Lennart miał pamięć do różnych rzeczy, w tym i do twarzy, natychmiast więc rozpoznał chłopa, z którym walczyli ramię w ramię przeciwko bandzie Chaosu, chociaż jego imię wyleciało mu chwilowo z pamięci. Nie odezwał się jednak, tylko skinął lekko głową. Miał ważniejsze sprawy niż jakiś chłop, który i tak nie mógł stąd zniknąć. Podszedł do sierżanta. - Dzień dobry, panie sierżancie - powiedział. - Przybyłem do miasta i nie mogłem nie zobaczyć mojego byłego dowódcy. A przy okazji o medyka się wywiedzieć, już wiem, że go nie ma, i dowiedzieć się, co ciekawego dzieje się w okolicy. - A tak na marginesie, co takiego zrobili? - wskazał głową na chłopów. |
Kiedy pojawił się Otto, Erich pokręcił jedynie głową, co miało oznaczać, że nie widać żadnej poprawy. Jakby spojrzeć na to z drugiej strony jego stan się również nie pogarszał, ale to ostatnie mogło się w każdej chwili zmienić, a pierwsze niekoniecznie. Trudno było leczyć coś, czego nie można było rozpoznać, nazwać i przygotować znane medykamenty. Z niemałym trudem przetransportowali Norina do przygotowanej izby. Krasnolud nie współpracował, więc nie wystarczyło go podpierać - właściwie trzeba było go nieść. W tym pomagał nieco mikry wzrost brodacza, za to jego tusza wręcz przeciwnie. Zdumiewające jak ciężkie wydaje się bezwładne ciało w porównaniu do osoby, która jest przytomna i może być niesiona, dla przykładu, na plecach. Gdy khazad znalazł się w docelowym miejscu Erich zdjął z siebie niemal wszystkie elementy pancerza pozostając jedynie w skórzni. Płyta i zbroja kolcza była niezbędna na szlaku, ale w strzeżonej osadzie stawała się tylko ciężarem. Do tego ciężaru był przyzwyczajony od lat, ale nauczył się doceniać te nieliczne momenty, kiedy mógł zdjąć pancerz i schować miecz do pochwy. Stawał się wtedy niemal innym człowiekiem. Niemal... Mimo pozornego spokoju i beztroski Erich był spięty i wyłącznie siłą woli powstrzymywał się od odwiedzin w lokalnym garnizonie i wypytania o Rambrechta. Z powracającą do serca nadzieją pojawiła się również obawa, czy ktoś w ogóle będzie pamiętał o wydarzeniach sprzed ponad roku. A jeśli nawet, to czy będzie znał dalsze losy jego młodszego brata? Co przez ten czas mogło się z nim dziać? Pochmurne myśli niczym kruki rozdziobywały jego pewność siebie. Wiedział, że wątpliwości może rozwiać tylko w jeden sposób, ale bojąc się niepomyślnej wiadomości świadomie odwlekał wizytę w garnizonie. W takim nastroju spożywał pierwszy porządny posiłek nie będący jedynie naprędce przygotowanym pieczystym, przegryzionym sucharem i popitym łykiem wody smakującej skórą bukłaka. |
|
Rozmowa podsłuchana przy wejściu do kaplicy nie wyjaśniała zbyt wiele. W taki dzień nawet obcy nie był niczym niezwykłym. Nawet, gdy prosił o pomoc. Musiał wszak do osady przybyć, a w kompanii bezpieczniej. I to nie dawało jednak stuprocentowego bezpieczeństwa. Lasy były niebezpieczne. Trakty były niebezpieczne. Rzeka... Górny Talabek po prostu roił się od rzecznych piratów. Dlatego flisacy z gór nigdy nie docierali do Fortenhaf a spławiane przez nich dobra omijały miasteczko lądem od południa. Szczurołap nie myślał. Rzucił psu wnętrzności leszcza poza pęcherzem pławnym, który przebił w odpowiednim momencie by przywołać wzrok wychodzącej Erny. Udało się. Akolitka nie lubiła gdy się ją śledzi, więc Svein dodatkowo cmoknął na Kroka i niepozornie ruszył za dwójką duchownych. - Święto, tfu, jebliwce - mruknął sobie pod nosem, unosząc kącik ust. Oboje weszli do gospody Przy Bramie, do której Svein miał niestety dożywotni zakaz wstępu – oczywiście do końca żywota obecnego właściciela! Gospodarz Helmut Grostopf, rdzenny obywatel Ostermarku, nie należał do ludzi przyjemnych w obyciu gdy chodziło o kogokolwiek z niższej niż on sam warstwy społecznej. W ciasnych i ciemnych uliczkach nazywany był chujem, bucem i kanalią. Niemniej „jaśnie państwo” odwiedzające jego knajpę wyglądało na zadowolone z towarzystwa. Zatarg ze szczurołapem dotyczył nieopłaconej roboty. Svein do dziś w wolnych chwilach podrzucał na zaplecze gospody Helmuta martwe gryzonie i rozpowiadał, że zdychają od resztek jego jedzenia. Teraz jednak podszedł do dużej wędzarni ustawionej specjalnie na festyn przy wjeździe do miasta i na gorąco przygotował zdobytego leszcza do jedzenia. Krok ślinił się niesamowicie. Ciężko było uwierzyć, że tak niewielka mordka mogła generować takie ilości płynu. Gdy Erna opuściła gospodę płetwy ryby zaczynały być chrupiące. Svein pospiesznie zdjął z haka ciepły posiłek, zawinął w kawałek szmatki i z pakunkiem w dłoni oraz psem przy nodze ruszył za akolitką. Zaczepił ją dopiero przy wejściu do lecznicy. - Piastunko... Problem jest. Jakaś dziwna maź zatruła nieco gryzoni. Nie znam jej i nie mój to sposób pracy. Pomożecie, wielebna? |
|
Roel Nie mógł się napatrzeć na krzątającą się akolitkę. Starał się nie dać tego po sobie poznać, ale kilka razy został przyłapany przez szmaragdowe oczy Erny i musiał ratować się niezgrabną ucieczką - że niby patrzył na to tam za nią, na tą... ścianę? Kiedyś taki nie był, ale od momentu, gdy włożył czarne szaty strasznie się stał nieporadny w kontaktach międzyludzkich. Może i wcześniej też nie był duszą towarzystwa, ale musiał wyzbyć się wyuczonych zachowań, które dziś mu nie przystojną, a nawet napawają go wstydem. Gdy kobieta zwróciła się do Roela wcale nie było lepiej, a wpatrywanie się w jej poruszające się wargi nie mogło pozostać niezauważone. Walka z samym sobą skończyła się nagłym otrząśnięciem, jak po uderzeniu w twarz, na szczęście zanim doszło do tego na prawdę. Sługa Morra ukorzenie streścił swoją sprawę i odłożył zdobyczne jabłka kładąc między nimi wyciągnięta ukradkiem spod płaszcza złotą monetę. W drodze do gospody, gdzie czekał chory przyjaciel, Roel postanowił przerwać niezręczną ciszę wypytując służkę Shallayi o ostatnie wydarzenia w mieście. W momencie jego podejście do kobiety uległo zmianie. Zakłopotanie zniknęło sama rozmowa odbyła się w poważnym tonie. Przed dotarciem do drzwi karczmy Roel wyprzedził akolitkę o krok by otworzyć dla niej drzwi. W środku wypatrzył towarzyszy i podszedł do nich by dowiedzieć się gdzie znajduje się Norin i od razu zaprowadzić do niego Ernę. Kobieta zrobiła, co mogła i jak słusznie zauważyła, reszta leżała w rękach bogów. Roel po wszystkim odprowadził Ernę do drzwi karczmy i przysiadł do raczących się jadłem kompanów. - Pozostało się modlić i mieć nadzieję. - Mężczyzna przysunął do siebie miskę ze strawą, która zdawała się być dla niego po prostu zbyt mała. Po krótkiej chwili cała jaj zawartość zniknęła przerzucana kopiastymi łychami do opuszczonej nisko nad stół gęby akolity, który po skończonym posiłku złożył ręce w podziękowaniu, odsunął naczynie i oparł się łokciami o stół. - A gdzie nasz "czarujący" przyjaciel? - zapytał z wyraźną, acz pozbawioną wrogości ironią. - Magowie nie muszą jeść? - dodał rozglądając się po sali. Widział ludzi rozpoczynających świętowanie i wznoszących naczynia wypełnione alkoholem. Skwitował to jedynie tęsknym uśmiechem. - Odpocznę chwilę i znowu was opuszczę niestety. Mam przykrą sprawę do załatwienia, także pewnie mam noc z głowy. Jakiś bluźnierca żeruje na tutejszym cmentarzu, więc sami rozumiecie. Muszę skontaktować się z kimś ze straży, może będą w stanie mi pomóc. No i muszę znaleźć Herberta Dröge. To Kapłan ze świątyni Ulryka. Gdyby udało wam się go spotkać powiedzcie mu, że go szukam.. - W głosie akolity słychać było zdecydowanie i hardość, choć dla niego nietypowe to w pewnym sensie przystające do mrocznego wizerunku sługi boga umarłych. |
Czy to, że stary sierżant go nie pamiętał, było dobrym objawem, czy złym, tego Lennart nie wiedział. Najwyraźniej nie podpadł na tyle, by negatywnie zapisać się w pamięci byłego dowódcy. Z drugiej strony, Lennart nikomu nie podpadł podczas niezbyt długiego okresu swej wojskowej służby. - U pana barona, Karla von Trescov - wyjaśnił - zanim jego spadkobierca nie rozwiązał większości oddziałów. Nie miał pojęcia, czy sierżant został tam dłużej, czy nie. Prawdę mówiąc nic go to nie obchodziło, chociaż sierżant nie należał do najgorszych i najgłupszych. Lennart wziął odprawę i nawet się nie obejrzał za siebie, gdy odchodził. - To mają być heretycy? - zdumiał się, gdy poznał powód, dla którego chłopi zostali uwięzieni. - Nie wyglądają na takich. A tego tam pamiętam. Byliśmy na totalnym zadupiu, w małej wiosce, gdy napadła nas banda goblinów, orków i innych stworów Chaosu. Razem z nami bronił wioski i dzielnie stawał. |
|
|
-Za zdrowie naszego towarzysza!- powiedział Oskar, wznosząc kielich napełniony winem. Następnie wziął solidny łyk czerwonego trunku i zabrał się za jedzenie dań przynoszonych przez karczmarza. -Ja zamierzam cieszyć się i bawić. Przyda mi się chwila wytchnienia od trudów podróży traktem. Trzeba radować się z życia! Kiedy skończył posiłek, podszedł do karczmarza. -Ile płacę za obiad?- mówiąc to oparł się o barek. Kiedy zapłacił odpowiednią sumę pieniędzy, spytał się jeszcze rozmówcy: -Jeszcze jest taka sprawa. Podobno macie u siebie w Fortenhaf kupca sprowadzającego wina z Averlandu. Wiesz może, gdzie prowadzi on swój sklep? |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:45. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0