|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
09-11-2016, 00:33 | #1 |
Reputacja: 1 | [Warhammer II ed.] Pytania bez odpowiedzi (+18) Norska, piękna mroźna kraina ludzi o wybuchowym charakterze. Tundry, gdzie żyją najdziwniejsze zwierzęta tego świata porastają połacie ciężkich do przejścia pagórkowatych wyżyn i niskich, lecz długich łańcuchów górskich bogatych w rudy żelaza i innych metali, których jednak nikt nie waży się wydobywać. Ludzie skupieni na postrzępionych wybrzeżach fiordowych żyją z rybołówstwa, hodowali owiec i grabieży bogatszych krajów. Wytworzyli ono zlepek różnych kultur, które łączy głównie motyw kultu wojownika, ale są miejsca czczące jeszcze innych bogów, Mrocznych Bogów. Khorne bóg wojny i rzezi sprawia, że jego czciciele atakują w bitewnym szale przelewając oceany krwi. Nurgle, wielbiony ze strachem, gdyż może dać upragnioną przez większość ludzi nieśmiertelność, odporność na ból i wszelkie choroby, jednak jego cena jest aż dość adekwatna do darów jakie zsyła. Wyznawców Slaanesha nie interesują żadne ludzkie prawa i nurzając się w rozpuście, a także w najniższych instynktach powoli acz nieubłaganie zatracają swoje dusze na rzecz Księcia Chaosu. Wreszcie jest też Tzeentch, Pan Przemian, Ten Który Zmienia Drogi, Władca Losu, Wiedzy i Magii. Być może najstraszniejszy z całej czwórki, lecz gdyby nie jego nieprzenikniona przez logiczny umysł natura, to jego kult już dawno by opanował świat lub go zniszczył. Kto oprócz śliniących się szaleńców pozna myśli Wielkiego Zmieniacza? W tej właśnie krainie pojawiło si kilka osób, które oszukują odpowiedzi na znane sobie pytania. Są motywowani chęcią zdobycia władzy, wiedzy, przepowiednią i złudną chęcią uspokojenia swoich umysłów. Los popchnął ich ku legendarnej twierdzy, upadłego domu norskich krasnoludów, Karak Dord, Krzywej lub Skrzywionej Twierdzy, jak to wytłumaczyliby językoznawcy. Miejsca ukrytego i otoczonego złą sławą. W tych czasach istnieje niewiele zapisków o niej, no może jeśli nie liczyć najgłębszych zakamarków krasnoludzkich bibliotek, ale jeśli ktoś poszpera głębiej i popyta kogo trzeba, odkryje inną, nowszą nazwę tego miejsca, Kirim Throm, czyli Dom Odpowiedzi. Zwątpienie Maximilian Haffenheim Porażka Archaona ułatwiła podróż na północ młodemu uczonemu, jednak sam Norska okazała się nie lada przeszkodą. Opis drogi do twierdzy może wydawał się na początku dokładny, jednak w końcu doszedł do wniosku, że w większości jest już przestarzały. Tam gdzie miała biec ścieżka, rósł gęsty las, charakterystyczne wzgórza zmalały pod wpływem wieków i erozji, a na miejscu większości osad ludzkich świeciły zaśnieżone pustkowia, po których szalał przeszywający do szpiku kości wiatr. Największym zawodem Maximiliana był jednak brak krasnoludów! Odkąd tylko postawił nogę w tej przeklętej krainie miał nadzieję spotkać północny odłam tej starożytnej rasy. W końcu doszedł do wniosku, że albo zbyt dobrze się ukrywają w swoich kamiennych twierdzach albo ich po prostu tu nie ma. Kiedy w końcu udało mu się dotrzeć do małej, obwarowanej świerkową palisadą udało mu się uzyskać widzenie z miejscowym szamanem, który znał mowę bretończyków. Opowiedział mu, że wiele dziesięcioleci temu opuścił swoje rodzinne L'Anglie i to w dodatku w podobnym celu co Maximilian. Chciał odszukać Karak Dord. Wedle słów starca do samego miejsca nie dotarł, ale spotkał lud, który pilnuje i ukrywa ruiny przed tymi, którzy nie są godni dostąpić zaszczytu wstąpienia na ścieżkę wiedzy. Zapytany o to, co chce w zamian za pokazanie drogi, odpowiedział: -Mam moc magiczną, mam władzę absolutną nad swoimi ludźmi, mam wojów, którzy pójdą tam gdzie im rozkażę i każda kobieta w wiosce bez słowa odda mi się gdy tego zażądam, ale wywodzę się z chłopstwa i nigdy nie nauczyłem się czytać. Kiedy moi ludzie napadali południowe krainy kazałem im szukać ksiąg wszelkiego rodzaju, a te leżały bezużyteczne aż do tej chwili. Moim warunkiem jest, żebyś spędził tu trzy miesiące, nauczysz mnie czytać i rozumieć języki, w których są napisane. Maximilian chcąc nie chcąc zgodził się, w końcu skoro doszedł tak daleko, nie było sensu zawracać. Szaman był pojętnym uczniem, bardzo szybko nauczył się mówić w języku Imperium, a pisał proste zdania, chociaż z błędami już po tygodniu. Klasyczny też nie sprawił mu za dużych trudności. Uczony był zadziwiony tempem w jakim starzec pochłaniał wiedzę, a ten zapytany o to kiedyś powiedział: -To dar od bogów. Jest jak miecz, bez osełki w tym kraju się tępił, jednak kiedy już ją znalazłem stał się jak nowy. Mężczyzna podejrzewał o jakich bogach była mowa. We wszystkich wioskach jakie udało mu się odwiedzić w Norsce, ludzie wyznawali przeróżne panteony lokalnych bóstw. W jednej wiosce królem bogów był Olryk, który był nikim innym jak Ulrykiem znanym w Imperium, w innej rządził bóg fal Mannus, czyli Mannam, a w jednym z najbardziej ponurych miejsc jakie odwiedził po prostu Morr. Jego rodaków z Norsmenami łączyło więcej, niż ktokolwiek chciałby przyznać, jednak na tych terenach było inaczej. Tutaj czczono bogów bez twarzy. Ołtarz w kaplicy był pokryty runami, które były zbyt dobrze rozpoznawalne, znaki Khornea, Nurglea, Slaanesha i Tzeentha i chociaż tutaj te imiona wymawiano inaczej, to prawda była zbyt oczywista. Kiedy wedle umowy trzy miesiące dobiegły końca, pogoda się nieco poprawiła i szaman wysłał Maximiliana wraz z przewodnikiem w góry na północnym zachodzie. Dobrze ich zaopatrzył na drogę i w podzięce dał uczonemu dwie księgi ze swoich zbiorów, których nie mogli razem przetłumaczyć. Szli przez prawie trzy tygodnie nie odzywając się do siebie, aż w końcu dotarli do jakiejś osady otoczonej solidnym, drewnianym murem. Przewodnik pokazał w jego kierunku kiwając głową i ruszył w drogę powrotną. Maximilian ruszył w kierunku umocnień z drżącym sercem, a im bardziej się zbliżał, tym bardziej czuł się niepewnie. Coś mu wydawało się dziwnie znajomego w tych drewnianych murach i rozkładzie wież strażniczych, coś dziwnego było w ich architekturze. Kiedy stanął już przy bramie, wrota się rozwarły i serce podskoczyło mu aż do gardła. Nie było to powodowane strachem, tylko raczej zdziwieniem, podnieceniem, a nawet radością. Przed sobą widział niską ale silniejszą niż człowiek i znacznie bardziej krępą postać. Może nie był odziany w stal tylko w niedźwiedzie futro i w rękach zamiast topora trzymał krótką włócznie, ale od razu rozpoznał tą istotę. -Kolejny głupiec szuka odpowiedzi na swoje pytania- powiedział w prawie nie zrozumiałym dla uczonego dialekcie krasnolud. Głód Maximilian Shimerfeld Bród, mróz i trudy podróży. Tego szlachcic z Altdorfu nie spodziewał się, kiedy Inavere wysyłała go do Norski by gonił za jakąś wizją zesłaną rzekomo przez Księcia Chaosu. Nie przeszkadzało mu to może aż tak bardzo, gdyby nie zabłądzili na tych cholernych pustkowiach i nie musieliby głodować. Po dwóch tygodniach po opuszczeniu ostatniej norsmeńskiej osady o jakiejś dziwnej i głupiej nazwie zaczęły im padać konie, które nie były przyzwyczajone do tego klimatu i nie było z kd wziąć dla nich paszy. Najpierw zdechł wierzchowiec Alexandra, który po prostu nie wytrzymał ciężaru swojego jeźdźca, następny był koń Maximiliana, który zabrał chudego jak szkielet gniadosza Grosha. To była zła decyzja, gdyż kuternoga jeszcze bardziej spowalniał tempo marszu za sprawą niesprawnej nogi. W końcu i ostatnie zwierzę padło, a piechurzy musieli iść dalej. Po zjedzeniu ostatków koniny, głód zaczął ściskać im żołądki tak bardzo, że więcej odpoczywali niż szli próbując złapać cokolwiek do jedzenia, albo wygrzebać spod śniegu jakieś korzonki. Dodatkowo stan Grosha znacznie się pogorszył i szlachcic coraz częściej zaczął wymieniać z Alexandrem konspiracyjne spojrzenia. Pewnej nocy w końcu Maximiliana obudził słodki zapach, a jego żołądek zaczął się zaciskać w spazmach bólu. Spojrzał w stronę ogniska, gdzie olbrzymi brzydal, teraz wyglądający znacznie mniej grubo piekł nad ogniskiem jakieś mięso. Grosha nie było nigdzie widać. Zapasów nowego ''jedzenia'' nie starczyło jednak na długo i chociaż w dwójkę poruszali się znacznie szybciej, w końcu znowu musieli zacząć polować. Alexandrowi ta sztuka szła znacznie lepiej i od czasu do czasu udało mu się złapać jakiegoś gryzonia, albo znaleźć zamarzniętą padlinę. Chociaż takie jedzenie było obrzydliwe i po ogrzaniu śmierdziało, nie było innego wyboru. Na początku olbrzym oddawał lwią część marnego posiłku dla swojego pana, jednak z biegiem czasu zaczął patrzeć na niego z ukosa, a pytany odburkiwał monosylabicznymi wyrażeniami. Pewnego dnia po tym jak Alexander złapał wyjątkowo tłustego świstaka, Maximilian zażądał swojej części łupu, a ten w odpowiedzi uderzył wierzchem wielkiej jak łopata dłoni w twarz szlachcica, aż ten upadł boleśnie na plecy. Od tej pory szli w milczeniu. Szlachcic postanowił, że będzie szedł z tyłu, nie chcąc dopuścić aby zbuntowany sługa miał okazję do zaskoczenia go, a ten znajdując jedzenie oddawał Maximilianowi jedynie resztki. Nocą siedli przy ognisku. Szlachcic patrzył w płomienie, które nie dawały zbyt wiele ciepła, ale to i tak było lepsze niż wieczny chłód, który panował niepodzielnie nad krainą. Zanurzył się w rozmyślaniach i prawie nie zauważył, kiedy Aleksander stanął przy jego boku z kamieniem w ręku. W jednej chwili się zamachnął i być może rozbiłby głowę niedoszłej ofierze, gdyby ta nie odchyliła lekko głowy, dzięki czemu prowizoryczna broń ledwie zahaczyła o skroń, co i tak porządnie zamroczyło Maxa. Olbrzym odrzucił kamień i rzucił się do gardła ze swoimi wielkimi łapskami. Walka była krótka, lecz zacięta. Szlachcicowi udało się jakimś cudem wyciągnąć sztylet i zadać kilkanaście pchnięć napastnikowi w brzuch. Kiedy w końcu udało się mu zepchnąć z siebie ciężkiego olbrzyma, ostatkiem sił rzucił się na niego zatapiając zęby w jego gardle i rozkoszując się ciepłym, surowym mięsem oraz metalicznym smakiem krwi. Tak zatracił się w swojej nieczystej uczcie, że nie zauważył, że został otoczony, napastników musiał zwabić widoczny z daleka w nocy blask ogniska. Kiedy w końcu cały zbrukany posoką dawnego sługi, podniósł się na nogi, ujrzał grupę ubraną w focze skóry i niedźwiedzie futra grupę dwudziestu krasnoludów dzierżących okrągłe, drewniane tarcze i krótkie włócznie. Ich przywódca zakrzyknął coś w niezrozumiałym języku do swoich towarzyszy, którzy zaśmieli się krótko, o czym powiedział w znanym Maximilianowi języku: -Chodź z nami, a znajdziesz to czego szukasz. Szaleństwo Cesevar Aesvinnmann Co mogło przerażać bardziej ludzi, potężna sylwetka czegoś co mogło być kiedy człowiekiem, a teraz wyglądało niczym najeżona kolcami bestia o podziurawionej przez mutację zbroi i patrząca na świat przez wizjer upiornymi, pełnymi szaleństwa oczami, czy jego rumak, który swoją brzydotą nie ustępował jeźdźcowi. Wszędzie, gdzie ten jeździec apokalipsy się pojawił, szła za nim krok w krok śmierć i rozpacz. Dojeżdżając do wioski Cesevar, bo tak kiedyś się nazywał dawno, w innym życiu, zauważył na stado owiec, które pasła jego żona. Co arystokratka robiła plamiąc swe śliczne i wypielęgnowane dłonie tak podłą pracą? Przyspieszył w jej kierunku żeby ją powitać, wziąć w ramiona i powiedzieć, żeby wracała do zamku, do dzieci. Słudzy bez jej rozkazów przecież nie będą wiedzieli co robić. Znalazł się już w jej pobliżu i ujrzał nieme przerażenie na jej pięknej i uczciwej twarzy. Czego tak się bała? Nieważne, musiał uspokoić ukochaną. Zsiadł z konia i zaczął zbliżać się w jej stronę, zaś ona powoli zaczęła się posuwać do tyłu krzycząc nie zrozumiale. Rycerz doszedł do wniosku, że jeśli weźmie ją w ramiona, to się uspokoi. Przegrali bitwę z norsmeńskimi najeźdźcami, ale wrogowie powinni ominąć fort, zaś posiłki powinny niedługo przybyć i wybawić ich z opresji. Przytulił swoją ukochaną, a ta już nie żyła. Wypuszczając kobietę z ramion rycerz zauważył, że ku niemu biegną słudzy i strażnicy. Chciał im coś wytłumaczyć, wydawać rozkazy, ale ci się na niego rzucili. Po pokonaniu wszystkich zaczął krzyczeć przeklinając buntowników, ale nagle przypomniał sobie o dzieciach. Przeklęci zdrajcy mogli je porwać i uwięzić. Rozpoczął poszukiwania, a po dwóch godzinach wioska opustoszała. Nikt nie uszedł z życiem, mężczyźni kobiety i dzieci. W każdej twarzy Cesevar widział swoją żonę, córkę czy wiernego sługę. W ciągu miesiąca cała sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy, aż w Końcu od swojej następnej umierającej w ramionach żony usłyszał słowa ''Karak Dord''. Jakby pod wpływem jakiegoś zaklęcia, nagle odzyskał na chwilę jasność umysłu i ujrzał dookoła kilkanaście ciał ludzi o nieznajomych twarzach, uzmysłowił sobie, że to nie jest jego dom, ale Norska. Już wiedział gdzie musi się udać. W ciągu kilku tygodni podróży coraz częściej odzyskiwał zdolność jasnego myślenia, co utwierdzało go w przekonaniu, że podąża właściwą drogą. Skąd to wiedział? Nigdy tego nie odgadnie. W końcu znalazł się przy bramie osadzone w drewnianych murach, gdzie powitał go krasnolud. Głosy Nadine Scharlachrot Młoda i niewątpliwie atrakcyjna kobieta stała pośród dogorywających zgliszczy norsmeńskiej wioski, napawając się swym dziełem, prawdziwą orgią zniszczenia. Kolor jej pobrudzonych i miejscami podartych szat wskazywał, że należy do świetnego Kolegium Ognia, a przynajmniej należała, teraz jednak podążała za głosem, który kierował ją ku jej przeznaczeniu, a było nim, jak sądziła, nieograniczona niczym władza i wiedza tajemna. Kiedyś była tylko nic nie znaczącą czarodziejką o miernej mocy, była zależna od woli ojca, a jej życie było zagrożone, jednak w momencie, kiedy usłyszała swojego słodkiego przewodnika wszystko się zmieniło. Zdobyła władze i znaczenie, zabiła swoich prześladowców, a jeśli chciała, to na skinienie jej małego paluszka ludzie ginęli w potwornych męczarniach. To był dobry głos, jej przyjaciel. Anioł stróż. Już dawno Nadine zauważyła, że jej przewodnik jest najbardziej zadowolony, kiedy dziewczyna sieje pożogę i strach w sercach ludzi. Kiedy mówił jej ''spal tych ludzi'', albo ''zniszcz tą kupę chat'', robiła bezwiednie to co chciał sama czerpiąc z tego satysfakcje graniczącą wręcz z ekstazą, ale im więcej niszczyła, tym bardziej tego potrzebowała i w większych dawkach. Jeśli przez dłuższy czas nie znajdowała ofiary, głos był bardziej marudny, a Nadine popadała w chandrę, ale wtedy też przypominała sobie o słowach, które powiedział jej guślarz: -Szukaj Karak Dord, to miejsce, które jest ci pisane. Tam poznasz odpowiedzi na swoje pytania i zdobędziesz nieograniczoną moc. Głos zdawał się myśleć to samo i kiedy nie siała zniszczenia, poganiał ją w kierunku twierdzy, zupełnie tak jakby wiedział w którą stronę podążać. Drogę Nadine znaczył ogień i ból, aż w końcu natrafiła na przeciwnika równego sobie. Były to krasnoludy, inne niż te, które znała z Altdorfu. Te były odziane w skóry i futra norsmeńskich zwierząt, a za broń służyły im włócznie i kamienne młoty, co nie zmieniało faktu, że ich częściowa odporność na magię mogła uprzykrzyć życie młodej czarodziejki. Nadine radowała się walką, czuła jak jej podniecenie zwiększa się z każdym spopielonym trupem krasnoluda, aż w końcu prawie osiągnęła orgazm, a je włosy tuż przy głowie stawały się pomarańczowe od przepływu mocy. W końcu kiedy ostatni z przeciwników zamienił się w kupkę popiołów młódka padła bez ducha na ziemię. Budząc się rozejrzała się na boki. Po jej prawej stronie siedział stary krasnolud, o długiej, siwej brodzie i czapce z futra renifera na głowie. -Nawet nie myśl o używaniu czarów w tym miejscu- powiedział do niej szorstkim i chrapliwym głosem- jesteśmy ci wdzięczni za pokonanie wrogiego nam klanu. Od miesięcy sprawdzali nasze siły i mury, jednak nie zawahamy się ciebie zabić, jeśli zrobisz coś głupiego. Wstał ze świerkowego krzesła i już miał odejść, ale coś sobie przypomniał i dodał: -Tak po za tym to witaj w Karak Dord- głos w głowie Nadine zaczął wyć szaleńczo z radości. Ostatnio edytowane przez Franek Dolas : 09-11-2016 o 21:20. |
10-11-2016, 11:36 | #2 |
Reputacja: 1 | Historia minionych dni Prequel Teraźniejszość Pies śmiał ugryźć rękę Pana. Taka myśl krążyła po głowie Maximiliana gdy podążał za krasnoludami. Alexander podniósł rękę na swego Władcę ale czy Maximilian się tego nie spodziewał ? Oczywiście, że tak. Sam zresztą dał już gigantowi tylko dwa dni życia, wtedy miał stać się pożywieniem sługi Pana Rozkoszy. Niestety ofiara nie miała tyle wstrzemieźliwości co niedoszły łowca i postanowiła sama spróbować. Szkarłat jego krwi znaczył teraz jego twarz i dłonie. Krasnoludy otoczyły Maximiliana kordonem, sami z resztą nie wiedząc dlaczego. Samotny mąż na takim pustkowiu nie stanowił żadnego zagrożenia dla grupy takiej jak ich. Po chwili jednak zrozumieli, że podświadomie ustawili się w pozycji sługi chroniącej swego Pana w trakcie podróży. Maximiliana otaczała aura powagi, wielkości i władzy. Status o który ich dowódca walczył tygodniami przyszedł temu obcemu w parę chwil, szybciej nawet niż ten zdołał wypowiedzieć swoje imię. Śmiali się z niego gdy go zobaczyli, dwóch nędznych włóczęgów taplających się w śniegu i próbujących się nawzajem zeżreć. Wygrany który w tępym szale zjada towarzysza. Teraz było inaczej, od chwili gdy Szlachcic podniósł się znad swej ofiary ten wizerunek zaczął się gwałtownie zmieniać. Pierwsze spojrzenie ciemno zielonych oczu Maximiliana niosło w sobie groźbę. Groźbę niewypowiedzianą i nie znaną ale z pewnością realną. To spojrzenie nie miało w sobie ani strachu, ani żałości, ani szaleństwa które spodziewali się ujrzeć. Było wypełnione godnością dumą i siłą. Nawet teraz, umazany krwią i śniegiem Szlachcic zdawał się być generałem oczekującym na raport, a nie włóczęgą znalezionym w głuszy. Jego sylwetka zdawała się ogromnieć z każdym krokiem. Pewność siebie która od niego biła wzbudzała szacunek, ukazując ukrytą siłę. - Kim ty jesteś człowieku ? - wymsknęło się szeptem jednemu z krasnoludów w tyle szerego - Kim ty do cholery jesteś - Marsz trwał dalej, a Maximilian zbliżył się do dowódcy który stał koło czoła grupy. - Witajcie - odparł krótko Szlachcic - Powiedzcie proszę jak daleko jesteśmy od starej twierdzy -
__________________ Nowa sesja dark sci-fi w planach zapraszam do sondy Ostatnio edytowane przez czajos : 10-11-2016 o 14:05. |
11-11-2016, 13:40 | #3 |
Reputacja: 1 | Przeszłość „Przeklęta kraina. Nie bez powodu, mówi się, że jest opuszczona przez bogów. Nie wiem, ile już trwa moja droga. Miesiąc? Dwa? Nie wiem. Najgorsze jest to zimno. Przeszywa mnie, gdy próbuję iść. Trafiłem już tak daleko, więc nie mogę wrócić. Muszę pokazać tym cholernym starcom z uniwersytetu, kto jest tutaj najlepszy. To ja zdobędę sławę, a oni będą musieli to zaakceptować. Ale spokojnie, jeszcze nawet nie dotarłem na miejsce. Dzisiaj muszę przespać się w jaskini. Jest już ciemno. Nie wiem, kiedy dojdę do następnej osady. Rozpaliłem ogień, więc nie trzęsę się z zimna. Mam katar i kaszel. Oby to było, tyko przeziębienie. Modlę się o to do Shallyi.” ************************************************** *********** „ Doprawdy dziwna to kraina. Dotarłem do osady, rządzonej przez szamana. Wyznają oni bogów Chaosu, ale pod zmienionymi imionami. Spotkałem też wcześniej wyznawców Olryka czy Mannusa. Ciekawe, prawdopodobnie, podobnie było u nas, jeszcze przed Sigmarem. Zaobserwowałem wiele tutejszych zwyczajów. Część już opisałem wcześniej, resztę dopiszę jutro. Mam pierwszy trop. Podążam w dobrym kierunku, tak przynajmniej twierdzi ten szaman. Tak na marginesie, miły z niego staruszek. Trochę ekscentryczny. Powiedział, że zaprowadzi mnie na miejsce. Jest jeden warunek, muszę nauczyć go języków i czytać. Mam tutaj siedzieć 3 miesiące. Nie chcę, lecz nie mam wyjścia. Zemsta i sława, muszą poczekać.” ************************************************** ******* „Minęły 3 miesiące. Wyruszam w dalszą drogę. Otrzymałem przewodnika i w podzięce 2 księgi. Nie umieliśmy ich razem odczytać, więc dostałem je na własność. Nie rozpoznaję w nich śladu, żadnych znanych mi run czy liter. Może to jakiś szyfr? Albo bardzo stare znaki? Odkryję to, gdy wrócę do Wolfenburga. Teraz muszę wyruszać. Nie wiem, ile będziemy szli, lecz na wszelki wypadek zaopatrzyłem się w zapasy i futra. Najgorsze, to teraz zachorować. W takich polowych warunkach, łatwo o grypę czy zapalenie płuc. A wtedy, już tylko kraina Morra.” Teraźniejszość Maximilian powoli zbliżał się do osady. Zastanawiał się czy to już tutaj. Nie przypominało to twierdzy krasnoludzkiej, ale coś było znajomego. Ta architektura... Skądś to znał... Gdy zobaczył krasnoluda, prawie padł na kolana. Przed całą podróż, nie spotkał ani jednego przedstawiciela tej wspaniałej rasy. -Czemu uważasz że głupiec?- zaczął szybko mówić w khazalidzie. Miał nadzieję, że będzie w miarę zrozumiały. Ten krasnolud musiał mówić w prastarej formie tego języka. To niespotykane, na skalę światową. Większość dzieł w nim spisanych, zostały zniszczone lub zagubione, wiele lat temu! - Są rzeczy, dla których warto ryzykować, nawet podróżą do takich krain. Czy to tutaj, jest ostateczny cel mojej podróży? Podróżuję od wielu tygodni i jestem zmęczony. Pozwól mi wejść do środka i ogrzać się przy ogniu. |
13-11-2016, 17:32 | #4 |
Reputacja: 1 | Podróżował. Przeszłość była żywa - zbyt żywa. Niczym rozpędzony bąk, buczący upiornym wyciem, wydarzenia tamtej strasznej nocy wirowały wokół Cesevara. Masywna, kolczasta bestia, którą się stał, brnęła, błądziła wśród mglistych cieni tej jednej, nieszczęsnej nocy, otoczona korowodem znajomych twarzy. Cesevar cierpiał. Od kiedy spadł ze swego wierzchowca, wielokrotnie osuwał się na kolana, gubił poczucie kierunku, próbował przegonić majaki agresywnymi ruchami... Ostatnio edytowane przez Slaaneshi : 13-11-2016 o 18:42. |
13-11-2016, 18:43 | #5 |
Reputacja: 1 | Wydostanie się ze spalonego statku i znalezienie czegoś, na czym mogłaby dryfować było nie lada wyzwaniem. Morze opętał sztorm, więc nawet jej moce nie miały tutaj zasięgu. Miała dwóch pomocników, niegdyś oprawców, którzy musieli teraz zasłużyć sobie na chwilę życia dłużej i dostarczyć Nadine na brzeg, sama nie zamierzała wiosłować. W małej łodzi, spędzili trzy noce, Nadine nie spuszczała z nich wzroku, a oni też bali się zasnąć, by nie obudzić się po drugiej stronie. Wreszcie udało się. W momencie, gdy stanęła na brzegu, poczuła nagłe podniecenie, jakby doznała przypływu sił, które w momencie obróciły się przeciw nieszczęśnikom z jej niedawnej eskorty – spłonęli żywcem. Nadine coś ciągnęło do przodu, dalej na północ. Czuła się znacznie lepiej niż na wodzie, gdyż tutaj miała niewątpliwą przewagę. |