Loftus mimo, że brał już udział w mniejszych i większych potyczkach, a nawet bitwach to nadal był przeciwnikiem zabijania. Pozbawienie kogoś życia traktował jako ostateczność, można zrobić sto innych rzeczy, zabicie drugiego człowieka to ostateczność. Tak jak to było choćby w chatce wiedźmy… Mag miał czasem wrażenie, że Ostatnich zbyt często wszystko stoi na opak. Jednak, gdy padłą Leo, Rotter się nie zawahał, użył swojej mocy i posłał magiczny pocisk z całą złością która go ogarnęła. Gdzieś tylko z tyłu głowy przemknęło mu przez myśl, że może właśnie rozwiązał się dylemat co począć z Leonorą. |
Gustav wskoczył na czarodziejską kobyłę z cienia. - Detlef! Sprawdź co z Leo, pomóż jeżeli trzeba, a potem przeszukaj ciało dowódcy! Walter, zastrzel każdego który spróbuję czegoś głupiego, a potem zastrzel jego sąsiada dla przykładu! Loftus! Wypatruj czy nie nadciąga odsiecz! Karl! Ruszaj za krasnoludem! Bert...! Widząc że niziołek już sięga po kuszę, a potem biegnie za zwierzętami warknął głośno. - Bert! Przygotuj coś na wypadek gdyby tamten patrol przyjechał im z pomocą, a nie pierdol się z tymi kobyłami! A potem szlachcic dobył miecza i ruszył w pościg. |
Wrzask wielkiego kuraka, który nie wiedzieć jakim cudem znalazł się nagle na nad konwojem przerwał realizację planu krasnoluda. Ten dostrzegł zamieszanie wśród wrogich najemników, a wtedy pozostała Ostatnim już tylko chwila, by skorzystać z przewagi zaskoczenia. Sięgnął po jedną z maleńkich buteleczek zawierających paskudny w smaku i konsystencji wywar. Miał on jednak całkiem ciekawe właściwości pozwalając odzyskać utracone siły, przyśpieszyć gojenie ran, a nawet zabliźnić co mniejsze skaleczenia. Jako krasnolud nie nazwałby tego naparu magicznym, bowiem jawne przyznanie się do korzystania z jakiejkolwiek magii byłoby co najmniej niestosowne, jednak doceniał jego moc i korzystał od czasu do czasu. Wychylił zawartość fiolki, a puste naczynie wytrącił mu z ręki przebiegający koń, w panice uciekając jak najdalej od atakującego potwora. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, ale Detlef nie miał czasu oglądać się na innych. Ruszył w kierunku wozów Granicznych ciężkim kłusem, osłaniając bok tarczą i wywijając toporem. Z impetem starł się z przeciwnikiem, któremu udało się jakoś powstrzymać szarżę opancerzonego krasnoluda otrzymawszy jedynie płytkie cięcie w udo. Do pierwszej linii najemników doskoczyli również Oleg z Diukiem, którzy szybko powalili napoczętych przez krasnoludy wrogów. Pierwsza linia Granicznych padła, jednak ochroniarze konwoju utworzyli kolejną kilkanaście kroków dalej i oddali nieliczną, ale za to celną salwę w Ostatnich. Jeden z bełtów wbił się w prawe ramię Thorvaldssona, który jakby zdumiony zuchwalstwem przeciwnika łypnął nań nieprzyjaznym spojrzeniem, wypuścił broń i tarczę z rąk, by sięgnąć po garłacz. Chwilę później chmura dymu wykwitła na końcu rozszerzającej się lufy, a spoczywający w niej ładunek sieknął oponentów, najpoważniej raniąc tych stojących na prawej i lewej flance. Kartacz rzucony tuż pod nogi przeciwników posłał ich na ziemię - szczęśliwie odłamki ze zbyt bliskiej detonacji jedynie niegroźnie odbiły się od pancerzy imperialnych agentów. Tak naprawdę eksplozje były dwie - do eksterminacji upartego wroga przyłączył się również Bert ze swoim ładunkiem. Kilku wrogów uciekło korzystając z osłony stawiających opór towarzyszy, wlokąc ze sobą drugiego z pasażerów tajemniczego opancerzonego wozu. Wbrew jego woli, co dało się zauważyć od razu. Galeb szybko zorganizował grupę pościgową i część Ostatnich ruszyła za uciekinierami. Detlefowi pozostało zaopiekować się jeńcami oraz ogarnąć pozostałych na miejscu agentów. Szybko zauważył, że wśród grupy Galeba nie ma Estalijki. Nie było jej również nigdzie widać. Na miejscu mieli zostać tylko Detlef, Walter, Loftus i Bert. Gdzie na demony podziała się ta szalona kobieta?! Słowa oddalającego się Galeba sprawiły, że szybko zlokalizował jej ciało wśród leżących na trakcie. Coś musiało pójść nie tak. - Walter! Nie spuszczaj tej trójki z oka. Strzelaj bez rozkazu, gdy tylko któryś zrobi coś podejrzanego lub zaczną ze sobą rozmawiać. - Polecił. - Bert! Rozbrój ich, a później zwiąż jednego po drugim. Ręce i nogi. Jak skończysz przeszukaj ciało dowódcy - przede wszystkim dokumenty, ale bierz wszystko, co może się nam przydać. Później sprawdź zawartość ich wozów i melduj, co znajdziesz. - Kolejny rozkaz. - Loftus! Miej oko na trakt - wskazał kierunek, z którego przyszli - i natychmiast daj znać, jeśli coś zobaczysz. Sam ruszył w kierunku leżącej Estalijki. Mijając Berta rzucił półgłosem, by zarekwirował sakiewki i inne cenne przedmioty pokonanych, wliczając w to broń dobrej jakości, strzelecką i palną. Ile z tego wezmą pozostaje kwestią otwartą, ale lepiej mieć to wszystko w jednym miejscu, niż później, być może w pośpiechu przeszukiwać każde ciało i wóz z osobna. Leo była nieprzytomna. Szybkie oględziny pozwoliły na stwierdzenie poważnej rany ramienia, z której wciąż wystawał pocisk wystrzelony z kuszy tyle, że z obu stron... Dość rzec, że krew lała się obficie i nie zamierzała przestać. Do tego do płytkich zadrapań twarzy, które musiała sama sobie zrobić w czasie ataku furii, doszła rana głowy w okolicy skroni. Ta krwawiła mniej, niż ręka, jednak Thorvaldsson obawiał się o rozum pochodzącej z południa dziewki, która i bez tego wykazywała ostatnio oznaki szaleństwa. Nie mógł w żaden sposób pomóc jej głowie, za to mógł postarać się zrobić coś z dość sponiewieranym ciałem. Ważne było, że żyła, a krasnolud zamierzał dopilnować, by ten stan się nie pogorszył. Zaczął wyjęcia bełtu w kierunku, z którego wbił się w ramię Leo. Na szczęście pocisk nie był rozwidlony, ani jego grot nie trafił w kość i nie rozpadł się na drobne ułomki. Coś takiego mogłoby kosztować ją utratę ręki lub nawet życia na skutek zakażenia. Średnica promienia bełtu była większa, niż grotu, więc zabieg nie groził dalszymi obrażeniami. Brak przytomności pacjentki ułatwiał znacznie przemycie rany gorzałką i zszycie jej brzegów niezbyt równym, ale za to mocnym ściegiem. W dalszej kolejności zajął się raną głowy. Po przemyciu miejsca okazało się, że nawet szycie nie będzie konieczne. Ostrze rozcięło jakieś drobne naczynie krwionośne sprawiając wrażenie, że rana jest poważniejsza, niż była w rzeczywistości. Opatrunek zawiązany dookoła głowy zamknął temat. Dla pewności obejrzał ranną jeszcze raz, po czym przystąpił do cucenia. Potrzebował, by była przytomna na tyle, by zaaplikować jej napar kojący. Wywar powinien przyśpieszyć leczenie, a dalsza kuracja była możliwa konwencjonalnie lub wspomagana miksturami leczącymi. |
|
Dobiegłwszy Galeb z bronią gotową do walki i tarczą w pogotowiu przystanął, ale mordercze spojrzenie miał wlepione w Granicznych i dyszał, nie wiadomo czy ze zmęczenia czy z chęci mordu. Bandaże na twarzy poluzowały się odsłaniając fragmenty oszpeconego przez płomienie oblicza. Gustav tymczasem uśmiechnął się do uciekinierów prawie przyjaźnie. Pomimo wszystko trochę go nauczyły rozmowy z najemnikami jakie poprzednio odbywał. - Warto wam chłopaki narażać swoje życia? - zapytał bez złości czy agresji - Nie musimy i nie chcemy was zabijać, w końcu wykonujecie tylko rozkazy... nieżyjącego już dowódcy. Zostawcie dziewczynę w spokoju i uchodźcie, a krzywda nie stanie się wam i waszym kolegom, którzy zostali tam z tyłu. Zachowajcie życia... i nie dawajcie powodu mojemu czarownikowi, aby zabawił się z waszymi towarzyszami... albo moim zacnym kamratom by zajęli się wami. Runiarza bardzo zirytowało, że wyklęty tak nonszalancko sobie szczuje nim Granicznych, ale w tej chwili nie było czasu na większe złości. Za to tą emocję mógł spokojnie przenieść na uciekinierów. Karl natomiast warknął groźnie dla podkreślenia, że jak najbardziej jest chętny zabrać się za "graniczniaków-bohaterów" Gustav czekał moment na reakcję dalej się lekko uśmiechając, nie dając po sobie poznać, jak bardzo nerwowa jest to dla niego sytuacja. Obserwował uważnie twarze karawaniarzy i w razie gdyby dostrzegł na nich wahanie był gotów zaproponować im trochę złota - po pięćdziesiąt koron na głowę. Oczywiście zostało by to między nimi i żaden inny z granicznych nie widziałby o tych pieniądzach. Jeżeli jednak musiałby się odwołać do sypnięcia złotem to nie zawaha się wspomnieć, że jego towarzysze nie mają tyle cierpliwości co on... i nie zależy im tak bardzo na życiu dziewczyny, więc lepiej by Graniczni się szybko decydowali. Jak się jednak okazało złoto nie było potrzebne. Kusznik uciekł, a człowiek z mieczem widząc co się dzieje zapytał nerwowo jaką ma gwarancję. Gustav wskazał ręką uspokajająco na Olega, by ten opuścił kuszę. - Chociażby to że twój kolega nie dostał bełta w plecy. - rzekł Gustav - No i moje słowo... - Masz słowo krasnoluda. - rzucił Galeb, wcinając się w wypowiedź szlachcica - Masz krasnoludzkie słowo, że jeżeli zostawisz dziewczynę w spokoju odejdziesz bez problemu. Twoi kamraci też przeżyją, jeżeli nie zrobią niczego głupiego. Kolejna sytuacja, która wymagała współpracy ze strony Galeba, ale Runiarz domyślał się że dziewcze musi być bardzo ważne. Z resztą wcześniejsza sytuacja to doskonale pokazała... Jeżeli w ten sposób uzyskają informacje które przekonają Króla Alrika do interwencji to tym bardziej opłacało się działać. |
Oleg wciąż celował w oddalającego się kusznika. Mimo, że zdążył już się uspokoić i zaczął znów myśleć nieco trzeźwiej, to wciąż gotów był pociągnąć za spust. - Jesteś coś dłużny swoim przełożonym? Aż tyle żeby stracić życie? Lepiej ich posłuchaj. - odezwał się powoli zmieniając pozycję - Wasze sprawy są tak samo słuszne, krew macie taką samą tylko herby inne. Nie warto się poświęcać. Mimo, że broń skierowana była na kusznika ukradkiem obserwował reakcje mężczyzny z mieczem. Krok, po kroku okrążał go. Wiedział, że w końcu odwróci się bokiem lub plecami. Liczył, że jeśli zauważy to, że nie jest w stanie się zasłonić od wszystkich poczuje presję i się podda, lub nie zareaguje i po prostu odsłonie się na strzał. Patrzył na jego dłoń trzymającą miecz szukając niebezpiecznego ruchu, ale też bacznie obserwował jego oczy szukając zwątpienia i strachu. Liczył, że nie znajdzie w nich determinacji i odwagi. Wtedy ktoś musiałby zginąć. |
Loftus drżącymi rękami zabrał takie drobiazgi jak złoto, czy pudełko kandyzowanych owoców. Zerwał też z szyi trupa srebrny łańcuch. Miecz ocenił bardzo pobieżnie i jeśli wydawał mu się lepszy od tego, który posiadał to go wymienił. Widział, też że Walter opadał z sił. Wystarczyłoby, żeby był w pogotowiu, z pewnością ze strzałą w ręce i na majdanie, napoił by go nim którykolwiek z Graniczych spróbował by coś zrobić. Przynajmniej Leo zdawała się żyć, choć czy to na pewno dobrze, skoro mogła być skażona przez chaos… Nie czas na rozmyślania. Ritter napiął mięśnie, aby choć trochę ograniczyć drżenie. Sięgnął po kusze i powoli włożył bełt i podniósł się z ziemi. Choć wiedział, że drżący może nie wzbudzać respektu u jeńców, to jednak widok martwego dowódcy pod jego stopami z przepaloną klatką piersiową od magicznego pocisku powinien trochę utemperować zapędy najemników. Wystarczyło tylko o tym przypomnieć… |
|
|
Detlef zajęty babraniem się w przedziurawionej ręce akolitki początkowo nie zauważył tego, że Bert najzwyczajniej olał polecenia Galeba oraz bezpośredni rozkaz Thorvaldssona i pognał nie wiadomo dokąd, zamiast rozbroić jeńców i przeszukać ciała poległych w poszukiwaniu informacji oraz, zupełnie przy okazji, złota na pokrycie reparacji wojennych oraz wyrządzonych przez Granicznych krzywd członkom Ostatnich. Kapral zorientował w sytuacji, gdy tylko opanował najbardziej pokiereszowane ze wszystkich kulasów ramię szurniętej dziewki. Od tego czasu co rusz łypał okiem w stronę klęczących jeńców szukając oznak zbliżających się kłopotów, czego skutkiem było niezbyt równe zawinięcie bandaża na głowie Estalijki. Oko wytrzeszczone pod naciągniętą opatrunkiem brwią nie powinno zbytnio dziewce przeszkadzać, a że wyglądała jakby bez przerwy czemuś się dziwowała... "W sumie ona tak zawsze miała" - skwitował w myślach. Nim skończył opatrywanie Ritterowi znudziło się pilnowanie traktu i zaczął robić to, co miał zrobić Bert - przeszukać ciała. Nie przewidział jego propozycji co do wyboru zachowania sakiewek i skakania w rwący nurt rzeki lub oddania ich, choć trzeba przyznać, że przeszło mu przez głowę, aby rozbrojonych jeńców trzymać na tyle blisko rzeki, by rozważyli tę rozpaczliwą drogę ucieczki i poprzez to oszczędzili im kłopotu. Ale sakiewki powinni zostawić i tu nie ma dyskusji. Gdyby to Ostatni byli na ich miejscu już dawno straciliby wszystko, co mieli przy sobie. Kiedy jednak Leo się ocknęła i zaczęła swoją tyradę grożąc bronią to Loftusowi to jeńcom, kapral musiał interweniować. - Przymknij się i wypij to. - Bardziej stwierdził niż poprosił, podając Estalijce wywar kojący. - Nic im się nie stanie, jeśli nie zrobią niczego głupiego. - Dodał patrząc na tamtych ponurym spojrzeniem niosącym obietnicę bolesnej śmierci, jeśli jednak czegoś spróbują. - Miej oko na trakt i wypatruj Berta - możesz mu tę wykałaczkę w dupę wsadzić, jak już wróci. Z pozdrowieniami ode mnie za niesubordynację. - Powiedział. Sam zebrał broń tych, którzy się poddali oraz polegli i odłożył ją na stertę kawałek dalej. Wrócił do jeńców, by związać każdego z nich z osobna - ręce z tyłu połączone z nogami tak, że lina pozwalała im wyłącznie leżeć. Nie był przy tym brutalny i nie wiązał tak, aby stała im się krzywda - celem miało być wyeliminowanie ryzyka z ich strony - nie mogli uciec ani szybko się oswobodzić (jesli w ogóle) i pilnujący ich Walter nie musiał pilnować ich z łukiem i strzałą w ręku. Gdy już wszyscy zostali związani i ułożeni na poboczu od strony zbocza góry, kapral zainteresował się znaleziskami Loftusa. - Masz coś ciekawego? Jakieś rozkazy? Coś na temat więźniów? - Zadawał pytania przeglądając złożoną na stertę broń. - Sprawdź wóz, którym byli przewożeni. Zbierz złoto, kosztowności i wszystkie dokumenty, jakie znajdziesz. - Polecił. - Musimy zdążyć, zanim wrócą pozostali - pewnie trzeba będzie stąd szybko zniknąć. - Dodał. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:24. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0