Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-08-2018, 20:48   #1
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
[WFRP II ed.] Nie wszystko złoto, co się świeci II


Scharmbeck, Wissenland
18 Vorgeheim, 2529 K.I.
Świt

Świecący w pełni Mannslieb nieubłaganie zmierzał na spotkanie z horyzontem, kiedy zbrojny oddział krasnoludów oraz towarzyszących im awanturników wkroczył do niewielkiej wsi Scharmbeck, ku zaskoczeniu i przerażeniu wszystkich mieszkańców tej zapomnianej przez bogów osady. Pospólstwo pierzchało na widok zbrojnych, szukając dla siebie schronienia w walących się chatach i szopach. Wśród paniki pojawiły się nawet okrzyki, naganiające do chwycenia za widły, ale wystarczyło ledwie jedno ponure spojrzenie jakiegokolwiek krasnoludzkiego żołnierza czy awanturnika, aby odebrać zbuntowanemu chłopstwu resztki odwagi. Przed najeźdźcami malował się obraz pełen nędzy i rozpaczy – mieszkańcy Scharmbeck żyli bowiem w okropnych, uwłaczających człowieczeństwu warunkach, niewiele w swym ubóstwie majątkowym i umysłowym odstając od bretońskiego pospólstwa, które dość słusznie określano hodowanym przez rycerstwo podgatunkiem człowieka. Ostatecznie jednak, nie celem napaści była ta zacofana osada, lecz zamek, który nad nią górował; wzniesiony na stromo opadającym do rzeki wzgórzu, rzucał ponury cień na leżącą u jego podnóża wioskę.

Równo o brzasku, kiedy na wschodzie pierwsze promienie słońca przebiły się przez jałowe pagórki Wissenlandu, wąskie i zakurzone uliczki Scharmbeck zmieniły się w istne bagnisko po przejeździe ciężkiego sprzętu, jaki ze sobą ciągnęli postawni wojownicy z twierdzy Khazad Hradan. Do tego czasu większość mieszkańców zdążyła uciec w głąb lasu lub zaszyć się w swoich zapuszczonych ruderach, skąd wyglądali przez szpary zabitych dechami okien, obserwując równo maszerujący przed siebie orszak. Po raz pierwszy w swoim życiu widzieli najprawdziwsze machiny oblężnicze i każda z nich wydawała się być diametralnie różna, jakby do zupełnie innego celu została przystosowana – począwszy od ciężkich, prawie nieruchomych dział burzowych, które ciągnąć musiał zaprzęg wołów, a skończywszy na zestawie ustawionych w jednym szeregu armat o znacznie mniejszym kalibrze, potocznie zwanym działem organowym. Największy jednak podziw i strach wzbudziła stalowa bestia, osadzona na czterech wielkich, podbitych żelazem kołach, która z wyrastających z grzbietu tłoków i rur wydychała obłoki gorącej pary, niczym straszliwy smok, a przy tym dudniła i prychała nieznośnie. Na jej widok nawet najbardziej odważni cofnęli się w głąb swoich chat, postanawiając przeczekać nadchodzą burzę, kurczowo trzymając w swych objęciach przerażone rodziny. Zagrożenie jakie wraz z pojawieniem się wojsk zawisło nad tą pozbawioną lepszych perspektyw osadą, wytworzyło atmosferę przygnębienia, która niczym pomór rozprzestrzeniała się pośród przerażonego pospólstwa, zarażając ich tym samym strachem, który musiał teraz czaić się w oczach zgromadzonych na murach zamku Scharmbeck obrońców, kiedy tylko ujrzeli nieuchronnie zbliżającą się zagładę.

Krasnoludów, wspólnie tworzących zwarty regiment, mogło być nawet pięćdziesięciu, zaś trzon ich sił składał się w dużej mierze z długobrodych wojowników, podstawowej formacji tej wiekowej rasy. Byli tam też ciężkozbrojni żelaźni rębacze, czyli elita wśród krasnoludzkich żołdaków, wyposażona w pełne zbroje płytowe, wykonane z niezwykle rzadkiego stopu metalu, jakim niewątpliwie był gromril. Nosili także ciężkie tarcze i topory, które ozdobione były runicznymi inskrypcjami, zaś ich masywne hełmy całkowicie przesłaniały twarze, a nawet wystające spod nich brody, co znacząco utrudniało wrogom znalezienie wyraźnych luk w ich opancerzeniu. Stanowili jednak zdecydowaną mniejszość sił z Khazad Hradan, bowiem służyli głównie jako osobista gwardia mistrza wojny Dorana Gromowładnego, który przewodził wyprawie. Szeregi oddziału zasilała również całkiem spora liczba inżynierów, uzbrojonych w broń palną i ładunki wybuchowe, lecz ich głównym zadaniem było operowanie ciężkim sprzętem, którego do oblężenia zamku przeznaczono zaledwie cztery sztuki. Był to zatem regiment przystosowany do agresywnego szturmu, zdolny przełamać nawet najcięższe linie oporu przeciwnika dzięki potężnym działom, morderczej dyscyplinie oraz wytrzymałym pancerzom i tarczom. Nic więc dziwnego, że na ich widok, zgromadzonych na murach zamku Scharmbeck obrońców, powoli zaczął ogarniać najpospolitszy strach…


- Na stopy Ranalda, powiedz proszę, że masz przy sobie choć jeden wytrych! - Powiedział na głos zrozpaczony Hans, starając się wymacać w ciemnościach przed sobą drzwi od celi, w której zostali uwięzieni przez kultystów. Na chwilę przed tym jak je zatrzaśnięto za nimi, ujrzał on sędziwego, łysego i nadzwyczaj opasłego, nawet jak na standardy szlachty Imperium, człowieka, siedzącego pośrodku pomieszczenia. Przykuty był do małego, drewnianego krzesła, które z trudem utrzymywało jego własny ciężar i przez większą część spędzonego przez nich w celi czasu, pozostawał on nieprzytomny. Mężczyzna sprawiał wrażenie skatowanego przez swoich ciemiężycieli; na tyle bardzo, że przez dłuższy czas nie odpowiadał na usilne próby porozumienia. Dopiero po kilku godzinach udało się Karlowi porozmawiać – jak się później okazało – ze swoim ojcem, choć ze względu na jego ciężki stan nie wyjawił on zbyt wiele użytecznych informacji. Ilekroć syn pytał o siostrę, z którą obaj zostali wcześniej uwięzieni, ten reagował prawie bezgłośnym szlochem i nie był w stanie odpowiedzieć na zadane pytanie, co samo w sobie zdradzało najczarniejszy scenariusz...
- Ciszej bądź! Zdaje się, że ktoś idzie! - Syknęła w odpowiedzi Lilou, która przez kraty próbowała wyłapać coś w ciemnościach przed sobą. Dopiero po dłuższej chwili reszta uwięzionych awanturników usłyszała zbliżające się odgłosy kroków i niedługo po tym, do długiego korytarza, na końcu którego znajdowała się ich cela, wpadło ciepłe światło pochodni. W ich stronę zbliżał się wartownik, w ręku trzymając drewnianą michę, którą następnie położył przed kratami.
- Życzeniem Detleva jest, abyście coś teraz zjedli. Nie obawiajcie się, wasze cierpienie nie potrwa długo. Musicie tylko mieć dość sił przed rytuałem, który was niebawem czeka - powiedział skryty pod kapturem zbir, którego twarz wykrzywiał obrzydliwy uśmiech, jakby cieszył się z niepewności awanturników, którzy jeszcze nie wiedzieli jaki dla nich los przygotował Detlev Kampf, enigmatyczny przywódca kultystów. Rytuał mógł przecież oznaczać wiele rzeczy – rytualny mord, opętanie, a może nawet mutację w niestabilnego fizycznie demona, tak jak wcześniej, na ich oczach, uczynił to ze swoimi poddanymi pewien czarnoksiężnik. Z pewnością księga, która wpadła w ręce kultystów, dawała im szereg przerażających opcji, o których strach było nawet myśleć. I jakąż to okrutną ironią losu byłoby zginąć od oręża, którego dostarczyło się swoim wrogom…? Awanturnicy powoli zaczęli oswajać się z myślą, że szybka śmierć byłaby w ich sytuacji błogosławieństwem i o taką zaczęli prosić wszystkich znanych im bogów.

Zadowolony ze swojej nikczemnej przebiegłości wartownik butem przysunął miskę do kraty, po czym zaczął się oddalać, nucąc pod nosem jakąś radosną przyśpiewkę, lecz nie zdążył zrobić nawet kilku kroków, kiedy potężna eksplozja wstrząsnęła fundamentami zamku. Z nisko zawieszonego sklepienia posypał się pył oraz niewielkie odłamki gruzu, na chwilę wypełniając korytarz gryzącym oczy dymem.
- Co u…? - To wszystko co zdołał wykrztusić, bowiem resztę jego słów stłumiła kolejna eksplozja. Spojrzał on wtedy pytająco na awanturników, lecz byli oni równie zdezorientowani. Po gwałtownym trzęsieniu ziemi zapadła na chwilę przejmująca cisza, którą niedługo później przerwały bestialskie okrzyki i szczęk oręża, dobywający się z powierzchni. Strażnik natychmiast zrozumiał powagę sytuacji, choć nie widział jeszcze z kim lub czym przyszło jego braciom walczyć. Rzucił więc pochodnie na ziemię, która potoczyła się w stronę miski, kryjącej w swoim wnętrzu kilka pajd przegniłego chleba, zanurzonych w jakiejś mętnej cieczy, po czym dobył miecza i ruszył biegiem na górę.
Choć uwięzieni awanturnicy również nie mieli najmniejszego pojęcia kim był najeźdźca i czy przejawiał w stosunku do nich przyjazne zamiary, to wierzyli jednak, że był to sygnał od bogów, którzy w ten sposób odpowiedzieli na ich modlitwy i lepsza okazja do ucieczki już się więcej nie nadarzy. Lilou sięgnęła wtedy do wnętrza swojego buta, skąd wyciągnęła ostatni wytrych, którego dotąd nie udało się kultystom zarekwirować. Po kilku męczących próbach szarpania się z zamkiem, udało jej się wreszcie otworzyć drzwi od celi. Awanturnicy nie byli jeszcze wolni, ale przynajmniej mogli odpłacić się kultystom za zdradę i wyrządzone krzywdy, mając do dyspozycji wszystko, co tylko znajdą na swojej drodze.


Otoczony zasiekami namiot polowy został rozbity w odległości kilkudziesięciu metrów od zamkowych murów, na których masowo tłoczyć zaczęli się obrońcy. W rękach dzierżyli krótkie łuki, lecz ich efektywny zasięg nie sięgał tak daleko. Mimo to strzały wzbijały się w powietrze i zaczęły lądować w pobliżu ulokowanych nieopodal namiotu stanowisk artyleryjskich, nie kłopocząc przy tym krasnoludów, od pancerzy których pociski odbijały się niczym krople wody.
- Chyba wyczuli nasze złe intencje - zażartował z sytuacji mistrz wojny Doran Gromowładny, którego głos był ponury i donośny, co w innych okolicznościach nie sprzyjało opowiadaniu żartów, a mimo to większość zgromadzonych w namiocie awanturników i krasnoludów zareagowała nerwowym śmiechem. Powaga sytuacji powoli wdawała się w kość wszystkim obecnym. Stopniowo zaczynali pojmować, że za kilka chwil rzucą się ku murom i przeleją krew – własną lub wrogów. Ta ponura wizja nikogo nie napawała nadzwyczajnym optymizmem, ale mimo to, zgromadzeni w namiocie awanturnicy i wojownicy z Khazad Hradan wiedzieli, że czynią słusznie.
Cisza była jak makiem zasiał, kiedy w milczeniu oczekiwano dalszych rozkazów sędziwego krasnoluda, którego pewność siebie była wręcz zaraźliwa. Podchodził on do sztuki wojennej jakby była rzemiosłem równie pospolitym, co garncarstwo czy kowalstwo. Co więcej; nie był typem dowódcy, który posyła swoich ludzi na pewną śmierć, podczas gdy sam chowa się na tyłach. Doran Gromowładny osobiście przewodził nawet najbardziej ryzykownym szarżom, dając przykład swoim żołnierzom i stąd cieszył się wielkim szacunkiem wśród podwładnych.

Mistrz wojny krzątał się przez chwilę po namiocie, oglądając dokładnie mapę okolicy, czasem też wyglądając na zewnątrz – to w stronę murów, to na stanowiska artyleryjskie, które były już przygotowane do oddania salwy. Ignorował przy tym wszystkich zgromadzonych w namiocie, co wytworzyło trudną do zniesienia atmosferę, kiedy wszyscy w napięciu oczekiwali nieuniknionego. Po chwili jednak zatrzymał się w połowie kroku i wyraźnie zaczął czegoś nasłuchiwać. W ślad za nim poszli również jego ludzie, którzy całkowicie umilkli, ciekawi tego co ich przywódca usłyszał. Początkowo był to odległy szum, który z każdą chwilą nabierał na wyrazistości. Odgłos jaki większość awanturników nigdy wcześniej nie słyszała, więc nie dało się go z niczym porównać. Swą donośnością niebawem przyćmił wszystkie dochodzące z zewnątrz okrzyki i nawet stłoczeni na murach kultyści umilkli w niemym przerażeniu. Doran Gromowładny uśmiechnął się mimowolnie, po czym ruszył w stronę wyjścia z namiotu i rozsunął zasłonę, ukazując swym ludziom panoramę Gór Czarnych, oświetlonych przez pomarańczowe promienie wschodzącego słońca. Na tle ośnieżonych szczytów, wśród których kryło się legendarne Karak Hirn, pojawiła się z początku czarna kropka, która rosła z każdą chwilą. Niedługo później zgromadzeni wewnątrz namiotu mogli już rozpoznać źródło donośnego dźwięku – były nimi tnące powietrze łopaty wirników masywnego żyrobombera, który zbliżał się z zawrotną prędkością w stronę ich pozycji.
- Na to żem czekał! - Oznajmił z zadowoleniem Doran Gromowładny, po czym wrócił do środka namiotu i stanął przed zgromadzonymi tam awanturnikami oraz krasnoludami.
- Plan jest na tyle prosty, że raczej nie będę musiał wam go powtarzać. Zrobimy trzy wyłomy – dwa w murach, zaś czołg parowy rozbije taranem środkową bramę. Informowałem już o tym inżynierów, więc tylko czekają na mój sygnał. Ruszymy do środka podzieleni na pięć grup. Astrid poprowadzi awanturników zachodnią wyrwą, zaś Kyan weźmie ze sobą grupę długobrodych na prawą flankę. Będziecie posiłkowani przez dwa oddziały wojowników, a ja z żelaznymi rębaczami spróbuję przedrzeć się przez bramę - wydając rozkazy, krasnolud wszystko dokładnie pokazywał na rozstawionej przed nimi mapie. - Nie miejcie żadnej litości, bo wam jej nie okażą. Pamiętajcie, że naszym celem, poza wyrżnięciem wszystkich kultystów, jest odbicie plugawej księgi oraz pojmanych przez nich ludzi i krasnoludów. Naszych wrogów nie trudno ze sobą pomylić; to podli malalyci, których szał i dzikie oblicze weźmie górę w walce nad zdrowym rozsądkiem, kiedy tylko poczują krew. Pod żadnym pozorem nie okazujcie im strachu, bo tym się te gnidy żywią. Khazukan Kazakit-ha! - Na koniec uniósł się w bojowym okrzyku krasnoludów, w czym zawtórowali mu zgromadzeni przed nim wojownicy.

Doran Gromowładny wyszedł w pełnym rynsztunku bojowym z namiotu i stanął przed polem bitwy, a w ślad za nim podążyła reszta wojowników. Przypięta do ciężkiego pancerza szkarłatna peleryna powiewała na wietrze, którego dodatkowo wzmógł przelatujący z zawrotną prędkością tuż nad ich głowami żyrobomber. Machina zatoczyła koło wokół zamkowych murów, wzniecając przy tym tumany kurzu, po czym oddała w stronę obrońców salwę z karabinu obrotowego, umiejscowionego na dziobie żyrobombera. Pilot powtórzył ten manewr jeszcze kilka razy, zmuszając część kultystów do zejścia z blanek, po czym zrzucił jeszcze na nich kilka bomb zapalających.
- Ognia! - Krzyknął Doran, dając inżynierom sygnał do oddania salwy ze wszystkich dział. Huknęło jednocześnie z każdej strony i wokół stanowisk artyleryjskich wzbiły się tumany kurzu oraz gryzącego oczy dymu, którego charakterystyczny zapach prochu działał na wojowników niczym opium. Mury skruszyły się po trafieniu przez ciężkie kule armatnie z dział burzowych, zaś pociski wystrzelone z działa organowego strąciły z blanek ostałych przy życiu kultystów. Wprawiony w ruch czołg szarżował w stronę bram w oparach tryskającej z tłoków pary, charcząc i dudniąc donośnie.
Na krótką chwilę przed natarciem krasnoludzkich wojowników, mistrz wojny wręczył Kyanowi oraz Astrid po jednej racy. - Użyjcie tego, kiedy sytuacja będzie dramatyczna i wiejcie czym prędzej. Będzie to sygnał dla żyrobombera do zrzucenia bomb w oznaczone przez was miejsce - wytłumaczył im, po czym zwrócił się na głos do zgromadzonych na polu bitwy oddziałów:
- Khazukan Kazakit-ha! Wymażmy dziś kilka wpisów z Dammaz Kron, przyjaciele! Do boju! Niechaj wasze miecze i topory nie szczędzą wrogów Karak Hirn! - Ryknął na całe gardło, po czym sam w towarzystwie żelaznych rębaczy rzucił się w ślad za czołgiem parowym. Przed bramą i w powstałych w murze wyłomach, czekali już na nich uzbrojeni w miecze i tarcze kultyści, w oczach których czaiła się już tylko chęć krwawego odwetu.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 21-08-2018, 20:16   #2
 
PanDwarf's Avatar
 
Reputacja: 1 PanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputacjęPanDwarf ma wspaniałą reputację


Krasnolud był mocno zszokowany zachowaniem tej grupy straceńców, miał świadomość że człeczyny są ignorantami ale elf i krasnolud do tego chroniący plugastwa chaosu. To już mu się nie mieściło we łbie. Rasy które każdym swym tchnieniem dawaly odpór chaosowi od pokoleń nim człeczyna jakikolwiek postawił nogę na tej ziemi. Pokolenia żywotów poświęcone. Wracał z wieściami do Thana bo konsekwencje ich czynów będą dramatyczne. Nie miał szans ich dogonić ani sam stanąć przeciw całej twierdzy.
Przeprawa przez rzekę zajęła Kyanowi więcej czasu niż się spodziewał. Było już ciemno, woda mętna, zaś prąd silny. Wybór padł na to, żeby przenocować i następnego dnia spróbować sforsować rzekę. O świcie przedarł się na drugi brzeg i niedługo później na swej drodze napotkał oddział krasnoludzkich piechurów ciągnących ze sobą ciężki sprzęt – parową czołgopodobną machinę, służącą do forsowania rzek i tworzenia tymczasowych mostów, po których może przejechać pozostały ciężki sprzęt. Mieli ze sobą też dwa działa burzowe i jedno organowe, wszystkie trzy ciągnięte były przez woły. Krasnoludy pochodziły z twierdzy Khazad Hradan. Wśród tylu rodaków dość łatwo wypatrzyć można było kilku ludzi... Jakąś czarownicę, która przedstawiła się jako Katarina oraz norsmenkę o niebieskich oczach i blond włosach, sprawiającą wrażenie biegłej wojowniczki, a także kilka innych osób.

- Kyan Thravarsson? - naprzeciw Kyana wyszedł dowódca krasnoludzkiego oddziału, Mistrz Wojny Doran Gromowładny.- Dotarły do nas wieści, że grupa w towarzystwie której podróżowałeś, ma przy sobie plugawy artefakt. Głupcy nie wiedzą w jakie tarapaty zostali wciągnięci, o ile jeszcze żyją. Kultystka, którą dostarczyliście Fimburssonowi zaczęła wreszcie śpiewać i tym razem nie mamy wątpliwości, że mówiła prawdę. Artefakt trzeba zniszczyć, zaś kultystów zgładzić. Czas rozpalić w Scharmbeck stosy! Jesteś z nami, kuzynie? Poprowadzisz nas?

Kyan skinął głową formalnie, zapytany retorycznie o jego persone.
- Bądź pozdrowiony Doranie Gromowładny niechoj twoj topór lśni tok mocno jok twój honor, bo zaiste coraz rzadszom rzeczom owy jezd - skwitował kwaśno spoglądając w oczy Dorana.
- Niestety... juze wiedzom co niosom, ale poczne rzecz od poczomku, po krotce bo czas nas goni. Gdyśmy przez tyn nurt… - wskazał rwącą rzekę -...przeprawiali siem, zaskoczyli nos kultysci i demoniszcza z jakimś plugawym czarokletom. Dostali tęgiego łupnia i tedy tyn coły ich człek Karl z Scharmbeck, wygodoł siem ży posiada artefakt chaosu. Jakom ksiemge magiom przepelnionom i temu plugastwa te go ścigajom. Gdy zagrożenie odparliśmy, domagałem siem by oddał artefakt i by go zniszczyć. Jednakoż owy postanowil chronić go swym życiem i oremżem - zamilkł na chwilę Kyan po czym wyrwało mu się z gardzieli - Gnida… Gdy siem z nim starłem. jego towarzysz zarzucił sieć na mnie i uszli wszyscy nim żem siem wyswobodził, do siedliszcza o którym wspominosz. Słabowite człeczyny... tok podatne na podszepty chaosu. Co bardziej przykre khazad, ktoren był w tej kompanii Durak chciał paktowac i w kompromisy z nimi wchodzić, miast zniszczyć chwast chaosu i jak trza jego obrońcę. Co mnie smuci jesio bordzij - mocno zmarkotniał mówiąc to Kyan.

Spojrzał po szeregach khazadów, analizując ich liczbę i uzbrojenie pobieżnie. Krasnoludów było około pięćdziesięciu, zaś trzon ich sił składał się w dużej mierze z wojowników, podstawowej formacji tej rasy. Byli tam też ciężko zbrojni żelaźni rębacze, czyli elita wśród krasnoludzkich wojaków uzbrojona w pełne zbroje płytowe z gromrilu, ciężkie tarcze i runiczne topory oraz młoty, ale nie było ich więcej niż pół tuzina. W szeregach było całkiem sporo inżynierów, uzbrojonych w broń palną, ale głównym zadaniem było operowanie ciężkim sprzętem. Tak więc były to siły przygotowane do agresywnego szturmu, zdolne przełamać nawet najcięższe linie oporu przeciwnika dzięki działom i potężnym orężom oraz pancerzom.
- Trzo nom siem spieszyć, nim co tom parszywom ksiegom zdziałać siem im uda - stwierdził Kyan.
Mistrz Wojny Doran Gromowładny uważnie wysłuchał słów Kyana, następnie przeniósł spojrzenie w stronę piaszczystego brzegu rzeki Sonne, gdzie jego żołnierze wraz z inżynierami szykowali machinę parową do sforsowania przeszkody terenowej.
- Zaiste smutne wieści przynosisz, przyjacielu. Smutne dla nas wszystkich. Wobec Karla Lehmana wydany został wyrok egzekucji, która zostanie wykonana na miejscu. Krasnoludowi zaś każę ino wypisać list żelazny. Po wykonaniu swoich należności wobec Khazid Grentaz i thana Hareka Fimburssona, będzie mieć obowiązek stawienia się przed królem Alrikiem Ranulfssonem. Byłbym wdzięczny, gdybyś doprowadził go przed oblicze władcy Karak Hirn, kuzynie z Karaz Ankor.
Kyan pokiwał głową z wolna
- Zajmijmy siem tym potem Mistrzu Wojny, obaczym kto żyw wyjdzie z nadchodzomcej bitwy, a komu kres jezd pisany. Może los… bomdź działo organowe…- usmiechnął się paskudnie - ...zapłatę im samoistnie za chronienie chaosu przyniesie. Pojmiemy wszystkich pozostałych przy żywocie z tej hałastry i tedy zadecydujemy cóż z nimi poczynić - podrapał się po brodzie z zastanowieniem. - Cała ta eskorta Lehmana wyglomda jak zastraszone kundle podatne na manipulacje. Jednakoż głupota nie jezd ich żadnom tarczom, jeśli by nam siem nie udało zlikwidować tego zagrożenio, kto wie ile istnień przez tych imbecyli ucierpi - przez jego twarz przemknął grymas pogardy.- Co do Karla wyrok zapadł winc jego łeb zleci niczym głaz ze stoku. Przypieczemtował swój los.

- Harek Fimbursson zadecyduje o ich losie - odparł Mistrz Wojny. – To mądry krasnolud, będzie wiedział co z nimi zrobić. W Karak Hirn stosowane jest osobne prawo wobec cudzoziemców i wygnańców. Być może wam, mieszkańcom Karaz Ankor, może się to wydać kuriozalne, ale dzięki temu dziś to królestwo jest najprężniej rozwijającym się spośród wszystkich krasnoludzkich nacyj. Nie izolujemy się od świata, wręcz przeciwnie...
Następnie Doran nakazał swoim ludziom odpalenie maszyny parowej i utworzenie tymczasowego mostu. Potężna machina wjechała na sam środek rzeki, a przez jej wysoki grzbiet przeprowadzone zostały wzmocnione żelazem bale, po których mógł przejechać pozostały ciężki sprzęt.
- Według informacji dostarczonych nam niegdyś przez zwiadowców, zamek w Scharmbeck znajduje się na wzgórzu, do którego prowadzi tylko jedna droga. Nie uda się nam go otoczyć, ale to nawet i lepiej, bowiem kultyści też nie zdołają uciec przez rzekę, która okala fortyfikacje z drugiej strony. Działa burzowe powalą mury w mgnieniu oka, zaś organowe strącą obrońców na blankach. Wyrobimy trzy wyłomy, przez które wleją się nasze oddziały. Ty pokierujesz jednym oddziałem, który uderzy od północy, Astrid wedrze się od południa – wskazał wymownym ruchem głowy blondwłosą norsmenkę, która na tarczy wymalowane miała godło Karak Hirn i nosiła oficerskie sygnety. - Ja uderzę u boku żelaznych rębaczy przez bramy. Ty i Astrid dostaniecie też flary, sygnalizujące miejsce do uderzenia dla żyrobombera, który w ciągu godziny opuści Khazad Hradan. Uważajcie jeno, bo to potężna broń, która zniszczy wszystko w dużym obszarze rażenia.

Kyan spojrzal nieufnie na ludzi.
- Wincyj człeczyn… świetnie… - odrzekł ironicznie - ...jeśli jednok darzycie ich zaufaniem takoż podważać tego praw nie mam. - skwitował
Oparł dłoń na zatkniętym za pas młocie i obserwował jak powstaje tymczasowy most
– Brzmi to jok plan! Watpie by Sługusy Boga Nienawiści chowali siem po salach tego zamczyska. Gdy szał przepełni ich serca i zaleje nienawiść Malalici przestaną dbać o swe żywota bendom chcieli przelewać krasnoludzkom krew. Somdze iż wydadzom nam otwarta bitwe gdy siem przebijemy, winc może być cinżko z użytkiem flar. Ale czos pokaże.Użyje ich w ostateczności bomdz jeśli zamknom siem za wewnętrznym murem.
Przepłukał usta butelką spirytusu i podał go Doranowi
- Jok to powiada Władca Twierdzy Rogu “ Jesteśmy synami Grungniego, samotnie jesteśmy twardzi jak kamienie, zjednoczeni jesteśmy silni jak góra” zmiażdżmy skurwieli. - obtarł rękawem pysk.
- Aye! - Odparł Doran, po czym z uśmiechem na twarzy przyjął butelkę gorzałki. - -Zetrzemy ten marny zamek w pył. Wykurzymy tych kundli ze wszystkich ich nor, a później ogniem i toporem potraktujemy! Odczują na sobie gniew dawi!

Następnie obaj zaczęli spoglądać jak khazady zaczynają się przeprawiać przez rzekę.Doran spojrzał z ukosa na Kyana
– Twa kolczuga lepsze czasy już widziała… – skwitował krótko
Kyan spojrzał na siebie na poszarpaną kolczugę, porozrywana kurtę
– Aye, prawda to nie raz jednak uchroniła mnie przed znacznie gorszym losem… – odparł
– Zaradzimy cuś temu… - Doran skinął na swego przybocznego, któremu wyszeptał parę słów na ucho. Po czym krasnolud zniknął by po chwili powrócić ze zbroją kolczą i elementami skórzanej zbroi w dłoniach rzucił ją u stóp Kyana.
Doran uśmiechnął się
– Zrzuć te wysłużone łachmany, przyda ci się z tego co przeczuwam w nadchodzącej bitwie coś czemu możesz zawierzyć i zdaj memu przybocznemu kolczugę, się przetopi. Podaj no tego cienkuszu tymczasem co tam trzymasz w beczułce potrzymam ci ją. – uśmiechnął się łapczywie.
Thravarsson odtroczył beczułkę i podał ją dowódcy – Zachowaj Doranie, w ramach skromnej podzięki w tych warunkach odwdzięczyć się bardzij ni mom jok – odparł krasnolud

Kyan powoli zaczął ściągać z siebie opancerzenie, hełm, kolczugę, kurtę skórzaną, nogawice.
Co ukazało ile doświadczyło jego ciało przez lata jego żywota, spojrzał na niektóre blizny przypominając sobie skąd się wzięły. Były niczym mapa przez jego życie…

Permanentny stan zagrożenia, pościgu i kolejnych potyczek utwardził go od czasu, gdy patrolował podziemne labirynty tuneli pod Karak Azul w Zaciężnych Oddziałach pod dowództwem Talina Torrunssona. Przysadzista sylwetka znacznie się poszerzyła, plecy stały się grubsze i szersze, ramiona już nie tak użylone stały się masywne i nabite, nogi także poszerzyły swój obwód to wszystko powodowało, iż zaokrąglony brzuszek nie dominował już aż tak bardzo w całej sylwetce, a on sam zaczynał przypominać toczący się po chodnikach krasnoludzkich kopalń wóz z węglem. Do tego szerokie stopy i wielkie jak bochny chleba łapy uwydatniały zalety jego rasy, która była stworzona do ciężkiej roboty. Kopali tunele bez wytchnienia od świtu do zmierzchu, przy czym zmuszeni byli targać urobek często znacznie przekraczający ich własną wagę. Krasnolud jak brał się za robotę to zapierdalał jak dyliżans bez ustanku i wytchnienia aż plan nie został wykonany. Gruba skóra, jaką posiadali umożliwiała im życie w mroźnych Górach Krańca Świata, gdzie zima była sroga, a burze śnieżne czymś naturalnym. Nie raz przyszło łamać brodę na graniczących z szaleństwem mrozach. Musieli tacy być… by przetrwać, życie krasnoluda to nie hasanie po łąkach, sranie pod krzaczek i podcieranie się pachnącymi listkami jednak to żadne akurat nowum.

Droga wojownika i walka najczęściej z przeważającą siłą wroga szybko hartowała ducha i ciało, a czasem nawet i to nie było wystarczające by uchronić od przedwczesnych odwiedzin Gazula.
Wielu tęgich wojów, jako żywo machało teraz wesoło kuflami piwska w Salach Przodków opowiadając o swych dokonaniach. On sam nie raz nie dwa spoglądał w oczy śmierci, o czym świadczyło jego ciało pokryte plagą blizn. Prawy Bok zdobiła blizna po przygodzie z pułapką, zaostrzony pień przeszedł na wylot, pamiątkę pozostawiwszy po sobie do końca jego dni. Troszkę wyżej na tym samym boku w połowie żeber ciągnęła się gruba na dwa palce poszarpana blizna po otrzymanym ciosie toporem od Orczego Czempiona, pamiętał to bardzo dobrze z żeber po otrzymaniu tego ciosu mógł sobie układać domino. Jednak to było nic… Lewy bok od biodra do pachy był jedną wielką siecią pomarszczonej tkanki bliznowatej, to zacz pamiątką była po podstępnym i skrytym ataku Thaggoraków z klanu Eshin w tunelach przy górskiej rzece. Przedziwny niby szklany zatruty sztylet, który po wbiciu i przeciągnięciu nim, rozprysł się orając cały bok na mięsistą krwawą miazgę.Prawą stronę szczęki jego zdobiła gruba na palec blizna ciągnąca się od ust do ucha, z tej strony brak było trzech zębów tylko hełm płytowy wtedy uratował go przed o wiele gorszym losem. Jego broda po tej stronie nie miała być już nigdy pełna, co bolało go bardziej niż mrugający ochoczo Gazul zapraszający do wspólnej drogi…Ot! Taka była cena…
Kyan wciągnął na siebie nową kurtę skórzaną, przypiął nogawice, następnie założył pełną zbroje kolczą. Poruszał powoli ramionami pozwalając się jej ułożyć na jego ciele należycie. Przypiął pas z młotem i zarzucił tarczę i osadził hełm na głowie. Był gotów zanieść pożogę chaosytom.





Gdy wkroczyli do wioski Kyan szedł po prawicy Dorana ponuro spoglądając po zapadłej wiosce
– Nigdy nie zrozumiem jak cokolwiek co mo mózg dwie remce i dwie nogi wybiera taki los. Słabowite człeczyny.Wyglomdali jakby mieli siem poszczać od spojrzenia na własny cień.Czosem.. Należy żyć, kiedy żyć się godzi i umrzeć, gdy godzi się umrzeć. - wymamrotał

Zbliżyli się do warowni, gdy namiot dowódcy stanął na swym miejscu ,zebrali się w nim na naradę. Owa była krótka i treściwa nie wymagająca dyskusji.
Plan był prosty, Kyan obserwował jaką masakrę z warowni robią cuda inżynieryjne jego pobratymców i pękał z dumy. Widok walących się murów, okrzyków agonii, wybuchających bomb aż wywoływały dreszcze wzdłuż kręgosłupa khazada.

Odwrócił się i ruszył dobywając młota w prawicę i zsuwając tarczę na lewe ramię. Uderzył młotem w tarczę i spojrzał na swój oddział weteranów
- Synowie Grungniego! Pokażmy tym chaosyckim ścierwom ży ni topór czyni krasnoluda! Niech skosztują i poczują furii Grimnira, która drzemie w waszych ramionach ! Zróbmy ze sługusami chaosu to co czynimy najlepiej!! Zdepczmy i zmiażdżmy! - ryknął

Następnie zaintonował Pieśń Wojenna khazadów i ruszył wraz z oddziałem na swoje pozycje

- Do boju bracia moi, w szeregu stańmy razem.
Topór chwyćmy mocniej, wrogowi śmierć nieśmy szybką.
Patrzmy z czym walczyć nam przyszło.
Spójrzmy śmierci prosto w oczy.
Nie bójcie się bracia!
Śmierć dziś żniwo swe zbierze!

Hej, Hej, topory wznieśmy do góry.
Hej, hej, wspomnijmy nasze rodzinne góry.
Hej, hej, wrogowi śmierć zadajmy.
Hej, hej, poległych braci pomścijmy.

Ten kto na drodze naszej staje.
Ten kto śmie nas przeklnąć i obrazić.
Temu topór ciśmnijmy w mordę.
Niech ścierwo jego glebę splami.
Nie bójcie się bracia!
Śmierć dziś żniwo swe zbierze!

Hej, hej, topory wznieśmy do góry.
Hej, hej, wspomnijmy nasze rodzinne góry.
Hej, hej, wrogowi śmierć zadajmy.
Hej, hej, poległych braci pomścijmy.

Gdy z wojny wrócimy do domu.
Żony nasze w progu zwycięzców witać będą.
Poległych na tarczach wniesiemy.
W dalszą drogę w chwale i radości wyprawimy.
Nie bójcie się bracia!
Śmierć dziś żniwo swe zebrała!

Hej, hej, topory wznieśmy do góry.
Hej, hej, wspomnijmy nasze rodzinne góry.
Hej, hej, wrogowi śmierć zadajmy.
Hej, hej, poległych braci pomścijmy.



 
__________________
# Kyan Thravarsson - #Saga Kapłanów Żelaza by Vix -> #W objęciach mrozu by Kenshi -> #Nie wszystko złoto, co się świeci by Warlock
# Thravar Griddsson R.I.P. - #Żądza Zemsty by Warlock
PanDwarf jest offline  
Stary 21-08-2018, 21:40   #3
 
pi0t's Avatar
 
Reputacja: 1 pi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputacjępi0t ma wspaniałą reputację
Ludo może nie wyróżniał się odwagą, umiejętnościami walki, czy pięknego przemawiania. Bardzo często był ignorowany, przez co jak choćby w tym wypadku propozycję kompromisu przypisano Durakowi. Miał za to inne ciekawe zdolności i cechy, między innymi był bardzo szybki. Dlatego gdy księga wpadła w jego ręce, a Hans i Lilou krzyknęli – Wiej! – to niziołek bez większego rozmysłu rzucił się biegiem. Kołodziej pierwotnie nie miał zamiaru porzucać Kyana, ba nawet i tych robrajarzy nie zostawiłby samych sobie, ale skoro nie było innego wyjścia to cóż poradzić. Zresztą kołatające w głowie wątpliwości skutecznie zagłuszał burczący brzuch i obietnica poznania sekretów zakonu oraz wyprawienia uczty. Byli przecież już tak blisko gościnnego schronienia. Rodzina Karla w podziękowaniu chętnie otworzy szeroko drzwi do swoich spiżarni. Głód i ciekawość nie przysłoniły jednak niziołkowi obaw które mu towarzyszyły. Osada do jakiej wkroczyli nie wyglądała zbyt gościnnie, słowa o lochach, w których leżakuje piwo może i były uspokajające, ale nie tłumaczyły widoku wisielców. Ludo próbował więc pośpiesznie zabezpieczyć swój los, w tajemnicy chciał wyrwać parę losowych stron z księgi, to mu się jednak nie udało. Straszny pech i złośliwość rzeczy martwych.
Pojawienie się strażników nie było niczym nadzwyczajnym, choć ich zachowanie przypominało niziołkowi gburowatych krasnoludów z Khazid Grentaz. Zamek może i z zewnątrz wyglądał dość surowo, to jednak w środku był już zdecydowanie bardziej przytulny. Mógł stanowić wygodne i bezpieczne schronienie, dywany dodawały ciepła. Malowidła i zbroje świadczyły, że gospodarza powinno być stać na wystawną ucztę. Brakowało tylko jakiegoś gwaru, nie było słychać służby, domowników. Wszędzie spotykali zbrojnych i to w pełnej gotowości do działania. To zdawało się niziołkowi nienaturalne. Obsada zamku zbroi się na widok dziedzica? Nikt go nie wita, nie rzuca się na szyje, nie pyta o przebytą drogę. Dziwne obyczaje mają na tym pograniczu. Na sali audiencyjnej wcale nie było lepiej, choć jak się bardzo szybko okazało oni wszyscy zostali oszukani. Opór był daremny, nie było uczty, nagrody. Oni wszyscy trafili do lochów i to niestety nie na degustację tego leżakującego piwa, a w charakterze więźniów. W sumie u tych gburowatych krasnoludów było zdecydowanie lepiej, też był uwieziony, ale w bardziej domowych warunkach.
Ludo dreptał po chłodnej posadzę, powietrze było stęchłe, śmierdziało wilgocią, panował półmrok. Niziołek w głębi brzucha wierzył, że wywinie się z tego cało, choć rozum mu podpowiadał, że tym razem może być z tym kiepsko. Był medykiem, chętnie pomógłby ojcu Karla, mimo, że to przez szlachcica trafił do tej ciemnicy. Ale w takich warunkach i tak nie mógł nic poradzić, więc milczał. Ktoś wzywał bogów do pomocy, Ludo nie bardzo w nich wierzył, nigdy nie łapał tej idei. Wyraźnie się nie sprawdzała. Khazadzi wierzą w swoich bogów, są gburowaci i mało gościnni. Ludzie podobnie mają swoich bogów, ale o gościnie zapominają, zamiast tego oszustwa, intrygi i lochy. Wszyscy mówią, że to z pustkowi chaosu przyjdzie zagłada dla tego świata, ale to nie byłą prawda. To oni sami sprowadzają cień na Imperium i okoliczne krainy. Kołodziej wolał wierzyć w pełny brzuch, z pełnym brzuchem świat jest lepszy, zdecydowanie gościnniejszy. I wiara w pełny brzuch sprawiła, że po pewnym czasie pojawił się strażnik, niósł nawet w ręce jedzenie. Choć zapewne nie było one najlepszego rodzaju, to był to promień nadziei na lepsze jutro.
- Cholibka obiecano nam ciepłą strawę i wino, a tu nawet żadnego cienkusza dla nas nie macie! – Niziołek kaprysił od tak dla zachowania zdrowia na umyśle.
Gdyby tylko jakimś cudem pojawił się Kyan i ich uwolnił, chyba rzucił by mu się w ramiona i go wyściskał. Strażnik mu jednak nie odpowiedział, głośny huk, grom i nagle wszystko zadrżało. Coś zaczęło sypać się ze stropu i ścian, Ludo tylko kaszlnął i przysłonił oczy, gdy je odsłonił były one ponownie pełne nadziei. Głęboko wierzył, że to znajomy khazad o dziwnym sposobie mówienia, był wystarczająco uparty żeby ściągnąć swoich krewnych i przybyć im na odsiecz, czy tam zniszczyć księgę. Ale przecież o nich nie zapomni.
- Wciurności, Lilou otwieraj, jeszcze będziemy wspólnie ucztowali! – Krzyknął z entuzjazmem w głosie.
 
__________________
Mistrz gry nie ma duszy! Sprzedał ją diabłu za tabelę trafień krytycznych!

Ostatnio edytowane przez pi0t : 22-08-2018 o 17:00.
pi0t jest offline  
Stary 21-08-2018, 23:11   #4
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Peter był człowiekiem choć niewielkiego wzrostu. Wielu kpiło z niego nazywając karłem, krasnoludem i odmieńcem. Stawiało go to w unikatowej perspektywie. Oczami człowieka i ludzkim umysłem doświadczał tego co przedstawiciele nieludzkich ras od stuleci. Obawy, niechęci, pogardy, strachu czasem nienawiści. Gdy jesteś w tak nietypowym położeniu, rozwijasz zupełnie inne odruchy i inne talenty. Peter potrafił analizować, choć sam zwyczajnie nazywał to myśleniem. Potrafił przemawiać i przekonywać. Był charyzmatyczny i pewny siebie. Zadziwiająco wręcz jak na kogoś kto nie był wojownikiem.

Znał ludzi od najgorszej strony znał i od najlepszej. Jego zdaniem dwa krańce ludzkich zachować były po prostu o wiele dłuższe niż w przypadku chociażby krasnoludów. Dlatego Peter wśród tych drugich czuł się znakomicie. Honorowy, wiekowy i porządny lud. Byli mu bliżsi niż ludzie. Dbał o nich w symbiozie. Obopólnej korzyści w kontaktach. Szacunek i stabilizacja... Mimo to Karak Hadrin będące jego domem bywało za ciasne. Petera ciągnęło ponownie w świat. Choć ten świat nigdy nie przyniósł mu niczego dobrego. Potrzebował jednak go by wyjść i dalej się rozwijać... Siebie, interesy a kto wie może i jego brodatym przyjaciołom to się przysłuży?

Na razie dołączył do grupy która chciała oczyścić kopalnię. Zamierzali pozyskać więcej ludzi wśród więźniów kultystów. Ponoć tamci mieli podobny cel nim wpakowali się głupio w kłopoty. Peter miał interes w każdym z tych wydarzeń. Zniszczenie siedliska zła w szturmie oczyszczało okolicę z pomiotu chaosu. Każdy miłujący porządek lubi mieć spokój w domu i jego pobliżu. Oczyszczenie kopalni i znalezienie artefaktu z nową powiększoną grupą mogło przynieść zyski im wszystkim na wielu płaszczyznach. Jedyne czego się obawiał to rozłamów i ludzkich słabości. Przyjdzie mu jednak o tym rozmyślać później.

Przed szturmem powędrował do kwatermistrza. Poprosił o wypożyczenie broni palnej i bez kłopotu taką otrzymał. Znał teorię bitew, walk i szturmów. Każdy kto siedzi długo w krasnoludzkiej twierdzy nie uniknie tych opowieści od przyjaciół. Peter jednak nie był mimo swego przezwiska krasnoludem i nie walczył tak często. W zasadzie strzelał kilka razy w życiu. W większości do improwizowanych tarcz, często nietrzeźwy i dla zabawy. Teraz zamierzał sprawdzić się naprawdę. Strój podróżny wysokiej jakości był co prawda marnym pancerzem. Ponadto Peter liczył, że nie poplami się krwią. Ran zwłaszcza własnych nawet sobie nie wyobrażał.
 
Icarius jest offline  
Stary 22-08-2018, 12:15   #5
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Srebrny medalion mienił się w porannych promieniach słońca, bujając delikatnie na długim rzemieniu. Koścista dłoń dotknęła opuszkami jego powierzchni, gładząc po wygrawerowanych symbolach, które lata noszenia starły na trudną miejscami do rozpoznania masę. Palce przejechały po tarczy, młocie i gryfach, następnie wokół środkowego symbolu, łaskocząc o ledwie wyczuwalny wieniec laurowy, aż zatrzymały się na dłuższą chwilę przy samym środku. Wizerunek czaszki wykrzywiał grymas - pamiątka po zetknięci z grotem włóczni, który odłupał znaczy jej kawałek, pozostawiając jeden z niewielu ostrych konturów. Krawędź kaleczyła skórę, jednak była to ledwie namiastka tego, co miało nadejść.

Wreszcie dłoń ścisnęła medalion, chrzęszcząc przy tym kłykciami. Przeniosła go w ciemne, bezpieczne miejsce, gdzie miał doczekać końca przelewu krwi.



* * *


Scharmbeck nie witało ich jak bohaterów. Ciemna, pospolita masa nie wiedziała, że ten niewielki oddział przybył wyzwolić ją z uścisku plugawego uzurpatora. Najpewniej nie zdawała sobie sprawy z pełznących w mrokach szponów chaosu, próbujących owinąć się wokół swoich nieświadomych ofiar. Winą należało obarczać kogoś innego, prosty lud zwyczajnie próbował powiązać koniec z końcem i wyglądało na to, że ledwie temu podołał.

Obok machin bojowych i uzbrojonych po zęby oddziałów, Unrecht powinien emanować ukojeniem, prezentując swoje symbole boskiego poddaństwa, lecz tak nie było, być może tylko potęgował wizerunek nadchodzącej zagłady. Naciągnięty na głowę, ciemny jak noc kaptur zakrywał jego oblicze, które i tak już ledwie widoczne było zza metalowych krat klatki. Wyglądał jak koszmarny kat, brakowało mu jedynie egzekucyjnego narzędzia. Ciągnął za sobą tuman kadzielnianego dymu, smętnie rozchodzącego się po okolicy, zaglądającego do każdej szpary by ucałować swoim oczyszczającym tchem.

- Niedługo wasze cierpienie się skończy, bracia i siostry! Być może nastąpi po nim kolejne, ale zło zostanie zdławione ogniem, a popioły jego rozniesie wiatr, wyznaczając kierunek nowemu początkowi!

Krzyczał, kiedy znalazł się w centrum wioski, nie zwalniając kroku.

- Niech Sigmar ma was w swojej opiece.


* * *


Przy krasnoludzkich oddziałach, Unrecht wyglądał jak wielkolud pośród armii stalowych liliputów. Umacniał to jego podłużny kaptur, bez którego wciąż pozostałby najwyższą osobą w grupie, a być może całej batalii, która miała niedługo się rozpocząć. Prawie nigdy go nie zdejmował, tak samo jak okalającej głowę klatki. Nieliczni mogli zobaczyć jego styraną i pokaleczoną twarz, czemu się nie wzbraniał - ukrywanie lica nie było formą wstydu przed swoim wyglądem, a spowodowanego dawno popełnionymi grzechami.

Dzierżył tarczę namaszczoną czerwienią i żółcią, które razem współgrały, tworząc symbol Młotodzierżcy. Preferował nieść kadzielnicę, ale przy oblężeniu wyłącznie głupi lub szukający śmierci zrezygnowałby z osłony, jaką zapewniała tarcza. W drugiej ręce ściskał kiścień o wielu bijakach, a przy pasie schowany miał miecz po który sięgał dopiero w ostateczności, woląc zadawać brutalną śmierć obuchem. Kadzielnica, zduszona po marszu przez Scharmbeck, dyndała po przeciwnej stronie miecza - mogło nie być to narzędzie wojny, ale obicia na krawędziach świadczyły o czymś zgoła innym.

Na grzbiecie chroniła go skórznia, nie tylko przed ciosami, ale również ciekawskim wzrokiem gapiów mogących chcieć z fascynacją podziwiać jego zabliźnione plecy. Wybijał na nich wielokrotnie każdą popełnioną winę, zadając sobie często ból większy, niż byli w stanie zrobić to jego przeciwnicy. Rany stanowiły słowo boskie, poprzez upodlenie przekazując najszczerszą pokutę.

Unrecht nie miał pytań ani wątpliwości. Zarówno przed starciem jak i w trakcie wymarszu pod mur odmawiał modlitwy przytłumione przez kaptur. Był gotowy, gdyż sam Sigmar stał przy nim. Któż inny mógł go skierować na drogę prowadzącą do kryjówki kultystów? Początkowo nie był pewny wyprawy z Katariną, ale wystarczyło wykazać się cierpliwością i został nagrodzony po stokroć, dostając szansę wyplenienia malalytów czy na jakie inne ścierwo się nie powoływali. Wszyscy byli sobie równi, trzeba było ich tylko odpowiednio przyciąć.


 

Ostatnio edytowane przez Avdima : 22-08-2018 o 12:25. Powód: literówki i zamienienie części opisu na dialog.
Avdima jest offline  
Stary 22-08-2018, 15:38   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bycie więźniem nie było nigdy życiowym marzeniem Dietricha, a loch, do którego trafili, nie zachęcał do długiego w nim przebywania, nawet jeśli towarzystwo nie było najgorsze. Problem na tym jednak polegał, że drzwi do celi były zamknięte, a przegryzać się cegły czy metal Dietrich nie potrafił. Czego w tym momencie zdecydowanie żałował.

Chęć opuszczenia więzienia spotęgowała się, gdy strażnik nie tylko przyniósł im jedzenie, ale podzielił się planami Detleva, przywódcy kultystów.
Rytuał, o którym wspomniał strażnik, sugerował wiele rzeczy, ale żadnej przyjemnej. I Dietrich zaczął się zastanawiać, czy nie lepszą rzeczą byłoby użycie schowanego w bucie sztyletu, by przyspieszyć i uprościć wędrówkę do Ogrodów Morra.
To jednak była, zdaniem Dietricha, ostateczna ostateczność. W końcu sztylet można było wykorzystać na przykład do poderżnięcia gardła jednemu ze strażników, gdy ci przyjdą go zabrać przed oblicze Detleva.
No ale najpierw warto było się zastanowić na tym, czy nie policzyć się z Karlem, przez którego kłamstwa znaleźli się w takiej paskudnej sytuacji.
Dietrich nie był co prawda pewien, jak by postąpił będąc na miejscu Karla, ale raczej by nie wciągnął w pułapkę kilku niewinnych osób.

Odpowiedź na pytanie "jak ukarać Karla" mogła na szczęście poczekać. Coś się działo i bez względu na to, czy było to trzęsienie ziemi, czy napad nieznanych sił na zamek, trzeba było skorzystać z okazji i spróbować uciec.
Szczególnie że Lilou zdołała otworzyć drzwi od celi.

Plany Deietricha były bardzo proste - dopilnować, by pochodnia nie zgasła, zdobyć coś, co by się zdało do walki, a potem opuścić lochy. Gdyby to było konieczne - po trupach kultystów. Co nie sprawiłoby Dietrichowi przykrości.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-08-2018, 21:59   #7
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Ighor był wysokim i szczupłym jak na standardy swej razy krasnoludem. Czarne owłosienie i głęboko osadzone oczy nadawały mu mroczny wygląd, choć w głębi duszy był pogodnym i ciekawskim khazadem. Pobratymcy z Karak Hirn i Khazad Hradan, dziwiły się że taki postawny chłopak dał się zaciągnąć na służbę do jakiejś ludzkiej czarodziejki i milkli, kiwając głowami, gdy dowiadywali się że pochodzi z Karak Norn. Ighor normalnie miałby to w dupie, bo wszak nie bogactwo zdobi krasnoluda, ale on działał pod przysięgą i musiał zasłużyć na szacunek tych chciwych bęcwałów. W sumie w ogóle nie zaciągnąłby się na tą wyprawę, gdyby nie owa przysięga, zmuszająca go do szukania bogactwa i szacunku w krasnoludzkim społeczeństwie. Bogowie jak on tęsknił za towarzystwem trubadurów, klaunów niziołków i dziewek wszetecznych, przy których niczego nie musiał udawać, a mógł być po prostu sobą.

Krasnoludy jak zwykle nic nie dawały za darmo i otworzyli dostęp do ścieżki do starożytnych ruin, za pewną przysługę, a jakże. Trzeba więc było obić mordę jakimś kultystom i wydostać z ich gniazda jakichś kolesi. Dobrze, Ighor potrafił lać po pyskach w końcu był krasnoludem, co nie? Jak się wykaże w mordobiciu to może ktoś, gdzieś go zapamięta, tu i ówdzie wspomną o nim w opowieści, a na tym też mu zależało.

W oblężeniu, początkowo Ighor nie mógł się zbytnio wykazać, wszak nie był inżynierem, ani saperem, a i pierwsza szarża też należała do pancernych. Jego samego nie stać było na ciężką zbroję, więc przemykał się z tyłu. Potem jednak szybko wdrapał się na blanki, by zasiać grozę we wrogich szeregach. Przydały się tu umiejętności nabyte w cyrku, czyli znajomość wspinaczki i rzucania nożem.
 
Komtur jest offline  
Stary 24-08-2018, 09:31   #8
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Astrid już jakiś czas temu dała się poznać khazadom z tej lepszej strony. Gdy przybyła do Karak Hirn dawny czas temu, była traktowana jak urocza człeczyna, która zabawnie macha mieczem, dużo krzyczy, gada i śmieje się jak hiena. Od samego początku była jednak bardzo otwartą osobą, nie migającą się od pracy, chętną do pomocy i chłonącą wiedzę jak i dobre rady. W jej niemal szafirowych oczach czaił się zuchwały błysk, a pewność siebie otaczała ją jak chmura dymu po wysadzeniu grubego muru. W akceptacji przez grupę khazadów pomógł również fakt, że Astrid przybyła do Karak Hirn wraz z Brokkiem Varadą i Erwinem von Geissbach’em, którym wcisnęła ją jej matka, zajęta przygotowaniami do ponownej wyprawy do Lustrii. Młoda blondyneczka nie foszyła się jednak, machnęła tylko matuli niedbale, a ta równie obojętnie jej odmachnęła, jakby chciała rzec “zejdź mi już z oczu, gówniaro, i rób co chcesz byle z dala ode mnie”.

Astrid nie była oczywiście dzieckiem nieznośnym, niegrzecznym czy dającym w kość, była po prostu niechciana, więc matka nie traktowała ją z uczuciem. Właściwie, to nastolatka zastanawiała się czasami, czy Lexa w ogóle ma jakieś uczucia, ale Erwin coś wspomniał, że się spiknęła z jakimś konowałem. Blondyneczka miała to jednak w nosie, bo miała własne życie, a właściwie dzięki matce, dziadek zmienił stosunek do podróży wśród norsmeńskich kobiet. Jako jarl mógł wiele zarządzić, choć chętnych na jego głowę nie brakowało, głównie przez odmienne poglądy co do roli kobiet w świecie.

Teraz, dzięki postępowi lub po prostu ignorancji, wśród khazadzkich żołnierzy maszerowała Norsmenka. Kobieta o długich blond włosach związanych w wysoki warkocz, twarzy delikatnej i gładkiej, którą zdobił niebieski tatuaż imitujący szramę idącą przez lewe oko i lekkiej budowie ciała. Wśród krasnoludów wyglądała jak maskotka, choć jej mimika zdradzała pewność siebie. Astrid bowiem wiedziała, na ile ją stać, a było stać na wiele. Póki co podekscytowana swą pierwszą bitwą jako sierżant, kręciła się między maszynami bojowymi a szykującymi się do bitwy khazadami. Próbowała coś zrozumieć z ich mowy i miała wrażenie, że całkiem nieźle jej idzie! Peter w końcu włożył wiele starań w to, aby nauczyć ją khazadzkiego, a dziewczyna była naprawdę mocno w to zaangażowana. Ciekawiło ją wszystko, łącznie z konstrukcją krasnoluda i powodem dla którego tak szybko rosły im brzuchy, a łapy mieli większe od głowy. Zadowolona więc była z tego, że poznała Petera w Hadrin i tak szybko się zaprzyjaźnili! Przypominał jej trochę khazada, choć wcale nim nie był i to również ją zaintrygowało. Znajomość jednak nie polegała na fascynacji, a ogromnej sympatii, jaką się darzyli.

Astrid nie martwiła się o życie żadnego ze swoich przyjaciół czy żołnierzy. Wierzyła w to, że dadzą radę i nawet Peter, którego czasami ochraniała przed chciwymi łotrami, da popalić tym kultystom i pokaże im gdzie jest ich miejsce! Wszyscy byli świetni i fantastyczni, a blondynka nie miała zamiaru tego ukrywać. Tuż przed samą walką Astrid zdawała się być podekscytowana i pełna energii. Być może była również nieco zdenerwowana, gdyż to był jej pierwszy raz, kiedy miała uzyskać u innych posłuch. Nie było to łatwe, mimo iż khazadzi darzyli ją sympatią. W końcu o stokroć bardziej woleliby słuchać Kyana, niż Norsmeńskiej kobiety, a Astrid głupia nie była i doskonale o tym wiedziała. Na szczęście Peter podbudował jej i tak wysoką pewność siebie tuż przed walką, nie szczędząc komplementów i zapewniając, że uda jej się swoją przemową poruszyć nawet górę. Khazad po jej prawej stronie darł się swym basowym głosem wydając suche rozkazy. Miał posłuch za samo to, że był mały, gruby i miał rurkę do sikania. Norsmanka jednak nie poddała się i nie ukazała na swej twarzy żadnych wątpliwości.

- No dobra Panowie, to będzie szybkie, bo nie ma czasu na pieprzenie się jak matka z łobuzem! Jesteście najlepszymi wojami u boku których mogłam mieć zaszczyt stoczyć ten nierówny bój! Mówię nierówny, bo wrogowie to zwykłe robale, które zaraz zdepczemy podeszwą! Zaszarżujemy z pełną mocą, a tej wiem że macie więcej niż uwarzonego Ale w ciągnących się kilometrami piwniczkach! Te pucybuty sięgają wam tak nisko, że mogą co najwyżej pocałować was we fleta! - Astrid uśmiechała się kącikiem ust, a jej wyprostowana postawa ukazywała pewność siebie. Mówiła zmieniając intonację, aby zaakcentować niektóre słowa i nie tylko zmotywować oddział, ale i dać im trochę humoru. Mówiła głośno i stanowczo, ukazując że jest pewna swojej decyzji. W gwarze bojowych pomruków usłyszała nawet stłumiony i krótki śmiech, który przerodził się po chwili w prawdziwy okrzyk zmotywowanego żołnierza - No co, nie mam racji?! Zabijmy ich naszą siłą! - spytała zupełnie retorycznie i przygotowała swój miecz jak i tarczę, dając tym samym sygnał, że nie mają więcej czasu na gadanie.
- Roznieść ich w pył !! - wykrzyczała twardym, charakterystycznym dla Norsmenów głosem, wywołując tym samym tumany kurzu, który pozostawili po sobie szarżujący wojownicy.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 25-08-2018, 21:02   #9
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Aldium. Jakiś tydzień wcześniej...

- Szybciej kawalerze. Nie mam całego dnia. Damy czekają

Słowa młodego rajtara otrzeźwiły zamyślonego zwadźcę. Po prostu przez chwilę zachciało mu się podziwiać poranną mgłę, i uroczysko, na którym się teraz znajdowali. On, awanturnik, łotr i rzezimieszek i niespełna osiemnastoletni szlachetka, rasowy jak najlepszy ogier ze stajni Najjaśniejszego Pana. "Ogier" obejmował właśnie w talii dwie niebrzydkie smarkule, jedną z uroczymi, czarnymi lokami i jakiegoś rudzielca, o całkiem przyjemnym, piegowatym nosku. Oczywiście, obie były wpatrzone jak sroki w gnat na gówniarza o którym Reinmar wiedział o wiele więcej, niż ten wiedział o nim. Musiał wiedzieć. To była część roboty.

Reinmar dostał typowe zlecenie. Młodzieniec zalazł za skórę już połowie Aldium, wszczynając burdy w karczmie i bałamucąc córki kmiotkom. Kiedy Reinmar pytał karczmarza o robotę, długo nie czekał, i nawet nie musiał sam zaczynać zwady, co wydawało się nawet ciekawą odmianą. Nie musiał szukać wymówek czy robić z siebie dupka zaczepiając "klienta". Wystarczyło po porostu zamówić kufelek, i poczekać na gówniarza, który zwykł przychodzić do knajpy i robił zwyczajowy o tej porze raban. Sprzeczka, rozpoczynająca się od prostego komentarza na temat garderoby Reinmara, który celowo ubrał się niechlujnie i prowokacyjnie pluł do oddalonej zbyt daleko spluwaczki, zakończyła się wyzwaniem jakich wiele na gościńcach. Walczący nie musieli się sobie nawet przedstawiać, bo gorąca, młoda głowa tak chętna była walczyć, że zaniechała wszelkiej ostrożności. Szlachcic nie zadbał nawet o porządnego sekundanta, którym okazał się pewien niziołek, Hugon Wildebrandt, i który stał teraz na uboczu pilnując dobytku szlachcica. Hugon trzymał w ręku swój kapelusz i był biały jak bielona wapnem ściana. Wiedział, na co się zanosi, bo już raz miał nieszczęście widzieć Reinmara w czasie innego pojedynku, dwa lata wcześniej. Widział, że te zielone pióro pawia na lekko podniszczonym kapeluszu, lekko znoszony, brązowy rajtarski kolet i tileański pałasz u boku, połączony z tym szelmowskim uśmiechem na twarzy jego właściciela zwiastują kolejnego nieszczęśnika mającego spotkanie z Morrem.
Wiedział to również sekundant Reinmara, zwykły obwieś o twarzy zakapiora, kupiony za trzy szylingi. Ten był całkowicie spokojny ale on miał jedynie dopilnować, aby ciało zwadźcy trafiło na żalnik, jeśli szlachcic okaże się lepszym szermierzem niż na to wyglądał. Ale nie wyglądał, więc zwadźca spokojnie mógł pozwolić sobie na chwilę relaksu przed walką.

- Coś taki niecierpliwy? W deski Ci spieszno? Nie wadziłbyś się ze mną tak szybko, gdybyś wiedział, z kim masz sprawę - Reinmar zdjął skórzany kubrak, zostawiając sobie samą koszulę na grzbiecie.
Młodzik przestał się szczerzyć do dziewek i również przyszykował się do pojedynku. Dziewki odsunęły się od obu mężczyzn.
- Mam to gdzieś – szlachcic lekceważąco podniósł brodę – nosisz żelazo, to mi wystarczy – po czym odwrócił się do jednej z dziewczyn, która chichotała mu w ramię - Jak już zabiję tego wrednego typka, napiszę o tym poemat – odparł młodzian dumnie pusząc się i nadymając.
- Poproś lepiej, aby nieco się odsunęły. Nie chcesz chyba kawalerze zniszczyć im sukienek swoją juchą, prawda? – ironicznie podpowiedział Reinmar, nie mogąc powstrzymać wesołości. Reinmar znał i takie, których krew akurat bardzo racjowała i to tak mocno, że robiły się wilgotne na widok wypruwanych flaków. Wątpił, aby siksy były akurat z takich – Macie jakieś imię i nazwisko, czy mam powiedzieć grabarzowi, aby napisał ci na grobie, "nieznany" ? - zimno dodał wyciągając z pochwy pałasz po czym sprawdził kciukiem ostrość klingi, robiąc kilka próbnych cięć i zawinięć nadgarstkiem. Broń śpiewała w rękach, i była ostra. Jak zwykle.
Młodzik widząc wprawę z jaką Reinmar obraca mieczem nieco zbystrzał, zacisnął jednak szczękę – Johann von Plitzendorf, z Grenzstadt – wycedził. "Kolejny von Pipsztejn, czy inny dorf" pomyślał zwadźca i stanął w pozycji
- Reinmar Kessel, do usług – zwadźca ukłonił się teatralnie, uchylając kapelusza, który rzucił w stronę swojego sekundanta. - No dobrze, herr Plitzendorf. Zaczynaj – oczy zwęziły mu się niebezpiecznie, kiedy szlachcic zaatakował z wypadu, godząc klingą rapiera prosto w serce Reinmara.

Przeciągły jęk metalu rozdarł senne powietrze uroczyska kiedy klingi spotkały się ze sobą. Reinmar odbił sztych szlachcica ukośną zastawą, i sunął już swoją klingą po jego, celując szybko w gardło. Szlachcic odskoczył, widząc zbliżającą się śmierć. "Szybki" pomyślał Reinmar. Chwilę krążyli dokoła siebie, szukając dobrego otwarcia. Młody rwał się jednak do akcji, i co chwila próbował wypadów, aby ułamek sekundy później cofać się znów, kiedy zwadźca szachował go swoim ostrzem."Nierozważny i napalony" Znów wypad, zastawa i znów brzęk ostrz i znów rozejście się. "W jego wieku też taki byłem" Reinmar ocenił przeciwnika ale nie miał już czasu gaworzyć do siebie w myślach, bo młody zaatakował ponownie, tym razem celując nisko, w nogi zwadźcy i gwałtownie natarł do przodu. Reinmar zgrabnie zszedł z linii pchnięcia i lekko uderzył w twarz przeciwnika, końcówką sztychu prosto po policzku, na której momentalnie wyrosła czerwona pręga. Szlachcic momentalnie otrzeźwiał, bo kiedy znów zaczęli ostrożnie krążyć wokół siebie, zwadźca widział w oczach młodzika to, co chciał zobaczyć. To, za co mu zapłacono. Strach. Desperację.

Młody trząsł się, ale ponownie zaatakował, znów bardzo ładnym pchnięciem najpierw w pierś, aby potem przepięknym technicznie okoleniem zejść na nogi. Przynajmniej taki miał zamiar.
"Błąd", pomyślał Reinmar i nawet nie wysilał się z parowaniem, po prostu zmienił dystans w przeciwtempie i wysunął ostrze sztychem przed siebie, pochylając się silnie do przodu. Młody zachwiał się po chybionym ciosie i próbował zatrzymać natarcie i jeszcze się cofnąć, odchylając całe ciało w tył ale jeszcze pogorszył sprawę, bo cios Reinmara zamiast ugodzić go w bark, przeszedł pod żebrem, wchodząc z ohydnym mlaśnięciem głęboko w ciało. Bardzo głęboko. Jedna z dziewek zaczęła piszczeć przeraźliwie, widząc krew pojawiającą się z tyłu na plecach szlachcica, kiedy pałasz przebił serce i płuca, wychodząc na wylot z drugiej strony. Młodzian przez chwilę stał, jakby nie wierząc w to co się właśnie stało, potem grymas przeszedł przez jego twarz, jakby chciał zapłakać. Otworzył usta, ale nie mógł wydać nawet jęku. Upadł prosto w poranne błoto uroczyska, z ustami pełnymi krwi. Krztusił się i wyciągał rękę do rzezimieszka, jakby szukając ratunku. Reinmar powoli ukląkł i pochylił się nad nim, podtrzymując chłopakowi głowę, widząc karminową, powiększającą się pod nim, karminową kałużę. Krew ciekła po policzkach młodego rajtara który krztusząc się, próbował chyba wzywać swoją matkę. Oczy młodzieńca robiły się coraz bardziej mgliste i niewidzące - Ciii...nie walcz. Zaraz będzie po wszystkim... - powiedział zwadźca spokojnie patrząc w wielkie, niebieskie oczy umierającego. Miał rację.

Reinmar spokojnie poczekał, aż dziewczyna się wykrzyczy, a niziołek skończy wymiotować na swoje buty.
- Zajmij się Panem von Pipsztajn i spakuj jego dobytek. Jemu na pewno nie będzie już potrzebny – powiedział to bardziej do Hugona, ale to sekundant Reinmara doskonale wiedział co należało robić i po chwili zaczął pakować szlachcica i jego dobytek na niewielki, drewniany wózek.
"To było najlepiej zarobione pięćdziesiąt karli" dumał Reinmar ponownie kontemplując mglisty poranek na uroczysku.

***
Scharmbeck. Kolejny grajdołek na liście miejsc zapomnianych przez Sigmara. Ten szczególnie wymagał opieki, bo przez wieś przetoczyło się mnóstwo osób, chcących bawić się w inkwizycję, z mniej lub bardziej chwalebnych pobudek. Reinmar póki co, nie miał jakiejś szczególnie ważnej, ale szanował moc zobowiązań, a tych nieco naplątał aby znaleźć się w nieodpowiednim miejscu o niewłaściwym czasie. Niewątpliwie, Scharmbeck należało do takich miejsc i czas, dla takiego łotrzyka jak Reinmar mógł być jedynie najgorszy z możliwych. Zwadźca przewidywał dla siebie jedynie randkę z krukami, ale z drugiej strony jeszcze miesiąc temu pewna dziwka w Akendorfie odkrywała przed nim karty i wieszczyła mu rychły bilet do sławy. Za dziesięć karli pewnie obiecałaby posadę Najjaśniejszego Pana "Frajer z Ciebie, Reinmarze"

Rozbijano obóz. Nie taki normalny, w jakich wielokrotnie przyszło mu koczować z braku karczmy. Porządny obóz wojskowy, z namiotami, szańcami i stanowiskami dla artylerii i całym tym obłędnym pierdolnikiem, który tak rajcował młodzików. Khazadowie znali się na wojaczce, i można było jedynie podziwiać ich kunszt w tej dziedzinie. No i wiejskie dziewuchy nie musiały pić ruty po przemarszu khazadów, więc to albo swoje, albo bardzo dziwne chłopy były, i gdyby Reinmar nie miał z nimi do czynienia, mógłby wysnuć naprawdę porąbane teorie.
Reinmar nałożył więc swój rajtarski półpancerz, myśląc o młodym chłopaku, który nosił go jeszcze kilkanaście dni temu. Kiedyś może byłoby mu przykro z jego powodu, dziś błogosławił Sigmara, że los zesłał mu tę zbroję. Przyda się niewątpliwie, kiedy strzały i bełty zaczną fruwać, choć jeśli przeciwnik dysponował bronią palną, Reinmar wiedział, że Khazady zapłacą swoją cenę we krwi swoich wojowników."I być może, trafią mnie w dupę..." pomyślał Reinmar. Zdecydowanie wolał jednak nie płacić jej za nich, a tym bardziej krwią swojej szefowej.

"A propos szefowej..." Reinmar rozejrzał się po obozie, szukając dziewczyny. Znając jej upodobanie do wczesnego wstawania powinna gdzieś już być, na nogach. To nie było miejsce i czas, aby wałęsała się bez ochrony, tym bardziej, że pokładano w niej niejakie nadzieje. Znalazł ją na skraju obozowiska, zadumaną, ze wzrokiem wpatrzonym w masywną bryłę twierdzy. Być może dokonywała jakichś pomiarów do swoich badań lub czarodziejskiej sztuki, tego Reinmar nie wiedział. Wiedział natomiast, że nie powinien dziś spuszczać jej z oka, przynajmniej wtedy, kiedy wróg jest w pobliżu.

-Kata...wszystko w porządku? - zapytał cicho, jakby nie chcąc natrętnie przeszkadzać jej w kontemplacji. Ta jednak nie odpowiedziała od razu, nie odrywając wzroku od konstrukcji. Trudno było powiedzieć o czym mogła myśleć, lecz z łatwością można było stwierdzić, że umysłem była zupełnie gdzie indziej.
Dopiero skinęła głową po krótkiej chwili.
- To całe miejsce trzeba będzie puścić z dymem - stwierdziła oschle, nie obdarzając mężczyzny nawet spojrzeniem, w przeciwieństwie do leżącego właściwie na jej butach Błyska, który uniósł na moment głowę, by przyglądnąć się jej rozmówcy, lecz szybko stracił zainteresowanie, widocznie bardziej zaabsorbowany odpoczywaniem.
-Dlaczego? To dobry zamek - Reinmar nie rozumiał, w czym zawinił zamek -A to tylko kultyści. Khazady wybiją ich do nogi i po problemie- od czasów Osberna, los wyznawców chaosu niewiele go obchodził. Szczególnie, że najczęściej ich zagłada okazywała się być połączona z jakimś innym interesem, o wiele ważniejszym. Honor czy lojalność nie miały ceny, i warto było zapłacić krwią kilku plugawych kmiotów aby pewne sprawy miały się dobrze.
Dopiero teraz spojrzała mu prosto w oczy, wbijając w niego swoje spojrzenie nie do końca naturalnych tęczówek mogących wzbudzić niepokój u potencjalnych rozmówców.
- Artefakty Chaosu mają to do siebie, że spaczają wszystko dookoła siebie, w tym ziemię. Gdyby to byli "jedynie" kultyści, to przelanie ich krwi by zapewne wystarczyło. Właśnie z powodu takiego myślenia istnieją takie miejsca jak Praag, gdzie rodzą się zmutowane dzieci - udzieliła drobnej lekcji swoim twardym, zdradzającym zagraniczne pochodzenie akcentem, nawiązując do jednego z kislevskich miast, przez które przeszła Wielka Wojna Chaosu - Księga wpadła w ręce Malalitów z powodu głupców bez wyobraźni. Jeśli ktoś potrafi z niej korzystać, to możemy spodziewać się rzezi po obu stronach. Straty nie grają jednak roli, póki Khazadzi zwyciężą. W tej sprawie nie oczekuję zrozumienia z twojej strony, jednak wymagam od ciebie zaufania.
-Masz je - Reinmar kiwnął głową - Spotkałem kiedyś człowieka, o którym myślałem, że jest tylko chory. Chodziły słuchy, że był po prostu brudny, i się nie mył. Może chorował. Odebrałem mu życie w pewnej zwadzie. Potem okazało się ,że to czciciel chaosu, a w jego kopalniach pracowali przemienieni przez chaos ludzie…właściwie...nikomu wcześniej o tym nie mówiłem - Reinmar nie wiedział, czemu jej to mówił, ale wolał powiedzieć jej, niż jakiemuś łowcy czarownic. Jakoś czuł, że być może okaże odrobinę zrozumienia, albo może będzie umiała to wyjaśnić. Szczególnie, że łowcy czarownic nie wykazywali się taką cierpliwością jak Katarina i lubili wpierw zmiękczyć przesłuchiwanego -nie wiem, kim są ci malalaici, ale zdechną jak tamten. Tylko skoro chcemy wejść do tego zamku, może powinien jeszcze nieco postać? - uśmiechnął się zwadźca do kobiety, chcąc przełamać nieco jej zimny nastrój. -
Jeśli spodziewał się jakiegokolwiek komentarza na temat zabicia właściciela kopalni - nie doczekał się. A choć do żartów skora nie była w takich sytuacjach, mimo wszystko kącik jej ust lekko się uniósł, co ukryła odwracając głowę w stronę zamku.
- Lepiej idź się przygotuj jeśli ci życie miłe. - Była to bardziej sugestia niż rozkaz. Ich relacje nie opierały się na tych drugich. Reinmar nie był sługą. - Nie mam zamiaru stracić ochroniarza tylko z powodu czczych pogawędek.
-Jestem gotowy. Pałasz jest, pancerz jest, tarcza jest. Chęci są. Przydałoby się brandy... - wyszczerzył się, w sumie nie wiedząc dlaczego odpowiedź kobiety sprawiła mu radochę. Nie było to ani ckliwe, ani krzepiące. A jednak, wypowiedź wskazywała, że jednak się troszczyła. Nawet o takiego łotra jak on, a to było tak nieoczekiwane, że musiał ukryć zakłopotanie swoim uśmiechem. Albo zmienić temat - oczekujesz problemów? - wskazał głową na zamek.
Katarina aż zgrzytnęła za zębach słysząc ostatnie pytanie. To był pierwszy raz, kiedy faktycznie wykazała po sobie jakąś irytację w jego obecności, dotychczas słuchając wszystkiego i wszystkich z stoickim spokojem.
- Zawsze. Lepiej być przygotowanym niż zakładać, że wszystko pójdzie dobrze. - Tym razem już się do niego odwróciła, splatając ręce na piersi, uwydatniając nieco swe atrybuty, i przyglądając mu się badawczo spod kaptura. Błysk coś tam mruknął nieukontentowany z powodu utraty ogrzewania pod swoim brzuchem, jednak pozostał na swoim miejscu, kładąc uszy po sobie. Widocznie i jemu ponura atmosfera Scharmbeck się udzielała, a być może po prostu wyczuwał nastrój swojej pani, choć trudno było to ocenić.
-Hmm… chrząknął Reinmar patrząc na skupioną i skoncentrowaną czarodziejkę oraz reakcję jej psa. Chyba pora było zająć się czym innym niż męczeniem jej przed spodziewaną bitwą -Cóż...to chyba nie będę przeszkadzał w kontemplacji… - powiedział i szykował się do odejścia -Jakby co, idę się jeszcze przejść. Muszę znaleźć krasnoluda który to zaplanował i uzgodnić z nim kilka szczegółów...
Kobieta skinęła głową, odprawiając go milczeniem. Gdy zwadźca odchodził, kątem oka jeszcze rzucił jedno spojrzenie w stronę swojej szefowej, będąc pewny, że ta już nie patrzy za nim. Co ujrzał, mogło go zdziwić. Dotychczas wymalowany spokój na jej ślicznej twarzy ustąpił miejsca faktycznemu strapieniu gdy spoglądała w stronę fortu, a drżenie butelki, z której pociągnęła znacznie więcej niż standardową dawkę kvasu chyba podkreślało to aż za bardzo. Wbrew jakiejkolwiek pewności siebie, jaką próbowała okazać, ona po prostu była przerażona nadchodzącą bitwą, lecz Reinmar wiedział, że choćby się świat walił, ona by się do tego nie przyznała.


***

"Astrid?" myślał nie wierząc własnym oczom. "Tu, w Scharmbeck? Ale to jasne, przecież ona tak lubiła te krasnoludy..." dedukował w głowie po prostu chwilę na nią patrząc, upajając się zadziwiającym widokiem. Niczym w dramacie Siercka, ona, samotna, jakby zagubiona, słońce i niebo rozpostarte nad senną mieściną i złowieszczy zamek na wzgórzu.
Po prostu sobie szła jak gdyby nigdy nic uliczkę tej niewielkiej mieściny na krańcu świata, rozglądając się ciekawie po okolicy, jakby była jakąś damą na ludnym o tej porze Reiksplatzu, wybierającą nowe bibeloty do swoich komnat. Tak niedbale i beztrosko, Reinmar mógłby nawet ocenić, swobodnie i w jej stylu, jakby to był dzień targowy, a nie przygotowanie do szturmu.Wielu młodzików pewnie zapaskudziłoby pludry, a ona po prostu stała i podziwiała widoki. Albo oceniała może wielkość fortyfikacji, bo pamiętał, że uwielbiała wojaczkę.
-Ciekawe, czy mnie pamięta… - mruknął zostawiając konia u koniowiązu pod stajnią. Podzwaniając ostrogami i skrzypiąc pancerzem, w którym niezbyt swojsko się czuł, podszedł do kobiety.

-Taka śliczna, młoda dama nie powinna chodzić sama w obcym mieście, dlatego pozwolisz Pani, że ofiaruję Ci swoje ramię i towarzystwo – powiedział żartobliwym nieco tonem, ale starając się zabrzmieć poważnie, choć na Sigmara, ledwie się hamował, aby zachować powagę i po prostu jej nie uścisnąć. Uśmiechnął się od ucha do ucha, zamierzając nonszalancko zamieść kapeluszem, w ukłonie na reiklandzką modłę.

Astrid początkowo spojrzała na niego z ukosa, a potem parsknęła krótkim, acz wymownym, hienim śmiechem. Nie dziwił więc przydomek, na jaki sobie zapracowała, rechocząc podczas wszelakich pijackich zabaw dosyć często.
- Hei! - przywitała się po norsku, jednak nie było to na tyle odkrywcze by zastanawiać się nad znaczeniem słowa. Na młodej buzi prócz niebieskich tatuaży, malowało się też zdziwienie i zadowolenie - Reeeeei, łobuzerska mordo! - rzuciła przeciągle, a jej wargi poszerzyły się w jeszcze większym uśmiechu. - Coś taki gładki, nikt cię jeszcze nie obił? - spytała przyjaznym tonem i nie siląc się na grzeczności objęła przyjaciela w krótki uścisk i klepnęła na przywitanie w plecy. Tak zauważyła, że khazadzi często robią! Jakoś nie zważała na to, że jest kobietą, a nie krasnoludzkim zachlejmordą.
- Przyszedłeś może podziwiać mnie w boju? - rzuciła wyniośle i dumnie wypięła pierś, wskazując na siebie samą kciukiem. Jej niewielki nosek zadarł się podobnie jak broda, którą wzniosła do góry.
- Mnie? Obił? - zaśmiał się serdecznie i popatrzył na nią, żartobliwie przybierając wątpiącą minę - Dziś nie. Ani wczoraj….ani przedwczoraj...już od dawna nikt solidnie nie dał mi wycisku - uśmiech nie schodził mu z twarzy, kiedy ją uścisnął. Kobieta pomyślała, że może po tej bitwie mała hulanka dobrze im zrobi na nastrój.
- No popatrz popatrz...Pani sierżant. No no, Astrid...ja się tu wygłupiam, a ty poważna persona tu jesteś - podziwiał jej dystynkcje i kokardy świadczące o stopniu. Jej pierś jeszcze dumniej wypięła się w przód, zupełnie jakby ego Astrid pompowane było słowami mężczyzny. Nie musiała nic mówić, gdyż ten wciąż ją podziwiał, a ona chętnie pozowała.Reinmar próbował szybko zmienić temat aby zbyt natarczywie nie wpatrywać się w jej biust, wypinany przez dziewczynę coraz bardziej.
- Ale z chęcią się pobawię dziś razem, pod tymi murami. Wiesz, robotę zmieniłem - pokazał półpancerz rajtarski, który zupełnie nie pasował do zwykłego entourage`u w którym mogła go widywać - robię teraz w ochronie. Spokojniej..choć nudnawo. No i czasem trafi się tutaj, w sam środek takiej zadymy. Przejdziemy się? Co u ciebie? Opowiadaj - Reinmar nie mógł się doczekać opowieści, a przed nadchodzącą bitwą chciał wysłuchać choćby kilku słów
- Zniknęłaś tak nagle po tej siekaninie w Kroppenleben. Wykurowałem się, ale Ciebie już nie było - zagadnął już spokojnie Reinmar, idąc powoli obok niej, czekając, aż podejmie wątek. Norsmenka machnęła niedbale ręką

- Aj bo długo się goiłeś, a ja akurat poznałam parę zacnych khazadów, co to o potyczce z zielonymi pokurczami tak głośno debatowali, że aż musiałam (!) - no rozumiesz, naprawdę musiałam - z nimi ruszyć. Nie było innej opcji, stado khazadów gotowych do posiekania zielonkawych gnid czekało na mnie! - opowiadała podekscytowana sądząc, że Reinmar zrozumie jej pobudki.Ten tylko uśmiechnął się znacząco, nie przerywając jednak.
- No wiesz, świetnie się z tobą szalało i szlajało, ale jednak w pewnym wieku trzeba wziąć się za siebie i działać, jeśli do czegoś się dąży! Gdyby moja matka nie chwytała okazji, dziś by pewnie pantalonami po tarce jechała i w mydlinach kręciła - Astrid zacisnęła pięść i pomachała groźnie w powietrzu. Jej niebieskie oczy kontynuowały jednak oględziny okolicy - A ochrona to też dobry początek, przynajmniej się rozrywkujesz gdy okazja się nadarzy - przeniosła spojrzenie na mężczyznę i wyszczerzyła się - A kogo twe silne ramiona w opiekę wzięły? Jakiegoś zniewieściałego chłopca handlującego jedwabiem, który łudził się zarobić na arystokratach nie wiedząc, że uprzedzili go kultyści? - Astrid poruszyła śmiesznie brwiami czekając z niecierpliwością na odpowiedź.
Reinmar jakoś nie potrafił wyobrazić sobie faceta, dla którego Astrid cokolwiek by wyprała. “Chyba, że po mordzie” pomyślał.
- No cóż…chłopca nie...- Reinmar poprawił kapelusz na głowie - To czarodziejka. Poważna i dostojna. Ma symbole kolegium na dłoniach - Reinmar opisał czarodziejkę poważnie - wiesz, też sporo myślałem o tym, dokąd zmierzam, i że pora się ogarniać. Czarodziejka nieźle płaci, i ma chyba autentyczny cel w życiu…jak sama mówiłaś, ile można się szlajać - zwadźca zasępił się nieco ale rychło rozchmurzył się - wiesz, czasem trzeba coś przynieść czy przenieść, ale czasem mordę się obije komuś, i nie powiem, sprawia to nieco radości. Tylko widzisz, czasem wypada droga przez coś takiego… - reiklandczyk wskazał głową zamek, a Astrid podążyła za nim spojrzeniem, słuchając dalej - wiesz jak to będzie wyglądać? Dla mnie to wciąż nowość - popukał w napierśnik półpancerza

- Najpierw ich zmiażdżymy, a potem wracamy oblać zwycięstwo - opisała w skrócie, kiwając głową z uznaniem dla swej umiejętności streszczania przyszłych wydarzeń. Ciężko jej było rozpisać słownie cały plan, gdyż ten zależny będzie od ruchów wroga, więc w ostateczności stwierdziła, że jednak to co powiedziała to jedyna słuszna prawda. Potem powróciła spojrzeniem na mężczyznę.”Proste. Przypomina plan bójki w karczmie, a to mi nieobce” pomyślał zwadźca - Hmm..brzmi nieźle..
- Owa czarodziejka zadowolona chociaż z usług? - Norsmenka zwinęła usta w uśmiechniętą podkówkę, badawczo przyglądając się Reinmarowi.
- Nie pytałem. Ale jeszcze pracuję, więc chyba jest zadowolona… - cicho powiedział Reinmar i zobaczył jej spojrzenie - Co?...a...nie, nie..- parsknął śmiechem Rainmar - To byłby zły pomysł. Nawet katastrofalny - zwadźca odpowiedział z miną niewiniątka, patrząc w jej błyszczące oczy, zaintrygowany pytaniem.

Kobieta zaśmiała się szczerze, a śmiech jej - jak zawsze - przypominał odgłos jakiejś hieny. Właściwie, jeśli nie rozbawiłoby kogoś to, co powiedziała, to na pewno jej śmiech dopełniłby dzieła.
- Zupełnie nie wiem przed czym się bronisz! - odwróciła wzrok i zagwizdała króciutko, udając, że nie miała żadnych myśli a jej pytanie było bezpłciowe, ot takie tam!
- No ale tak na poważnie - zmieniła swoje zachowanie jakby w sekundę, nie zapomniała przy tym wypiąć piersi aby przypomnieć, że sierżantem jest, a co! - Nie szalej za bardzo, bo wisisz mi porządną gorzałkę! Jak znowu będziesz się tak długo kurował u konowałów, to sczeznę nim od ciebie trunku się doczekam! Uschnę jak chwasty na ziemiach jałowych!

- Przypadkiem...mam sporo karli - uśmiechnął się bezczelnie - jeśli w tej dziurze znajduje się jakaś przyzwoita gorzałka, możemy kupić jej tyle, aby się w niej wykąpać. Podlejemy się niczym pomidor na grządce - po tych słowach Astrid zarechotała jak hiena. Reinmar nie był z tych, co uchylają się od picia. Znów starał się nie gapić na jej wypięty biust , ale tylko się starał, bo jakoś niespecjalnie mu to wychodziło “Ciekawe, jak wyglądałaby w sukni z gorsetem…” pomyślał “Szlag by to, ogarnij się Reinmar...to też nie jest teraz najlepszy pomysł” żachnął się momentalnie w myślach.
- Co łączy Cię z tą draką tutaj? Pomijając chwałę i krasnoludy? Interes, czy przyjemność? - desperacko próbował się na czymś skupić. I wydawało się ,że ciekawość mogła temu sprostać

Astrid zmrużyła oczy i przechyliła głowę nieco w bok. Patrzyła na niego przenikliwie, jakby chciała zahipnotyzować spojrzeniem bądź po prostu nad czymś się zastanawiała.
- Ciężko stwierdzić - mruknęła w końcu - Ta przyjemność to jakby interes, sam wiesz - wzruszyła niedbale ramionami - Spodobało mi się tutaj. Mają naprawdę potężne działa i armaty! Widziałeś kiedyś coś tak wielkiego?! - podekscytowała się zupełnie w jednej chwili, a jej oczy rozszerzyły się z podniecenia
- Nie raz. Dużo huku, dużo roboty, no, ale efekt jest - pokiwał głową. Broń palna była zbyt droga, aby mógł sobie na nią pozwolić, ale widział nie raz w użyciu pistolet czy arkebuz i naprawdę, chciałby go posiadać - Może nie uwierzysz, ale kiedyś ojciec planował dla mnie karierę rajtara, lśniące zbroje, kity piór, pistolety... cóż...to było dawno. Jakby w ogóle nie było to w tym życiu - potrząsnął głową wracając do tematu - Khazadowie nie mają jazdy, ale mają tu najlepszą broń palną. A przynajmniej tak mówią.

- Wooow! - Norsmenka była wyraźnie podniecona - Miałbyś takie pukawy i ołowiem byś ładował?! - pytania były bardzo retoryczne, podkreślające jedynie ekscytację, która po chwili została unormowana. Albo przynajmniej tak się wydawało, gdyż Astrid próbowała się opanować - No ale to w sumie małe strzelajki, a ja wolę takie duże! Patrz jakie to bydle! - ucieszyła się wskazując jedną z maszyn, przy której coś majstrowali khazadzi. Ponieważ dziwnie na nią spojrzeli, szybko odeszła idąc dalej, co by sobie opinii nie zepsuć.
- No, a tak poza tym, to co potem z tą czarownicą robić będziesz? Po tym jak rozwalę kultystów? - nie powstrzymała się przed ponownym, dumnym wypięciem piersi i zadarciem noska.

- Cóż, szukamy jakichś pierdół. Podobno zostawionych przez jakieś tam..cywilizacje czy coś. Nie wiem, jak dla mnie to rabowanie starych gratów ale ja tu tylko macham żelazem i noszę skrzynki. Musiałabyś zapytać ją osobiście - Reinmar naprawdę nie znał szczegółów i w sumie, niespecjalnie obchodziło go, czy szefowa ugania się za szklanymi kulkami, czy księgami - Póki co kazałem kilku gościom pójść sobie gdzie indziej i przepijam karle - zwadźca wzruszył ramionami - no, i chyba przyjdzie nam tu nieco naciąć ludzi - wskazał głową zamek - a potem dalej będziemy szukać, cokolwiek tam ona znajdzie. A co? Miałabyś co lepszego?

- A nie zaczaruje mnie? - spytała pełna obaw, zagryzając dolną wargę. - Bo ja tam z wiedźmami do czynienia nie mam, jak łeb się utnie, to ponoć już nie kręci sztuczek łapami...
- Pff, ja zawsze mam coś lepszego! Mało tutaj khazadów, wojsk, dział i strzałów?! A nie jakieś rupiecie zbierasz jak śmieciarz. - Astrid, początkowo oburzona, następne słowa mruknęła słodko w zamyśle - Chociaż jeśli dzięki temu tak ci srebro brzęczy, że mi gorzałę stawiasz, to szanuję robotę - mrugnęła oczkiem, przez które przechodził niebieski tatuaż i uśmiechnęła się cwaniacko.
-Hehe...wiesz, że lubię kłopoty. Muszę wpierw zobaczyć, czy bitwa mi się spodoba, bo jeszcze nie chlastałem ludzi przy tym wszystkim huku i w pancerzu. Polityka też mnie niespecjalnie interesuje, a wszystkie wojenki to kaprys jakiegoś szlachcica, chociaż...tym razem jest chyba inaczej - Reinmar zastanawiał się, ile może jej powiedzieć.
- Aaa, o to ci chodzi! - Astrid klepnęła się otwartą dłonią w czoło - Auć. No ten, bo jakieś dzieciaki eskortowały szlachcica co to miał księgę chaosu i ją przekazał kultystom no i trzeba to odbić i zniszczyć - streściła z uznaniem dla samej siebie, no bo przecież robiła to bardzo zdolnie, czyż nie? - Myślisz, że wiedźma po to przylazła? Powinnam oderżnąć jej łeb?! - Norsmenka ponownie się podekscytowała, no bo w końcu coś się działo! Tyle zwrotów akcji co teraz to w swym całym życiu nie widziała. Jej niebieskie oczy błyszczały pożądaniem. Zapewne szkoda dla Reinmara, że nie w stosunku do niego.

Reinmar spojrzał na dziewczynę - Na Sigmara, widzę co kombinujesz. przez ciebie czuję się jak jeden z tych dramatycznych bohaterów ze sztuk Siercka - zaśmiał się głośno.
- Ej no, ja nic! Suszy mnie tylko - uchachała się jak dziecko i niemal zarumieniła.
- Pić? Tak przed bitką? - zwadźca spojrzał na dziewczynę lekko z ukosa ale zaśmiał się - chcesz, to podzielę się małym sekretem…

- Chcę! - wymamrotała półszeptem i otworzyła szeroko oczy. Dobrze wiedział jak zagrać, aby ją zaintrygować i sprawić, by energia podekscytowania w niej narosła. Zbliżyła się oczekując niesamowitej tajemnicy i historii o smokach, które trzyma w namiocie.
- Wiem, gdzie można się napić gorzałki. Przypadkiem jestem w posiadaniu...małej buteleczki, i możesz takową dostać, o ile obiecasz, że nie będziesz pić przed walką - zwadźca zmrużył oczy, czekając na reakcję dziewczyny i jakoś spodziewając się, że będzie go zapewniać, że nie wypije ani kropli, co najpewniej nie byłoby prawdą.

Astrid wykrzywiła usta w wyrazie zawodu i smutku, automatycznie odsuwając twarz od Reinmara
- Nieeee noooo - zasmęciła przeciągle - Jak już dostanę to przecież wyżłopię w sekundach - westchnęła jakby przygnębiona, ale szybko machnęła ręką.
- Dobra, poczekam! Najpierw się wykażę, a potem to opijemy! - odpowiedziała nie tracąc optymizmu.

- O, na pewno. Tylko się zastanawiam...gdzie ty znajdziesz miejsce dla tych wszystkich odznaczeń? - zachichotał. To było nieco prostackie usprawiedliwienie na to, aby móc ponownie popatrzyć sobie na jej krągłości i choć ona nie dostrzegła nawet tej zależności, Reinmar już po chwili znów spoważniał, patrząc jej w oczy - Dobrze Cię widzieć Astrid. Naprawdę dobrze. - po tych słowach Norsmenka uśmiechnęła się przyjaźnie i już nawet otworzyła usta, aby mu odpowiedzieć, kiedy nagle usłyszeli wołanie Dorana.
- Ojej, obowiązki - wytłumaczyła rozkładając bezradnie ręce - Do zobaczenia podczas bitwy - mrugnęła do niego a palce u dłoni ułożyła na kształt dwóch pistoletów strzałkowych i poruszyła nimi jakby do niego strzelała. Następnie odwróciła się na pięcie zgrabnym krokiem i odbiegła susami w stronę głównego namiotu.

***

"Wszystko się popieprzyło". Reinmar stał w rynsztunku rajtara, patrząc na maszyny bojowe krasnoludów i ciemną bryłę masywnego zamczyska kultystów. "Co ja tu robię na Sigmara?" marszczył czoło żując słomkę, którą nerwowo przekładał z jednego kącika ust, do drugiego. W jednej ręce dzierżył swoją okrągłą rotellę, która w tej bitwie mogła być jego najlepszym przyjacielem, a w drugiej tileańską schiavonę, którą oparł dla wygody o bark. Półpancerz rajtarski, który wyglądał bardzo solidnie wydawał się jednak być jak z papieru, kiedy widział te wszystkie blachy, jakimi obici byli khazadowie, którzy jako jedyni chyba wyglądali tu na profesjonalistów. "Nawet nie bardzo wiem, co robić.." zwadźca rozejrzał się po polu, odnajdując znajome twarze, jakby czerpiąc siłę z ich obecności. Vincent, Katarina, Astrid, krasnoludy...uśmiechnął się mimowolnie słuchając przemowy dziewczyny do krasnoludów. Nie był pewien, czy stare krasnoludzkie wiarusy brały na poważnie kogoś, kto wyglądał na podlotka w pancerzu, ale mowa była pierwsza klasa. Khazadowie wyglądali na odpowiednio zmotywowanych, i nie wiadomo było dokładnie czyja to zasługa, ale wdzięczny był, że są i nacierają jako pierwsi. Mógłby w sumie tylko stać, i na nich patrzeć. Nie było jednak czasu, aby podziwiać widoki i dodawać sobie wigoru samą walką. W końcu prędzej czy później walka musiała się zakończyć w jeden sposób.
Huk i dym oznajmił początek ataku. Przy akompaniamencie okrzyków bojowych, brzęku bełtów i strzał, wystrzałów garłaczy, wszyscy ruszyli aby się pozabijać.


Podziękowania dla Flamedancera i Nami za znaczną część tego posta
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 26-08-2018 o 01:11.
Asmodian jest offline  
Stary 25-08-2018, 22:59   #10
 
Feniu's Avatar
 
Reputacja: 1 Feniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputacjęFeniu ma wspaniałą reputację
Vitto przeklinał w myślach dzień w którym wrócił do Scharmbeck. Mało kto ze służby wiedział o jego pochodzeniu i powiązaniu z rodziną Lehmanów - “i całe szczęście” - pomyślał, gdyby nie to pewnie teraz siedziałby w lochu czekając na dokonanie się jakiegoś przerażającego rytutału. Od chwili gdy ojcowiznę zaatakowali Malalici, Vitto miał się dobrze, nie miał w kim wzbudzać pogardy, a zajęcia jakich nigdy nietknął by się żaden szlachcic przychodziły mu z łatwością. Wbrew pozorom lubił jednak wracać do “domu” z uwagi na obecność Wiktorii, siostry stryjecznej ojca, która również pracowała dla “dobra i chwały rodu Lehmanów”. Przeklętych Lehmanów, choć w jego żyłach płynęła ta sama krew nie chciał mieć z nimi za wiele wspólnego. Jednak gdy po przybyciu Karla - zamek został zaatakowany uznał, że jest coś winien jednak swemu ojcu i spróbuje go uwolnić.
Gdy zaczęło się natarcie zaczął schodzić krętymi schodami w dół w kierunku lochów. W ręku trzymał sztylet tak wsunięty w rękaw, że niewidoczny był dla postronnych, na szczęście pod drodze nie spotkał nikogo, aż do drzwi które prowadziły do lochów. Przejście zagradzał mu strażnik - Nastąpił atak! - próbował odwrócić uwagę strażnika tylko po to by rzucić mu się do szyi z wyciągniętym sztyletem. Jeden gładki cios pozbawił wartownika życia i otworzył Vitto drogę do korytarza w którym uwięziony był jego ojciec i brat.
 
Feniu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172