|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
03-07-2017, 17:42 | #1 |
Reputacja: 1 | [Warhammer II ed.] Cienie nad starym światem cz II Rok 2530KI Erntezeit Lennart Schatz, Otto Widdenstein, Oskar von Hohenberg , Erich von Kurst, Roel Frietz oraz Norin Rogarsson nie mogli trafić na lepszy dzień. Brama była otwarta, a strażnicy przepuszczali gości bez pytań. Mimo późnego popołudnia wszelkie kramy były otwarte, a na brukowanej ulicy panował tłok. W Fortenhaf panuje atmosfera radosnego oczekiwania, mieszkańcy przygotowują się do Święta Zbiorów. Kobiety i młode dziewczyny plotą wianki i przyozdabiają nimi ściany domów. Starsze dzieci rozwieszają wstążki. Mężczyźni i chłopcy znoszą na plac beczki z winem i piwem. Stali za bramą, otoczeni tłumem mieszczan i chłopów. Najbliżej im było do gospody przy bramie. Mimo gwaru panującego na ulicy, można było usłyszeć, jak z jej środka dobiegała muzyka. Nie musieli wchodzić do środka, aby stwierdzić, że odwiedzają ją raczej bogatsi mieszkańcy osady. Z pewnością jest w niej czyściej niż w większości zajazdów jakie można spotkać na szlaku. Jednak przy takich tłumach, nawet tam może być ciężko o wolny pokój... Równie blisko znajdował się garnizon składający się z trzech drewnianych budynków otoczonych niską palisadą. A sądząc po zapachu jaki unosił się w powietrzu gdzieś w pobliżu musiała być piekarnia. Gdzieś w Fortenhaf przebywał też Svein Dahr, kto wie jak spędzał świąteczny dzień. Ten mężczyzna po trzydziestce wiedział, że nieobecność jego znajomego w tak ważnej uroczystości jest niepokojąca. Z pewnością, będzie to też wykorzystane przeciwko niemu. Z drugiej strony, stronił on od ludzi. A ciężko zarobione korony prosiły się o wydanie.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! |
03-07-2017, 19:53 | #2 |
Reputacja: 1 | Tu był post wprowadzający, niestety uległ był skasowaniu. Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 31-05-2018 o 15:09. Powód: Niechcący wyciąłem posta i zapisałem edycję. |
04-07-2017, 20:44 | #3 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | Gdyby kogoś na ulicach Fortenhaf zapytać kto to taki i pokazać na Sveina odparłby zapewne: - Szczurołap. Ten ktoś nie skłamałby i nie pomylił się wiele, o czym zresztą świadczył podążający w krok za mężczyzną mały, czarny pies. Tylko czemu nie nosił ze sobą ów jegomość klasycznie tyczki? Bo konwenanse miał w dupie. Czy może raczej znajdowały się poza obszarem jego zainteresowań. Choć sam zapewne skomentowałby sprawę następująco: - A na chuj? Nieważne... Tego dnia gdy u niziołków rozpoczynał się Tydzień Ciast całe Fortenhaf zmieniło się z przytulnej wsi w centrum nagabywania i handlu towarami napływowymi. Każdy wokół biegał z drożdżowcem w dłoni i uśmiechem na twarzy podczas gdy Svein, rasowy realista, zaspokajał pragnienie przy studni. - Radochę mają! Patrzcie ich. E! Cztery tygodnie do jesieni! Z czego tu się cieszyć - dokończył już pod nosem, niemniej dumny ze swego ogłoszenia. Krótko gwizdnął na psa, obrócił się na pięcie płynnym ruchem chowając kubek w ubraniu między tunikę i gacnik i ruszył na plac. Plac w Fortenhaf nie wyróżniał się absolutnie niczym. Z grubsza okrągły spłacheć klepiska otaczały budynki na kamiennej podmurówce. Przebywanie tutaj miało pewną zaletę. Do dowolnego punktu w miasteczku można było stąd dotrzeć w czasie, jaki zajmuje przeczytanie tego zdania. W każdy inny dzień wiatr zamiatałby spękaną glinę pustego placu. Niemniej, byłoby nieprawdą stwierdzić, że ciągle i ciągle na placu wało tylko nudą. Jedną z nowości w systemie kar ordynowanych przez sierżanta Hebla było zamknięcie w dole znajdującym się w północnej części placu. Sveinowi zdarzało się iść nad dół dla rozrywki, by oddać na skazanego mocz albo obrzucić zbukami. Ludzie na placu czuli się bezpiecznie, odizolowani od skazańca żelazną kratą. Dziś plac pełen był ludzi. Svein z zadowoleniem zauważył, że poza handlarzami końmi i wózkami odpustowymi wielebnego Herberta pojawiło się także kilku sztukmistrzów. Zaciekawiony skierował się w ich stronę, mijając po drodze wóz kislevczyków. - Jadźka, nosz psu na but chcesz podnosić cenę. Nikt go nie kupi. - Kupi, kupi. Moja w tym głowa. - Toć łon nawet na bat już nie reaguje. Stary jest. - Zareaguje. Zobaczysz - odpowiedziała kobieta, wyciągając spod kiecy zalakowaną butelkę kvasu. Gdy Svein ich minął butelkę otworzyła zręcznie nożem i zawartością napoiła nędznego ogiera o zamglonych oczach. Po chwili w zwierzę wstąpiła nowa energia. Na każdy impuls reagował narowiście jak byk na jałówkę. Tymczasem treser zachęcał wielkiego czarnego niedźwiedzia do tańca przed publicznością. Ciżba z mieszaniną strachu i ekscytacji trzymała się z dala od bestii, którą treser trzymał na grubym łańcuchu w mocarnej dłoni. Młody chłopak pomagał treserowi rzucając zwierzęciu w nagrodę za dobrze wykonane sztuczki małe porcje kurzego mięsa. - Bojacie się ludzie, ha? My wam pokażemy, że to całkowicie spokojny niedźwiedź jest. Od małego go chowam, a mój syn póki niepostrzożon jeździł na nim jak na koniu! - agitował treser. Dał sygnał młodemu, na co tamten założył na szyję wieniec z fioletowego kwiecia i podszedł do zwierzęcia. Niedźwiedź posłusznie otworzył paszczę i wszyscy mogli dokładnie obejrzeć szeregi ostrych zębów i długie kły. Następnie gawiedź zamarła bez tchu podczas gdy młodzik umieścił całą swą głowę w paszczy bestii. - Mówię przecie, niemłody ale narowisty! I pan patrzy, jak pod bacikiem chodzi. Nastąpił trzask, rżenie i tętent kopyt po bruku. Gdy zaskoczony i słaniający się z przepicia ogier rozepchnął ludzi i wbiegł prosto na tresera niedźwiedź nie wytrzymał i odruchowo zawarł szczęki. W ogólnym rabanie, jaki powstał Svein postanowił nie brać udziału. Znał dobrze zaułki, wiedział gdzie się skierować by zniknąć z pola widzenia. Udał się, zmartwiony całym zajściem, pod mieszkanie Josefa. Staruszek dawno się nie odzywał a jego obecność była jak najbardziej potrzebna i oczekiwana. Szczurołap podjął decyzję, by dostać się do środka. W granicach własnego bezpieczeństwa, które cenił nad wszystko. Ostatnio edytowane przez Avitto : 04-07-2017 o 20:47. |
06-07-2017, 10:43 | #4 |
Reputacja: 1 | Otto Widdenstein po dziwnych przygodach i dramatycznej obronie pewnej wsi, której przewodził tajemniczy mag "Dziadyga" wyruszył z towarzyszami ku spokojniejszym rejonom. Zostało ich pięciu, ale po dotarciu do większego skupiska ludzi grupa się zmniejszyła do czterech. Na szczęście spotkali Erycha von Kursta i Roela Frietza. Z początku odpoczywali we wiosce Fundagen i tam przyszła pierwsza robota dla kompanii. Nowi towarzysze wtedy się dołączyli już chyba na stałe i misja uratowania córki kupca Gratza, porwanej przez niejakiego Wolfa Ebgera zaciekawiła każdego członka drużyny. Było coś o czarnej magii i rytuale i o sporych kosztownościach. Wtedy to Otto poczuł, że jego ścieżką będzie służenie światłu i z nowymi doświadczeniami po udaremnieniu rytuału namówił kompanów do ruszenia do Altdorfu gdzie chciał zdać relację i wstąpić w szeregi Kolegium. Po drodze dość bogaci oddawali się różnym uciechom i bardziej dla rozrywki podejmowali się różnych zadań. Tak zacieśniły się więzy z nowymi towarzyszami. W Altdorfie Widdenstein udał się po zakwaterowaniu do piramidy Białych magów. Z początku chłodno przyjęty został wysłuchany i dano mu szansę na wzgląd na jego dawnego mistrza i braku ludzi do chórów. Sporo czasu zabierało mu szkolenie i pojmowanie trudnej nauki o Białych wiatrach magii. Towarzysze mając już coraz mniej funduszy wyruszyli w okolice stolicy szukać zatrudnienia i przygód. Minął prawie rok i po zakończeniu egzaminów do kolegium światła od razu wyruszył w świat jako Wędrowny czarodziej z pierwszą misją jaką dostał od zwierzchników. Miał nadzieję, że szybko odnajdzie starych druhów i nie pomylił się. Po kilku dniach dotarł do reszty kompani, która wykonywała różne prace na czas nieobecności maga. Po ciepłym przywitaniu i zakrapianej winem uczcie Otto wyjawił cel swojej drogi. - Przyjaciele. Od długiego czasu wędrujemy razem a teraz dostałem zadanie od Kolegium by ruszyć do Fortenhaf sprawdzić uczciwość jednego czarodzieja-druida.- Popatrzył po starych kompanach jak i nowych, którzy dołączyli w trakcie ich przygód. - Miło by było byście mi towarzyszyli. Może i dla Was znajdzie się tam zajęcie a i jak wiecie ja się dzielę czym mam z Wami.- Starał się w taki sposób przekonać resztę towarzyszy do zmiany otoczenia. Po dłuższych rozmowach w końcu wyruszyli i na domiar złego Norin, Khazadzki towarzysz rozchorował się. Biały mag starał się jak mógł by pomóc przyjacielowi lecz ni magia ni umiejętności nie pomagały. Widdenstein postanowił by go zabrać do Josefa Kawohlusa. Owego maga, którego miał sprawdzić. Zielony mag znał się na magii leczącej ciało więc była szansa, że jeśli nie przeszedł na złą ścieżkę to będzie mógł pomóc Norinowi. Gdy wchodzili do miasteczka okazało się, że szykuje się festyn. Otto wiedział, że jeden z ich kompanów, Svein Dahr pochodzi z tych stron i mieli się tu go spodziewać. Mag miał nadzieję, że nie trzeba będzie go wyciągać z kłopotów a i sam może pomorze swoją wiedzą o tym miejscu. Dotarli do pierwszej gospody i Otto wszedł do środka oparty o wybieloną laskę i przetrzymując płaszcz w drzwiach. Stanął na chwilę obserwując zebranych i ruszył do gospodarza stojącego przy ladzie i nalewającego piwa. - Witam dobry człowieku. Czy znajdzie się miejsce dla niecałego pół tuzina wędrowców?- Zapytał i starał się nie wyglądać nazbyt dziwnie, chociaż w jego wieku siwizna pojawiająca się na skroniach i pojedyncze białe włosy mogły wzbudzić podejrzenia. Ostatnio edytowane przez Hakon : 07-07-2017 o 07:18. |
06-07-2017, 22:38 | #5 |
Reputacja: 1 | Oskar von Hohenberg. Warchoł, hulaka, miłośnik dobrego wina i pięknych dziewek. A ostatnio również kości i kart. Ścigany listem gończym w rodzinnym Averlandzie, włóczy się po Imperium, szukając rozrywek godnych jego stanu. Towarzyszy mu doborowa kompania, która w ostatnim czasie powiększyła się o nowych członków. Szlachcic szedł drogą, razem z towarzyszami, trzymając za uzdę konia. Dzisiejszego dnia miał wyjątkowo dobry humor i wesoło nucił sobie jedną z żołnierskich piosenek. Sam nie wiedział dlaczego. Transportowali rannego towarzysza, nie mieli zapasów, ich ubrania były pobrudzone. -Hm... Fortenhaf... To bardzo dobry pomysł! Podobno terazjest tam organizowany festyn. I podobno sprowadzają wina z Averlandu. Jeśli to prawda, to świetnie. Sceznąć można od tych ostermarskich sikaczy i tanich win, sprowadzanych nie wiadomo z jakiego zadupia. Bo po czym można poznać averlandzkie wino. Po pierwsze towarzysze, po bogatym smaku, który w momencie spróbowania wybucha nagromadzeniem słonecznych winogron, dojrzewających wśród pięknych nizin Averlandu i zbieranych przez wyglądające jak piękne duchy leśne półnagie białogłowy. W przeciwieństwie do tych tanich, północnych napojów mających przypominać wino, lecz mającym z nim niewiele wspólnego. Różnica jest naprawdę widoczna. Wino południowe wabi swoim zapachem i kusi smakiem. Wino północne odstrasza i powoduje, że wolisz je wylać na podłogę niż męczyć swoje gardło. Kontynuował swój wywód aż prawie do samych granic miasteczka. Dopiero gdy zobaczył z daleka palisadę, umilkł. Zgodnie z dobrze poinformowanymi źródłami Oskara, a dokładniej podróżnym spotkanym w poprzedniej karczmie, w mieście odbywał się festyn. Szlachcic znalazł się w swoim żywiole. Zabawa, tańce, dużo wina, wiele pięknych dziewek, może nawet znajdzie się osoba grająca w karty. Za nim jednak mógłby dołączyć do zabawy, to jednak musiał, razem z towarzyszami, zakwaterować się w karczmie. Skierowano ich do zajazdu, podobno gromadzącego wyższe warty społeczne osady. -Masz srebrną monetę i opiekuj nim się jak własną matką- powiedział chłopcu stajennemu, oddając mu wodzę swojego konia. Następnie wszedł za Ottem do karczmy. -Czołem waszmościom!- krzyknął, wchodząc do przybytku. Rozejrzał się po całym pomieszczeniu, następnie poszedł za magiem do karczmarza. |
07-07-2017, 13:16 | #6 |
Reputacja: 1 | Szedł przy koniu, który niósł bladego, majaczącego krasnoluda i zdawał się wykonywać połowę mniej kroków niż jego towarzysze, a mimo to dotrzymywał mu tępa. Przy jedo wzroście było to jednak zrozumiale, niemniej sprawiał przez to wrażenie, jakby znajdował się w innej rzeczywistości, a w tym świecie objawił się jedynie po to by zabrać ze sobą duszę Khazada. Kiedy spomiędzy fałdów - potęgującego ten efekt - czarnego, długiego do ziemi płaszcza, szczelnie okrywającego całą posturę wyłoniła się jego wielgachna łapa, to postronny obserwator mógłby pomyśleć, że sięga on po duszę chorego by bezpiecznie doprowadzić ją do ogrodów swojego Pana. Jednak ci, którzy go poznali mogli jedynie przypuszczać zgodnie z prawdą, że dłoń ze szczerą troską spocznie na rozpalonym czole by skontrolować gorączkę. Po chwili dłoń znów zniknęła w fałdach materiału, a Roel spochmurniał z przejęciem parząc na twarz chorego towarzysza. Zbliżył się do prowadzącego konia człowieka i spojrzał w niebo zasnute nieprzyjazną jednolitą warstwą szarych chmur. - Norinowi się nie poprawia. Gorączka narasta, a ja nie potrafię zrobić nic więcej. - W jego głębokim basowym głosie słychać było szczery smutek - musimy przyspieszyć kroku by dotrzeć do miasta nim znów załamie się pogoda. - Dodał niemal błagalnym tonem, do którego zdążył już przyzwyczaić swoich kompanów. Mimo to, że podczas sporadycznych rozmów z nim musieli spoglądać na niego z dołu, to zawsze wypowiadał się z uległością i pokorą. Szczególnie było widoczne, niemal aż rażące, kiedy starał się umoralnić drużynowego Maga, który choć kroczył drogą "światła", to igrał z plugawymi mocami. Przysłuchując się ich rozmowom nie można było oprzeć się wrażeniu, że Roel bardzo chciał zrozumieć Otta, by móc przekonać go do zmiany swej drogi i porzucenia Magii, jednak rażące braki elementarnej wiedzy w połączeniu z jego uległością kończyły się tak, że to Mag edukował Roela. Takim już był człowiekiem. Akolita zawsze chciał dobrze i zawsze bardzo się starał. Chociaż nie dało się nie zauważyć jego nieporadności to nie można było odmówić zaangażowania. Nikogo także nie zdziwiło, to że kiedy dzień przed dotarciem do Fortenhaf, został zaczepiony przez podróżnego kupca, zatrzymał się i wysłuchał go z uwagą. Stał nad pyzatym konusem sięgającym mu ledwie do łokci niczym czarny posąg. Słuchając jego słów pozwolił oddalić się reszcie grupy, lecz po chwili znów znalazł się przy nich. Dało się jednak poznać, że nie była to kolejna, zasmucona w żałobie dusza szukająca pocieszenia w słowach i modlitwach akolity. Twarz Roela choć zazwyczaj pogodna i przyjazna stężała nienaturalnie dla niego, a szeroko otwarte oczy w kolorze nieokreślonej mieszanki barw połyskiwały tkwiąc nieruchomo wpatrzone w przestrzeń przed sobą. W kilku długich, ciężkich krokach raz jeszcze podszedł do krasnoluda, by dotknąć jego czoła, po czym zaciągnął na głowę głęboki kaptur i na powrót schował widoczne jedynie przez moment ręce pod obszerny płaszcz. Wysunął się na front idącej grupy i w zamyśleniu prowadził nadając szybsze tempo. Gdy znaleźli się w mieście nim wyrwał się z zamyślenia i zdążył zwrócić się do kompani o zabranie Norina w bezpieczne miejsce, ta zdążył się już uszczuplić o dwóch jej członków. O ile Oskar dał się już poznać jako .. beztroski wesołek, to po Ottcie spodziewał się większej rozwagi. Była więc szansa, że znajdą oni miejsce by się zatrzymać, a nie tylko zalać się w trupa. - Znajdźcie miejsce do odpoczynku. W mieście powinna być kaplica Bogini Shaely. Jeśli znajdę ją w tym rozgardiaszu, to sprowadzę kapłankę - Roel westchnął głęboko i gotów był ruszyć w tłum roześmianych wieśniaków, jakby miał przed sobą wejście na arenę nielegalnych walk gladiatorów. - wolałbym powierzyć bogom jego zdrowie, niż narażać na kontakt z magią przyjaciół Otta - dodał po cichu u ruszył przed siebie. Bez pardonu wykorzystał przewagę wzrostu, nad większością wieśniaków oraz, z czego nie był dumny także przynależność kultu Morra. Roel wiedział, że słudzy Morra byli ogólnie szanowani, ale przede wszystkim obawiano się nich, choć niesłusznie oczywiście. Tak, czy inaczej nikt nie chciał przypadkiem wpaść na Kapłana Boga śmierci i snu, a tym bardziej zrobić mu krzywdy. Przynajmniej nikt wierzący, więc część mieszkańców schodziła mu z drogi unikając kontaktu wzrokowego, gdy tylko dostrzegli ostentacyjnie wyciągnięty na zewnątrz mosiężny amulet z symbolem kruka, zawieszony na czarnym, żelaznym łańcuchu. Było to zarówno przykre, jak i przydatne. Ostatnio edytowane przez Morel : 07-07-2017 o 13:26. |
07-07-2017, 15:16 | #7 |
Reputacja: 1 | Erich von Kurst jechał w zamyśleniu, jakby wsłuchany w powolny, miarowy stukot końskich podków na utwardzonym nogami podróżnych i kołami kupieckich wozów trakcie. Co jakiś czas rozglądał się wokoło szukając potencjalnego niebezpieczeństwa, po czym na powrót pogrążał się w znanych tylko jemu sprawach. Gdy przejeżdżali przez Bechafen furier z lokalnego garnizonu zapytany o brata Ericha, Rambrechta, przypomniał sobie o rothmagistrze Rambrechcie von Kurst z Ostlandu, który miał pobrać nowe buty, płaszcze i prowiant dla całej dowodzonej przez siebie roty i wymaszerować w kierunku Fortenhaf. Byłaby to dobra wiadomość gdyby nie fakt, że zdarzenie to miało miejsce ponad rok temu... W każdym razie była to pierwsza pewna wiadomość, jaką udało mu się zdobyć na temat swojej rodziny przez te wszystkie lata po Burzy Chaosu. I wciąż nie wiedział nic o siostrze - i ta myśl dręczyła go jeszcze bardziej po zdobyciu wieści o Rembrechcie. Młodszy brat był żołnierzem i mimo ryzyka związanego ze służbą wierzył w jego umiejętności i to, że potrafi o siebie zadbać. Czy to samo mógł powiedzieć o Grecie? Cóż mogła bezbronna niewiasta wobec niebezpieczeństw w tych niespokojnych czasach? Przecież nawet nie wiedział, czy przeżyła napaść i zniszczenie ich rodzinnego majątku - brak ciała nie stanowił właściwie żadnego dowodu... Dłon Ericha bezwiednie zacisnęła się na żelaznym wisiorze przedstawiającym kometę z rozdwojonym ogonem. Myliłby się jednak ten, kto podejrzewałby go o żarliwą modlitwę - dłoń zaciskała się coraz bardziej i bardziej, jakby próbując zgnieść święty symbol sigmarytów. Gdzież był Sigmar, gdy te wszystkie okropności miały miejsce? * * * Poza zdarzającymi się od czasu do czasu chwilami zadumy Erich von Kurst dał się poznać jako pewny siebie mężczyzna kierujący się swoim kodeksem wartości, w ramach którego zdarzało mu się pomagać ludności gnębionej przez bandytów i maruderów lub po prostu potrzebującym spotkanym po drodze. I choć przyjmował zapłatę od tych, którzy mogli sobie na to pozwolić, to w przypadku biednych ludzi wystarczało mu dobre słowo i ciepły posiłek po wykonanym zadaniu. Jakieś dwa lata temu spotkał tę ciekawą kompanię robiącą z grubsza to samo, do czego on się najmował - sprawianiem, że ziemie Imperium stawały się bezpieczeniejsze dla swoich mieszkańców. Zaczęło się od wspólnego rozbicia bandy rabusiów grasującej na gościńcu, a potem jakoś tak samo się ułożyło i trwa już na tyle długo, by móc powiedzieć o każdym z nich z osobna, że to towarzysze, za których życie walczy się narażając swoje własne. Do tego ich ciągłe wędrowanie z jednego miejsca w drugie dawało Erichowi nadzieję na zdobycie choć strzępka informacji o zaginionej rodzinie. Ostatnio zawędrowali do Ostermarku, jednak nie poddający się żadnej chorobie krasnolud zapadł na coś, czego nie potrafili wyleczyć. Było to co najmniej dziwne, a jeśli dodać do tego zepsucie wszystkich zapasów jedzenia, jakie mieli ze sobą - podejrzewał jakieś złe moce próbujące ich dosięgnąć. Na szczęście Fortenhaf było niedaleko i będzie można uzupełnić tam zapasy, jak i zadbać należycie o zbroje i oręż. Jeśli jakiś cyrulik postawi Norina na nogi, to tylko odrobiny odpoczynku będzie brakowało. * * * Pod stajnię zajechał zaraz za Oskarem. Wprowadził wierzchowca do środka i uwolnił go od ciężaru juków i siodła. Kulbakę, juki i lancę pozostawił wraz z koniem upewniając się, że ten będzie miał co jeść i pić oraz, że stajenny dobrze o niego zadba. Pomóc w tym miał srebrny szyling wciśnięty w rękę promieniejącego z niespodziewanego szczęścia młodzika, któremu przykazał jeszcze, żeby miał baczenie na jego graty. - Co prawda on - skinął na konia - Pilnuje nie gorzej niż pies, ale nie chciałbym, żeby komuś głowę rozbił albo kulasy poprzetrącał. - Powiedział idąc w kierunku gospody, gdzie pozostali już pewnie czekali na podanie posiłku.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... Ostatnio edytowane przez Gob1in : 10-07-2017 o 13:03. |
07-07-2017, 21:12 | #8 |
Administrator Reputacja: 1 | Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Koń, którego Lennart prowadził za uzdę, do datowanych raczej nie należał, chyba że traktowano by go jako dar od losu. Lennart nazwał go Drzazga. Poprzedni właściciel nie zdążył przekazać imienia aktualnemu, a koniowi było najwyraźniej to obojętne, bo po kilku jabłkach i marchewkach gniadosz zaczął się przyjaźnie odnosić do Lennarta i reagować na nowe imię. Lennart, nie da się ukryć, nie misł nic przeciwko spoglądaniu na świat z wysokości siodła, teraz jednak szedł wraz z innymi, nie zważając na kurz, pokrywający bynajmniej nie jeździeckie buty. *** Fortenhaf przywitało ich radosną atmosferą przygotowań do zbliżającego się święta. I gdyby nie niepokój o zdrowie krasnoluda, Lennart z przyjemnością dołączyłby do powszechnej radości. - Dowiem się o jakiegoś medyka - powiedział. - Może w garnizonie będą coś wiedzieć. |
08-07-2017, 23:09 | #9 |
Reputacja: 1 | Minęło południe. Słońce przyjemnie grzało, a wiatr przeganiał nieliczne chmury.
__________________ Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych! |
09-07-2017, 18:50 | #10 |
Dział Fantasy Reputacja: 1 | - Krok. Idziemy - powiedział stanowczo Svein, wychodząc z domu maga przez okno w sieni. Pies podbiegł i stanął przy lewej nodze mężczyzny, co tamten nagrodził krótkim głaskaniem po grzbiecie. Potem ruszyli klucząc uliczkami. Mina Sveina była zacięta, ale po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Pomyślał, że to jest właściwy czas by Erna oddała mu przysługę. Zasłużył nań ciężką i ryzykowną pracą. Wciąż lekko chwiejny z emocji poczłapał do lecznicy. |