|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
|
29-01-2018, 11:48 | #1 |
Reputacja: 1 | [WFRP 2ed.] Liczmistrz 12 Brauzeit, 2510 K.I. szlak na trasie Ubersreik - La Maisontaal, Góry Szare, Imperium Znaliście się zaledwie od tygodnia, ale nie przeszkodziło wam to w obraniu wspólnego celu. W drodze z Ubersreiku byliście od rana, zmierzając do klasztoru La Maisontaal położonego w Górach Szarych, by odpowiedzieć na ogłoszenie o pracę tamtejszego przeora. Każde z was robiło to z tylko sobie znanych względów i przyczyn, a drużyną byliście naprawdę osobliwą. Rycerz, dwóch łowców wampirów, czarodziejka ognia, krasnoludzki zabójca. Długo by wymieniać. Los miał zaprawdę przedziwne poczucie humoru, ale o tym akurat przekonaliście się w swoim życiu już wielokrotnie. Podróżując w takim gronie, dobrze uzbrojeni i robiący odpowiednie wrażenie, nie natrafiliście póki co na żadne zagrożenie. Na prowadzącej w góry niebezpiecznej ścieżce wiodącej ku granicom Imperium nikt nie odważył się was zaatakować. Pogoda przez całą podróż była dość przyjemna - po błękitnym niebie sunęły jasne chmury, zza których co jakiś czas wyglądało i przygrzewało jesienne słoneczko. U podnóża Gór Szarych rozciągających się majestatycznie na całej długości horyzontu, natrafiliście na małą, przydrożną kapliczkę poświęconą Taalowi, Panu Natury. Okrągła, kryta strzechą szopa, nad której wejściem wisiała jelenia czaszka, dała wam schronienie i chwilę odpoczynku. Zjedliście pożywny posiłek, obroczyliście zwierzęta i ruszyliście w dalszą podróż, zostawiając za sobą lasy, pola i pastwiska. Wjechaliście na jeden ze szlaków handlowych, który miał prowadzić między innymi do klasztoru. Czujni i w gotowości, obserwowaliście strzeliste wzgórza porośnięte gdzieniegdzie sosnami i świerkami. Góry Szare tworzyły długie i wysokie pasmo górskie, położone między Bretonią i Imperium, należąc de facto do żadnego z tych państw. Strefa neutralności między dwoma krajami sprawiała, że wzgórza te były naturalną kryjówką dla rozbójników, mutantów, nekromantów oraz różnych szczepów orków czy goblinów. Mówiło się też o ogrzej fortecy znajdującej się w dolinnym sercu gór, a na północ od Przełęczy Zgryźliwego Topora stały samotnie ruiny posępnego zamku hrabiego Drachenfelsa, skrywające swe sekrety i otoczone wysokimi, zaśnieżonymi szczytami. Równie pięknymi, co niebezpiecznymi. Szeroka na początku ścieżka po niemal godzinie jazdy zwężała się, a teren to opadał, to wznosił się między pnącymi się ku niebu górskimi szczytami. W międzyczasie minęliście kilku jezdnych, którzy gnani własnymi sprawami nie zwrócili na was większej uwagi. Co jakiś czas mieliście wrażenie, że jesteście obserwowani, ale gdy się rozglądaliście, momentami napotykaliście zastygłe w miejscu kozice, bądź inną górską zwierzynę, która z bezpiecznej odległości przyglądała się nietypowym podróżnym. Popołudnie przyniosło ze sobą jesienną szarówkę i pogorszenie pogody, jak to w górach. Niebo zaciągnięte było stalowoszarymi, ciężkimi chmurami zwiastującymi deszcz, zerwał się nieprzyjemny wiatr. Ostrożnie prowadziliście swe konie ikuce krętą, wiodącą ku masywnym wzgórzom ścieżką. Byliście już dość wysoko w górach, gdy lunęło. Pojedyncze dotychczas krople deszczu przerodziły się w rzęsistą ulewę, porywisty wiatr wciskał się w każde niezasłonięte miejsce ciała a temperatura wyraźnie spadła. Z każdą chwilą robiło się coraz ciemniej, a wy zachowawczo brnęliście górską ścieżką, coraz bardziej zziębnięci i mokrzy. Nagle, mimo deszczu i ciemności dostrzegliście małe, migoczące w oddali światełka, ledwie widoczne za zasłoną deszczu. Niewielki promyk nadziei dochodził z miejsca leżącego kilkanaście metrów nieopodal szlaku, którym podążaliście. Gdy zbliżyliście się nieco, ujrzeliście mały, jednopiętrowy, drewniany budynek. Z komina wydobywał się dym, a okna łypały przyjemnym, żółtym światłem w kierunku ścieżki, co zwiastowało czyjąś obecność w środku. Chata wyglądała na starą i wysłużoną, ale o dziwo wciąż całkiem dobrze się trzymała. Tuż obok znajdował się drugi drewniany budynek, bardziej przypominający stodołę lub dużą szopę. Deszcz wciąż przybierał na sile, wiatr zawodził między wzgórzami a wasze konie zaczęły parskać niespokojnie, choć rumak Pierre'a pozostawał z nich najspokojniejszy. Nie zanosiło się na poprawę pogody, a rozbicie namiotu, czy rozpalenie ogniska w takich warunkach wydawało się wręcz karkołomnym zadaniem, co każde z was doskonale wiedziało. |
29-01-2018, 14:22 | #2 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Wielu pewnie zdziwiłoby się, widząc potomka szlachetnego rodu Gouffran w towarzystwie tej zbieraniny, którą poznał niedawno w Ubersreiku, ale Pierre nie miał z podróżowaniem w takiej grupie żadnych problemów. Nie od dzisiaj było wiadomo, że błędni rycerze wyruszający na szlak i często poza granice Bretonii dołączali do podobnych im poszukiwaczy przygód. Pierre uważał to poza tym za bardzo rozwijające, bo siedząc w murach zamku ojca nie dowiedziałby się tylu ciekawych rzeczy o życiu i ludziach. Choć niedawno dostąpił zaszczytu awansu na rycerza królestwa, książę Chilfroy z Artois dał mu jednoznacznie do zrozumienia, że jeszcze nie czas na otrzymanie posiadłości ziemskich i dołączenie do elity księstwa. Wciąż musiał zatem podróżować, by doskonalić swoje umiejętności bojowe, by pewnego dnia powrócić w chwale na dwór Artois. Oprócz tego miał jeszcze inne marzenie - rozpocząć poszukiwanie Graala, by wzorem sławnych poprzedników odnaleźć Panią Jeziora i napić się ze świętego kielicha. Wiedział, że to nie jest jeszcze odpowiedni czas, ale przyrzekł sobie, że kiedyś wstąpi na świętą ścieżkę. Rycerz jechał na przedzie, dosiadając swego wiernego przyjaciela, Valdon, bretońskiego rumaka bojowego czarnego jak noc i równie charakakternego. Łączyła ich ze sobą szczególna więź, a Pierre dbał o niego lepiej, niż o siebie samego. Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany, odziany w zbroję płytową i hełm z podniesioną przyłbicą. Miał przystojne oblicze, idealnie przystrzyżoną bródkę i wąsy oraz długie, blond włosy. Spojrzenie niebieskich oczu było czujne i inteligentne, a na prawym policzku można było dostrzec niewielką bliznę zdobytą jeszcze za młodu na polowaniu z ojcem. Pierś zdobił szkarłatny tabard z herbem Artois - łbem dzika, a na skórzanym pasie przy boku wisiał długi, zadbany miecz półtoraręczny. Z szyi mężczyzny zwisał medalion z wizerunkiem Pani Jeziora. W skórzanej tulei na wierzchowcu znajdowała się kopia Pierre'a a także kiścień, z którego korzystał czasami w walce. Valdon nosił oprócz tego trójkątną tarczę rycerza, którą w całości pokrywał rodowy herb nic nie mówiący postronnemu obserwatorowi oraz wypchany po brzegi plecak, w którym Gouffran miał swój ekwipunek. Podróż przez góry mijała mu w dobrym humorze, którego nie zepsuło nawet pogorszenie pogody. W ulewie podążał przed siebie szlakiem, klepiąc co jakiś czas po szyi Valdon, który parskając dawał mu chyba do zrozumienia, że jemu aura nie pasuje. W końcu jednak ujrzeli jakieś światła, co mogło oznaczać ciepły kąt i możliwość przeczekania do świtu. - Powinniśmy się tutaj zatrzymać - powiedział do towarzyszy perfekcyjnym reikspielem. - Nie ma sensu przy takiej pogodzie jechać dalej i wystawiać się na niebezpieczeństwa. Trzeba sprawdzić, czy ci dobrodzieje w środku pozwolą nam przenocować tutaj. Po tych słowach zeskoczył dziarsko z rumaka, a noszona zbroja zdawała się zupełnie nie przeszkadzać mu w energicznym poruszaniu. Słysząc rżące konie towarzyszy coś go jednak tknęło i zwieszając dłoń na rękojeści miecza najpierw uderzył pięścią w drzwi, a potem nacisnął na klamkę, mając zamiar wejść do środka i rozmówić się z kimkolwiek zajmującym tę chatkę. |
29-01-2018, 15:25 | #3 |
Reputacja: 1 | Douko nie nawykł do jazdy konno. Na koniu nie czuł się komfortowo, wielbił chwile w których mógł zeskoczyć na twardy grunt. Jego znoszone acz wygodne buty przebyły szmat drogi z Belavy, położonej 60 mil na północ od stolicy regionu, miasta Kislev. Ten krępy kislevita z twarzą naznaczoną bliznami z dziwaczną fryzurą i gęstą czarną brodą przeplataną siwizną wzrok miał twardy i nieustępliwy. Nie jedno już w swym życiu przeżył i mimo swego stosunkowo młodego wieku był już weteranem wielu walk, głównie z siłami chaosu nadciągającymi z pustkowi. Odziany w płaszcz z wygarbowanej skóry niedźwiedzia osłaniał jego masywne ciało przed nieprzychylną pogodą jaka teraz panować miała w Szarych Górach. |
29-01-2018, 17:38 | #4 |
Reputacja: 1 | Bianca związała się z tą dziwną grupą w zasadzie po to, żeby czuć się bezpieczną, przemierzając gościńce Imperium. Czarodzieje ani nie cieszyli się zbytnim zaufaniem ludności, a i ciężko byłoby jej poradzić sobie samej, gdyby ktoś ją zaatakował. A podróż w towarzystwie rycerza, jakiegoś kudłatego woja z Kislevu i paru innych przystojnych mężczyzn dawało odpowiedni komfort psychiczny.
__________________ Every next level of your life will demand a different version of you. |
29-01-2018, 19:28 | #5 |
Reputacja: 1 | Drużyna poznana ledwie tydzień wcześniej nadal wydawała się Dieterowi iście zjawiskową zbieraniną, gdyby tylko dołączył do nich elf z długim łukiem można by uznać że uosabiają bohaterską drużynę idącą na przeciw hordom chaosu jak w zasłyszanych czasami tawernianych opowieściach. |
29-01-2018, 21:24 | #6 |
Administrator Reputacja: 1 | Imperium zdecydowanie różniło się od rodzinnej Estalii Félixa von Vessel. Co nie znaczyło, że mu się tu nie podobało. Imperium miało swoje wady, ale miało i zalety. Najlepiej owe wady i zalety poznawało się podróżując, co Félix robił, co pewien czas zmieniając miejsce pobytu. Cóż... czasami wyjazd był nieco wymuszony, ale w szczegóły Félix się nie wdawał. Przyczyny bywały różne, więc po co się w nie wdawać... * * * Otulił się szczelniej opończą. Jemu co prawda deszcz i wiatr aż tak nie przeszkadzały, ale pistolet niezbyt lubił wilgoć, a po co komu broń, która nie mogła wystrzelić? Co prawda skórzana kurta nie przepuszczała wody, ale lepiej było zapobiegać nieprzyjemnym przypadkom, niż na nie reagować. Rozejrzał się, równą uwagą obdarzając otaczające ich góry, jak i towarzyszy podróży. Nie da się ukryć - towarzystwo, w jakim podróżował, było bardzo interesujące. Barwne, można by rzec. Różnej płci, różnych ras i zawodów, z różnych stron świata. Niespotykana wprost mieszanka. Jednak Félixowi to nie przeszkadzało. Przynajmniej tak długo, jak długo na tym tle nie dochodziło do konfliktów. Przekomarzanie i drobne dogryzanie tolerował, ale nie rzucanie się sobie do gardeł. Szczególnie w sytuacji, gdy mieli przed sobą wspólny cel, który zdecydowanie łatwiej można było osiagnąć dzięku współpracy, a nie kłótniom. Do tych, na razie, nie dochodziło, i Félix miał nadzieję, że tak pozostanie do końca. Widok domostwa, z komina którego unosił się dym, napawał optymizmem. Umiarkowanym, bowiem nigdy nie było wiadomo, kto w owym domu rozpalił ogień, i jak spojrzy na nieoczekiwanych gości. - Trzeba by sprawdzić - powiedział, spoglądając w stronę budynku - czy w ogóle jesteśmy tu mile widziani. A nawet jeśli, to i tak ktoś będzie musiał zostać w stodole i dopilnować, by nocą nasze wierzchowce się nie ulotniły - powiedział. - Na takim odludziu wszystko jest możliwe. Poklepał po szyi gniadego wierzchowca, po czym zsiadł w konia i, trzymając go za uzdę, ruszył w stronę dużej szopy, która - jego zdaniem - powinny się zmieścić wszystkie konie. - Sprawdzę, jak to wygląda w środku - dodał. Tak w ramach zapobiegania nieprzyjemnym przypadkom. Tego jednak na głos nie powiedział. |
30-01-2018, 01:05 | #7 |
Reputacja: 1 | Bardak Gurazsson. Tyle i tylko tyle dowiedzieli się pozostali uczestnicy wyprawy do La Maisontaal o krasnoludzie, którego wyglądu nie sposób było pomylić z kimś innym. Barwione na pomarańczowo włosy były wygolone po bokach, a reszta przycięta do równej długości i postawiona w czub dobitnie świadczyły o profesji brodacza. Był jednym z Zabójców. Krasnoludów szukających odkupienia swych win w polowaniach na najbardziej niebezpieczne bestie zamieszkujące Stary Świat. Lub w czymś równie ryzykownym. O niebezpieczeństwa w Starym Świecie mimo wszystko było całkiem łatwo. Bardak poza włosami barwił również brodę, którą dodatkowo splatał w grube warkocze spinane żelaznymi pierścieniami. Przy skórze widać było brązowe odrosty - prawdziwy kolor włosów krasnoluda pasujący do piwnych oczu ledwo widocznych spod masywnych łuków brwiowych i krzaczastych brwi. Jego sylwetka budziła respekt. Mierząc prawie pięć i pół stopy ważył dobre dwa i pół cetnara. Oczywiście nie był zbudowany jedynie z mięśni, choć ich grube węzły widoczne pod skórą świadczyły o sile khazada, bowiem jego masę budowało także pokaźne brzuszysko dowodząc umiłowania do jadła i trunków wszelakich. Myliłby się jednak ten, kto uznałby tego przedstawiciela górskiego ludu za ociężałego grubasa, choć tak właśnie zwykle się zachowywał. Przy swoich pokaźnych gabarytach był jednak całkiem zwinny, o czym przekonało się już sporo zbyt pewnych siebie istot, które stanęły mu na drodze. O tych bardziej egzotycznych i wartych upamiętnienia spotkaniach poza sporą kolekcją blizn opowiadają tatuaże na torsie, ramionach i nogach Zabójcy. Był tam zarówno troll, jak i olbrzym, wielki żmij i inne istoty dużych rozmiarow w towarzystwie mrowia mniejszych, takich jak skaveny i, oczywiście, zielonoskórzy wszelakiego asortymentu. Ten krasnolud widział zarówno bitwy całych armii, jak i stawał przeciw potworom w pojedynkę. Jak większość krasnoludzkich Zabójców preferuje lekki pancerz, w jego przypadku składający się ze skórzanego kaftana i nogawic, nie krępujący ruchów i nie odwlekający nieuniknionego - chwalebnej śmierci w szponach i zębach jakiejś bestii. Cały strój khazada jest mocno sfatygowany - nosi ślady starych uszkodzeń i wielu napraw. Od razu widać, że ten osobnik nie przywiązuje do niego większej uwagi. Podobnie wygląda oręż Gurazssona - zarówno dwuręczny topór, jak i jego mniejszy odpowiednik wyglądają, jakby były jedynie narzędziami w rękach rzemieślnika, który choć je szanuje, to nie hołubi, dba, by były odpowiednio ostre, ale nie przejmuje się rysami, karbami, a nawet większymi pęknięciami. Narzędzia w rękach specjalisty. Do grupy awanturników zachęconych ofertą mnichów z klasztoru dołączył w towarzystwie kobiety. Nie wyglądało na to, aby znali się od dawna, ale uważny obserwator dostrzegłby, że Zabójca podejrzanie często spogląda w jej kierunku starając się przy tym czynić to możliwie dyskretnie. Próżno byłoby szukać w tych ukradkowych spojrzeniach pożądania, oddania czy też nienawiści - zwykle wyraz twarzy brodacza nie zmieniał się ani o jotę, chociaż czasem gościł na niej grymas dezaprobaty lub zniecierpliwienia szczególnie, gdy Frau Wilenborg (bo o niej mowa) samotnie oddalała się od grupy "na stronę" lub robiła coś, czego nie pochwalał. Gurazsson nie powiedział ani słowa o wiążącej ich relacji, ale w żaden sposób nie zabraniał czynić tego Viktorii. Przez cały czas trzymał się na końcu grupy zawsze mając Viktorię w zasięgu wzroku. Zwykle milczał zatopiony we własnych myślach, choć zapytany o zwykłe sprawy nie odganiał rozmówcy, nie toczył piany z ust, ani nie krzyczał. Na popasach język rozwiązywała mu odpowiednia dawka alkoholu (im mocniejszy, tym lepiej) - stąd pozostali mogli usłyszeć jedną czy dwie historie o walce ze stworami stworzonymi przez naturę lub Chaos. Wtedy wydawał się być całkiem sympatycznym i dającym się lubić krasnoludem. Niezależnie od stanu upojenia zdawał się momentalnie trzeźwieć i markotnieć, gdy ktoś zapytał o jego rodzinny dom, klan, czy przyczynę podjęcia tak dziwnej dla nie-krasnoludów decyzji o samobójstwie z odroczonym terminem realizacji, jakim było wstąpienie w szeregi Zabójców. Nie naciskany dalej po prostu zamykał się w sobie i milczał, ale widoczne wzburzenie dawało pojęcie rozmówcy, że są to sprawy, za które można się brodaczowi poważnie narazić. * * * Pogoda się zepsuła. Sam fakt jazdy na wrednym czterokopytnym zwierzaku psuł Gurazssonowi humor. Wszak każdy krasnolud czuł się najlepiej na własnych nogach, a tu Viktoria uparła się na jazdę wierzchem. No pewnie. Zakupiony okazyjnie kuc był zapewne najbardziej złośliwym przedstawicielem swej rasy, co przejawiało się w ciągłym opieraniu się poleceniom krasnoluda. W pewnym momencie wkurzony brodacz obiecał mu spoglądając głęboko w ślepia, że zrobi z niego pieczyste na kolację dla wszystkich, na co kuc radośnie pokiwał łbem i zarżał z aprobatą. Pewnie wiedział, że jest paskudny w smaku i wszyscy się później pochorują... wredne bydlę. Nasilający się deszcz sprawił, że pomarańczowy czub zwisał smętnie spod kaptura podróżnego płaszcza. Sam khazad zdawał sobie nic nie robić z niesprzyjającej aury, podobnie jak z faktu natknięcia się na zamieszkały dom. Z ulgą stanął na ziemi, ale decyzja co do pozostania lub ruszenia dalej należała do Viktorii.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
31-01-2018, 17:49 | #8 |
Reputacja: 1 |
|
01-02-2018, 07:49 | #9 |
Reputacja: 1 | Podeszliście bliżej sporego budynku przypominającego stodołę i w słabej poświacie dochodzącej z domu obok ujrzeliście dwuskrzydłowe, drewniane wejście. Dieter szarpnął za jedno z nich a to ustąpiło bez problemu, dzięki czemu weszliście do środka. Konie znajdujące się na zewnątrz wciąż zachowywały się niespokojnie i tylko głupiec mógł sądzić, że to przez paskudną pogodę. W środku unosił się zapach starości i wilgoci. W najdalszym kącie drewnianej stodoły ktoś zostawił pełgającą delikatnym ogniem latarenkę, niezbyt jednak rozpraszającą panujący półmrok. Krankbaum nie miał z tym żadnego problemu biorąc pod uwagę jego zdolność widzenia w ciemnościach, a i Felix dostrzegał mniej więcej, co znajduje się w środku. A w środku nie było wiele. Kilka powiązanych sznurkami snopków starego siana, trzy boksy dla zwierząt i stojące pod ścianą dziwne urządzenie, którego zastosowania mogliście się jedynie domyślać. Resztę stanowiła wolna przestrzeń, służąca pewnie kiedyś do składowania siana. Nagle za ostatnim z boksów usłyszeliście dziwne chrobotanie i szelest, a potem piski kojarzące się ze szczurzymi. Dźwięki były tak głośne, że przebijały się przez uderzający o dach deszcz. Z bronią w gotowości ujrzeliście po chwili, jak zza drewnianej ścianki oddzielającej miejsca dla koni wyłaniają się dwa śniade szczury. Nie były to jednak znane z Imperium gryzonie kanałowe. Te tutaj masywnością i wielkością przypominały dobrze odkarmionego psa. Piszcząc głośno wpatrywały się w was obsydianowymi ślepiami. Stając na tylnych łapach i wąchając otoczenie, wzrostem przypominały niskiego krasnoluda. Nigdy wcześniej nie spotkaliście się z takimi zwierzętami i przyglądaliście im się z zaskoczeniem, tak jak i one wam. Po chwili oba wielkie okazy pisnęły przeciągle i desperacko rzuciły się w waszą stronę, ale jako że staliście na drodze między nimi a otwartymi na oścież drzwiami, ciężko było wam ocenić, czy gryzonie chcą was zaatakować, czy po prostu wiedzione strachem przed nieproszonymi gośćmi chcą ulotnić się jak najszybciej ze stodoły. Przez zaparowane i mokre okna Ludo właściwie nic nie dostrzegł, więc Pierre nacisnął na klamkę, a drzwi ustąpiły. Zapach ciepła uleciał w ciemność zapadającej nocy gdy zniknęliście w środku budynku. W sporej wielkości pomieszczeniu panował półmrok i wielkie było wasze zdziwienie gdy przy stole ustawionym mniej więcej po środku i kominku na przeciwległej ścianie od wejścia będącym jedynym źródłem światła, dostrzegliście ogrzewających się osiem osób. Ale ludźmi byli oni jedynie z pozoru. Ujrzeliście przed sobą szczury wielkości człowieka poruszające na dwóch nogach. Smród jaki od nich emanował był nieziemski - ohydna mieszanka stęchlizny, ścieków i odchodów. Dopiero teraz przypomnieliście sobie liczne opowieści o skavenach – szczuroludziach. Do tej pory jakoś nie wierzyliście w te bajki, sądząc że były jedynie wymysłem prostych i głupich ludzi. Do tej pory. Siedmiu z nich wyglądało na wojowników - siedzieli na taboretach przy stole, na blacie którego spoczywały ich miecze. Natomiast ostatni, mierzący około półtora metra, i stojący przy kominku, odziany był w szary habit z luźnym kapturem spoczywającym na jego wątłych barkach. Pomiędzy uszami wiły mu się długie rogi, co przydawało mu złowieszczego wyglądu, a w dłoni dzierżył drewnianą laskę zakończoną grotem emanującym niezdrową, zieloną energią. Skaveni byli nie mniej zaskoczeni, niż wy - zapewne wiejący wiatr i szalejąca ulewa stłumiła odgłosy waszego zbliżania się i wejścia. Mimo to błyskawicznie poderwali się od stołu dobywając swych mieczy i zasłaniając własnymi ciałami pobratymca w habicie. Sześciu skaveńskich wojowników było masywnie zbudowanych, odzianych w różne, często niepasujące do siebie części zbroi. Łypali swymi bystrymi ślepiami i nerwowo kręcili nosami. Ostatni z nich, górujący nad nimi szczuroczłek stał najbliżej swego pobratymca w kapturze i w dłoniach dzierżył pistolet oraz miecz. Celował nerwowo samopałem to w Pierre'a, to w Douko. Co wydało wam się nieco dziwne, nie wykonali jednak żadnych wrogich ruchów w waszym kierunku. - Staćspoko wy! Ja mówić, wy słuchać! - Z boku grupy swoich ochroniarzy delikatnie wychylił się szczurołak w habicie. Dopiero teraz dojrzeliście że ma szare futro idealnie komponujące się z ubraniem, a jego czerwone oczy biją dziwnym, wewnętrznym blaskiem. Głos skavena był piskliwy i rwany, tak jak jego staroświatowy. - Nie walczyćskaven, bo szybkoumrzeć. My nie chcieć z wami walczyć, ale jak wystąd niewyjść to my wasubić! Iśćteraz, długożyć! Szczurołak zdawał się odprężyć i wyszczerzył swe żółte kły rozglądając się wokół. W trakcie tego wymienił znaczące spojrzenie ze stojącym obok pobratymcem z samopałem i rozłożył ręce w pozornym geście bezradności. Siódemka szczuroludzi obserwowała was nerwowo i nie opuszczała swych mieczy, wciąż zasłaniając sobą skavena w habicie. Ostatnio edytowane przez Mroku : 01-02-2018 o 07:52. |
01-02-2018, 14:37 | #10 |
Administrator Reputacja: 1 | Stodoła była przestronna i niemal pusta, lecz jej lokatorzy nie zachwycili Félixa. Nigdy nie przepadał za szczurami, a ich obecność nie świadczyła zbyt dobrze o gospodarzu. A te dwa wyglądały tak, jakby niedawno zżarły całe stadko kotów i miały ochotę zjeść coś na dokładkę. - Poszły stąd... - rzucił, robiąc krok w bok i sięgając równocześnie po rapier. Kto mógł wiedzieć, co takim stworom strzeli do głupich łbów? A nuż zechcą bronić swego terytorium? Po pozbyciu się szczurów miał zamiar przejrzeć dokładnie całą stodołę, czy czasem gdzieś nie zostały kolejne przerośnięte gryzonie, a potem wprowadzić wierzchowce i się nimi zająć. Ciekawe też było, kto i po co zostawił tutaj światło... Ostatnio edytowane przez Kerm : 01-02-2018 o 14:40. |