Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-07-2017, 20:45   #11
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

- Å mektige Malor!!! – kobiecy krzyk z trudem przedzierał się przez wściekły huk fal i przeszywający pomruk wiatrzyska.

Stojąca na pokładzie Skidbladnir blondynka utrzymywała równowagę na szeroko rozstawionych nogach, gdy statek na falach szarpał się niczym sam wściekły Fenrir w pułapce, gotów by ślepo kąsać i zagryzać wszystko wokół. Uniesione w górę ramiona wyciągała ku mroczniejącemu z każdą chwilą niebu. Twarz uniosła wprost na ciężkie krople ciepłego deszczu, pozwalając im płynąć po policzkach.

- Stoppe din vrede og gi oss sikker passasje gjennom dit område! Lytt til denne tigging fra dine uverdige tjenere!

Krzyk domagał się uwagi choć dźwięczały w nim tony uległości tak bardzo kontrastującej z wyglądem kobiety i stojącego tuż obok niej mężczyzny.
- Se gaver vi bringer for å berolige din vrede! – długie blond pasma, częściowo splecione w warkoczyki, przyozdobione srebrnymi koralikami i ptasimi piórkami a częściowo puszczone luźno opadły, gdy kobieta pochyliła się by unieść ku niebu misternie zdobiony kielich. - Se hvor mye av dine fienders blod, kan denne koppen holder! – Czara błysnęła złotem, gdy padły na nią chowające się promienie słońca.

Jej towarzysz widział gibką i mocno umięśnioną dziewczynę, której młodziutki wiek krył się pod warstwą blizn na obliczu i linii tatuaży wychodzących na szyję. Poczuł na sobie spojrzenie ciemnobrązowych oczu, gdy Thora w skupieniu wykrzykiwała dalsze błagania. Sam w potężnych ramionach uniósł skrzynkę ku niebu, by pokazać jej zawartość: srebrne i złote obręcze zdobione w smocze i wilcze głowy, kislevicki, srebrny posążek atakującego niedźwiedzia:
- Se på disse juvelene som kan pryde din kraftig og lojale Sjoehjelir som påråber frykt for selv din sterkeste fiende Uvaerjotunir! – Thora wrzeszczała z całą mocą, a na te słowa z ust mężczyzny wyrwały się kolejne gardłowe wykrzynienia:
- La oss trygt nå våre mål og så vil din gavmildhet for alltid være i våre sanger!!! – głęboki ryk wyrwany z piersi przypominał ryk niedźwiedzia.

Oboje jednocześnie wrzucili daninę we wzburzoną topiel, krzycząc razem:
- Å mektige Malor, Herren over havet, hør våre bønner!*

Oboje też spojrzeli po sobie, z lekka przecierając twarze z ciepłego deszczu, pozwalając mu powoli przesiąkać przez ubranie. Żadno nie dodało nic więcej, żadno też nie zważało na reakcję ukradkiem przyglądającym się im ludzi. Oczekiwali na znak, że bóg mórz i oceanów przyjął ich ofiarę.

Thora zadarła głowę ku górze, bo pomimo swojego wysokiego wzrostu wciąż była o głowę niższa od swego towarzysza. Ulotna chwila przyjemności w morzu zmartwienia o statek i załogę. Bo teraz było gorzej niż na Morzu Szponów rok wcześniej podczas rejsu z Erengardu do Marienburga, a już wtedy myślała, że tamta burza była częścią końca czasów.

Skupiła się na blondynie. Niebieskie oczy, paskudna blizna otaczająca lewe z nich, blond włosy, muskularna sylwetka, głęboki głos i cios toporem co kruszył kości wrogów niczym drzazgi drzew to był Ulfir – ideał z marzeń każdej kobiety w rodzinnej wiosce Thory. I wierny towarzysz dziewczyny z lat dawno zostawionych za sobą, a na nowo spotkany przed obecną wyprawą.

Ulfir niezłomny i mocarny jak błogosławieństwo Olrica. Jak znak, że wyprawa udaną będzie i że w końcu... w końcu Thora osiągnie swój cel.
Ulfir – prawdziwy mężczyzna, idealny dar dla tej, co ją ściga przez pół świata. Mężem godnym byłby, nieprzejednanym do walki i w bitwie i między skórami. Bo... Lexa z pewnością samotność czuła, przez tyle lat otoczona tymi mizernymi wymoczkami z Bretonii czy innej Estalli. Mężów co Norsemanom równać by się mogli...

- Czekać nam trza teraz
– ciężka dłoń co w proch orzechy zamieniała spadła na ramię blondynki i wyrwała ją z marzeń i planów. Ta pokiwała jeno z powagą nie dzieląc się swymi rozmyślaniami:
- Nie może mi teraz odmówić – warknęła ni to groźnie ni to błagalnie, a Ulfir pokiwał głową, kwadratowe szczęki zaciskając:
- Nie odmówi. - rzekł z mocą - Czekać trzeba.

Thora skinęła krótko, nie okazując więcej, że wdzięczna jest za otuchę. Odwróciła się i sama wywrzeszczała:

- Ruszać się, goblinie ścierwa!

Odliczała czas, by móc uściskać siostrę...





*O potężny Malor!!!
Powstrzymaj swój gniew i pozwól nam na bezpieczne przejście przez Twą dziedzinę! Przychyl ucha do próśb swych niegodnych sług! Wejrzyj na dary jakie zanosimy aby przebłagać gniew Twój! Spójrz na ten kielich, co krew wrogów Twych może pomieścić! Spójrz na te klejnoty co ozdobić mogą Twą mocarną i wierną Sjoehjelir co poraża z Twej woli nawet najzacieklejszych z wrogich Uvaerjotunir! Daj byśmy do celu bez szwanku dotarli i rozpowiadać mogli o Twej hojności o, Malor! Panie mórz i oceanów, wysłuchaj nas!
 

Ostatnio edytowane przez corax : 29-07-2017 o 03:57. Powód: Wygładzenie stylu
corax jest offline  
Stary 29-07-2017, 00:09   #12
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Podróż morska nie była przyjemnością. Wszędzie plącząca się załoga, brak prywatności, panikujące zwierzęta... Naganne zachowanie Casiniego doprawiało mieszankę goryczą, którą trudno było przełknąć. Nie czepiał się jednak najemników Kratenborga, jakkolwiek mogłoby go nie kusić, więc i Diederich nie wchodził z nim w konflikt. Chociaż po zachowaniu niektórych z nich można było dojść do wniosku, że ciężka ręka by się przydała.

Samemu większość czasu spędzał pod pokładem, gdzie bujanie na falach nie mogło skończyć się wypadnięciem za burtę. Mógł również zająć się swoimi bydlakami, dwoma potężnie zbudowanymi mastifami, dla których tak długa podróż w zamknięciu musiała być bardzo stresująca.
Diederich często dawał załodze wskazówki - które brzmiały bardziej jak rozkazy - odnośnie opieki nad jego własnością. Na szczęście były to uwagi trafne i pozwalały sprawnie wykonywać obowiązki, nie narażając się na gniew Casiniego.

Reszta załogi zwykła, dla pewności, unikać kontaktu z Diederichem, do którego zwracali się per Pan Notthafft. Nie wyglądał na człowieka nadmiernie przyjaznego, do tego zawsze miał przy sobie broń. Kto pomagał we wnoszeniu jego prywatnego dobytku na pokład mógł zauważyć, że tych posiadał małą kolekcję w której skład wchodził również czarny jak smoła pancerz płytowy. Czymkolwiek nie zajmował się przed wyprawą do Lustrii, zdawał się należeć do tej części najemników z którymi się zwyczajnie nie zadziera, jeśli ceni się własne życie.
Towarzystwo stanowili dla niego głównie sam Baron oraz medyk Hohenheim. Pierwszego lubił odwiedzać z butelką wytrawnego wina, co by porozmawiać o sprawach niekoniecznie związanych z wyprawą, zaś u drugiego korzystał z oferty strzyżenia, dyskretnie dopytując o jakieś sposoby na mdłości, do których większość nieobytych z rejsami i jakże twardych mężczyzn wstydziłaby się przyznać publicznie. Diederich do wyjątków w tej kwestii nie należał.


***


Na spotkanie zwołane przez Kratenborga stawił się w jak zwykle nienagannym wystroju, prezentując dobrze dopasowaną przeszywanicę zdobioną złoto-niebieskim herbem. Jak zwykle czysty i z równo przystrzyżonym zarostem - który poprawiał nawet po wizytach u golibrody - spoglądał na innych przybyłych. Nikogo, oprócz Barona nie znał przed wyprawą i zapewne oni również jego nie znali, chyba, że bardzo interesowała ich militarna historia Averlandu w okresie Inwazji Archaona. Szczerze w to wątpił.

Wolał słuchać i skupić się na zapamiętywaniu informacji. Dopiero na końcu zadałby jakieś pytania, ale nie widział takiej potrzeby. Miał za to uwagi, którymi nie chciał dzielić się w towarzystwie. Denerwowała go pobłażliwość Barona, który nie reagował na niestosowne zachowania reszty, jakby nie znajdowali się w obecności szlachcica. Gdyby to byli jego ludzie, z miejsca postawiłby ich do pionu.

Nie dawał po sobie poznać rozdrażnienia, szybko pozbywał się negatywnych myśli, skupiając na odpowiedziach. Kiedy reszta najemników opuściła kajutę Barona, zwrócił się do niego z uprzejmością, która z początku maskowała przekaz jego słów.

- Napięcie da się wyczuć w powietrzu i nie mówię o nadchodzącym sztormie... Nie należałoby przywołać ich wreszcie do porządku? Niektórzy zwracają na siebie za dużo uwagi, co raczej nie umyka uwadze Casiniego. Na lądzie będziemy mogli stronić od tego brutala, ale do tego czasu wszyscy jesteśmy na jego statku i jednocześnie jego łasce.

Przejechał po szafce skrytymi rękawicą opuszkami, zbierając odrobinę kurzu, którą rozprowadził między palcami. Brud na statku był wszędobylski, prawie codziennie przeglądał swoje rzeczy i czyścił z widocznych zabrudzeń. Cała kajuta musiała przerastać Barona, który na głowie miał aktualnie za dużo problemów i najemnicy nie musieli być kolejnym.

- Na lądzie również będzie czas wyszaleć się, moje psy na pewno nie mogą się doczekać postawienia łap na twardej ziemi... tutaj jednak już wystarczająco morale załogi podkopuje Casini. Nie wiem dlaczego zrekrutowałeś akurat te osoby, lecz nie widzę powodu, by zwolniło ich to od wykazywania szacunku czy powściągliwości.
 

Ostatnio edytowane przez Avdima : 29-07-2017 o 05:04. Powód: Koślawe słownictwo.
Avdima jest offline  
Stary 29-07-2017, 02:08   #13
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Berthold, mag Bursztynowego kolegium zwierząt, zwracał na siebie uwagę nawet w tak barwnym towarzystwie. Na pokład wkroczył dumnie, z drewnianym kosturem ze zwieńczeniem przypominającym rozczapierzony szpon, ubrany w proste, praktyczne ubrania (choć sądząc po zapachu nie były zbyt często zmieniane) i futrzany płaszcz. Na szyi nosił naszyjnik zrobiony z kłów i pazurów dzikich zwierząt. Gęsta broda i włosy nadawały srogości jego obliczu, a pozorny spokój wydawał się skrywać przyczajoną dzikość.

https://lh3.googleusercontent.com/uH...F2z41HBktJh_pO

Czarodziej większość czasu spędzał medytując na pokładzie. Marynarze narzekali na towarzyszące mu dwa psy, rudego spryciarza, a drugiego przypominającego bardziej wilka niż ludzkiego sługę. Berthold musiał interweniować, gdy jeden z marynarzy rzucił się na Rudego z tasakiem, wściekły za domniemaną kradzież jedzenia. Czarodziejowi towarzyszyły także trzy jastrzębie, które regularnie wysyłał na zwiady. Widziano jak rozmawia ze zwierzętami, nie tylko swoimi, ale i mewami, wydając z siebie dźwięki bardziej godne by wypływać z gardła bestii niż człowieka. Kilka razy sam, pod postacią kruka, poleciał ze swoimi ptakami.


Kiedy nie medytował ani nie zajmował się zwierzętami, szukał kompanów do wypitki, w szczególności swojego znajomego z Kolegiów, Wolfanga Deitera. Próbował też spoufalać się z ostrymi jak zimna stal Norskimi wilczycami, Thorą i Lexą (Thorę poznał gdy pod postacią kruka poleciał na jej statek), testując granice do jakich mógł się posunąć, co go bawiło.. to były prawdziwe samice, nie to co stłamszone przez cywilizację kobiety z Imperium. Wydawał się być też zadowolony, że na pokładzie znajduje się krasnoludzki zabójca, w takim towarzystwie można było i pić i iść na łowy. Szlachciców traktował z lekkim pobłażaniem, miał nadzieję, że tacy jak oni nie wniosą żadnych intryg ani knucia na pokład statku.

Gdy Baron wezwał ich do siebie, był jednym z ostatnich, którzy się pojawili, zostając na pokładzie tak dlugo jak mógł i delektując się przesyconą pierwotną dzikością sztormową aurą. Chociaż wyczuwał jakąś dziwną moc, to nie był do końca naturalny sztorm... Wyczekiwał momentu w którym dotrą do Lustrii i pozna bestie zamieszkujące ten obcy ląd...


 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 29-07-2017 o 08:43.
Lord Melkor jest offline  
Stary 29-07-2017, 19:36   #14
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Praca zbiorowa

Baron Kratenborg przez chwilę w milczeniu spoglądał na drzwi od swojej kajuty, które zatrzasnęły się z hukiem, po tym jak wściekły Orrgar wyszedł przez nie, rzucając licznymi wyzwiskami na lewo i prawo. Reakcja krasnoluda wcale nie zaskoczyła go, nie był nawet zły czy obrażony. Spędziwszy trochę czasu w towarzystwie tego obłąkanego wojownika, który był szerszy niż wyższy, baron spodziewał się podobnej odpowiedzi, ale mimo to wolał zaprosić Orrgara na naradę niż urazić krasnoludzką dumę i narazić się na jego gniew.
- I ile dni marszu jest do tego Quetza? Trzeba będzie mieć się na baczności z miejscowymi, skoro wchodzimy na teren lokalnej wojenki. Przynajmniej z nudów nie umrzemy - Wolfgang przerwał powstałą po wyjściu krasnoluda ciszę, tym samym skupiając na sobie uwagę barona.
- Wiemy coś konkretnego o zagrożeniach, czy trzeba uznać że zabije cię pokrzywa jeśli źle wybierzesz miejsce na sranie? W końcu nazwy Krwawe Mokradła i Wybrzeże Wampirów nie wzięły się znikąd. Jak przestanie już bujać to skopiuje sobie tę mapę. Nie jestem pewien czy wszystko zapamiętałem.
- Trudno powiedzieć…
- po chwili zamyślenia Kratenborg odpowiedział na pierwsze pytanie maga. - Dostarczone mapy nie zawierają precyzyjnie oddanych odległości, a podróż przez dżunglę na pewno nie jest równie prosta co przez lasy Imperium. Biorąc pod uwagę, że musimy poruszać się ostrożnie, w dodatku przez nieznany nam teren, to nastawiam się na podróż liczoną w tygodniach, a nie w dniach.
Po tych słowach Lexa nie poczuła zdziwienia. Wiedziała, że ta mapa nadaje się do podtarcia gówna, wiedziała! Mimo to prócz uśmieszku pod nosem, jaki wykwitł na jej twarzy, nic nie powiedziała i słuchała dalej.
- Niebezpieczeństw czyha na nas wiele, a najgroźniejsze z nich są te, które mogą się wydawać najbardziej trywialne. Powodem, dla którego Lustria nie jest jeszcze doszczętnie ograbiona ze swych licznych bogactw i skolonizowana przez ludzi ze Starego Świata, są choroby przenoszone przez tamtejsze owady, a nawet tubylców. Unikajcie z nimi kontaktu, nawet jeśli okażą się być pokojowo nastawieni, czego bym nie oczekiwał na waszym miejscu - Baron odniósł się do następnego pytania. - O lokalnej faunie nie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć, ale mamy obeznanych z roślinami łowczych i choć jest to dla nich tak samo obcy teren jak dla nas, to będziemy musieli zdać się na ich wiedzę, bo w przypadku roślin trujących pewne cechy wspólne na pewno są widoczne. Na wszelki wypadek nie dotykałbym na waszym miejscu rzeczy, wobec których miałbym wątpliwości… - Ledwo skończył mówić, kiedy wtrącił się Aureolus:
- Jest tak jak mówił Baron Kratenborg - potwierdził medyk. - Natura dała ludziom leki na każdą chorobę i aby ułatwić im szukanie dodała odpowiednie znaki zewnętrzne, które zwiemy sygnaturami. Rośliny o liściach nerkowatych pomagają na choroby nerek, surowce żółte na żółtaczkę, makówki na bóle głowy, i tak dalej. Z pewnością da się też odkryć tam podobne rośliny do tych, które rosną w podobnym klimacie na południu naszego kontynentu, a tak się składa, że to tam uczyłem się zielarstwa.
Lexa z uznaniem pokiwała głową. Aureolus był mądry, bystry, a taki sprzymierzeniec był na wagę złota. W sumie to była pierwsza osoba, której zaczęła słuchać i to z uwagą. Starała się zapamiętać rady, ale nie była w tym dobra. Najwyżej będzie go pytać udając, że sprawdza czy wciąż pamięta. Tak, to był dobry pomysł.
- A tak w ogóle co znaczy, że zdarzały się wyjątki? Jakiego pokroju? Statek rozbił się o skały, został zaatakowany czy co? Poza tym ile czasu mamy zamiar zabawić w tym całym Quetza? Bo wpierdalanie się między spirytus a zakąskę na zbyt długo może okazać się być zgubne w skutkach - zapytał Eomund, nie poświęcając większej uwagi słowom medyka.
- Bywały ataki na statki pływające pod Imperialną banderą, tak. Między Wampirzym Wybrzeżem, a Miastem Umarłych pływają… piraci - odparł Baron stawiając wymowną pauzę przed ostatnim słowem, jakby nie mógł zdecydować się na właściwe określenie owych morskich rozbójników. - Będziemy jednak się tym martwić, kiedy już nas zaatakują. Mamy tu kilku takich co żyją od jatki do jatki, więc podejrzewam, że i z tym byśmy dali sobie radę, tak na dobrą sprawę. Poza tym Szkaradna Ladacznica to nie byle łajba, Eomundzie. Ma wystarczającą siłę ognia, by obrócić w gruzy niejedno nadmorskie miasto, więc nie powątpiewaj w nasze możliwości.
Hoefer skinął głową na znak, że zrozumiał. Tak naprawdę liczył na taką odpowiedź. O wiele bardziej wolał spotkać piratów niż natknąć się na jakiś wir czy inne wodne cholerstwo.
- Rozumiem, że pełne uzbrojenie i stała gotowość są wymagane, odkąd opuścimy to pomieszczenie?
Pytanie brzmiało na retoryczne, tym bardziej że po chwili dodał:
- Przewidujemy możliwość dostarczenia na ten kontynent jakiejś paskudnej choroby czy będziemy tylko niechętnymi odbiorcami?
W spojrzeniu Eomunda na chwilę pojawił się błysk, który nie wyglądał ani przyjaźnie, ani tym bardziej zdrowo. Uśmieszek błąkający się po jego ustach mówił wyraźnie, że chętnie wypuściłby jakieś paskudztwo i z przyjemnością obserwował efekty.
- Goni nas sztorm, więc lepiej nie zakładać ciężkich zbroi, dzięki którym pójdziecie na dno jak kamienie - odparł Baron, który w tym momencie stał ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i przyglądał się wzburzonemu morzu za oknem. - Ale na wszelki wypadek miejcie broń pod ręką i jeśli przypadkiem dostarczymy tym skurwielom jakąś chorobę, od której zaczną padać, to tym lepiej dla nas.
- W taką pogodę to każdy, rozsądny pirat będzie grzał dupe w jakiejś spokojnej zatoczce - Wolfgang podszedł do okna w tyle kajuty i wpatrzył się w nadciągający sztorm. Stał tak chwilę kontemplując żywioł.
- Wspaniały, prawda? - Skomentował niewiadomo co. - To nie jest naturalna burza. Albo mamy ogromnego pecha i to zbieg okoliczności, albo mamy ogromnego pecha i ktoś właśnie nas tak przywitał. Jeśli to drugie, to przynajmniej nie szczędził na nas środków - odwrócił się do reszty z nieznacznym uśmieszkiem na twarzy. - To potężna magia, splatająca w sobie wszystkie możliwe wiatry, lecz nie jest to Wysoka Magia. Zbyt chaotyczna, nieprzewidywalna. Pierwotna... - Po chwili złapał się na tym, iż większość jego słuchaczy nie ma pojęcia o zawiłości sztuk magicznych. - Tłumacząc na ludzki: Mamy przesrane. Przygotujcie się na bujanie życia - parsknął, tłumiąc śmiech.
- Jesteś w stanie to powstrzymać? - Zapytał Baron niespecjalnie w to wierząc. Wyglądał na zaskoczonego słowami czarodzieja, ale nie śmiał powątpiewać w jego znajomość arkan magii.
- Absolutnie nie. Nikt z nas na tym statku nie jest. Tu by trzeba elfiego mistrza wysokiej magii, albo nawet i paru. Może kilku ludzkich arcymagów? Ale… a zresztą. I tak naszą jedyną opcją jest ucieczka i ewentualne podziwianie. Nieczęsto ma się okazję oglądać coś takiego - Wolfgang pokiwał głową, wyciągając zza pazuchy ciemnozieloną butelkę, odkorkował ją i stanął bokiem, aby móc zerkać to na nadciągający sztorm, to na zebranych w kajucie.
Erwin przełknął ślinę po słowach maga. Nie podobało mu się, że już na starcie chcą ich zatopić.
- Z jaką prędkością ten statek da radę płynąć? A jaką ma ten wiatr? Można go wykorzystać do ucieczki? - Szlachcic mówił dziwnie. Widać było, że ma obawy o przyszłość.
- Wiatr o takiej sile bez trudno zerwie żagle i połamie maszty - odparł Albrecht. - Próba ucieczki to nie najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę, że właściwie to już nas dorwał.


Lexa zerwała się na równe nogi, jakby coś ją w dupsko użarło. No nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała! Jak on mógł tak mówić, że uciekać? Uciekać?!
- Mogę ci pomóc uciec przez burtę, jeśli tchórzysz z powodu pokurczliwych fal! - Zagrzmiała jakby była obrażona, a jej donośny głos zwracał na siebie uwagę. Naburmuszyła policzki i założyła ręce krzyżem pod piersiami, co by jej nie świerzbiło by komuś przywalić.
- Dopłyniemy do celu, w całości czy kawałku, nieważne! Jeśli nie pokładasz wiary w tych matkojebców gibiących się przy maszcie i na górze - palcem wskazała drzwi prowadzące na pokład - to chyba pomyliłeś wyprawy. Mamy już wysyłać list do twojej matki z twoimi szlochami, czy już ci przeszło? - spytała Erwina mrużąc przy tym oczy. Nie to, że go nie lubiła czy coś, bo nic nie miała. Mądry chłop, mądrzejszy od niej, ale no tak się mazać? Wstyd.
- Dopłyniemy. Uciekając przed sztormem - uściślił Wolfgang szczerząc się do Lexy. - Poza tym ten szkwał to wielkie widowisko - pociągnął łyk ze swojej butelki. - Gdybyś tylko mogła to docenić.
Eomund prychnął, słuchając słów Wolfganga.
- Wielkie widowisko, też powiedział. Pojebało kogoś, kto w ogóle wymyślił statki, tyle mogę powiedzieć - podszedł do Piromanty i wyciągnął rękę w stronę trzymanej przez niego butelki. Nienawidził alkoholu i prawie nigdy go nie pił, ale wyjątkowe okoliczności wymagają wyjątkowych środków. - Mógłbym?
Wolfgang oddał butelkę bimbru, uśmiechając się szeroko. - Do dna!
- Ach tak, jest vakker - kiwnęła głową do Wolfganga, bo miał butelkę. Za łyk z butelki to mu nawet w oczy spojrzy i powie, że ma kusy zadek. Nachyliła się by wyjrzeć dokładnie przez szybę, a jej wzrok mimowolnie zbłądził na trunek.
Nim jednak zdążyła coś zasugerować, ten ludzki chudodup się wpierdzielił! No i dzioba teraz moczył, o Bogowie, toć to zbrukanie napitku!
- E! Też bym sobie walnęła! Czemu tylko ten tutaj pomyślał, by wziąć butlę na posiadówę? - Ruszyła żwawym krokiem, żeby wyrwać z rąk Eomunda alkohol, nim ten wyżłopie do dna.
Zdążył wypić dwa łyki, zanim usłyszał słowa blondynki i zobaczył ją idącą, a raczej prawie biegnącą w jego stronę. Wiedząc, że osobiście nie jest podmiotem zainteresowania Norsmenki, odjął butelkę od ust i wyciągnął ją w stronę nadchodzącej kobiety.
- Pij, na zdrowie, niech ci służy. Może milsza od tego nie będziesz, ale warto spróbować.
Aureolus tymczasem odsunął się nieco pod ścianę i upewniwszy się, że wszelkie potrzebne narzędzia ma pod ręką, uspokojony zajął się nawlekaniem katgutu na zakrzywioną igłę do szycia ran. Po chwili zmienił jednak zdanie i zaczął przygotowywać kompresy. Tu raczej kułaki pójdą w ruch, nie noże, nikt broni jeszcze nie wyciągał.
- Eee. Czy Wy macie coś z uszami? Przewiało Was? - W końcu oszołomiony Erwin otworzył gębę.
- Pytam czy można wykorzystać wiatr do dotarcia na miejsce. Nie jestem żeglarzem - mówił ciągiem gdyż wracał mu spokój i odwaga.
- Lexo. Nie życzę sobie takich komentarzy skierowanych w moją stronę. Obawę moją pomyliłaś ze strachem. Może tak to rozumiesz, ale zaufaj mi. Niejedno przeżyłem i mam wiarę w tych marynarzy.
Lexa machnęła ręką na Erwina
- Dobra dobra, już nie płacz - ucieszyła się po trzech solidnych łykach gorzały. Tak, osoba, która to zabrała ze sobą jak podręczny bagaż z niezbędnościami, była po prostu geniuszem. Blondynka niechętnie oddała butelkę właścicielowi, humor jej się poprawił, a pierdolenie Eomunda miała tak głęboko w rzyci, jak jeszcze nikt nie gmerał.
- Paczaj szlachcicu, jak się fale pięknie rypią! Od razu ci nastrój się poprawi, może i ty sobie pogrzmocisz jak z nieba dziś - uśmiechnęła się szczerząc groźnie zęby do Erwina, choć wcale mu nie groziła. Chciała tylko wyjąć mu ten kij z dupy.
Medyk ucieszył się, że dwójka jego, z braku lepszego określenia, przyjaciół, nie zamierzała się pozabijać przed dopłynięciem do celu. Chciał utrzymać ten stan, a że stan zapasów alkoholu nadal nie wyglądał źle, postanowił więc zaprosić ich później na degustację. W czasie sztormu i tak nie będzie sensu kręcić się po pokładzie i przeszkadzać marynarzom.
- Pogrzmocić? A niby z kim? - Odpowiedział norsmence. - Jakaś sugestia? - Z bardzo przyjaznym uśmiechem wypowiedział te słowa. Trochę znał Lexe i wiedział, że jest drażliwa. No, ale skoro ona ma dobry humor to czemu on ma mieć gorszy i uchodzić za sztywniaka jak nie raz mu wypomniała.
Lexa spojrzała na niego, a jej uśmiech wykrzywił się w sposób lubieżny, acz obrzydliwy. Erwin powinien pożałować swoich słów i tak by było. Gdyby nie obecność Barona, wojowniczka pchnęłaby go na stół z całą swoją siłą, nie tylko zmuszając do położenia się, a gdy już by na nim usiadła, zacząłby błagać by jednak przestała. Za pewne przywaliłaby mu wielokrotnie, rozkwaszając piękna buźkę jak pomidora. Potem pocięła nożem nie tylko ubranie, ale i skórę. Czułby się tak, jak powinna czuć imperialna ladacznica (cóż za ironia). Z każdym kolejnym wyobrażeniem blondynka szczerzyła się coraz bardziej, aż w ostateczności jedynie parsknęła.
- Jest kilku słabiutkich marynarzy, co sił nie mają by się bronić - nie drgnęła z miejsca w którym stała. Gdyby miała zrobić mu to, o czym nie wiedział a być może sugerował możliwość, to chyba by ją za cycki powiesili, no bo to jak napaść. Erwin przecież by zemdlał po pierwszym ciosie a potem by rozpacz była, że kobieta go zabiła. No cóż, musiał zadowolić się ruchaniem jakiegoś wiotkiego chłopaczka, Lexa nie była dla niego.
Berthold który dołączył do zgromadzonych jako ostatni, medytując na pokładzie, ciesząc się dziką, pierwotną energią nadciągającego sztormu, zaśmiał się rubasznie, pokazując żółte zęby i poklepał Erwina po ramieniu.
- No dajże spokój Lexie, to prawdziwa norska kobieta, nie to co wasze imperialne damulki, prawdziwa wojowniczka, takim to niewielu mężczyzn dostoi... - bezczelnie wlepił wzrok w muskularne biodra Lexy, godne prawdziwej samicy po czym zwrócił się do niej po norsmensku (chociaż widać było że nie był to jego ojczysty język). - Ten chłoptaś chyba nie jest w twoim typie, co? - Lexa parsknęła mu w odpowiedzi krótkim śmiechem. Nie było do końca wiadomo czy śmieje się z tego, co powiedział, jak to powiedział, a może zupełnie innego powodu. Nie można było jednak ukryć, że po prostu poczuła się rozbawiona, a może i nawet dumna z siebie, bo jej postawa z pewnej siebie stała się jeszcze bardziej stanowcza.
- Chamstwem jest rozmawiać w nieznanym wszystkim języku mości magu - trochę zirytował się Erwin, ale mimo to uśmiechnął się po chwili widząc wzrok dzikiego maga i licząc, że Lexa to zauważy i zareaguje. Nie zamierzał już więcej się wtrącać w kwestii tego tematu.
- Trzeba było się przykładać do nauki - Lexa zaśmiała się ponownie - Nasz kolega powiedział, że masz śliczną buzię i żebym brała póki dają, bo taki imperialny smakołyk nie zdarza się na co dzień - skłamała z ogromnym zadowoleniem, patrząc na reakcję Erwina, a jej wygięte w górę kąciki ust przypominały uśmieszek obleśnego zboka, czającego się do gwałtu
- No, Lexa zawsze cię może wziąć jako swoją kobietę - Odparł Berthold, bezczelnie się szczerząc, po czym zaśmiał się tubalnie jakby właśnie powiedział najlepszy dowcip na świecie. Lexa towarzyszyła mu w tym ryjąc śmiechem jak doświadczona klacz. Berthold plusował u niej tak, że niedługo wyjdzie poza skalę możliwości.
- No, ale gdzie moje maniery, Jaśnie Pan raczy wybaczyć, ja jeno prosty mag jestem… - Dodał po chwili, zwracając się do Erwina w parodii dworskiego ukłonu.Po chwili czarodziej spoważniał, pogłaskał się po gęstej zmierzwionej brodzie, spojrzał w stronę sztormu po czym zwrócił się w stronę Barona.
- Jeżeli mój przyjaciel Deiter mówi że ten sztorm ma w sobie magię, to tak jest, choć przecież wiatry magii otaczają nas wszędzie... a fauną ja się zajmę, znam języki bestii i zwierzyny dzikiej… one wiele mogą powiedzieć.


W końcu kobieta postanowiła zmienić tory rozmów, z jakiegoś powodu, którego jedynie można było próbować się domyślić.
- Baronie - zaczęła zupełnie innym tonem głosu niż mówiła dotychczas. To dzięki doktorowi, który poinstruował ją, że jeśli zechce otworzyć niewyparzoną gębę, to albo niech zrobi to z mniejszą zuchwałością, albo po norsku.
- Masz wiedzę o jeszcze innych, możliwych zagrożeniach, na które powinniśmy się przygotować? I czy były jakieś informacje z tej… - szukała określenia - wioski z naszymi ludźmi? W sensie, czy na pewno to jeszcze stoi, a nie zostało rozpizgane przez wrogów? - Niespiesznie pokierowała się w kierunku stołu, obchodzący go i stając w końcu za plecami doktorka. Bezczelnie naparła torsem na jego plecy, wyglądając mu przez ramię. Wyszczerzyła do niego zęby w prowokujący sposób, patrząc co tam robi. Jej bliskość niosła ze sobą woń alkoholu i kwasowości.
Erwin skrzywił się na propozycję Lexy. Zawsze tak się kończyło. On chciał miło zakończyć zwadę a ta musiała dodać jeszcze na koniec swoje pięć pensów.
- Ech - westchnął tylko i z uniesioną lewą brwią patrzył jak norsmenka prawie wgramoliła się na doktora. W sumie pytanie wojowniczki było bardzo trafne i na miejscu. Poruszyła ważną sprawę, ale i tak znał odpowiedź. Czy jest czy nie ma i tak tam trzeba dotrzeć.
- Przed nami dotarła tam ekspedycja kapitana Lestera, który wprowadził do Holzberg osadników - odparł Baron nie spuszczając spojrzenia z blondwłosej kobiety. Wiedział, że miał przed sobą jednego z najzacniejszych wojowników Starego Świata, a jednak drażniła go jej obecność. Podczas morskiej podróży zdążył lepiej poznać przeszłość kobiety, której alkohol zwykł rozwiązywać język i przez to właśnie za bardzo przypominała mu jego córkę, która również porzuciła rodzinę i swoje dawne życie, wybierając awanturnictwo i niewygody podróży ponad przepych i bogactwa. Lyndis Kratenborg trafiła do obstawy pewnego szlachcica, który zawędrował ze swoją świtą do Sylvanii i tam słuch o nich zaginął. Wszystko zbiegło się z wybuchem wojny domowej w tym regionie i Baron najzwyczajniej w świecie zwątpił w szansę odnalezienia swojej córki.
Ilekroć patrzył na tę wojowniczkę, przypominała mu się jego Lyndis, która nawet była tak samo pyskata i irytująca.
- Jeśli w tym czasie nie wydarzyło się nic nieoczekiwanego, to powinniśmy zastać kolonię w jednym kawałku.
Po tych słowach baron odwrócił się i podszedł do szyby. Przez dłuższy czas spoglądał na ścigający ich sztorm, który według słów Wolfganga nie był czymś naturalnym. Trudno było odgadnąć jego myśli, ale nie zwracał przy tym uwagi na rozmawiających i pijących najemników. W końcu jednak odwrócił się w ich stronę, a na jego twarzy malowała się determinacja.
- Jeśli to już wszystko, to idźcie na pokład lub do swoich kajut. Kto jest w stanie pomóc, to pomoże. Reszta niech błaga bogów o dobry los… - tymi słowami ich pożegnał. Wychodząc z pomieszczenia, najemnicy mogli zobaczyć barona pochylonego nad mapą i mamroczącego coś pod nosem.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 30-07-2017, 19:58   #15
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Wybrzeże Lustrii, Wielki Ocean
18 Vorgeheim, 2528 K.I.
Południe

Od chwili wypatrzenia zbliżającego się sztormu minęło już kilka długich i męczących godzin, podczas których załoga Szkaradnej Ladacznicy zmagała się z potężnymi falami i uporczywym wiatrem, zagrażającym powodzeniu ekspedycji. Jeden z marynarzy przypłacił nawet życiem podczas zwijania żagli, kiedy okrętem gwałtownie wstrząsnęła potężna fala i zrzuciła zaskoczonego nieszczęśnika z wysokiego na kilkanaście metrów grotmasztu. Mężczyzna zginął od uderzenia głową o drewniany reling, a jego śmierć pogorszyła i tak już niskie morale załogi. Część osób zaczęła w tym nieszczęśliwym wypadku upatrywać kolejny zły omen i zupełnie niespodziewanie podniosła się głośna wrzawa.
Kapitan Casini starał się zapanować nad chaosem, który rozpętał się na pokładzie, a czynił to na charakterystyczny dla siebie sposób - grożąc śmiercią i sprzedając kuksańce przebiegającym obok marynarzom. Nawet bosman, elf o imieniu Weddien, nie był w stanie podnieść na duchu swych towarzyszy, mimo usilnych prób. Nieliczni żeglarze, przekonani o zbliżającej się śmierci, kulili się w przerażeniu lub uciekali pod pokład, nie bacząc na słowa kapitana, który z każdym ignorującym go tchórzem stawał się coraz bardziej bezwzględny. Kiedy chwilę później zbliżył się do niego Baron, aby móc porozmawiać na osobności, ten w przypływie gniewu i chwilowej nieświadomości tego, kto śmiał go właśnie zaczepić, niemalże odrąbał kordelasem głowę Albrechtowi. Na szczęście w żyłach Kratenborgów od pokoleń płynie wojskowa tradycja i ten instynktownie odsunął się od linii cięcia, chociaż od kolejnego nieszczęśliwego wypadku brakowało naprawdę niewiele; ledwie kilka centymetrów…

Nikt nie wiedział o czym później rozmawiali ze sobą, ale podczas wymiany zdań, Lorenzo i Albrecht wielokrotnie kierowali wymowne spojrzenia na stojących wtedy na dziobie statku magów - Wolfganga oraz Bertholda. Ten drugi był jakby pogrążony w transie, jedną nogą lekko opierając się o bukszpryt i wznosząc ręce wysoko do nieba, w stronę krążących ponad statkiem mew. Obecność tych ptaków musiała świadczyć o bliskości lądu, ale według map ten miał pojawić się dopiero za dwa do trzech dni. Czyżby opłacony za grube pieniądze nawigator spartolił swoją część roboty i nie dostrzegł jakiegoś istotnego szczegółu? Ta informacja byłaby na wagę złota, gdyby zorientowali się kilka godzin wcześniej, lecz teraz na ucieczkę było już zdecydowanie za późno.


Linia nieprzeniknionych ciemności zbliżała się coraz szybciej, aż w końcu pochłonęła oddalony o pół morskiej mili Skidbladnir. Kilka chwil później ten sam los spotkał Szkaradną Ladacznicę, na pokładzie której z wyprzedzeniem zapalono wszystkie latarnie. Te jednak z wielkim trudem rozpraszały otaczający ich mrok, który gęstniał z każdą minutą.

Przez długi czas płynęli po omacku, zdani na łaskę szalejącego żywiołu. Ogromne fale unosiły okrętem i rzucały nim, jakby był ledwie dziecięcą zabawką. Wielka, skomplikowana konstrukcja (jaką niewątpliwie był ten galeon), będąca arcydziełem estalijskiej inżynierii morskiej, trzeszczała w proteście tak jakby miała się zaraz rozpaść. Zgromadzeni na pokładzie marynarze kurczowo trzymali się relingów i sznurów, wrzeszcząc ile sił w gardle, lecz nie powstrzymywało to gniewu wzburzonego morza przed pochłanianiem coraz to kolejnych śmiertelników. Gigantyczne fale zalewały pokład lodowato zimną wodą, niczym wyciągnięte do góry szpony, które łaknęły dusz przerażonych żeglarzy. Wydawało się, że będzie to smutny koniec ich wszystkich…


Rozpaczliwa sytuacja, w jakiej się znalazła załoga Szkaradnej Ladacznicy i Skidbladnira, wydała się przeciągać w nieskończoność, lecz w końcu modły zostały wysłuchane przez bogów i zupełnie niespodziewanie doszło do przejaśnienia, a sztorm jakby zelżał na sile. Fale wciąż uporczywie targały okrętem, ale były nieporównywalnie słabsze od poprzednich, zaś chmury ponad nimi przerzedziły się, odkrywając słońce, które nadawało niebu dziwną, krwistą poświatę.
Oba statki znajdowały się w oku szalejącego wokół huraganu - w pierścieniu gęstych chmur, we wnętrzu którego panował niespodziewany spokój. Było to jednak dziwne, wręcz surrealistyczne miejsce, gdzie wszystko, począwszy od niecodziennego koloru nieba, a skończywszy na mdłym zapachu powietrza, było inne od świata, którego przywykli oglądać.

Mimo nieoczekiwanego ratunku nie odezwał się choćby jeden okrzyk radości. Wszyscy podnosili się z kolan na wyprostowane nogi, rozglądając się wokół w niemej dezorientacji. Na horyzoncie nie było śladu zagrożenia, a jednak każdy odczuwał, wydawałoby się, irracjonalny niepokój. Uczucie to można było porównać tylko do osoby cierpiącej na poważne zaniki pamięci, która “budzi się” w obcym sobie miejscu bez świadomości powodu, dla którego się tam znalazła. Spokój był bowiem podszyty z początku ledwie wyczuwalną nutką grozy, która z każdą chwilę nabierała na sile, aż w końcu stała się czymś tak bardzo namacalnym, że wszyscy nerwowo zaczęli rozglądać się po widnokręgu, oczekując jakiegoś nieuniknionego wydarzenia. I tak też się stało…


Dystans jaki dzielił Skidbladnira od Szkaradnej Ladacznicy, wynosił trochę ponad milę morską. Najwyraźniej sztorm rozdzielił ich jeszcze bardziej, ale oba statki wciąż pozostawały w zasięgu wzroku. W zaledwie jednej trzeciej tego dystansu, pojawiła się anomalia, którą jako pierwsi dostrzegli ludzie Lorenza, a był nią spory, spieniony bąblami pochodzącymi z głębin okrąg, znajdujący się na powierzchni wody, czego dokonać nie mogła żadna z fal. Żeglarze mrużyli intensywnie oczy, próbując wypatrzeć przyczynę tego dziwnego zjawiska, kiedy zupełnie niespodziewanie w miejscu tym wypłynął (bukszprytem do góry) na powierzchnię ogromny okręt, który według klasyfikacji imperialnej określony zostałby fregatą wojenną z powodu czterech masztów z ożaglowaniem rejowym i pełnym, bojowym rynsztunkiem.

W chwili, kiedy kadłub statku wylądował płasko na wodzie, poszła w stronę Szkaradnej Ladacznicy pełna salwa z kartaunów i kolubryn, jednakże był to zbyt duży dystans, aby móc celnie uderzyć. Najwyraźniej kapitan fregaty (czy ktokolwiek nią komenderował) chciał jednoznacznie zdradzić swoje zamiary i rzucić wyzwanie załodze Lorenza. Chwilę później okręt obrócił się dziobem w ich stronę i ruszył w pościg.
Znaczna część załogi Szkaradnej Ladacznicy stała w osłupieniu, próbując przetrawić, to co właśnie zobaczyli. W analizie sytuacji przeszkodził im jednak ich kapitan, który nieznoszącym sprzeciwu głosem nakazał rozwinąć żagle, przytargać beczki z prochem, wobec których miał swój własny plan i uzbroić działa okrętowe. Jego hardy głos potrafił przywołać do rozsądku nawet najbardziej otępiałego marynarza i nadać ludziom cel w nawet najbardziej rozpaczliwych chwilach. Mimo, że nikt go nie lubił, a większość się go otwarcie obawiała, to praktycznie nikt nie powątpiewał w zdolności przywódcze swojego kapitana.

Lorenzo Casini był jedną z nielicznych osób na pokładzie, która miała dostęp do lunety i dzięki temu dobrze wiedział kto ich ściga, ale pytany o to udzielał wymijających odpowiedzi. Jeśli miał jakieś obawy, to nie dawał tego po sobie znać, bowiem dumnie stąpał po pokładzie, wydając rozkazy, zaś żeglarze i żołnierze okrętowi odpowiadali mu chórem. Na pokładzie zapanowała iście marynarska atmosfera, kiedy przygotowywano się do wymiany ognia z nieprzyjacielem.
Wtem uwagę wszystkich odwrócił okrzyk bosmana, który w tamtej chwili siedział na bocianim gnieździe, wytężając swój bystry, elfi wzrok:
- LĄD! Jakieś pięć mil stąd! - Zagrzmiał, wskazując odległą skałę na horyzoncie, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy zgromadzonych na pokładzie ludzi. Nawet kapitan musiał wyciągnąć lunetę, aby uwierzyć w słowa Weddiena. Po chwili, na jego beznamiętnej, gotowej do walki na śmierć i życie twarzy pojawiła się ulga…
- Jeśli nie chcecie zaprzedać swych dusz synom piekieł, tedy dopilnujcie, byśmy dotarli tam przed nimi - powiedział na głos Lorenzo Casini i choć prawie nikt nie rozumiał znaczenia jego słów, to jednocześnie wszyscy wiedzieli, że kapitan nie rzuca słów na wiatr. Po bardzo krótkiej chwili konsternacji, cała załoga rzuciła się w kierunki lin…


Godzinę później...

- Do dział - zakomenderował kapitan - Ruszać się, psie syny! Zwrot przez sztag!
Wroga jednostka była tuż-tuż. Fala wywołana wybuchem wyrzuconych za burtę beczek z prochem zniosła ją wprost na rafy. Ogromny okręt nie zmniejszył jednak szybkości. Albo kapitan nie dostrzegał mielizny, albo też zawziął się i postanowił podążyć śladem Szkaradnej Ladacznicy. Ku własnej zgubie!
Imperialny galeon obrócił się w stronę wojennej fregaty nieprzyjaciela. Marynarze i żołnierze sprawnie podnieśli ambrazury i podtoczyli działa. Fregata weszła między mielizny - sunąc wprost na nich. Dzięki spowodowanemu przez huragan odpływowi, skały i łachy nieco bardziej wynurzyły się ponad poziom wody. Wystarczyło zatrzymać ich tam na dłużej, a zostaliby na płyciźnie już na zawsze.
- Całą burtą ognia!
Działa burtowe ryknęły niemalże jednocześnie, tworząc potężną ścianę gryzącego w oczy dymu. Żelazne kule i kartacze pomknęły w stronę fregaty. Uderzyły w burtę, w takielunek na dziobie, podziurawiły marsle i zerwały środkowy maszt, uniemożliwiając w ten sposób skuteczny pościg, a przynajmniej tak się im wtedy wydawało.
Jednakże fregata wciąż pędziła wprost na nich, płynąc przez mieliznę i piaszczyste łachy. Okręt, który zanurzał się prawie dwa razy głębiej niż Szkaradna Ladacznica, bez wysiłku przemknął przez naturalne przeszkody - taranując je i torując sobie drogę przez nagromadzone na dnie piaski i skały.
To nie mogło… To nie mieściło się w głowie! Okrzyki radości na pokładzie umilkły równie nagle jak się pojawiły. Imperialny galeon gnany wiatrem i siłą wzburzonych fal, ku zdumieniu wszystkich, nie była w stanie uciec od poważnie uszkodzonej fregaty. Tymczasem od stałego lądu dzieliło ich kilkaset jardów, ale nikt nie zwracał uwagi na to co się działo przed nimi. Wszyscy patrzyli na ścigający ich okręt, który z każdą chwilą stawał się coraz większy i bez trudu pokonywał przeszkody, które rozdarłyby kadłub nawet najpotężniejszych statków. Nieprzyjaciel był już na tyle blisko, że dało się dostrzec koszmarnie powykręcane sylwetki ścigających ich istot...
- Kurwa mać! - Kapitan uderzył pięścią w reling. - Jak on to zrobił? No jak?!
- To demon, statek widmo - odezwał się nieśmiało ktoś z załogi. - Będzie nas ścigał przez wszystkie oceany i morza świata, aż do samego przedsionka piekła!
Zapadła nieprzyjemna cisza, którą po chwili przerwał pozbawiony swej dawnej siły głos Lorenza:
- Przygotować się do odparcia abordażu!
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 31-07-2017, 11:01   #16
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Erwin wyszedł z kajuty Barona jako jeden z ostatnich. Nie czekając zbyt długo ruszył ku swojej kajucie dokończyć składanie muszkietu. Jeśli coś by poszło nie tak wolałby by w skrzyni był złożony. Skrzynia była przednia i wiedział, że nie dopuści wody do środka i broń będzie bezpieczna. Proch także znalazł zabezpieczenie w drugiej skrzyni. To były najcenniejsze przedmioty inżyniera.

W końcu uspokoiło się i von Geissbach udał się na pokład. Statek był cały. Wiatr nie wyrządził zbyt wielu szkód. Przynajmniej nie takich, które by uniemożliwiały dalszy rejs.
W pewnym momencie zauważył poruszenie na statku i co niektórzy załoganci wskazywali coś w oddali. Erwin niezbyt wiedział co to jest, ale sądząc po rozkazach wydawanych przez Casiniego nie wróżyło to nic dobrego.
- Co tam jest? - Zapytał przebiegającego marynarza. Ten wzruszył tylko ramionami i pobiegł wykonywać swoje obowiązki. Erwin znalazł sobie miejsce do obserwowania całej sytuacji na statku jak i poza nim.

Wrogi okręt się zbliżał a Geissbach zaczynał się martwić. Czy uda im się dojść do brzegu? Nawet jeśli to i tak pewnie skończy się walką. Nie namyślając się dłużej inżynier pobiegł do kajuty by się przygotować do ewentualnej walki. Byli blisko brzegu więc nie miał obaw przed założeniem zbroi. Wyjął ze skrzyni muszkiet i naładował go. Rapier i lewak znalazły się przy pasie i gotowy do walki ruszył na pokład. Gdy wbiegał właśnie oddano salwę z Ladacznicy i Erwin prawie się wywalił. Wbiegł na pokład i rozejrzał się po nim szukając odpowiedniego miejsca do obrony.
Inżynier starał się być koło Aureoliusa i Lexy. Zamierzał osłaniać wojowniczkę. Lexa była twarda i wiedział, że prędko nikt się przez nią nie przebije. Medyk natomiast potrzebował osłony przy ewentualnym łataniu rannych. Jeśli sprawy przybiorą zły obrót, lub zabraknie amunicji a trzeba będzie stanąć do walki wręcz, rapier i lewak pojawiają się w dłoniach Erwina i staję do walki u boku norsmenki.
 
Hakon jest offline  
Stary 31-07-2017, 18:15   #17
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Weddien nie wierzył własnym oczom, kiedy dostrzegł przeklęty okręt, wyłaniający się z kipieli. Słyszał różne historie, ba, widział już niejedno jako doświadczony żeglarz, który przemierzył niezliczone morskie szlaki. Węże morskie długości kilkunastu sążni, kałamarnice oplatające mackami kadłuby, dryfujące statki bez załogi, korsarzy Druchii... Wszystko to zbladło jednak przy widoku upiornej fregaty oraz towarzyszących temu zjawiskach nie znajdujących racjonalnego wytłumaczenia. Nieprzyjacielska salwa szybko przywróciła go do rzeczywistości. Elf oceniał odległość i przypadkowo dostrzegł zarys lądu. Wykrzyczał nowinę, nie wątpiąc, iż doda wszystkim otuchy. Na dole Casini komenderował przerażoną załogą i nawet bosman musiał przyznać, że w tej chwili Lorenzo jako jedyny potrafi zmusić ich do pełnienia marynarskich obowiązków. Sam również nie tracił czasu. Zwinnie zsunął się z punktu obserwacyjnego i ryzykując skoczył na pertę, by pomóc w rozklarowaniu żagli. Każda chwila była cenna, musieli zyskać zdolność manewrowania, a przede wszystkim zmniejszyć przewagę szybkości wrogiego okrętu...

Ten rósł w oczach, co potęgowało jeszcze jego wielkość i poczucie grozy. Rozpaczliwa salwa, która sprawiła, że kadłub "Ladacznicy" zadrżał niczym w ataku febry, nie przyniosła spodziewanego efektu. Przeciwnik za nic miał mielizny i przeszkody na swoim kursie, bez trudu je taranując. Weddien zrozumiał, że nie ujdą przed pogonią. Naprędce udał się do kajuty, gdzie narzucił skórzaną kurtę, chwycił tarczę, miecz oraz linę z kotwiczką. Nie przypuszczał, że tak wcześnie na powrót stanie się żołnierzem...

Kiedy wybiegł na pokład, dostrzegł formujące się grupki najemników. Jedynie oni mogli powstrzymać natarcie, a może pokusić się o szarżę na obcy statek? Elf z brawurą wskoczył na burtę w bojowym rynsztunku, dając popis nie lada zwinności. Jednostki miały już za chwilę sczepić się w bezlitosnym chwycie. W pełni zgadzał się z Casinim - walka o życie miała być również walką o ocalenie duszy... Ścisnął w garści elfi medalion, szepcząc słowa: "Los mnie zranił ostrym szponem, dziś w ramionach śmierć trzymałem. Jestem morza narzeczonym, miłość ta moim sztandarem!". Uzbrojony spoglądał w złowrogie, spaczone sylwetki, które zapowiadały zaciekłą przeprawę...
 
Deszatie jest offline  
Stary 31-07-2017, 21:04   #18
 
Cattus's Avatar
 
Reputacja: 1 Cattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputacjęCattus ma wspaniałą reputację

Wolfgang już nie uśmiechał się szaleńczo, a poważnie wpatrywał w nadciągającą ciemność, balansując na rozbujanym dziobie, podczas gdy wiatr targał jego rozpiętą koszulą. Niemal czuł jak ledwo widzialne strumyki Aqshy same owijają się wokół jego palców i niczym węże podążają wzdłuż ręki, aby po chwili rozproszyć się, gdy nie natrafiły na skoncentrowaną wolę maga.

- Nadchodzi. - Powiedział do Bertholda, po czym odwrócił się i pomagając sobie kosturem, ruszył w stronę rufy. To że burza ich dopadnie było już pewne tak samo jak to, że stanie na dziobie aż prosiło się o zmycie przez przypadkową falę.

Nawałnica dopadła statek, gdy Wplfgang dotarł do schodów prowadzących na górny pokład, gdzie rezydował kapitan i sternik. Deiter złapał się poręczy z całych sił i czekał aż sztorm się podda, albo Ladacznica ulegnie i pokonana pójdzie na dno.
Po niemal wieczności w ulewie i ciągłym zalewaniu lodowatymi falami statek wyszedł, jak się zdawało, po drugiej stronie zawiei. Co jednak nie do końca napawało optymizmem. Znajdowali się w oku cyklonu. Do tego bardzo dziwnym i niepokojącym, szczególnie dla kogoś świadomego jego pochodzenia. Pomimo pozornego spokoju, mag czuł i widział szaleńcze zawirowania eteru wokoło i dobrze skąd pochodzi moc.
Na chwilę zobaczył jak pod statkiem otworzyło się ogromne oko lewiatana, a Ladacznica zdawała się ledwie pyłkiem w jego czarnej, pionowej źrenicy. Wolfgang mimowolnie wzdrygnął się mrugając, a wizja zniknęła tak samo nagle jak się pojawiła.

Gdy spośród fal wynurzył się obcy okret, Deiter wiedział że ich dopadnie. Był mniejszy i prowadziła go plugawa magia demonów. Ladacznica nie miała szans na ucieczkę, ale daleka była od złożenia broni.

- No to posiekamy sukinstnów! - Krzyknął głośno, a zaraz po jego słowach salwa z dział przetoczyła się rykiem przez powietrze.


***


Gdy statek wroga zbliżał się nieubłaganie, Deiter wyciągnął dwa małe przedmioty z mieszków zawieszonych przy pasie, po czym zaczął mamrotać inkantację w dziwnym dla przeciętnego słuchacza, nieco urywanym języku.
Po chwili powietrze wokół maga zawirowało niczym w upalny dzień i... nic więcej się nie stało. Deiter tylko się uśmiechnął i kontynuował inkantację, którą tym razem zakończył wyrzuceniem nad głowę złotego krążka. Metaliczny brzdęk podążył za monetą, która jednak zamiast opaść na pokład, rozprysnęła się niczym zapalona oliwa, a płomienie uformowały ognisty krąg nad głową Wolfganga.

Mag z zaciętą miną kilka razy uderzył kosturem o pokład, rozglądając się za towarzyszami. Gdy dostrzegł ich kolorową grupkę, podszedł szybkim krokiem i skinął głową.

- Czas trochę opiec tych obesrańców! Na górny pokład! Będzie stamtąd lepiej widać co się dzieje! - Niemal wykrzyczał gotów do walki i ruszył w górę schodów.
 
__________________
Our sugar is Yours, friend.

Ostatnio edytowane przez Cattus : 01-08-2017 o 07:57.
Cattus jest offline  
Stary 01-08-2017, 14:19   #19
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Niedługo później dopadła ich burza. Borriddim widział niejedną burzę szalejącą wśród ośnieżonych górskich szczytów, które odpowiadały wielokrotnym echem na każdy grzmot żywiołu. Niejedną burzę zdarzyło mu widzieć na szlaku, gdzie o schronieniu pod dachem można było tylko pomarzyć. Żadna z tych, które pamiętał nie przypominała tej tutaj.

Gdy olbrzymie fale za falą zaczęły bić w okręt khazad poczuł mdłości. Wiedział, że to nawrót morskiej choroby spowodowanej kołysaniem, do którego, jak sądził, zdążył się już przyzwyczaić - do takiego huśtania najwyraźniej nie przyzwyczai się nigdy. Nie zastanawiając się wiele wsadził palec w gardło i wywalił zawartość żołądka na pokład, prosto pod nogi jakiegoś człeczego chłystka w marynarskich gaciach. Ten poganiany przez podoficerów ledwo ominął resztki ostatniego posiłku pływające w piwie i żółci, by z przerażeniem w oczach pognać gdzieś dalej.

Mimo, że to nie Dorgundsson był przyczyną jego przerażenia nastrój brodacza z miejsca się poprawił - kołysanie było zdecydowanie znośniejsze z pustym żołądkiem. Miał jednak dosyć widoku rozszalałego morza, więc wrócił pod pokład by przeczekać burzę uczepiony jednego z solidnych słupów. Nudząc się narzekał na fatalne w jego ocenie wykonanie okrętu i ludzką partaninę w ogóle z przerwą na narzekanie na głupi pomysł z morską podróżą ilekroć zalewająca pokład woda przelewała się gdzieś obok niego mocząc mu buty.

Kiedy wszystko ucichło wylazł na zewnątrz. Na pokładzie walały się resztki potrzaskanego wyposażenia i jakieś morskie rośliny przypominające gluty. Niemal wywinął kozła na jednym z nich i z marszu zaczął narzekać na "całe to przeklęte morze z tymi przeklętymi burzami i przeklętymi elfami". Bo przecież ktoś musiał być temu wszystkiemu winny, a skoro urki i grobi nie pływali...

Dowodem na udział szpiczastouchych w całym zamieszaniu było to, co nastąpiło później.
- Przeklęta elficka magia... - Dorgundsson mówiąc to splunął na pokład i roztarł plwocinę podeszwą. Spoglądał na rosnącą w oczach ścianę nieprzeniknionego mroku i zastanawiał się, czy to właśnie teraz przyjdzie mu zginąć.
"Fatalna śmierć, żadnej chwały w ginięciu w wodzie lub lesie. No chyba, że zabierając ze sobą tuziny wrogów." - Pocieszał się w myślach.

Wkrótce wrogowie pokazali swoje paskudne mordy i Borriddim mógł zająć się tym, co lubił najbardziej, czyli rozbijaniem czerepów, łamaniem kości i zarzynaniem przeciwników. Słowem - walką.

Najpierw wrócił do kajuty, by nieco się przygotować. Na pierwszy ogień poszła zbroja kolcza, a gdy tylko podopinał wszystkie paski i rzemienie na głowę założył skórzany czepiec, następnie kolczy i płytowy. Uznał, że jeśli znajdzie się za burtą to i tak pójdzie na dno bez różnicy z pancerzem, czy bez. Sam ciężar pancerza nie był problemem dla khazada - synowie Grungniego przyzwyczajeni do ciężkiej pracy w korytarzach wokół podziemnych twierdz, gdzie podwyższona temperatura i brak świeżego powietrza były dla nich czymś normalnym. Jeszcze tylko osłonił plecy tarczą, wziął dwa bliźniacze topory bojowe, dwuręczny młot i kuszę z magazynkiem na bełty oraz zapasową amunicję i wkrótce był gotowy.

Nie przewidywał skakania po żaglach i wspinania się na maszty - to przystało drzewołazom, a nie statecznym dawi. Zamiast tego miał być pancernym klinem, o który rozbije się wrogi atak.

- Czyż dzisiaj nie jest piękny dzień na śmierć? - oblizał spieczone wargi i zaśmiał się.


 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 01-08-2017, 15:27   #20
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Gdy tylko burza się uspokoiła wyszedł na pokład i sprawdził, czy ktoś nie potrzebuje jego pomocy. Szukał złamań, zwichnięć, ale znalazł tylko drobne stłuczenia i obtarcia, na które marynarze nawet nie zwracali uwagi i chwilowo nikt nie potrzebował jego pomocy.

A później zobaczył statek wynurzający się spod morskich fal. Medyk zachował zimną krew. Po szaleńczej ucieczce przed goblinami lata temu, po grzebaniu w bebechach człowieka trafionego strzałą z rozpryskowym grotem, po wizytach w domach chorych na trąd, zgorzel, po rozmowach z chorymi na głowę takie rzeczy jak sztorm robiły na nim mniejsze wrażenie i mało co mogło go zaskoczyć. O ile często musiał się napić by później zapomnieć pewne obrazy to w takich chwilach działał mechanicznie, nie pozwalając by emocje zaćmiły rozum i opóźniły podjęcie koniecznych działań. Na zapicie będzie czas później, po bitwie.
Nie było za dużo czasu na przygotowania. W pierwszej chwili chciał zaproponować by rannych znoszono do jego kwatery, nie miało to jednak większego sensu - zbyt daleka droga dla rannych.
- Użyję tej kajuty jako punktu opatrunkowego - Krzyknął do Kratenborga i Cassiniego i nie czekając na odpowiedź zszedł po niezbędne przybory: torbę z medykamentami, bandaże a po chwili wahania także garłacz, ubrał się tez w skórznię. Zapewne dla wielu marynarzy "opieka medyczna" oznaczała faceta, który siedzi z okrwawioną piłą i tylko odcina znoszonym do niego rannym kończyny, bo żadnym innym środkiem leczniczym niż przyżgnięcie kikuta we wrzącej smole nie dysponuje, ale Aureolus coś tam jednak umiał, a i narzędzi miał jakby więcej niż przeciętny cyrulik-pijaczyna, na których kapitanów było zwykle stać.
- Przydacie mi się - zawołał do dwóch chłopców okrętowych. Zbyt młodzi by mogli stanąć przeciwko pomiotom Chaosu, mogli jednak pomóc, przyciągając rannych. Ucieszył się widząc, że Erwin stanął niedaleko.
Póki walka będzie w miarę uporządkowane, zamierzał pomagać na bezpośrednich tyłach. W razie przełamania lub walk na całym pokładzie - w kajucie.

- Czy czarny lotos działa na stworzenia chaosu? Albo jad pająka? - zapytał wyciągając buteleczki. Pierwsza zawierała silną truciznę, druga - środek paraliżujący. Ostrza nimi posmarowane były o wiele groźniejsze. Najlżejsze trafienie mogło spowodować śmierć wroga lub trwający kilka minut paraliż.

***

W czasie bitwy morskiej Aureolus znajdował się tuż za liniami żołnierzy pod dowództwem Diedericha, na których spadł główny ciężar ataku demonów. Lżej rannym kazał przyciągać ciężej rannych, a najciężej rannych oznaczał czarnym kredowym znakiem na pancerzu, by później się nie zastanawiać dwa razy. Skończywszy kreślić czarny krzyż na napierśniku dawał rannemu tylko jakąś pigułkę i zajmował się następnym, lepiej rokującym przypadkiem. W pierwszej fali rannych znalazł trzy takie przypadki. Z pięciu. Nie robił nic wyszukanego, proste zaopatrzenie ran by mogli wytrzymać do momentu aż będzie miał czas zająć się nimi na poważnie, ale i tak zdążył zająć się tylko dwoma, trzeci zmarł z upływu krwi zanim medyk zdołał pomóc pierwszym, a dwóm ostatnim nie dałby rady pomóc nikt. W drugiej fali rannych oprócz swoich rąk wykorzystał też bardziej pracę rąk pomocnika - naraz robił i mówił, tłumacząc co należy robić młodemu.
- Zostaw to żelastwo w ranie. Teraz działa jak korek, tamuje krwotok. Wyjmiesz i zaraz się wykrwawi albo złamiesz i dopiero będzie. Owiń dookoła bandażami, żeby się nie ruszało. A ty żołnierzu siedź na dupie i czekaj, bo sobie coś w środku uszkodzisz. Najpierw muszę twojemu koledze uratować nogę… - ledwo zdążył zszyć duże naczynie, gdy pojawił się kolejny pacjent.
- Doktorze, obejrzyjcie to - żołnierz podsunął medykowi okrwawioną lewą dłoń pod nos - Ugryzło mnie, ścierwo, w rękę. I...
- Oho, ładnie załatwiona ręka. Na czym to się, ciekawe, trzyma? Chyba na rękawie?
- Aureolus był już zmęczony i nie certolił się. - Chłopcze, podaj mi nóż dwójkę i piłę - zwrócił się do pomagającego mu chłopca okrętowego.
- Nie ucinaj mi dłoni, to tylko…
- żołnierz zaczął coś mówić, ale cyrulik naprawdę nie miał czasu. Emocje opadły i z walczących schodziła adrenalina, ludzie orientowali się, że nie cała krew należy do wrogów. Gdy złapał żołnierza za nadgarstek ten zemdlał z bólu.
- No właśnie. Opaska, chłopcze! Mocno! I nie waż mi się płakać! Tarczę przytroczy do przedramienia i w walce nawet nie zauważy różnicy, a od tego jest.
Rana wyglądała paskudnie i w najlepszym razie skończyłaby się gangreną i utratą połowy ręki. Albo czymś gorszym, bogowie wiedzą co te bestie miały na zębach. Piła z ohydnym chrupnięciem wgryzła się w kość powyżej zmiażdżonego nadgarstka. Żołnierz ocknął się i zaryczał. Okropnie, ale krótko. Bo, gdy kość ustąpiła, natychmiast zemdlał znowu.
- I teraz można pracować. Widzisz, teraz dzięki zostawionej nadmiarowej skórze i odciągniętym wcześniej mięśniom można ładnie uformować kikuta, by proteza dobrze się trzymała.
By to osiągnąć odciągnął okostną raspatorem i opracował kość dłutkiem, później zszył wszystkie ważne naczynia, mięśnie, odpowiednio ułożył skórę i zaszył kikut.
- Dobrze chłopcze, bardzo dobrze. Jak skończysz wymiotować otrzyj twarz, sztachnij się z tej buteleczki i pomożesz mi przy tym z żelastwem w brzuchu. Gównem nie śmierdzi, znaczy szanse ma.

***

Po bitwie Aureolus chciał sobie jakiegoś martwego demona obejrzeć, sekcję zrobić, może jakąś dysertację byłaby okazja napisać, niestety nie było mu dane.
- Zostawcie mi jednego do sekcji - poprosił - albo chociaż jakiegoś rannego do sprawdzenia jak jad pająka i inne trucizny na nich działają.
- A jednego półżywego, żeby zobaczyć jak to jest dostać wpierdol od pomiotu chaosu, też chcesz? - warknęła roześmiana Lexa, swoim twardym tonem głosu i szarpnęła jakieś zwłoki za kark.
Nie zdziwił się, że jego pomysł nie spotkał się z akceptacją załogi, ale zaskoczyło go to, że to akurat Lexa okazała się tak ostrożna. Choć być może źle odczytał jej intencje. ~Trudno, pokroję sobie coś w Lustrii - pomyślał ponownie koncentrując się na łataniu kolejnego rannego żołnierza. Zanim skończył łatać rannych, po stworach Chaosu nie pozostał nawet ślad na powierzchni morza.
- Cholerni asekuranci.
 

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 15-08-2017 o 13:57.
hen_cerbin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172