Brenton i Ragnar
Brenton ruszył w stronę dziewczyny i począł ją zaczepiać.
-
Witaj pani - powiedział dwornie - jestem Brenton Grisk - narzucony uśmiech miał ułatwić mu rozmowę. -
Powiesz mi coś o sobie i tej karawanie. Skoro przyjdzie nam razem podróżować.
Dziewczynka zamarła i wpatrywała się w Brentona niczym mysz, nad którą góruje kot. Po chwili zachichotała.
-
Pani? Pomyliłeś mnie z kimś… rycerzu? Jestem Małgosia. Pomagam tacie i jeździmy po świecie. Ale wolę być w domu, bo tutaj jest zimno, czasem każą mi siedzieć w wozie, a sami na zewnątrz coś krzyczą i jęczą. Chyba ma to związek z jakimiś smutnymi pożegnaniami, bo potem czasem kogoś nie ma. A tak, to pomagam tacie, tak mówiłam. A ty, panie rycerzu? Co tu robisz? Polujesz na smoki?
-
Każda kobieta i dziewczynka jest Panią. Czasem tylko swego losu a czasem czyjegoś serca. Choćby to było serce rodzica. Na orków idziemy zapolować skrzywdziły przyjaciół pana Fubrina. Ci co znikają znałaś ich nim sie pożegnali? Czym z ojcem handlujecie?
-
Ci co znikają? Głównie strażacy. Czy strażnicy? W każdym razie oni. Znałam, czasem grali ze mną w sznurki. A ojciec? Nie handluje! Gotuje, mówiłam, głuptasie!
Brenton podziękował dziewczynie za chwilę rozmowy i wrócił do swoich zajęć. Zadbał o konia i rynsztunek. Podbieranie z karawany uznał za niegodne. Wyglądali na takich w kłopotach jeśli chodzi o obsadę.
Kiedy Brenton rozmawiał z dziewczynką, krasnoludy przygotowali sobie posłania i zjedli racje podróżne. Furbin wpatrywał się w kopcące się, wilgotne polana, które dawały nieco ciepła.
–
Prawie jak domowa kuźnia, prawda rodaku? – zapytał nagle i nie czekając na odpowiedź ułożył się do snu.
Niedługo potem do śpiących pod wozem krasnoludów dołączył Brenton, osuszając do końca swój bukłak i zapychając brzuch suchym prowiantem. Nadzieja na nieco lepszy los niż przez ostatnie dni, zagościła w jego serduchu, gdy zasypiał.
19 Sigmarzeit 2523, Konistag
|
Drugi dzień lata okazał się być prawie tak samo paskudny, jak pierwszy. Ciężkie chmury okupowały niebo i wylewały z siebie strumienie wody. Przynajmniej nie było specjalnie zimno, jednak warunki i tak nie zapowiadały przyjemnej wędrówki.
Po przebudzeniu naszych bohaterów, zaczęło przebudzać się obozowisko. Ktoś zaczął wieszać na pyskach koni worki z owsem, inny zaczął rozpalać ogień, jeszcze inny budził wszystkich. Pojawił się także chudy jegomość, który zajadał się nóżką z kurczaka i przywitał się ze swoimi nocnymi gośćmi:
–
Dzień dobry, dzień dobry! Nie jest zbyt pięknie, ale jakoś jest. Może chcielibyście kupić od nas nieco zapasów, zanim nasze drogi się rozdzielą? Mamy małą nadwyżkę jedzenia i mogę wam zaoferować najwspanialsze, lekkie i wytrzymałe, płaszcze natłuszczane przeciw deszczowi! Mam też świeżutkie cięciwy zakonserwowane w wosku i suchy proch, jednak o tym nie rozpowiadajcie. Też mogę odsprzedać po bardzo dobrej, najlepszej!, cenie. Oczywiście mam też ostrzyciela noży, który mógłby zająć się waszym rynsztunkiem, oczywiście bez obrazy, jednak wyglądacie, jakbyście na szlaku spędzili nieco czasu. Chętniście? Atanaj i Franz
Franz z Atanajem postanowili wybrać się jeszcze do karczmy. Odkryli, że w jukach ukryte mają płaszcze, więc kapot już kupować nie musieli. Wzięli we dwoje dziczka i okutani po same uszy ruszyli do Truchła Bestigora, bo tak się tawerna zwała.
Kucharka ani myślała brać dziczyznę od przyjezdnych, pewna, że skłusowana była. No ale po długim gadaniu, przerzucaniu się liczbami, wypłaciła z kasetki sześć srebrników, co było żenująco niską ceną za taki dorodny kawał mięsa. Mężczyźni podzielili się monetami, ciesząc się, że dostali cokolwiek – ze świnią i tak nic lepszego by nie zrobili.
W samej karczmie zamówili po piwie i ciepłym posiłku, od jakiegoś rybaka śmierdzącą oliwę kupili za bezcen i wysuszyli siebie i kufelki przy wesoło trzaskającym ogniu w kominku. Kiedy grad przestał grzmocić matkę ziemię, na powrót wskoczyli na konie i w strugach deszczu (i słuchając prychania niezadowolonych wierzchowców) ruszyli na spotkanie z Matołowem.
W okolice statku dotarli, oświetlając sobie drogę latarnią, jednak wiele ona im nie dawała. Było okrutnie ciemno, zimno i paskudnie. Wrak, majaczący na plaży, zdawał się wypluwać z siebie straszliwe koszmary, jednak były to tylko majaki wywołane grą światła i mroku. I ku irytacji Atanaja i Franza Matołowa znaleźć się nie udało. Pomimo nawoływania, wystawienia latarni na wysokim drągu i klęcia po wszelakich bogach, Matołow nie dawał znaku życia.
W podłych nastrojach mężczyźni wrócili do Verborgenbucht, mając ochotę jedynie na sen i ukatrupienie niesłownego strażnika. W stajniach może i nie było najcieplej, ale przynajmniej było sucho.
19 Sigmarzeit 2523, Konistag
|
Kolejny dzień zapowiadał się równie źle, co poprzedni. Lało jak z cebra i na dodatek obaj mężczyźni wdepnęli w końskie łajno zaraz po przebudzeniu. Co ciekawe, obok posłania Franza leżał jakiś liścik, jednak nie był za bardzo zrozumiały. Bo ani Franz ani Atanaj nie potrafili czytać...