Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-12-2017, 20:41   #21
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
ouko wpadł na most jako pierwszy, szarżując na najbliższego sobie mutanta. Biegnący na przedzie mackowaty stwór nie zdążył nawet opuścić okutej pałki, gdy topór Kislevity wgryzł się z mlaśnięciem w szyję stwora, otwierając szeroką ranę plującą ciemną krwią. Tuż obok natarł Brokk, który zamachem swego młota pogruchotał głowę mutanta z rogami. Słychać było tylko paskudny trzask łamanych kości i stwór zwalił się na most. Reszta przebiegła dalej, ale tam też czekali na nich ci, którzy chcieli się bronić, a nie uciekać.

Annike wyczekała, aż kolejny z pomiotów znajdzie się w zasięgu jej pistoletu i nacisnęła spust. Huk wystrzału rozniósł się po okolicy, a futrzasty mutant padł z rozerwaną na pół głową. Cios kolejnego, który zamachnął się na szlachciankę został zbity przez Herpina, który wyprowadzając atak, ranił napastnika w ramię. Chwilę wcześniej Peter zaczął nawoływać ludzi do pozstania na rynku i włączenia się do walki. Choć panował ogólny zamęt, akolicie Sigmara udało się dotrzeć przemową do siedmiu mężczyzn, którzy przystanęli na jego słowa i chwycili za miecze, ruszając w stronę mutantów.

Wypuszczony przez Gottfrieda ognisty pocisk trafił kolejnego z przeciwników, który zawył przeciągle i zaczął wić się po bruku, próbując ugasić płomienie. Nie dane mu jednak było, gdyż dopadło do niego dwóch untergardczyków, dźgając mieczami, gdzie popadnie. W tym samym momencie Ludo trafił kolejnego z procy, który zatoczył się pod ostrze jednego z wojaków, a Eponia wypowiedziała słowa mocy. Biegnący nieopodal mutant stracił nagle równowagę, co wystarczyło, by ostrze Rebikova wysłało go na tamten świat.

Elfia czarodziejka ruszyła w stronę Schillera, jednak Lorelei znalazła się przy nim szybciej, zgarniając leżący nieopodal bochenek pod szatę, tak, że nikt nawet tego nie zauważył. Obie kobiety odkryły przy okazji, że kapitan przeżył i zbierał się powoli na równe nogi. Pozostali przeciwnicy, doświadczając takich strat, nie mieli szans i padli pod naporem awanturników oraz miastowych zmobilizowanych przez Hochmeistera.

Walka została wygrana, a gdy padł ostatni mutant, po Ackerplatz rozniósł się triumfalny okrzyk zwycięstwa.


Gdy adrenalina opadła i można było sprawdzić, co i jak, okazało się, kapitan Schiller wcale nie zginął, a został jedynie lekko draśnięty w lewe ramię. Siła strzału jednak odrzuciła go w tył, przez co wielu obserwatorom wydawało się, że został zastrzelony. Siedziała przy nim starsza, siwowłosa kobieta, którą lokalni nazywali "babunią Moescher" i opatrywała jego niegroźną ranę. Lorelei i Peter znali ją od dziecka - była miasteczkową znachorką i zielarką, znającą remedium na każdą dolegliwość. Dlatego też wszyscy w Untergardzie bardzo ją szanowali. Niemal na równi z Schillerem. Gdy awanturnicy znaleźli się w pobliżu kapitana, ten skinął im głową.
- Dziękuję wam za pomoc z tymi stworami. Powieszę ich łby w bramie miejskiej, może to będzie przestrogą dla innych, którzy będą chcieli zaatakować miasteczko.

Moment później wokół kapitana i babuni zebrała się spora liczba mieszkańców, rozmawiających ze sobą o tym, co się wydarzyło. Podniosła się ogólna wrzawa.
- To na pewno był muszkiet hochlandzki, tylko on tak daleko niesie - powiedział jeden.
- Może jest ich więcej? Tych... mutantów? - Podpytywał drugi.
- Niektórzy z nich wyglądają znajomo. - Stwierdził inny.
- Wszyscy zginiemy, wszystkich nas pozabijają! - Skonstatowała jakaś kobieta, trzymając płaczące dziecko na biodrze.

Pewnie by się tak jeszcze przekrzykiwali, gdyby do grupki nie podbiegł zdyszany strażnik miejski.
- Kapitanie, przed chwilą miał miejsce atak mutantów na główną bramę. Na szczęście żaden z nas nie porzucił swoich stanowisk i udało nam się odeprzeć wroga, chociaż zginęło kilku naszych. Chyba atak na rynku miał tylko odwrócić uwagę od głównego uderzenia.
Schiller zasępił się i podniósł się ze skrzyni, na której siedział.
- Prowadź, chcę zobaczyć straty.
Strażnik skinął mu głową i ruszył w stronę głównej bramy. Za nim kapitan, babunia i zebrani na placu mieszkańcy. Nie mając nic lepszego do roboty, awanturnicy również ruszyli, by na własne oczy przekonać się, cóż wydarzyło się przy wjeździe do Untergardu.

Nagle od strony bramy rozległ się głośni okrzyk. Obawiając się następnego ataku, kilku ludzi chwyciło za broń i rozglądało uważnie. Okazało się jednak, że do miasteczka wracał Hans Baumer, tutejszy drwal i łowca, który miał zaginąć niedawno w Drakwaldzie i niechybnie dokonać tam swego żywota. Prowadził za sobą grupę kilkunastu wystraszonych chłopów. Obdartych i wygłodniałych, niosących na plecach niewielkie tobołki, które miały być całym ich dobytkiem. Kapitan ruszył w jego stronę, pozostali podążyli za nim.
- Dobrze widzieć cię całego i zdrowego, chłopcze. - Babunia Moescher uściskała Hansa i pogładziła po twarzy.
- Mi również dobrze was widzieć. Nie mam jednak dobrych wieści. - Łowca spojrzał po twarzach zebranych. - Jak wiecie, pilnowałem okolicznych terenów i polowałem na te bestie. Ci ludzie ze mną to uciekinierzy, których znalazłem błąkających się po lasach. Pochodzą z różnych wiosek z całego Middenlandu. Gdy ich tu prowadziłem, znalazłem świeże ślady zwierzoludzi, wiodące z południa. Wygląda na to, że w stronę Untergardu zmierza banda licząca ze dwie setki stworów. Pośpieszyłem tutaj, aby was ostrzec. Oczywiście niech decyduje kapitan Schiller, ale ja myślę, że powinniśmy uciekać, nim przybędą tu zwierzoludzie. Nie wiem, czy zdołamy ich powstrzymać, a nie ma nadziei, że ktokolwiek zdąży z pomocą. Sześć dni temu odwiedziłem Grimminhagen. Miasto leży w gruzach. Stamtąd również nie możemy spodziewać się pomocy. Nic nowego, prawda? Co najciekawsze, gdy Grimminhagen było plądrowane, graf Elster Sternhauer przeżył, chowając się w swojej twierdzy.

Na wzmiankę o grafie, niemal wszyscy zgromadzeni mieszkańcy zaczęli buczeć i spluwać na ziemię. Nawet sympatyczna babunia skrzywiła się z odrazą. Graf Sternhauer nie cieszył się estymą wśród mieszkańców Untergardu. Gdy tylko Hans skończył mówić, rozgorzała gorąca dyskusja nad tym, co należy zrobić. Baumer upierał się przy swoim, widząc w opuszczeniu miasta jedyne rozwiązanie, ojciec Dietrich, który przybył do miasteczka niedawno, włączył się do rozmowy, popierając tych, którzy chcieli zostać i walczyć o swoje domy. Z każdą chwilą dyskusja stawała się coraz bardziej napięta, ewidentnie prowadząc do kłótni, dlatego w końcu głos zabrał kapitan Schiller.
- Wysłuchałem obu stron sporu i teraz jako prawowity przywódca Untergardu, muszę podjąć decyzję. Jakkolwiek bolesne są dla mnie te słowa, muszę zgodzić się z Hansem, że nie możemy mieć nadziei na powstrzymanie tak licznej hordy zwierzoludzi. Jutrzejszego poranka wyruszymy na północ, w kierunku Middenheim. Wiemy, że wciąż rządzi tam przychylny nam książę Todbringer, a za murami miasta możemy znaleźć schronienie. Z pomocą księcia powrócimy tutaj i dokończymy odbudowę naszych domostw. Untergard znów będzie wielkim miastem! A teraz cieszmy się darami Księcia-Elektora, a potem przygotujmy się do opuszczenia miasta. Mamy wiele do zrobienia.

Zgromadzeni na placu mieszkańcy bez słowa sprzeciwu przyjęli podjętą decyzję, po czym zaczęli rozchodzić się do swoich spraw. Siódemka poszukiwaczy przygód również musiała pomyśleć nad przyszłością, bo było pewne, że Lorelei i Peter wyruszą za swymi ziomkami w drogę do Middenheim. Każdy, kto cokolwiek słyszał o Drakwaldzie wiedział, że lepiej było przemierzać go większą, niż mniejszą, grupą. W innym wypadku było to jak podpisanie na siebie wyroku śmierci.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 17-12-2017, 21:50   #22
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
Nie zdążył się nawet dobrze rozgrzać, a już było po bitce. Dobrze chociaż, że przetrącił jednemu z tych skurwieli łeb, ale nie czuł się bitewnie zaspokojony. Za dużo ich wszystkich tu było, żeby móc się sprawdzić, chociaż w sumie to chyba coś mu się pojebało pod deklem, bo przecież sprawdzał się wielokrotnie przy tej dziewięciodniowej bitce ze zwierzoludźmi, a te wypierdki, to... to sam, kurwa, nie wiedział, co to miało być.

- Dobra walka nie jest zła, nie? Chociaż przydałoby się jeszcze paru tych psich kutasów, żeby się trochę bardziej rozruszać. - Zaśmiał się, klepiąc tego kislevczyka w ramię, który dotrzymywał mu kroku w walce. - Musimy się koniecznie napić dzisiaj razem, człeczyno, dobrze robisz toporem, a Brokk umie ocenić, kiedy ktoś jest dobry w tym, co robi.

Splunął ostentacyjnie na najbliższe truchło, obdarowując przy okazji ponurym spojrzeniem elfkę, po czym podszedł do tego ustrzelonego kapitana, który ustrzelony wcale nie był.

Wokół zebrali się lokalni, więc dawi jedynie przysłuchiwał się ich pierdoleniu. Człeki to po prawdzie były słabe stworzenia, zwłaszcza te z wiosek i małych miasteczek Imperium. Panikowali po tym ataku, jakby sam Archaon ich mieścinę najechał, a przecie niedawno bronili swoich domów przed zwierzoludźmi. Brokk nie zamierzał się nad tym zastanawiać, bo ich pokręcona natura to było dla niego za dużo. Potem dowiedzieli się o ataku na bramę i wrócił jakiś człeczy łowca, co zdał relację z tego, co widział w okolicy. I nie były to najlepsze informacje.

Syn Hargina nie należał do strachliwych, ale dwie setki zwierzoczłeków to było za dużo, zwłaszcza, że większość z tych człeczyn nie potrafiło się bić i życie zawdzięczało jedynie przypadkowi. Gdy tamci się kłócili, Brokk wtrącił swoje trzy grosze.

- Nie pierdol, ojczulku... - Spojrzał na tego sigmaryckiego kapłana, który był za zostaniem na miejscu. - Ładnie to tak dawać swoim pobatymcom złudną nadzieję na ocalenie domów? Lepiej będzie się wynieść do Middenheim, dwusetki zwierzoczłeków nie zatrzymamy, choćbyśmy się zesrali... Nie nastawiaj ich na zwycięstwo, bo zobaczysz tylko trupy!

Dobrze, że ten człeczy dowódca miał trochę bardziej poukładane we łbie i zarządził wymarsz z rana. Tarczownik zaczynał go szanować - nie dość, że stary dobrze walczył przy oblężeniu miasteczka, to podejmował odpowiednie decyzje, podyktowane zapewne doświadczeniem. Schiller dbał o swoich ludzi, chwaliło mu się.

Wiele do zabrania nie miał, więc po przemówieniu człeczego dowódcy po prostu poszedł do gospody i miał zamiar walić to rozwodnione piwo w połączeniu z krasnoludzkim spirytusem, aż nie poczuje, że trzeba by iść się przespać. Czyli pewnie będzie to grubo po północy. A rano ruszy z pozostałymi w drogę, podczas której pewnie nie będzie narzekał na nudę.
 
Mroku jest offline  
Stary 18-12-2017, 14:05   #23
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację



Douko po tej małej potyczce, wytarł krew i poskokę w łachy, którymi przyodziany był ostatni mutant, którego ubił. Wrócił do ludzi gromadzących się tłumnie przy miejscu w którym padł Schiller. Rozglądał się za w poszukiwaniu Rory, którą stracił z oczu gdy ruszył na mutantów. W głębi duszy cieszył się,że nie pobiegła za nim.

Rudzielec kręcił się w okolicy kapitana i babki leczącej. Dziewczyna wyglądała na całą i zdrową, choć nieco skwaszoną.

- No i coś tam pognał jakby Cię co w rzyć ugryzło?- burknęła gdy zobaczyła Kozaka. - Mogło Ci się co stać beze mnie! - dodała bezczelnie i z wyzwaniem w oczach.
- Ano mogło, wolałem jednak ruszyć, by chronić dupska co poniektórym - odpowiedział na zaczepkę rudowłosej Rory - Dobrze, że nie biegłaś za mną, jeszcze bym cię pilnować musiał. - dodał Douko ze zgryźliwością w głosie.
- Phi! Nikt Cię nie prosi!- fuknęła rozzłoszczona by zaraz się przysunąć do Kozaka - To co? Ruszasz z ludźmi? Dupska chronić? Bo jak tak to obiecałeś mi pomóc! - dorzuciła zadzierając piegowaty nosek

Douko spojrzał na panienkę i uśmiechnął się:
- Miło widzieć, że humor cię nie opuścił, a i żeś swych pięknych rudych włosków nie straciła. Nie prosił mnie to prawda, ale jakżem mógł odpuścić taką okazję do bitki? - po części zapytał sam siebie. - Obiecałem Ci przeca, że pójdę z tobą. Czasu do wieczora trochę jeszcze ostało, więc prowadź. - specjalnie nie odpowiedział na zadane mu pytanie czy rusza, sam jeszcze nie wiedział co zrobić.

Pieguska ruszyła żywo, przemykając pomiędzy ludźmi. Oglądała się co jakiś czas by uprwnić się, że Kozak nadąża.
- Nooo szybciej! - machała dłonią i psykała na mężczyznę. Prowadziła Niedźwiedzia w głąb zrujnowanego miasteczka, część gdzie niedawno całkiem stały kamieniczki bogatszych mieszczan.

Zatrzymała się przed jedną z ułamanym teraz rzygaczem o kształcie wyszczerzonej jaszczurki.
- Chodź - popchnęła drzwi i przepuściła Douko. Sama rozejrzała się raz i drugi by upewnić się, ze nikt ich nie śledzi.

“Panie przodem” - pomyślał wchodząc do opuszczonej kamienicy. Zaczął rozglądać się w poszukiwaniu, podejrzanych rzeczy. Nie wiedział czego się tu spodziewać. Być może jeszcze jakieś mutanty się tu ukrywają, choć było to mało prawdopodobne. Chwycił jednak mocniej swój topór. - I czego tu szukamy? - zapytał.

- Zaraz. Ostrożnie idź boś ciężki i duży. Żebyś nie zwalił się ze schodów -Ruda docięła wojownikowi z lekką złośliwością. Najwyraźniej sprawdzała limity Kozaka.
- To prowadź jakżeś taka mądra - odburknął wyraźnie poirytowany Douko, ostentacyjnie usuwając się z drogi małej złośliwej dziewczyny.

Rory pokraśniała jakby jej Douko zasunął komplement:
- No idę - faktycznie ruszając w stronę drzwi prowadzących na schody do piwnicy - Trzeci stopień jest węższy. Uważaj!

Sama niemal sfrunęła ze schodów zaczęła szukać kaganka po omacku. Odpaliła w końcu knot i przyświeciła kislevicie.
Piwnica była pełna rupieci, nieco wilgotna i pachnąca pleśnią. Najwidoczniej mało kto tu zaglądał, a zapasy żywności przechowywano gdzie indziej.
Douko kroczył powoli po schodach prowadzących w dół. Gdyby nie ostrzeżenie Rory pewno straciłby równowagę. Nie przepadał, za ciemnymi wilgotnymi pomieszczeniami. Zatrzymał się i stanął bardzo blisko niej rozglądając się w poszukiwaniu, rzeczy które mogłyby mu się przydać. Jednak w stercie rupieci nic nie znalazł.

Rory odsunęła kilka dech by w końcu przedstawić Douko z dumą:
- O! To to! dźwigniesz?
Stała koło sporej baryłki.

Kozak wpierw patrzył, jak wątłej postury dziewczyna radzi sobie z dechami, widać szperanie w cudzych piwnicach miała już opanowane. Gdy wskazała na baryłkę, uśmiechnął się.

- Jużci, że dźwignę, odsuń się ino - powiedział, delikatnie chwytając Rory pod pachy, podnosząc ją i przestawiając o jakieś pół metra.
- No co Ty, Misiek?! - fuknęła jak kocie. Rude włosy spadł jej na oczy i dmuchnęła na nie zdecydowanie - Ja nogi mam! - czerwona była, czuła to i cieszyła się, że w ciemnościach widać tego nie było. - Baryłkę, Niedźwiedziu. Jeno nie rozwal! - zarządziła jak troskliwa kura.
- Dobrze, oj pani! - powiedział z przekąsem. Wsunął topór swój za pas, a następnie chwycił baryłkę umieszczając ją pod pachą i zastanawiając się co może być w jej środku.

- Przeca nie jest taka ciężka, byś miała wózek to i nawet dała byś z nią radę, malutka! - stwierdził kislevita, czekając na ciętą odpowiedź. Takowe przekomarzanie się z nowo poznaną miejscową sprawiało mu wiele radości.
- Malutka? Malutka? - Rory niemal się zapowietrzyła na taką impertynencką odzywkę - Malutka to… to… - zabrakło jej weny na odpowiedź.
- Już nie bocz się, mów lepiej dzie mam Ci to zanieść. - uśmiechnął się do niej, choć ta pewnie tego nie zauważyła.

- Zabieram to ze sobą. - burczała Rory oddalając się by pogrzebać w równie szczelnie ukrytej skrzyni. - Po drodze sprzedam. Krocie zarobię. I odpalę część Tobie. Jako rzekłam. A jak! I to będzie więcej niż dwa srebrniki - dorzuciła.

Douko na ostatnie słowa Rory zaśmiał się tylko.
- To co mi dasz, wrzucę do sakiewki, byś odebrać sobie później mogła. - też potrafił wypominać.

Wziął do ręki kaganek, który Rory wcześniej zapaliła i poszedł przyświecić pakującej coś do płóciennego worka dziewczynie.
- Przyświece ci trochę - nie interesując się jednak zbytnio tym co pakowała do wora.

- Masz, pojedz sobie byś z sił nie opadł - Lorelei przerwała na chwilę zajęcie i spod płaszcza wyciągnęła pachnący bochen chleba. Skarb nad skarby w obecnych czasach. Urwała spory kawał i podała stojącemu obok Miśkowi. Sama też władowała chrupiącą skórkę do gębuli. - Niepotrzebny mi słabowity chłop. - miły gest ukrasiła szpilką.
- A który chłop by z tobą wytrzymał. - nie mógł powstrzymać się od złośliwej uwagi, a Rory parsknęła lekceważąco. Wziął jednak kawał chleba. Powąchał go, zapach świeżego chleba mieszał się z zapachem ciała dziewczyny, które przyjemnie pachniało. - Dziękuję, to szczodry gest zaprawdę, ino czy to nie jest jeden z bochnów co go kapitan straży pokazywał? - zapytał kislevita.

-A co za różnica? Teraz jest mój!- Rory spojrzała ostro na górującego nad nią kozaka - Gębę Ci parzy? To oddawaj!

- Po co zaraz te nerwy? Ja przecie nic nie mówię, a chleb dobry jest dziękuję
- rzucił z pełnymi ustami, rozglądając się przy okazji raz jeszcze, czy czegoś do picia nie znajdzie w piwnicy. Gdy przełknął zapytał - A ty jaki masz plan na jutrzejszy dzień, idziesz ze wszystkimi do Middenheim?
- A co mnie tu trzyma?


Pytanie dziewczyny zabrzmiało smutnawo. Ale właśnie podniosła się stając blisko Douko:
- Tak sobie myślę, Miśku, że Ty też powinieneś. - klepnęła kozaka w biceps - Ktoś się musi Tobą opiekować. - wyszczerzyła bezczelnie białe ząbki co błysnęły w półmroku.
- Opiekować powiadasz. Nikt jeszcze mną się nie opiekował, to też taki duży wyrosłem. A ty rodziny nie masz? - zapytał Douko.

- Pffff - prychnęła Ruda - Duży nie znaczy mą… cwany. - dokończyła ugodowo. - Nie. Zginęli. - rude brwi zjechały w jedną kreskę. - Ale jak tam se chcesz. - dodała szybko niby to obojętnym tonem. - No zbierajmy się.
- Daj mi ten wór, idę przodem
- powiedział, zabierając spod nóg dziewczynu płócienny worek. Zaczął wspinać się po schodach, co rusz patrząc pod nogi by się ze skarbem Rudej nie przewrócić.

*

Z beczułka bezpiecznie upchaną poza miejscem podejrzeń Rory pożegnała się z Douko i szpurnęła w poszukiwaniu jeszcze jednego.
A mianowicie Gunthara – mniej rozgarniętego lecz silnego i dość zwinnego sługi Meistra, którego ciągała za sobą od czasu napadu zwierzoludzi na miasto.
Przydawał się nie raz bo uwagę odwracał i wielu wymogów nie miał, przyzwyczajony do "szczodrości" poprzedniego opiekuna.

Lorelei dopadła go w ich umówionym na wypadek kłopotów miejscu – starej ziemiankowej wędzarni,
- Gunthar, słuchaj uważnie.
- Aha...
- Słuchaj uważnie gadam! – Ruda ściągnęła bury kaptur z głowy – Ruszamy do Middenheim jutro z rana bo tu już nic nie ma.
- Aha...
- Znajdziemy Ci kogoś, kto się Tobą zaopiekuje.
- Aha... – chłopak pokiwał głową – Znaczysik ten plan cośmy gadali. Odczekam dzień – dwa i nawieję.
- Tak. W nowym mieście znak nasmarujesz na ścianie. Wiesz jaki?
- Wiem.
Rory skinęła głową.
- Dobra. Wtedy część doli swojej dostaniesz. Tylko pamiętaj ni pary z gęby nie puścisz.
- Aha...
- Kilku tak obrobić można i Ty i ja zysk będziem mieli.
- Aha...
- Masz tu chleba kawałek, żebyś sił nie potracił.

*


Chwil dłuższych kilka później Lorelei wparowała do karczmy i przystąpiła do dobijania interesów.

Wpierw zagaiła tę sztywniarę arystokratkę, bo sądząc po jej stroju i broni kasę miała. No i miała sługę. A jak miała jednego, to może i drugiego było jej trza. Dla splendoru czy tam ważności...
Mimo dobrej ceny za Gunthara, arystokratka jednak nie dała się skusić.

Rory nie zrażona podreptała do karczmarza. Roztoczyła przed nim zalety Gunthara: siła, moc, młodość i para! A to wszystko jedynie za jedną, jedyną złotą monetę! Z żalem wycisnęła za niego parę srebników. Eh dobre i to.

Poklepała Gunthara po ramieniu, po kryjomu dając mu kilkanaście pensów. W myślach obliczała, ile za niego weźmie w Middenheim. Minus jego działka... Hm... jeśli udałoby się go tak „oddać” kilka razy, zapowiadało się na niezły zysk.

Mijając grupki szykujących się do wyjazdu ludzi, nuciła dość wesoło pod nosem mimo, że na beczułkę, co cenniejsza niż niejeden skarb obecnie, jednak płacących gotówką nabywców nie znalazła.

Pełna nadziei na rychły zysk w Middenheim, poprawiła na ramieniu worek ukryty pod płaszczem i ruszyła na poszukiwania Miśka.

Będzie musiał jej pomóc, jeśli chce dostać procent.

I już.

 

Ostatnio edytowane przez corax : 18-12-2017 o 18:47.
corax jest offline  
Stary 19-12-2017, 16:27   #24
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Peter czuł wstyd. Skupił się na własnym bezpieczeństwie i nie pomyślał o kapitanie Schillerze, który tyle dla niego i innych zrobił. Schillerowi pomogły elfka i złodziejka (rzekoma), a akolita zupełnie zatracił poczucie tego co ważne.
Cieszył się, że kapitan przeżyje ale nie lazł mu przed oczy.

Nie miał ochoty z nikim się spotykać ani rozmawiać, powlókł się noga za nogą z innymi, ale nie wtrącał się do dyskusji. Skoro jutro mieli pomaszerować do Middenheim to niech tak będzie. Wcześniej poszedł tylko przedstawić się ojcu Dietrichowi - w końcu to tak jakby jego nowy przełożony. Cierpliwie odpowiadał mu na wszelkie pytania i wykonywał jego polecenia. Tylko do tego się nadawał, a przynajmniej tak właśnie się czuł.
 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline  
Stary 19-12-2017, 22:35   #25
 
Feniu's Avatar
 
Reputacja: 1 Feniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputację
Douko biegnąć w kierunku mostu zmówił w myślach modlitwę do Ursuna o pomyślność w walce. Wiedział, że mimo liczebnej przewagi coś zawsze mogło pójść nie tak. Obejrzał się do tyłu by spojrzeć czy Rory biegnie za nim. Nie widział jej więc odetchnął z ulgą i przyspieszył. Szarżując na mackowatego mutanta, który był najbliżej wziął zamach toporem i nim ten zdążył się zorientować rozpłatał mu gardło, a krew i posoka spłynęła po ostrzu jego dwuręcznego topora. Tuż obok niego szalał krasnoludzki tarczownik wywijając swym młotem i pozbawiając życia rogatego mutanta. Słyszał odgłos wystrzału, który jednak dobiegał ze strony obrońców, kątem oka zauważył padającego mutanta zastrzelonego przez szlachciankę. Uczeń czarodzieja, też posłał do piachu jednego z mutantów. Ostatni z napastników zachwiał się i wystarczyło tylko wystawić ostrze topora by nadział się na nie i oddał swój nędzny żywot.

***

Douko po tej małej potyczce, wytarł krew i poskokę w łachy którymi.przyodziany był ostatni mutant którego ubił. Wrócił do ludzi gromadzących się tłumnie przy miejscu w którym padł Shiller. Rozglądał się za w poszukiwaniu Rory, którą stracił z oczu gdy ruszył na mutantów. W głębi duszy cieszył się,że nie pobiegła za nim.

***

Gdy dotarł do karczmy spotkał tam siedzącego przy ławie brodatego tarczownika, który rozwodnione piwo zapijał spirytusem. Douko podszedł do szynkwansu i zamówił cztery kufle rozwodnionego piwa. - Na zdrowie - powiedział stawiając przed nim dwa kufle i usiadł na przeciwko. - Schiller dobrze prawi - zaczął - czas stąd wiać jeśli te dwie setki zwierzoludzi wejdzie do Untergardu, nasze marne siły sobie z nimi nie poradzom, Kłopotem jest obsadzić mury i odeprzeć ataki bez strat. Acz na szlaku też niebezpiecznie być może, twój młot przyjacielu jeszcze zmiażdży nie jedną czaszkę zwierzoczłeka czy innego chaosyty, - podniósł kufel i upił porządnego łyka, rozwodnione piwo, do smacznych nie należało,ale pragnienie gasiło dobrze. - Na zdrowie - powiedział raz jeszcze i umilkł na chwilę.
Khazad stuknął się z kislevitą kuflami, ulewając nieco piwa na stół.
- Za zdrowie i nasze życie! Obyśmy jak najwięcej tych skurwieli do piachu posłali! - rzucił tubalnym, basowym głosem i przechylił piwo na raz. Odstawił kufel i chwycił za kolejny.- Tu już nie ma co ratować. Nie ma co zostawać, żeby bić się z tymi chujami do szczania od Khazraka - splunął przez ramię. - Bo bić, to trzeba wiedzieć, kiedy się brać. Mi umierać głupią śmiercią się nie widzi. Trza nam iść do Middenheim i koniec i tam myśleć, co dalej. Ja swoich braci muszę odnaleźć, bo gdzieś tu na tych ziemiach nas te psubraty rozdzieliły. A ty żeś się tak nauczył machać toporem u siebie w ojczyźnie, czy tu gdzie w Imperium?
Tarczownik upił kolejne dwa łyki piwa, oczekując odpowiedzi.
-To długa opowieść więc poczekaj chwila - Douko wstał i ponownie poszedł do karczmarza by napełnił wypite kufle. Gdy przyszedł już z trunkiem, postawił znów dwa przed khazadem. - znałem ja kiedyś pewnego khazada, co z moim ojcem jeszcze wojował. Inżynier był z niego świetny, pomagał nam w mieście mury naprawiać. Durr miał na imię i byl synem Druka z pewnej strażnicy obok przełęczy Wściekłego Psa, nazwy jednak nie pamiętam. Wszystko to było to jakieś kilkanaście zim temu. Wieczorami uczył mnie walki toporem. Ciężko było mi utrzymać dwuręczny topór więc od bojowego zaczynaliśmy. Mijały zimy, a moja siła rosła topór jednoręczny zmieniłem na dwuręczny i tak pod okiem Durra ćwiczyłem. Z racji, że ojciec nie miał dla mnie czasu, a matka zajmowała się domem Durra traktowałem jak drugiego ojca. Zmarł on jednak zimą tuż przed moim wyruszeniem do Middenlandu.
- Bo krasnoludy to najlepsi inżynierowie na tym zafajdanym świecie, człeczyno. I niezgorsi wojowie. Dobrego żeś miał więc nauczyciela, wypić trza za niego, bo on już w Salach Przodków z Grimnirem baluje.
- Brokk znów stuknął się kuflami z Douko. - Ja muszę do Middenheim wywiedzieć się, czy kto słyszał co na temat trzeciej kompanii tarczowników z Karaz Ankor... - Tarczownik nagle spochmurniał. - Mam nadzieję, że jeszcze braci żywych ujrzę. - Wychylił z kufla. - No ale nie gadajmy o poważnych sprawach, trza nam balować i się radować, bo jutro na szlaku może już nie być tak spokojnie. Teraz ja stawiam kolejkę. - Odwrócił się w stronę szynku i krzyknął. - Gospodarzu! Jeszcze osiem piw, ino szybko!
- Przeceniasz mnie Brokk. Tak dobrej głowy do picia to ja nie mam. A co do radowania to radować to się bedziem, jak dotrzemy do Middenheim. - odrzekł kislevita gdy poczuł dłonie myszkujące wokół jego pasa, a potem usłyszał śmieszek koło ucha:
- Misiek, nie możemy się ciągle tak spotykać. - koło jego twarzy pojawiła się ryża czupryna i morze piegów.
- Szpiegujesz mnie czy co? - zapytał z poważną miną, po czym uśmiechnął się do niej - Siadaj - powiedział Douko i zrobił jej miejsce obok siebie.
Siadła.
Blisko.
Trochę jak szczenię co ciepła szuka.
Zarzuciła żurawia do zawartości kozakowego kufla i powitała towarzystwo Kislevity skinieniem głowy.
- No i jak? Postanowione, co? Jedziesz? - zwróciła swe ślepia na Niedźwiedzia.
- Chcesz się napić? - zapytał, - że tak mi do kufla zaglądasz? - przesunął jej kufel pod nos - może to specjał nie jest ale w smutnych czasach dobre i to - kislevita puścił specjalnie pytanie o wyjeździe mimo uszu.
- Już myślałam, że nie zapytasz - ofuknęła go z dumą w głosie i sięgnęła po kufel. Kilka łyków później, krzywiąc się nieco otarła usta rękawem: - Noooo? - zazezowała na pozostałych siedzących przy stole - To jak? W kupie siła, samemu będziesz wędrować to zginiesz - złodziejka sięgnęła szczytów negocjacyjnych. Spojrzała na poznaczoną bliznami twarz Kozaka i zmrużyła oczy - a z resztą ruszysz, to jak pączek w maśle będziesz. - bluffowała aż się kurzyło.
- A co mam zrobić? Zginąć jak zabójca trolli chwały szukając? - odpowiedzia - Jużci że idę, tak szybko się ode mnie nie uwolnisz. - po czym zbliżył się do jej ucha i zapytał- udało Ci się to spieniężyć, czy tragarza będziesz szukać?
Dziewczyna pokręciła głową i kilka rdzawych pasm musnęło twarz Douko.
Wtuliła się bezczelnie w ramię Kozaka niby to z wdzięcznością i ulgą na gębuli wymalowaną.
[color="Teal"]- Same gołodupce tutaj, pieniędzy brak. Trza do większego miasta się dopchać. - spojrzała na nowo w oblicze Douko i zamrugała rzęsyskami prosząco.
Ten tylko wziął głęboki oddech, bo wiedział że czeka go dźwiganie nie poręcznego tobołka nowej znajomej. - Ciężko będzie to nieść do samego Middenheim - odparł Kozak - nieporęczne to trochę, może na wóz jaki załadować i przewóz opłacić lepiej?
Rory tylko spojrzała na niego z ironiczną dumą:
- Jaki mi się mądry Misiek trafił - zachichotała pod nosem z drwiną i trąciła mężczyznę łokciem.
Uśmiechnał się tylko na słowa Rudej, po czym chwycił za piwo i wysączył je do końca.
- Jutro czeka nas daleka droga, odpocznijmy lepiej. - zaproponował Douko - powiesz mi co w zasadzie masz w tej baryłce? - zapytał cichcem.
- Ryby. - palnęła Lorelei ruszając rudymi brwiami cwaniacko.
- Lubie ryby - odrzekł oblizując wargi.
- No, no! - Ruda zaperzyła się - to na handel!
- Cały płaszcz będzie mi rybami śmierdział. - zląkł się troche uświadamiając sobie ten fakt. - a ten płaszcz to nie byle jaki, ze skóry niedźwiedzia którego sam ubiłem. - znasz tu przecież wszystkich, załatw więc transport.
- Hmmm… dobra ale koszty transportu potrącę skoro Ty nieść nie chcesz. W zasadzie nie będzie za co Ci płacić. - mruknęła lisio pieguska.
- Niech stracę zatem, nie zarobie, a pomogłem Ci to wynieść z dobrego serca. - stwierdził Kozak.
- A ja Ci chleba dałam też z dobrego serca - oczy Rory błyskały chochlikowato.
- A ja z dobrego serca piwem cię poczęstowałem, a i strawę chciałem przynieść parę dni temu. Pamiętasz? - przekomarzał się z rudowłosą.
- A ja z dobrego serca opiekę swą oferuję - gdy dziewczyna się zorientowała, że to taka tam gadka uśmiech jej złagodniał i poszerzył się - Nawet ten płaszcz coś go sam z miśka zdjął mogę podczyścić. - powiedziała
- Twa wielkoduszność jest zaskakująca - on roześmiał się w głos - dobrze już dobrze.
Ruda umościła się wygodniej u boku Kozaka zadowolona.

***

Siedzieli tak jeszcze i rozmawiali przez czas jakiś, po czym Rory znów zniknęła, a Douko wstając od stołu natknął się na Annike. Gdy przechodziła obok zaczepił ją skinieniem głowy. - Dobre masz oko, a i broń niezgorszą - podziwiał kunszt wetkniętego za pas pistoletu - nie chciałbym stanąć na linii strzału. - zamilkł na chwilę - To była dobra walka oby jutro też nam się powiodło nie gorzej niż dziś!
- Wielu narzeka na broń palną, że niepewna i zdradliwa, ale gdy posiada się egzemplarz odpowiedniej jakości, to wszystko działa tak jak trzeba. Jestem przekonana, że samopały to przyszłość i rozwój
- powiedziała Annike, uśmiechając się kącikiem ust. - Tobie też muszę oddać, że potrafisz robić tym toporem. To była prosta walka, wiele innych, bardziej wymagających jeszcze z pewnością przed nami.
- Idziesz ze wszystkimi do Middenheim? - Kislevita zapytał jeszcze.
- A czy mamy ze sługą inny wybór? - Uniosła brew. - Słyszałeś, że zmierza tutaj dwustu zwierzoludzi. Tylko głupiec i ignorant zostałby w miasteczku, chyba tylko po to, żeby dać się zabić. Ja jeszcze mam zamiar pożyć. - Poprawiła rzemyk na włosach. -Ty nie wracasz do swoich, woju? Ponoć w Kislevie wciąż trwają walki z Chaosem, na pewno miałbyś co robić. - Urwała, wpatrując się w niego chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu.
- Ano miałem wracać niedługo do dom ino sprawy się pokomplikowały jak to zawsze bywa. Kislevici przyzwyczajeni są do walk z chaosem, parę miesięcy mnie nie zbawi. - odparł patrząc się w niebieskie oczy szlachcianki.
- Zwłaszcza po najeździe Archaona sprawy się pokomplikowały - prychnęła Annike i pokręciła głową. - Przyszło nam żyć w ciekawych czasach, szkoda tylko, że tak niebezpiecznych. Ty też wybierasz się do Middenheim? Z tą małą? - Hrabianka skinęła podbródkiem na siedzącą nieopodal przy stoliku Lorelei.
- Do Middenheim pójdę, zawsze chciałem odwiedzić miasto białego wilka. W mieście łatwiej będzie się bronić niż w takiej dziurze jak ta. Tylko najpierw musimy tam dojść. Będzie nas jednak dużo, będziemy szli wolno, więc będziemy łatwym celem. A ciebie co skłoniło do pojawienia sie w Middenlandzie, bo nie wydajesz sie być tutejsza? - zapytał zaciekawiony Douko.
- Ten przeklęty najazd Chaosu sprawił, że musiałam uciekać z dworu, w którym się wychowałam, jednak mam zamiar wrócić do Hochlandu i sprawdzić, co tam się obecnie dzieje. Ponoć nie jest najlepiej, ale może coś jeszcze zostało z włości mojego ojca. - Uśmiechnęła się ponuro.
- Siądziesz z nami? .- spojrzał na stół przy którym siedziała już Rory i Brokk.
- Dziękuję, ale nie skorzystam - powiedziała. Do rudej dziewczyny, która chciała jej dzisiaj wcisnąć jakiegoś tępego osiłka nic nie miała, ale ten nieokrzesany krasnolud przyprawiał ją o odruch wymiotny. - Herpin poszedł przygotować mi kąpiel, więc idę na górę zrelaksować się przed jutrzejszym wymarszem. Do zobaczenia jutro.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła na piętro, nie zerkając już za siebie.

Douko poszedł do Gospodarza i zamówił strawę, bo zgłodniał straszliwie.
 
Feniu jest offline  
Stary 20-12-2017, 09:07   #26
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
+ Avitto. Dziękuję za dialog <3

Stojąc na Ackerplatz, Herpin dyskretnie omiótł szmatką płaszcz Anniki z kurzu. Serce waliło mu jak młot, ale był wewnętrznie szczęśliwy, że oboje przeżyli a walka skończyła się nim na dobre zaczęła. Duży udział w zwycięstwie należał do rosłych wojowników, którzy złamali impet natarcia mutantów. Decyzja, jaką podjął wiekowy kapitan nie budziła zastrzeżeń sługi, który - podczas, gdy Annika dawała przykład atencji i kultury słuchania bliźnich - zrzucił pokonanych na jeden stos przeszukując ich przy okazji a wszelkie przydatne fanty odłożył na bok, gotowe do przekazania kapitanowi.

Gdy pierwsi zaczęli się oddalać w swoje strony również szlachcianka i jej sługa ruszyli do gospody, bo jakoś nie widziało jej się sprawdzać tego zrujnowanego miejsca, z którego strzelano - niech ktoś inny się tym zajmie a i niekoniecznie Herpin. Ledwo przekroczyli próg karczmy, spojrzała na sługę, wydając mu polecenia, tak, by pozostali słyszeli.
- Jesteś wolny. Przez jakiś czas rzecz jasna. Bądź gdzieś w pobliżu, w razie, gdyby mi się odwidziało i bym cię do czegoś potrzebowała - rzuciła ostentacyjnie, ściągając skórzane rękawiczki z dłoni. Herpin ukłonił się tylko i ruszył do swoich spraw.

Nie obdarzywszy nikogo w głównej sali spojrzeniem, Annike ruszyła na piętro, zaszywając się w swoim pokoju. Zrzuciła płaszcz, który powiesiła na oparciu krzesła i rozwiązała chustkę z broszką, kładąc ją na szafce przy łóżku. Skrzywiła się, widząc na niej zaschnięte ślady krwi - należała do jednego z obrońców miasteczka walczących obok niej piątego dnia bitwy. Otrzymał cios toporem w szyję i nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Szybko odrzuciła myśli o potyczce i zerknęła do kuferka stojącego pod ścianą, skąd wyciągnęła kilka książek i przez chwilę je przeglądała, niezdecydowana, w lekturę której dalej się zagłębić.


Ostatecznie padło na “Moje podróże z Gotrekiem” autorstwa niejakiego Felixa Jägera. Awanturnicze zapiski wygnańca z Altdorfu towarzyszącego krasnoludzkiemu zabójcy trolli. Lektura całkiem ciekawa, choć dość męcząca, zwłaszcza, gdy pomioty Chaosu spotykało się ostatnio codziennie i nie trzeba było o nich czytać, żeby mieć wypieki na twarzy. Po pół godzinie przeskakiwania wzrokiem po literkach odłożyła książkę i postanowiła się zdrzemnąć. Doskonale pamiętała czasy, gdy na dworze ojca mogła wylegiwać się w łóżku do południa, jeśli nie miała zaplanowanych żadnych zajęć. Teraz nie mogła sobie na to pozwolić. Na początku ciężko jej się było przyzwyczaić do życia w niewygodzie, w ciągłym ruchu, ale powoli się z tym oswajała.


Na obiad obudził ją Herpin. Obmyła twarz zimną wodą, którą zawsze miała w pokoju w niewielkim wiadrze, po czym zeszła na dół. Posiłek jak zwykle nie był wykwintny - niedogotowane ziemniaki, jakiś kawałek mięsa, który przypominał go tylko z wyglądu i warzyw tyle, co kot napłakał. W smaku było niedobre, a hrabianka krzywiła się z każdym kęsem, jednak coś trzeba było jeść, bo realia nie pozwalały na wybrzydzanie. Po obiedzie porozmawiała trochę z tym kislevskim wojownikiem, który okazał się nie być wcale taki głupi, jak ich opisywano, a potem przeszła się na krótki spacer po miasteczku, ale szybko wróciła, gdyż pogoda nie zachęcała do wycieczek.

Po kolacji Annike nakazała Herpinowi, by pogonił gospodarza o balię z gorącą wodą i dwoma dodatkowymi wiadrami - jednym z ciepłą, drugim z zimną wodą. Gdy żądanie zostało spełnione, hrabianka poszła do swego pokoju wraz z Udosem i rozdziała się przy nim do naga stojąc - oczywiście tyłem - tak, że Herpin mógł zobaczyć jedynie jej zgrabne pośladki, choć i tak szybko odwrócił wzrok. Lubiła się z nim czasem tak droczyć i widzieć zmieszanie na jego twarzy połączone z ekscytacją i zaciekawieniem. Szlachcianka była pewna, że piękniejszego i bardziej zadbanego ciała Herpin w życiu nie widział.


Usiadła w gorącej wodzie, opierając się plecami o balię i niemal od razu zrelaksowała, gdy przyjemne ciepło rozlało się po całym jej ciele. Zamknęła oczy, chłonąc tę chwilę i dopiero po chwili przypomniało jej się, że Herpin nadal stał przy łóżku.
- Umyjesz mi plecy - powiedziała, dźwigając się nieco i uniosła nogi pod brodę. - Mydło jest na szafce przy łóżku.
- Tak jest, pani - odparł sługa.
- Przestań już z tą panią. Rozmawialiśmy o tym przecież. Wśród innych ludzi masz się stosować do zasad etykiety, ale gdy jesteśmy sami, mów mi Annike. Zasłużyłeś sobie swoim poświęceniem dla mnie podczas tych wszystkich ciężkich dni - rzuciła, odwracając w jego stronę jedynie profil twarzy.
- Tu bynajmniej nie jedynie o etykietę chodzi, ale o szacunek. Jeśli jednak tak sobie życzysz, panie… Anniko, to obiecuję poprawę. Choć rodzic zapewne by mnie za takie zachowanie zbił - dodał z nostalgią w głosie.

Atmosfera momentalnie zrobiła się ciężka od wspomnień i rozwiewały ją tylko ślizgające się po delikatnej skórze kobiety namydlone dłonie Herpina. Szlachcianka była jednak zamyślona, a sługa już po kilku ruchach w górę i w dół zapomniał, o czym rozmawiali.
- Myślisz, że dwór Falkenbergów wciąż stoi? Po tym wszystkim, co się wydarzyło? Myślisz, że będzie do czego w końcu wracać? - Blondynka wbiła wzrok w ścianę, a wypowiadane przez nią słowa pozbawione były emocji.
- Wszystko jest możliwe - odparł Herpin banalnie, ale zaraz się otrząsnął, spuścił wzrok i rozwinął myśl.
- Pan hrabia to człek rozumny wielce i zaradny ponad wszystkich. Na pewno wedle możliwości najlepszą drogę wybrał. Wszak zawsze rodzinę ponad dziedzictwo swe stawiał i ty, panienko…
- Anniko -
poprawiła go kobieta.
- Anniko, tyś największym na to dowodem, że twój ojciec w ludziach nie w mieniu nadzieję pokłada. Nawet, jeśli budynek zburzyła wroga armia, dwór Falkenbergów przetrwał. Wszak dwór to właśnie ludzie, prawda?

- Pewnie tak… - odrzekła niezbyt pewna słów mężczyzny. - A ty nie tęsknisz za swoją rodziną, Herpinie? Nie chciałbyś wiedzieć, co z nimi? - Odwróciła się nagle, patrząc na sługę. Ten uległ pokusie i spojrzał poniżej jej twarzy. Prawą ręką zasłoniła wystające ponad poziom wody piersi, choć Herpin i tak widział wystarczająco wiele. Sługa zdenerwowany i zły na siebie, że nie był w stanie dobrze się zachować szybko spuścił wzrok tylko po to, by nieśmiale go podnieść docierając do rozbawionych oczu Anniki. Gdy dotarło doń, że znów dał się nabrać, złość prysnęła jak mydlana bańka.
- Bardzo. Byli dla mnie bardzo dobrzy. Gdyby nie oni, nie byłoby mnie tutaj - sługa zawiesił na chwilę niepewny głos.
- Czy gdy wojna się skończy pomożesz mi ich odnaleźć?
- Oczywiście. Ale najpierw sprawdzimy, co zostało z włości mojego ojca i czy w ogóle ktoś przeżył. Jeśli nie... będę musiała zająć się jego ziemiami. - Annike liczyła, że może chociaż ojcu i Heinrichowi udało się ujść z życiem, ale przecież nie miała na to żadnego potwierdzenia. Nagle dziwnie ścisnęło ją w dołku. Dotarło do niej, że tak naprawdę chyba tylko ich byłoby jej najbardziej żal z całej rodziny, gdyby okazali się martwi. Szybko zmieniła temat. - Jutro wyruszamy z wieśniakami do Middenheim. Upewnij się, że mój pistolet jest wyczyszczony i załadowany, odpowiednio zabezpiecz proch, w razie, gdyby padało i sprawdź, czy rapier wciąż jest tak ostry, jak zawsze.
Wiedziała, że Herpin zrobi to sam z siebie, bo o pewnych rzeczach nie musiała już mu mówić, ale wolała nie ciągnąć tematu rodziny i Hochlandu. Tęskniła za rodzinnymi stronami i miała nadzieję, że niebawem znów będzie jej dane je ujrzeć.

Siedziała w balii dobrą godzinę, nie spiesząc się i dokładnie namydlając każdą część ciała, aż woda nieco już przestygła. W końcu nakazała Herpinowi podejść z rozłożonym materiałowym ręcznikiem, wstała z wody i owinęła się nim dokładnie powyżej piersi, napotykając przy okazji ciekawski wzrok sługi, na co tylko uśmiechnęła się pod nosem. Gdy zakończyła kąpiel i usiadła na łóżku, by podsuszyć włosy, mężczyzna przesunął balię w drugi koniec pokoju by móc się odświeżyć. Annika potrafiła być nieznośna, gdy woniał potem już przy śniadaniu. Herpin zmuszony był więc do regularnego wietrzenia garderoby oraz kąpieli. Nieodmiennie, podczas ich wspólnej podróży, nie mógł pozbyć się uczucia skrępowania, gdy patrzyła na niego podczas toalety. Z każdego kolejnego przypadku wyciągał jednak jakąś naukę - choćby, by nie kąpać się w gaciach bo te nie zawsze wyschną do rana i mogą być przyczyną bólu w lędźwiach.

Rozebrał się więc i stojąc w balii mył chlapiąc na boki niczym kąpany pies. By zaczerpnąć wody nie zginał się w pół, a kucał co uznawał za jedyny kompromis w tej gorszącej sytuacji.
- Strasznie wstydliwy jesteś, Herpinie. To jest bardzo zabawne - hrabianka zaśmiała się, przyglądając mu się. - Jak już skończysz, zejdź na dół i przynieś mi szklankę ciepłego, ale nie gorącego mleka. Ponoć robi dobrze na sen, a ja mam zamiar wyspać się tej nocy.
Nagle do głowy przyszedł jej świetny - ale zapewne tylko w jej mniemaniu - pomysł. Zerwała się z łóżka, chwyciła za leżące nieopodal balii ubrania Herpina, po czym otworzyła drzwi i wyrzuciła je na korytarz, śmiejąc się perliście.
- No i będziesz musiał wyjść na golasa po swoje rzeczy, rzuciłam je w stronę schodów. Pospiesz się, bo ktoś może ci je ukraść. - Nie przestając się śmiać, zabrała przy okazji materiałowy ręcznik, którym miał się wytrzeć Herpin i wróciła niemal tanecznym krokiem na łóżko, ciekawa, co zrobi jej wstydliwy sługa.
- Jak dobrze widzieć, że humor dopisuje - powiedział Herpin głosem i tonem Hermana, który na dworze pełnił rolę szambelana a swoim mottem raczył każdego mijającego próg holu. Sługa minę miał jednak krzywą i jedynie sprytowi zawdzięczał, że nie spotkał nikogo na korytarzu podczas pospiesznego wypadu po strój. Poczuł się zupełnie, jakby znów miał dziesięć nie dwadzieścia pięć lat. Mimo rumieńca na twarzy uśmiechał się - bardziej do wspomnień, niż rozbawionej Anniki.

Szlachcianka również się rozluźniła i zrelaksowała, odrzucając od siebie cierpkie myśli i wspomnienia. Dobrze było czasami znów poczuć się beztrosko, jak za dawnych lat, gdy zupełnie niczym się nie przejmowała i obmyślała coraz to nowe plany, jak tu obrzydzić Herpinowi życie. Po latach uważała to za szczeniackie zachowanie, ale przecież mogli od czasu do czasu wrócić do tych żartów, czyż nie? Choć sługa pewnie nie będzie zbytnio zadowolony, ale co tam. Poczekała na mleko, które Herpin przyniósł w obu dłoniach, by nie ulać nawet kropelki i po wypiciu ciepłego napoju ułożyła się do snu. Nawet nie zorientowała się, kiedy zasnęła.
 
Tabasa jest offline  
Stary 20-12-2017, 18:24   #27
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Zasnęła. Ona z ich dwójki zawsze zasypiała jako pierwsza. Zdawała się zawsze mieć czyste sumienie. Herpin z trudem pojmował jej tok rozumowania – dla ułatwienia starał się nauczyć niektórych reakcji na pamięć, lecz zdarzało się, że Annika łamała własne schematy i dopiero wtedy jej sługa był zmieszany.

Leżąc na posłaniu zastanawiał się nad drogą, która zaprowadziła go do teraźniejszości. Wspominał dzieciństwo na wsi, rodzinę i towarzyszy zabaw. W myślach odtwarzał kolejno sceny ze swojej pierwszej pracy przy domu hrabiego, polowań, w których brał udział jako naganiacz, oraz wydarzeń mających miejsce na dworze. Potem w jego głowie była niemal wyłącznie Annika. Kapryśna i złośliwa od samego początku, wykorzystywała swój wrodzony talent znakomicie. Jej ojciec był w nią zapatrzony bez pamięci i gdyby nie prawo nie byłoby w całej rodzinie Falkenbergów innego pretendenta do sukcesji.

Złość, którą poczuł gdy dostrzegł, jak zręcznie hrabianka steruje jego całym życiem też wspominał. W myślach śmiał się sam z siebie. Nie zdając sobie z tego sprawy, zasypiał z przeświadczeniem, że na tym nie najlepszym świecie Annika jest przyczyną, za którą spotkało go wiele rzeczy. Odmieniło bezpowrotnie.

W trakcie minionego dnia Herpin starał się porozmawiać z każdym, kto tylko miał na to ochotę. Spędzając większość czasu w gospodzie oraz jej najbliższym otoczeniu zagadywał nie tylko obsługę karczmy ale także zdążył przepić do niziołka imieniem Ludo, który okazał się dobrym kompanem do rozluźniającej pogadanki.
 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 20-12-2017 o 19:53.
Avitto jest offline  
Stary 20-12-2017, 22:55   #28
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
Całe zajście zajęło mniej więcej tyle czasu, co wypowiedzenie zdania: "Nizołki są niesamowicie szybkie i bezbłędnie miotają wszelkiego rodzaju pociski". Nie zmartwiło to jednak małego bohatera, był wręcz szczęśliwy. Oznaczało to przecież, że szybciej będzie można zająć się pałaszowaniem zapasów przesłanych od księcia Todbringer. Tak to była dobra myśl, nie żeby w gospodzie źle karmili, jak na sytuacje to naprawdę nie było źle. Szczególnie, że lokalna zwierzyna była przetrzebiona i był problem ze złapaniem choćby zająca, czy kuny. O grubszej zwierzynie nawet nie wspominając. Niziołek głośno przełknął ślinę i rozejrzał się po okolicy. Mieszkańcy Untergardu chyba myśleli podobnie. Zaczęli wiwatować prawie równie entuzjastycznie jak podczas wcześniejszej przemowy Schillera. Brzuszek domagał się drugiego śniadanka, ale Ludo zaniepokoiło to nagłe i szybkie odprężenie. Mutanci padli trupem, ale przecież ktoś strzelał z budynku po drugiej stronie rzeki. Strażnik pól westchnął, wziął głęboki oddech i w pośpiechu przemknął na drugą stronę rzeki. Był mały, niepozorny. Jeśli nadal ktoś tam jest, może go nie dostrzeże, albo zignoruje. Kołodziej doskoczył do ściany budynku i chwile nasłuchiwał. Odruchowo schował rękę, co by smyrnąć kota. Sierściuch zamiast nadstawić głowę, chwycił palca i próbował go dziabnąć.
-Ał, kicia! – niziołek gwałtownie wyjął rękę, a za nią z głębokiej kieszeni wysunęła się łapka Puszka.
- Niewolno dziabać!- kot jednak jakby nie rozumiał, wychylił tylko łepek, zmrużył oczu i ziewnął.
Ludo zreflektował się, ewentualny strzelca mógł go usłyszeć. W napięciu zaczekał chwilę, ale nie trwało to długo. Ciekawość wzięła górę nad lękiem i Kołodziej wsadził głowę w okno, z którego padł strzał. W zniszczonym budynku nikogo jednak nie było. Niziołek mógł więc odetchnąć z ulgą, nim jednak wrócił do pozostałych jego uwagę przykuł muszkiet. Długi, tak jak Ludo wysoki, ale stanowił zdobycz. Warto było go zabrać, może ktoś będzie umiał się nim posłużyć.

Strażnik pól wrócił do reszty akurat w momencie, gdy całe zgromadzenie ruszyło w stronę bramy. Podążył więc za resztą, a z rozmów mieszkańców dowiedział się, że był kolejny atak. Zdecydowanie groźniejszy. Znaczyło to, że zwierzoludzie nie ustępowały, dalej się gdzieś tu czaiły. Chwilę później domysły i obawy potwierdził łowca, którego mieszkańcy uznali za zmarłego. Niziołek się z nimi nie zgadzał, co prawda krótko przebywał w tej mieścinie, ale wiedział, że tacy ludzie potrafią sobie poradzić w borach. Zmylić trop, a samemu coś złapać do zjedzenia. Jego pojawienie się rozpoczęło dyskusję. I choć Ludo miał ochotę zabrać głos i zasugerować, że można dalej się kłócić przy tym chlebie i winie co przyjechało. Nie było mu to dane. Schiller ukrócił wszelkie dyskusje, buczenia i zwady. Postanowił co postanowił, zresztą udanie się do Middenheim było dobrą decyzją. A jak dopisze szczęście to może tam siedzi wuj próbuje przeczekać zawieruchę. Przez resztę dnia niziołek w pełni zaangażował się w sugestię kapitana straży. Radował się i korzystał z przekazanych dla mieszkańców bochnów chleba i flaszek wina. Nie były to wielkie zapasy, ale na podarki się nie kręci nosem, a wykorzystuje okazję. Strażnik pól dosiadł się do Herpina. Młodzieniec mógł być chyba w podobnym wieku, do tego zdawał się pogodny. Ciekawym był, czy ruszą wraz z mieszańcami do Middenheim. Czy może wie co zrobić z tym długim na parę łokci muszkietem. Chętnie wymieniał z nim plotki.

Natomiast przez resztę dnia strażnik pól leżał do góry brzuchem i drzemał. Jego kot robił to samo, więc idealnie się uzupełniali. Niziołek wiedział, że przed taką drogą trzeba dać wypocząć stopą.
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!
pi0t jest offline  
Stary 22-12-2017, 00:32   #29
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Hakon & Pan Elf

Pocisk z cichym sykiem wyleciał z dłoni Gottfieda i szybko po lekkim łuku dotarł do nacierającego mutanta. Czerwony pocisk wyglądający jak płonąca strzałka wbił sie w cielsko atakującego rozchlapując energetyczne płomienie w miejscu trafienia.
Chaosyta zatrzymał się łapiąc oddech i na to właśnie czekał wielkiej postury mag. Dobiegł do przeciwnika i sprawnym ciosem miecza zadanym od dołu z całym impetem przekręcanego ciała pociągnął ostrze ku górze. Ostrze trafiło w okolice biodra stwora o świńskim pysku i i rozcinało tkanki miękkie ku górze trafiając w końcu na żebra, które z przerażającym dźwiękiem łamało. W fontannie krwi miecz wyleciał z ciała na wysokości obojczyka i po zakreśleniu małego koła Gottfried był już gotowy na oddanie następnego ciosu. Nie trzeba było bo odrażająca poczwara wyleciała w powietrze od siły ciosu i wylądowała na nadbiegającym drugim mutancie i ramionach w kształcie macek i z wybałuszonymi oczyma.
Temu udało się zrzucić cielsko kompana i gotować się do walki lecz maga wyminęło dwuch miejscowych, którzy doskoczywszy do mutanta roznieśli go ciosami.

Gottfried stał na moście i rozglądał się po pobojowisku. Każdy kto ruszył do walki już poradził sobie z przeciwnikiem i teraz wracał do zaludnionej części miasta. Mag odprowadził ich wzrokiem i utkwił zaciekawione spojrzenie w Halflinga, który po walce prześlizgiwał się w stronę zrujnowanej karczmy skąd padł strzał powalający Kapitana. Welger przysiadł na murku i obserwował niziołka. Wolał mieć go na oku i coś mu mówiło, że może potrzebować niebawem pomocy.

Jak się okazało mag pomylił się. Ludo wrócił bez żadnych problemów i jeszcze miał zdobyczną broń. Muszkiet był wysokości wzrostu Kołodzieja. Gottfried oderwał się od barierki i nie czekając na małego człowieka ruszył ku tłumowi zebranych ludzi nad Kapitanem.

***

Gottfried stanął za tłumem. Górował nad nimi o głowę. Był rosłym mężczyzną do tego nie jak tyczka wysokim, ale dobrze do tego zbudowanym. Jego ramiona mogły objąć chyba każdego zgromadzonego na placu.
Okazało się, że Kapitan przeżył i pod czujnym okiem babuszki stawał na nogi.

Gdy pojawił się goniec z wieściami o ataku Gottfried poczekał aż się luźniej zrobi i zobaczył, że to samo czyni elfia panna z którą przy śniadaniu przy jednym stole zasiadał. Ruszył ku kobiecie niespiesznym krokiem.
- Witaj.- Kiwnął głową i stanął przy niej.
- Z tego co widzę parasz się magią jak ja.- Zapytał upewniając się.
Elfka spojrzała na niego. Oczy miała chłodnej, stalowej barwy, a w jej spojrzeniu było coś dziwnego. Można było wyczuć dystans, z jakim patrzyła na otaczający ją świat. Wywnioskować dało się, że wiele już widziała - a na pewno więcej, niż przeciętny człowiek.
Po krótkiej chwili milczenia, kiedy tak wpatrywała się badawczo w Gottfrieda, w końcu uniosła lekko kąciki ust.
- Zgłębiam jej tajniki i uczę się czerpania z Wiatrów Magii, to prawda - odparła, a jej głos był ciepły i melodyjny, wcale przyjemny dla ucha. - Widziałam cię podczas walki. Dobrze sobie radzisz z zaklęciami, twój mistrz powinien być dumny.
Brodacz spojrzał na elfkę swymi zmęczonymi, podkrążonymi oczyma podobnej barwy co jej. Mogła zauważyć, że mimo zmęczenia w jego oczach widać było żar. Chwilę poruszał ustami za czym w ruch poszła jego broda.
- Mój mistrz poświęcił życie dla ratowania ludzi z tego miasta i mnie samego.- Zastanowił się przez chwilę.
- Czy byłby dumny? Nie wiem. Raczej moje poczynania i postawa może napełniać dumą a nie czarowanie.- Odpowiedział i odwrócił się ku odchodzącym ludziom, którzy poszli sprawdzić sytuację przy bramie.
- Idziemy?- Zapytał wystawiając rękę jak mu się wydawało elegancko w stosunku do kobiety.

Elfka, zaznajomiona już najwidoczniej z obyczajami ludzi, uśmiechnęła się do niego i chwyciła go pod ramię.
Przez dłuższą chwilę milczała, jakby pogrążona we własnych myślach. W końcu jednak zdecydowała się odpowiedzieć.
- Dzielimy zatem bardzo podobną historię. Przynajmniej tę sięgającą niedawno stoczonej bitwy. To całkiem intrygujące, choć może być to po prostu zwykły zbieg okoliczności. Wszystko zależy od tego, w co wierzysz. Przypadek czy przeznaczenie?
W tym momencie wielkolud zaczął się śmiać, ale szybko się powstrzymał.
- Przepraszam.- Powiedział ze skwaszoną miną.
- Nie musisz odpowiadać. Czas pokaże - mówiła dalej dziewczyna.
- Pozwolisz, że zapytam, co planujesz teraz zrobić? Ruszasz z resztą, czy może twoja ścieżka prowadzi w zupełnie innym kierunku? Ja swoją próbuję odnaleźć.
Gottfried westchnął cicho i rozpoczął spokojnie.
- Jeszcze raz muszę Ciebie przeprosić za ten wybuch śmiechu.- Pokiwał głową niezadowolony z siebie. Na co elfka odpowiedziała mu jedynie krótkim spojrzeniem i przelotnym uśmiechem.
- Odpowiem na to pytanie. To nie przypadek ani przeznaczenie. Tak rozumując to pół Imperialnych obywateli ma to samo przeznaczenie lub trafił ich ten sam przypadek. Każdy stracił kogoś bliskiego. Niektórzy całe rodziny no, ale taka jest wojna z chaosem.- Spojrzał na elfkę. Ta patrzyła przed siebie, wsłuchana w jego słowa i pogrążona w myślach.
- Co do tego. Co uczynię to ruszę i będę szukał okazji do walki z wrogimi siłami aż wojna się skończy. Później nie wiem jeszcze. Oczywiście jak jeszcze będę żył.- Dodał ostatnie z uśmiechem i zatrzymał się widząc zamieszanie wśród tłumu.

Przepchnęli się do środka. Tam zaginiony łowca zdawał relację ze swej wyprawy a chwilę później rozpoczęła się wymiana opini co dalej trzeba czynić.
- Nazywam się Gottfried Welger i jestem uczniem Kolegium Płomienia. Jakoś nie pomyślałem się przedstawić.- Skłonił się przed dziewczyną.
- To zaszczyt cię poznać, Gottfriedzie Welger z Kolegium Płomienia - odparła elfka, uśmiechając się do niego. - Masz bardzo pragmatyczne podejście do życia, co oczywiście szanuję. Moje imię to Eponia. - Elfka skłoniła delikatnie głową co powtórzył także mężczyzna.
- Bardziej bym nazwał to życiem.- Uśmiechnął się lekko.
- No ale powiedz mi Eponiu. Co w tej sytuacji wolałabyś zrobić. Iść do Middenheim czy zostać tu?- Wyprostował się by zobaczyć jak Kapitan godzi swary. - No chyba i tak już podjęta decyzja.
- Tak, najwidoczniej tak się stało. Na szczęście została podjęta słuszna decyzja, moim zdaniem. To miejsce nie jest w stanie się obronić przed tak liczną hordą sług Chaosu. Bezpieczniej jest udać się do Middenheim, choć nie mogę wyzbyć się cienia obawy, że i tam nie będzie wcale bezpieczniej. Nie moim jednak zadaniem jest złowróżyć - dodała na koniec nieco weselej i wzruszyła delikatnie ramionami.
Gottfried także się uśmiechnął i nachylił do ucha elfki.
- Przemawia przez ciebie przypadek czy przeznaczenie widzisz w gwiazdach?- Kończąc poklepał uspokajająco dłoń dziewczyny na swoim przedramieniu.
- Wybacz, ale nie mogłem się powstrzymać.- Dodał na koniec spokojnie.
Eponia roześmiała się perliście, jakby Gottfried opowiedział właśnie naprawdę dobry dowcip.
- Chociaż z gwiazd wiele można wyczytać, to nie, nie przemawiam teraz w ich imieniu. Powiedz mi za to, co ty sądzisz o decyzji kapitana?
- Ja też jestem zdania, że do miasta, które jest dobrze bronione jest lepiej iść niż czekać na śmierć wiedząc, że ona tu nas dosięgnie i to szybko.- Kiwnął głową.

Tłum zaczął się rozchodzić by szykować się do wymarszu lub innych sobie znanych spraw.
- Czy masz jakieś plany co do końca dnia i na wieczór przed drogą Eponiu?- Zapytał spoglądając na gospodę w oddali a potem na jej twarz i intrygujące go oczy.
Elfka zamyśliła się na moment.
- Nie, nie mam. Niewiele mam ze sobą rzeczy, więc przygotowania do podróży nie powinny zająć mi wiele czasu. Rozumiem, że masz jakąś propozycję w zanadrzu, Gottfriedzie Welger? - spytała, ledwo zauważalnie unosząc kąciki ust.
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.
- Może mów mi Gottfri. Będzie łatwiej Eponiu. A co do propozycji to zbyt wielkiego asortymenty miasto nam nie daje, ale może uda nam się zdobyć jedną z butelek wina i kawałek chleba by zmienić trochę smak i móc spędzić smacznie obiad lub a może i i kolację.- Zaproponował zaciekawiony reakcją elfki.
W sumie w swoim życiu nie miał zbyt wiele do czynienia ze szlachetną rasą elfów, a jeśli miał to napewno nie w takich ciepłych relacjach.
- Przyjmuję twoją propozycję - odparła Eponia. - Pozwolę sobie jednak pozostać przy Gottfriedzie, bo brzmi bardziej szlachetnie, co zresztą pasuje do ciebie.
Elfka uśmiechnęła się nieco szerzej.
- Zatem chodźmy i sprawdźmy, czy to wino rzeczywiście smakuje lepiej od tego, czym nas raczono przez ostatnich kilka dni. Wszak nie byłabym elfem, gdybym nie skusiła się na jego spróbowanie - dodała, śmiejąc się. Spojrzała na Gottfrieda. - Dobrze zdaję sobie sprawę z różnych stereotypów rasowych. Przez lata zdążyłam już nabrać do tego dystansu - wytłumaczyła wesoło.
Welger uśmiechał się całym sobą co przechodzący ludzie kwitowali zdziwieniem i zaskoczeniem. Ten jednak nie zważał na nich skupiony na towarzyszce.
- Niech będzie Gottfried. Chociaż gdy zdobędę licencję bardziej by to pasowało, ale zdam się na Twój gust moja pani.- Spojrzał na elfkę i widać było szeroki uśmiech i białe zęby błyskające.
Sam władca tych ziem z własnych zapasów ponoć je dał jak mówił Kapitan to i zacne muszą być.- Skłonił się i dał znać ruchem ręki, że chcę dziewczynę prowadzić ku gospodzie. Nie zaprotestowała, więc ruszyli powoli w tamtym kierunku.

Przeszli kilka kroków i w końcu Gottfried znowu przemówił.
- Różnice rasowe. Hmmm.- Zastanowił się z nieschodzącym uśmiechem. - Różnice między parający się magią a innymi też są kłopotliwe. Więc coś nas łączy.- Zerknął na elfkę. - Przeznaczenie czy przypadek?
- Zapytam gwiazd -
odpowiedziała żartem Eponia i zaśmiała się krótko.
Gottfried miał w towarzystwie Eponi bardzo dobry chumor. Tragedia, która spotkała miasto i ich samych jakby uleciała a uczeń czarodzieja czuł ogień w środku, którego w takiej wersji jeszcze nie czuł.

***

W końcu dotarli do gospody. Weszli do środka uśmiechając się do siebie gdy mężczyzna po wejściu pierwszym i rozejrzeniu się po izbie odwrócił się zapraszając ją do środka.
- Może przy kominku puki jeszcze nie zeszli ludzie z miasta?- Gottfried zaproponował po czym poprowadził elfkę do stolika. Usiedli i zaczęli rozmawiać o różnych sprawach przez długi czas.

W końcu przyszedł czas, że Mag przeprosił elfkę i ruszył do Kapitana by zapytać o wino i trochę chleba.
Dowódca obrony i bohater z początku nie chciał ofiarować obcym darów Grafa lecz gdy Gottfried zapewnił go, że wszyscy z dzisiejsze obrony mostu skosztują darów z pewnością poczują się docenieni i jest większa szansa by ruszyli do Middenheim wraz z obywatelami Untergardu. Ochrona takich wojowników przy obecnej sytuacji była wskazana a Kapitan Schiller westchnął tylko ofiarował butelkę z winem oraz pół bochenka.

Gdy z darem powrócił do karczmy zawołał na gospodarza by podał dziesięć kieliszków do wina i gdy karczmarz postawił je przed magiem ten rozlał wino do wszystkich.
- Za dzisiejszą walkę i pomyślność w przyszłości.- Wzniósł toast częstując wszystkich obecnych i gospodarza.
- No i Twoje zdrowie Eponiu.- Dodał już ciszej nachylając się do elfki.

W końcu przyszedł czas na spoczynek. Z rana mieli wyruszyć w drogę a jeśli te dwie setki zwierzoludzi są prawdą to mogą zagrozić im i ludziom udającym się do Middencheim. Sen był zbawieniem dla każdego a dziś Gottfried czuł, że wreszcie ma szansę wyspać się. Zdrowe smugi czerwonego wiatru, które od spotkania Eponi krążyły wokół Gottfieda dawały szansę.

 
Hakon jest offline  
Stary 23-12-2017, 13:11   #30
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
eszta dnia i wieczór upłynęły w sympatycznej atmosferze, na co wpływ miało przede wszystkim przednie, bretońskie wino i smaczny chleb. Ojciec Dietrich dał się poznać Peterowi jako sztywny służbista Sigmara, który trzymał fason w każdej sytuacji i nie pozwalał sobie na zbytnie zmniejszenie dystansu i spoufalanie się z młodym adeptem kapłańskiej posługi, nie mówiąc już o zerowym poczuciu humoru duchownego.

Kręcąc się po głównej sali gospody i rozmawiając, bądź podsłuchując miejscowych, Herpin dowiedział się paru ciekawych rzeczy, choć oczywiście zaledwie część, bądź żadna z nich mogła okazać się prawdą. Usłyszał na przykład, że kufer z miesięcznym żołdem dla tileańskiej kompanii najemnej wypadł z barki transportowej i spoczywa na dnie rzeki Drakwasser, aż go ktoś wyłowi. Albo, że zwierzoludzie przetrzymują kilkunastu Untergardczyków w niewoli i okrutnie torturują. Najgorętsze dysputy prowadzono jednak nad losem grafa Sternhauera. Ponoć sto lat temu Untergard założyli wieśniacy, uciekający przed niesprawiedliwymi podatkami, jakie nałożył dziad grafa. Od tamtej pory rodzina Sternhauerów żywiła urazę do mieszkańców miasteczka. Złorzeczenia, jakie Herpin usłyszał, nie pozostawiały wątpliwości, że było to uczucie odwzajemnione.

Rozmawiając z Ludo, obaj sprawdzili muszkiet. Szybkie oględziny pozwoliły uznać, że broń była w naprawdę dobrym stanie, niestety, brakowało amunicji - wyglądało na to, że mutant czający się w oknie zniszczonego budynku po drugiej stronie rzeki postawił wszystko na jedną kartę i wykorzystał ostatni pocisk. Na szczęście dla kapitana Schillera, strzelec nie miał zbyt celnego oka. Wyruszali do Middenheim, więc tam z pewnością będzie szansa na dostanie amunicji, lub w najgorszym przypadku spieniężenie broni, bądź wymiana jej na żywność, która w obecnych czasach cenniejsza była od złota.


Nowy dzień rozpoczął się dla każdego wcześnie, gdyż dochodzące z Ackerplatz pokrzykiwania i hałas towarzyszący załadunkowi wozów, nie pozwalały pospać. Tak samo, jak i krzątanie się oraz głośne rozmowy gości w korytarzu na piętrze. Po szybkim śniadaniu na które składała się (a jakże!) jajecznica na grzybach, awanturnicy zabrali swoje rzeczy i dołączyli do ludności Untergardu na rynku miejskim. Poranek był zimny i mglisty - zasnute szarym całunem niebo nie zwiastowało poprawy pogody. Wśród miejscowych wyczuwało się przygnębienie i smutek, co nikogo raczej nie dziwiło - lokalni musieli opuszczać miejsce, którego w pocie czoła jeszcze niedawno bronili, w którym w większości się wychowali, a niektórzy oddali za to najcenniejsze co mieli. Niektóre dzieci płakały, pocieszane przez matki, starsi ludzie opowiadali sobie anegdoty z przeszłości Untergardu, jakby za wszelką cenę chcieli utrwalić wizerunek miasteczka sprzed wojny.

Widok przygotowanych, załadowanych wozów i czekających w napięciu ludzi chwytał za serce. Ciemne okiennice rozsianych wokół rynku domów napawały niepokojem i wyobcowaniem. W końcu, na czele szepczącego między sobą tłumu pojawił się kapitan Schiller w towarzystwie ojca Dietricha i Hansa Baumera. Gestem dłoni uciszył zebranych.
- Hans mówi, że do Middenheim sześć dni drogi - rzucił pewnym siebie głosem, który odbił się echem od budynków. - Podążymy przez Grimminhagen i Immelscheld, żeby jak najbardziej ominąć zagrożenia czające się w Drakwaldzie. Trzymamy się blisko siebie i proszę, żeby każdą, nawet najmniejszą zmianę, jaką wypatrzycie między drzewami, od razu mi zgłaszać. To może zaważyć na naszym życiu, a chyba wszyscy chcą, żebyśmy my, a przede wszystkim nasze dzieci i wnuki dotarły do Miasta Białego Wilka całe i zdrowe. Ruszajmy!

Skinął głową, a Baumer klasnął w dłonie i wydał polecenie. Zaprzęgnięte woły ruszyły wolno wraz z załadunkiem, a za nimi podążyli mieszkańcy Untergardu, których na oko było ponad siedemdziesięciu. Kolumna składała się z trzech wozów, a na jednym z nich podróżowała babunia Moescher wraz z sierotami ocalałymi po dziewięciodniowej bitwie z siłami Khazraka Jednookiego. Część mieszkańców pchała cały swój dobytek w beczkach, inni nieśli tobołki. Ledwo opuścili Untergard, a Schiller zmienił szyk przemarszu. Część ocalałej straży stanowiła awangardę, reszta osłaniała boki i zamykała pochód. Baumer stanowił zwiad, pojawiając się od czasu do czasu z upolowaną dla grupy zwierzyną, na którą składały się króliki, jakieś ptactwo i sarny. Niektórzy mieszkańcy nie chcieli jeść przyniesionych przez łowcę trucheł, bojąc się, że są splugawione Chaosem. Nikt ich więc nie zmuszał, zwłaszcza, że do wykarmienia było wiele gąb.


Pierwszy dzień podróży minął spokojnie, choć ze względu na starszyznę, dzieci oraz konieczność polowania, pochód posuwał się bardzo powoli. Nikt ich nie niepokoił, nie minęli też żadnych przejezdnych. Ścieżka prowadząca do Middenheim i lasy wokół wyglądały na wymarłe, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, że takie nie są. Noc również nie przyniosła żadnych niespodzianek - wystawione na czuwanie straże nie miały właściwie nic do roboty.

Drugiego dnia zbliżyli się do Grimminhagen, jednak Hans bez słowa skierował kolumnę wokół miasteczka. Untergardczycy dość się już nasłuchali od miejscowych, by nie wątpić w słuszność tej decyzji. Każdy mieszkaniec wiedział, że nie są mile widziani w Grimminhagen i nie znajdą tam pomocy. Z daleka natomiast dało się zauważyć, że miasto było w jeszcze gorszym stanie, niż Untergard - ze wschodnich i południowych murów została jedynie kupa gruzu, majaczące w oddali zniszczone domy nie nadawały się do zamieszkania. Siły Archaona musiały doszczętnie złupić miasteczko, zabijając przy okazji wielu mieszkańców.

Mimo to, nikt z Untergardu nie kwapił się, by zawiadomić ocalałych przed idącą od południa armią zwierzoludzi. Wyglądało na to, że nawet w tak ciężkich czasach, gdy ludność Imperium powinna się jednoczyć, zaszłości historyczne między dwoma miasteczkami były ważniejsze, niż pomoc bliźniemu. Zostawili Grimminhagen za sobą i po kolejnych dwóch godzinach marszu, kapitan Schiller zarządził rozbicie obozowiska na polanie przy drodze, a strażników posłał na warty. Krótko po zapadnięciu zmroku, w obozie podniosła się wrzawa wywołana przez sieroty - dzieci krążyły od jednego miejsca do drugiego, płacząc i zawodząc.
- Babciu, babciu... Babciu! Gdzie jesteś!

Po szybkim przeszukaniu obozu, okazało się że babunia Moescher rzeczywiście zniknęła. Schiller zasępił się i stojąc mniej więcej pośrodku zbieraniny, rzucił:
- Na zęby Taala! Cóż to znowu? Nasza najlepsza uzdrowicielka zniknęła. Trzeba ją odnaleźć, nim będzie za późno. Kto się pisze?
Na mieszkańców padł blady strach. Chodzić nocą po lesie? Może i kochali oraz szanowali babunię, ale wychodziło na to, że nie aż tak, by odważyć się na drastyczne kroki.
- No co jest? - Warknął Baumer, stojący obok Schillera. - Strach was obleciał? Jak trwoga, to do babuni, ale jeśli jej potrzebna jest teraz pomoc, to nikt się nie kwapi, tak? Kto wam pomagał przy sraczce? Kto odbierał wasze dzieci, gdy pchały się na świat? Ja idę, kto chce, może iść ze mną. - Łowca dobył łuku.
Untergardczycy patrzyli po sobie, podczas gdy sieroty płakały coraz głośniej, tęskniąc za opiekunką.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172