Kasztaniak czuł się w swoim żywiole. Walkę z zielonoskórymi każdy khazad miał we krwi.
-Gińcie zielone pokraki! - wykrzyczał na całe gardło. I choć na codzień był pragmatyczny… bitewny szał rządził się swoimi prawami. Borys widział natomiast, że zaraz gobliny ich oskrzydlą. Słyszał wiele opowieści ojca oficera o bitwach. I choć sam nie był jakimś znawcą podstawę każdej przegranej bitwy zapamiętał. Było nią “załamanie się któregoś skrzydła, na skutek szarży wrogiej konnicy”. No coż jaka bitwa taka konnica pomyślał z ironią. Gottfrid ten nowy chłopak i Robin mogli sobie nie poradzić. Borys zaczął krzyczeć.
- Fay wiej do reszty i każ im ruszyć tu dupy! - wziął wdech i następne zdanie wykrzyczał jakby miało być jego ostatnim. - Panie Sammer, reszta ludzi na nadbiegajace gobliny teraz! Od tego zależy nasze życie. Nie stójcie jak panienki do ataku - liczył, że kupiec ma trochę oleju w głowie. Chciał też zdobyć trochę autorytetu w grupie. Brak dowodzenia to najgorsze co mogło się im przytrafić.
Wolfgang nie był tutaj od wydawania poleceń czego też nie zamierzał robić drugi z żołnierzy. Dowódców jednak nie brakowało, bo niemal każdy krzyczał coś na kształt rozkazów. Jako, że nie miał do czynienia z profesjonalistami Baderhoff postanowił trzymać dalece idącą ostrożność w wykonywaniu tego typu poleceń. Zachował spokój i z gracją tancerki erotycznej zdobywał przewagę nad zielonoskórym pokurczem.
Obaj żołnierze mieli za zadanie zabić wroga aby po chwili przystąpić do dalszej pacyfikacji oddziału goblinów. Wszelkie zagłębianie się w tematyce ich taktyk było zbędnym gdybaniem. Na taktyki był czas i na rozlew krwi był czas.
Bitwa była zupełnie nowym doznaniem dla Robin. Cele zamiast uciekać biegły ku niej i miało to wpływ na jej strzelanie. Wodza trafiła, ale późniejsze pociski szły w najlepszym razie “nieidealnie”. Trafienie, pudło i draśniecie to nie było to czego się po sobie spodziewała. Do tego niemal wszyscy “zbrojni” z osłony pobiegli do przodu i pozwolili drugiej grupie czekającej w ukryciu zaatakować z boku. Podziękowała Gottfriedowi i posłała szybką strzałę w najbliższego niezasłoniętego goblina na flance i wycofała się w kierunku Drago i Borysa, by nie uwikłać się w walkę wręcz.
Fay nie podobało się to oskrzydlanie ich pozycji, ale jesli uda im sie odeprzeć główne sily to goblina same mogły znaleźć się w pułapce. Tak czy inaczej, nie tak sobie to wyobrażała. Nie nadawała się do starć bojowych tylko do handlu.
Obeszła szybko Robin, aby schować się za kamieniem i strzelić w gobliny atakujące Gottfrieda. Jeśli nie dałoby się tego zrobić miała jeszcze kilka innych celów przed sobą.
Robin, przed wycofaniem się ze swej pozycji, oddała kolejny celny strzał. Ponownie jednak nie na tyle zabójczy, by uśmiercić wroga, ale ranić go zdołała. Strzał Borysa przyniósł podobny efekt. Natomiast strzały wypuszczone przez Fay i Drago chybiły.
Gdy dziewczyny oddaliły się od Gottfrieda, dobiegła do niego spora grupka goblinów, obskakując go i atakując z różnych stron. Chłopak był w tarapatach; unikał ciosów, samemu próbując ranić któregoś z malców. Udało mu się, ale z jego ramienia również pociekła krew. Wtedy dołączyło do niego wsparcie. Hans, Siemens i Hoechst przybiegli, a przy karawanie został kupiec i Cathelyn z Bonesem.
Druga uformowana grupka zaciekle walczyła. Kasztaniak uderzył z taką zaciekłością, że prawie pozbawił życia swego przeciwnika, ten jednak wciąż stał na nogach. Był otumaniony, zszokowany, ale wciąż krew pulsowała w jego żyłach. Również Rudolf i jego pies, Predator, ranili. Albert z Wolfgangiem nacierali, ale zielonoskórzy byli twardsi niż przypuszczali. Nie odpuszczali i wciąż stali na swych krótkich nóżkach. W dodatku małe pokraki próbowały się odpłacać. I tak u Wolfganga pociekła posoka z brzucha. Rudolf również poczuł pieczenie w ramieniu. Tak samo Albert. Nie były to poważne rany i wojownicy mogli toczyć swój bój dalej.
Pojedynek się przeciągał i żadna ze stron nie przechylała szali zwycięstwa na swą stronę.