Douko po tej małej potyczce, wytarł krew i poskokę w łachy, którymi przyodziany był ostatni mutant, którego ubił. Wrócił do ludzi gromadzących się tłumnie przy miejscu w którym padł Schiller. Rozglądał się za w poszukiwaniu Rory, którą stracił z oczu gdy ruszył na mutantów. W głębi duszy cieszył się,że nie pobiegła za nim.
Rudzielec kręcił się w okolicy kapitana i babki leczącej. Dziewczyna wyglądała na całą i zdrową, choć nieco skwaszoną.
- No i coś tam pognał jakby Cię co w rzyć ugryzło?- burknęła gdy zobaczyła Kozaka. -
Mogło Ci się co stać beze mnie! - dodała bezczelnie i z wyzwaniem w oczach.
-
Ano mogło, wolałem jednak ruszyć, by chronić dupska co poniektórym - odpowiedział na zaczepkę rudowłosej Rory -
Dobrze, że nie biegłaś za mną, jeszcze bym cię pilnować musiał. - dodał Douko ze zgryźliwością w głosie.
- Phi! Nikt Cię nie prosi!- fuknęła rozzłoszczona by zaraz się przysunąć do Kozaka -
To co? Ruszasz z ludźmi? Dupska chronić? Bo jak tak to obiecałeś mi pomóc! - dorzuciła zadzierając piegowaty nosek
Douko spojrzał na panienkę i uśmiechnął się:
- Miło widzieć, że humor cię nie opuścił, a i żeś swych pięknych rudych włosków nie straciła. Nie prosił mnie to prawda, ale jakżem mógł odpuścić taką okazję do bitki? - po części zapytał sam siebie. -
Obiecałem Ci przeca, że pójdę z tobą. Czasu do wieczora trochę jeszcze ostało, więc prowadź. - specjalnie nie odpowiedział na zadane mu pytanie czy rusza, sam jeszcze nie wiedział co zrobić.
Pieguska ruszyła żywo, przemykając pomiędzy ludźmi. Oglądała się co jakiś czas by uprwnić się, że Kozak nadąża.
- Nooo szybciej! - machała dłonią i psykała na mężczyznę. Prowadziła Niedźwiedzia w głąb zrujnowanego miasteczka, część gdzie niedawno całkiem stały kamieniczki bogatszych mieszczan.
Zatrzymała się przed jedną z ułamanym teraz rzygaczem o kształcie wyszczerzonej jaszczurki.
-
Chodź - popchnęła drzwi i przepuściła Douko. Sama rozejrzała się raz i drugi by upewnić się, ze nikt ich nie śledzi.
“Panie przodem” - pomyślał wchodząc do opuszczonej kamienicy. Zaczął rozglądać się w poszukiwaniu, podejrzanych rzeczy. Nie wiedział czego się tu spodziewać. Być może jeszcze jakieś mutanty się tu ukrywają, choć było to mało prawdopodobne. Chwycił jednak mocniej swój topór. -
I czego tu szukamy? - zapytał.
-
Zaraz. Ostrożnie idź boś ciężki i duży. Żebyś nie zwalił się ze schodów -Ruda docięła wojownikowi z lekką złośliwością. Najwyraźniej sprawdzała limity Kozaka.
-
To prowadź jakżeś taka mądra - odburknął wyraźnie poirytowany Douko, ostentacyjnie usuwając się z drogi małej złośliwej dziewczyny.
Rory pokraśniała jakby jej Douko zasunął komplement:
-
No idę - faktycznie ruszając w stronę drzwi prowadzących na schody do piwnicy -
Trzeci stopień jest węższy. Uważaj!
Sama niemal sfrunęła ze schodów zaczęła szukać kaganka po omacku. Odpaliła w końcu knot i przyświeciła kislevicie.
Piwnica była pełna rupieci, nieco wilgotna i pachnąca pleśnią. Najwidoczniej mało kto tu zaglądał, a zapasy żywności przechowywano gdzie indziej.
Douko kroczył powoli po schodach prowadzących w dół. Gdyby nie ostrzeżenie Rory pewno straciłby równowagę. Nie przepadał, za ciemnymi wilgotnymi pomieszczeniami. Zatrzymał się i stanął bardzo blisko niej rozglądając się w poszukiwaniu, rzeczy które mogłyby mu się przydać. Jednak w stercie rupieci nic nie znalazł.
Rory odsunęła kilka dech by w końcu przedstawić Douko z dumą:
- O! To to! dźwigniesz?
Stała koło sporej baryłki.
Kozak wpierw patrzył, jak wątłej postury dziewczyna radzi sobie z dechami, widać szperanie w cudzych piwnicach miała już opanowane. Gdy wskazała na baryłkę, uśmiechnął się.
- Jużci, że dźwignę, odsuń się ino - powiedział, delikatnie chwytając Rory pod pachy, podnosząc ją i przestawiając o jakieś pół metra.
- No co Ty, Misiek?! - fuknęła jak kocie. Rude włosy spadł jej na oczy i dmuchnęła na nie zdecydowanie -
Ja nogi mam! - czerwona była, czuła to i cieszyła się, że w ciemnościach widać tego nie było. -
Baryłkę, Niedźwiedziu. Jeno nie rozwal! - zarządziła jak troskliwa kura.
- Dobrze, oj pani! - powiedział z przekąsem. Wsunął topór swój za pas, a następnie chwycił baryłkę umieszczając ją pod pachą i zastanawiając się co może być w jej środku.
- Przeca nie jest taka ciężka, byś miała wózek to i nawet dała byś z nią radę, malutka! - stwierdził kislevita, czekając na ciętą odpowiedź. Takowe przekomarzanie się z nowo poznaną miejscową sprawiało mu wiele radości.
- Malutka? Malutka? - Rory niemal się zapowietrzyła na taką impertynencką odzywkę -
Malutka to… to… - zabrakło jej weny na odpowiedź.
-
Już nie bocz się, mów lepiej dzie mam Ci to zanieść. - uśmiechnął się do niej, choć ta pewnie tego nie zauważyła.
- Zabieram to ze sobą. - burczała Rory oddalając się by pogrzebać w równie szczelnie ukrytej skrzyni. -
Po drodze sprzedam. Krocie zarobię. I odpalę część Tobie. Jako rzekłam. A jak! I to będzie więcej niż dwa srebrniki - dorzuciła.
Douko na ostatnie słowa Rory zaśmiał się tylko.
- To co mi dasz, wrzucę do sakiewki, byś odebrać sobie później mogła. - też potrafił wypominać.
Wziął do ręki kaganek, który Rory wcześniej zapaliła i poszedł przyświecić pakującej coś do płóciennego worka dziewczynie.
- Przyświece ci trochę - nie interesując się jednak zbytnio tym co pakowała do wora.
- Masz, pojedz sobie byś z sił nie opadł - Lorelei przerwała na chwilę zajęcie i spod płaszcza wyciągnęła pachnący bochen chleba. Skarb nad skarby w obecnych czasach. Urwała spory kawał i podała stojącemu obok Miśkowi. Sama też władowała chrupiącą skórkę do gębuli. -
Niepotrzebny mi słabowity chłop. - miły gest ukrasiła szpilką.
- A który chłop by z tobą wytrzymał. - nie mógł powstrzymać się od złośliwej uwagi, a Rory parsknęła lekceważąco. Wziął jednak kawał chleba. Powąchał go, zapach świeżego chleba mieszał się z zapachem ciała dziewczyny, które przyjemnie pachniało. -
Dziękuję, to szczodry gest zaprawdę, ino czy to nie jest jeden z bochnów co go kapitan straży pokazywał? - zapytał kislevita.
-A co za różnica? Teraz jest mój!- Rory spojrzała ostro na górującego nad nią kozaka -
Gębę Ci parzy? To oddawaj!
- Po co zaraz te nerwy? Ja przecie nic nie mówię, a chleb dobry jest dziękuję - rzucił z pełnymi ustami, rozglądając się przy okazji raz jeszcze, czy czegoś do picia nie znajdzie w piwnicy. Gdy przełknął zapytał -
A ty jaki masz plan na jutrzejszy dzień, idziesz ze wszystkimi do Middenheim?
- A co mnie tu trzyma?
Pytanie dziewczyny zabrzmiało smutnawo. Ale właśnie podniosła się stając blisko Douko:
- Tak sobie myślę, Miśku, że Ty też powinieneś. - klepnęła kozaka w biceps -
Ktoś się musi Tobą opiekować. - wyszczerzyła bezczelnie białe ząbki co błysnęły w półmroku.
- Opiekować powiadasz. Nikt jeszcze mną się nie opiekował, to też taki duży wyrosłem. A ty rodziny nie masz? - zapytał Douko.
-
Pffff - prychnęła Ruda -
Duży nie znaczy mą… cwany. - dokończyła ugodowo. -
Nie. Zginęli. - rude brwi zjechały w jedną kreskę. -
Ale jak tam se chcesz. - dodała szybko niby to obojętnym tonem. -
No zbierajmy się.
- Daj mi ten wór, idę przodem - powiedział, zabierając spod nóg dziewczynu płócienny worek. Zaczął wspinać się po schodach, co rusz patrząc pod nogi by się ze skarbem Rudej nie przewrócić.
*
Z beczułka bezpiecznie upchaną poza miejscem podejrzeń Rory pożegnała się z Douko i szpurnęła w poszukiwaniu jeszcze jednego.
A mianowicie Gunthara – mniej rozgarniętego lecz silnego i dość zwinnego sługi Meistra, którego ciągała za sobą od czasu napadu zwierzoludzi na miasto.
Przydawał się nie raz bo uwagę odwracał i wielu wymogów nie miał, przyzwyczajony do "szczodrości" poprzedniego opiekuna.
Lorelei dopadła go w ich umówionym na wypadek kłopotów miejscu – starej ziemiankowej wędzarni,
- Gunthar, słuchaj uważnie.
- Aha...
- Słuchaj uważnie gadam! – Ruda ściągnęła bury kaptur z głowy – Ruszamy do Middenheim jutro z rana bo tu już nic nie ma.
- Aha...
- Znajdziemy Ci kogoś, kto się Tobą zaopiekuje.
- Aha... – chłopak pokiwał głową – Znaczysik ten plan cośmy gadali. Odczekam dzień – dwa i nawieję.
- Tak. W nowym mieście znak nasmarujesz na ścianie. Wiesz jaki?
- Wiem.
Rory skinęła głową.
- Dobra. Wtedy część doli swojej dostaniesz. Tylko pamiętaj ni pary z gęby nie puścisz.
- Aha...
- Kilku tak obrobić można i Ty i ja zysk będziem mieli.
- Aha...
- Masz tu chleba kawałek, żebyś sił nie potracił.
*
Chwil dłuższych kilka później Lorelei wparowała do karczmy i przystąpiła do dobijania interesów.
Wpierw zagaiła tę sztywniarę arystokratkę, bo sądząc po jej stroju i broni kasę miała. No i miała sługę. A jak miała jednego, to może i drugiego było jej trza. Dla splendoru czy tam ważności...
Mimo dobrej ceny za Gunthara, arystokratka jednak nie dała się skusić.
Rory nie zrażona podreptała do karczmarza. Roztoczyła przed nim zalety Gunthara: siła, moc, młodość i para! A to wszystko jedynie za jedną, jedyną złotą monetę! Z żalem wycisnęła za niego parę srebników. Eh dobre i to.
Poklepała Gunthara po ramieniu, po kryjomu dając mu kilkanaście pensów. W myślach obliczała, ile za niego weźmie w Middenheim. Minus jego działka... Hm... jeśli udałoby się go tak „oddać” kilka razy, zapowiadało się na niezły zysk.
Mijając grupki szykujących się do wyjazdu ludzi, nuciła dość wesoło pod nosem mimo, że na beczułkę, co cenniejsza niż niejeden skarb obecnie, jednak płacących gotówką nabywców nie znalazła.
Pełna nadziei na rychły zysk w Middenheim, poprawiła na ramieniu worek ukryty pod płaszczem i ruszyła na poszukiwania Miśka.
Będzie musiał jej pomóc, jeśli chce dostać procent.
I już.