Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-12-2017, 11:25   #1
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
[Ścieżki Przeklętych] Przez ostępy Drakwaldu

"Być może Archaon został pokonany, ale w Drakwaldzie wciąż grasują potwory. Biada podróżnemu, który zapuści się w głąb lasu". - Uli, fanatyk.





10 dzień Brauzeita, 2522 roku K.I.
Untergard, Wielkie Księstwo Middenheim i Middenlandu,
cztery dni po bitwie ze zwierzoludźmi Khazraka Jednookiego,


dzieciństwie słyszeli od starszyzny przeróżne opowieści na temat Wielkiej Wojny z Chaosem. Historia Magnusa Pobożnego i jego zwycięstwa nad armiami Chaosu była powszechnie znana. Chociaż w ciągu dwustu lat, jakie upłynęły od tamtej pory, nie brakowało wojen i przeróżnych zagrożeń, Imperium nigdy wcześniej nie stanęło w obliczu takiego niebezpieczeństwa. Aż do teraz. Archaon, Władca Chaosu, zaatakował Imperium, wiodąc pięć potężnych armii. Z Pustkowi Chaosu wyruszyły hordy mutantów, koszmarnych potworów i ogarniętych obłędem czarnoksiężników. Biczownicy i wróżbici głosili, iż nadszedł kres ludzkości. Łatwo było dać temu wiarę, gdy słyszało się o hordach najeźdźców plądrujących i palących wszystko na swojej drodze, pustosząc północne prowincje Imperium.

W ciągu kilku ostatnich miesięcy słyszeli niezliczone opowieści. Ludzie powiadali, że Sigmar znów stąpał po ziemi. Podobno armia wilków zaatakowała kislevskie miasto Erengard. Dawni bohaterowie powstali z grobów, by bronić Imperium. Ludzie zapewniali, że pod Middenheim odniesiono wielkie zwycięstwo. Z drugiej strony mówiło się, że w Talabheim szaleje zaraza. Mogli jednak wierzyć tylko w to, co sami widzieli, choć niektórzy z chęcią pozbyliby się powracających w snach wizji mordu i okrucieństwa, których doświadczyli w czasie wojny. Dziewiątka awanturników, których miał ze sobą połączyć los, mogła wierzyć jedynie w to, co sama widziała.


Znajdowali się w niewielkim miasteczku Untergard, leżącym w lesie Drakwald. Niektórzy - jak Lorelei czy Peter - mieszkali tutaj od urodzenia, innych rzuciła w to miejsce wojenna pożoga. Odpoczywali po dziewięciodniowej bitwie o utrzymanie osady z zastępami zwierzoludzi, którzy pewnej nocy wdarli się na mury, przebili do środka i opanowali wschodnią część Untergardu. Walczących wspomogły setki imperialnych żołnierzy i krasnoludzkich sprzymierzeńców a most łączący wschodnią część miasta z zachodnią stał się miejscem niewyobrażalnej rzezi. Atak został powstrzymany, jednak za zwycięstwo przyszło zapłacić wysoką cenę.

Zginęło wielu mieszkańców i ochotników, a wschodnia część miasteczka była zupełnie zrujnowana. Choć miejscowi zabrali się za jego odbudowę, brakowało wielu podstawowych materiałów, przez co prace posuwały się ślimaczym tempem. Imperialna armia ruszyła na północ, gdzie przeniosły się walki, a ci, którzy zostali w Untergardzie, z mozołem pomagali tubylcom w przeróżnych pracach. A przynajmniej większość, gdyż szlachcianka Falkenberg nawet w takich okolicznościach nie miała zamiaru skalać delikatnych dłoni fizyczną pracą, wysyłając na podwójną zmianę swego sługę. Od zakończenia walk niemal nie przestawało padać, brakowało też ludzi do grzebania poległych i miejscowi bali się wybuchu zarazy.

W międzyczasie pracowano nad umocnieniami miasta a każdy mieszkaniec osady przez kilka godzin dziennie pełnił straż na murach i palisadzie nad rzeką. Pomimo odejścia wojsk imperialnych i względnego spokoju, w mieście został utrzymany stan wojenny, zarządzony przez kapitana straży miejskiej, Gerharda Schillera, którego wszyscy mieszkańcy bardzo szanowali. Codzienną walkę o lepsze jutro miasteczka rozpoczynano w jedynej gospodzie Untergardu "Pod Złotym Zającem", gdzie zbierali się mieszkańcy i ochotnicy, by wysłuchać porannej odprawy i rozejść się do swoich obowiązków.


Tego dnia było jednak inaczej. Ulewy w końcu ustały, przynosząc ze sobą delikatną mgłę a na zewnątrz dostrzec można było poruszenie, dość niespotykane ostatnio w Untergardzie. Zebrani w gospodzie miejscowi ruszyli ku wyjściu na rynek Ackerplatz a jedyne, co się od kilkunastu dni nie zmieniło, to smażona na grzybach jajecznica, słabe piwo zmieszane z wodą i czerstwy chleb, które karczmarz podawał w ramach porannego posiłku. W obecnych warunkach jednak wiadomo było, że na wykwintniejsze jedzenie nie można było sobie pozwolić a ludzie cieszyli się, że w ogóle mają co jeść. Ponoć wozy z zapasami były w drodze, jednak kiedy miały dotrzeć do Untergardu, tego nikt nie potrafił powiedzieć. Kończąc śniadanie we wspólnym gronie, dziewiątka awanturników zerkała przez okno w kierunku rynku, zastanawiając się, o co tym razem może chodzić.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 09-12-2017 o 12:56.
Kenshi jest offline  
Stary 09-12-2017, 18:13   #2
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
Dawi nie liczył już nawet dni, które spędził na froncie, z dala od swoich towarzyszy. Wszystkie zlewały mu się w jeden, odkąd po zasadzce zwierzoludzi pod jakimś miastem ludzi na północ stąd, on i jego drużyna tarczowników poszli w rozsypkę. To było trzy tygodnie temu i od tamtej pory nie spotkał żadnego pobratymca z oddziału, więc brał pod uwagę, że nie udało im się przeżyć, albo są odcięci zastępami wroga od tej części Middenlandu. Niby istniała jakaś iskierka nadziei, jednak khazad przestał wierzyć w cuda już dawno.

Tym bardziej zaciekle walczył z koziogłowymi, gdy ci przypuścili szturm na Untergard. Dziewięć długich dni, podczas których śmierć zebrała swe żniwo po obu stronach. Dziewięć dni ekstremalnego wysiłku, galonów wylanego potu, rozdzielanych młotem ciosów i miażdżonych czaszek. Walczył najzacieklej, jak potrafił, jakby podświadomie chciał wziąć odwet za zaginionych braci, jakby każdego skurwiałego zwierzoczłeka chciał osobiście odesłać w zaświaty. Kilka razy w ciągu tej bitwy został powierzchownie ranny, ale takie pierdoły nie były w stanie zatrzymać go przed pomocą tym ludziom. Zwłaszcza, że rozkazy z Karaz Ankor były jasne - wspomóc ludzkich sprzymierzeńców w walce z hordami Chaosu.

Wielu przez te dziewięć dni walczyło ramię w ramię z Harginsonem, niewielu przeżyło. Dzisiaj zasiadał w karczmie z tymi, którym dane było wyjść z bitwy cało. I o ile do większości miał neutralne podejście, tak największą nieufnością i obrzydzeniem darzył tę elfią wiedźmę. Brokk nie rozumiał magii i nie zamierzał jej zrozumieć, bo dla niego istniał tylko jeden jej rodzaj - ta, której używali mistrzowie run do nadawania krasnoludzkim broniom i pancerzom specjalnych właściwości. To była sztuka i kunszt, a nie jakieś mamrotanie regułek pod nosem. Elfica nie wchodziła mu w drogę, więc i on był spokojny, ale zawsze mogło się to zmienić.

Harginson wsuwał ze smakiem jajecznicę z grzybami przygotowaną przez tego człeczego karczmarza, mlaskając przy tym i wydając z siebie pomruki zadowolenia. Posiłek był pożywny i sycący, a Brokkowi nie przeszkadzało, że właściwie codziennie jedli to samo. Takie były czasy. Gdyby ktoś postronny przyglądał mu się, ujrzałby krępego, szerokiego w barach krasnoluda o długiej, brązowej brodzie, która w kilku miejscach pospinana była miedzianymi klamrami. Rysy miał szorstkie, spojrzenie chłodnych, niebieskich oczu harde, a łapy ukryte pod rękawami kaftana wielkie, co zdradzało sporą siłę.

Nosił na sobie kolczugę, kaftan kolczy i skórzane nogawice, a pancerza dopełniał hełm z osłoną twarzy, który przytroczony był obecnie do plecaka leżącego obok nogi khazada, z którym się nie rozstawał nawet na moment. Walczył prostym w budowie, ale wytrzymałym i śmiercionośnym młotem bojowym, a za ochronę służyła mu okrągła tarcza z guzem oparta teraz o ścianę nieopodal plecaka. Prawie skończył śniadanie, gdy jego uwagę zwróciło to, co działo się na rynku.

- Człeczyny po coś się zbierają, trza by to sprawdzić, nie? - mruknął ciężkim, basowym, zachrypłym głosem, ale nie spojrzał na nikogo przy stole.

Dokończył szybko jajecznicę, bekając przy tym donośnie, pozbierał swoje klamoty i ruszył na Ackerplatz zobaczyć, co tam się dzieje.
 

Ostatnio edytowane przez Mroku : 09-12-2017 o 18:16.
Mroku jest offline  
Stary 10-12-2017, 08:35   #3
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Bywała głodna. Bywało jej tak zimno i niewygodnie w wiejskich karczmach, że żałowała, że jednak nie została na dworze ojca. Tylko czy gdyby została, to wciąż by żyła? Nie wiedziała nawet, czy jej rodzina przeżyła i co się stało z majątkiem. Ludzie mówili, że Hochland kiedyś płonął prawdziwym ogniem, a po najeździe Chaosu co najwyżej dogasał. Nie chciała tego przyjąć do siebie, nie chciała myśleć o tym, co mogło się stać. Przecież sama odeszła, bo nie miała tam u ojca żadnej przyszłości, więc nie powinna teraz o tym myśleć, a mimo to, nie dawało jej to spokoju. Może dlatego, że ojciec zawsze starał się przychylić jej nieba, a Heinrich, najmłodszy brat był tym, z którym zawsze się najlepiej dogadywała i nie chciała, by spotkało go coś złego? Ale to była wojna, a na wojnie są ofiary. Musiała być twarda.

Miała przecież jeszcze Herpina, który przez ostatnie tygodnie stał się jej bliższy, aniżeli rodzina była kiedykolwiek. Dwa razy stawili czoła mutantom, podróżując z uchodźcami z Bogenhafen, co tylko wzmocniło ich więź. Mężczyzna na pewno pamiętał czasy, gdy Annike za wszelką cenę zatruwała mu życie, niezadowolona, że ojciec przydzielił jej taką - z pozoru - niezdarę. Najazd Archaona pozwolił jednak zrewidować jej podejście do Udosa. Miała w nim oparcie i wsparcie, gdy trzeba było walczyć o życie, przez co podejście szlachcianki do niego zaczęło się zmieniać. Nadal pozostawał jej sługą, ale nie cisnęła go tak, jak kiedyś. Był przydatny i był po jej stronie, nieważne co się działo. Takiej osoby w obecnych czasach można było ze świecą szukać. A ona kogoś takiego miała.

Po najeździe na Untergard, gdzie każdy każdemu ratował życie i nawet nie było sobie za co dziękować, bo przecież to normalne, że ludzie i nieludzie walczą z pomiotami Chaosu, zostali w miasteczku, by przeczekać i podjąć dalszą podróż. Annike kilka razy podczas dziewięciodniowych walk ukrywała się tu i tam, widząc śmierć wieśniaków i imperialnych żołnierzy, ale robiła to, bo nie chciała dać się zabić. Nie chciała umrzeć, bo to nie był jej czas. Przecież każdy zrobiłby to samo na jej miejscu! Jednocześnie jakaś część jej duszy martwiła się o Herpina, by nic mu się nie stało, no bo kto będzie czyścił jej broń, prał ubrania i sprawdzał, czy woda w kąpieli jest odpowiednio ciepła?

Szlachcianka była wysoką, smukłą kobietą o długich blond włosach, które zwykle spinała rzemykiem w koński ogon. Sigmar obdarzył ją wspaniałą urodą i dość obfitym biustem, przez co zwracała uwagę każdego mężczyzny, a dzięki swojej fizyczności i urokowi osobistemu potrafiła zawsze dostać to, czego chciała. Bo Annike umiała być miłą i serdeczną, co w połączeniu z piękną buzią zawsze przynosiło pożądany efekt.


Ubrana była w obcisłe spodnie podkreślające jej kształty, skórznię i długi, dobrej jakości płaszcz z kapturem. Stroju dopełniały wysokie buty na płaskiej podeszwie, umorusana krwią chustka z broszą oplatająca smukłą szyję oraz czapka z kitą piór. Za pasem nosiła pistolet skałkowy, który zabrała z kolekcji ojca (i który do tej pory nigdy jej nie zawiódł), a przy boku dyndał rapier z misternie wykonaną oślą podkową i kabłąkiem. Reszta jej rzeczy znajdowała się w zamkniętym na klucz pokoju na piętrze. Może i kobieta wyglądała na słabą i niegroźną, ale niejeden mógłby się zdziwić, gdyby stanął z nią w szermiercze szranki, a i jako Hochlandka z krwi i kości, z bronią palną też radziła sobie dobrze.

Miała już dosyć ciągle tego samego paskudnego śniadania, tak samo jak i prób wymuszenia na niej czegokolwiek. Zwłaszcza pomocy wieśniakom. Nie miała zamiaru brudzić sobie rąk, a tym bardziej się przemęczać. Herpin trochę zmężniał, więc mógł brać dwie zmiany - Annike w tym czasie czytała książki, które zabrała ze sobą z dworu ojca a na które wcześniej nie miała czasu. Czasami też bawiła się z dziećmi na Ackerplatz, ale nie dlatego, że sprawiało jej to przyjemność, tylko po to, by zabić dłużący się czas. Czuła się w tym miasteczku nie na miejscu, jak kamień w bucie, który chcesz wytrząsnąć, bo ci przeszkadza, ale jakimś cudem cały czas go czujesz.

Niezbyt się przejęła, gdy na rynku poczęli zbierać się ludzie, ale ostatecznie ciekawość wygrała, bo przecież to znowu mógł być jakiś najazd zwierzoludzi, albo Sigmar wie co. Nie kończąc paskudnej jajecznicy, wytarła chustką usta i skinęła głową na Herpina.
- Idziemy sprawdzić, co się tam dzieje - rzuciła nieznoszącym sprzeciwu tonem. W tym momencie jej głos był zimny, jednak potrafiła sprawić, by był gorący, niczym piaski Arabii, o której czytała kiedyś w jednej z książek z biblioteczki ojca.

Skrzywiła się tylko, słysząc beknięcie tego nieokrzesanego krasnoluda. Gestem dłoni dała znać Udosowi, by podniósł cztery litery, a gdy to zrobił, sama również to uczyniła, podążając za nim na zewnątrz. Szła wyprostowana, z uniesionym wysoko podbródkiem, z lewą dłonią spoczywającą luźno na rękojeści rapiera. W tej zbieraninie plebsu musiała cały czas podkreślać, że jest tą, w której żyłach płynie szlachetna krew. Że jest wyjątkowa.
 
Tabasa jest offline  
Stary 10-12-2017, 14:13   #4
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Ostatnie tygodnie były dla Herpina jak mitologiczna walka człowieka z żywiołem Mannana. Świat nie był pełen spokoju i radosnego uniesienia, nie brakowało w nim jednak wytężonej pracy mięśni i umysłu mierzących się z bezbrzeżnym okrucieństwem najeźdźców.

Sługa bardzo chętnie jadł. Starał się dotrzymać etykiety za wszelką cenę, walcząc z przemożną ochotą wepchnięcia sobie do ust każdego jadła w zasięgu wzroku. Od kilku dni pracował ciężko fizycznie i choć czuł, że potrzebuje czasu na regenerację nie chciał zwalniać tempa.

Widząc, że jego pani dotyka chustką kącików ust przełknął ostatni znajdujący się w ustach kęs i wstał, by nie kazać jej czekać. Doskonale wiedział, że tym gestem dawała mu znać by był do dyspozycji. Po nim nastąpiło polecenie i ponaglenie, czym prędzej więc zarzucił torbę na ramię i ruszył do drzwi torując przejście i uchylając skrzydło, by Annika mogła przejść pierwsza.

Obserwował czujnie otoczenie przez cały czas, wodząc dynamicznie oczyma po twarzach i przedmiotach a uszami wyłapując dźwięki bliskie i dalekie. Jego ubranie, czyste i spójne z ubiorem jego pani, częściowo skrywała skórzana kurtka niemal czarnego koloru, zaimpregnowana woskiem z sadzą. Spod jej poły wystawał trzonek toporka.

Uchylił czoła, gdy Annika go mijała. Wzrokiem omiótł w tym czasie pozostałe osoby, z którymi śniadali. O kilku z nich miał już coś do powiedzenia, do innych zaś miał ambiwalentne odczucia. Zwłaszcza nieokrzesany krasnolud i tajemnicza elfka przyciągali jego wzrok. Od samego początku darzył ich oboje niedużym kredytem zaufania a dostrzegając jakie spojrzenia rzucali sobie nawzajem domyślał się, że są siebie warci.

Na zatłoczonej ulicy Herpin miał pełne ręce roboty. Parł naprzód dwa kroki przed szlachcianką, prowadząc ją po chodniku z darnic i za wszelką cenę unikając rozmoczonej wielodniowym deszczem brei zalegającej na ziemi. Niejednego napotkanego człowieka przeprosił na bok, by panienka mogła swobodnie przejść. Niepokornych zwyczajnie spychał z drogi.
 
Avitto jest offline  
Stary 11-12-2017, 22:29   #5
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Gdy dotarło do niej, że została złapana i że sytuacja robi się mało pozytywna, mało co nie zmoczyła portków ze strachu. Wielki Kozak z twarzą poznaczoną bliznami nie wyglądał ani przyjaźnie ani głupio. Pożałowała, że dała się podpuścić i wplątać w zakład z dwoma obszczymurkami.

Rude brwi powędrowały w górę, gdy Lorelei próbowała zrobić dobrą minę do złej gry i nadać twarzy uwodzicielskiego wyrazu, o jakich rozmawiała niedawno z przyrodnimi siostrami.

- Co ty robisz dziewczynko? - odezwał się wojownik, spoglądając na ręce próbujące wymacać przypiętą do pasa sakiewkę, ukrytą pod futrem z niedźwiedzia którym był okryty. - Doigrasz się kiedyś dziecko - rzucił i wtedy nieznajoma spojrzała na niego.

Bystry wzrok jasnobrązowych oczu, ocean piegów zalewający twarzyczkę dziewczyny urzekły błyskawicznie wielkiego człowieka pochodzącego z Kislevu.

Douko chwycił ją mocniej za rękę, która puściła sakiewkę i posadził koło siebie na ławie. Dziewczyna czerwieniła się i bladła na przemian, próbując się wyrwać i rozewrzeć mocno zaciśnięte na ręku palce.

- Życie ci niemiłe, czy masz bogatych rodziców co z kłopotów cię wyciągają? - zapytał Douko puszczając chwyt.

Dziewczyna miast opowiedzieć zerwała się natychmiast do ucieczki licząc na łut szczęścia i niezgrabność Niedźwiedzia, jak nazwała Kozaka w myślach.
- Stój bo zawołam straże - powiedział spokojnym głosem - Usiądź, pogadamy. Może wytłumaczysz mi się co tu robisz, dziecko?

Młoda zatrzymała się w pół ruchu, wygięta niewygodnie nad ławką.
- Dziecko - prychnęła oburzona - Nie jestem dzieckiem. - minę miała taką, jakby to ona robiła Kozakowi łaskę, że została. Powoli osunęła się na ławę, opierając łokciami o blat i odrzucając poły burego płaszcza.

- Kim więc jesteś? - zapytał Kislevita, widząc minę dziewczyny - Jesteś głodna? Potrzebujesz pieniędzy, że po cudzych sakwach szukasz?

- Założyłam się
- mruknęła dziewczyna niewyraźnie, choć hardo spoglądała w oczy mężczyźnie.

- To głupi był zakład, ale masz tu dwa szylingi i powiedz znajomym, że tylko tyle żem miał. Potem spław ich i wróć do mnie, bo jak mniemam żeś miejscowa. - odparł wyciągając dwa srebrniaki z sakiewki i podając je młodziutkiej dziewczynie.

- A co ty sobie myślisz? Żem ja jaka pokątna dupodajka? Niezłe masz o sobie mniemanie, że grosze oferujesz. - oczyska oburzonej dziewczyny ciskały gromy - I jeszcze rozkazy chcesz wydawać.

- Jak sobie chcesz
- odburknął niezadowolony, puszczając uwagę mimo uszu i chowając monety z powrotem do sakiewki, po czym wstał i podszedł do szynkwansu. - Piwo poproszę - powiedział - i podwójną strawę na dwóch miskach.
Nim skończył zamawiać, rudej, pyskatej złodziejki już nie było.

A potem, tej samej nocy miasto zostało zaatakowane i dorastająca Rory całkowicie zapomniała o Niedźwiedziu. Obrona miasta, atak zwierzoludzi, śmierć i zniszczenie sprawiły, że pierwsza, poważniejsza wpadka wywietrzała jej z głowy.

Aż do dzisiaj, gdy wpadła na Niedźwiedzia w "Pod Złotym Zającem". Słowa powitania do gospodarza zamarły jej na ustach. Zakręciła się w miejscu jak fryga, próbując zejść szybko z oczu Kozaka.
Za późno.
Westchnęła, zwiesiła lekko ramiona i poddała się.
Co ma być, to będzie.
A potem wpadła na plan i humor się jej poprawił.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 12-12-2017 o 09:40.
corax jest offline  
Stary 11-12-2017, 23:54   #6
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Gottfried usiadł na łóżku. Oddech się mu powoli uspokajał po następnej ciężkiej nocy z koszmarami. Bitwa o Untergart zakończyła się kilka dni temu. Ludzkość wyszła obronną ręką lecz zginęło setki obywateli Imperium jak i obcokrajowców, którzy chwycili broń by bronić życia swego jak i ludzi z którymi w mieście przebywali.

Gottfried przybył kilka dni przed bitwą wraz ze swoim Mistrzem Piromantą Wolfgangiem i jego uczniem Martinem. Lata spędzone na treningach w Altdorfie zrobiły z Gottfrieda twardego człowieka, ale dopiero podczas piekielnej bitwy życie zrobiło sprawdzian uczniowi Wolfganga.
W drugiej dobie walk zginął Martin osaczony przez oddział zwierzoludzi.
Mistrz wraz z żołnierzami, którym dowodził nie zdążyli przyjść na ratunek młodzianowi a Gottfried widział jak kolega z celi od sześciu lat zostaje rozsiekany przez chaosytów. Walka trwała i coś wstąpiło w drugiego ucznia.
Z krzykiem na ustach i czerwoną mgłą na oczach rzucił się w tłum mutantów, którzy walczyli na jednej z głównych ulic. Welger siał zniszczenie wśród mięsa armatniego armii chaosu. Prowadziła go złość, chęć zemsty.
W końcu został otoczony i już przewaga wroga oraz większa odwaga mutantów przechylała szalę zwycięstwa w tej potyczce na niekorzyść Gottfrieda. Lecz tym razem Mistrz Wolfgang zdążył i spopielił zachodzących od tyłu jego ucznia wrogów.
Gdy niesforny, opętany uczniak zwrócił wzrok na wybawiciela poczuł skruchę a ułamek później zobaczył jak mag ognia traci głowę po potężnym cięciu minotaura. W ostatnim z trzech magów zaczęło się kotłować. Żołnierze Imperialni otoczyli kordonem Gottfrieda i zaczęli odciągać go na tyły.

***

Co noc ten sam sen. Raczej koszmar, który przedstawiał prawdziwe zdarzenia sprzed około tygodnia. Teraz był sam. Nie znał nikogo w tym mieście,
ale wiedział, że ma misję którą odziedziczył po swoim Mistrzu.

Następne dni bitwy były zmaganiami maga z własnymi słabościami. Lecz duma i wrodzona zapiekłość trzymała go przy życiu. Wiele odniósł ran i sam koniec bitwy przeleżał w lazarecie.

***

Gottfried podniósł się z łóżka. Westchnął głęboko czując się lepiej niż poprzednimi dniami gdy całe dnie lało. Taka pogoda przygnębiała go i czół się słabszy. Lecz dzisiejszego dnia słońce zaczynało wygrywać z chmurami deszczowymi.

Wszedł do sali jadalnej gdzie przebywali pozostali przy życiu obrońcy miasta.
Górował nad większością z nich swoją wielką sylwetką. Jego czerwona tunika wyróżniała go wśród zgromadzonych. Mag rozejrzał się za wolnym miejscem i skierował swoje ciężkie kroki do stołu gdzie siedziała dziwna zbieranina.
Wyniosła szlachcianka, niziołek, kilkoro ludzi i krasnolud oraz elfka.
Uśmiechnął się pod nosem i bez pytania usiadł na ostatnim wolnym miejscu.
- Co dziś dają?- Zapytał i popatrzył na talerze biesiadników.
- Hehe. Znowu jajecznica?- Zaśmiał się sam do siebie.

Podczas posiłku przyglądał się każdej osobie siedzącej przy stole. Nic nie mówił tylko patrzył swoimi podkrążonymi oczyma.
Gdy nastąpiła wrzawa na dziedzińcu obejrzał się by zobaczyć za oknem zbierającą się na placu tłuszcze.
Pierwsi ciekawscy przy stole wstali i ruszali do drzwi. Gottfried najpierw dokończył posiłek i wstał popijając tym czymś co nazywali tu piwem.
- Nooo. Ciekawe czym dziś nas uraczą?- Powiedział ocierając rękawem pianę z wąsów i brody. Chwilę później już był na dziedzińcu stojąc lekko z boku. Był wysokim i nieliczni mogli mu przysłonić widoku więc sam nie chciał przeszkadzać mniejszym.
 
Hakon jest offline  
Stary 12-12-2017, 00:08   #7
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Ubrany w szary habit akolita Sigmara, Peter Hochmeister nadal myślami był przy swoim ostatnim pacjencie. Wilhelm Marshall był giermkiem rycerza, który oddał swoje życie za mieszkańców Untergardu. Akolita widział wiele podobieństw w ich sytuacji - obaj stracili kogoś ważnego i żaden z nich nie mógł też zrobić nic poza patrzeniem jak ich mentor umiera. Zapewne w miasteczku podobne doświadczenia miało więcej osób. Nie tylko ludzi, jak on, giermek czy Gottfried, uczeń zabitego przez minotaura piromanty. Nawet cicha elfka siedząca teraz obok kogoś straciła. Widział ją, kiedy po bitwie chowała swojego towarzysza. Zastanawiał się nawet czy nie podejść i zaproponować pomocy, ale na co elfowi błogosławieństwo Sigmara… A nawet gdyby elfka się zgodziła, to pewnie tylko by przeszkadzał. O ile o krasnoludzkich zwyczajach coś wiedział jako akolita Sigmara, najbardziej pro-krasnoludzkiego boga w ludzkim panteonie, to o zwyczajach pogrzebowych elfów absolutnie nic.
Peter zresztą był tylko akolitą - nie miał prawa nauczać ani odprawiać rytuałów. I po prawdzie nie bardzo też wierzył teraz w boską pomoc i protekcję. Gdzie był Bóg, kiedy jego kapłan oberwał przypadkową strzałą? Staruszek zawsze nauczał, że Sigmar trzyma pieczę nad dobrymi ludźmi. A tymczasem zginęli właśnie ci odważni, dzielni ludzie (i krasnoludy. A nawet jakiś elf), a wielu ludzi, którzy w najlepszym razie powinni gnić w więzieniach, łazi w najlepsze po mieście i puszy się niczym pawie. Chociaż oni przynajmniej w większości spełnili swój obowiązek i stanęli naprzeciw hordy zwierzoludzi z bronią w ręku. I wielu teoretycznie “złych” ludzi wedle standardów wiary zginęło bohaterską smiercią, z jakiej Sigmar byłby dumny. Zupełnie jakby to jakim jesteś człowiekiem, nie miało żadnego znaczenia. Bo jak inaczej wytłumaczyć to nie zginął pewien tchórzliwy akolita? Nawet nie wyjął swojego młota podczas bitwy, a jedyne co robił to odciągał rannych i starał się ich opatrzyć na miarę swoich umiejętności, których miał mniej niż mało. Nawet z głupią strzałą nie potrafił sobie poradzić. Spojrzał na swoje ręce jakby nadal spodziewał się zobaczyć tam krew umierającego nauczyciela. Nie wiedział też czemu umierający kapłan przekazał mu swój święty symbol Sigmara - wyglądający jak bardzo stary amulet ukształtowany na wzór komety z dwoma ogonami i zawierający w sobie fragment jadeitu. Przecież Peter nosił już swój symbol młota na łańcuszku…
Gdy tak myślał i bardziej przesuwał jedzenie po talerzu niż brał je do ust zauważył, że dziś przy stole zebrało się naprawdę mieszane towarzystwo: szlachcianka ze służącym i kislevski kozak, elfia czarodziejka i krasnoludzki wojownik, Lorelei, złodziejka i jedyna osoba jaką tu znał i niziołek - strażnik, a na dokładkę jeszcze jeden czarodziej, który wyglądał jakby od bitwy nie zmrużył oczu. I jeszcze on, przepełniony wątpliwościami bezużyteczny akolita bezużytecznego boga…
Gdy współbiesiadnicy zaczęli podnosić się od stołu, Peter wstał. I tak nie miał ochoty na jedzenie. Do początku swojej zmiany w lazarecie miał jeszcze czas, a oni wszyscy wyglądali jakby wiedzieli co robią. Jakby byli pewni, że ich działania mają sens i czemuś służą. Powlókł się więc za nimi. Równie dobrze może być bezużytecznym na głównym placu miasta co w karczmie czy w ruinach świątyni.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 12-12-2017 o 00:17.
hen_cerbin jest offline  
Stary 12-12-2017, 07:30   #8
 
Feniu's Avatar
 
Reputacja: 1 Feniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputację
Ten ubrany w płaszcz z garbowanej skóry niedźwiedzia Kislevita przyzwyczajony był do życia w drodze, wraz z oddziałem Vladimira Kuzniecowa trafił do Untergadu dwa tygodnie temu. Stacjonowali wraz z oddziałem po wschodniej stronie miasteczka. Tej nocy gdy nastąpił atak, pełnił właśnie wartę w obozie. Zwierzoludzie wdzierający się do miasta byli przerażający, wielu jego kamratów zginęło tej właśnie nocy. Nie utrzymali niestety swoich pozycji i zmuszeni byli wycofać się na most, a później na zachodnią część miasteczka. Walki trwały całe dziewięć długich dni pełnych strachu, cierpienia. Wojskom imperialnym, w skład których wchodził i jego oddział, udało się jednak odeprzeć najeźdźców. Po wygranej bitwie, przyszedł czas na leczenie ran i odbudowę miasteczka.
Douko nie wyruszył jednak wraz z resztą wojska w dalszą krucjatę przeciwko chaosowi. Pozostał tutaj w Untergadzie, nie miał już swego oddziału. Wszyscy jego kamraci zginęli, a on sam miał wielkie szczęście, że żył nadal. Poranki i wieczory najchętniej spędzał w jedynej karczmie jaka się tu ostała. Jego towarzysze broni zginęli ale krzywda wyrządzona przez chaos brata różne osoby z różnych klas społecznych.

Największą jednak niespodzianką dla niego było to że spotkał pewną dziewczynę, która parę dni wcześniej pomimo panującego wszechobecnie cierpienia, próbowała go okraść. Ten złapawszy złodziejkę na gorącym uczynku nie zwołał jednak straży, bo i kto by się w obliczu takiego zagrożenia złodziejami przejmował. Jakież było jego zdziwienie gdy zobaczył ją w karczmie “Pod Złotym Zającem”. Z jednej strony rad był, że przeżyła z drugiej strony złość w nim wzbierała na jej widok.
- Cóż to za spotkanie - odezwał się do “starej znajomej”, klepiąc jednocześnie sakiewkę i przysuwając swoją sakwę bliżej nóg. Nie chciał by zawartość jego, choć nędzna zmieniła właściciela. - Miewam ja nadzieję, że po tym co się tu stało, te śliczne rączki nie będą się już kleić do cudzych rzeczy. - ciągnął przyciszonym głosem nachylając się nad uchem rudej dziewczyny.
Ta zaś skamieniała na widok upartego kozaka.
Szybko odzyskała rezon i jakby witając dawno widzianego kompana przytuliła mocno mężczyznę:
- Ty żyjesz! - rzekła w głos by ciszej dodać: - chybaś oszalał. Teraz najlepszy czas.
Puściła w końcu Niedźwiadka.
-Ciężko zmienić swe przyzwyczajenia - skwitował Douko, - miło jednak wiedzieć, że żyjesz. Teraz siadaj i zjedz z nami, bo nie wiadomo co nas dzisiej jeszcze spotka.
- A co? masz zbędbne dwa srebniaki? -rude brwi powędrowały ironicznie do góry, a oczy błysnęły humorem.
- Może znajdzie się coś ale nie teraz. - uśmiechał się najmilej jak potrafił, a i tak na twarzy malował się tylko grymas. Douko niezwykł był do wyrażania emocji.
Zajadł kęs chleba by zebrać myśli. Kontakty z ludźmi nie wychodziły mu nigdy najlepiej.
- Mhm - Lorelei dosiadła się dość blisko i trąciła kolanem udo Kozaka - chcesz coś zarobić? - uśmiechnęła się przy okazji wyczarowując kawałek chleba i dla siebie.
- Zależy co masz na myśli? - Douko spojrzał na nią pytająco, - Nie wiem nawet jak masz na imię?
- Rory - dziewczyna niespecjalnie rzucała się na jedzenie - Jak co mam na myśli? Kasę. Sam mówiłeś, że czasy ciężkie. Kasa zawsze się przyda.
- Tylko o to ci chodzi co? - odparł zniesmaczony, - chcesz kasę to w kości ze mną zagraj, wygrywasz daje ci dwa srebrne, przegrywasz ty mi dajesz dwa. - zaproponował Douko.
- E. Ja nie jestem hazardzistka. Potrzebuję pomocy z przeniesieniem skarbu. Pomożesz, to się podzielę zyskiem. - Lorelei mierzyła Douko wzrokiem.
- Skarbu powiadasz, a czyjże ten skarb, bo chyba nie twój? - kislevita zapytał z ironią w głosie, na co rudzielec łypnął na niego ze złością.
- Znalazł się wszystkowiedzący - pokręciła głową jak małe dziecko przezywające rówieśnika - właśnie, że mój.
- No to jak? - uśmiechnęła się zachęcająco i przekonująco a piegowata twarz stała się wyjątkowo urocza.
- A już, że pomogę, jeśli tylko twoje to się okaże. - odparł Douko
- No to kończ jeść i idziemy - zakomenderowała zadowolona Lorelei otrzepując dłonie z okruszków. Bezczelnie sięgnęła też po kubek kislevity i chlipnęła czystą zimną wodę
Kislevita spojrzał na nią spode łba - uspokuj że się dziewucho, najpierw strawę daj dokończyć, a od popijania cudzych trunków broda ci urośnie.
- Spieszno mi. - wzruszyła ramionami z tonem nieco nadętym i nawykłym do dyrygowania - Broda kobietom nie rośnie. Ale może dlatego wody tyle pijesz by Twoja rosła, hm? - zachichotała lekko. Przestała równie szybko robiąc proszącą minkę widząc kwaśną reakcję kozaka - Nooooo choooodźmy. Nie daj się prosić.
- Mówię, zaraz! - odparł kozak lekko poirytowany, że mu panna jeść jajecznicy na grzybach dokończyć nie pozwala. Po dłuższej chwili dokończył jednak co miał, zebrał swój dobytek i ruszył się z ławy pytająco spoglądając na Rory.
Ta ruszyła się również ale mina jej zrzedła i zmarkotniała gdy dostrzegła tworzące się na zewnątrz zamieszanie.
- Chyba powinniśmy zobaczyć co się tam dzieje… -
pochyliła się bokiem ku kozakowi zadzierając jednocześnie głowę by spojrzeć na niego. - … lepiej wiedzieć.
- Ano, skarb twój będzie musiał poczekać -
odpowiedział nie patrząc na nią lecz obserwując tłum zbierający się za oknami.
Gdy wyszli z karczmy parł naprzód przedzierając się przez tłum ludzi zmierzających w kierunku Ackerplatz.

 
Feniu jest offline  
Stary 12-12-2017, 23:44   #9
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
W rodzinnych stronach nikt nie przejmował się najazdem Archona. Niziołki żyły w przekonaniu, że Burza Chaosu zwyczajnie przejdzie bokiem, nawet nie zbliżając się do ich ziem. Co prawda Hisme - Starszy Krainy Zgromadzeń przeprowadził mobilizację i wysłał na Północ znaczny kontyngent, jednak mało kto przykładał do tego wagę. Ludo wybrał się w drogę jednak z innego powodu. W jednej z chat, cała familia Kołodziejów radziła i ustalała kto ma odszukać Niklausa Kołodzieja. Większość krewniaków spuściwszy oczy, zatonęła w głębokiej zadumie. Mały lud ogarniał strach, jak gdyby za chwilę ktoś miał usłyszeć jakiś okropny wyrok, którego od dawna się spodziewali. W prawie wszystkich sercach wzbierało ogromne pragnienie dalszego odpoczynku i spokojnego życia. Ludo doceniał domowe zacisze, długi sen, smaczne jedzenie i dobre piwo. Z pozoru ceni sobie spokój, ale ciągnął go szeroki świat. Wykorzystał więc okazję i podjął się tego wyzwania. Odnalezienie wuja miało być prostą i przyjemną przygodą. Wtedy jeszcze strażnik pól nie wiedział jak bardzo się mylił. Imperium to ponury naznaczony przemocą świat. Młody Kołodziej wyruszył na szlak, licząc na łut szczęścia. Bardzo szybko okazało się, że odnalezienie wuja może być niewykonalne. Kręte ścieżki losu sprowadziły niziołka do Untergardu, nie mógł tu jednak liczyć na dłuższy odpoczynek. Ludo wraz z żołnierzami, ochotnikami i wszelkiej maści awanturnikami brał udział w walkach o osadę. I choć wielu mieszkańców kpiło sobie z małego niziołka walczącego po ich stronie, ten parokrotnie udowadniał, że potrafi być przydatny. Mały zwinny potrafił niezauważanie przemknąć między budynkami, przeskoczyć uliczki i przekazać wieści. Precyzyjnie wystrzelony kamień mógł rozbił głowę wroga, a umiejętności przyrządzania potraw, praktycznie z niczego była zbawienna i pożądana. Nie wszyscy o tym wiedzieli, ale nawet łagodne niziołki mogą stać się agresywne i śmiałe. Ostatecznie bitwa była wygrana, choć ogrom zniszczeń nie dawał powodów do radości. Przedstawiciel małego ludu nie był w stanie zbytnio pomagać w odbudowie. Za to pomagał w kuchni, stawał na nocnych wartach, a i czasem udawał się na zwiad. Chciał być przydatny, był przecież gościem w tej osadzie, a na gościnne trzeba sobie zasłużyć. Imperialna armia ruszyła na północ, zarekwirowała przy tym jego kuca. Taka to nagroda spotkała strażnika pól... Z drugiej strony wielu ludzi straciło tutaj swoich bliskich oraz dobytek gromadzony przez pokolenia. Na pocieszenie, trzeciego dnia po bitwie, w zgliszczach jednego z domostw Ludo odnalazł małego, burego przyjaciela.
Mały kociak, który nie wiadomo jakim cudem przeżył, miauczał przeraźliwie. Kołodziej potraktował to jako dar losu, maluchowi najwyraźniej sprzyjali koci bogowie. Ledwo strażnik pól podniósł znajdka na ręce, gdy ten momentalnie zaczął się wtulać szukając ciepła. Kociak był zmarznięty i głodny, przy pierwszych kęsach cały drżał, a z oczu leciały mu łzy.
Dzień później w gospodzie Ludo dosiadł się, z uśmiechem na twarzy, do grupki osób spożywających posiłek. W ocenie niziołka były to wielce ciekawe postacie; przedstawiciel brodatego ludu i tego z spiczastymi uszami. Do tego sługa Sigamara, a jak wiadomo był to największy obrońca małego ludu. Inni też się wyróżniali, wyglądem, albo talentami. Nawet magicznymi, a takich osób w krainie gromadzeń nie widywano. Ludo uważał, że idealnie pasuje do takiego towarzystwa. Ledwo zaczął z mruczkiem spożywać jajecznicę na śniadanie, a już na zewnątrz coś się działo. Nie było więc sposobności wtrącić się do rozmowy.
- Jasne, chodźmy! - Odpowiedział entuzjastycznie krasnoludowi, choć ten chyba na niziołka nawet nie zwracał większej uwagi.
Kołodziej podrapał kota za uchem i schował Puszka do kieszeni. Wychodząc na zewnątrz ukrył twarz przed deszczem. Pod poła ciemnego płaszcza można było dostrzec, kędzieżawą głowę o lekko pucołowatej twarzy z delikatnym, niewielkim zarostem. Ubrany był raczej skromnie, w pistacjowo-zielonych barwy. Był to ubiór schludny, w którym łatwo można by skryć się w większych zaroślach.
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
pi0t jest offline  
Stary 13-12-2017, 18:41   #10
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację


Klęczała na skraju lasu, szczelnie opatulona płaszczem podróżnym już noszącym widoczne ślady długiego użytkowania. Głowę miała pochyloną, skrytą pod głębokim kapturem, spod którego wystawały jedynie kosmyki blado różowych włosów. Smukłe, blade dłonie trzymała uniesione nad zwłokami jakiegoś mężczyzny. Nieustannie wypowiadała słowa w języku elfickim, głos jej przy tym drżał i chwiał się.
Zawierucha, wywołana zwycięską walką z siłami Chaosu, zupełnie jej nie przejmowała. Wyglądało na to, jakby całkowicie pochłonięta była odprawianym rytuałem. Nie zwracała uwagi na okrzyki radości, na smutne szlochy, na wołania o pomoc. Cały czas skoncentrowana była na obrządku, któremu poświęciła całą swoją uwagę. Wydawać by się mogło, że przebywała wtedy w zupełnie innym świecie.

Filvanthara znała od bardzo dawna. Kilka pokoleń ludzkich zdążyło przeminąć od czasu, kiedy arcymistrz Wiatrów Magii wziął ją pod swoje skrzydła, by przekazywać jej swoją wiedzę.
Ponad siedemdziesiąt lat upłynęło im na wspólnych podróżach po Starym Świecie. W tym czasie oboje zdążyli ustanowić między sobą więź. Dla Filvanthara Eponia nie była już tylko uczennicą. Czuł się jej ojcem, odpowiedzialnym nie tylko za jej edukację, ale również bezpieczeństwo i życie. W końcu to on zdecydował się zabrać ją z Akademii w Ulthuanie w długą podróż, celem której było kształcenie jej młodego umysłu.
Dla Eponii jej mistrz również nie był jedynie mentorem. Miała w nim oparcie, zawsze mogła zasięgnąć rady i to on w głównej mierze ukształtował jej osobowość. To w jego towarzystwie spędziła większą część swojego życia.

Kompletnie niezrozumiałym wydawało jej się, że wystarczyła jedna chwila, by ktoś tak potężny, tak mądry i tak wspaniały stracił swoje życie.
Klęcząc nad zwłokami swojego mistrza, Eponia wciąż przed oczami miała widok przebijającej jego ciało włóczni, której ostrze tak naprawdę przeznaczone było dla niej. Niepotrzebna śmierć spowodowana chwilą jej nieuwagi. Gdyby nie skupiła się wtedy na ratowaniu ludzkiej dziewczynki, pewnie zauważyłaby nadchodzący cios, a jej mistrz nie musiałby stawać w jej obronie, poświęcając własne życie. Tak przynajmniej to widziała.
Wciąż pamiętała uczucie szoku, które nią zawładnęło, a które szybko przerodziło się we wściekłość. Złość stała się wtedy dla niej katalizatorem jej mocy, dzięki której na nowo włączyła się do walki, próbując pomścić śmierć bliskiej jej osoby.
Z późniejszych wydarzeń nie pamiętała już zbyt wiele. Czerpiąc garściami z Wiatrów Magii, szybko osłabiła swój organizm, przez co straciła przytomność, osuwając się na ziemię. Na jej szczęście, walka wtedy dobiegła końca i jej ciało nie zostało stratowane.

Następnego dnia odnalazła ciało Filvanthara. Nie było to trudne, bo we dwójkę byli jedynymi elfami w Untergardzie, a przynajmniej tak sądziła Eponia. Nie zostali ciepło przyjęci, ale przez te wszystkie lata Eponia zdążyła przywyknąć, że ludzie nieufnie spoglądali na elfy, a w szczególności te, które zajmowały się magią. Ludzie nie do końca rozumieli magię, bali się jej, a elfów zaledwie tolerowali i to też nieczęsto. Dlatego też nie zdziwiła się, kiedy bez najmniejszego problemu wydano ciało jej mentora pod jej opiekę. Mieszkańcy Untergardu nie chcieli brać odpowiedzialności za śmierć elfiego maga.

Kiedy rytuał dobiegł końca, Eponia pochyliła się nad ciałem Filvanthara i złożyła pocałunek na jego czole. Po chwili, jakby obudzone magią, zaczęły oplatać go cienkie pnącza wyrastające z ziemi. Kto bardziej spostrzegawczy, ten zauważyłby, że to samo ciało elfa stawało się jednością z naturą.
Eponia wstała i zsunęła z głowy kaptur, a wiatr rozwiał kosmyki jej długich, prostych włosów w niecodziennym, blado różowym kolorze. Odsłoniła tym samym swoją bladą buzię z ostro zarysowanymi kośćmi policzkowymi, na których widniała jeszcze mokra strużka od łez.
Ruszyła w stronę miasta i resztę dnia spędziła na pomaganiu mieszkańcom. Wiedziała, że było to słuszne działanie. Nie mogła bowiem ot tak zostawić tych ludzi w potrzebie, przynajmniej dopóki nie podejmie decyzji, co dalej zrobić, gdzie się udać.

~ * ~

Eponia nie była wcale głodna. Usiadła przy śniadaniu z czystej przyzwoitości i ciekawości. Wciąż nie wiedziała, co ze sobą począć. Czuła, że powinna wyruszyć w dalszą podróż, tego by chciał jej mistrz, jednak całkowicie nie miała pomysłu gdzie. Liczyła, że towarzystwo innych ludzi (i, jak się okazało, nieludzi) przebywających w karczmie choć trochę przybliży ją do podjęcia decyzji.

Ubrana była w swój znoszony płaszcz podróżny, pod którym ukrywała smukłą sylwetkę ubraną w dobrej jakości ubranie podróżne. Nie był to strój, który najbardziej kojarzył się z wyniosłymi elfami, jednak już dawno Filvanthar nauczył ją, że w podróży liczy się praktyczność i wygoda, niż styl i elegancja. Ubranie jednak było i tak schludne i zadbane, a także najwyraźniej nie wyszło spod rąk ludzkiego krawca.
Włosy miała rozpuszczone i zaczesane do tyłu, opadały kaskadą na plecy i ramiona. W ponurym oświetleniu nie lśniły tak jak w pełnym słońcu, ale i tak dało się zauważyć ich odmienną od typowych barwę.
Oczy koloru stali wlepione miała w zimną już jajecznicę, w której grzebała widelcem. Od czasu do czasu popijała wodę z kufla i spoglądała na osoby, w których towarzystwie siedziała.

Nie znała ich imion, nie wiedziała kim są. Zauważyła, że czasami i oni dziwnie się jej przyglądają, ale przywykła do takich spojrzeń. Nie dziwiła jej też niechęć krasnoluda, której ona nie podzielała. Nie znała go, więc nie czuła wobec niego i pozostałych żadnych uprzedzeń.
Na twarzach niektórych malował się smutek. Mogła odczuć, że stracili, tak jak ona, bliskie im osoby w niedawnej walce. Współczuła im, ale nie mogła wiele już dla nich zrobić. Czasami posyłała życzliwy uśmiech w stronę kogoś, kogo przyłapała na przyglądaniu się jej osobie, ale niewiele się odzywała, nie mając nic do powiedzenia.

Kiedy wszyscy żywo zainteresowali się poruszeniem na zewnątrz, Eponia również wstała od stołu. Odsunęła ostrożnie krzesło, które zaraz za sobą zasunęła i opatuliwszy się swoim płaszczem, ruszyła jako ostatnia ku wyjściu z karczmy.
Nie śpieszyła się, a już na dworze stanęła gdzieś na uboczu, z dala od tłumu, jedynie wytężając słuch i badawczo przyglądając się całemu zajściu swoimi oczami stalowej barwy. Nie potrzebowała być w samym centrum, by dokładnie wiedzieć, co się dzieje. Poza tym lubiła przyglądać się innym, w ciszy oceniając ich reakcje, pogrążając się w zamyśleniu.
Przeczuwała, że właśnie nadeszła upragniona pomoc w podjęciu decyzji.
 
Pan Elf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172