|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-11-2017, 14:22 | #1 |
Reputacja: 1 | [WFRP 2ed.] Cz.6 - Grafitowi - Zwierzęta ZWIERZĘTA ************************************************** ******** W Wildbaum spędzili dobrych parę tygodni. Potrzebowali odpoczynku, by zebrać siły i dojść do siebie po ciężkich wydarzeniach. Pomagało z pewnością w odpoczynku to, że byli traktowani przez miejscową społeczność jak bohaterowie, i za takich też mogli się uważać. Ostatnio edytowane przez AJT : 20-11-2017 o 14:46. |
20-11-2017, 20:45 | #2 |
Administrator Reputacja: 1 |
|
21-11-2017, 21:46 | #3 |
Reputacja: 1 | Dyliżans jechał szybko podskakując na wertepach. Jadący w środku krasnolud co chwila musiał poprawiać siedzącą pozycję. Krótkie nogi nie dawały mu oparcia na podłodze, co przy tych wybojach powodowało zsuwanie się z kanapy. Madock, bo tak nazywał się ów krasnolud, poza poprawianiem zadka na siedzisku co jakiś czas łypał spod łba (a raczej spod prymitywnego hełmu) na siedzące na przeciwko elfy. Nie odzywał się wiele, gdyż seplenił deczko, a czego czasem się wstydził. Tę wadę wymowy, podobnie jak zniekształconą twarz zyskał niedawno w wyniku traumatycznych przeżyć, czyli przez atak przebrzydłego rudego czarownika i jego bandy najmitów. Szczęściem spotkał kompaniję prawdziwych twardzieli i miał nadzieję, że ich towarzystwo pomoże w dokonaniu zemsty. |
22-11-2017, 23:05 | #4 |
Reputacja: 1 |
|
23-11-2017, 22:34 | #5 |
Reputacja: 1 | Franc siedział w rogu karocy w ponurym nastroju. Nie to żeby coś go specjalnie smuciło czy martwiło, ot zwyczajnie zawsze miał taki nastrój. Szczeglinie na trzeźwo a teraz niestety był trzeźwy i jak zawsze w takich niezwykle rzadkich chwilach stwierdzał, że świat na trzeźwo jest strasznie chujowym miejscem. Spojrzał po swoich kompanach w podroży i utwierdził się w tym przekonaniu jeszcze bardziej. - I chuj. - Stwierdził filozoficznie, uznając, że czas jakoś zagaić rozmowę, bo się cosik nie kleiła. Tak jak się spodziewał błyskotliwa elokwencja przyciągnęła ku niemu spojrzenia towarzyszy podróży, którzy raz jeszcze mieli okazje ocenić rozmiar swego nieszczęścia. Zarośnięta, brudna pijacka morda, brudne ciuchy, obłocony płaszcz i znoszone buty. Postawny mężczyzna śmierdział gorzałą na kilometr i wystarczyło zamienić z nim parę słów w bliskiej odległości, aby się upić samym śmierdzącym oddechem tego moczymordy. Z tego powodu, skryte podejście do jakiekolwiek istoty mające zmysł powonienia było w przypadku Maurera niemożliwe. Nie przeszkadzało mu to zbytnio, wszak i tak nosił prawe pełną płytę a i skradać się nie lubił. Był na to zbyt bezpośredni, wolał od razu walić prosto między oczy. Najlepiej z garłacza, który najczęściej nosił przerzucony przez plecy a teraz spoczywał bezpiecznie w bagażach na dyliżansie. Tam też była i tarcza. Ze sobą do środka pojazdu zabrał bojowy młot, który teraz smętnie opierał się o drzwi karocy. Ciężki wzmacniany na końcu metalem trzonek regularnie upadał na podłogę pojazdu przy każdym wyboju, zmuszając do ucieczki z nogami resztę podróżnych. Ot, Franc oprócz wciągającej konwersacji zapewniał im też rozrywkę w czasie podróży, połączoną z zajęciami ruchowymi. Kurwa, to te Wilcy czy inne pchlarze powinni mu płacić za ten przejazd! Za pasek wetknięte miał kilka sztyletów a między nogami mężczyzny zwiał zaczepiony o pasek spory rozmiarów rzeźnicki hak, prezent do jego najnowszego najlepszego przyjaciela, karczmarza z Wildbaum. Maurem miał w zwyczju dłubać sobie nim w zębach między posiłkami. Główna chlubą i w zasadzie jedyną rzeczą o jak dbał był Scyzoryk, wielki, dwuręczny miecz, na ogół przerzucony nonszalancko przez ramię. Teraz staranie zabezpieczony przed wilgocią spoczywał pieczołowicie schowany w bagażu na karocy. On i nieodłączna flaszka stanowił znaki rozpoznawcze Maurera. Nowi zdążyli już się przekonać, że rozmowy nie był a nagabywany zionął ciężkim, wyjątkowo czarnym humorem i defetyzmem. Mało kto chciał z nim tedy gadać, co i samu zainteresowanemu nie przeszkadzało. Jedna okazją, kiedy stawał się bardziej społecznie usposobiony, był hazard. Tu jednak okazywało się, że rozrywka była czysto jednostronna, bo Franc ogrywał wszystkich równo, więc po bliższym poznaniu i tego nauczyli się wystrzegać. - Ma któryś jakąś gorzałę? - Zapytał ochrypłym głosem pozostałych podróżnych. W sumie to pytał już ich o to cztery czy pięć razy, ale w końcu warto było spróbować. Przecież zawsze mogli o czymś sobie przypomnieć, czy coś. Pech chciał, że wyjeżdżając z Wildbaum nie zabrał ze sobą nic na drogę. No, to znaczy zabrał kilka flaszek, ale jechali już parę godzin, więc... Ogólnie pobyt w tej zabitej dechami dziurze Maurer wspominał nad wyraz dobrze. Po całej tej chcemy z mutantami, demonami i inkwizycją jakby nie patrzeć został bohaterem. I słusznie! W końcu uciął łeb demonowi, prawda? Na raty bo na raty, ale jednak. Maurer skwapliwe korzystał ze swego statusu, dbając o to, aby nawet na moment nie pozostawać trzeźwym. Ba, nawet udało mu się coś wychędożyć! I to za darmo, co z jego aparycją, jest nie lada wyczynem. A dalej było jeszcze lepiej! Nie wiadomo jakim sposobem Franc dostał fuchę przeszkolenia lokalnych chłopów do walki, tak coby w razie kolejnego napadu umieli sobie jakoś radzić. Maurer nie widział, kto wpadł na ten tragiczny pomysł, ale był mu bardzo wdzięczny. Co jak co, ale ta robota, to było coś dla niego! Nie dość, że całymi dniami chodził nawalony, to jeszcze totalnie za darmo, gdyż jego podkomendni robili co w ich mocy, aby nigdy nie trzeźwiał. Wystarczył jedna musztra, która przeprowadził w tym strasznym stanie... Do tego mógł jeszcze drzeć na nich mordę, rządzić się, motywacyjne kopać w dupska i po ojcowsku dawać po mordzie, kiedy uznał, że nie zachowywali się jak na żołnierzy przystało. A że nie byli żołnierzami, tylko chłopami... Taaaa, to był pięknie spędzony czas. A potem przyszła pora ruszać w drogę. Kto to w ogóle wymyślił i po chuja miał jechać do tego całego Nuln? Franc już totalnie nie pamiętał. Od tych wspomnień (a może od podskakującego na wybojach powozu) zrobiło mu się niedobrze, wiec wychylił łeb przez okno i puścił soczystego pawia. Po wszystkim obtarł gębę rękawem i rzucił jeszcze zamyślone spojrzenie na efekt swej działalności, który mimo jego starań częściowo trafił jednak do środka powozu. - Hmmm, nie przypominam sobie, żebym to jadł... - |
24-11-2017, 00:52 | #6 |
Reputacja: 1 | Przesunął palcami po liściach mijanej gałęzi. Głowa, oparta o jakieś pakuły wśród których znajdował się m.in jego łuk, kiwała się sennie w takt kół. Jednostajny trzask bicza i skrzypienie osiek działało usypiająco. Smaganie przez liście mijanych gałęzi stało w kontrze do tego wszystkiego, uniemożliwiając sen. Nadal uważał, że był to jednak lepszy sposób podróży niż zaduch małej karocy. Zwłaszcza, że czuł go nawet na dachu wiec nie chciał sobie wyobrażać jak mogło być wewnątrz. Był w końcu dzieckiem lasów więc gdzie miał czuć się najlepiej jak nie pośród drzew i jego mieszkańców? Nie był to co prawda Athel Loren ale nawet tutaj dało się wyczuć swoistą duchową czystość. To był jeden z powodów dla którego nie śpieszyło się mu do tego całego Mulm czy jakoś tak. Jak na razie świat zewnętrzny go zawiódł. Mijane po drodze wioski były pełne w najlepszym razie dziwaków i nudnych chłopów, ale często trafiali się po prostu bezduszne prostaki nie akceptujące niczego co różni się od nich choćby kształtem uszu. Ufał jednak Raen’drelowi. Obiecał podążać za nim do końca drogi przeznaczenia. Podróżowali ze sobą od Athel Loren już całkiem spory kawałek razem. Teraz zaś przyłączyli się w podróży do tych człowieków i konusa. Nigdy nic dobrego nie rodzi się z konszachtów z brodaczami! A on chciał się po prostu rozkoszować śpiewem ptaków oraz zapachem świeżych listków. Zerknął na wymiotującego przez okno człowieka „Przynajmniej dopóki mam jeszcze okazję”
__________________ you will never walk alone Ostatnio edytowane przez Noraku : 24-11-2017 o 00:58. |
25-11-2017, 08:43 | #7 |
Reputacja: 1 | A wóz pędził i pędził. Mimo, że tego nawet Mauer nie zauważył, gdy puszczał przez okno pawika, niemal nie oberwał wystającym konarem. Sekundy dzieliły go od przetrącenia zapijaczonej łepetyny. Widzący to kątem oka Gottlieb był rozdarty, gdyż nie wiedział, czy pouczać Meuera, czy nie. Z jednej strony mogli mieć zarzyganą karetę, z drugiej zaś strony zbryzganą krwią... |
25-11-2017, 15:25 | #8 |
Reputacja: 1 | Franc właśnie zaczął zastanawiać się, co do niego mówi ten dziwny typ, kiedy świat zaczął wirować. W sumie nie było to dla niego nic dziwnego, bo tego typu doznania zdarzały mu się już wielokrotnie, jednak tym razem nie było ku temu dobrego powodu, w postaci przyjemnie szumiącego w żyłach alkoholu. O ile normalnie Maurer uznawał to zjawisko za całkiem ciekawe i fascynujące, to na trzeźwo było co najwyżej bolesne. Ot, jeszcze jednej dowód na to, że świat na trzeźwo nie był miejscem do życia. - O ty chuju jebany! Obyś se kuta w drzwiach przytrzasnął! - Wiązanka nie było skierowana do nikogo konkretnego. Raczej do świata jako całości, lub tego, który nim tak kręcił. Franc nie zaprzątał sobie przy tym głowy czy owa tajemnicza istota jest w posiadaniu wspomnianego przyrodzenia i ma gdzieś w okolicy jakieś drzwi, których mogła by użyć do spełnienia jego życzenia. Cóż, każdy wznosi modły jak umie i w intencji jaką uważa za słuszną. Cholerny młot pierdolną go w czaszkę w skutkiem czego broczył krwią jak zarzynany prosiak. Na szczęście dla kogoś o jego profecji jedna rana więcej nie znaczyła nic szczególnego i przeszedł nad tym do porządku dziennego. Ot, jak potem będą pytać skąd ma te paskudną bliznę na czole, to powie, że to demon, nekromanta lub inne smoczysko. Jak zawsze. Pozytywnym aspektem było to, że jak zwykle, gdy ktoś mu dał po ryju, wybudził się na dobre i jego myśli zamiast skupiać się na poszukiwaniu kolejnej flaszki, zaczęły krążyć wokół poszukiwania kolejnego czerepu do strącenia. - Wypierdalać! - Warknął i tym razem było to wyraźnie skierowane do reszty pasażerów powozu. W łapsko chwycił młot, z którego wciąż zciekała jego własna krew i pomagając sobie nogą zaatakował już i tak naruszoną ścianę powozu. Deski jęknęły, posypały się drzazgi i po chwili ścianka nadawała się tylko na opał. Rozjuszony Fran wypadł na zewnątrz od razu sięgając drugą dłonią po zawieszony u pasa rzeźnicki hak. Od razu zaczął rozglądać się za zagrożeniem, jednocześnie rzucając spojrzenie na bagaże i starając się zlokalizować jego rzeczy. Przede wszystkim Scyzoryk, garłacz i tarcze. Spodziewał się zasadzki, bo wozy same z siebie nie wypadały z prostej drogi w ten sposób. Zwierzoludzie, bandyci, orkowie czy jeszcze co innego. Wszytko jedno. Byle miało łeb do ścięcia. |
25-11-2017, 17:24 | #9 |
Administrator Reputacja: 1 | Dyliżansem trzęsło niemiłosiernie, a landara pędziła tak szybko, jakby chciała nadrobić opóźnienie kilkunastu dni... Detlef wnet zaczął się zastanawiać, czy prędzej trafią do Nuln, czy też może zajadą wprost do Ogrodów Morra. Na dodatek w tak barwnej kompanii, że warta ona była osobnej opowieści, będącej dziełem wytrawnego barda. Z drugiej strony musiał przyznać, że podróż dyliżansem była znacznie szybsza, niż per pedes, jakim to określeniem jego wielce wykształcony kuzyn określał przemieszczanie się na piechotę. Długo się podróżą nie nacieszył, chociaż zwać jazdę radością byłoby tylko i wyłączne przesadą. Lepsza jednak była jazda niż to, co się stało, gdy dyliżans się zatrzymał, wcześniej nie zwalniając. Na Detlefa zwaliła się znaczna część współpasażerów, oraz znaczna część podręcznego bagażu... i zdecydowanie nie była to dla niego przyjemność, chociaż postanowił podziękować bogom, że podróż nie zakończyła się jeszcze gorzej. Trzymaj złoto blisko siebie, a broń jeszcze bliżej. Tak mawiał dziadek Detlefa, a rodzinne, na ucho powtarzane plotki głosiły, iż dzięki przestrzeganiu tejże zasady (nawet w łóżku) szanowny staruszek dożył swoich lat. Detlef, przynajmniej jeśli chodzi o wspomnianą zasadę, szedł w ślady swego przodka. Z tego też powodu nie tylko szpadę, ale i kuszę miał pod ręką. Tak jakoś nie wierzył, że kłopoty już się skończyły, więc miast iść w ślady Franca i wyjść przez rozwaloną ścianę spróbował otworzyć lewe drzwi dyliżansu. Stawiły opór i nie do końca się otworzyły, ale jakoś dało się przecisnąć. Pierwszy poszedł plecak Detlefa, potem on sam, z kuszą w dłoni. Nieszczęścia chodzą parami, a on wolał być gotów na kolejne. |
25-11-2017, 19:27 | #10 |
Reputacja: 1 | Borys nie wahał się ani chwili. Jak tylko oprzytomniał zobaczył, że ma dość dużą ciętą ranę na boku. Najwyraźniej o coś zahaczył. Dyliżans miał wypadek. Stary Świat i Borys nie uznają przypadków. Zabrał swój plecak i wyskoczył na zewnątrz. Ten duży gość wywalił drzwi i zaczął się rozglądać Borys również.... w drodze w pobliskie krzaki. Do tego gościa z kuszą w ręku z załogi dyliżansu. Dziura, martwy koń, martwy woźnica perfidna zasadzka. Ścisnął mocniej miecz który niezdarnie wydobył i czekał na rozwój wypadków. Na szczęście miał za współtowarzyszy zgraję zabijaków! Szlachcic wyglądał na doświadczonego człeka, ten od drzwi to bandzior pierwszej wody. Do tego dwa elfiaki i krasnolud! Teraz nic tylko przyczaić się i przeczekać. Potem z miną profesjonalisty opatrzeć rannych lub uciekać gdyby mocno przegrywali. |