lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Ścieżki Przeklętych] Przez ostępy Drakwaldu (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/17640-sciezki-przekletych-przez-ostepy-drakwaldu.html)

Kenshi 13-12-2017 20:32

yszli z ciepłej izby wprost w jesienny, chłodny poranek. Większość ocalałych mieszkańców Untergardu zebrała się już na rynku miasta. Stali w niewielkich grupkach, rozmawiając ze sobą, wyraźnie czymś przejęci. Awanturnicy dostrzegli, że niektórzy wciąż nosili na sobie bandaże i opatrunki, wśród nich można było również dostrzec starców i dzieci, którzy nie brali udziału w bitwie. Większość zebranych miała na sobie podarte i brudne ubrania, część wyglądała na słabych i niedożywionych. Niektórzy z zazdrością patrzyli na dobrze ubraną szlachciankę i jej sługę, którzy chyba najbardziej wyróżniali się z tłumu.

Jak to bywa w przypadku większej zbieraniny ludzi, nie dało się nie usłyszeć lokalnych plotek. A to, że Książę-Elektor oferował dziesięć tysięcy koron za głowę przywódcy zwierzoludzi, Khazraka Jednookiego, a to, że kapitan Schiller dowodził kiedyś własną kompanią najemną, że tutejszy drwal i leśnik Hans Baumer zaginął tydzień temu i pewnie już nie żyje i - co zainteresowało zwłaszcza Petera - do miasteczka przybył przedwczoraj kapłan Sigmara, ojciec Dietrich ze świętą relikwią. Szybko wyjaśnił się też prawdziwy powód zebrania. Kapitan straży zebrał ludzi na Ackerplatz, by wygłosić ważne obwieszczenie.

Schiller pojawił się chwilę później. Był starszym człowiekiem, jednak trzymał się prosto, a jego ruchy wciąż wskazywały siłę i witalność. Lorelei i Peter wiedzieli, że był weteranem wielu bitew i kochał Untergard, przez co ludzie wybrali go na swojego przywódcę. To on kierował obroną miasteczka podczas ataku i doglądał prac nad odbudową murów.


Kapitan straży Gerhard Schiller

Towarzyszący mu strażnik ustawił skrzynię pośrodku Ackerplatz, na którą dziarsko wskoczył kapitan i spojrzał po zebranym tłumie. Mimo podartego munduru i powgniatanego napierśnika, nadal budził respekt. Wystarczył jeden gest dłonią, by tłum zamilkł.
- Obywatele Untergardu! - Zaczął mocnym, jak na człowieka w jego wieku, głosem. - To doniosły dzień. Otrzymałem list od księcia Todbringera z Middenheim. Stary wilk nadal żyje, a miasto Middenheim wciąż mocno stoi na swej górze!

Tłum zaczął wiwatować, niektórzy klepali się po plecach, inni przytulali. Po chwili Schiller znów uniósł dłoń, uciszając ludzi.
- Książę Todbringer śle swoje podziękowania dla całego Untergardu za rolę, jaką odegraliśmy w odparciu najeźdźców. Powiada, co następuje: "Bitwa na moście w Untergardzie zostanie zapamiętana jako jedna z najchwalebniejszych bitew w historii Middenlandu." Bądźcie dumni, mieszkańcy tego miasta, bowiem wasze poświęcenie nie poszło na marne!

Znów podniosły się okrzyki radości. Tym razem jednak kapitan poczekał, aż same ucichną.
- By okazać wdzięczność za naszą waleczność, książę posyła nam dowód swego uznania.
Schiller sięgnął do torby, wyjmując bochenek chleba oraz butelkę wina.
- Zostaliśmy zaszczyceni darem w postaci trzydziestu bochnów chleba i tuzina flaszek wina prosto z zapasów Middenheim.
Tłum oszalał na widok hojnego daru. Wygłodniali ludzie, oblizując wargi, nie mogli oderwać wzroku od świeżego chleba w rękach kapitana.
- Niech żyje książę! Niech żyje książę! - Po Ackerplatz poniosły się gromkie okrzyki radości.

Kapitan uniósł wysoko nad głowę bochen chleba i wino, a niezłomni obrońcy Untergardu krzyczeli, zdzierając głosy. Nagle tępy huk wystrzału przebił się przez okrzyki, a gdy awanturnicy spojrzeli w stronę kapitana, ten padał właśnie na ziemię, powalając przy okazji strażnika, który chciał go złapać. Butelka z winem rozbiła się, obryzgując najbliżej zebranych szkarłatną zawartością.

W moment na Ackerplatz zapanowała panika i chaos. Ludzie uciekali we wszystkie strony, chcąc jak najszybciej zniknąć z odsłoniętego placu, potykając się o siebie i tratując. Matki zabierały dzieci, staruszkowie oddalali się z tymi, którzy postanowili im pomóc. Awanturnicy również ruszyli się z miejsca; tylko głupiec lub ktoś całkowicie przerażony stałby nieruchomo. Wystrzał z muszkietu nie powtórzył się, jednak łatwo można było zlokalizować miejsce, z którego strzelano - smuga dymu unosiła się z okna zrujnowanego zajazdu po drugiej stronie rzeki. Nie było jednak czasu, by tam pobiec, gdyż na moście pojawiła się dziewiątka nacierających w stronę rynku mutantów.

Dwóch miało macki, zamiast ramion, kolejny rogi i długie pazury, dwóch kolejnych pokrytych było gęstymi futrami, następny miał odnóża pająka w miejscu rąk, kolejny trzecie oko wyrastające z czoła a ostatni dwaj zwierzęce pyski. Z uniesionymi okutymi pałkami i paskudnym krzykiem oraz warkotem, z każdą sekundą skracali dystans.


Feniu 13-12-2017 21:17

Na dworze było wilgotno, mgła unosząca się ponad dachami domostw, potęgowała uczucie zimna. Okrył się więc bardziej swym płaszczem z niedźwiedziej skóry. Gdy dotarli na plac pełen obrońców Untergadu zatrzymał się w niewielkiej odległości od mostu, którego jeszcze kilka dni temu tak zaciekle bronił.
Kislevita słysząc przemowę przyglądał się wiwatującym obrońcom Unergadu. Kozak daleki był od wiwatowania. Wiedział, że całe to zamieszanie jeszcze się nie skończyło, a pomioty chaosu mogą się pojawić znów w każdej chwili. Taki tłum w jednym miejscu mógł okazać się śmiertelnym zagrożeniem. Słysząc o Mieście Białego Wilka, poczuł nieodpartą chęć ruszenia w dalszą drogę. Musiał jednak poczekać za towarzyszami, bo wędrówka w pojedynkę mogła się skończyć źle. W związku z tym, że prace nad odbudową Untergadu przebiegały dość sprawnie, postanowił oderwać się trochę od dotychczasowych obowiązków, odwrócił się więc do Rory i zapytał - To dzie ten twój skarb, o którym przed chwilą prawiłaś?

Nie dosłyszał już jednak odpowiedzi bo w tym momencie padł strzał z muszkietu i przywódca straży osunął się na ziemię. ”Niezły strzał" - pomyślał i przesunał złodziejkę za swoje plecy. Gdy ludzie zaczęli biegać w popłochu, ten nachylił się lekko i nakazał to też Rory. Nie wiadomo było, czy nie było więcej strzelców. A on nie chciał być przecież ugodzony przypadkową kulą z muszkietu. Osobiście wolał walkę wręcz, jednak gdy nadarzała się okazja sam sciągnął łuk z ramienia i wycelował najpierw w okno. Kątem oka spostrzegł jednak, że mostem nadchodzą mutanty, na co uśmiechnął się nieznacznie. Zmienił więc swój cel i wystrzelił w stronę najbliższego mutanta.

Douko lubił walczyć, wiedział, że kiedyś go to zgubi, jednak każda możliwość szlifowania swoich umiejętności walki wręcz i strzelania sprawiała, że był coraz lepszy. Rozejrzał się po towarzyszach z karczmy, odwiesił, łuk s powrotem na plecy i oburącz chwycił trzon swojego dwuręcznego topora. Zaczął zbliżać się powoli do mostu na którym pojawiły się pomioty chaosu. Wiedział, że starcie i tak musi nastąpić, wolał zatem mieć przewagę prędkości i po wejściu na most zaszarżował na najbliższego mutanta.

Mroku 13-12-2017 22:02

Nie zwracał za bardzo uwagi na przemówienie tego człeczego kapitana, bo i nie interesowały go pochwały od ludzkich dowódców. Walczyli, wygrali, na chuj drążyć temat. Za to jak stary wspomniał o świeżym chlebie i winie, krasnolud uśmiechnął się pod wąsiskiem. W końcu będzie można napić się czegoś ciekawszego, niż te paskudne szczyny, które podawano w gospodzie jako pełnoprawne piwo. Choć do khazadzkiego alkoholu to człeczym wyrobom była daleka droga. Za daleka.

Gdy sobie tak rozmyślał o błahych sprawach, padł strzał. Przez moment dawi aż podskoczył w miejscu, bo nie wiedział, co się wydarzyło. Człeczyny zaczęły rozpierzchać się po całym placu, że ciężko było w ogóle cokolwiek dostrzec. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ktoś chyba zastrzelił tego Schillera, czy jak mu tam szło, a gdy na moście pojawili się mutanci, Brokk aż warknął pod nosem.

- Za mały wpierdol dostaliście ostatnio, co, skurwysyny?!! - Krzyknął gardłowo w kierunku nadbiegających pomiotów. - Zaraz to naprawimy!

Zaśmiał się ponuro, uniósł tarczę i młot, po czym z okrzykiem bojowym na ustach zaczął biec w kierunku chaośników, nie czekając aż tamci dobiegną pierwsi. Nie interesowali go pozostali kompani, liczyła się tylko bitka i chęć wyżycia na tych suczych synach.

W zależności od sytuacji, miał zamiar zaszarżować na przeciwnika, albo zasłonić się tarczą i zamachnąć młotem, celując w łeb lecącego na przedzie mutanta, lub pierwszego z brzegu, z którym walką nie zwiąże się ten Kislevita, który ruszył szybciej, niż Harginson. Potem tarczownik chciał rozdawać ciosy na lewo i prawo, nie zapominając oczywiście o obronie. Adrenalina buzowała mu w skroniach.

hen_cerbin 13-12-2017 22:52

Po dotarciu na Ackerplatz Peter Hochmeister krążył między grupkami mieszczan wymieniając pozdrowienia i plotki z mieszkańcami.
Zainteresowała go zwłaszcza jedna wiadomość - do miasteczka przybył nowy kapłan. Podobno też miał jakąś relikwię. Ucieszył się na myśl, że będzie miał z kim porozmawiać o swoich wątpliwościach.
Nie był to też jedyny powód by się cieszyć - książę Todbringer doskonale wiedział czego potrzeba mieszkańcom Untergardu. Te dwanaście butelek wina i trzydzieści bochenków chleba to bardziej gest docenienia i obietnica, że wszystko wróci do normy niż realna pomoc. Ale właśnie bycia docenionym, nadziei i zapewnień, że świat się nie skończył i że ktoś tam czuwa nad nimi potrzebowali teraz ocaleni bardziej niż samego jedzenia. Te dwanaście butelek wina "z piwnicy samego księcia" mogło być najgorszym cienkuszem, ale poszedłby o zakład, że dziś wieczorem będzie smakowało bardziej niż najdroższe szlachetne estalijskie wina, a trzydzieści bochenków chleba "od Todbrongera" uradowało ludzi bardziej niż odkrycie sześćdziesięciu w zawalonym spichrzu.

***

Gdy gruchnął strzał i ludzie rozbiegli się w panice Peter przypomniał sobie o swoich powinnościach. Akolita nie znał się na wojaczce ani na walce. Znał się za to na ludziach i na ludzkich emocjach. I strachu. Wiedział, że większe spustoszenie w szeregach mieszkańców może spowodować panika niż atak kilku mutantów. Gdyby tylko był tu prawdziwy kapłan, a nie on... Nawet ten nowy, ojciec Dietrich by się nadał. Niestety, nie było nikogo lepszego i to Peter musiał wziąć na siebie ten ciężar. Przynajmniej był szkolony w sztuce przemawiania, a głos miał czysty i donośny. Mimo własnych uczuć postarał się też by brzmiał spokojnie i zarazem jednak stanowczo i pewnie. A słowa dopasowane do słuchaczy. Prostych i upartych ludzi, którzy już raz to przeżyli. Dumnych mieszkańców Untergardu, którzy w jego obronie nie zawahali się narażać życia.

- To tylko dziesięciu mutantów! Już to przerabialiśmy. I zwyciężyliśmy. To oni będą uciekać, nie my! Matki, zabierzcie dzieci do środka. Ojcowie, bracia, synowie - do boju! Za Sigmara, za kapitana Schillera, za Untergard!

Trzymając w jednej ręce młot, a w drugiej relikwię odziedziczoną po zmarłym kapłanie ruszył odważnie (choć powoli) w kierunku mostu, mając nadzieję, że choć kilku mieszkańców ruszy za nim. Musieli utrzymać most do przybycia posiłków.

Tabasa 14-12-2017 11:35

Wychodząc z przytulnej gospody na rześkie, jesienne powietrze przeszył ją dreszcz, więc postawiła kołnierz płaszcza i okutała się nim nieco bardziej, zakładając ręce pod piersiami i w ten sposób poszła z Herpinem na rynek. Starała się omijać co większe skupiska błota, by nie pobrudzić sobie butów, ale średnio jej wychodziło, bo i po ostatnich ulewach cały plac przypominał bajoro, w którym mogłyby się taplać świnie. Niektórym w sumie niewiele do tych zwierząt brakowało. I wyglądem i zachowaniem.

Na zazdrosne spojrzenia miastowych uśmiechała się tylko złośliwie pod nosem - niech wiedzą, że szlachta idzie i podziwiają majestat. Stanęła ze swym sługą niedaleko mostu, obserwując zebranie i mimowolnie przysłuchując się plotkom krążącym z ust do ust. Annike zdążyła się niejednokrotnie przekonać, że większość z tego, co zwykle gadali prości ludzie to zabobony lub upiększone kłamstewka, dlatego też nie przywiązywała większej wagi do tego, co usłyszała.

Gdy przemawiać zaczął Schiller i swoje obwieszczenie zakończył podniesieniem nad głowę bochna chleba i wina, a ludzie wiwatowali, jakby nagle stał się jakiś cud, szlachcianka poczuła się zażenowana i zniesmaczona. Wiedziała, że prostakom niewiele jest do szczęścia potrzebne, ale nawet w takiej sytuacji należało zachować godność i powagę. Sama z chęcią spróbuje chleba, zwłaszcza, że z rozrzewnieniem wspominała ten świeży, pachnący i chrupiący dostarczany na dwór ojca każdego ranka. Nie zamierzała jednak teraz krzyczeć ani skakać z radości, bo książę przysłał trzydzieści bochenków.

Nie było jednak czasu oddać się dłuższej kontemplacji nad zachowaniem wieśniaków, gdyż zebranie przerwał wystrzał z muszkietu. Hrabianka doskonale znała ten dźwięk i nie zrobił na niej takiego wrażenia, jak na miastowych, w końcu od dziecka przebywała z ojcem i jego świtą na polowaniach. Poza tym każdy wiedział, że hochlandzkie muszkiety są najlepsze. Na horyzoncie pojawiło się nagle kilku mutantów biegnących w stronę rynku, więc Annike dobyła swojego pistoletu i odciągnęła kurek, sprawdzając jednocześnie, czy Herpin jest gdzieś obok. Był.

Kislevita i krasnolud wyrwali się do przodu, ten sigmarycki młodzian mobilizował ludzi do walki, więc ona skupiła się na wydaniu krótkich poleceń swemu słudze.
- Strzelam, gdy tylko któryś z brzydali zbliży się na odpowiednią odległość a potem walczymy w zwarciu. Osłaniaj mnie, gdyby jakiś próbował mnie dopaść. Trzymamy się blisko siebie i dbamy o swoje tyły - hrabianka skinęła mu głową a on mógł dostrzec w jej oczach pewność i determinację.

Podbiegła bliżej mostu a potem ustawiła się nieruchomo z wyciągniętą przed siebie ręką dzierżącą pistolet. Miała tylko nadzieję, że jeśli padnie kolejny wystrzał z muszkietu, nie będzie następnym celem. Trzeba było odeprzeć atak tych bastardów, zwłaszcza, że wydały się hrabiance bardzo głupi, desperacki wręcz. No bo czy którykolwiek z tych mutantów myślał, że dziesiątką zajmą całe miasteczko? Zmrużyła jedno oko, skupiając się na celu i gdy tylko miała sposobność, nacisnęła spust, mając na uwadze, by nie trafić krasnoluda ani woja ze wschodu.

Avitto 14-12-2017 20:00

Gdy podczas przemowy padł strzał Herpin mrugnął. Dzięki zamiłowaniu hrabianki do łowiectwa był przyzwyczajony do wystrzałów, choć osobiście broń palną uważał za wynik kaprysu czy mody i miał nadzieję, że szerzej się nie przyjmie. Jednocześnie wiedział, że tak śmiercionośna broń przyjmie się na masową skalę prędzej czy później z czego powstawał w jego głowie niezły bałagan.

Skoro tylko tłuszcza zaczęła się rozbiegać sługa pilnował, by nikt nie wbiegł na Annikę. Orbitując wokół niej odpychał wyprostowanymi rękoma kolejne osoby. W tym czasie szlachcianka uzbroiła się więc i on sięgnął do pasa. Już z toporkiem w dłoni przyjrzał się jeszcze wnikliwie miejscu, z którego padł strzał. Następnie ocenił czas, jaki potrzebowała grupa mutantów na przekroczenie mostu.
- Za mało - mruknął.
- Co znowu mamroczesz?
- Nic, pani. Jestem.


Faktycznie był. Zdenerwowany, zagrożony i zmęczony stał tuż obok kobiety celującej z pistoletu do bandy stworów i marzył, że most się pod nimi zawali a rzeka zmyje ich obecność z tego świata.

pi0t 14-12-2017 21:18

Choć przedstawiciel małego ludu entuzjastycznie zareagował na propozycję khazada, to ten zbytnio na niego nie czekał. Na placu, w tłumie już całkiem nie było jak dorównać mu kroku. Tam gdzie niziołek musiał lawirować, wykazywać się zwinnością i zręczności, to krasnolud zwyczajnie szedł. To ludzie schodzili mu z drogi. Ale Ludo się tym nie przejmował, a gdy uważnie rozejrzał się po otaczającym go tłumie, to dostrzegł Elfkę. Ta stała trochę z tyłu, lekko z dala od ludzi. Ci zresztą czasem dziwnie na nią spoglądali. Można zachichotać z koloru jej włosów, ale to tylko życzliwie i serdecznie. Ale taka jawna niechęć, była czymś dziwnym. Nie mili powodu przecież tak jej traktować. Niziołek nie rozumiał tego zbytnio, był inaczej wychowany. Pomachał jej więc serdecznie, od tak, żeby wiedziała, że nie jest tu całkiem sama. Zresztą przed chwilą jedli wspólnie śniadanie. Choć jej chyba ta jajecznica zbytnio nie smakowała. Ale ludzie tacy już byli. Jego też czasem lekceważyli, brali za jakieś dziecko. Wracając jednak do tłumu gromadzącego się na placu, to ich głównym zajęciem było wyczekiwanie i szeptanie. Plotki, pogłoski podenerwowaniu ludzie wymieniali się swoimi obawami i przypuszczeniami. Ile było w nich prawdy, czy los zacznie im sprzyjać?
Z dalszych rozmyślań wyrwał go wiwatujący tłum. No tak przemawiał pan Gerhard Schiller. On nie zlekceważył Kołodzieja, doceniał każdą parę rąk. Ponadto miał dobre wieści. Tak więc i Ludo entuzjastycznie przyłączył się do wiwatów. Szczególnie gdy pojawiła się szansa na świeższe i lepsze jedzenie. Bił brawo i pokrzykiwał. Nawet kotu udzielił się dobry humor, bo z zaciekawieniem wychylił mały łepek z kieszeni strażnika pól. Wtedy padł strzał, większość mieszkańców krzyknęła i zaczęła się rozbiegać. Puszek wystraszony hukiem skulił się w kieszeni w kłębek i zadrżał. Ludo z racji nikłego wzrostu zbytnio nie wiedział co się dzieje. Nie panikował jednak, ktokolwiek strzelał, miał taki wybór celów, że raczej nie będzie mierzył w tak niepozorną postać. W tym całym zamieszaniu usłyszał przemowę Petera, nawoływał do podjęcia walki.
Kołodziej ostrożnie biegł za mężczyzną w szarym habicie. Ręką przytrzymywał kieszeń tak, aby kociakowi nic się nie stało. W drugiej trzymał procę. Strażnik pól miał zamiar ustawić się nieco z boku mostu, od strony przystani. Dzięki temu mógł bezpiecznie słać pociski w stronę mutantów. Nikt mu ich nie zasłaniał, ponadto ci sami mutanci i sama przeprawa chroniła go od strzałów strzelca.

Hakon 15-12-2017 00:12

Gottfried szedł wolnym i pociągłym krokiem od drzwi gospody ku centrum miasta. Ludzie tłoczyli się czekając na kogoś więc wielki, brodaty mężczyzna zaczął obchodzić tłum bokiem by stanąć mniej więcej na wprost wynurzającego się z tłuszczy Kapitana.
Welger stanął i oparł się plecami o słup zdobiący most. Teraz był w ruinie i wieżyczka, która była na szczycie jeszcze podczas bitwy została zniszczona. Mag zawiesił się z lekka na drągu a drugą rękę oparł na mieczu wiszącym u pasa. Przyglądał się zebranym oraz ludziom i nieludziom, którzy byli na śniadaniu, gdy podniosła się wrzawa i okrzyki radości.

***

Wystrzał, którego echo odbiło się od ścian budynków otaczających plac wyrwał z zamyślenia maga. Oderwał plecy od filaru szukając sprawcy hałasu. Z łatwością zobaczył dym unoszący się w oknie zrujnowanej gospody w której wraz z mistrzem zamieszkiwali przed bitwą.
Kontem oka zobaczył nadciągających pędem mutantów mostem. Gottfried nie czekał długo. Zebrał krążące wiatry magii i splótł je w czar uderzając końcem lagi w bruk pod nogami. Zamierzał posłać czerwony pocisk w najbliższego przeciwnika.
Następnie ruszył wraz z Kislevitą i khazadem na wroga zbierając się do kolejnego czaru.

Plan maga był dość prosty. Pierwszym czarem chciał osłabić wroga a drugim spowodować by mutanci myśleli, że most pod nimi się wali. Głośnie trzaski pękającego materiału z którego był zbudowany most mógł wstrzymać atak i łatwiej obrońcom miasta byłoby zaatakować chaosytów zdezorientowanych przeciwników.

Pan Elf 17-12-2017 12:42

Eponia, opuszczając ciepłą izbę karczmy, opatuliła się szczelniej płaszczem i chwyciła za kostur, który wcześniej ustawiła przy ścianie, by nikomu nie przeszkadzał. Wyglądał jak zwykły kij, na którym mógłby podpierać się jakiś schorowany starzec. Wyjątek stanowiły jakby misternie zawijające się rozgałęzienia na jednym jego końcu i całkiem gładka tekstura, zupełnie jakby był specjalnie wyciosany na potrzeby użytkowania.

Kiedy chłodne i rześkie powietrze uderzyło elfkę w twarz, na placu stał już całkiem pokaźny tłum mieszkańców i tych, którzy zostali na dłużej po walce. Również osoby, z którymi siedziała przy śniadaniu, zdążyły znaleźć swoje miejsca.
Zauważyła też machającego do niej niziołka. Wyciągnęła rękę spod ciepłego płaszcza i odmachała, uśmiechając się przy tym życzliwie. Przez lata podróży zdążyła poznać wielu przedstawicieli tej rasy i o ani jednym nie mogła powiedzieć złego słowa.

Idąc na ubocze, zaczęła zastanawiać się, co sprowadziło tego niziołka do Untergardu. Gdzie była jego rodzina? Czy stracił kogoś w tej bitwie, która zaskoczyła niejednego?
Rozmyślania na temat niziołka i jego historii przerwała inna osoba, na którą Eponia zwróciła uwagę. Kiedy już stanęła gdzieś na uboczu, opierając się o zimną ścianę jakiegoś budynku, zaczęła przyglądać się wysokiemu, brodatemu człowiekowi, który omijał bokiem cały tłum zebrany na placu. Tak jak ona, również posługiwał się magią. Ciekawiło ją, do którego Wiatru Magii się przywiąże. Wiedziała bowiem, że ludzcy magowie byli w stanie posługiwać się tylko jednym Wiatrem Magii, w odróżnieniu od Wysokich Elfów, które były w stanie poskromić je wszystkie.

~ * ~

Kiedy na placu zapanował chaos, spowodowany pojedynczym wystrzałem, prawdopodobną śmiercią kapitana Shillera i dziewiątką mutantów, którzy pojawili się na moście, Eponia mocniej chwyciła za swój kostur.
Współczuła tym wszystkim ludziom, którzy ledwo co pozbyli się śmiertelnego zagrożenia, a już nadeszło kolejne. Jeszcze przed chwilą wiwatowali, radując się zwycięstwem i nadchodzącą pomocą, by zaraz później znów stracić nadzieję i uciekać w panice.

Nie było jednak zbyt wiele czasu na to, by stać i ze współczuciem przyglądać się przerażonym ludziom. Należało działać. Eponia zauważyła, jak do natarcia na mutantów dołączają kolejny ludzie i nieludzie. Dokładnie ci, z którymi jadła tego dnia śniadanie. To musiało coś oznaczać. Być może los właśnie związał ich wszystkim razem?

Elfka postanowiła również dołączyć do walki, choć nie tak agresywnie jak pozostali. Stała odpowiednio na uboczu, by nie być od razu dostrzeżoną przez przeciwników. Chciała to wykorzystać.
Przymknęła na moment powieki, ustawiła swój kostur przed sobą i chwyciła go oburącz.
- O mądry i wszechwiędzący Hoeth'cie, użycz mi odrobinę swej wiedzy, by zesłać klątwę niezdarności na wroga czyhającego na życie bezbronnych - wypowiedziała półszeptem w języku elfów, po czym otworzyła oczy i wlepiła stalowe spojrzenie w jednego z mutantów.

Kiedy upewniła się, że zaklęcie poskutkowało, znów chwyciła swój kostur w jedną rękę i czym prędzej podbiegła do leżącego na ziemi Shillera. Zauważyła, że nikt z obecnych nie zainteresował się jego bezpieczeństwem, zapewne z góry zakładając, że stracił już swoje życie w wyniku postrzału.
Eponia wolała jednak być pewna. Jeśli wciąż żył, zamierzała zapewnić mu bezpieczeństwo, tak jak on przez te wszystkie lata dbał o mieszkańców Untergardu.

corax 17-12-2017 19:22



Skracała dystans i przemykająca się w kierunku Schillera Rory.

Z początku wepchnięta przez kislevitę za jego szerokie bary, zajęła się odruchowym przechwytywaniem drobnych zdobyczy od ludzi uciekających w panice.

Przykucnęła za Douko działając na zasadzie odruchowego posłuszeństwa.
A potem ofuknęła samą siebie, że daje sobą Niedźwiedziowi manewrować.

Kwestię tego, że w zasadzie chronił jej tyłek wygodnie pominęła. Kilka chwil kombinowała zaciekle, nerwowo gryząc wargę i oceniała sytuację czując się bezpieczna mimo zbliżającego się niebezpieczeństwa.

W zasadzie Misiek był fajny.

Krótkie przebłyski chaotycznych myśli przerwały wywrzaskiwane słowa:

Już to przerabialiśmy. I zwyciężyliśmy. To oni będą uciekać, nie my!

Pieguska zacisnęła usta na życiową głupotę Petera.

„Życie mu niemiłe? Na co się drze? Nikt go i tak nie słucha a tylko na siebie uwagę ściąga...”

Rory zdecydowanie nie była fanką ślepego bohaterstwa.

Uznała, że ma zbyt krótkie nogi i dobrze jej było za plecami Niedźwie....

Zaraz...

Ten też rzucił się do ataku?

- Hej! - dziewczyna sapnęła z rozdrażnieniem spoglądając za Douko. A już szykowała się by mu chronić zad. Nie to nie!
Skoczyła w tył by znaleźć jakieś schronienie. Przecież nie była głupia!

Zbierając po drodze rozrzucone i porzucone przez panikujących drobiazgi pędziła w stronę kapitana.

Doszła do logicznego wniosku, że jeśli starzec nie żyje, jego broń mogłaby być przydatniejsza jej, Rory, od łomu czy sztyletu. Jeśli jest ranny może zdradzi miejsce składowania wina i chleba. Jeśli zaś żyje...
"... się pomyśli potem".

O?

Wyglądało na to, że nie była sama w przemykaniu się do Schillera. Dostrzegła elfkę kierującą się również w stronę siwowłosego kapitana.

Rory przyspieszyła – zdecydowanie chciała być pierwsza by sprawdzić stan starego obrońcy i... znaleźć zagubiony bochenek chleba.

No i skracała dystans...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:01.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172