Lavina, została w jaskini z tymi, co nie uznali za stosowne szukać demonów po zakamarkach jaskiń. - Źle robią, jeszcze coś obudzą. - powiedziała cicho bardziej do zwierząt niż do reszty. W końcu sięgnęła po swój plecak usiadła na ziemi koło koni i wyjęła starzejący się kawałek sera i najstarszy kawałek pajdy chleba, nadal zjadliwe ale już na drodzę ku zmarnowaniu. - To ta odwieczna ciekawość - odparł cicho Wilhelm, który usiadł obok niej, również z jedzeniem w garści. - Teoretycznie mają rację - dodał - ale w praktyce lepiej by było przeczekać tutaj ulewę i tylko jakoś zabezpieczyć to przejście., - Albo wyjść i rozbić obóz na zewnątrz chyba macie namioty, wystarczyło je przywiązać do drzew robiąc dach. Może mniej stabilne i by wiało ale dało by radę. - Powiedziała skubiąc ser cyrkówka. - Na taką ulewę żaden namiot nic nie poradzi - odparł. - Próbowałaś kiedyś? - Całe życie, - zaśmiała się blondyneczka. - Wychowałam się w cyrku, tam rozbijanie szybko namiotu to podstawa. Deszcz czy śnieg to jeszcze jak cię mogę, ale wiatr to dopiero droga przez mękę. - Ton był lekki więc mógł być to żart lub zabawna prawda. - Wędrowny cyrk zawsze bardziej mi się kojarzył z wozami. Takimi domkami na kołach - uśmiechnął się Wilhelm. - Byłeś kiedyś na jakiś występach? - Zagadnęła Lavina. - Kiedyś. W Altdorfie. Ale to był wielki namiot, a nie malutki, dwuosobowy namiocik - zażartował. - Oczywiście widywałem też tu i ówdzie niewielkie trupy. - Co podobało ci się najbardziej? Ujarzmianie Dzikich Bestii? Akrobatów na linach? Trefnisiów w kolorowych strojach? Żonglerów czy może półnagie amazonki prezentujące sztuczki na biegnących koniach? - Występy klaunów nigdy mnie nie bawiły. Byłem pełen podziwu dla żonglerów czy akrobatów, ale oczywiście wtedy byłem w takim wieku, że najwięcej przyciągały amazonki - przyznał z uśmiechem. Lavina uśmiechnęła się, całkowicie rozumiejąc o co czarodziejowi chodzi. - Mieliśmy wozy, tabory właściwe, woziliśmy w nich sprzęt, więc kiedy byliśmy w drodze wygodniej było rozstawić namiot albo spać pod gołym niebem, większe namioty czasem robiły za stajnie dla zwierząt. W wozach na postojach spali tylko ci co byli niezbędni trupie, takie największe osobistości w bohemie. -Cyrkówka mogła opowiadać o trupie godzinami wraz z anegdotami jakie poznała przez te wszystkie lata albo sama była ich świadkiem. - Woltyżerka? - Bardziej stwierdził niż spytał. - Proszę jacy jesteśmy spostrzegawczy, cóż mnie zdradziło?- zażartowała blondynka, mimo mrocznej atmosfery w jaskini jej humor zdecydowanie się poprawiał. - Z pewnością nie strój - odpowiedział żartem. - Tak, kiedy odchodziłam musiałam go zostawić, zabrałam sobie inny, bardziej pasujący do początkującej minstrelki na szlaku. - Pasuje ci - przyznał Wilhelm. - Chociaż w stroju amazonki z pewnością przyciągałaś spojrzenia męskiej części widowni - dodał z poważną miną. - Jestem niezła, to prawda. Może jak lepiej poznam Lotkę, to załapiesz się na jakieś ćwiczenia z woltyżerki. - Ton był daleki od skromnego, najwyraźniej dziewczyna była pewna swoich umiejętności jeździeckich i zapewne uważała, że żaden z podróżujących z nią mężczyzn jej nie dorasta do pięt. 'Skromność' dziewczyny rozbawiła maga, jednak ten nie dał tego po sobie poznać. - Mogę się założyć, że nawet w tym stroju przyciągniesz spojrzenia - stwierdził. Lavina wyglądała na rozbawioną. Wilhelm uczepił się tematu ubioru, jakby chciał przywołać te młodzieńcze wspomnienia z występów jakie widział. - Jak tak ci się podobały występy to powiedz - chciałeś porzucić wtedy szlacheckie życie i spróbować przygody z cyrkowcami? - Już wtedy pisana mi była magia. A w takim przypadku jedyne, co należy zrobić, to się szkolić w tej dziedzinie. Życie wędrownych artystów ma swój urok, to fakt, ale jednak to nie dla mnie. I to nie dlatego, bym kochał wygodne życie. - Czyli teraz tak jakbyś sobie to… odbijał? No jeżdżąc i pakując się w kłopoty z inkwizycją. - No proszę jak ładnie blondynka umiała przejść z rozmawiania o niej i cyrku do rozmowy o Wilhelmie. - Odrabiam zaległości, czas jaki spędziłem w ciasnych murach uczelni? - spróbował sprecyzować temat. - Tak, znaczy to się tak zaczęło, a teraz rozumiem, że wpakowaliście się zbyt daleko, by się wycofać tak? - dziewczyna naciągnęła na siebie koc. Wilhelm stłumił uśmiech. - Po ukończeniu akademii większość absolwentów rusza w świat nie dlatego, że ma dosyć ciasnych ścian - wyjaśnił. - Altdorf jest dość duży i można tam znaleźć mnóstwo rozmaitych atrakcji. Dla każdego coś się znajdzie. A ta sprawa... to już raczej kwestia ambicji. - Twoich ambicji czy czyichś ambicji? - drążyła dalej. - Co za ciekawość... - Wilhelm z rozbawieniem pokręcił głową. - Może zmienimy temat i wrócimy do twojej historii? W ramach przerywnika? - Cóż dobrze wiedzieć z kim przyszło mi podróżować prawda? Ale, niech ci będzie. Co byś chciał wiedzieć? - Odniosła wrażenie, że Wilhelm unika niezręcznych tematów. Niech mu będzie. Najwyraźniej jest to zbyt ważne czy osobiste, by się dzielił z kimkolwiek. - Jak trafiłaś do trupy i co się stało, że zapragnęłaś doświadczyć innego życia? - Mhm, jak trafiłam? Nie pamiętam tego dnia, ale Maestro uwielbiał opowiadać mi jak byłam młodsza jak to się stało. Pewnej zimy przedostawali się przez szlak górski tego roku musieli zmienić szlak bo ten co używali został zasypali przez lawinę śnieżną. Na drugim szlaku znaleźli obrabowane i zniszczone resztki wozów karawany kupieckiej. No cyrkowcy nie marnują niczego, więc zaczęli przeszukiwać je w poszukiwaniu, czy rabusie coś zostawili. Jeden z treserów, mnie znalazł w stertach szmat, miał na nazwisko Bleich. Maestro stwierdził, że skoro on mnie znalazł, to będziemy dzielić nazwisko. No i ponieważ znaleźli mnie przez lawinę, to tak mnie nazwali. Lavina Bleich, wiesz Biała Lawina, Maestro uważał to za przezabawne. - Na chwilę zamilkła jakby przypominała sobie coś miłego, widmowy uśmiech zagościł na jej ustach. - A po całym życiu spędzonym w cyrku i oglądaniu tego wszystkiego z kozła, postanowiłam poszukać pewnej alternatywy. - I jak? Zadowolona jesteś z tej zmiany? - No nie powiem, dzieje się dużo. A to czy dobrze zrobiłam? - wzruszyła ramionami - Pewnie ocenię dopiero na łożu śmierci. - Oby jak najpóźniej. - Wilhelm skinął głową. - Trochę wody? - Podał dziewczynie bukłak. - Dziękuje. - przyjęła naczynie i pociągnęła parę solidnych łyków spłukując do żołądka suche okruchy sera i chleba. Oddając mu wodę spojrzała w stronę szczeliny. - Schodzi im się tam. - Chwilowo nie pozostaje nam nic innego, jak czekać. Są w trójkę, powinni sobie poradzić. |
|
Elmer był zaniepokojony podobnie jak zwierzęta. Coś siedziało w jaskini i bynajmniej nie był to niedźwiedź. Czarodziej najpierw zaczął czarować by uspokoić wierzchowce, a potem użył swojego czarodziejskiego spojrzenia by ujrzeć aurę tego miejsca. Miał zamiar wleźć do środka i ostrzec grupę zwiadowczą gdyby energia unosząca się nad jaskinią nie była korzystna. |
Uwijając się przy zwierzętach Ragnar szeptał do nich uspokajająco. Pomagał też czarodziej. Może uda się jeszcze tutaj przenocować bez przygód. Zależy to od tego co tam w głębi jaskini piszczy. Tak czy siak krasnoludowi i niedźwiedziowi nie widziało się spanie na dworze choćby nie wiadomo jak dobry namiot by mieli. Jaskinia dawała więcej... swobody. A jakby jeszcze rozwiesić materiał namiotowy u wejścia to można by już wcale przytulnie sobie siedzieć. |
Kolejne zwłoki w odosobnionym miejscu. Zupełnie jak podczas poszukiwań profesora w zakazanej części lasu. - Lepszy od mojego. - Odpowiedział żołnierzowi pytającemu o broń nieboszczyka. Przypomniał mu się jego własny rapier skonfiskowany przez straż w Pfeildorfie. Lubił tę broń - jej surowe piękno było tak bardzo... estalijskie. Sięgnął po pierścień zmarłego. Chciał porównać go z tym, który znaleźli już wcześniej - byłoby to bardzo nieprawdopodobne, ale cóż szkodziło sprawdzić? - Skoro dotarliśmy tutaj, to wypadałoby pójść dalej, senores. Vamos. - Rzekł do towarzyszących mu osób. |
Pierścień, który podniósł Santiago wykonany był z poczerniałego srebra. Oczko miało kształt kruczej głowy, z wprawionymi w oczodoły niewielkimi czarnymi paciorkami, prawdopodobnie onyksami. Na ostrzu miecza, w odległości dłoni od jelca również widniał symbol, co prawda nie kruka, ale drzwi. Oba te znaki nieodzownie kojarzyły się z Morrem, bogiem śmierci. Przecisnęli się dalej, zagłębiając w szczelinę. Wydawało się, że nawet światło pochodni nieco przygasło. Korytarz zwężał się gwałtownie, do tego stopnia, że trzej mężczyźni musieli wciągać brzuchy, aby się przecisnąć. Jeszcze kilkanaście kroków i ruch do przodu stał się niemożliwy. Woda wypływała już bezpośrednio spod skały. To miejsce było też ostatecznym miejscem spoczynku kolejnego trupa. Na półce skalnej, około dwóch łokci nad poziomem wody leżał owinięty w resztki ubrania poczerniały szkielet. Był w takim samym stanie co poprzedni. Tylko idący jako pierwszy Estalijczyk, ze względu na ograniczoną ilość miejsca miał możliwość dokładniejszego zbadania zwłok. Poza kilkoma nierozpoznawalnymi kawałkami metalu Santiago ściągnął z szyi trupa medalion na łańcuszku. Przedstawiał on symbol Sigmara – dwuogoniastą kometę, z tą różnicą, że kometa wznosiła się, a nad nią wyobrażono symbol młota. Nagle powiało chłodem. Przez moment było tak zimno, że mężczyznom zjeżyły się włosy na karkach i rękach. Wygrawerowany na ostrzu miecza znalezionego przy zwłokach portal na chwilę zajarzył się purpurowo. Potem zbladł, a temperatura wróciła do stanu sprzed chwili. * Znajdujący się przy wejściu do jaskini pozostali awanturnicy poczuli powiew chłodu. Zrobiło się też jakby odrobinę ciemniej. A zwierzęta, które jakoś udało się uspokoić, znów zaczęły panikować. |
|
Zwiad jak poszedł, tak nie wracał. Najwyraźniej skalny korytarz ciągnął się dalej i głębiej, niż to wyglądało na pierwszy rzut oka. Gdy ze szczeliny wionęło chłodem, a konie znów zaczęły się niepokoić, Wilhelm zerwał się na równe nogi, by zająć się nie zostawiać Lawiny sam na sam z końmi. - To raczej oznacza kłopoty - szepnął do dziewczyny. |
|
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:32. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0