|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-07-2017, 10:22 | #11 |
Reputacja: 1 | Oleg ze zmarszczonymi brwiami i wydętymi ustami wpatrywał się w Barona, jakby tłumaczył w głowie jego słowa z obcego języka, na zrozumiały dla siebie. Trwało na tyle długo, że Baron zdążył odejść, zanim włóczęga rozdziawił jadaczkę chcąc coś powiedzieć, lecz zaciął się i znów zamyślił marszcząc czoło. - Jak to? Mamy go ścigać? PO co? Przecież nic nam nie zabrał - Spojrzał pytająco na Detlefa i doznał olśnienia - A! no tak! Jebany ukradł konia. - Początkowa radość z objawienia z ostatnimi słowami zmieniła się w śmiertelną powagę. - Spokojnie Kapitanie. Odzyskamy wierzchowca. - Uderzeniem pięści w otwartą dłoń zasygnalizował gotowość do działania i determinację - Zbiorę swoje rzeczy i ruszam.- rzucił i odwrócił się na pięcie. |
19-07-2017, 19:10 | #12 |
Reputacja: 1 | Loftus czuł się oszukany i wykorzystany. Ryzykowali życiem i zamiast nagrody trafili do karceru. Świat nie jest sprawiedliwy, uczeń czarodzieja zdawał sobie z tego sprawę. Ale rana dokuczała i nie było okazji wstąpić do kolegium uzupełnić składników do czarów. Większość z nich będzie już nie do zdobycia gdy wyruszą w bój... |
19-07-2017, 23:33 | #13 |
Reputacja: 1 | Gdy tylko usłyszał brzęk monet uderzających o bruk i dostrzegł tego, który je rozrzucił szczęki zacisnęły mu się w gniewnym grymasie, a z wąskich szparek oczu gromy biły jeden po drugim. Celem tej burzy niezbyt pozytywnych emocji był Estalijczyk, którego zachowania umysł khazada nie mógł pojąć i w żaden sposób usprawiedliwić. Zdobyte w czasie misji złoto było własnością ich wszystkich i należało je podzielić zgodnie z dyspozycją dowódcy, lub zwyczajnie po równo. A ze swoją dolą kazdy mógł robić co tylko chciał, choćby rozdawać je planował każdemu wokoło. Rozsypanie znacznej sumy na ulicy było w oczach krasnoluda kradzieżą wspólnego dobra, a przede wszystkim - należących mu się pieniędzy. Bezmyślna lub wręcz bezczelna zniewaga wymagała pomsty, jednak nim zdołał dopaść zamorskiego cudaka jak spod ziemi wyrośli człeki zwabione brzękiem monet i dalejże kraść własną krwią okupioną zdobycz! Do tego eskortowana przez nich szuja zdołała zbiec w czasie wywołanego zamorską durnotą zamieszania i wszystko poszło się... gonić. - Żeby cię cudaku parszywy stado grobich w zadek... - nie dokończył przygnieciony grubym babskiem, które rzuciło się na jedną z ostatnich złotych monet leżąca przy bucie brodacza. Zanim zdołał wygrzebać się spod zwałów tłuszczu było już właściwie po wszystkim. No - niemal po wszystkim. Zamorski cudak swoim haniebnym i zdradzieckim czynem zasłużył sobie na niechęć krasnoluda i obietnicę pomszczenia krzywdy jak przystało na khazada. I jak przystało na khazada Detlef nie zapominał o żadnej krzywdzie, gdyż zmazanie urazy było sprawą honorową, a honor dla khazada jest cenniejszy od życia. * * * Karcer był pewną niespodzianką, jednak krasnoluda przyzwyczajonego do dusznych i mrocznych zhufbarskich tuneli nie obleciało to zbytnio. Wolałby co prawda ogarnąć kilka tematów organizacyjnych, w tym przejrzenie i spieniężenie zdobyczy i jej uczciwy podział wśród uczestników wyprawy, czy popracować nieco w kuźni nad pancerzem kolczym, ale i tak było lepiej gnić w lochu, niż dyndać na sznurku. Równie niespodziewany wymarsz był okazją do rozprostowania kości. Krasnoludy nie należały do istot stawiających najdłuższe kroki, jednak nie można było odmówić im wytrzymałości - do tego po Detlefie nie było widać żadnego wysiłku spowodowanego dźwiganiem regulaminowego i prywatnego wyposażenia. Po prostu szedł swoim rytmem i zdawało się, że mógłby iść tak dzień i noc i dotrzeć aż na kraniec świata, a później wrócić i poprosić o nowe rozkazy. Bo khazady były cholernie uparte. I ten upór dał o sobie znać już drugiego dnia. Krasnolud pełnił wartę w pobliżu jednej z bram obozu i tak się złożyło, że właśnie wtedy ten wkurzający wszystkich miłośnik drzew postanowił zawłaszczyć wojskowego wierzchowca i ulotnić się spod opiekuńczych skrzydeł armii. Sierżant kazał mu się zatrzymać, a Detlef zagrodził drogę elfowi pochylając halabardę w jego stronę, nie bez satysfakcji trzeba przyznać. Utarcie nosa temu leśnemu szkodnikowi byłoby czystą przyjemnością dla każdego krasnoluda. Kto mógł przewidzieć, że elf zaryzykuje i postanowi staranować wartowników? Chwilę później wściekły jak samica trolla w rui i rzucający bluzgami brodacz oganiał się od próbujących pomóc mu powstać żołnierzy. - Zabiję kurwiego syna! Na bogów przodków wypatroszę tę w rzyć chędożoną wiewiórkę i rzucę grobim na pożarcie! Upierdolę łeb przy samej wąskiej dupie! Mchożerca jeden! Padalec przez kozę zeżarty i wysrany!- czerwony na gębie kapral groził wybuchem, w którym mogły ucierpieć przypadkowe osoby. Zdarzenie potwierdziło wcześniejsze przeczucia khazada, że obecność długouchego w armii nie przyniesie niczego dobrego. Do tego zweryfikował prawdziwość krasnoludzkiego powiedzenia, że dobry elf, to martwy elf i nikt, komu na gębie broda nie rośnie nie jest godzien zaufania. Powoli dochodzącemu do siebie Detlefowi gorycz po niefortunnym pożegnaniu elfa osładzały jedynie ślady krwi na ostrzu halabardy. Miał nadzieję, że to krew tego drzewoluba, a nie ukradzionego wierzchowca, chociaż ranny koń mógł oznaczać, że uciekinier daleko na nim nie zajedzie.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
21-07-2017, 00:29 | #14 |
Reputacja: 1 | Karl spędził pewną porcję życia w lochach, wieżach, piwnicach i klatkach, dlatego pobyt w karcerze wissenlandzkiej armii zniósł bez problemu, tym bardziej, że w kwestii warunków pobytu plasował się w pierwszej trójce. Póki ich jednak nie wypuścili, spał z przysłowiowym jednym okiem otwartym, nadal podejrzewając, że może ktoś zechce doprowadzić aferę do całkowitego końca, a w tym celu on i pozostali popełnią zbiorowe samobójstwo w celach. Nic takiego jednak się nie wydarzyło i gdy przyszedł czas wymarszu, Karl opuścił karcer cały i zdrowy, pomijając uprzednio odniesione rany, rzecz jasna. *** - Był rozkaz zlikwidować tych, co będą przeszkadzali. Oni przeszkadzali. Zresztą, im mniej świadków, tym lepiej. - odparł beznamiętnie, wzruszając ramionami, na indagacje Gustawa o szczegóły akcji. *** Żołnierskie życie, bez względu na rodzaj, usankcjonowanie czy stopień dobrowolności służby sił zbrojnych, było w zasadzie i przez większość czasu, monotonne i wypełnione rutyną. Do tego również Karl był przyzwyczajony, więc i z tym nie miał problemów, podchodząc do wszystkiego z właściwą sobie flegmatycznością. Nudę tę zdecydował się przerwać ów nadęty jak świński pęcherz elf, który o wbicie kosy pod żebra prosił się jeszcze zanim otworzył usta, już za sam pysk. Karl nawet odczuł odrobinę radości na wieść, że nadarza się okazja, by uczynić właśnie to. Nie wspominając już o zabawnej ironii, że to on będzie ścigał za dezercję elfa. Jakie były szanse? Dlatego nie chciało mu się nawet ukrywać szyderczego grymasu, gdy Gustaw kończył przedstawiać najnowsze zadanie, jakie spadło na ich barki. - Zanim ruszymy, warto by ustalić, jak się za to zabierzemy, choćby na początek. I dowiedzieć się paru rzeczy. - odezwał się, gdy sierżant skończył mówić. - Zwiał na bombę, czy miał plan. Czy miał sztamę z tym kurierem. W którą stronę najpewniej się udał. Ile ma ze sobą zapasów. Mamy tu kogoś, kto się z nim bujał albo może słyszał cokolwiek, co mogłoby zdradzić jego cel, jeśli w ogóle taki ma? Czy są w okolicy jakieś bandy długouchów, które by mu pomogły? Ja bym zaczął od przesłuchania gońca i kumpli elfa.
__________________ Now I'm hiding in Honduras I'm a desperate man Send lawyers, guns and money The shit has hit the fan - Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money" |
21-07-2017, 02:53 | #15 |
Reputacja: 1 | Ręka Diuka dobrze się leczyła, a i stopy przyzwyczajone były do marszu. Diuk może i miał swoje gabaryty ale był też wytrzymały. Gdy się zatrzymali, Diuk pilnie studiował rozkładanie namiotów, w końcu kiedyś taka umiejętność może się mu przydać. Warta przy namiocie Grubera była równie nudna co męcząca. Diuk musiał się pilnować, gdy w namiocie był oficer, ale gdy też z niego wychodził, czasami na długie godziny, to Diuk spędzał je na regulaminowym mówieniu petentom że mają spierdalać. Dodatkowa warta czekała Diuka przy północnej bramie. W sumie nic się nie działo. Diuk natknąłem się tam na Leo, który szedł do obozu ciur. ~Kurwa, dobrze by było skoczyć na jakieś cipki. Pomyślał sobie.- Młody słuchaj. - Zwrócił się do Estalijczyka. - Idźcie do ciur, to powiedzcie no szwaczce, że mi rękaw się rozerwał i że nie mogę stać na warcie z rozchujanym rękawem. Idź ino do wdówki Ingrid. Ona najtańsza, a i dobrze robi. - W końcu przyszedł wieczór a Diuk udał się do kantyny połowę. Kolacja szybka i ciepła, potem czas wolny. Diuk rozegrał trzy partie kości na pieniądze i dwa razy siłował się na rękę.
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 23-07-2017 o 18:08. |
21-07-2017, 23:49 | #16 |
Reputacja: 1 |
|
23-07-2017, 19:13 | #17 |
Reputacja: 1 | Bert był bardzo zadowolony z tego, że udało mu się nawiązać dobre stosunki z kwatermistrzem. Nie było to łatwe, musiał pocisnąć bajeczkę o ciężkim żywocie "maluchów" w imperialnej armii, o niedocenianiu roli całego zaplecza przez dowódców i w ogóle jakie to jest ciężkie życie żołdaka. I choć pan Austerlitz nie był w ciemię buty, to nić porozumienia została nawiązana. Bertowi bardzo spodobała się jego propozycja odnośnie ochrony wozów z zaopatrzeniem, to mogło się niziołkowi i jego kumplom bardzo opłacać, trzeba było tylko przekonać Barona i Grubera do tego pomysłu. |
24-07-2017, 08:04 | #18 |
Reputacja: 1 |
|
24-07-2017, 09:23 | #19 |
Reputacja: 1 |
__________________ by dru' |
24-07-2017, 10:28 | #20 |
Reputacja: 1 | Oleg wypakował plecak po brzegi, jakby nie maił już nigdy wrócić do obozu - ot taki nawyk. Na sam koniec wpakował obwąchany wcześniej prowiant i nabił faję, aż się wysypywało. Zmięte liście zaskwierczały w kominie, a z ust i nosa wypłynęła powoli gęsta chmura białego dymu. Oleg zamlął ustami i uśmiechnął się pod nosem - był gotowy do drogi. Maszerował krok za Bertem dźwięcznym półgłosem wtórując sierżantowi przyśpiewkę. Jedną ręką trzymał główkę krótkiej wyblakłej fajki, drugą trzymał w kieszeni swojego zatęchłego płaszcza. Nie bardzo był skupiony na samym tropieniu dezertera, gdyż nie musiał. Ślady były nader oczywiste, dzięki Detlefowi, a że niziołek nie musiał się do nich schylać i wydawał się wiedzieć co robi, to też Oleg postanowił skorzystać z jego umiejętności, tylko od czasu do czasu przykucając nad zbadanym już wcześniej śladem by obmacać go wolną ręką.. lub dać odpocząć kolanom - kto wie. Beztroska włóczęgi mogła dla niektórych być nawet rażąca, lecz Oleg wyszedł z obozu w przekonaniu, że idzie odszukać skradzionego rumaka i chociaż zdziwiło go to, że potrzeba było do tego całego oddziału, to w końcu Elf mógł być na tyle głupi by zaatakować pościg, a poza tym każdy mógł chcieć się po prostu wyrwać z obozu. Poza wszystkim pojęcie dezercji było dla Olega czymś obcym, a wręcz abstrakcyjnym. Dopiero po dotarciu do miejsca, gdzie Allandor porzucił wierzchowca Olega dopadła konsternacja. - Przecież odzyskaliśmy konia, po co nam ten elf? - zwrócił się go Gustawa unikając wzroku pozostałych członków oddziału, którzy z niedowierzaniem spoglądali na zdezorientowanego włóczęgę. - koniem trzeba się zając, jest ranny - dodał podchodząc do zwierzęcia i czekając na jakieś rozsądne dla niego wyjaśnienie. |
| |