Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-11-2016, 20:33   #1
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
[WFRP 2.0] Drachenfels


5. Wellentag, Brauzeit 2527,
Świątynia Sigmara, Göttenplatz, Bögenhafen,
Wielkie Księstwo Reiklandu, wieczór



iedzący przy dużym, dębowym biurku sędziwy mężczyzna w kapłańskich szatach wpatrywał się z zacietrzewieniem w pergamin trzymany w prawej dłoni, ważąc każde odczytywane w myślach słowo dwa razy, nim przeszedł dalej. Co jakiś czas spoglądał na znajdującego się po drugiej stronie biurka młodszego stażem Sigmarytę, jakby w jego oczach chciał odnaleźć zaprzeczenie słów przelanych na papier. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a Heinrich Tottentanz zdał sobie sprawę, że czarne chmury zawisły nad Reiklandem, gdyż to, czego się właśnie dowiedział, zwiastowało tylko katastrofę. Katastrofę, do której nie mogli dopuścić.
- Zapytam jeszcze raz. Czy to prawda? - Kapłan oderwał wzrok od pergaminu.
- Absolutnie, inaczej bym cię nie fatygował, ojcze - odrzekł akolita, splatając palce obu dłoni na kolanie. - Odkryliśmy w kanałach miejsce plugawego rytuału i dość dowodów na to, że Ordo Septenarius planują wyprawę do zamku przeklętego czarnoksiężnika Drachenfelsa. O ile już nie są w drodze.
- Jesteś absolutnie pewny, że chcą go wskrzesić?
- Na to wskazują wyniki śledztwa
- odrzekł młodszy mężczyzna.
- Na Sigmara... - Starszy kapłan odchylił się na krześle, przejeżdżając dłonią po siwej, długiej brodzie.

Drachenfels, ucieleśnienie grozy i zła, nie żył od wielu lat, pokonany przez wampirzycę i śmiertelnika w walce, o której do tej pory bardowie śpiewali pieśni, a dramaturdzy i poeci wykorzystywali w swoich dziełach. Czarnoksiężnik zginął, ale jego zamek pozostał, wzbudzając przerażenie wśród nawet najtwardszych mieszkańców Szarych Gór. Heinrich nie chciał dopuścić do siebie myśli o tym, że kultyści mogliby przywrócić Konstanta do życia i znów sprowadzić śmierć oraz strach na ziemie Reiklandu.
- Musimy ich powstrzymać - powiedział pewnym, choć zmęczonym głosem. - Przejdź się po wszystkich gospodach w mieście i rozgłoś, że świątynia Sigmara zatrudni doświadczonych ludzi potrafiących robić mieczem do zadania związanego z zamkiem Drachenfelsa... Zapłacimy im po trzy korony na głowę.
- Z całym szacunkiem, ale jeśli powiem o zamku, nie będzie zbyt wielu chętnych na taką wyprawę...
- I dobrze, od razu zrobimy odsiew, żeby nie marnować czasu, którego i tak nie mamy
- powiedział kapłan. - Przyjdą tylko ci, którzy faktycznie będą chcieć wziąć tę robotę.
- Musieliby chyba być szaleni... - Wyrwało się akolicie.
- W rzeczy samej - odrzekł krótko Heinrich. - Ludzie zrobią wszystko dla pieniędzy, wystarczy tylko odpowiednia kwota, nie wiedziałeś o tym, drogi Maximilianie?
Kapłan machnął dłonią, a młody Sigmaryta skinął mu głową, wstał i wyszedł z komnaty. Tottentanz skupił zmęczony wzrok na płomieniu stojącej na biurku świecy, modląc się w myślach do swego pana, by nie było za późno na kroki, które podjął.



5. Wellentag, Brauzeit 2527,
Bögenhafen, Wielkie Księstwo Reiklandu,
późny wieczór


ögenhafen było z pewnością miejscem bardzo odpowiednim dla kogoś, kto stalą zarabiał na życie. Portowe miasto będące kolebką handlu, do którego rzeką transportowano towary z Altdorfu, Nuln, czy Marienburga oferowało szereg możliwości podjęcia pracy, mniej lub bardziej legalnej. Gospody i wszelkiej maści podejrzane mordownie w dokach pękały wieczorami w szwach, a w ciągu dnia ciężko było przejść ulicą, nie wpadając na kogoś, bądź samemu nie zostając potrąconym. Złodziejski fach miał się tutaj dobrze, tak na poziomie ulicy, jak i wśród sterników miasta, gdyż nie raz i nie dwa mówiło się w kuluarach, że największe zyski czerpią tutaj cztery najzamożniejze rody kupieckie.

Tego wieczoru jednak dysputy na tematy ważkie i przyziemne zeszły w karczmach na dalszy plan, gdy w kilku największych przybytkach miasta pojawił się nieco zdenerwowany akolita Sigmara, ogłaszający nabór do pracy. Pracy nie byle jakiej, bo związanej z zamkiem Drachenfelsa, szalonego czarnoksiężnika, o którego podłościach, jakich dopuścił się na tych ziemiach, krążyły już legendy. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się nawet w okolice ponurego, owianego złą sławą zamczyska, a co dopiero wyruszał do niego w jakimś konkretnym celu. Czarnoksiężnika już nie było, ale słuchy chodziły, że zamek wciąż w jakiś sposób żył; jakby część duszy Drachenfelsa nie opuściła tego miejsca, a w jego murach schronienie znalazły istoty zrodzone z plugawych eksperymentów i magii Chaosu, dalece groźniejsze od zwierzoludzi, czy orków grasujących w całym Imperium.

Jak można się było spodziewać, Sigmaryta nie znalazł wielu chętnych na podjęcie się zadania wyznaczonego przez świątynię i niektórych wielkich wojów nie był nawet w stanie skusić wysoki zarobek - w końcu trzy korony to był miesięczny dochód karczmarza dobrze prosperującej gospody. Zdrowy rozsądek, a może bardziej strach, brały górę nad wyobrażeniami o przyjemnościach życia po wykonaniu zadania. O ile wróci się stamtąd żywym - tu i tam gadało się o tym, że ktokolwiek wybiera się w tamte strony, jest już stracony. Nie każdy jednak był tego zdania, dlatego też - pomimo późnej pory - akolita wracał do świątyni w towarzystwie kilkunastu mężczyzn i kilku kobiet zainteresowanych podejrzanym zleceniem. Większa część z nich szybko zrezygnowała, usłyszawszy, że chodzi o kult Chaosu, jednak kilkoro chętnych zostało, zapoznając się z dalszymi szczegółami, przedstawionymi przez kapłana Heinricha Tottentanza. Przeważali ludzie, choć wśród ochotników można było z łatwością dostrzec dwójkę elfów i krasnoluda.


Płomyki kilkudziesięciu świec pełgały delikatnie, rzucając migotliwą poświatę na pieczołowicie ozdobione płaskorytami ściany niewielkiej komnaty, gdy znaleźliście się w środku, zerkając na staruszka o bystrym spojrzeniu siedzącego za biurkiem. Oprócz niego, w pokoju znajdował się brat Maximilian oraz nieznajomy, postawny łysy mężczyzna, również wyglądający na duchownego.
- Rad jestem, że postanowiliście zająć się tą sprawą, gdyż wymaga ona wielkiego męstwa i zapewne poświęcenia. - Zaczął przeor, opierając się łokciami o blat biurka i splatając palce obu dłoni. - Musicie wiedzieć, że na pozór spokojne Bögenhafen posiada swoją zadrę... paskudny, mroczny sekret kładący się cieniem na historii tego miasta. Przejdę od razu do rzeczy, gdyż czas nagli - kilkanaście lat temu, rajca Johannes Teugen stał na czele sekretnego stowarzyszenia Ordo Septenarius, które próbowało otworzyć w mieście Bramę Chaosu. W wyniku ingerencji pewnych ludzi, udało się powstrzymać Teugena i jego oddanych towarzyszy, jednak plugawy kult Khorne'a nie zniknął wraz ze śmiercią swego przywódcy. Właśnie dowiedzieliśmy się, że wciąż działają i obecnie planują wskrzesić pradawne, reiklandzkie zło w osobie Konstanta Drachenfelsa. Chyba nie muszę wam mówić, kim był owy czarnoksiężnik...

Mężczyzna skrzywił się, a wy spojrzeliście po sobie. Zdecydowanie nie musiał przybliżać postaci szalonego maga. Nekromanta, oprawca martwych, ucieleśnienie najczystszego zła, potwór... to były tylko niektóre z określeń, które krążyły w okolicznych opowieściach.
- Jeśli to się stanie, wszyscy jesteśmy zgubieni. Drachenfels z pewnością będzie chciał zemścić się za własną śmierć, dlatego świątynia Sigmara zwraca się do was z prośbą o pomoc w odnalezieniu kultystów i udaremnieniu tego plugawego rytuału. Wszystkimi dostępnymi środkami. - Przejechał kciukiem po szyi, wyraźnie dając do zrozumienia, o co mu chodzi. - Nie jesteśmy pewni, czy już wyruszyli, czy dopiero to zrobią, jednak powinniście jak najszybciej udać się w drogę do zamku Drachenfelsa. Tak, jak pewnie już wiecie, zapłacimy wam po trzy korony na głowę - połowę teraz, połowę po wykonaniu zadania, gdy przyniesiecie ze sobą jakikolwiek dowód rozprawienia się z Ordo Septenarius. - Heinrich wyprostował się na krześle, po czym otworzył szufladę biurka i wyjął z niej zrolowany, pożółkły rulon.

Rozwinął go przed wami, chwytając za pióro.
- Pozwoliłem sobie przygotować odpowiedni dokument, który podpiszecie, zgadzając się na wykonanie dla nas tego zadania. Za niepiśmiennych podpiszę się sam, gdy ujawnią swoją godność. Jeśli macie jakieś pytania, to jest również najlepszy moment na ich zadanie, gdyż z samego rana musicie być już w drodze. Wraz z wami wyruszy również brat Gotfried, który zgłosił się na ochotnika, by towarzyszyć chętnym na tę wyprawę.
Stary Sigmaryta wskazał dłonią na stojącego w kącie sali łysego mężczyznę, po czym zamoczył pióro w atramencie i wyciągnął rękę w waszą stronę, oczekując, kto pierwszy podpisze się na dole pergaminu.
 

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 03-11-2016 o 21:39.
Kenshi jest offline  
Stary 03-11-2016, 22:36   #2
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ostatnio wykonane zadanie nie przyniosło chudemu osobnikowi chwały ani bogactw, bynajmniej. Jak się okazało, koszty przewyższyły zyski, choć kwota ta była minimalna, zakapturzona osoba miała skwaszoną minę. Nim plotki, pogłoski i oficjalne przemowy dotarły do uszów mieszczan, Enigmatyczna postać zjawiła się przed budowlą. Jej pomrukliwy głos nie wyjawiał wielu emocji, a raczej sugerował zamyślenie. No spędzona w stajni pod stertą siana była zdecydowanie bardziej wygodna, niż ta w karczemnych spiżarniach. Smród wędlin i taniego piwa sprawił, że nawet ubranie potrafiło pachnieć kiełbasą, a okoliczne psy zlatywały się psując całą tajemniczość i niewykrywalność.
- Cholerny tłuścioch i jego walące kiełbachy - zaklął głos spod kaptura. Czarny ubiór; płaszcz, spodnie i bluzka, zajeżdżały mięchem dobre dwa dni, a sympatia wśród okolicznych zwierząt przewyższała najśmielsze oczekiwania niejednego miłośnika sierściuchów.

Kiedy w sali zjawił się ostatni chętny, Enigma oparty plecami o zimny mur, stojąc daleko w ciemnym kącie, nie odezwał się słowem. Chuda persona, ubrana cała na czarno, odziana w płaszcz, buty, przylegające spodnie i bluzkę, obserwowała w skupieniu i słuchała. Ciężko było powiedzieć coś więcej, póki spowita cieniem nie miała zamiaru podejść bliżej i wziąć czynnego udziału w byciu jednością z ryzykantami, którzy dziś dzień stawili się po trzy korony. Jak bardzo musiało ich przycisnąć, że woleli ryzykować życie, niż harować cały miesiąc? To było najciekawsze z całego tego spotkania.

Dopiero kiedy ręka z piórem wysunęła się w kierunku zebranych, kapturnik ruszył lekkim krokiem wyłaniając się z cienia. Choć postura niewątpliwie należała do chudych, a wypukłości klatki piersiowej szło szukać na próżno, niewysoki wzrost Enigmy przywodził na myśl ludzką kobietę. Spod kaptura nie wystawał jednak ani jeden włosek. Nawet na niziołka była to osoba zbyt wysoka, a niski mężczyzna? No cóż... Jeśli tak, to nic dziwnego, że ukrywał się pod kapturem. Rozpoznanie dodatkowo utrudniała maska, zakrywająca całą twarz, być może wstydliwy wypadek z przeszłości zmusił osobnika, do zakrycia swojego oblicza.
Enigma stanęła na końcu, aby przeczekać pytania i podpisy. Dopiero gdy każdy zrobi co jego, będzie można podejść i stłumionym przez maskę głosem wyszeptać Heinrichowi swą nazwę... Choć wysoce było możliwe, że tyle zdążył się już dowiedzieć, o swoim ciemnym gościu.

Czy opowieść o magu, a raczej samo wspomnienie, sprawiło, że we wnętrzu tego ciała coś drgnęło? Ile myśli przebiegło przez głowę, zaś ile z nich miało na ustach powody odmowy? Jak bardzo trzeba było być zdesperowanym i pokrzywdzonym, aby wyruszyć w miejsce nazwane przeklętym? Nawiedzonym? Czy ktokolwiek z zebranych kierował się sercem i chęcią pomocy? Ilu egoistów właśnie dało się poznać Enigmie? A ile odpowiedzi dało się uzyskać? Teraz było zbyt wcześnie na wszystko, a jednocześnie i zbyt późno, aby pozwolić na targanie przez wątpliwości, własnym umysłem.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-11-2016, 00:35   #3
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Tawerna "Pod lisem" nie cieszyła się dobrą sławą. Przygarniała męty, szumowiny i wszelki półświatek. Nawet piwa nie można było napić się w spokoju... Z jakiegoś powodu bywalcy tolerowali jednak, zasiadającego tam obcego. Być może była to zasługa pewnego włóczęgi, który pozostawił tutaj żywe wspomnienie? Albo fakt, iż obcy przegrywał w kości, płacił za nędzne piwo, nie irytując przy tym niepotrzebną gadką? W pewien sposób stał się nieodłącznym elementem tego miejsca. Może wpływ na to, że zostawiono go w spokoju miał miecz, respekt, który wzbudzał i plotki, krążące po dzielnicy. Sugerowały, że to "Mały" Klaus wynajął elfiego rębacza, by pozamiatał tutejsze śmieci. Kilka efektownych zgonów, zwłaszcza w ostatnim czasie, mogło potwierdzać te rewelacje. A obcy elfem niewątpliwie był...

Tego wieczoru nie zastali go jednak w gospodzie. Karczmarz oraz kilku oprychów mających na pieńku z Klausem wyraźnie odetchnęło z ulgą.

Aerin nie wahał się nad decyzją. Propozycja akolity obudziła dawno nie odczuwane emocje. Mógł jeszcze raz stanąć po słusznej stronie. Ścisnął w garści na wpół stopiony medalion, spojrzał w rubinowe, gadzie ślepia... Koszmary nawiedzały go coraz częściej, miał już szczerze dość toczenia tej nierównej wojny... Potrzebował odpoczynku i okazji, aby zmierzyć się z prawdziwymi demonami...

Drużyna, którą mieli stworzyć, zapowiadała się nieźle. Nienachalnie przyjrzał się obecnym. Niełatwo byłoby zebrać taką hanzę w dwa tygodnie, a kapłanom udało się to jednego wieczora... Zasługa opatrzności... - pomyślał sarkastycznie najemnik. Nie wyróżniał się specjalnie na tle pozostałych. Nie dało się ukryć jedynie elfiego pochodzenia oraz tego, że zarabiał orężem. Nie potrzebował umowy na swoje usługi, śmieszyło go trochę ludzkie podejście do tej kwestii. Czyżby duchowni bali się, że zostaną oszukani na kilka koron? Każdy kto wybierał się do zamku Drachenfelsa grał o najwyższą stawkę. Na jego warunkach...

Po namyśle, postanowił zostawić po sobie pamiątkę, która zapewne nie będzie nikogo interesowała. Kapłan spojrzał na słowa zręcznie wypisane na pergaminie:

Aerin z Oddziału Smoka




 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 04-11-2016 o 00:39.
Deszatie jest offline  
Stary 04-11-2016, 01:02   #4
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Bögenhafen nie było miejscem, w którym często można było spotkać przedstawicieli dumnej rasy Asur, we wspólnym znanej jako Wysokie Elfy. W ogóle ciężko było spotkać Wysokiego Elfa poza Ulthuan, starożytną krainą, z której wywodziły się wszystkie elfy. Te indywidua, które decydowały się na podróż poza granice swojego państwa, najczęściej stacjonowały na królewskich dworach lub w Kolegiach Magii, nauczając, służąc swoimi radami lub też samemu zajmując wysokie pozycje polityczne.
Co zatem sprawiło, że jedna z tej długowiecznej rasy zawędrowała do portowego miasta pełnego brudu, złodziejstwa i innego, parszywego tałatajstwa? Co skierowało jej ścieżkę, po której stąpała, do miejsca tak bardzo oddalonego od swojego rodzimego Ulthuan? Z dala od swoich braci i sióstr, pomiędzy często nieprzychylnie nastawionych ludzi i jeszcze bardziej uprzedzone krasnoludy?
Magia, tajemnica, ciekawość i wiedza. Te cztery czynniki nakreśliły nową ścieżkę dla Andariel z Ulthuanu, doprowadzając ją do Bögenhafen, o którym słuchy dotarły do niej już na altdorfskich dworach tamtejszych możnych. A właściwie o tajemniczym zamku pewnego czarnoksiężnika, nekromanty, od dawna martwego Drachenfelsa. Było to miejsce z pewnością przesycone tajemną magią, a także wielką wiedzą - czego Andariel tak po prostu nie mogła odpuścić.

Do Bögenhafen przybyła późnym wieczorem, na dzień przed tym, jak sigmaryta Maximilian rozpoczął mozolną próbę zebrania grupy śmiałków na niebezpieczną pogoń za kultystami.
Pod gospodę, w której zamierzała spędzić noc i odpocząć po ciężkiej podróży, przyjechała opłaconą kosztownymi elfickimi kamieniami karocą zaprzężoną w konie. Nie spodziewała się jeszcze wtedy, że już następnego dnia los podrzuci jej pod nos idealną okazję, by wyruszyć do owianego grozą zamku Drachenfelsa i to w dodatku z obstawą.

Lwią część nocy spędziła na rozmyślaniach. W wynajętej izbie stała przy otwartej okiennicy, wpatrując się w lśniące na granatowym niebie gwiazdy. Dumała w tym czasie nad przygotowaniami do podróży w okolice zamku, a także wspominała wszystkie chwile spędzone w Saphery - prowincji Ulthuanu, w której się wychowała. Myślami wróciła do pierwszej chwili, w której zrozumiała, że jej największym marzeniem było dostąpienie zaszczytu pobierania nauk w Białej Wieży Hoetha, której wysoki szpic widywała z okien swojej sypialni.
Wspomnienia swojej rodzimej miejscowości zawsze pozwalały Andariel wyciszyć się i rozluźnić w obcym jej miejscu, a Bögenhafen bez wątpienia takim było. Prawdą było, że w każdym miejscu na terenach Imperium Andariel czuła się jak intruz, choć nie przykładała do tego tak wielkiej wagi, jak otaczający ją ludzie, którzy za taką ją mieli. Ona jednak nauczyła się tolerować ich zachowania, nie zaprzątając sobie głowy błahymi problemami, jakie mąciły ich umysły. Nie potrafiła jednak nigdy zrozumieć, dlaczego tak bardzo poświęcali się takim drobnostkom, mając tak krótkie życia.

~ * ~

Nie skusiły więc jej obiecane pieniądze, a właśnie możliwość rozszerzenia swojej wiedzy, poznania nowych tajemnic i nowe, wartościowe doświadczenia, kiedy zdecydowała się przyjąć szaloną propozycję rzuconą przez sigmarytę Maximiliana.
Była pewna, że to Hoeth zaplanował dla niej taką ścieżkę i miała ona przybliżyć ją do jej prawdziwego celu - nauki w Białej Wieży.
Zdeterminowana i pewna siebie, Andariel wyruszyła wraz z innymi śmiałkami do kapłana Tottentanza.

Przez większość czasu ukryta była pod głębokim kapturem granatowej peleryny, która w świetle mijanych pochodni mieniła się misternymi wzorami wyszytymi jakby złotą nicią. Dopiero kiedy przedostali się do ostatniej komnaty, w której za stołem czekał na nich stary przeor, Andariel zsunęła kaptur i rozpięła pelerynę tak, że zwisała swobodnie zakrywając jedynie jedno ramię.
Tym samym odsłoniła swoją smukłą sylwetkę. Lśniące, jasne jak księżyc w pełni, włosy miała upięte w misterną fryzurę podkreślającą delikatne rysy jej twarzy. Już wtedy można było zauważyć spiczaste uszy, tak charakterystyczne dla wszystkich elfów.
Ubrana była w długą szatę przypominającą dopasowaną do sylwetki suknię, z długimi rozkloszowanymi rękawami i odkrytymi ramionami. Nie było wątpliwości, że uszyta została przez utalentowanych elfich krawców.
W dłoni trzymała długi kij rozgałęziający się u szczytu i tworzący misterną plątaninę. Można też było zauważyć opasłą księgę przypiętą do jej pasa, tuż obok tajemniczo wyglądającej sakwy.

Andariel cierpliwie wysłuchała słów przeora, badawczo przyglądając się mu niebieskimi oczyma. Nie zaniepokoiły jej zagrożenia, które miały czyhać na nich na drodze. Nie interesowała się też za bardzo wynagrodzeniem, które oferował mężczyzna za wykonanie zadania. Myślami była już w zamku, odkrywając jego tajemnice, poszerzając swoją wiedzę, badając każdy zakamarek, każdą znalezioną księgę czy artefakt.

Zaciekawiła się tym, co się działo w komnacie, dopiero, kiedy na przód wyruszył jedyny w tej zbieraninie, poza nią, elf.
Przyjrzała mu się dokładnie. Na pierwszy rzut oka brakowało mu typowej dla elfów gracji. Być może zbyt długo przebywał wśród ludzi? A może po prostu taki był? Niewiele bowiem Andariel miała do czynienia z elfickimi wojownikami, a takim jawił się ów kuzyn.
Wtedy też zdecydowała się w końcu rozejrzeć po pozostałych zebranych wokół. Zaczęła się zastanawiać jakie były ich pobudki ku tej wyprawie. Pieniądze? Bardzo możliwe - wielu ludzi, jak nie większość, których spotkała na swojej drodze, dbała głównie o kosztowności. Ciekawość? Mniej prawdopodobne. Chęć pozyskania wiedzy? Na pewno nie.

Ostatecznie doszła do wniosku, że jej prywatne interesy w ogóle nie będą kłóciły się z interesami pozostałych, więc w duchu odetchnęła z ulgą - na zewnątrz bowiem stała nieruchomo, niczym posąg, jedynie skromny ruch unoszących się i opadających piersi świadczył o tym, że była żywą i oddychającą istotą.
Jej marmurowa twarz natomiast nie wyrażała żadnych emocji. Może poza dumą i bijącą od niej arogancją.

Podeszła do przeora i pergaminu, leżącego na blacie stołu. Jej ruchy były minimalne - wydawało się, że bardziej sunęła, niż kroczyła. Spojrzała z góry na tekst wypisany na papierze i szybko przeczytała jego treść. Potem przesunęła chłodny wzrok na przeora.
Po kilku chwilach sięgnęła po pióro i zamaszystym ruchem podpisała się na pergaminie w języku Wysokich Elfów. Nie czuła się tym samym wielce zobowiązana, ani też przerażona ewentualnym pościgiem. Jej cel bowiem i tak pokrywał się z celem sigmarytów, więc dlaczego miałaby im nie pomóc, samej na tym zyskując. A złote korony? Wzięła je bardziej z przyzwoitości, niż z musu.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 04-11-2016, 01:26   #5
 
jeralt's Avatar
 
Reputacja: 1 jeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetnyjeralt jest po prostu świetny
Wzrok mężczyzny powędrował ku sklepieniu, gdy ten zamykał okładki grubej księgi z mosiężnymi okuciami. Całość zabezpieczył klamrą, która była w kształcie komety o podwójnym ogonie.
- Niech stanę się Twą pochodnią, która rozświetli mrok tego świata... - Usta Gotfrieda wykrzywiły się w fanatycznym uśmiechu tylko po to, aby po chwili powrócić do pozbawionego uczuć wyrazu twarzy. Zakonnik wstał i być może ostatni raz w życiu ukłonił się przed posągiem przedstawiającym Młotodzierżce. Chwilę później drzwi kaplicy trzasnęły.

Serce Gotfrieda przyśpieszyło na widok osób wchodzących do komnaty. Im więcej członków wyprawy się stawiało, tym bardziej zakonnik był przekonany o jej klęsce. Każdy z nich prezentował inne ucieleśnienie grzechów i każdy z nich, w oczach Gotfrida, zasługiwał na piękny stos w centrum miasta. Zdusił on jednak swe obawy, pozostając tym samym cichym obserwatorem spotkania. Co jakiś czas łapał się na tym, że jego dłoń mimowolnie gładziła grubą na trzy palce księgę. Ta przymocowana była do jego pasa za pomocą dwóch stalowych łańcuchów, a zrobione to było na tyle przemyślanie, żeby nie krępować ruchów posiadacza istnej skarbnicy wiedzy. Oprócz niej i szaty, którą nosił, nie posiadał nic. Na prośbę kapłana broń pozostawił na stojaku przed wejściem, gdzie pieczołowicie pilnowali jej strażnicy świątyni.

Słowa kapłana uciekały Gotfriedowi, gdyż większość uwagi poświęcał na ocenę jego przyszłych kompanów, dlatego jako jeden z ostatnich zorientował się, że przemówienie Heinricha dobiegło końca. Przyszła część formalna, która polegała na podpisywaniu się przez chętnych na wyprawę. Tą część Gotfried z ulgą ominął kwitując przy tym całe zajście cytatem z książki.
- „Nawet człowiek, który nic nie ma, może jeszcze zaoferować swoje życie.”
 
jeralt jest offline  
Stary 04-11-2016, 02:11   #6
 
Franek Dolas's Avatar
 
Reputacja: 1 Franek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnieFranek Dolas jest jak niezastąpione światło przewodnie
Młody jeszcze rycerz, postawny, o szerokich barach miał długie czarne włosy i takiegoż koloru oczy. Wszedł do komnaty kapłana zręcznie poruszając się w ciężkiej, matowoczarnej zbroi z narzuconą na nią ciemnozieloną nieco brudną, ale porządną liberią zakonną, ze złotym młotem otoczonym kręgiem płomieni na klatce piersiowej. Pod pachą trzymał hełm, który znawcy nazywali saladą, ochraniał on twarz i kark, a wąski wizjer nieco ograniczał zmysł wzroku, jednak doświadczonemu wojownikowi to nie przeszkadzało, a Hans van der Fels na takiego wyglądał. Poruszał się w ciężkiej zbroi niczym człowiek w zwykłym ubraniu. Był po prostu dla niej stworzony.

Przybył jako jeden z ostatnich, więc miał tylko chwilę czasu żeby się im przyjrzeć, ale od razu zauważył innego rycerza, którego pozdrowił milcząco znakiem młota i krasnoluda, któremu skinął z szacunkiem głową. Sigmar doprowadził do trwałego sojuszu między tą rasą, a ludźmi i chociaż to z pozoru była błahostka, to okazywanie właśnie szacunku przyjaciołom było tym, czego w tych czasach najbardziej brakuje. W następnej kolejności przyjrzał się elfom. Była to wysoka, smukła i zgrabna rasa o wielu talentach, wielu z nich było doskonałymi szermierzami, czy potężnymi magami, których Hans traktował z ostrożnością. Kilka razy walczył z renegatami, którzy atakowali pielgrzymów w lasach, jednak nigdy nie wyciągał miecza jako pierwszy, nie był rasistą. Ostatnią osobą, która zwróciła na siebie uwagę rycerza była tajemnicza postać stojąca w koncie. Długo się jej przyglądał próbując ją ocenić i rozszyfrować, po czym odwrócił wzrok w stronę zaczynającego mówić kapłana.

Hansa nie dziwiły jego słowa o ukrytym kulcie Chaosu, w końcu ostatnimi czasami tak wiele się ich rozprzestrzeniło po świecie, ale słuchał uważnie chłonąc każde słowo, szczególnie wtedy, kiedy mówił o Konstancie Drachenfelsie i jego zamku. W głowie rycerza kłębiło się tyle pytań na ten temat, o całej sprawie dowiedział się dopiero kiedy mia trzynaście lat, a i wtedy ojciec poskąpił mu szczegółów. Od czasu, kiedy został giermkiem zakonu Młota Sigmara zbierał o tym wszelkie informacje i najdziwniejsze nawet plotki aż popadł w obsesje, jednak ze względu na obowiązki nie mógł tego wykorzystać, a teraz miał szanse to zmienić. Honor jego rodu może zostać odzyskany właśnie dzięki niemu, a przy okazji będzie mógł zapobiec wielkiemu złu, które może spotkać całą okolicę, jeśli nekromanta oczywiście zamierza na tym poprzestać, w co Hans szczerze wątpił. Należało zniszczyć wszystkie pozostałości po nim, najlepiej spalić to wysyłając do piekła, gdzie już smażył się ich pan.

Kiedy Sigmaryta przedstawił w końcu sprawę, rycerz podszedł się podpisać pod dokumentem. Długą chwilę zastanawiał się nad tym co teraz robi. Wykonał już swoje zobowiązania wobec zakonu, odzyskał sztandar pobłogosławiony ręką Luthora Hussa i dostarczenie go do Meissen nie wymagało więcej niż jednego rycerza, a Otto powinien wykonać dobrze to zadanie. Myślał też nad tym, co jego dawny mentor, Rutger von Mellus pomyśli o takim zachowaniu, jednak w końcu doszedł do wniosku, że oczyszczając swoje nazwisko przysporzy dodatkowo chwały zakonowi. Przyłożył pióro do pergaminu i wszystkie jego obawy minęły, nie był wprawiony w tej sztuce, jednak jeszcze w dzieciństwie nauczył się składać swój podpis. Kiedy już skończył wyszeptał do kapłana:

-Ojcze, chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy, jeśli pozwolisz.
 
Franek Dolas jest offline  
Stary 05-11-2016, 01:10   #7
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Mandred zasiadł przy biurku przy którym siedział wielebny Heinrich. Jego zdobiona złotymi symbolami Sigmara, Reiklandu i Imperatora zbroja błyszczała w świetle świecących kaganków i świec rozmieszczonych w całej komnacie. Hełm trzymał na kolanach. Długi biało czerwony czub położył na ramieniu.
Słuchał przemowy duchownych i lustrując zebranych. Niby przybył tu z większością, ale dużo osób odeszło słysząc co za misję święci ojcowie przygotowali dla nich. Teraz pozostali ci którzy ruszą i będą ramię w ramię stawać.


Przywitał się z młodym rycerzem i powiódł wzrok ku elfce. Ta wywarła spore zainteresowanie Mandreda. Domyślał się skąd może pochodzić. Na dworze Cesarskim rzadko bo rzadko ale widywał elfy z dalekiego Ulthuanu. Wyniośli i dumni. Rycerz nie wierzył, że we wnętrzu takie też są na jakie chcą uchodzić. Zamierzał to sprawdzić w najbliższej przyszłości.


Drugi elf wyglądał na najemne ostrze. Widział kilku podobnych na wyprawach zbrojnych. Dobrzy łucznicy i szermierze. Cieszył się, że taki sojusznik się trafił. Krasnolud wydawał się też godny zainteresowania. Jedni z lepszych wojowników na świecie. Młody rycerz też wydawał się godny zaufania co do uczciwości. Nie byle kto zakonnym rycerzem się staje.


Co do reszty nie wiedział co myśleć. Zakapturzona postać była aż nadto skryta. Nie wróżyło to zbyt dobrze spójności grupy. Reszcie kompanii nie zdążył się przyjrzeć bo przyszło do podpisów na umowie.
Von Grossburg lekko się skrzywił, ale nachylił się i wziął świecę stojącą obok i wylał trochę wosku na arkusz. Do rozgrzanego wosku przyłożył sygnet i odcisnął go. Następnie biorąc pióro zgrabnymi wywijasami, których wyuczył się w domu rodzinnym umieścił podpis.


Kiedy skończył wstał i odszedł od biurka by nie stawać na drodze pozostałym. Szczęk zbroi był dość słyszalny, ale wprawne ucho zwróciło uwagę, że jest zadbana.
Po przejściu dwóch kroków odwrócił się do Kapłana.
- Nie dla złota przystałem do zadania ojcze. Chcę jak Ty pozbyć się zagrożenia padającego cieniem na Imperatora i jego poddanych.- Skłonił się i podszedł do jednego z okien.
- Ojcowie wielebni.- Zwrócił się po dłuższej chwili.
- Coś więcej wiecie o tych czcicielach plugawych bogów?-
 
Hakon jest offline  
Stary 06-11-2016, 15:46   #8
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Tak w zasadzie, żeby oddać sprawiedliwość, to Ragnar zupełnie nie słyszał treści ogłoszenia o wyprawie na zamek Drachenfelsa.

Właściwie, żeby całą oddać prawdę, to trzeba by powiedzieć, że krasnolud niemal wepchnął się do środka, przed wysłannikiem zakonu Sigmara albowiem pęcherz cisnął go niemiłosiernie. Natychmiast, przyspieszonym krokiem, z ogromnie niespokojnym wzrokiem, zapytał gospodarza o wychodek. Po wskazaniu drogi ruszył na miejsce po królewsku. Dokładnie w sposób, w który królowie to robią, kiedy są pewni, że nikt nie widzi, a potrzeba doskwiera. Czyli niemal świńskim truchtem.

Owszem, jakieś odgłosy dochodziły do niego, kiedy pogwizdując sprośną, żołnierską piosenkę, wartkim strumieniem kreślił ósemki.

Dopiero kiedy wrócił do głównej izby "Karczmy pod Wisielcem", dostrzegł dziwne poruszenie. W zasadzie, uściślając, nienaturalne nie-poruszenie. Trącił kelnerkę łokciem, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Ta skrzywiła się lekko, masując bok po kuksańcu.

- O co ta szopka? - zapytał głosem mającym być konspiracyjnym szeptem. Niestety całkiem mu nie wyszło.

- Zakon Sigmara poszukuje profesjonalistów i ochotników, za razem, którzy za honorarium trzech koron podejmą się wyprawy na Zamek Drachenfels - streścił krótko wysłannik.

Jernarm chrząknął lekko i pociągnął kilkukrotnie połamanym nosem.

- Doooobra, nie takie rzeczy się ze szwagrem po pijaku robiło. To jabłuszko... Można? - zapytał tę samą kelnerkę, wskazując na zawartość spoczywającej na ladzie miski.

Najwyraźniej nie znalazł się zainteresowany, zarówno ogłoszeniem, jak i czerwono-żółtymi owocami.
Dziewczyna nieśmiało skinęła głową, być może przez zakazaną gębę pytającego.

Porwał trzy sztuki, w jedno wgryzając się natychmiast, gdy dwa pozostałe czekały na swa kolej w lewej ręce, za plecami.

Spod "Wisielca" był jedynym ochotnikiem, lecz nie jedynym z całego miasta. Szybko okazało się, że zgromadziła się ekipka niezgorszej wielkości. Oczekiwał mniejszego zainteresowania na wieść o wyprawie do siedziby Konstanta. Wszak nie trzeba się znać na sprawach Imperialnych, by wiedzieć kim był Drachenfels. Szczególnie tu w Bögenhafen, czyli ścisłym sąsiedztwie.

Przez pewien czas nie było co robić. Dosłownie. Proces sprowadzania pracowników trwał, więc Ragnar napoczął trzecie jabłko zabijając czas tym, czym wszyscy. Przynajmniej tak mu się wydawało.
Jak się okazało, jedynym nie do końca spodziewanym elementem wystroju pomieszczenia nowymi osobistościami były dwa elfy.

Niewykluczone, że sam był mało spodziewanym elementem. Niewykluczone, że ze swoim kasztanowo-rudym, niewielkim irokezem na łysej czaszce oraz większą ilością włosów na brodzie niż większej części głowy, był najbardziej wyróżniającym się uczestnikiem. Nie, żeby się tym specjalnie przejmował.

Natomiast zupełnie spodziewanym było to, iż pewna część zgromadzenia miała w dupach nie jeden kij, ale cały składzik na miotły. Było to całkiem normalne i powszechne u osób, które do czegoś doszły. Momentami irytujące, ale nic, czego nie dało się przeżyć.

Jernarm miał w zwyczaju posyłanie pozdrowienia na przywitanie, choćby krótkim skinięciem głowy i tylko jedna osoba wyprzedziła go w tym zamiarze. Rycerz.
Wzniósł, w odpowiedzi, prawicę z nadgryzionym jabłkiem.
W świecie, w którym ludzie oraz elfy, podobno niosący kaganek kultury, nie zniżają się nawet do powitania wolał być chamem i prostakiem idącym pod prąd nurtowi.

Heinrich Tottentanz zaczął mówić, kiedy dziesiąta osoba zjawiła się w pomieszczeniu. Ragnar starał się jak najciszej spożywać odgryziony właśnie kawałek, lecz w panującej ciszy chrupanie było na tyle głośne, iż zmuszony był chwilowo przerwać konsumpcję. Dokończył ją dopiero, kiedy pierwsze osoby podchodziły, by złożyć swój podpis.

- Wasza ta... no... - zamachał ręką z owocem, jakby to miało wspomóc proces przypominania sobie słowa. Spod długiej, acz cienkiej kurty z kapturem rozległ się metaliczny grzechot.

- ... świątobliwość! Ja tak nie pracuję - wskazał brodą leżący przed nimi papier, zaś tarcza na plecach zakołysała się lekko.

- Primo, niczego nie podpisuję. Chcecie, żebym podpisem własnym poręczył, że zadanie wykonam, a to możliwe nie jest. Khazadzi nie rzucają gołym słowem. Może się uda, a może nie i każdy, kto inaczej twierdzi to amator albo głupek. A najemnik tyle wart, jaka jego skuteczność - stwierdził krasnolud.

- Secundo, nie biorę zaliczek. Na chu... laszczy tryb obecnie nie starcza czasu. Tertio, wysokość wynagrodzenia ustalam po wykonaniu zadania. Przed wykonaniem pada cena szacunkowa. Za kilku nawiedzonych kretynów wezmę kilka szylingów, ale za Drachenfelsa policzę sobie więcej niż trzy korony - zakończył, gestykulując owocem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 06-11-2016 o 15:53.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 06-11-2016, 17:01   #9
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
- Przepraszam...
- O! Proszę o wybaczenie!
- Wybaczcie, wasza miłość!


Okrzyki takie i podobnej treści rozbrzmiewały praktycznie podczas całego spaceru straceńców. Wydawała je na przemian z krótkimi wybuchami zaraźliwego śmiechu młoda blondynka o marzycielskim wyrazie ślicznej buzi. Pośród tłumu nastroszonych dostojną godnością rycerzy, wojowników i elfów zdawała się co najmniej piątym kołem u wozu przywodząc nieomylnie skojarzenie z zabłąkanym szczeniaczkiem.

Mimo, że zwinności i gracji jej ruchom nie można było odmówić, co i rusz wpadała na towarzyszy, rozglądając się wkoło z wielkim zaciekawieniem. Niewiele szkody przy tym robiła, bo drobnej i lekkiej acz wielce dla oka przyjemnej postury była. Śmigała między drużyną niczym żywe złoto... i przyglądała się całemu zgrodzeniu z widocznym podnieceniem. Biła od niej radość a i wyraz nadziei nie niknął z jej oczu, choć z wielkim zawodem oglądała nad wyraz skromne progi przybytku.

- Panie - zaszeptała z niejakim wachaniem do możnie wyglądającego bruneta, któren głosu jeszcze nie zabrał – Wyglądasz jakbyś bywał na takowych wyprawach. A w Drachenfels byłeś? – uniosła spojrzenie ciemnoniebieskich oczu ku niemu, gdy posuwali się w kolejce do podpisu. Nim jednak odpowiedzi udzielił, jej uwagę odwróciły poczynania imć czupurka, jak nazwała w myślach krasnoluda.

- Ummm... wasza świętobliwość – wychyliła się zza ramienia rudzielca – a co z tymi co pisać ni czytać nie umieją? Przeczyta nam kto? – spytała scenicznym szeptem, osłaniając dłonią usta. Zażenowana, zagryzła lekko dolną wargę, zarumieniła lekko i potoczyła też szybko wzrokiem po rycerzach i elfach.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 06-11-2016 o 17:42.
corax jest offline  
Stary 06-11-2016, 17:32   #10
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
“Baryła” była karczmą ani dobrą, ani też szczególnie złą. Była i tyle. Serwowała trunki wszelakie, jak na przybytek tego rodzaju przystało, od pospolitego samogonu po wina, które przeciętne szlachciątko nie powinno mieć problemu przełknąć. Jadło było zjadliwie i nie wysyłało od razu do wychodka, a kładąc głowę na sienniku nie trzeba się było jakoś szczególnie martwić na nadmiar lokatorów. Ta… źle nie było.


Yael, jak to miała w zwyczaju, siedziała pod ścianą, zajmując drugi z kolei, najlepszy stół w sali. Jedynej sali, należało nadmienić, co jakby nie spojrzeć, czyniło ją także główną. Przed nią, co także było już zwyczajem, stała butelka. Butelka ta, nie wyróżniająca się w sposób żadny, wymieniana była za każdym razem gdy kobieta uniosła dłoń. Bo i dlaczego by nie miała być. Yael płaciła dobrze, nie szczędziła napiwków, nie obmacywała dziewczyn i w razie problemów w karczmie, nie odmawiała pomocnej pięści. Najlepsze w tym wszystkim było to, że za ową pomoc nie wołała złamanego miedziaka. Skoro jednak mysz był szczęśliwy, a i kotka syta, problemu nie było.


Karczma gościła swego nieoficjalnego ochroniarza już drugi tydzień. Kobiecie nigdzie się nie spieszyło bo i nie miała miejsca, do którego by się spieszyć musiała. Z pewną przyjemnością obserwowała życie innych. Pili, jedli, tłukli mordy, przegrywali i wygrywali. Czasem do nich dołączyła, czasem tylko kręciła przecząco głową. Nikt na dobrą sprawę nie wiedział co robiła w tym mieście i prawdę rzekłszy, ona sama też tego nie wiedziała. Było jej tu dobrze, więc tkwiła w miejscu. Czasem tylko, tak mniej więcej co drugą noc, budziły ją głośne krzyki.
“Yael, Yael, Yael”
Tak cholernie wyraźnie, że była w stanie poczuć grunt pod nogami, drżący od tupiących nóg. Była w stanie wyczuć zapach krwi zdobiącej jej dłonie i spływającej szkarłatnymi łzami z hełmu. Krzyki tłumu niewiele bowiem miały wspólnego z jej imieniem. Ot, te same litery, znaczenie zaś inne. Nie, oni krzyczeli…
“Zabij! Śmierć! Wykończ!”
Więc zabijała, obdarzała przeciwnika łaską śmierci, kończyła. Kończyła z uśmiechem na ustach, a następnie unosiła swój oręż w górę ku radości gawiedzi. Niekiedy, gdy miała tego wszystkiego dość, wyobrażała sobie ów tłum, oddany na jej łaskę i niełaskę. Wyobrażenia te przywoływały uśmiech na jej twarz.


Tak jak uśmiechała się, gdy przez salę przeszedł szum towarzyszący wieści o naborze. Z jej ust wyrwało się westchnięcie.
- Co ty na to, Kir? Może już czas ruszyć dupy, przytyło ci się pchlarzu…
Słowa te, wypowiedziane cichym, rozbawionym głosem, skierowane zostały do leżącego pod stołem psa. Nie czekając na jego odpowiedź, która i tak zwyczajowo miała nie nadejść, Yael wstała od stołu. Dopiero wtedy dał się zauważyć jej stosunkowo niski wzrost. Gdy połączyło się go z drobną twarzą i delikatnymi jej rysami, można by ją wziąć za młodą panienkę, dziecko nawet, chociaż tu by się już trzeba nieco wysilić. Obraz ów psuł się szybko, gdy tylko wzrok obserwatora skrzyżował się z jej wzrokiem. W niebieskich oczach nie było nawet najmniejszego śladu dziecięcej niewinności. Były to oczy osoby która widziała w swym życiu śmierć. Wiele, wiele śmierci, z której spora część następowała za pomocą jej własnych dłoni. I oręża, o tym zapominać nie należało i na dobrą sprawę się nie dało. Yael nie kryła się ze swym rynsztunkiem. Zarówno zbroja, jak i oręż nie kryły się za płaszczem czy peleryną. Można było się im przyjrzeć dokładniej, chociaż lepiej by nie czyniono tego w sposób szczególnie nachalny. Jako że w drodze obecnie nie była, nie miała też przy sobie każdej, najdrobniejszej sztuki broni. Ot, te ulubione, wystarczające by trzymać idiotów na dystans, a i czasem nader przydatne gdy sama ów dystans chciała zmniejszyć.
Do owych ulubieńców należał między innymi bicz, który nigdy nie opuszczał jej pasa, za wyjątkiem chwil, w których budziła go do życia. Jego towarzyszem był korbacz, druga w kolejności broń, ciesząca się jej względami. O ścianę przy stole stała oparta tarcza, prosta i funkcjonalna, pozbawiona tych idiotycznych dodatków w postaci zdobień, które niektórzy tak cenili. Sztyletu trzeba by szukać ciut lepiej, bowiem broń ta była skryta w bucie i jedynie jej rękojeść nieśmiało z niego wystawała. Reszta… Reszta odpoczywała w pokoju.



*****



Nie dało się ukryć, że kompania, która zebrała się w komnacie kapłana, była nader interesująca. Elfy, ludzie, krasnolud. Większość zaś zachowywała się tak, jakby przyleźli tu knuć spiski jakieś. No, może poza tą bląd panną, co to zdawała się spaść im na głowy z nie tego drzewa co trzeba.
Yael, kolejna jasnowłosa w tej grupie, stała dokładnie tam, gdzie jej nogi się zatrzymały, czyli mniej więcej na środku pomieszczenia. Jej usta układały się w leniwy, znudzony niemalże uśmieszek. Prawdziwy, rzec należało, a nie skrzętnie wymalowany by kryć faktyczne uczucia. Zastanawiała się czy czasem nie powinna sobie sprawić jakiegoś kaptura by pasować do tej reszty, tyle że nie bardzo jej zależało na tym by pasować. Kir, jak na porządnego psa przystało, siedział koło jej nogi, obracając łbem i mierząc zebranych podejrzliwym wzrokiem.


Nie interesowało jej czego cała wyprawa się tyczy. Wynagrodzenie też jej nie ruszyło. Może gdyby rzucili dziesięć lub dwadzieścia koron, to by się uważniej zaczęła przysłuchiwać, ale dla trzech… Jej dłoń powoli przesuwała się po łbie Kir’a, przez co niektórzy mogliby przyjąć, że zastanawia się nad propozycją starca. Nic bardziej mylnego. Ot, lubiła tą czynność i tyle.
Nim sama zabrała głos, pozwoliła by ci, którzy mieli na to większą ochotę, odezwali się jako pierwsi. “Mruki jakieś się trafiły w tej cholernej kompani”, skrzywiła się w myślach, które to skrzywienie znalazło swe odbicie także na jej twarzy. Chociaż przyznać musiała, że pierwsze wrażenie często mylące było.
Dopiero gdy do głosu doszedł krasnolud, jej mina uległa zmianie, a wargi ułożyły się w nieco bardziej przyjazny uśmiech. Może jednak będzie z kim pogadać przy gorzałce jak już ruszą w tą wyprawę. No, o ile kraś ruszy z nimi, bo, jak słyszała, różnie z nimi bywało. A nusz się to obrazi czy coś i zrezygnuje przed daniem słowa.
- Pan krasnolud dobrze gada - zgodziła się z rudzielcem, przestając przy tym głaskać psa po łbie. - Nie mówiąc już o tym, że podpisywanie czegokolwiek o suchym gardle nie wróży jakoś szczególnie dobrze całemu przedsięwzięciu.
Najwyraźniej nie miała oporów przed wypomnieniem braku gościnności. No bo kto to widział żeby zbierać drużynę, która życie miała narażać i nawet kuflem piwa ich nie poczęstować. Kiepsko to wyglądało w oczach młodej kobiety, oj kiepsko.
- I ja rozumiem że reszta pisata i czytata, a przynajmniej większość, ja jednak nijak nie rozumiem co tam zapisano na tym waszym piśmie i nie, żebym obrażać chciała czy coś, ale równie dobrze możemy sprzedawać się za te trzy korony i do końca życia. Na całe przedsięwzięcie zgodę wyrażam, w końcu nie po to swoją dupę tu przytaszczyłam żeby rezygnować. Będę jednak zobowiązana gdy i jaka trzecia strona treść pisma potwierdzi zanim moje imię się na nim pojawi. Ostrożności nigdy za wiele, a ja swoją wolność cenię nieco wyżej niż te trzy korony.
Powiedziawszy co w danej chwili miała do powiedzenia, sięgnęła za pazuchę skąd wyjęła butelkę gorzały, którą to zgarnęła ze sobą z “Baryły”. No bo szkoda było żeby się niedopita zmarnowała, w końcu zapłaciła za nią. Wyjęła korek, pociągnęła łyk solidny, po czym skierowała ją w stronę rudego jegomościa, który się z kapłanem targował.
- Targowanie o suchej gębie też do dupy - zachęciła szczerząc zęby, które to szczerzenie zaraz w parsknięcie śmiechem się zmieniło. - Przecie powiedział, że za tych się podpisze - zwróciła się do blondynki, ani trochę głosu swego nie zniżając bo i do tego potrzeby nie widziała. To, ze nie do niej pytanie zostało skierowane, także jakoś Yael nie interesowało. Życie było za krótkie by się takimi głupotami przejmować.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172