Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-09-2018, 21:46   #1
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
[WARHAMMER] Początek końca







Imperium, 2524 roku K.I.

Po upalnym lecie przyszły jesienne ulewy, a nim wiosna nieśmiało zieleniła się z pierwszymi kolorami kwitnienia, Imperium przez trzy długie miesiące stało zastygłe pod białym obrusem śniegu. Rzeki, długo skute w bezruchu, tak jak to było co rok od jak długo sięgała pamięć, wzbierały topnieniem lodu i śniegu w górach, często występując z brzegów, tworząc rozległe rozlewiska wokół koryt. W roku opuszczenia Heisenbergu było nie inaczej. I kolejnego również. Cykle sezonów zmieniały się przewidywanie, niewzruszone na losy ras, imperiów, narodów, prowincji, miast, wsi i jednostek takich jak Chłopcy ze Stirlandu w drodze do domu. Bo czymże była ich ucieczka przed prawem, jeśli nie walką o prawdę i odzyskanie samych siebie? Tak, wiec, gdy Eryk i Edumnd, posługując się aliasami, na swój sposób walczyli o wolność i honor, reszta przyjaciół oddaliła się z Gór Szarych zostawiać za plecami siejącego na południu terror Smoka, polowanie na Łeb Giganta wraz z towarzyszami i ruszyli w swoją drogę.

Rok ze sporym okładem spędzili na przygotowaniach do powrotu w reiklandzkie okolice Frazenstein. Częściej aniżeli gdziekolwiek indziej w Imperium, karczmy, noclegownie i słupy oblepione były wciąż drukowanymi listami gończymi z ich wizerunkiem. Gotte Miller w podróży był oficjalną twarzą i głosem czwórki, jako że nie miał nic wspólnego z przeklętym Świętem Kiełbasy i jego mutackich konotacji.

Okolica Frazenstein niewiele się zmieniła, jeśli nie liczyć tego, że wioska przestała istnieć. Zajechali tam latem. Trawy i dzikie krzaki porastały sczerniałe resztki kamiennych fundamentów, w całości zacierając ślady niewyobrażalnych okropieństw, których jedynymi świadkami były oddalone na wzgórzach stare drzewa, co wyrwały się oczyszczającemu ogniowi Łowców Czarownic. Z ich konarów zwisały postrzępione, smagane wiatrem i deszczem liny, a u stóp pni, między konarami bieliły się kości.

Okolica zhańbiona ohydną reputacją wyludniona była całkiem. Czy to za sprawą Wielkiej Inkwizycji, czy dobrowolną ucieczką miejscowej ludności, ziemie wokół Franzenstein należały do przyrody, tudzież zbłąkanych zwierzoludzi i mutantów, bo nie doczekały się jeszcze imperialnych osadników. A żyzna to była ziemia pod uprawy, falujące wzgórza żyznej trawy doskonałe do pasania trzody, lasy bogate w dziką zwierzynę i solidne dęby, buki i sosny. Strata to wielka była i niepowetowana.

Arno, Bert, Jost i Gotte, szybko przekonali się, że najczęściej napotykanymi na miejscowych, dziczejących polnych i leśnych traktach byli Stażnicy Dróg i Łowcy Banitów. Pierwsi patrolowali dbając o bezpieczeństwo głównej prowincji Imperium, drugich przyciągała niechlubna reputacja Franzenstein.

Od wędrownych domokrążców udało się zasięgnąć wieści, że tylko jedna rodzina uszła z życiem z rzezi pogromu mutantów i stosów inkwizycyjnych sądów, które zapłonęły zaraz niej. Srogi los spotkał wszystkich, którzy schronienie dawali mutantom, choćby własne to dzieci, lub rodziciele byli. Hans Frank wraz z dwiema córkami podobno zamieszkujący z Diesdorfie, zasłonięty ręką opatrzności, przeżył owe wydarzenia sprzed siedmiu lat. On pierwszy przykład dał powróz ukręciwszy żonie, co jej podobno wyrosły krowie wymiona na plecach i dwóm najmłodszym bliźniaczkom, co ledwie chodzić się nauczyły na trzech nogach.

Chłopcy ze Strilandu odnaleźli adres mężczyzny późną zimą. Był stajennym i mieszkał na poddaszu budynku gospodarczego przy zajeździe "U Pana Bosha za Piecem", gdzie pracował. Okazał się starcem, młodszym aniżeli wyglądał, bo nie szpakowato siwiał, lecz rzadkie włosy i zarost przypominały kolor mleka. Głębokie bruzdy przecinały pomarszczoną twarz, a czarna opaska na lewym oku zakrywała pół policzka. Jego dorosłe córki posługiwały w karczmie. Od niego Gotte wywiedział się, że zaraz po tym, gdy Łowcy Czarownic wyjechali z Franzenstein, w okolicę zjeżdżali się przeróżni ludzie. Łowcy Nagród głównie, lecz również wszelakiej maści ludzie uczeni, pismacy i ciekawości pełni badacze. A każdy pytań miał co nie miara. Był nawet jeden profesor z Altdorfu w towarzystwie dziewczęcego żaka i z obstawą godną nie byle jakiej szlachty.





Ulriczeit, 2524 roku K.I.
Wielkie Księstwo Reiklandu,
U Pana Bosha za Piecem, Diesdorf


Pewnego wieczoru podczas przedłużającego się pobytu w Deisdorfie, kiedy Chłopcy ze Strilandu przy trunku i wodzie czekali na kolację, do ich stołu podszedł okutany w zaśnieżoną opończę człowiek w średnim wieku z czerwonym od mrozu nosem.

- Szukam Arno Hammerfista, Berta Winkiela, Josta Schlachtera i Gotte Millera z Biberhof. - rzekł mężczyzna przenikliwie wpatrując się w czwórkę.

Za pasem przypiętą miał skórzaną kieszeń na pistolet, ledwie widoczną w fałdach peleryny. U boku zaczepiona spoczywała pusta pochwa od szabli. Przyjezdnemu wyraźnie spieszyło się i nie najwyraźniej nie zamierzał zostawać na noc, inaczej odpięty pas trafiłby wraz z bronią do depozytu u ochrony.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 05-09-2018, 16:47   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Max Schulte siedział wraz ze swymi przyjaciółmi przy piwie, w myślach wspominając przygody, jakie przeżyli razem od chwili opuszczenia rodzinnego innego Biberhof. A zebrało się tego trochę. Gdyby tak pić łyk piwa za każdą przeżytą przygodę, to kufla by nie starczyło, chociaż karczmarz lał szczodrze, a roznosząca piwo dziewka była na tyle zwinna, że lawirując między stołami nie uroniła ni kropli.

Ostatni rok też był pełen ciekawych spotkań i przygód, które chyba jakoś przyciągali do siebie nawet wówczas, gdy się o to nie starali. Co prawda żadna nie mogła się równać z uwolnieniem smoka, ale i tak zebrałoby się ich na niezłą, godną barda, opowieść. Gdyby oczywiście znalazł się szarpidrut, chcący ująć te przygody w rymowane strofy i dodać do nich odpowiednią melodią. I gdyby, oczywiście, Max miał ochotę na zdobycie popularności, do czego nie dążył ani wtedy, gdy zwano go Jostem, ani później, gdy przybrał miano Kaspara.
Z przygód jednak, prócz złota i paru kolejnych szram, nic nie wyniknęło, a przynajmniej nic, co by ich zbliżyło do oczyszczenia imion i pozbycia się złej sławy.

Już miał spytać kompanów o wnioski z ostatnich rozmów, gdy do ich stołu podszedł człowiek, którego zainteresowania niezbyt się Maxowi spodobały. Ale odpowiedzieć coś należało.

- Wszystkich czterech na raz szukasz? - spytał. - Ile płacą za głowę?
 
Kerm jest offline  
Stary 11-09-2018, 00:09   #3
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Miło mi powitać towarzyszy oraz ulubionego MG!


Kaligrafia była czymś pięknym. Sztuką, przy której człowiek mógł się rozwinąć. Odnaleźć swoje drugie, lepsze ja. Mężczyzna, który znał już kilka zawodów nie był kimś łatwym do zaskoczenia, a jednak... ta sztuka potrafiła zaskakiwać. Bert Winkel był już kramarzem, był gawędziarzem, był czeladnikiem... Nic jednak nie sprawiało tak wielkiej przyjemności jak osiągnięcie w jakiejś dziedzinie mistrzostwa. Zdobione pismo, bogatsze z każdą chwilą uspokajało go. Bert, który od zawsze uważał się za spokojnego teraz wiedział czym jest prawdziwe opanowanie. Jest to stan kiedy nie tylko nie drży ręka, ale też oko zawsze patrzy tam gdzie powinno. Jest to ręka, która dotykając papirusu od razu wie jak ułożyć litery aby pasowały one do jego faktury.

Winkel przez kolejne miesiące po opuszczeniu terenów górzystych chciał się wyciszyć i wszystko na spokojnie przemyśleć. Utrzymywał kontakt ze swoimi przyjaciółmi, których zawsze miał blisko. Bert otworzył małą, ale przytulną pracownię, w której wykonywał dzieła sprzedające się - w odpowiednich kręgach - jak świeże bułeczki. Niby dobrze było mieć złoto i uwielbienie dam, na których towarzystwo nigdy nie szczędził jednak... On pragnął wolności. Bert Winkel chciał tego wszystkiego naraz. Spokoju, bliskości przyjaciół, ale też wolności i możliwości powrotu w rodzinne strony bez oglądania się z niepewnością przez ramię. Mimo iż rzemieślnik był nadal młody i przez wielu uważany za jednego z najmłodszych w swoim fachu to jego myśli kierowały się nad wyraz dojrzałymi ścieżkami. Winkel zastanawiał się czy w Biberhof wiszą za nim listy gończe. Czy widziało je jego rodzeństwo. czy rodzice spalili się ze wstydu wraz z sąsiadami, których pociechy również były poszukiwane.

Pewnie ojczulek Berta pomyślał, że po tej kradzieży sprzed lat nic dobrego z tego chłopaka nie wyrośnie. Bert jednak zrobił to tylko dla dobra ojca. Ukradł dziennik Sigmaryty aby jego głupi ojciec nie został ukarany za oszukiwanie w dziesięcinie. Matka Berta jednak znała prawdę. Wiedziała, że jej syn ma dobre serce. On nigdy nie chciał dla nikogo źle. Zawsze starał się pomagać i walczyć o dobro. Coś jednak w nim pękło kiedy za odwagę i poświęcenie otrzymał kopa w rzyć i górę listów gończych. Z perspektywy czasu mężczyzna mógł śmiało powiedzieć, że przeszedł już wiele, a nawet bardzo wiele. Nie jednemu nie wystarczyłoby stulecia aby tyle doświadczyć, a on miał ledwie ćwierć tego na karku. Prawda była taka, że jeszcze odwiedziłby rodzinne strony, z porządnym prezentem dla rodziców i spokojem na twarzy, który towarzyszył mu w jego pracowni każdego dnia.

Bert Winkel wiedział, że aby oczyścić się z zarzutów będzie musiał znowu zmienić wygląd, historię, imię i nazwisko. Nienawidził oszukiwać ludzi, ale aby dojść prawdy był do tego zmuszony. Spokój i ciężka praca otaczały go niemal do ostatniego dnia przed wyruszeniem w drogę. Ostatnie chwile przed wyruszeniem do centrum zamieszanie kiełbasianego spędził na zmianach. Zdał klucze od swojego warsztatu, pożegnał się z kilkoma kobietami i... znowu zmienił. Musiał zapuścić zarost, swój wysokiej klasy ubiór zmienić na skórzaną zbroję oraz hełm, a u pasa powiesić sobie miecz. Bert przyjął tym razem imię Cedric z roku Engel. Cedric pochodził z małej miejscowości Lochen, którą bohater znał bardzo dobrze. Przejrzenie tego blefu wymagałoby spotkania kogoś w identycznym wieku, który w swej historii mieszkałby przed kilkoma laty w ścisłej okolicy Lochen. Stirlandczyk wiedział, że w jego umiejętnościami aktorskimi mógł udawać kogoś zupełnie innego, z innej części Imperium jednak... Jedynie pochodzenie jego nowej kreacji sprawiało, że nie żegnał się z Bertem Winkelem na zawsze. Wiedział, że przyjdzie jeszcze taki dzień, w którym z dumą orzeknie kim jest i wróci w rodzinne strony. Przynajmniej na pewien czas, bo baron mógł być nadal zły za te kilka potajemnych schadzek z jego kochaną latoroślą...


Okolice Frazenstein - mimo iż całkowicie odmienione - ożywiły dawne wspomnienia. Cedric kojarzył te strony z zapachem pysznej kiełbasy Herr Heintza. Minęło tyle czasu, a Engel nadal nie był pewien kto stał za całą nikczemnością pamiętnego święta kiełbasy. Tyle się wtedy działo. Szlachta, mutanci, duchowni, podróżni... Natłok myśli i wspomnień mógłby przytłoczyć niejednego mniej opanowanego mężczyznę. Cedric jednak pozostał niewzruszony jak skała. Wiedział, że wraz z przyjaciółmi - Gotte, Maxem i Ragnarem byli coraz bliżej dojścia prawdy. Czuł to.

Ścisłe śledztwo jeszcze się nie zaczęło, ale było i tak dalece bliższe prawdy aniżeli ponowne zaludnienie okolic pamiętnego święta. Z wioski, którą pamiętali poszukiwacze przygód nie zostało nic. Łowcy czarownic musieli mieć używanie wielu wieszając, niektórych paląc, a jeszcze innych zmuszając strachem do opuszczenia rodzinnych stron. Okolice były pełne strażników dróg i łowców banitów liczących na przypływ plugastwa. Pewnie nie musieli oni wiele szukać, bo te żyzne ziemie, piękne lasy aż prosiły się aby na podstawie swojej niecnej działalności stworzyć całą osadę.

W Diesdorfie miał zamieszkiwać mężczyzna Hans Frank wraz z córkami, którzy byli jedynymi ocalałymi o których udało się dowiedzieć Stirlandczykom. Jego historia była straszna albowiem miał on osobiście zabić swoją żonę, która po kiełbasie Herr Heintza zaczęła się upodabniać do krowy oraz pozbawić życia najmłodsze córeczki, których los również nie oszczędził zsyłając po trzeciej nóżce. Mężczyznę udało się ekipie namierzyć dopiero zimą, która była jedną z ulubionych pór roku Cedrica. Dziewczyny posługujące w karczmie, do której trafili podróżni były córkami Herr Hansa. Cedric musiał przyznać, że dorastanie miały one już za sobą i wyszło im ono na dobre. Sam poszukiwany był stajennym, z którym jako pierwszy zdecydował się mówić Gotte. Herr Hans mówił, że po koszmarze jaki przeżył w okolice zjechali się najróżniejsi ludzie. Nie tylko łowcy czarownic, ale też badacze, uczeni i pismacy. Akurat w to uwierzył bez cienia wątpliwości. Kiedy komuś się źle powodziło zawsze pojawiali się pismacy, bo nie ma nic tak dobrego do czytania jak cudza tragedia okraszona łzami kobiet i mackami mutantów...


Detektyw, który zagaił podróżników zainteresował Cedrica. Ponoć wysłał go Eryk von Stern z Middenheim co mogło oznaczać, że ich przybrany ojciec nadal chciał mianować kogoś swoim zastępcą. Być może był nawet mniej wybredny niż ostatnio i wystarczyłaby głowa kogoś mniejszego aniżeli gigancie dziecko... Engel nie mógł choćby myśleć o pokrewieństwie z kimś kto trzymał głowy rozumnych istot nad kominkiem. Jak można dla zaspokojenia swojej rządzy mordu zabić niewinne zwierzę nie mówiąc już o rasach cywilizowanych? Cedric jedynie z pozoru starał się wyglądać na wojownika, bo w głębi duszy nadal nie był aż tak skorym do bitki. To chyba się w nim nigdy nie zmieni.

Rzemieślnik wiedział, że wraz z ekipą muszą się poważnie zastanowić zanim ktoś zgłosi się do detektywa. Mogło to być ryzykowne i nie nieść za sobą zbyt wielu pozytywów poza wykonaniem zlecenia przez wspomnianego. Cedrica ciekawiło co też Eryk von Stern wymyślił tym razem. Być może jeśli powiedzieć mu o intrydze Crutzenbacha to jego śledczy znaleźliby dowody niewinności całej drużyny.
 
Lechu jest offline  
Stary 14-09-2018, 10:34   #4
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gotte był w niemałym szoku widząc, jak wyglądają tereny przy Frazenstein. Wiele widział w swoim życiu, ale to, nawet dla niego, wyglądało strasznie. W dodatku jego kompani byli z tą sytuacją w jakiś sposób powiązani. W jakiś, bo cały czas nie rozumiał, co się tu podziało. Parokrotnie prosił o wyjaśnienie, jednak jakoś w swojej głowie nie potrafił tego poukładać. Teraz w dodatku nie wiedział po cóż tu wrócili. Przecież z takiego miejsca, to trzeba jak najdalej, nie jak najbliżej. Ehhh…

***

Gotte niemało się obudził, gdy popijając piwko usłyszał nazwiska swych kompanów. Niemal wieki minęły, gdy ktoś do nich tak zagadał. Dla nich oni zawsze byli Jościkami, Barcikami i… Arnem, ale by ktoś z obcych ich imiona wypowiadał. To już było podejrzane…

- Tyle płacą co na listach gończych za oną trójkę z czwórki. - odrzekł przybysz i przeniósł wzrok na Gotte.

- Pan Miller? - zapytał. - Poinstruowanym, że Gotte Miller nos ma dłuży od samego Alfonso ‘Erculi de Lafoy w kapeluszu - rzekł spokojnie i czekał na odpowiedź.
- Łuooooo ty dziadu! - niemal krzyknął Gotte po chwilowej analizie słów, które do niego właśnie powiedziano. Przymrużył oczy, przesunął głowę do przodu i wyraźnie, szczegółowo zaczął mężczyźnie się przyglądać lustrując kawałek po kawałku jego twarzy.

Patrzał na niego Gotte i patrzał, lecz wypatrzać nic w stanie nie był. Nie znał gościa i choć jego zwrot otworzył mu pewną szufladkę w pamięci, nie było w niej tej persony.
- Kim żeś? - zapytał bezpośrednio. - I czemuż mi się wydaje, że aluzjonujesz do nosa mego cosik?

- Jestem na usługach Eryka von Sterna z Middenheim. Ja, jak i tuzin pracowników firmy “Detektyw” poszukujemy onej czwórki, Herr Miller. - mężczyzna nie krył zadowolenia. - Pismo posiadam, lecz wręczyć mogę jedynie osobie taki pierścień posiadającej.
Wyjął z sakwy sygnet znajomy towarzyszom Gotte.

Cedric uważnie przyjrzał się najpierw jegomościowi, a później samej błyskotce. Jego wzrok był beznamiętny i wyprany z wszelkich emocji.
- Tutaj raczej na próżno szukać właściciela takiego pierścienia. - rzucił spoglądając na detektywa. - Z takim bogactwem zresztą mało kto by się obnosił.
- No i pewnie dawno by się go zbył, gdyby był w potrzebie - dodał Max. - Albo dlatego, że by go po nim rozpoznano - dodał.
- Zatrzymuję się „Pod Złotą Ostrogą” gdyby właściciel z pierścieniem się znalazł. - rzekł z rezygnacją chowając sygnet. - Wystarczy spytać o Oswalda Armbrustera. Dobrej nocy. - skinął głową i ruszył do wyjścia.
Max poczekał, aż Oswald Armbruster opuści izbę, po czym spojrzał na przyjaciół.
- Co robimy z panem... detektywem? - spytał cicho.
- Nie wiem czy można temu panu ufać - powiedział Cedric. - Za detektywa może podać się każdy i niekoniecznie musi pracować dla naszego nie byłego “ojca” - dodał rzemieślnik cicho. - Może to być równie dobrze ładnie zamaskowany łowca. Po co ojciec miałby nas szukać? Nie mamy głowy giganta, a pierścienie dla niego chyba nie są aż tak ważne.
- A i mnie po co by wasz ten łojciec szukał? - wtrącił Gotte. - Ja go nie znam i on by mnie też nie - zauważył. - Za to łon mnie, i mój nosek, przecie jak Eryk się po głupiemu nacieszał. Ino żem patrzał i to przecie nie Eryk był. Ale zaś o jakim Eryku gadał - zerknął po kompanach.
- A gdyby na teren nasz wyciągnąć jego i więcej dowiedzieć o sprawie się? Nieszczególnie chętnym na spotkanie w miejscu przez nieznajomego ustalonym, ale prawdę jeśli mówić raczy, to więcej wiedzieć warto - zaproponował Arno.
- Aby sprawdzić więcej musiałby się Max narazić albo ja, Ragnarze. - powiedział spokojnie Cedric. - To może być zbyt niebezpieczne, patrząc na wątpliwy zysk w postaci informacji, której ten śledczy może nam nie udzielić wcale. Zauważ, że posiadaczy pierścieni szuka też tuzin innych detektywów. Z drugiej jednak strony, może gdyby powiadomić von Sterna o intrydze Crutzenbacha, ten pomógłby nam oczyścić się z zarzutów? - zapytał z nadzieją w głowie rzemieślnik.

***

Gotte, jak to męczył od dłuższego czasu, wolałby opuścić tą okolicę. Bretonia, tak tam by było teraz najlepiej. Ale jednak jego towarzysze bardzo byli zdeterminowani, by oczyścić swe imię. W swej wspaniałomyślności Gotte im pomoże. Jest w stanie nawet spotkać się z mężczyzną, który ich nagabnął w karczmie. Oczywiście, jeśli będę go pilnować. Czeka jednak na ich decyzje, czy takowego spotkania chcą.
 
AJT jest offline  
Stary 16-09-2018, 20:41   #5
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Grimm umarł w jaskini. W tej samej, z której wyłonił się smok szerzący terror oraz zniszczenie. Tam też polegli Kaspar Heiner i Moritz Wagner. Podobnie stało się wcześniej z Bertem Winkelem, Jostem Schlachterem i Arno Hammerfistem we Franzenstein. Teraz powracali do miejsca, w którym wszystko się zaczęło, aby zatoczyć koło i odrodzić niesłusznie pochowanych.

Wiele było czasu na rozmyślanie od poprzedniej ich klęski. Pierwotnie Arno chciał czym prędzej dojść do zdrowia i naprawić szkody wydobywając nieszczęsną broń spod gruzów, by następnie przekazać ją odpowiednim siłom. Zrezygnował jednak. Zbyt wiele pytań mogłoby się zrodzić, a zbyt mało miał odpowiedzi. Zdecydowanie później przyszło kolejne zrozumienie. Krasnolud musiał być szczególnie lubiany przez Morra i Grungniego.

Pierwszy z nich przynajmniej raz spojrzał na Hammerfista łaskawym okiem przekazując wizję przyszłości, której nie udało im się zapobiec. Wizję przemiany na Festiwalu Kiełbasy. Druga interwencja w umyśle khazada nadal była niepewna, ponieważ przekazana przez zdrajcę Edmunda, lecz nie mógł wykluczyć prawdziwości słów Morryty.
Drugi znacznie częściej o włos przesuwał broń mającą sprowadzić na Arno śmierć. Obecnie nie rozstawał się już ze znakami obu bogów.

Kontynuował także treningi zgodnie z planem wyznaczonym jeszcze za czasów jego bokserskiej kariery. Nawet narzucał sobie wyzwania cięższe, gdyż niewiele sesji opuścił w ciągu roku pomimo przebytych odległości kończących swój bieg w Diesdorfie. "U Pana Bosha za Piecem", gdzie odnalazł ich detektyw Oswald Armbruster nocujący "Pod Złotą Ostrogą".

- Ze strony jednej rację masz... - zwrócił się do Berta.

- ... z drugiej jednak pod uwagę brać musimy, że Armbuster pan wie. Z detektywów tuzinem ni inną nie przyszedł obstawą. A z wiedzą jego zrobić spokojnie by to mógł, gdyby pragnął tego. Czy dowodów by jakichkolwiek trzeba mu było? One, doskonale wszystkim to wiadomo nam, znajdują się wtedy nawet, gdy nie ma ich - dodał już do wszystkich.

- Co następuje proponuję zatem. Widok dobry na "Ostrogę Złotą" znaleźć trzeba. Przyczaicie we trójkę się, a ja rozmówić się z detektywem pójdę.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 16-09-2018, 21:44   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Detektyw?
Zawód, o którym Max już kiedyś słyszał. Ba, nawet zdarzyło im się z jednym takim współpracować. Alfonso mu, zdaje się, było. To jednak, że Bretończyk był uczciwy nie znaczyło, że o, że inni detektywi nie są oszustami, kłamiącymi na prawo i lewo. A zaufanie komuś, tak w ciemno, było, nie da się ukryć, ryzykowne. I to bardzo, bo nie po to uniknęli szubienicy, by teraz wpakować się na własne życzenie w jakieś bagno. Z pewnością czekałoby ich bardzo bolesne przesłuchanie, a potem stos. Tylko za to, że znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. No, może nie tylko za to, ale to już był nieistotny szczegół. Herr Heintzowi należała się śmierć, a to, że Franzenstein opanowali mutanci, nie było wszak ich winą.
Problem na tym jednak polegał, że za nic nie potrafili tego udowodnić, bo kto niby miałby dowieść, że są niewinni? Bez oczyszczenia dobrego imienia nie mieli zbyt dużych szans na spokojne i dostatnie życie na terenie Imperium.
Być może dużo słuszności tkwiło w propozycji Gotte, by się udać do słonecznej Bretonii i zacząć nowe życie, z czystą kartą. W końcu w rodzinnym Biberhof zapewne nikt go już nie oczekiwał, wieści i tak nie miał jak im przesłać, bo kto niby miałby w sekrecie przed innymi pismo im odczytać?
Ale Arno, Ragnar znaczy, nie wyglądał na takiego, który by sobie ot tak wyjechał.

- Poczekajmy, aż przyjdą roztopy - zaproponował - a potem pojedziemy do von Sterna. Tego detektywa lepiej omijać z daleka. Nawet jeśli mówi prawdę, to mówi ją za głośno i z pewnością wiele osób ją słyszało.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-09-2018, 06:08   #7
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Pflugzeit, 2525 roku K.I.
Wielkie Księstwo Reiklandu,
Trakt do Altdorfu



Oswald Armbuster nie doczekał się, ani zimą, ani wiosną odwiedzin, a sam drugi raz się nie zjawił. Chłopcy ze Stirlandu widywali go kilkakrotnie w Diesdorfie. Był na festiwalu Nowego Roku, podczas którego trzech dziesięciolatków wyboru nie miało przyjęcia Rytu Przeznaczenia, bo akurat utknął na zimę w miasteczku kapłan Morra pełniący funkcję Czarnowróża. Wystraszone latorośle zaniosły ofiary Bogu Umarłych, a z dymu czarnych świec kapłan obwieścił im przedśmietną przepowiednię. Jeden miał być tuż przed końcem swego żywota opuszczonym przez Ranalda, drugiego bogowie w chwili śmierci ogarniać mieli swym wejrzeniem, a trzeci, najbardziej ze wszystkich poruszony, tuż przed odejściem do Ogrodów Morra zobaczyć winien dwuogonową kometę. Nie dziwota, że chłopaczek trząsł się powstrzymując łzy, bo wszak w reiklandzie ów symbol kultu Sigmara widzi się niemal na każdym kroku!




Detektyw, mimo iż jakoby miało mu się spieszyć, zabawił mroźny Nachexen i cieplejszy Jahrdrung. Śnieg co prawda przestał sypać, lecz z wiecznie zachmurzonego nieba zaczął lać deszcz z przenikliwie mroźnym wiatrem, aż do kilku dni przed Zrównaniem Wiosennym. Jako, że Diesdorf Mannana w wielkim poważaniu i czci zachowywał, Mitterfruhl było huczne i wesołe. Radowali się miejscowi żegnając Ulryka bez żalu, bo zima wyjątkowo mroźną stała. Najmniej do śmiechu było chyba tylko pastuszce, której rodzinie w zaszczycie przypadło złożenie Bogu Mórz w ofierze młodego zwierzęcia. Traf chciał, że akurat ulubionego prosiaczka dziewczynki z ich stadka, którego po krótkiej i nierównej walce pochłonęły nabrzmiałe rzeczne fale.




Dwa dni po poprawinach festiwalu, kiedy rybacy z ufnością i przestrachem wypływali świtaniem stawiać sieci, Chłopcy ze Stirlandu wyruszyli wozem do Altforfu, skąd główny trakt middenheimski wiódł na północ przez zielone, przepastne knieje Middenlandu.

Szybko zorientowali się, tuż po opuszczeniu Diesdorfu, iż w odległości zasięgu wzroku podąża za nimi niespiesznie znajoma sylwetka. Herr Armbruster jechał sobie sam stępa na pstrokatym koniu po rozmokłym trakcie, wcale nie kryjąc swej obecnosci.

Chłodem zaczęła się wiosna, jakby słońce jeszcze nie przebudziło się z zimowego snu zagrzebane w szaroburych pierzynach ciężkich chmur. Wietrzyk zacinał nieprzyjemnie chłoszcząc mokrymi strugami zimnego deszczu.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 19-09-2018 o 06:16.
Campo Viejo jest offline  
Stary 28-09-2018, 21:48   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wrodzony optymizm opuścił Maxa parę lat temu. Od nieszczęsnych zajść w przeklętym Franzenstein Max widział świat w jakby nieco ciemniejszych kolorach. I zdecydowanie przestał liczyć na to, że szczęście uśmiechnie się do niego gdy będzie tego potrzebować.
Oczywiście nie powinien narzekać - w przeciwieństwie do paru setek ludzi i nieludzi wyszedł żywy z opresji, które dla tamtych zakończyły się wędrówką do Ogrodów Morra. Rozsądek nakazywał jednak postawienie sobie pytania "Ile razy jeszcze...?".
Dlatego też Max nie uznał spotkania z Oswaldem Armbrusterem za uśmiech losu. Wprost przeciwnie.
I chociaż (zgodnie z jego planem) wyruszyli wraz z początkiem roztopów, to jednak pana detektywa się nie pozbyli. Co prawda jak na razie Armbruster nie wydał ich w ręce władz, ale jego obecność Maxowi się niezbyt podobała.
Cóż z tego, skoro nie można było tamtemu zabronić jechać tą samą drogą.

- Może byśmy się go pozbyli? Na jakiś czas? - zaproponował cicho, gdy w pobliżu nie było żadnych obcych uszu.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-09-2018, 00:07   #9
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Hans Frank był człowiekiem bardzo poważnie doświadczonym przez los. Nie dość, że własnoręcznie zabił chorą na mutacje żonę, to musiał pozbawić życia małe, niewinne dzieci, które również nosiły znamiona odmienności. Cedric nie znał mężczyzny na tyle aby jasno określić czy było to wywołane strachem przed łowcami czarownic i ich kojącym ogniem czy też potrzebą ratowania pozostałych przy życiu dwóch córek. Hans zapewne nie chciał wspominać ani Święta kiełbasy, ani Heintza, ani nikogo kto miał cokolwiek z tamtymi wydarzeniami wspólnego... a już na pewno podróżników od dawna podejrzewanych o uknucie całej intrygi ze spaczeniem w roli głównej.


Cedric w wolnych chwilach pisał i zajmował się ozdabianiem tegoż pisma. Póki co nie sprzedawał swoich dzieł trzymając je w tubie i oczekując dnia kiedy będzie zmuszony je spieniężyć. Jego prace przypominały mu kim był niegdyś i kim stał się obecnie. Pamiętał te pełne zabawy wieczory i przepełnione kobiecymi jękami noce. Mile wspominał liczne śledztwa, w których brał udział. Czasem kończyły się one powodzeniem, a czasem totalną porażką. Nikt, nawet najlepszy detektyw, nie miał na swoim koncie wyłącznie zwycięstw. Każdy szkolący się adept śledczy musiał na pierwszych sprawach się uczyć i rozwiązywał je często tylko dzięki szczęściu. Engel miał to szczęście, że pomimo swych wybryków zawsze miał przy sobie przyjaciół. Przyjaciół, którzy nie opuścili go kiedy kradł, kiedy kłamał czy kiedy popadł w alkoholizm. Taka więź to był nieoceniony skarb...

Cedric nie przejmował się zbytnio detektywem, które starał się jednak mieć na uwadze. Engel wiedział, że nie mógł ufać mężczyźnie jednak ten nie wykonywał żadnych podejrzanych ruchów i zachowywał się cały czas tak jakby był tym za kogo się podawał. Rzemieślnik znał jednak nie takich aktorów doskonale pamiętając jednego, którego płci do dzisiaj nie był do końca pewnym. Ten sam - niby nie groźny - aktor niemal pozbawił go życia poważnie raniąc w nierównym boju. Stirlandczyk miał świadomość, że detektyw mógł już dawno rozgryźć ich maskaradę jednak... Jeżeli był tym za kogo się podawał nie mieli się czego obawiać.


W końcu grupa przyjaciół wyruszyła wozem w kierunku Miasta Białego Wilka. Ich narada nie była czczym gadaniem i ekipa zmobilizowała się mając świadomość, że towarzyszył im podejrzliwy detektyw. Pogoda nie napawała optymizmem. Było raczej szarawo, a wiatr zacinał niemiłosiernie. Cedric - pomimo przeciwności losu - postanowił chwycić los w swoje ręce i zagadnąć śledczego.

- Jak śledztwo, Herr Oswaldzie? - zapytał Cedric widząc znajomą postać. - Wraca Pan może do swego klienta zdać mu raport? Chyba zmierzamy zatem w tym samym kierunku... - dodał rzemieślnik z lekkim, życzliwym uśmiechem.

- Śledztwo to ja prowadziłem ostatnie pół roku. - odparł konny do piechura, który odłączył się od kompanów na wozie i dreptał obok detektywa. - Szkoda, że żaden adresat odebrać pisma nie chce, Herr Winkel, oh przepraszam… - teatralnie zakrył usta. - Herr Engel.

- Hehehe… - zaśmiał się Cedric zupełnie nie przejmując się insynuacjami detektywa. - Pan von Stern najwyraźniej nie szczędzi złota na usługi śledczych. - powiedział po chwili Engel. - Po niepowodzeniach coś nowego ma Herr na oku czy będzie kontynuował śledztwo? Apropo listów akurat jestem kaligrafem więc na przykład list do ukochanej w promocyjnej cenie ozdobię.

- Masz pan dar ozdabiania kłamstw i pewnie bym uwierzył, gdybym pewny nie był. Herr Eryk i Edmund uprzedzili mnie o pańskim talencie.

- Ja natomiast wierzę bez przekonywania, że byłby Pan doskonałym bajkopisarzem. Pisałby Herr ciekawe utwory, na przykład… Była sobie kiedyś wesoła gromadka wieśniaków ze Stirlandu. Szkoda, że nie ma Pan nic nowego jeżeli chodzi o śledztwo od naszego pierwszego spotkania. Wielka szkoda. - powiedział Cedric po czym wartko podbiegł ku wozowi zostawiając w tyle konnego. - Śledztwa to coś więcej niż podejrzenia i przypuszczenia.

Armbruster odprowadził wzrokiem człowieka i spojrzał na krasnoluda.

- Ja rozumiem, że mogą być łowcy wciąż szukający kultystów z Franzenstein, a i może wrogowie na ich życie nastający… Lecz ja żadnym z nich. Herr Eryk hojnie zapłacił za zlecenie. Szkoda, że reszty zapłaty mogę się przez upór wasz nie doczekać. - okrył się szczelniej płaszczem przed deszczem.
 
Lechu jest offline  
Stary 01-10-2018, 01:48   #10
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Pflugzeit, 2525 roku K.I.
Wielkie Księstwo Reiklandu,
Altdorf




Psia pogoda oraz wierny Oswald Armruster towarzyszyli, i do Worlitz, i do Grunburgu, miejsca które znali już całkiem dobrze bywając w nich tak pięć lat temu, jak i minionego lata. Z Grunburga ruszyli na północny zachód ku Altdorfowi, mijając po lewej stronie owiane odwiecznym mitem mgły kurhanów Uberogenów i nowonarodzoną legendą o Franzenstein, falujące Hagercrybs. Mijali co kilka dni patrole strażników, a już na trakcie z Bogenhafen, to i ruch był w obie strony wozów pocztowych, karet, dyliżansów tak się czasem spieszących, że reszta jak na umówiony sygnał schodziła na pobocza, by unikać złamanego karku i obryzgującego błota spod pędzących podków i okutych kół.

Z przyczyn wiadomych Chłopcom z Biberhof, trzymali języki w gębach skrytych w cieniu kapturów, ino baczniej strzygąc uszami w wiecznej gotowości. Otuchy dodawały słupy ogłoszeniowe przy rogatkach, gdzie karykatur swych podobizn pod wodzą herszta kultystów Winkela, się nie dopatrzyli.

Miasto wysokich krasnoludzkich murów, ze strzelistymi ku niebu, charakterystycznymi wieżami, niezmiennie stało otoczone kanałami i mokradłami Talabec i Reiku. Przy bramie Altdorfu, gęsto oklejonej obwieszczeniami i listami gończymi, z ulgą nie zauważyli swoich prawdziwych nazwisk. Bogatsi w otuchę, a ubożsi o korony wydane na podatki drogowe, wtoczyli się wozem we wrzący, niczym rozgrzebane mrowisko, tłum stolicy. Świerzbiący fetorek, który zalatywał od murów już spod lasu, wewnątrz stolicy zamieniał się z żyjący swym życiem smród cywilizacji. Szczęściem była wiosna. Latem cuchnęło znacznie gorzej.




Krzywe, wąskie i brudne ulice Altdorfu wypełnione były za dnia, mniej nocą, stłoczonymi orszakami zdającymi się zmierzać ku sobie tylko znanym miejscom przeznaczenia. A barwny był to tłum i kosmopolitański. Biedni i bogaci, chłopi, mieszczanie i szlachta, nawet widok cudzoziemców lub magów w biały dzień, był równie powszechny jak elfów, które zajmowały dzielnicę przyportową. Mosty i mosteczki łączyły poorane kanałami miasto i liczne wysepki. Od drewnianych kładek łączących sąsiadujące domy ponad strumieniami szamba, po solidne kamienne konstrukcje, napędzane maszynami parowami, zwodziły się nad korytami rzek tak głębokich, że oceaniczne okręty żeglowały swobodnie. Ślad inżynierii krasnoludzkiej wpadał w oku, niemal równie często jak świątynie Sigmara, których nie sposób było nie trafić rzucając na oślep byle heretykiem w dowolnie wybranym kierunku. Jak dzielnicę imperialnych Dawi, tak i swą miały niziołki oraz ogry. Kapłani i kupcy, dyplomaci, pielgrzymi, rzemieślnicy, zbrojni, studenci, uczeni, awanturnicy, słowem rzesze niezliczonych mieszkańców z każdych stron Imperium i całego cywilizowanego Statego Świata, mieszały się w stołecznym kotle Altdorfu, tak jak niezliczone bestie z całego świata żyły razem za kratami Imperialnego ZOO.

I Oswald Armbruster też tam był.




Z nieba w szpaler wysokich kamienic, zanurkował czarny ptak ponad głowami wszystkich na ulicy. Kobiecy głos przebił się przez miejskie odgłosy gwarnej gawiedzi.

- Aaaaaa!!!!! - krzyknęła. - Łapać złodzieja! Łapać!

Kruk, wrona, gawron a może przerośnięta kawka? Z błyszczącym w szponach przedmiotem, zawadiacko bijąc skrzydłami odlatywała czarna sylwetka złodziejaszka! A w ślad za nią pogróżki, gwizdy i śmiech krótki, tonący w zgiełku codzienności.




Na rynku kupić można było chyba wszystko, a zwłaszcza czego nie spodziewało się zobaczyć lub planować, a nawet wyobrazić. Kramarze prześcigali się w zachwalaniu towarów, prezentowali wyroby, ich zastosowanie, usługi i próbki. Artyści i aktorzy grali skupiając wokół siebie zainteresowanie gapiów, mówcy porywali płomiennymi przemówieniami, lub śmieszyli do łez. Ogłoszeń o pracę było bez liku i niemożliwością wręcz było uchodzić za bezrobotnego, nawet żebracy mieli pełne ręce roboty.




Na tablicy jednak był, a jakże. Wisiał krzywo pośród innych, brudnych i nowszych galerii zakazanych gęb groźnych przestępców, bandytów, zdrajców i heretyków, ich znajomy, stary, wyświechtany wiatrem i deszczem, wyblakły słońcem, zbiorowy list gończy kultystów z Franzenstein. Winkiel, Szchlachter, Hammerfist, Rdestobrody i Kanincher w złowrogiej krasie. Młody strażnik miejski właśnie zrywał go niespiesznie. Potem resztki na ścianie posmarował klejem i przykrył zupełnie innym wizerunkiem, plakatem traktującym o „Czarnym Złodzieju”, za którego to ptaka złapanie, pewna arystokratka płaciła równe sto koron.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 01-10-2018 o 02:18.
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172