutką Anną. Jakie było jego zdziwienie, gdy po otwarciu celi zamiast skrępowanej dziewczyny zobaczył kilku drabów, na których dłoniach naciągnięte były stalowe rękawice z okuciami lub łańcuchy. Do tego byli wyżsi od niego o głowę, a i patrząc na umięśnienie, nie można było oprzeć się wrażeniu, że zawodowo parali się spuszczaniem wpierdolu. Nim Tosse zdołał wydusić swoje zwyczajowe A wy to kurwa kto?, pierwszy strzał nadszedł. Uderzenie idealnie trafiło strażnika więziennego w twarz tak, że nogi się pod nim ugięły. Kolejny cios nadszedł nie później niż uderzenie serca, tym razem od góry. Ostre zakończenia rękawicy rozerwały z łatwością skórę na twarzy Tosse tak, że kolano ugięło się pod nim. Nim zdołał zareagować dopadły go kolejne. Ciosy były niesłychanie silne i celne. Już po paru sekundach nasz biedak poczuł jak krew zalewa mu oczu, a policzek puchnie i zaczyna nachodzić na dolną powiekę. Okuty but trafił go idealnie w żebra tak, że mężczyźnie zabrakło przez chwilę tchu. A potem w ruch idą pałki, które dość szybko sprowadzają mężczyznę na ziemię. Cios za ciosem i ten, który przez długi czas był oprawcą, stał się ofiarą. Krew zaczyna barwić zimną podłogę, a Tosse Basler traci przytomność, nie wiedząc nawet kto i dlaczego sprawił mu taki wpierdol. Inni też nie mieli łatwiej W swoich celach siedzieli złoczyńcy, oszuści, mordercy, dezerterzy, heretycy. Ludzie, krasnoludy i elfy. Każdy, przynajmniej według Imperialnego prawa, zasłużył by tu być. Każdy z nich miał wrażenie, że wie, co go czeka. Wolność, spotkanie z katem albo zsyłka do kopani. Pojedyncze cele dawały pewien komfort, ale jednocześnie sprawiały, że osadzony po dłuższym czasie zaczynał odczuwać potrzebę towarzystwa innej osoby. Cele były małe, bez wygód, a spało się na śmierdzących kocach, rozłożonych na zimnych cegłach. Altdorfskie więzienie nie należało do wygodnych i przyjemnych miejsc. Żaden z osadzonych nie mógł jednak przewidzieć tego, co się wydarzyło. Żaden z naszych dziewięciorga bohaterów nie mógł spodziewać się tego, że do jego celi wpadnie kilku drabów i bez słowa zacznie wyciągać go z celi. Pięciu na jednego to wystarczająca siła w małym pomieszczeniu. Ów mili panowie, których aparycja była nie lepsza od orczej, postanowili za pomocą pięści okutych w żelazne rękawice oraz pałek i podkutych butów, spuścić wybranej grupie przysłowiowy wpierdol. Dlaczego? Na czyj rozkaz? To pozostało tajemnicą. Pierwsze ciosy, jakie spadły, miały zniechęcić cel do stawiania jakiejkolwiek próby oporu. Dobrze mierzone, rozcinające łuk brwiowy, czy prawy podbródkowy, idealnie trafiające w szczękę były dobrymi argumentami, by się nie stawiać. I tak większość więźniów padła na ziemię, kuląc się i zasłaniając co ważniejsze części ciała. Okładani kijami, czuli jak pękały im wargi, smak krwi wypełniał usta, a siniaki na ciele przybywały w zastraszającym tempie. Opuchlizna na oczach również się powiększała z każdą chwilą, a krew zalewająca im oczy nie ułatwiała widzenia. Sami przez wiele lat byli sprawcami takich zajść i wiedzieli, że stoją na przegranej pozycji. Wszyscy? No nie do końca... Jakaś elfka, zaczęła się stawiać. Nie było w jej naturze pozwalać, by jakiś człowiek tykał ją, a tym bardziej w ten sposób. Tym razem jednak nie mogła mieć za wiele do powiedzenia. Gdy pierwszego z napastników kopnęła w krocze, reszta postanowiła się z nią nie patyczkować. Pierwsze dwa uderzenia pałką wytrąciły Tallane z rytmu, a trzecie uderzenie pięścią w nos idealnie dosięgło celu. Jucha poszła, zabarwiając jej twarz na czerwono. Nim długoucha zdołała przekuć zaskoczenie w furię, jeden z dryblasów rzucił ją o ścianę tak mocno, że wszyscy myśleli, iż dziewczyna się połamała. Coś gruchnęło ,ale Tallana nie zamierzała poddać sie tak łatwo. Gdy wstawała, któryś z oprawców zasadził jej kopa w brzuch z rozpędu tak, że zabrakło jej przez chwilę tchu. To wykorzystało od razu dwóch kolejnych, którzy za pomocą pałek sprowadzili dziewczę do parteru. Ledwo przytomna, zaczęła się osuwać na ziemię, co spowodowało, że dwóch osiłków ruszyło, by unieruchomić jej ręce. Przygwożdżona do zimnej podłogi, zalewająca się krwią i pół przytomna widziała, jak podchodzi do niej trzeci. Silny cios w brzuch sprawił, że mimowolnie rozluźniła ciało. Wykorzystał to kolejny z oprawców, który zaczął zdzierać z niej ubranie. Mokre, włochate dłonie zaczęły dotykać jej ciała, by w końcowym momencie zostać odwróconą na brzuch. Reszta, to już pamiętała jak przez mgłę, była również niezbyt przyjemna, bowiem poczuła jak coś twardego i całkiem sporych rozmiarów znalazło się w jej dupie. Koniec końców dla tej szczęśliwej siódemki była taki, że stracili przytomność. Ostatnie widoki nie mogły napawać ich zbytnim optymizmem, a jedynie przeczuciem, że najgorsze dopiero przed nimi. Nieprzytomni, nie mogli widzieć, ani wiedzieć, że ktoś się im przygląda z ciekawością. Nie odzywał się, tylko dał znak, żeby nieprzytomnych zabrać i podążyć za nim. W jego głowie rozgrywał się plan, jak wykorzystać tych, których wybrał. Oczywiście, jeśli przeżyją. A gdy wstanie nowe słońce Budzą się. Ofiary systemu, a może sprawiedliwości, budzą się w końcu. Niektórzy są mocno pobici, inni zamroczeni, a jeszcze inni mocno zdezorientowani. Dotykają swojej twarzy oraz innych istotnych miejsc i jedyne co odczuwają, to ból. Każdy w mniejszym czy większym stopniu dostał wpierdol. Zaschnięta krew, opuchnięte usta, ale reszta jest w miarę nietknięta. Nos cały. Zęby też. Palce nie są połamane, bo można nimi ruszać. Ubranie zniknęło, na sobie mają jedynie jakieś zwyczajne, przepocone szmaty. Niektóre cuchną uryną, ale mogło być gorzej. Ubrania wszystkich, bez wyjątku, są przesiąknięte krwią. A to dopiero początek. Powoli się rozglądają. Każdy z nich wisi paręnaście metrów nad ziemią w zamkniętej klatce. Nie jest ona duża. Krępuje dość mocno zdolność poruszanie się. Ma ona kształt walca, gdzie zarówno obydwie podstawy, jak i ściana boczna, są zbudowane z metalowej kraty. Otwory są na tyle duże, że można przełożyć przez nie dłonie. Mimo to dość skutecznie ogranicza ruchy. Idealnie pod klatką znajdują się metalowe, zaostrzone pręty. Z pewnością są na tyle długie i ostre, by wejść w ciało i przebić je na wylot. Klatka wisi na jakimś łańcuchu przymocowanym do sufitu. Nad głową umieszczono obręcz, która jest zaczepiona do innego łańcucha. Przy wyciągnięciu ręki, da się ją chwycić. Pocieszające jest to, że żaden z uwięzionych nie jest skuty łańcuchem. Komnata. Właśnie. Jest chwila by się po niej rozejrzeć, tym bardziej, że ma się czas. W końcu nie często dynda się niczym smocze jaja podczas lotu. Pomieszczenie ma troje drzwi. Na tych, które są na przeciwko siebie, namalowano czerwoną farbą, a może krwią wielki znak X. Trzecie drzwi mają namalowaną białą farbą symbol strzałki. Co jeszcze? Stół. Stary, zniszczony, na którym widać ślady jakby ktoś orał po nim pazurami. Na nim leżą porozkładane narzędzia. Młotek, łom, szczypce. W kącie komnaty widać krzesło, na którym przywiązywano więźniów i zapewne poddawano ich torturom. Koło nogi krzesła można dostrzec zwinięty łańcuch, na którego obu stronach znajdują się metalowe klamry. Taki łańcuch, którym skuwało się niewolników lub tych, którzy podążali na szubienicę. Na środku komnaty, na schodach, przed drzwiami z białą strzałką leżą kości. Ludzkie kości. Może poprzedniego gościa tego luksusowego "gościńca". Pochodnie, które były umocowane w ścianach, paliły się jeszcze. Spoglądając jednak na wolno tlący się ogień, nie można mieć pewności ile ten stan potrwa. Gdy zgasną, komnatę okryje całkowita ciemność, bowiem nie było żadnych okien, krat czy prześwitów. I na koniec ostatnia rzecz. Każdy z osadzonych stwierdza, że nie jest sam. Parę metrów dalej znajduje się jakaś osoba. Jej stanu również nie można określić stanem dobrym. Widać, że także i z nią nie obeszli się przyjemnie i miło. Kwiatów na pewno nie dostała, prędzej doniczką po łbie. I jest w tej samej przesranej sytuacji. Kim jest, jak tu się znalazła? Nie wiadomo. Czy można tej osobie zaufać? Na to pytanie każdy musiał znaleźć sam odpowiedź. Tak samo na pytanie w jakim celu, ktoś ich pobił i uwięził. Była możliwość taka, że Sigmar ma swój boski plan i postanowił go właśnie zrealizować. Za pomocą pałek, okutych w stal pięści i innych mało przyjemnych rzeczy, które z pewnością miały czekać uwięzionych. Komnata 1: Tallana / Tosse Basler Komnata 2: Av’Ren’Hin / Frenker Koppelstein Komnata 3: Maximilian Shiefemtur / Karl Altmeier Komnata 4: Moradin / Sor’Kane Komnata 5: Ruppert / Leśnik
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) Ostatnio edytowane przez valtharys : 06-10-2016 o 22:16. |
08-10-2016, 16:35 | #2 |
Reputacja: 1 | W drodze do wsi Perleib Dwa tygodnie temu Koń niósł niechętnie i co chwilę próbował odbić do krańca traktu by skubnąć trochę zarastającego go zielska. Maximilian nie był właścicielem tej chabety zwierzę należało do jednego z kolegów po fachu mężczyzny, który to przytulił ostatnio tłusty mieszek i pożyczył go łowcy na trasę. Podróż zapowiadała się całkiem znośnie, deszcz co prawda siąpił z nieba ale ani nie wiało ani nie było przesadnie zimno jak na tę porę roku, a dobry płaszcz i kapelusz z szerokim rondem świetnie chroniły przed taką drobną niedogodnością. Maximilian kierował się do wsi Perleib w której, jeżeli przypuszczenia łowcy były słuszne, ukrywał się neofita zakonu białego wilka niejaki Hans Shimmer który to nastał komuś silniejszemu na odcisk i teraz musiał za tą nieuprzejmość dać głowę. Ukrywał się nadmieńmy bardzo nieudanie, bo i to w karczmie i u handlarza końmi pozostawił oczywiste dla kogoś kto nie ma łba wypchanego sianem wskazówki mówiące gdzie się udaje. Właśnie w tej chwili gdy Maximilan rozważał nad bezmiarem ludzkiej głupoty jego oczom ukazała się wieś Perleib która majestatycznie wyłoniła się zza pagórka na który wspinał się koń z jeźdźcem na grzbiecie. Luźne zgrupowanie około 20 domostw było otoczone przez większe i mniejsze gospodarstwa co mile zaskoczyło Maximiliana. W takiej liczącej pewno z dwie setki dusz osadzie nie będzie zapewne jedynym przejezdnym, a dobiegające już z oddali odgłosy krzątaniny świadczyły, że dodatkowo trafił on na dzień targowy co dodatkowo ułatwiało zachowani anonimowości. Plan był prosty, Maximilian wiedział, że Hans ma tu we wsi rodzinę, konkretnie mieszkała tu jego siostra z mężem i kilkorgiem dzieci. Neoneta z pewnością nie ukrywa się u nich w domu ale czemuż nie mieli by go nie przechować w stodole czy hlewniku oddalonym od obejścia? A jeżeli tak to Hansowi ktoś z pewnością przynosił jedzenie, bo raczej sam nie paradował on po ulicy biegając za sprawunkami. Wywiedzenie się gdzie mieszkają Shimmanowie nie było trudne, handlarz skór po próbie sprzedania łowcy króliczych skórek "tak miękkich, że szlachetna Panienka nie pogardziła by wykonanymi z niej rękawicami" opisał mu szybko i bez problemu drogę i już po dwóch pacierzach oczom Maximmiliana ukazał się przybytek rodziny jego ofiary. Całkiem spory parterowy domek nie był może bogaty ale widać było, że rodzina w nim mieszkająca stara się go utrzymać w jak najlepszym stanie. Na podwórzu bawiła się trójka dzieci wszystkie w podobnym wieku koło 4 do 6 wiosny. Chłopiec który chyba był najstarszy gonił z kulą błocka w dłoni dwie dziewczynki które uciekały z przeszywającym czaszkę piskiem. Ta trójka nie było Maximilianowi do niczego potrzebna, dzieci były zbyt młode by powierzyć im jakiekolwiek ważne zajęcie, nie wspominając już o takim które wymagało by dyskrecji. Konia zawczasu Maximilian zostawił w zajeździe do którego, jak się zapowiadało, rychło wróci, bo teraz w południe, Państwo Shimmer na pewno nie zechcą zajmować się niczym podejrzanym. Maximilian przypatrzył jeszcze matkę dzieciaków która chwilę po pisku dziewczynek wychyliła się na chwile przez rozchylone okiennice i odszedł w stronę zajazdu. Karczma pod ciśniętym kamieniem była obskurną dziurą pełna wagebundów, terminowych pracowników i obmierzłych ochlapusów. Żarcie, bo jedzeniem paskudnej masy nie dało się nazwać , śmierdziało przypalonym kotłem , piwo było słabe i smakowało drożdżami na dodatek komin w kuchni pewno był przytkany bo w całej izbie dym gryzł w oczy. Maximilian już sobie wyobrażał ile robactwa, pluskiew i wszy musi się czaić w siennikach w pokojach i składał modły do młotodzierrzcy, że nie musi tu nocować. Plan zakładał w prawdzie pozostanie w karczmie aż do wieczora ale zastane tam warunki jakoś go zniechęciły. Odjechał on więc na granice jakiegoś gospodarstwa i spędził resztę dnia oparty o wielkie korzenie klonu. W pewnej chwili chyba nawet przysnął owinięty w płaszcz i aż się zdziwił gdy okazało się, że jego sakiewka i buty dalej są tam gdzie je zostawił. ~ Uroki życia na prowincji ~ pomyślał. Słońce w końcu jednak zaczęło chylić się ku zachodowi. Maximilian udał się pod dom Shummanów, jeszcze gdy był tu w południe upatrzy sobie drewutnie na sąsiadującej ziemi skąd świetnie było widać drzwi interesującego go obejścia. Łowca przywarował tam i czekał czy coś się wydarzy. Nie zawiódł się, gdy księżyc zdołał już przebyć po niebie spory kawałek drzwi domu otworzyły się, a z wnętrza wyszedł brodaty mężczyzna niosąc kosz i opasły zaszpuntowany gąsior. Jak nic szwagier neofity. Maksimilian udał się za mężczyzną z łatwością śledząc go bo ten rozpalił gdy opuścił już teren miejski i wchodząc w las pochodnie która nie dość, że spowodowała , że zgubienie go było niemal niemożliwe to jeszcze oślepiała go i ukrywała w mroku Łowcę. Szwagier szedł pewnie wydeptaną ścieżką i widać było po sposobie poruszania, że trasa jest mu dobrze znana. Po około 10 pacieżach gdy Maksimilan zaczął się już zastanawiać czy brodacz nie wybiera się przypadkiem do kolejnej wsi w oddali spostrzegł on światło. Struga jasności kładła się wąską linią po drzewach i po chwili okazało się, że to ognisko prześwituje przez szparę w deskach zapuszczonej chaty, niemalże szałasu , skrytego w gęstwinie. - To ja Hains - powiedział bynajmniej nie ściszonym głosem brodacz i zastukał gąsiorem w jedną z dech. Ze środka chaty wychyliła chuda persona o zapadniętych oczach i szczecinie rzadkich jasnych włosów na głowie. Wypisz wymaluj człowiek z zlecenia. - Czymasz się chłopie - zagadał do mnicha przekazując mu kosz i gąsior. Ten odpowiedział coś czego Maximilian nie dosłyszał, ale po zdawkowym skinieniu głową wnioskował, że życie na łonie natury nie specjalnie przypasowało członkowi kleru. Mężczyźni rozmawiali jeszcze chwilę konspiracyjnie ściszonymi głosami, widać niepokój mnicha przeszedł na szwagra, a łowca skorzystał z okazji i wycofał się i skrył w sosnowym młodniku. Nie było potrzeby pod słuchuchiwać Maximiliana gówno obchodziły gadki i grzeszki neofity, ofiara została już pochwycona po prostu jeszcze o tym nie wiedziała, a to cieszyło łowcę głów najbardziej. Teraz musiał tylko poczekać aż szwagier mnicha odejdzie , nie chciał się szarpać z dwójką. Poza tym 30 koron za żywego zawsze się należało. Miał tylko nadzieje, że lokalny justycjariusz nie będzie robił problemów i weźmie na swoje barki dostarczenie ściganego do Altdorfu, bo trzepanie się z tym obwiesiem przez tydzień drogi do stolicy wcale się mu nie uśmiechało. Wszystko miało pójść miło i łatwo, ale wyszło jak zawsze, zły jak bąk Maksymilian tłukł otwartą dłonią po mordzie mnicha, a ten za nic w świecie nie chciał się obudzić. Maximilian musiał za mocno szurnąć go po łbie pałką bo po zaledwie kilku chwilach mnich gapił się pustymi oczami w nocne niebo. ~Tak oto 15 koron poszło się pierdolić~ pomyślał ciągle zły na siebie Maximilian. Za trupa dostanie tylko piętnaście. Łowca dostarczył trupa do ,hucznie mówiąc, posterunku Justycjariuszy i tam po standardowych przepychankach o to czy to poszukiwany z obrazka czy nie odebrał dokumenty upoważniające go do odbioru gratyfikacji w Altdorfie i ruszył w drogę. Gdyby był gdzieś bliżej truchło zawiózł by ze sobą ale po tygodniu w Altdorfie mógł by okazać w najlepszym razie rozpadające się resztki i dodatkowo nabył by się pewno jakiejś obrzydliwej choroby. Tydzień temu Altdorf I tu znowu wszystko miało pójść jak składka, Maximilian wrócił do karczmy gdzie miał swoją kwaterę i oddał konia. Wymył się, objadł do słodkiego przesytu i zdrowo wychlał, a gdy szum w głowie minął ruszył do pałacu burgrabiego po nagrodę. Chłopaki z miejskiej milicji wykazali się niemałym sprytem Maximilian oddał dokumenty i grzecznie udał się do kasy po gratyfikacje ale nawet tam nie dotarł. W jednym z pokoików przez który przechodził zaczaiło się na niego czterech zuchów. Gdy tylko przeszedł przez futrynę jeden zdzielił go w brzuch pałą tak silnie, że łowca zwalił się na podłogę a następnie wszyscy przystąpili do butowania aż łowca przestał się poruszać. I tak oto Maximilian wylądował w dolnej wieży kazamatów straży świątynnej. Tutaj miał w ciemności, zimnie i bez chociażby kubka wody czy okrucha strawy czekać na poprzedzoną torturami śmierć. Nikt mu nie powiedział za co właściwie go wsadzono. Dopiero z plotek strażników wywiedział się o co chodzi. Nagroda z głowy zbiega została zdjęta tydzień temu, podobno na rozkaz samego Przeora. A łowca sam przyniósł pod pieczętowany papier, który głosił, że zabił niewinnego człowieka. Piątka gości która pojawiła się parę dni później nie była zaskoczeniem, Maximilian myślał tylko, że obudzi się na czarnym wózku który zawiezie go na rynek gdzie poddadzą go kaźni, a stało się jednak inaczej...... Teraźniejszość Gdzieś w mrokach lochu Maximiliam obudził się po ciężkim wpierdolu jaki spuściła mu piątka osiłków bo coś paskudnie wrzynało mu się w dłoń podłożoną pod bark. Łowca wyjął dłoń, a klatka w której wisiał zachybotała się nieznacznie. Oczy mężczyzny rozwarły się natychmiast i z przerażeniem zdały sobie sprawę , że wisi on dobre 20 łokci nad ziemią. Średniego wzrostu, kruczoczarnych włosy mężczyzna zamarł w klatce niczym owad w odłamku bursztynu. Był niemal goły nie wliczając jakichś obdartych spodni, a loch nie specjalnie ciepły , a po jego plecach i tak pot płynął strumieniami. Perliste krople skrzyły się także na jego ramionach z czego prawe idealnie widoczne przez jego sąsiada było poznaczone gigantyczną blizną po oparzeni, oparzelina ogarniała cały region między łokciem, a barkiem i rozlewała się dodatkowo na łopatkę. Twarz i szyja męża na szczęście ocalała od pożogi i gdyby nie to, że aktualnie była ściągnięta skrajnym przerażenie na pewno łapała by w tłumie spojrzenia dam. Maximilian nienawidził wysokości, a wizja wiszenia w stalowej klatce tak wysoko nad zaostrzoną w dodatku stalowymi prętami podłogą miał nadzieję oglądać tylko w najsroższych koszmarach. Łowca rozejrzał się ostrożnie tak by przypadkiem nie poruszyć głową, a przez to i klatką która była jego wiezieniem. Jego wzrok zatrzymał się na obręczy która łączyła klatkę z sufitem i wpatrzył się w nią jak w wyrocznie. Była solidna i gruba co prawdę lekko nadżarta przez rdzę ale to i tak nie uspokoiło mężczyzny który miał wrażenie, że grube żeliwo zaraz trzaśnie niczym suchy patyk i pośle go na pewną śmierć. Klatka po prawej zachybotała i gdy Maximilian zobaczył jak jego kompan w niedoli zachybotał stalowym tworem jęknął jak przygniatany ciężarem dupska Hrabiny kanapowy piesek. - Gdzie my jesteśmy do chuja - powiedział niemalże szeptem gdy spojrzenia jego i mężczyzny po prawej spotkały się. W jego głowie krążyły dziesiątki pytań. Co tu robią ? Jak się tu znaleźli ? Czemu akurat w takim miejscu, przecież to pomieszczenie jest wielkie jak jakaś pierdolona katedra, no ,a przynajmniej tak wysokie ? I co ktoś równie potężny by pozwolić sobie na coś takiego może chcieć od niego ? Cy to nie przypadkiem Przeor ?
__________________ Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy Ostatnio edytowane przez czajos : 08-10-2016 o 17:32. |
08-10-2016, 17:03 | #3 |
Reputacja: 1 | Tallana ocknęła się. Tak, bolało, ale i łeb ćmił. Niemarawo poruszała kończynamin patrząc czy jej nie połamali. Nie połamali, to dobrze. Kraty uwierały w tyłek, a zmiana pozycji wiele nie dawała. Nie odzywała się. Trawiła wydarzenia. Elfka, jaka siedziała w klatce naprzeciwko Tosse, była nie mniej poobijana niż on sam. Pod złamanym nosem widać było zakrzepnięte stróżki krwi. Wargę miała rozciętą od niedawnego pobicia. Jej mina była obojętna. Wodziła brązowymi oczami po suficie śledząc nieistniejącego owada. W tych oczach kryła się złość. Narastała od kiedy kobieta się obudziła. Urosła w końcu tak bardzo, że maska obojętności została złamana. Elfka w przypływie złości zacisnęła dłonie w pięści, twarz wykrzywił paskudny grymas. Taki jakiego człowiek nie chce zobaczyć. Szczególnie nocą w ciemnym zauku. Drżący oddech ustał kiedy kobieta się w końcu uspokoiła. Zaczęła jeszcze raz obmacywać ciało sprawdzając jego stan. Na sam koniec poprawiła chustę, która pozostała na głowie choć w nieładzie. Na ten moment dało się dostrzec, że włosy kobiety są białe tak samo jak brwi. Uszy zaś były nieco za krótkie jak na elfa. Całość została zakryta jednak przez chustę. Tallana spojrzała na swojego towarzysza, o ile za takiego go uważała, po czym się podsunęła bliżej. Na tyle na ile pozwalała oczywiście klatka. - Hej..! Ty, człowiek długo tu jesteś? - odezwała się półszeptem do nieznanego jej mężczyzny. |
09-10-2016, 00:09 | #4 |
Reputacja: 1 | - Dziecinada. - Zgarniasz klucz. Czekasz na wozie. My przychodzimy z Jaśnie Chujem - haha! - i kołujemy się do Helmuta wypełnić kieszenie. Tyle! Czasem w życiu każdego przychodzi taki czas skłaniający ku przekonaniu, że Ranald spakował tobołek i wypieprzył do Estalii opalać się na piasku. Leżąc w pojedynczej celi stołecznego więzienia, Frenker zastanawiał się, czy gdyby miał do wyboru: cały bimber tego świata lub mieć okazje naprostować mordy tym gagatkom od siedmiu boleści, nie wybrałby jednak opcji numer dwa. Znał ich tyle lat, a ci wystawili go strażnikom na eleganckiej tacy jak podrzędnego chłystka z ulicy. - Tylko czemu zajebali tego pryka? – zastanawiał się pod – złamanym - nosem. Za morderstwo ważnej osoby najpewniej czekał go stryczek, więc wszelkie rozważania miały jedynie za zadanie odwrócić uwagę od przedśmiertnego dołka. Cóż, kto jak kto, ale Koppelstein na myśliciela nie wyglądał. Lekko kwadratową twarz piwnookiego bandyty wieńczył kilkudniowy zarost, a na jego głowie sterczały ciemne włosy tej samej długości. Chociaż z postury przypominał przeciętnego zbieracza chrzanu, to z bliska dało się zauważyć, że muskularne nogi miał nie od parady. Na nic jednak mogło się to zdać, gdy pojawił się świński kwintet wzajemnej pomocy. Dzięki pozycji żółwia kilka pierwszych ciosów nie dosięgło twarzy, ale czas szybko pokazał, że panowie zbyt dobrze znali się na robocie… ~ Bolesna pobudka w wiszącej klatce to dobry sposób na kaca ~ pomyślał Frenker, kołując głową. Przestało go to bawić dopiero po paru sekundach, gdy odniesione obrażenia przypomniały, że to nie od chlania urwał mu się film. Podczas badania żelastwa i obserwowania tajemniczej sali, tępe rozbawienie mężczyzny momentalnie przeistoczyło się w wielki strach. Ubranie przepadło, a w jego miejsce dostał coś, co zwykł nazywać przewodnikiem po psiej okrężnicy, lecz w tym przypadku pies musiał dodatkowo połknąć kilka noży. Opryszek zauważył, że w pomieszczeniu jest jeszcze jeden więzień - chyba długouchy. W pierwszym odruchu odwrócił się, by coś powiedzieć… ale spasował, bo po tym wszystkim, na obecną chwilę nie dał rady niczego z siebie wykrzesać. Najpierw te zdradzieckie sukinsyny, potem oskarżenie o morderstwo, w celi zrobili mu z ryja galaretę, a teraz ta klatka i komnata. Patrzył tylko w dal z rozdziawioną japą, a jego mózg z trudem trawił tę kumulację. To tak jakby wpadł do głębokiego dołu z gównem, a po wynurzeniu ptak nasrał mu do oka, przez co wpadł jeszcze raz i się zachłysnął. Gdy w końcu spuścił wzrok, wcale nie było lepiej, bo widział jak dłońmi powoli zaczynała trząść delirka. Postanowił, że usiądzie przodem do nieprzytomnego lub nieżywego współlokatora i będzie siedział najwygodniej jak potrafi. Tyle na razie postanowił. Chciał pooddychać i poczekać, aż coś się stanie, chociaż pobieżne oględziny nie wskazywały na nic dobrego. Ostatnio edytowane przez chaoswsad : 12-10-2016 o 20:28. |
09-10-2016, 01:24 | #5 |
Reputacja: 1 |
__________________ # Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock Ostatnio edytowane przez PanDwarf : 09-10-2016 o 01:43. |
09-10-2016, 16:56 | #6 |
Reputacja: 1 | Od zawsze stronił od miasta. Przychodził do Altdorfu jedynie z konieczności. Z niesmakiem patrzył na słabych, grubych mieszczuchów. Tam, gdzie się urodził ludzie musieli być silni i hardzi. Zwłaszcza ci, którzy tak, jak on mieszkali na dzikich ostępach. Natura nie była pobłażliwa. Jednak to tutaj najlepiej sprzedawało się dary lasu z których się utrzymywał. Niestety dawno tu nie był i ciężko znosił ten zgiełk i harmider i smród. Było jednak na to lekarstwo, po które sięgał ilekroć musiał zapuszczać się w odmęty aglomeracji. Wódka - też śmierdzi i nie smakuje, ale lekarstwo nie może być dobre. Po kilku głębszych łatwiej dało się dogadać z mieszczuchami, którzy też często byli w trakcie leczenia tym specyfikiem. Wystarczy odrobina szacunku do siebie nawzajem i do swojej własności, a dało się jakoś dogadać. - Tam skąd pochodził ziemia, na której stoisz była twoją własnością. Niestety czasem zdarzał się ktoś, kto nie podzielał tego zdania, a przyszły bohater pieśni i legend nie może po prostu pozwolić sobie na brak szacunku. - Tam skąd pochodził, kiedy ktoś nie szanuje twojej własności możesz wedle uznania uświadomić mu błąd, który popełnił. Tutaj jeśli ten ktoś obwieszony jest pstrokatymi szmatami i świecidełkami, to nie masz takiego prawa. Nawet jeśli to zwykły, pijany spaślak, który kogoś tam zna. Niestety nigdy nie przyswoił sobie w pełni wszystkich panujących tu zasad. Mimo że wiedział, że nie powinien kopać go w brzuch na środku ulicy tylko za to, że naruszył jego przestrzeń osobistą i nie chciał przeprosić. Nie powinien też podtapiać go pobliskiej fontannie, ani tym bardziej wymachiwać toporem w kierunku lokalnych władz, próbujących wydobyć tłuste cielsko pstrokatego jegomościa z tejże fontanny. Wiedział, że nie powinien, ale to lekarstwo, które stosował miało działania uboczne – wolniej się po nim myślało - Tam, skąd pochodził za nieuzasadniony rozbój trafiało się do lochu – Tutaj także za ten uzasadniony. ------------ - KrrwaaaAA! - Ostry ból przeszył jego ciało kiedy spróbował wyprostować się ze skulonej pozycji. Chrypiący wyraz złości odbijał się kilka sekund od kamiennych ścian. Wtedy zdał sobie sprawę, że nie jest tam, gdzie był kiedy grupa osiłków postanowiła skatować go bez przyczyny. Przecież nie zrobił nic, za co mogłoby go spotkać coś takiego. Nie pierwszy raz zdarzyło mu się wdać w bójkę. Noc za kratkami, jakaś grzywna. Tak to powinno wyglądać. - Śmiecie - wyszeptał ucinając jękiem bólu - Pewnie pomylili mnie z kimś innym i da się to wyjaśnić - pomyślał z trudem otwierając napuchnięte powieki. Zamglenie wzroku ustępowało powoli. Nim zdołał dostrzec gdzie jest wdychał zatęchłe wilgotne powietrze pachnące śmiercią, a złość ustępowała niepokojowi, kiedy wyczuwał kolejne kraty, kraty, kraty. - Klatka!? - dotarło do niego, gdy ta zachybotała się na szczękającym łańcuchu. Nagły skok adrenaliny pozwolił mu w pełni otworzyć powieki i mimo bólu zerwać się na nogi. Spojrzał na swoje odzienie. To jakieś umazane krwią szmaty, a on jest uwięziony w ciasnej, stalowej klatce. Sponiewierany wisi nad ostrymi prętami, które z łatwością mogą go przeszyć na wylot. To było jak powtórne uderzenie obuchem w głowę, takie jak to od którego zaczął się ten syf. Nerwowo rozglądał się po komnacie obmacując dokładnie klatkę. Choć wiedział, że to bez sensu szarpnął za kraty kilka razy - ani drgnęły. - W co ja się wjebałem? - pytał sam siebie. Ostatnio edytowane przez Morel : 10-10-2016 o 12:30. Powód: Od teraz czytam powoli i dokładnie |
09-10-2016, 22:59 | #7 |
Reputacja: 1 | "Planuj z wyprzedzeniem, a kiedy przyjdzie co do czego działaj ze zdecydowaniem... i bądź zawsze gotów na improwizowanie. Nie często dane jest zrealizować w pełni to co zamierzone" - Vyliden Kot, Kapłan Ranalda Czekał. Był cierpliwy. Cierpliwość była bardzo ważnym elementem w jego fachu, szczególnie, że gdyby robił teraz coś pochopnie... źle by skończył on i jego brat. Sor'Kane czekał wytrwale szacując czas. Czas ile trwa obchód, kiedy strażnicy się zmieniają, kiedy podawane jest jedzenie. Czuwał i planował. Upewnił się co do wszystkiego po trzecim dniu pobytu w więzieniu. Oczywiście przyszedł jakiś drab i powiedział o co został oskarżony, ale na tym poprzestano. Nie wyglądało na to aby ktokolwiek raczył ich zidentyfikować. Dom kupiecki by się za nimi wstawił i szybko zostali wyciągnięci... ale do domu była daleka droga, a brak "odwiedzin" od uczonych w prawie utwierdzał Sor'Kane'a, że nie ma co czekać na wybawienie od rodziny. Na szczęście byli gotowi na takie sytuacje. Po prostu udawali, że on jest wynajęty. Wtedy jakby co dodatkowa wina nie spadała na Av'Ren'Hina. Niestety jak mawiają doświadczeni złodzieje, w każdym planie mogło się coś posypać. Sor'Kane zakładał, że będzie to raczej kwestia taka, że nie zdoła odzyskać rzeczy swoich i brata. Albo, że zostanie wszczęty alarm i będzie trzeba uciekać w pośpiechu. Tego co się wydarzyło nie przewidział. Schowany pośród ubrania zestawik wytrychów pojawił się w jego dłoni zaledwie parę minut po tym jak strażnik zrobił obchód. Miał niewiele czasu. Już grzebał w zamku, już czuł jak zapadki się podnoszą, kiedy wyłapał tupot podkutych buciorów. Grupa jakiś drabów przemierzała biegiem więzienie. Przezornie schował wytrychy. Nie przewidział tylko, że ta grupka wparuje akurat do jego celi. W jego głowie pojawiło się zasadnicze pytanie... zabiorą go czy zakatują? Lecąca w jego kierunku pięść upewniła go, że to drugie. Cofnął się w głąb celi, a czując za sobą ścianę zrozumiał, że nic nie zdziała. Opadł na ziemię i skulił się zakrywając twarz, pierś, brzuch i krocze. Ciosy posypały się na plecy, ramiona i nogi. Jeden z ciosów zdołał trafić w głowę. Ciemność i dalej już nie pamiętał. *** Rozległ się jakiś charkot. Zdążył się już rozejrzeć na ile mógł z pozycji leżącej, ale nie poruszał się na wypadek gdyby był obserwowany. Dopiero teraz ktoś dał znać o swojej obecności. Obrócił się i spojrzał na współwięźnia z sąsiadującej klatki. Ostrożnie wstał chwytając za kraty i wspierając się. Wszystko go bolało, ale chyba nie dał sobie uszkodzić niczego ważnego. Chyba. Sor'Kane miał bardzo bladą, pociągłą twarz jakże podobną do twarzy setek innych elfów. Była oblepiona kruczoczarnymi włosami opadającymi do ramion, teraz zlepionymi potem i zaschniętą krwią, lecz z pomiędzy kosmyków błyszczały czarne jak węgle oczy. Dość spokojne... jak na bardzo kiepską sytuację w jakiej się znalazł ich właściciel. Zamiast się jednak odezwać spojrzał na swoje ubranie. Koszula, skórzane spodnie, wysokie buty z miękkiej skóry, kaptur... wszystko utrzymane w czarnych, bądź ciemnoszarych barwach. Oklepał się dłońmi po ubiorze i syknął złowieszczo. Dokładnie go obszukano. Wszystkie wytrychy i pilniczki poszły w cholerę. Nawet spinek do włosów nie oszczędzono! Drobny atak paniki szybko przeszedł. Trzeba pracować z tym co jest. Zaczął więc badać swoją klatę, swoje więzienie. Sprawdził czy da radę rozbujać klatkę. Może zdołałby sięgnąć po któreś z narzędzi? A może okaże się, że ta obręcz powyżej jego głowy do czegoś służy? W trakcie tych czynności elf głośno odkaszlnął i zadał klasyczne pytanie, ale jakże fundamentalne pytanie. - Witaj, krasnoludzie. Za co siedzisz? Ostatnio edytowane przez Stalowy : 09-10-2016 o 23:07. |
10-10-2016, 00:14 | #8 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Tallana i Tosse - Hej..! Ty, człowiek długo tu jesteś? - elfka odezwała się półszeptem do nieznanego jej mężczyzny. Ten, jakby zaskoczony, że uwięziona potrafi mówić, spojrzał się nań szeroko otwartymi oczyma. Pobudka była paskudna, zważywszy nie tylko na ponury wystrój pomieszczenia, w jakim się znalazł. Uwięziona w sąsiedniej klatce Tallana jednym rzutem oka stwierdziła, że Tosse wyglądał jak proszalny dziad. Miał nierówno zapuszczone włosy, które zdawały się w obecnym poplątaniu pokrywać całą jego twarz. Bycie zamkniętym zdawało się kumulować na twarzy mężczyzny objawy przestraszenia, co tylko uwidaczniało głęboko osadzone ślepia ziejące teraz ciemnością cieni. Odsłonięte patykowate przedramiona wyglądały na nienaturalnie spięte. Widocznie nie mógł się skupić, co rusz zmieniał pozycję co wprawiało jego wiszące więzienie w ruch. Te momenty odsłaniały przed obserwatorką, że więzień posiadał także pokaźną podstawkę pod piwo, efekt długich lat pojenia się alkoholem. - Nie wiem, uch, spałem. Pobito mnie. Szlag! - syknął sam do siebie, gdy postawiona na pręcie stopa gwałtownie się zeń ześlizgnęła. Usiadł w końcu wyrzucając kończyny, wszystkie równie chude i żylaste, poza klatkę. - A Ty, pamiętasz coś? Jak się tu znalazłaś? - Tak samo. Proponuję się nie wiercić jeśli nie chcesz wylądować na tych szpikulcach - kobieta wskazała palcem na podłogę. Jej mina nie zmieniła się, ale spojrzenie już tak. A więc człowiek był w takiej samej sytuacji co ona. Badziew. - Nie wiem jak ty, ale nie bardzo mam ochotę czekać tutaj aż wypalą się pochodnie. To nie była prawda. Zdrowy rozsądek podpowiadał aby iść mimo, że Tallana wolałaby zostać. Delikatnie wstała aby przyjrzeć się łańcuchom oraz obręczy. Wolała się upewnić, że nie spadnie na kolce z byle powodu. Wysunęła ręce przez kraty delikatnie sunąc dłońmi po obręczy i jeśli sięgnie łańcuchu. Obręcz dało się dość łatwo chwycić i można było zorientować się, że da się ją pociągnąć do siebie. Do czego jednak mogła ona służyć, tego ni cholery Tallana nie mogła przewidzieć. Elfka spojrzała jeszcze raz na dół, na szpikulce. - Kierwa. To chyba można pociągnąć. - Co? Które? - Tosse gwałtownie obrócił głowę, by spojrzeć pionowo w górę. Nie biorąc sobie do serca usłyszanej przed chwilką rady zerwał się na równe nogi, bijąc łokciami o pręty. Sam również dokładnie obmacał obręcz, wcześniej obserwując dłonie Tallany, próbując domyślić się jej przeznaczenia. Słowa kobiety wyrwały go z dołka, zaczął kombinować i przyglądać się także komnacie. Szukał rozwiązań standardowych w salach tortur - punktów zaczepienia łańcuchów, na których oboje wisieli, krat w podłodze oraz zamków. Klatka wisiała na grubym łańcuchu przyczepionym do sufitu. Podczas oględzin klatki Tosse nie dostrzegł żadnych zamków ani kłódek. Spód klatki miał taki sam kształt jak jej góra. Płaskie koło, którego powierzchnie pokrywały przecinające się pod kątem prostym pręty. Dłonie przez szczeliny przejdą a stopy tylko pod kątem. - Nie rozumiem, żadnego zamka. - Tosse znów usiadł bezradnie. Według jego wiedzy łańcuch, na którym wisiała klatka powinien być zaczepiony gdzieś na ścianie, żeby łatwo było ją opuścić i opróżnić. - Spróbuj szarpnąć, tylko tyle teraz się da. - podpuścił kobietę. Obręcz, która była na wyciągnięcie dłoni była na drugim łańcuchu. Szedł on gdzieś do góry w kierunku sufitu. Pierwszy raz widział on coś takiego, a jakby nie patrzeć Tosse miał dość bogatą wiedzę o więzieniach. Narzędzia wyglądały na dawno nie używane, choć klatki nie. Jedyną możliwością było czekanie aż ktoś go wypuści albo przekonanie się do czego służy ów obręcz. Tallana spojrzała na mężczyznę bez większego wyrazu. Nie szarpnęła za łańcuch, jeszcze nie. Zamiast tego zaczęła bujać klatką. Powoli wprowadzała swoje niewielkie więzienie w ruch wahadłowy. Bliżej drzwi, dalej drzwi, bliżej drzwi, dalej drzwi. -Radzę rozhuśtać. Jak ta obręcz zwolni klatki to spadniesz wprost na kolce - dodała elfka przekrzykując chrobot łańcucha. Klatka powoli zaczęła chybotać, ale nie na tyle by sięgać poza teren zajęty przez zaostrzone pręty. Zachowanie dyskrecji odsunęli na bok. - Odpuść, babo. Łańcuch masz za krótki. Możesz próbować ten drugi ciągać. No dobra, już, bez jaj - powiedział wstając. - Skoroś nahałasiła to dawaj razem, na cztery. - Sięgnął ku obręczy i czekał czy Tallana postąpi podobnie. Elfka nie przestawała bujać klatką. Do obręczy jednak sięgnęła. - Życie albo śmierć - mruknęła w eltharin. - Odliczaj. - Udanego lotu. Trzy, czte… - Okazało się, że wyszło szydło z worka. Mężczyzna poniżony przed samym sobą zachował się jak szczur szukający drogi ucieczki. Obojętnym mu było jak zachowa się współuwięziona. Mechanizm działania tej klatki był dla niego niezrozumiały. Stanął pewnie w rozkroku i na umówiony sygnał lekko pociągnął za ogniwo pionowo w dół. - ...ry. Tallana szepnęła coś, ale nie dało się usłyszeć. Pociągnęła. Zamykając oczy zacisnęła palce mocno na obręczy. Bardzo mocno. |
10-10-2016, 00:20 | #9 |
Reputacja: 1 |
|
10-10-2016, 16:23 | #10 |
Reputacja: 1 | Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i do celi Karla wtoczyło się kilku kwadratowych osobników, których nie sposób było pomylić z niosącymi pomoc i pociechę wyznawcami Shallyi. Oblicza dżentelmenów, sugerujące, że proweniencja ich nie była do końca ludzka, świńska raczej lub nawet dzicza, były Karlowi dobrze znane - charakteryzowały ludzi będących pracownikami fizycznymi półświatka, ekspertami od mowy ciała. Pojawiali się, gdy konwencjonalne metody komunikacji zawodziły i konieczne były środki bardziej przekonujące, niż rozmowa, krzyki, groźby nawet, o słowie pisanym nie wspominając. Karl był pewien, że wiedział, kto ich przysłał i w jakim celu, ale jak zwykle, udał głupka. - Panowie, ja jestem zwykły kryminalny, nie żaden polityczny! - powiedział, cofając się pod ścianę. Oświadczenie to nie przyniosło niestety żadnych skutków i silnoręcy bez zwłoki wzięli się do bicia. - Zeznam! - krzyknął Karl, przyjmując pozycję embrionalną i osłaniając rękoma głowę. - Wszystko zeznam, co chcecie! Dam na papier! I ta propozycja pozostała bez odpowiedzi, podczas gdy bicie kontynuowano. Jak długo, Karl nie wiedział, bo stracił przytomność. *** Ocknął się, ale nie otworzył oczu na wypadek, gdyby karki nadal były gdzieś w pobliżu i tylko czekały na podobny znak świadomości, będący, jak wiadomo, prowokacją i usprawiedliwieniem dla dalszego bicia. Leżał więc i nasłuchiwał, póki nie nabrał przekonania, że silnoręcy zniknęli. Otworzył w końcu oczy i zabrał się do przeglądu uszkodzeń. Jako, że już sama ta czynność była utrudniona i bolesna, oczywistym było, że ma spuchnięty pysk. Dalsza inspekcja nie wykazała jednak żadnych poważnych ubytków cielesnych, a zwykłe siniaki, opuchlizny, zadrapania, rozcięcia, strupy i podejrzanie niestabilne zęby. Ot, sobota rano. Otoczenie zmieniło się jednak znacznie. Nie był już w pojedynczej celi, do której, jak podejrzewał, niedługo zatęskni, a jakimś dużym lochu. A konkretniej w klatce zwisającej na łańcuchu ze sklepienia dużego lochu. W głębi trzy pary drzwi, wyposażenie do tortur albo zestaw początkującego, wyjątkowo niewprawnego dentysty, pod klatką posadzka z kolcami. Żyć, nie umierać. I towarzysz. W takiej samej klatce, tak samo poturbowany, tak samo zdezorientowany. - Gdzie my jesteśmy, do chuja? - padło pytanie. Karl odchrząknął, splunął zabarwioną krwią śliną. - Liczyłem, że jesteś już zaznajomiony z tym kurortem i mógłbyś mnie oprowadzić, ale cóż. Na służbę też, widzę, nie ma co liczyć, a pokojówki powinno się wychłostać. Powiedz, dobry człowieku, czy to - wskazał na drugi łańcuch, ten zakończony obręczą - dzwonek wzywający obsługę? Korzystałeś już z niego?
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" Ostatnio edytowane przez Cohen : 10-10-2016 o 17:23. |