|
Arnold Arnold wrócił pamięcią do umowy zawartej z hurtownikiem w Wurzen. Faktycznie za miesięczne opóźnienie w dostawie jego zamówionego ładunku wełny powinien móc ubiegać się o odszkodowanie w wysokości około dziesięciu procent zakupu, przy czym, jeśli doszło do niego przez działanie czynników niezależnych od hurtownika (a takich w obecnych czasach nie brakowało) mogło to być znacznie utrudnione. No i dochodziły do tego same koszta wyegzekwowania należności od przedsiębiorcy z innej prowincji... Cóż, robienie geszeftów w powojennej rzeczywistości nie było proste. Tak, czy inaczej, cena zakupu była tak korzystna, że w ogólnym rozrachunku nie powinien być stratny, co najwyżej nic by nie zarobił. I tą sprawą postanowił się właśnie zająć, wypytując sprzedawczynię o źródło jej towarów. - A bo ja tam wiem, czy ta moja taka dobra. - skrzywiła się. - Zdzierają srogo z biednego człeka, a same tkaniny takie, że o... Patrzy panicz - uniosła kawałek materiału, który faktycznie nie wydawał się sporządzony zbyt dokładnie, a i kolor był jakiś lekko wyblakły. - A to i tak druga partia, którą mi wcisnęli, pierwsza była jeszcze gorsza. Mimo marudzenia dała mu w końcu namiary na zakład tkacki Verschnautza, który niestety był mu już znany i produkował raczej produkty średniej jakości, zapewne nie mieliby zapotrzebowania na cały ładunek najprzedniejszej wełny, ale może wzięliby przynajmniej część? Marius Przeklętą mgła najwyraźniej nie miała zamiaru ulotnić się z miasta. Gdzieś w górze nieśmiałe wiosenne słońce już wędrowało po niebie, ale jego promienie nadal nie rozświetlały wąskich uliczek. Coraz to z mgły dochodziły różnego rodzaju gniewne nawoływania i krzyki. Jeśli jego siostra faktycznie błądziła gdzieś w tym zasnutym bielą labiryncie mogła być w prawdziwym niebezpieczeństwie. Szansa na spotkanie 15% d100=69 brak Parę razy mijali grupki posępnie wyglądających osiłków, jednak, czy to za sprawą efektu odstraszającego towarzyszącego mu Dużego, czy po prostu z braku chwilowej ochoty, żadna z nich nie raczyła zaczepić Mariusa i jego towarzysza. O tym, że byli blisko celu uprzedziła ich kakofonia biadolenia i jęków. Plac przed Świątynią Przenajświętszej Panienki Shallyi pełny był cierpiących i potrzebujących. Wśród nich kręciły się jak w ukropie liczne sylwetki akolitek oraz świeckich pomocników świątyni. Ktoś w kącie kaszlał okropnie, jakby chciał wypluć swoje płuca, gdzie indziej niewielka grupa obszarpanych sierot zanosiła się nieskładnymi, piskliwymi modlitwami do bóstw wszelakich. Minęli trójkę mężczyzn wyglądających na weteranów zeszłej wojny. Jeden podpierał się na improwizowanych kulach, dyndając ponuro obwiązanymi kikutami, drugi przypadł do nich, jak gdyby w swoim oszalałym umyśle bezbłędnie wyczuwając, że tam nie pasują. - On nadchodzi! Zbliża się! Pan Końca i Początku! Siewca Odrodzenia!!! - zawył opętańczo, opluwając brudną przeszywanicę, na której nadal widoczny był przetarty symbol Ostlandu. Duży, bez żadnych ceregieli odepchnął go na bok, tak że wariat potknął się i spadł prosto na trzeciego ze swoich towarzyszy. Ten miast gałek ocznych miał tylko podrapane paznokciami, ziejące pustką dziury. Przepchnęli się do przodu, ale nie wyglądało to zbyt obiecująco. Przed drzwiami tłum był jeszcze bardziej skupiony. Ludzie wyglądali jakby stali tam już sporo czasu, czekając na swoją kolej, albowiem i w środku najwyraźniej podejmowano się różnorakich zabiegów i konsultacji. Nigdzie nie zewnątrz nie było widać siostry Brigitt. Cóż, wyglądało na to, że było coraz gorzej. Jeszcze rok temu dało się dostać normalnie do środka, a na zewnątrz siedziały jedynie grupki proszalnych dziadów. Wojna wiele rzeczy zmieniła. |
Arnold układał w głowie scenariusze zgodnie z tym co zasłyszywał od przekupki. Faktycznie, Verschnautz'eowie szli po taniości. Ciekawe jak długo jeszcze będą unosić się na wodzie. Mniejsza, miał cały ładunek do sprzedania. Jaka szkoda, że drugie stoisko gdzie dostałby lepsze namiary było oblegane przez szlachcianki. Nie mógł się zbliżyć, bo to by zostało odebrane jako nachalność... przeklęte konwenanse! |
Zapytana kobieta pokiwała szybko głową. - Szlachetne panienki jakieś spoza okolicy... Pooglądały, poobracały, pomacały, ale nic nie wzięły. Po prawdzie to się im nie dziwię, szlachta porządnie się powinna nosić, a nie oblekać w takie o... - wskazała swoje wyroby - ...za przeproszeniem szmaty. A tu aż szkoda słuchać, jak kombinować im przyszło. Gadały, że niby chcą obaczyć wszystko co najprzedniejsze i najdroższe, ale jak im cenę rzekłam, to się krzywiły i ku tym gorszym chwytały. Rzeknę wam, smutne czasy po tej wojnie, wszystko na głowie! - oburzyła się. - Winno być jak Sigmar ustalił, szlachta bogata, bo nas piersią przed wrogiem chroni, a my, jako przystało na prostaczków, biedni. Bo taki zawsze był porządek. Zgadzacie się chyba ze mną, co? - łypnęła na niego okiem. Więcej się od niej nie dowiedział. W porcie powoli robiło się coraz bardziej tłoczno, pora była, by ruszać w drogę. Droga nie powinna zająć im więcej niż dwa dni, toteż i zapasy udało się załatwić szybko. Ino jego kozacki towarzysz Borys jak zwykle grymasił, bo i do miejscowych przysmaków się nadal nie przyzwyczaił i wszystko mu się nijakie i nie warte wydatku wydawało. Barka była już niemal gotowa do drogi, gdy zauważył machającego do niego... Cóż, z braku lepszego wyrazu, można by rzec, że mędrca. Starszy mężczyzna wyglądał na jakiegoś bakałarza, czy innego akademickiego belfra. Takich w mieście nie brakowało. Ubrany był w powłóczyste fioletowe szaty obszyte futrem, które może i byłyby imponujące, gdyby nie liczne ślady po niezbyt wprawnym cerowaniu na całej ich długości. Na krzywym nosie dzierżył niewielkie okularki. - Wyście właścicielem tego... ugh... wehikułu? - zmierzył barkę podejrzliwym wzrokiem. Od dziobu aż po rufę. - Mi w dół rzeki trzeba, nie zabieracie może aby przypadkiem pasażerów i ładunku, hę? - co chwila przechylał okularki, by nacentrowane były na rozmówcę i intensywnie mrużył oczy, co świadczyło raczej o tym, że bez nich był ślepy jak kret. - Magister Hupfnudel, me miano, możeście o mnie słyszeli - chrząknął i trochę się wyprostował, jakby to miało cokolwiek w rozpoznaniu pomóc. Wiedza encyklopedyczna d20(-4 trudny)= 5 sukces I faktycznie, jakimś cudem Arnold kojarzył. Nie z widzenia, ale z zasłyszenia. Magister Tymotheus Hupfnudel, jeśli dobrze pamiętał, badacz spraw nadnaturalnych. Swego czasu chętnie goszczony na różnych dworach pomniejszych szlachciców jako kuriozum, później jednak wypadł z mody i mało kto go zapraszał, czy czytał. Raczej nigdy nie był brany na poważnie jako naukowiec. |
|
Arnold - Znaczy, że mnie znacie? - wydawał się wyraźnie zaskoczony, ale i uradowany. Szybko jednak chrząknął i przyjął wyraz nieudolnie udawanej obojętności. - Ależ, oczywiście, że mnie znacie! - dodał, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. - Pewnikiem nadal moje teorie wykładane są po wszystkich znaczniejszych uniwersytetach... Spojrzał na Arnolda wyraźnie przychylniej. - Po prawdzie, to nie wiem jak daleko przyjdzie mi się udać. Widzicie, będę przeprowadzał w czasie podróży pomiary... - dodał ostrożnie, rozglądając się uważnie wokół. - Co zaś tyczy się kajut, to wasza propozycja brzmi zadowalająco - ogłosił łaskawie. - Widzicie, w tym wieku organizm już niezbyt dobrze przyjmuje noce niespędzone w porządnym łóżku. Wszystko inne poza waści kajutą z pewnością odbiłoby się na moim zdrowiu. Wierzę w to, że zadbaliście tam o należyte, odpowiednio miękkie posłanie... Nagle sobie coś przypomniał. - Tyle, że jeszcze dwóch żaków mam. Ale oni chudzi jak szczapa, mało jedzą, ruszać się za dużo nie muszą i nic im praktycznie do życia nie trzeba. Z pewnością na nich miejsce w ładowni, czy gdzie tam, znajdziecie. Jak trzeba będzie to i na górze, na tym, jak to tam się zowie, pokładzie spoczną na noc. - machnął ręką, jakby to był nic nie znaczący temat. - A sam ładunek też niewielki, iście jak trzy trumny z kształtu i pewnikiem też i wagi. Arnold przekonywanie d20(+5 za rozpoznanie magistra)= 7 sukces - No dobrze, niech i tak będzie, widać, żeście człowiek nauki, tedy wam jednemu pozwolę zajrzeć do ładunku. Obiecać ino będziecie musieli, że unikatowe dziwa, które tam ujrzycie honorowo w sekrecie zachowacie. Niejeden z moich wścibskich kolegów pewnikiem mordować byłby gotów za tę wiedzę, a i w samej monecie one niejedną wieś z zamkiem warte są, jeśliby odpowiednio wtajemniczonemu kupcowi je sprzedać. Najlepiej by było byśmy oględziny już na wodzie przeprowadzili, co by żaden szpieg z jakiegoś okna nie mógł podejrzeć. Jeszcze raz przyjrzał się Arnoldowi i choć bakałarz starał się to ukryć, to widać po nim było, że trzyma go w bardzo wysokiej estymie, za to, że młodzieniec zechciał go rozpoznać. - Zabierzecie mnie ile będziecie mogli. Po prawdzie to rozważałem wynajęcie całej łodzi na moje potrzeby i do miejsca, które zechcę wskazać, ale szkoda byłoby nie skorzystać z towarzystwa tak zacnego młodego uczonego. Co zaś tyczy się złota, to gotów jestem zapłacić i dziesięć koron za dzień podróży! Wszak na dobru nauki nie należy oszczędzać! Proszę, nie obrażajcie mnie tylko, odmawiając ich przyjęcia! |
Dopiero teraz dotarł do Mariusa prawdziwy rozmiar tragedii na północy; jak wiele szczęścia miał Ostermark! Przez moment poborca rozważał rzucenie w tłum garści miedziaków, jednak opcja ta nie gwarantowała dotarcia do Brigitt. Skinął Dużemu, po czym uważnie przyjrzał się nowicjuszom. Wybrał kobietę pracującą przy kobietach i dzieciach, po czym mruknął do Dużego: -Łuskamy Łuskanie polegało na takim wzajemnym ustawieniu się Mariusa i jego pomocnika (lub pomocników, gdy nimi dysponował), że osoba “łuskana” znajduje się naprzeciwko poborcy, a linię wzroku do najbardziej dominującej osoby lub wydarzenia w okolicy blokuje pomagier Mariusa. Czasem, jeżeli chodziło o osobę strachliwą, pomagier raczej stawał za plecami lub w miejscu, gdzie prowadzić mogła droga ucieczki. Dziadek, jako były wojskowy, lubił to tym mówić jako o pokojowym oflankowaniu. -Siostro, jesteś potrzebna teraz. - zwrócił się do wybranej i “wyłuskanej” nowicjuszki. - Siostro, spójrz mi w oczy. Kobieta i dzieci są w niebezpieczeństwie. Pójdź od razu do siostry Brigitt i szepnij jej, że jej pacjentka i dzieci którym pomogła wyjść na świat potrzebują jej pomocy. Nazywam się Wallenberg. Poczekam tutaj. Czy mogę w czymś pomóc? - ostatnie pytanie było obliczone na to, by deklaracją pomocy osłabić ewentualne wahania nowicjuszki. |
Von Thohrnl przypatrywał się uczonemu szacując wszystko w głowie. Warunki nie były złe jak na standardowy kontrakt przewozowy. Były nawet całkiem niezłe. Musiał jednak sprostować parę spraw. Nie wiedział czy Tymotheus miał wprawę w życiu na łodzi, ale jego pomagierzy, znaczy się żacy, pewnie mieli jeszcze mniejsze. |
Marius Marius przekonywanie d20=4 sukces Dało się poznać, że nowicjuszka przywykła była do bycia zagadywaną. Z pewnością zaczepiano ją wielokrotnie każdego dnia, chcąc zyskać priorytetowe traktowanie dla swoich problemów. Wyglądała już jakby odruchowo chciała wskazać gestem, że nie ma teraz czasu, jednak coś ją powstrzymało. Czy to za sprawą urzędniczej prezencji Mariusa, czy też zgoła odmiennej prezencji towarzyszącego mu osiłka, postanowiła oderwać się na chwilę od potrzebujących i zaszczycić go chwilą rozmowy. - Siostra Brigitt... - zaczęła ściszonym, ostrożnym tonem, który świadczył o tym, że nie za bardzo wolno było jej o tym mówić. - Skoroście jej znajomi i o rzecz wielkiej wagi chodzi, to wam powiem... Nie ma jej teraz. Musiała udać się poza miasto, do Mirki... To taka kislevska osada, bardziej obóz, nieopodal Bechafem, pewnie słyszeliście. Wybaczcie, ale nie wolno mi mówić nic więcej. Ma wrócić na dniach, przekażę jej żeście o nią pytali. Jeszcze raz zmierzyła Mariusa wzrokiem, wodząc spojrzeniem po jego modnym, zadbanym odzieniu. - Jak widzicie, ciężkie czasy nastały, jeśli pomóc możecie panie, to każdy dat... Zamarła zaskoczona i wskazała mu niewielki pochód. Na plac wkroczyła grupka zakapturzonych, przygarbionych zmęczeniem kobiet. W jednej z nich poborca rozpoznał Siostrę Brigitt. Gdy odwróciła się w jego kierunku poznał po jej twarzy ogromny wysiłek i smutek. Wydała parę poleceń towarzyszącym jej akolitkom i pomocnikom, po czym zaczęła się kierować do wejścia świątyni. Ledwo utrzymywała się na nogach. Arnold Uczony posłusznie kiwał głową, gdy kupiec wymieniał wszelkie reguły podróży, ale nieciężko było dostrzec, że myślami był już zupełnie gdzie indziej. Rozmyślał już zapewne o swoich eksperymentach i czekającej go sławie. Roztargniony i przywołany do porządku potrząsnął tylko nieobecnie głową i wyciągnął zza połów szaty pękaty pulares. Odliczył złoto. +40zk - Zapewniam, iż będzie to wspaniała przygoda w służbie nauki! Rzeknę wam, że to nie może być przypadkiem, iż wy i ja... Z pewnością całe przedsięwzięcie cieszyć się musi błogosławieństwem Vereny! - stwierdził z zapałem, machając już do czekających po drugiej stronie placu uczniów. Faktycznie byli chudzi i bladzi, jeden z nich, blondyn z kręconymi lokami miał dziwnie rozbiegane spojrzenie, drugi o długich czarnych, opadających na ramiona włosach potrząsał głową, jakby w rytym jakiejś słyszanej tylko we własnej głowie gwałtownej muzyki. Starali się przynieść skrzynie, ale chuderlawe członki niezbyt im w tym pomagały, coraz to przystawali i odstawiali je na ziemię, by dać mięśniom odpocząć. Oglądający to wszystko Hans Zimmer, towarzysz Arnolda prychnął szczerze rozbawiony. Reszta jego kompanów też na chwilę przerwała pracę na pokładzie, bo widok to był iście pocieszny. - Wstydu mi tylko narobią, urwisy. - mruknął uczony, widząc reakcję załogi. - Szybciej na bogów! Bo stypendium wam obetnę! - zawołał w ich stronę, co dało tylko tyle, że pospiesznie podnieśli skrzynię i z wielkim wysiłkiem przenieśli ją dwa metry dalej, nim znowu musieli odpocząć. W końcu z pomocą załogi udało im się wszystko załadować. Byli gotowi do podróży. |
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:24. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0