Kryjówka gdzieś w zachodniej Sylvanii, kilka dni temu - No? Mów! - Łypnął Sigismund na podkomendnego.
Mężczyzna ciągle jeszcze łapał oddech. Tymczasem dla misjonarzy boga śmierci świat się walił. Wydano już rozkaz ewakuacji. - Podsłuchałem. O’Reid się poróżnili - przemówił w końcu. - Zbroili się dłuższy czas, co zrobią z armią?
- Większość wstrzymuje swoje oddziały do czasu ogłoszenia gotowości przez pozostałych książąt.
Na myśl o posługujących się tytułami szlacheckimi wampirach Sigismund zawsze się denerwował. Nieumarłym podziały polityczne i administracyjne służyły tylko do wyznaczenia rewirów polowań. Osiągali w ten sposób jeszcze jeden cel – obywatele regionu karmieni kłamliwymi informacjami tracili zaufanie do imperatora, kapłanów i jakichkolwiek innych autorytetów czy zwierzchników. Dziczeli postawieni między strachem przed wojną a wewnętrznymi niepokojami. - Większość - dopytywał. - Jeden się zbuntował. Był nienaturalnie wzburzony, opuścił zamek samotnie.
- Zjedz coś, tylko szybko. Piszę meldunek, znajdziesz kogoś, kto poniesie go dalej aż do zakonu.
Podkomendny tylko przytaknął. Miał wyrzuty sumienia.
Pozyskiwanie informacji na terenie Sylvanii nie było łatwe. Wampiry były martwe, ich sługi także. Niewyobrażalnie trudnym było wkraść się do ich siedzib by przejrzeć ich plany. Morryci wymyślili więc pewien fortel. Grupa Sigismunda wyszukiwała osobę, która mogła wzbudzić zainteresowanie wampira. Ponieważ ci nieumarli władcy nierzadko znali arkana magii kapłani musieli być bardzo ostrożni. Związywali się mocno z umysłem przynęty i cierpliwie czekali. Gdy ofiara uzyskiwała dostęp do zamczyska morryci zaczynali kontaktować się z nią we śnie.
Ostatnia osoba, z którą podkomendny miał taki kontakt zginęła chwilę temu. Potworny akt.
Wampir, który zamordował przynętę podkomendnego - Harald O’Reid - chwilę później odleciał na zachód. Przepełniała go świeża, gorąca krew żywego sługi. Jakby jego myśli były nie dość wzburzone decyzją syna Kháine’a, boskiego namiestnika. Jego ród, zgodnie z planem ataku, miał zająć najbardziej jałowy spłachetek ziemi. Obraza, jaką odczuwał po wysłuchaniu rozkazów była nie do wytrzymania.
Kilkanaście minut później podkomendny był już nad rzeką, ukryty pod odwróconą stępką do góry łódką wiosłową. Ktoś zapukał w poszycie trzy razy, zrobił pauzę i zapukał dwa razy. Wtedy wychylił na zewnątrz dłoń z zawiniątkiem, w którym trzymał meldunek Sigismunda i złoty pierścień. Jedyne co podkomendny spostrzegł podczas przekazywania raportu to owłosione stopy gońca. Ostatnia walka Haralda
Grupa składająca się z dwóch kapłanów i ochraniających ich wojowników sprawnie przedarła się przez powolne zombie i pospieszyła na cmentarz. Tam, pośród ciemnej nocy trwała nierówna walka. Zachęcony przez Haralda Mormił zamknął strefę i w następnej chwili opadająca z furią mara niemal urwała mu rękę. Kapłan zrobił piruet i wylądował na ziemi, rycerz zamachnął się morgensternem trafiając powietrze a nieruchomy elf skoncentrował się na swym celu.
Kolejne błyskawice rozświetlały niebo raz za razem wprowadzając oczy zgromadzonych w stan podobny hipnozie. Rzeczywistość przypominała niespokojny, rwany sen. Wampir nie przestawał szarpać obrońców cmentarza. Jego partyzancka taktyka irytowała miotającego się rycerza, który ostatecznie zajął miejsce przy Mormile. Ten, podobnie jak inni przybyli kapłani, mruczał modlitwy półgłosem wodząc wzrokiem po czarnym niebie.
Trafiony przez kolejny piorun wampir pozostawiając za sobą smugę spalenizny zatoczył niewielkie koło, zamordował jednego z wojowników a następnie rzucił się na Mormiła. Skoncentrowany kapłan zdołał pośród szarpaniny wbić kołek w ciało niemartwego. Nie dopchnął go jednak. Jego własne serce zostało bestialsko wyrwane z ciała. Triumfalny ryk wampira rozległ się po całej okolicy. Sekundę później morgenstern pozbawił go głowy.
Kapłani pospiesznie wynieśli wampira na bagna. Obrzędowi niszczenia potężnego nieumarłego przyglądali się wszyscy żywi członkowie zakonu. Elfi czarodziej też tam był.
Rozpalono pospiesznie uformowany stos. Truchło wrzucono w ogień. Po chwili zniknęło pośród żaru. Nieliczni spostrzegli, że i to nie wystarczyło do uśmiercenia Haralda O’Reid. Zakłócenie eteru poinformowało przeora i elfiego maga, że wampir zdołał jakimś sposobem opuścić swe ciało.
Nie minęła minuta, a jeden z wojowników zagryzł starego kapłana wyrywając mu krtań. Potężne uderzenie po raz kolejny obezwładniło wampira, a przeor wrzucił ciała niedawnych kompanów w ogień. Gdy spłonęły eter zafalował niepokojąco ponownie.
Harald von Grossheim poczuł, że jakaś potężna siła napierała na jego myśli. W mgnieniu oka został sam w malutkim, ciasnym pomieszczeniu, z którego nie było wyjścia. Nie mógł już mrugać, choć widział. Nie mógł wydać z siebie dźwięku, choć słyszał. Własne ręce sprzeciwiały mu się, gdy chciał nimi poruszyć. Handlarze niewolników
Podczas przesłuchania szybko padło imię organizatora uprowadzenia – Rein. Nie było jednak znane nikomu ze zgromadzonych.
Krzyki w trakcie walk nie robiły takiego wrażenia, jak panoszące się w miasteczku duchy. Kapłani Morra mimo zabójczej skuteczności zostali zmuszeni do poddania muru. Jak przekazał elfom jeden z przybyłych ochotników obrońcy cofali się do przystani.
Mimo starań i prób łajby porywaczy nie udało się odzyskać. W międzyczasie na przystani pojawił się kapitan Roderick. Obandażowaną ręką wskazał na zakonny płaskowyż. - Nie mamy wyjścia, do rozpadliny - rozkazał.
Wspólnymi siłami obrońcy i zakonnicy zatrzymali nieumarłych na barykadzie. W walkach poległo trzech na pięciu ludzi. Aż do rana nikt nie ruszył ze zwiadem poza umocnienie. Wtedy od strony południowej bramy nadszedł ku nim okrwawiony Harald von Grossheim. |