Franz odchrząknął i splunął flegmą.
- Gównianie to wygląda, no - rzekł najmita. - Nie ma co szturmować, jak jeden się rozgląda, to może ich więcej w krzakach siedzieć. Ostrzegą resztę, wejdą na nas i usieką nas jak Ragnarów. A ja nie jestem Ragnary, ja jestem Franz, o!
Franz splunął raz jeszcze.
- Przycupniemy na parę godzin, rozejrzymy się. Lambert i Gared dają zwiad, może jest jeszcze jakieś wejście do jamy. W międzyczasie nieco drwa byśmy nazbierali, tego dymiącego. Takie groty to ciasne są. Jakby tak porządnie zadymić, to można przewagę zyskać. Ale włochacza później musimy cichcem usiec, nie możemy nikomu dać znać, żeśmy tu są. Szybko i sprawnie, wystawcie se.
Brenton wzruszył jedynie ramionami. Nie był specjalistą od cichego podchodzenia i nie zamierzał takiego udawać. Spojrzał tylko wymownie na Gareda i Lamberta
- A wy panowie co myślicie?
- Rozejrzymy się po okolicy, głównie za innym wejściem. Jak już będziemy wiedzieć co i jak to się wrócimy i ustalimy konkretny plan. A wy możecie pozbierać tego drwa. Pomysł nie głupi, może się nawet kilku udusi albo przytomność straci, mniej walki będzie. Jak nikt nie ma nic przeciw to ruszamy. - zarządził Gared.
Lambert i Gared wiele do zwiedzenia nie mieli - wszystko było widać jak na dłoni. Udało im się jednak zauważyć jeszcze, że wejście do groty jest raczej niskie, trzeba by się mocno zgiąć w pół, o ile nie iść tam na kolanach. Gdy jednak wracali dostrzegli ruch w kosodrzewinie, może faktycznie tam ktoś jeszcze czatował. Mieli nadzieję, że ich nie dostrzegł. W międzyczasie Franz, Brenton i Kallus nazbierali nieco suchych witek brzozowych i mokrych gałązek sosnowych, żeby narobić nieco dymu w razie potrzeby.
- Dobra - rzekł Franz, usłyszawszy o informacjach ze zwiadu. - Podkradamy się do dziada w kosodrzewinie. Lub też, Lambert się podkradnie. Lambert i Gared, chyba znacie się na chodzeniu cichcem? My będziemy stać w odwodzie, jeśli coś pójdzie źle. Jak dobrze pójdzie, poderżniecie mu gardło i po kłopocie. Jak coś nie tak, my wejdziemy z Brentonem i Chwatem parę chwil później i dokończymy rzecz. Później powtarzamy manewr przy jaskini. A potem wchodzimy. E, co rzekniecie. druhy?
- Wejście jest ciasne, nie lepiej im nadymić i poczekać przy wejściu aż wypełzną sami? Ci co nie zdążą to się poduszą i się ich dobije, a ci co będą wychodzić to będą musieli być zgięci, czyli bezbronni. Jak na takiego na raz spadnie kilka ostrzy to szans nie ma. Bezpieczniejsze to, niż wchodzenie tam, bo raz: będziemy musieli się zgiąć i będziemy łatwiejszym celem, dwa: w środku jest ciemno. Jak przy tym jesteśmy. Jak sami wyjdą to im się oczy będą musiały przyzwyczaić do światła, a to im utrudni walkę przez pierwszych kilka chwil. - zauważył Gared. Skoro można tak wykurzać zwierzęta z nor podczas polowania, to czemu nie zrobić tego z wrogami?
- Jeśli wiemy, że jest to tylko jedno wyjście i nie ma ukrytych, i jeśli pieczara nie jest za głęboka - rzekł Franz - to pomysł przedni. Jeśli nie, stracimy zaskoczenie. A i do samej groty już nie wejdziemy, za duszno będzie. - zastanawiał się.
- Niech Lamberty co rzekną. Albo Brentony - wzruszył w końcu ramionami.
- Ja tam wole poczekać, aż wylezo, i powyszczelać - powiedział Kallus z niewyraźnym akcentem.
- Franz ma rację. Mogą być też inne wyjścia. Stąd ja bym wchodził do środka. Zaalarmowani dymem mogą wybiec wielką grupą. A wewnątrz może się uda ich po kilku zdybać. Ale nie wiem jak jaskinia wygląda, może to jedna wielka pieczara? - podzielił się swoimi przemyśleniami Lambert.
- Zróbmy trochę twojego, trochę mojego - zdecydował się w końcu Franz. - Wytnijmy wszystkich obok jamy, postawmy nieco gałęzi na zewnątrz i rozejrzyjmy się w środku. Sigmar albo Ranald, który tam z nich łaskawszy, dadzą, to przetrzebimy szeregi, zanim się zorientują. A potem może rzucimy jedną z tych żagwi do środka. I pozabijamy sobie. Zabijanie dobrze mi działa na nerwy, włożyłbym włócznię w dupę jednemu łyczkowi albo dwóm.
- Dobra. Ale jak już wrzucimy tą żagiew do środka to ułóżmy szybko ciała tych co wcześniej zabijemy w wejściu. Reszcie będzie im trudniej wyjść. - uśmiechnął się Gared.
- W takim razie postanowione - Franz skinął głową.
Zamierzał zostawić konie w leśnej gęstwinie opodal, do samej zaś skarpy mieli podkraść się najpierw Gared i Lambert. Trójka wojów miała odczekać jakiś czas i wyruszyć za nimi. Koni raczej nie ukradłby nikt - kto ostatecznie miałby tułać się w głuszy? Jeśli przepatrywacz był samotny, oznaczało to nóż w jego gardle i po kłopocie. Jeśli dwóch zwiadowców napotkałoby problemy, Franz i pozostali wsparliby ich w potyczce i przypieczętowali los kogokolwiek, kto się tam krył.
Gared dał Lambertowi znak dłonią, że ruszają. Plan był wszystkim znany, teraz mieli go tylko wykonać.
Lambert i Gared ruszyli prawą stroną, omijając szerokim łukiem strażnika i podchodząc pod górę. Wspinaczka była prosta, ale zakładała wdrapywanie się po odsłoniętej ścianie, dlatego chcieli zrobić to jak najdalej od możliwych oczu obserwatorów. Potem całkiem szeroką półeczką doszli do kępy kosodrzewiny, w której zgrabnie się ukryli, starając się przemyśleć sprawę. Niskie iglaki były cholernie gęste, gałęzie silne i przeszkadzające w skradaniu się. Dlatego też postanowili ruszyć bardzo, bardzo powoli i ostrożnie.
Włochacza zauważyli jakiś czas później, przyczaił się i obserwował teren wokół jaskini. Z jego pleców wyrastała dłoń o powykrzywianych, zdecydowanie chorych stawach, natomiast sam włochacz był pokryty gęstym futrem. Uszy miał silnie spiczaste, przypominające nieco elfie, a nieco nietoperze. Mężczyźni znajdowali się jakieś dziesięć metrów od nieświadomego strażnika. Trzeba było zdecydować, jak go zajść. Lambert cichym szeptem zasugerował, że on spróbuje gnojka zajść nieco z boku, a Gared może poczatować z łukiem. Ale dostosuje się do decyzji łucznika, on tu tylko pracuje i wykonuje rozkazy.
Gared zgodził się skinieniem głowy. Uszykował łuk i strzałę. W razie czego da radę posłać dwa szybkie strzały.
Lambert bardzo powoli ruszył przed siebie, przedzierając się z mozołem przez iglaki. Szedł nieco bokiem, żeby Gared w razie potrzeby miał czysty strzał. Włochacz nagle przeciągnął się i rozejrzał na boki, jednak szczęśliwie nie dostrzegł skradającego się łotra. Było blisko, bardzo blisko, Gared zdążył nawet napiąć łuk. Włochacz wrócił do obserwacji terenu przed sobą. Lambert wtedy zbliżył się na długość skoku i… skoczył przed siebie zatapiając nóż w szyi przeciwnika i zakrywając mu usta dłonią. Chwilę szarpali się w ciszy, ale można było oczekiwać tylko jednego zakończenia. Ciało mutanta osunęło się pomiędzy krzewy, a zadowolony Lambert uniósł w górę ręce w geście udanej roboty. Widać go było z lasu jako niewyraźną postać, ale czekająca grupa zrozumiała, że akcja była udana. Po kolejnym kwadransie Gared i łotr dotarli do reszty grupy. Pozostał im jeden strażnik strzegący wejścia, siedząc przy ogniu pod skalnym nawisem.
- Dobra robota - Franz skinął z uznaniem głową. - Został jeszcze jeden drab. Działamy tak jak teraz, sztylet i łuk, a potem podchodzimy grotę. Miał coś przy sobie? - zapytał. - Ciekawe, jak ostrzegał grotę przed ewentualnym najazdem.
Zamierzał pozwolić dwóm zwiadowcom podejść strażnika przy jaskini tak blisko, jak to możliwe i cicho go ukatrupić. Wreszcie, mogliby wejść do środka i wyrżnąć całą resztę. Zapewne banda miała zwiedzieć się o ich obecności prędzej czy później, ale Franz chciał ten moment oddalić jak najbardziej. Idealnie byłoby, gdyby cichcem mogliby zabić wszystkich, choć, oczywiście, wtedy nie byłoby zabawy.
- Miał przy sobie gwizdek, pałkę i procę. Gwizdkiem pewnie dawał sygnał, ale pewności nie ma. - zauważył Gared. - Zróbmy zasadzkę. Zwabimy jakoś strażnika, żeby podszedł bliżej, wtedy ci co mogą ostrzelają, a reszta zaraz potem wyskoczy i dokończy robotę kilkoma szybkimi ciosami. Lub spróbujmy go ostrzelać. Ci co nie mają czym strzelać mogą rzucać kamieniami. Jak go trafimy trzy lub cztery razy to się pewnie przekręci. Jak będziemy mieć szczęście to pewnie nawet po jednym trafieniu. Ja tam wolę drugie rozwiązanie, bardziej pewne, szybsze i mniejsza szansa, że coś pójdzie nie tak.
- Co, ja tym mam strzelać? - Franz pokręcił głową, patrząc na procę. - Albo kamieniem? Nie ustrzelę, no. Jak szczam, to czasem mijam przecież. Z łukowania to chyba tylko ty i Kallus się znacie, cała reszta preferuje toporem w mordę. Jak chcemy go ostrzelać, to musisz wiedzieć, że trafisz. Inaczej jak drab zobaczy strzały, wejdzie do środka i będzie bił na alarm.
- Jak masz dobry pomysł na zwabienie go bez wzbudzania podejrzeń to mów, zamieniam się w słuch. - odparł niezadowolony Gared. Uważał masowy ostrzał za lepszy, ale postanowił dać Franzowi szansę.
- Gared ma rację Franz. Za duże odległości na walkę wręcz zdąży podnieść alarm. Mam łuk, strzelam tylko trochę lepiej niż Franz sika jednak to zawsze dodatkowa szansa. Podchodzimy i walimy nie ma co gdybać. Ten gość ma za plecami ścianę.
Franz wzruszył ramionami.
- Dobra, chłopcy, jak tam się na strzelaniu znacie, to ustrzelcie sukinsyna. Ja za dużo nie zdziałam. No! Będę szył z procy, gówno to da, ale ostrzelać zawsze możemy. Myślałem, że przebierzemy Chwata za włochatego i udawałby rannego, on by podszedł, my byśmy wyskoczyli z krzaków i dokończyli roboty. Ale skoro mówicie, że strzelanie lepsze, to bierzmy się strzelania.
- Tamten miał gwizdek. Jakby był ranny to zagwizdał by o pomoc. Jest jeszcze kilka innych rzeczy, które może pójść nie tak z przebraniem. Dlatego strzelanie jest lepsze. - wytłumaczył Gared. - Dobra, to teraz szczegóły planu. Ci co mogą strzelać, strzelają na sygnał, czyli jak doliczę do trzech. Reszta szarżuje na gnoja. Jak go strzały nie zabiją to ciągle powinien być zaskoczony. Powinniście dać radę dobiec i zatłuc go, zanim da innym sygnał. A jeśli wykituje od strzał to lepiej dla nas. - wyjaśnił plan. - Pytania? Uwagi?
- Mi pasuje - potwierdził plan Kallus. Lambert jedynie skinął głową.
- Prosty plan - odparł Franz. - Oby tylko wokół tej jamy nie były rozstawione wnyki albo wilcze doły, bo z szarży nic nie będzie. Niby być nie powinno, ale uważać pod nogi nie zaszkodzi - zauważył najemnik.
Franz, Lambert i krasnolud wyciągnęli broń i ruszyli biegiem w stronę strażnika, a stojący nieco z boku Kallus, Gared i Brenton posłali małą salwę w jego kierunku. Większośc strzał trafiła w skałę, jednak jedna utkwiła głęboko w ramieniu mężczyzny. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, mężczyźni nałożyli kolejne strzały na cięciwy i wypuścili w jego kierunku. Kallus najwyraźniej był niczego sobie łucznikiem, gdyż wypuszczony przez niego grot wbił się w oko zaskoczonego strażnika, kończąc tym samym jego żywot.
Franz dobiegł do osuwajacego się po ścianie trupa. Jego prowizoryczne obozowisko nie zawierało niczego interesującego. Może poza małym gongiem, do którego strażnik sięgał, zanim umarł. Miał jeszcze przy sobie włócznię, łuk i pęczek strzał wbitych w ziemię.
- Poszło całkiem nieźle. Dwóch za nami. Zwiadowcy przodem? - uśmiechnął się młodzianin. Patrząc na drugiego trupa z czujek. Ich szansa na zaskoczenie rosła. Jednak nie wiadomo było co zastaną w środku.
- Dobra, ja wchodzę, rzucam szybko okiem i wracam do was. Sprawdźcie, czy którąś ze strzał można ponownie wykorzystać.- zarządził Gared. Jedną ręką zasłonił oko i powoli ruszył do swojego celu. Kiedy dojdzie, zasłonięte oko będzie przyzwyczajone do mroku, więc nie będzie musiał marnować czasu na przyzwyczajanie wzroku. Była to przydatna sztuczka, którą wojska lądowe podebrały marynarzom zakładającym specjalne opaski. W takich momentach cieszył się, że kiedyś służył w wojsku.
- Wchodź - rzekł Franz, przygotowując wiązki gałęzi, a także lampę oliwną. - Oby Ranald nam sprzyjał, wedle szacunków, zostało ich jeszcze z dziesięciu
Zastanawiał się, czy mógł nieco przypalić gałęzie, aby w najgorszym przypadku móc zacząć je wrzucać do środka, w najlepszym - mogły tutaj poczekać, jeśli by tylko nie dymiły za bardzo.
Gared zbliżył się do wejścia, zajrzał do środka i zniknął w mroku. W międzyczasie mężczyźni przed jaskinią przygotowali stos gałęzi gotowych do porządnego zadymienia terenu.
Zwiadowca wiedział, że nie należy długo stać w wejściu, bo będzie tam widoczny jak kleks na pustym pergaminie. Dał nura do środka, zgięty w pół, wejście było doprawdy niziutkie. Wewnątrz nie było lepiej - strop był wciąż na wysokości jednego metra, więc Gared padł na czworaki i przesunął się nieco na bok. Wewnątrz było mrocznie, jednak jakieś dziesięć metrów przed nim na sporych rozmiarów stole paliły się trzy świeczki, rzucając nieco światła na sporą jaskinię. Strop groty unosił się, jakieś pięć metrów dalej Gared sądził, że dałby radę stanąć wyprostowany. Było sporo miejsca, w ciemności ciężko było określić odległości, ale od wejścia do końca jaskini mogło być ze dwadzieścia metrów, a z lewa na prawo może nawet więcej. Gared nikogo nie zobaczył, ale na pewno usłyszał - przynajmniej dwie osoby rozmawiały gdzieś na prawo od niego i przemieszczały się wzdłuż ściany w stronę stolika. W wejściu do jaskini czuć było dość silny przewiew, a Gared był pewny, że te ciemne plamy na ścianach, muszą być korytarzami. Były przynajmniej trzy.
Następnie zwiadowca uznał, że zobaczył dość, wiele więcej nie mógł tam zdziałać. Wyślizgnął się ze Stulejkowej Jamy i dołączył do towarzyszy.
- Dobra, słuchajcie uważnie… - Gared dokładnie opowiedział co widział. - Jakieś pomysły?
- Chujowe wejście do strzału… - mruknął Kallus.
- Możemy poczekać na zmianę warty. Zdjąć zmienników i wczołgać się wtedy. - Brenton nie był jakoś specjalnie do tego przekonany ale rzucił pomysł od niechcenia.
- Nie, nie, nie - wypalił od razu Lambert, a następnie podzielił się swoim doświadczeniem złodziejskim w jednym zdaniu: - Będą przecież czekali po zmianie na tych, co są teraz trupami.
- To dlatego to się nazywa Stulejkowa Jama – Franz nagle pokiwał poważnie ze zrozumieniem, kiedy Gared rzekł o tym, co widział. - Kurwa, mądre, no. Sam bym nie wymyślił.
Po czym wrócił do tematu.
- Niby przewiew duży był? - zapytał Franz. - Znaczy się, jeszcze gdzieś jest wyjście. Teraz, skoro nie ma czujek, możemy zrobić zwiad wokół tej dziury i zobaczyć, czy gdzieś nieopodal nie ma innych wyjść. Jak są, to będziemy mogli uderzyć z zaskoczenia albo wrzucić gałęzie i zasadzić się z drugiej strony.
- Jak nie znajdziecie niczego więcej do godziny, zbieramy się i wchodzimy. Lambert albo Gared pierwsi, niosą tlące się drzewo i wrzucają. Potem wchodzimy my, kosimy, kurwa, wszystko, co się da, Kallus i Gared szyją z łuków, Lambert w odwodzie nasłuchuje, czy ktoś nie idzie, a jak nie, to włącza się do zabawy. Tak bym to zrobił.
- Dobra, idę szukać kolejnego wejścia. Widzimy się za godzinę. - rzucił Gared, ruszając na zwiad.
Gared i Lambert opuścili grupę przy wejściu i ruszyli szukać, cóż, wiatru w polu. Odnalezienie wejścia do tej samej groty w górach, których się nie znało, było praktycznie niemożliwe. Ale Ranald sprzyja czasem zuchwałym. Jednak tym razem postanowił pouganiać się za cycatą Shallyą, a nie pomagać ludzkiemu zwiadowcy. Po mniej więcej godzinie Lambert i Gared wrócili zmęczeni do reszty grupy. Nie byli zbyt sfrustrowani, przeszli się spory kawał drogi, jednak w pięknej okolicy.
- Jak wam poszło, panowie? - spytał Chwat.
- Chujowo. Nic nie znalazłem - odpowiedział Gared. - Przynajmniej okolica ładna.
- Jesteśmy gotowi - rzekł Franz, gładząc kciukiem ostrze topora. - Dajmy im chwilę odpocząć i wchodzimy.
- Tylko wezmę kilka głębszych oddechów i mogę wchodzić. - stwierdził zwiadowca. I tak opierał swój styl walki na łuku. Dopóki jego oddech był spokojny, a ręce nie bolały, to lekkie zmęczenie mu nie przeszkadzało.
Pierwsi ruszyli Lambert z Garedem. Wpełzli na kolanach do jaskini i od razu przycupnęli w cieniu po obu stronach wejścia. Kryjówka była idealna - patrzący z ciemnego wnętrza w jasność, z pewnością nie mieli żadnych szans, żeby ich zauważyć. Chwilę odczekali, oczy przyzwyczaiły się do mroku. Przy stole siedziały jakieś dwie postaci. Trudniej było dostrzec jeszcze jedną sylwetkę, która spacerowała jakieś pięć metrów od Gareda. Zwrócona była tyłem do niego i szła w stronę stolika. Lambert wsunął na moment w światło wejścia dłoń i pomachał do czekających na zewnątrz.Wtedy do środka wśliznęła się reszta - najpierw Kallus i Chwat, za nimi Franz i Brenton. Szóstka mężczyzn przycupnęła pod ścianą. W tym czasie spacerująca postać dotarła do stolika, mruknęła coś do towarzyszy i wskazała leniwie dłonią wyjście.
Franz milczał. Zamierzał pozwolić zwiadowcom wykonać pierwszy ruch.
Brenton wskazał pozostałym na dziurę z jakiej wyszli. Następnie wskazał palcem cztery inne przejścia. I dla pewności pokazał cztery palce i ponownie pokazał cztery kierunki.
Gared gestem wskazał na stół, następnie skierował dwa palce w dół, ruszając nimi jak nogami, kciukiem wskazał na otwór którym weszli, następnie na wszystkich zebranych, znów na stół i zakończył gestem podrzynania gardła. Przekaz był jasny: “Oni podejdą do wyjścia, my atakujemy.” Następnie powtórzył pierwsze trzy gesty, dodając gest zaprzeczenia. Do kolejnych gestów dodał gest “strzał” i “bieg”. Nie miał pewności, czy tę sekwencję zrozumieją, ponieważ była bardziej skomplikowana.
Brenton wywołałby najwięcej hałasu więc nie miał zamiaru się ruszyć póki walka nie rozpocznie się na dobre. Wziął łuk do ręki i czekał jak Franz na ruch zwiadowców. Taka rola wojowników. W cichym podejściu byli mniej użyteczni.
Franz starał się patrzeć na gesty Gareda z rozumiejącym wyrazem twarzy, co całkiem zgrabnie mu się udawało. PIerwszy ciąg znaków odczytał bezbłędnie, mniemając, że zawsze była to kwestia jego wrodzonej mądrości, której zawsze używał w takich sytuacjach. Jak podejdą do wejścia, zabijamy. Proste.
Z drugim było gorzej, ale - jak imaginował sobie Franz - wiadomość także nie mogła być zbyt skomplikowana. Więc - pomyślał - nie podejdą do wyjścia, strzelają a oni mają podbiec? Franz bardzo chciał, żeby ta dedukcja okazała się słuszna.
Wysupłał topór zza pasa, przygotowawszy się do jatki, jaka za chwilę się miała rozegrać. Czekał na to, aż tamci podejdą lub Gared nie wypuści pierwszej strzały.
Postaci przy stole o czymś rozmawiały, jednak bohaterowie nie byli w stanie rozróżnić słów. Było trochę machania rękami, w końcu siedzący wstali. Jeden z nich popchnął trzeciego, ten mu oddał, roześmiali się. Scena była nieco dziwna. W tym czasie oczy ukrytych mężczyzn przyzwyczaiły się do mroku i każdy z nich spokojnie dostrzegał cztery wyjścia. Drugie od prawej wydawało się nienaturalnie regularne, pozostałe wyglądały jak poszarpane dziury wypełnione mrokiem. Trójka strażników nie kwapiła się do wychodzenia, w końcu wszyscy usiedli przy stole i zaczęli nalewać sobie coś do kubków.
Lambert dotknął Franza w ramię i następnie zaczął skradać się przy ścianie, sunąc w lewo. Kallus po drugiej stronie od wejścia skinął Garedowi i zaczął postępować podobnie, zmierzając w prawo. W końcu Brenton i Gared napięli łuki, Chwat i Franz przygotowali się do szarży.
Brenton posłał strzałę, która wbiła się w stół, rozbijając glinianą karafkę. W tym czasie Gared posłał w ślad za sobą dwie strzały, które utkwiły w nodze jednego z mężczyzn. Ten zakwilił i zwalił się na ziemię. Z prawej strony nadleciała kolejna strzała, ale trafiła w nogę od stołu. Franz i Chwat ruszyli biegiem z przysiadu w stronę strażników, Brenton upuścił łuk, wyciągnął miecz i dołączył do szarży.
Strzały Gareda wyprzedziły mężczyzn - pierwsza utkwiła w oku leżącego na ziemi, druga wbiła się w klatkę kolejnego. Chciał krzyknąć, ale z jego ust wydobyło się jedynie bezdźwięcznie powietrze. I ten dźwięk został ucięty przez Franza, którego topór obciął ramię i wbił się w korpus. Ostatniego z mężczyzn dopadł Chwat, który uderzył go tarczą i poprawił toporem. Za jego plecami wyrósł znienacka Lambert i poderżnął mu gardło. Zanim dobiegł tam Brenton było już po wszystkim.
Na stole znajdowały się kości do gry, poducha, porozbijane kubki i karafka, nieduży dzban z winem i dwa nadjedzone bochenki chleba. Poprzewracane krzesła także były udekorowane poduszkami, widocznie strażnicy spędzali tutaj większą część czasu siedząc.