Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-10-2018, 17:07   #1
 
WielkiTkacz's Avatar
 
Reputacja: 1 WielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputację
[Warhammer II] Liczmistrz

Prolog


Wilgoć była wszędzie. Zdawało się nawet w jego zupie, bo ta wcale nie pachniała lepiej. Bogowie tylko wiedzą, co jeszcze dołożył tam od siebie kucharz. Nie chciał wiedzieć. Zamoczył łyżkę, nabrał powietrza i na wdechu podjął pierwszy łyk mazi, którą miał w misce.

Ukhheee...blee...ekhe...khe! - wypluł całą łyżkę, którą wsadził do ust, dopływając jeszcze śliną - to żeby mieć pewność, że nic nie połknął. Smakowało paskudnie.

Więzienne jedzenie odkąd pamiętał nie smakowało najlepiej. Każdy wieczór był taki sam. Służba więzienna przechodziła długim korytarzem i przy każdej celi zostawiała, to gówno nazywane jedzeniem. W tle akompaniowała im kapiąca woda i klekoczące u pasa ‘rzeczy służbowe’. Czasami jakiś nadgorliwy szczur piszczał przeciągle z błaganiem o litość na samą myśl o pomyjach z miski. Potem zapadała cisza. Przerywało ją jedynie mlaskanie i gdzieś w oddali kapiąca woda. W końcu kolejno krzyki, jęki i zawodzenia. W końcu przychodził czas na ostatni obchód, który należał do samego sierżanta. Zawsze te same procedury: otworzenie drzwi z hukiem, ciężki krok i kolejno odliczanie. Pałka zawsze uderzała w kraty okutą metalem stroną, co miało na celu chyba jedynie zirytowanie ‘gości’. Ten wieczór był inny.

Wszystko się zgadzało: krople wody, szczury, smród z miski, stęki, jęki i zawodzenia… Nie zgadzał się krok sierżanta i to że drzwi wcale się nie otworzyły. Zobaczył cień na posadzce. Był karykaturalny, powyginany w każdą możliwą stronę świata, jakby złożony z wielu kształtów i jednego zarazem. Z różnych części ciała wystawały kolejne - mniejsze. Kształt był postury dorosłego wojownika i to takiego, który przyłożeniem topora powala konia w galopie - pomyślał i cofnął się w najdalszą część celi. Nikt nawet nie jęknął, więc albo wszyscy nie żyją, albo są tak przerażeni.

Postać zatrzymała się. Widział jej cień odbijający się na posadzce. Chciał sprawdzić kto to, ale nie miał na tyle odwagi. Nawet wsparcie wszystkich Bogów jakich znał, nie przekonało go do sprawdzenia sytuacji. Posadzka mieniła się wszystkimi znanymi mu kolorami, a nawet takimi których nigdy nie widział na oczy. Wszystko zdawało się falować przed jego oczami. Deformować, jakby rozmywać i zlewać na nowo. Nie wiedział już czy to rzeczywistość czy sen. W dali, jakby z otchłani, której nie mógł pojąć rozumem usłyszał głos istoty mówiący do kogoś w innej celi…

Twoje modlitwy zostały wysłuchane śmiertelniczko. Wielki Architket pozwoli Ci żyć, ale w zamian oddasz mu duszę z gór...


Ten wieczór był inny. Ten wieczór był ostatni w jego życiu.




W poszukiwaniu sławnego nieboszczyka

Grunére jesienią nie różniło się wiele od innych osad w Księstwie Parravon. Trakt mienił się od różnobarwnych liści. Lasy jedynie w bliskiej okolicy nabierały jesiennych barw, gdyż w wyższych partiach przeważały drzewa iglaste, a Athel Loren rządzi się swoimi prawami natury, której człowiek nigdy nie pojmie. Z domostw wieczorem dało się słyszeć głos mieszczan - bawiących się dzieci, śmiejących rodziców, czasami ktoś krzyknął lub przegonił sierściucha z posłania. Z pastwiska chłopi spędzali owce, niecierpliwiąc się na strawę i napitek. Strażnicy patrolowali okolicę z nadzieją, że nie spotka ich nic złego.

[MEDIA][/MEDIA]

Jesień w tym roku jednak była inna. Od wielu dni do miasteczka ściągało wiele podejrzanych i dziwnych osobistości, zwiastujących niechybnie same problemy. To za sprawką tego ogłoszenia od Przeora z La Maisontaal. Wywróży on z tego jakie kłopoty na nas wszystkich. Diabły i elfy z tego przeklętego lasu wygoni może. Takie i inne zdania można było usłyszeć również od kilku dni w lokalnym przybytku Pod Rannym Jeleniem, na którym z resztą również wisiało owo ogłoszenie:


Cytat:
Do przeszukania pobliskiego obszaru Gór Szarych, w celu odnalezienia Krypt, Kurhanów i tym podobnych reliktów zamierzchłej przeszłości.

Poszukiwania prowadzone będą przez małe grupy i każda z nich przydzielony mieć będzie określony obszar, który musi zbadać, przeszukać i naszkicować plany. Następne czytelnie i dokładnie trzeba opisać wszystkie ciekawe miejsca, które zdołano odkryć.

Potrzebne będą umiejętności związane z tropieniem, przeszukiwaniem, rysowaniem map i przeżyciem w dzikich ostępach, ponieważ każda grupa polegać będzie musiała na własnych zapasach, a także bronić się przed wszelkimi niebezpieczeństwami i wrogami.

Dobra płaca z premią za każde odkrycie! Pytać o Jean-Louisa Dintransa w Klasztorze La Maisontaal
.
 
WielkiTkacz jest offline  
Stary 29-10-2018, 18:09   #2
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację

Elvira wreszcie dotarła do bezpiecznego miejsca. Tu władcy z ziem Imperium nie mogli jej dosięgnąć. Wkroczyła pewnym krokiem do sali jadalnej i zaczęła się rozglądać. Widziała miejscowych patrzących obojętnie w jej kierunki i przy stoliku przy kominku.
Przy kominku na ławie siedziała rudowłosa dziewczyna, widać było, że bywalcy trzymają się od niej z daleka. Ta spokojnie żuła kawałek mięsa a w ręce trzymała ulotkę najwidoczniej próbując rozszyfrować co jest na niej napisane.
Wesinge zdjęła hełm i na jej ramiona posypały się czarne, długie włosy. W świetle ognia tańczącego w kominku było widać, że wśród prostych i falujących włosów widać gdzieniegdzie pasemka szarych włosów. Kobieta podeszła przy dźwiękach trzeszczącej z cicha skórzanej kurtki do siedzącej rudowłosej.
- Można się dosiąść?- Zapytała miłym, ciepłym głosem.
Ruda odwróciła głowę szybko niczym spłoszony ptak w lesie, w pierwszej chwili żołnierka mogła zobaczyć błysk lęku ale kiedy dziewczyna opatrzyła druga kobiete znikł.
- Zapraszam. - odpowiedziała grzecznie i przesunęła miskę z jej mięsiwem na druga stronę robiąc więcej miejsca na ławie.
- Dziękuję.- Odpowiedziała czarnowłosa wciąż patrząc na rudowłosą.
- Co tak kłopocze Ciebie? Widzę żeś z tą kartką masz problem.- Zagaiła stawiając plecak na krześle obok i samej siadając na wprost dziewczyny z burzą loków.
- Krążą plotki o pracy w klasztorze La Maisontaal, podobno dobrze płacą i jest to praca w terenie przy tworzeniu map okolicy albo pilnowaniu tych co będą je robić…- odpowiedziała kobiecie, po czym zmarszczyła nosek i dodała z lekką irytacją w głosie - … ale to tylko plotki a ja nie umiem czytać więc nawet nie wiem czy to samo jest napisane na ulotce czy ci co mi o tym powiedzieli coś pokręcili. Umiesz czytać?
Kobieta o czarnych włosach podniosła głowę i zaczęła przyglądać się kartce trzymanej w dłoniach przez rudowłosą.
- Czytać nie potrafię, ale mapy kreślić potrafię.- Kiwnęła głową po czym rozejrzała się po sali.
- Pokaż.- Wyciągnęła dłoń i gdy gdy otrzymała ogłoszenie wstała i podeszła do gospodarza.
- Co tu jest napisane gospodarzu?- Zapytała i szybko dodała. - Dwa złociste poproszę.

Gdy gospodarz potwierdził słowa rudowłosej ta wróciła do stolika stawiając piwa na stole. Jedno przed lokowaną a jedno przed sobą.
- Elvira jestem
- Rowan. - odpowiedziała, biorąc postawione przed nią piwo i unosząc w cichym toaście ku Elvirze i upijając łyk. - Powiedziałaś, że umiesz kreślić mapy. Będziesz ruszać La Maisontaal?
- Tak. W górach spędziłam większość życia i wymagania z ogłoszenia są dla mnie jak spełnieniem życzenia.- Uśmiechnęła się zadowolona i gdy odstawiła kufel po upiciu kilku łyków spojrzała na Rowan.
- A ty też zamierzasz dla mnichów pracować? Może połączymy siły?- Zapytała czarnowłosa.
- Owszem zamierzam, choć nie umiem rysować map to świetnie radzę sobie w lesie. - Rowan rzadko nawiązywała kontakty z miejscowymi. Jakimś cudem kontakt z Elwirą był dla niej na tyle przyjemnym doświadczeniem, że wizja wspólnej pracy i podróży dawała łowczyni poczucie ciepła. Było to bardzo miłe uczucie.
- Myślę, że byśmy się mogły uzupełnić. Poza tym droga do klasztoru może być dość niebezpieczna. Ciekawe czy spotkamy innych chętnych na złoto mnichów.- Zastanowiła się i poprosiła coś do jedzenia. Pogoda nie rozpieszczała a siły trzeba było uzupełnić.
- To mówisz, że w lesie czujesz się jak w domu?- Zagaiła Elvira chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o nowej towarzyszce. Jakoś Weisinger dobrze się rozmawiało z Rowan. Może dlatego, że obydwie w podobnym świecie żyły.
- Tak, właściwie wychowałam się w nim. Mój ojciec był leśnikiem, zamiast w wiosce mieszkaliśmy w pobliskim lesie. - Dziewczyna zaczęła opowiadać o sobie wypytując o podobne rzeczy Elwirę. - Pochodzisz z imperium?
- Tak. Halheim. Wiesz gdzie to?- Odpowiedziała wojskowa i zaczęła wąchać przyniesione jadło przez jedną ze służek.
- Ojciec był sierżantem i osiadł we wsi gdy poznał moją matkę, która pracowała dla wojska jako kartograf. Tak to zdobyłam podstawy wojskowości i kartografii. Gdy zginęli rodzice musiałam zaopiekować się rodzeństwem i robiłam to co umiałam. Niestety przyszedł czas by wyruszyć w świat i oto jestem tu.- Opowiedziała pokrótce i zatopiła zęby w mięsiwie.
- A ty jak tu trafiłaś?- Zapytała po przełknięciu pierwszego kęsa.
- Kiedyś wioskę koło której mieszkaliśmy napadli bandyci, … - dziewczyna zatrzymała się w swojej wypowiedzi na dłuższą chwilę bo wymagało od niej powrotu do dawnych złych wspomnień, potrząsnęła głową - … po tym nie miałam gdzie iść, nie chciałam iść do kolejnych wiosek bo bałam się co tam zastanę więc poszłam głębiej w las. Raczej nie jestem materiałem na mieszczucha wolę otoczenie drzew. Do wiosek zachodzę kiedy czegoś potrzebuje i muszę na to zarobić.
- Rozumiem. Jak coś to ja będę gadać a Ty w dziczy będziesz prowadzić.- Uśmiechnęła się serdecznie i ciepło do Rowan.
- Wiesz czy ktoś się tą pracą już interesował? Ktoś się i kiedy wybiera? Lepiej ruszyć z nimi lub przed by nas robota nie minęła. - Dodała popijając piwem.
- Mhm mówili, że jakiś mnich będzie czekał na śmiałków o brzasku przy wyjeździe z Grunére. Wystarczy, że nie zaśpimy. - Powiedziała pewnie rudowłosa, uśmiechając się do nowej towarzyszki i popijając piwo.
- Nie wiem jak Ty, ale w moich stronach ranne wstawanie było normalnością.- Odwzajemniła uśmiech.
- Masz tu gdzieś miejsce na nocleg? Może we dwie w pokoju by jedna drugą dopilnowała?- Zapytała i wytarła usta o rękaw i rozejrzała się za gospodarzem.
Rowan zakłopotała się trochę, stan jej sakiewki nie pozwalał na takie wymyślne wygody gdyby tak było już dawno kupiłaby sobie nowy garnuszek w miejsce przeciekającego i nie musiała jechać do La Maisontaal.
- Niestety stan mojej sakiewki nie pozwoli mi na takie wygody nawet gdybyśmy się złożyły razem. - powiedziała trochę speszona dziewczyna - miała zamiar spać w stajni, albo we wspólnej sali, ale mogę rano przyjść i upewnić się że nie zaśpisz.
Elvira popatrzyła zdziwiona na dziewczynę po czym zrobiło się jej głupio i skrzywiła się nieznacznie.
- W sumie to nawet dobry pomysł na przykład do stajni na nocleg się udać. Mi wygody nie są potrzebne a w stajni pobudka raczej murowana na czas.- Dodała zerkając na gospodarza.

Na chwilę zapadła niezręczna cisza, jak to często się zdarza przy poznawaniu nowych osób z innymi doświadczeniami i nawykami życiowymi. W końcu Rowan postanowiła zmienić temat na mając nadzieje niezbyt wścibski.
- Twoje rodzeństwo...jako to jest?...
Czekając na zapadnięcie zmroku obie ‘awanturniczki’, rozmawiały. Jakże różne okazały się ich żywota, jedna jedynaczka druga z trójką rodzeństwa. Jedna wychowana w lesie druga w wsi w otoczeniu ludzi. Rowan od trzech lat mieszka głównie w lesie wśród głuszy przyrody i dzikich zwierząt a Elvira w otoczeniu ludzi mieszkających wraz z nią we wsi i domowymi zwierzętami. Rowan była cichą i niepewną osobą w towarzystwie ludzi a Elvira była w tej kwestii całkowicie inna. Postronny obserwator mógłby stwierdzić, że dziewczyny mogłyby się razem skutecznie uzupełniać na szlaku.

Kiedy wyszły do stajni Elwira pierwszy raz mogła zobaczyć dwie rzeczy rzucające się w oczy w ekwipunku Rowan. Jedna to długi łuk, choć to akurat zdarzało jej się widywać nawet u kobiet w miastach i wsiach. Drugi to obusieczny topór oburęczny, który bardziej pasował będąc dzierżony przez wojowników z północy niż młodą rudowłosą kobietę w znoszonych ubraniach podróżnych. Ktoś mógłby pomyśleć że dziewczyna nosi ten oręż dla ozdoby albo z sentymentu ale nie by go tak naprawdę używać. Natomiast Elwira w tylko trochę się w stroju różniła. Także miała podróżne ubranie pamiętające swoją świetność sprzed kilku lat. W ręce trzymała zwykłą wersję łuku a na plecach tarczę osłaniającą kołczan ze strzałami. U pasa wisiał miecz nie wyróżniający się żadnymi zdobieniami. Kurta skórzana oraz hełm trzymany w drugiej ręce były jedynymi zbrojami czarnowłosej.
Gdy jednak rozkładały się w stajni z plecaka Elvira wyjęła błyszczącą zbroję kolczą i zawiesiwszy na jednym z haków przyjrzała się jej szukając śladów uszkodzeń czy rdzy, które od razu wycierała i zabezpieczała.
 
Obca jest offline  
Stary 30-10-2018, 00:49   #3
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Nadchodził świt. Przedwcześnie wybudzony zając zwęszył lisa i jakiś inny nieznany zapach. Zaniepokojony wyrwał się z nory przeczuwając, że szybka ucieczka może gwarantować większe szanse na przeżycie niż tkwienie w miejscu. Był młody więc mógł się mylić. Intensywnie nasłuchiwał i nabierał przekonania, że lis rzeczywiście się zbliża. To podpowiadał mu instynkt. Zapach którego nie znał nie zmieniał się, nie mógł więc też wydawać dźwięków. Być może był niebezpieczny, ale lis stanowił znacznie większe zagrożenie. Poruszył się kilkukrotnie wyraźnie nasłuchując, a za trzecim postojem jego gotowe do ucieczki ciało zareagowało na wyskaujący w powietrze cień. Skok w lewo, a następnie w prawo na chwilę wybawiły go z opresji. W kilku kolejnych skokach rozpędzał się do właściwegoo swojemu gatunkowi biegu, gdy błyskawiczny ruch przygwoździł go do ziemi, a drugi złamał mu kark. Zaskoczony lis zawarczał wściekły, ale nim zaatakował konkurenta ocenił sytuację. Coś ściskało jego zdobycz. Coś dużego, ze sztyletem w dłoni. Nie bał się ataku, ale szybko zrozumiał, że to na co polował nie należy już do niego. Warknął w ostatnim geście niezadowolenia i moment później biegł szukając krewnych swojej ostatniej ofiary.


Yll potrafiła siedzieć bez ruchu dłuższy czas opierając się o drzewo i wdychając zapach lasu. Ten tutaj pachniał słabo, jak każdy las w pobliżu siedziby ludzkiej. Zranione i przetrzebione drzewa, wyzbierane owoce, zaburzony porządek natury zastąpiony nowym porządkiem - ludzkim. Nie miała nic przeciwko temu. Elfy też wprowadzały swoje porządki, ale ludzie ze względu na ten swój stały pośpiech nie przyglądali się temu co i jak zabierali naturze. Jeśli żyjesz krótko, każde lato ma dla ciebie znaczenie. Niszczyli las, który szybko zaczynał niszczyć się sam. Tracił życie i umierał. Jeśli w ogóle zdążył to zrobić przed ludzkimi toporami. Wciągnęła powietrze nosem. Bór w którym przebywała był jeszcze mocny. Czuła siłę starych drzew, które tuż przed świtem otaczała zielona aura zdrowia i bożej łaski. Czuła młodość wzrastających buków, które cierpliwie czekały, aby zająć miejsce starszyzny za dwa lub trzy stulecia. Ich aura skrzyła się seledynem i kipiała energią Ishy. Siły witalne Zwiastunki Świtu wpięły się w te arterie lasu. Czuła jak jej krew napełnia się mocą natury i jej odwiecznym spokojem. Czuła duchy swoich przodków, których mądrość spływała na nią niczym letni poranny deszcz. To było lepsze niż sen i w swojej najpełniejszej formie było dla niej dostępne jedynie tuż przed brzaskiem.

Gdy pierwsze promienie słońca przebiły ciemność lasu wstała i ruszyła do karczmy. Piękny początek dnia. Rzadko kiedy śniadanie samo wpadało jej w ręce. Rozpaliła ognisko przed budynkiem i oprawiła zwierzynę. Zdjętą skórę oddała karczmarzowi, a gdy jej wzrok spotkał się z obudzonym niedawno mnichem kiwnęła tylko głową. Bogini błogosławiła ich wyprawie. Lubiła tego człowieka, który zdawał się rozumieć ją niewiele gorzej niż jej bracia.

Resztę dnia pisała na piasku wszystkie słowa jakimi elfy opisywały naturę chcąc zgłębić, które z nich ma w sobie najwięcej z rwącego leśnego strumyka oświetlanego późnym latem przez południowe słońce. Otaczającą ją aura współgrała z muzyką Hoetha, która unosiła się nad piaszczystą polanką. Pisała słowo, wypowiadała je głośno po wielokroć, czasem zmieniając akcent i szukając dźwięków strumienia, które nosiła w swojej pamięci przez ostatnie lata. Gdy nadszedł wieczór po ciepłej kolacji ułożyła się do snu zadowolona ze swojej pracy.

Kolejny brzask zastał ją siedzącą obok swojego konia i czekającą na swojego cichego towarzysza.
 
__________________
by dru'

Ostatnio edytowane przez druidh : 31-10-2018 o 17:53.
druidh jest offline  
Stary 30-10-2018, 10:19   #4
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Wspólnie "Hakon & Obca"


Rowan obudziła się jako pierwsza i zobaczyła sierżant Weisinger leżącą na stogu siana z zaciętą miną, po chwili i ta obudziła się zrywając do pozycji siedzącej i kładąc rękę na mieczu schowanym po drugiej stronie od ściany.
Rudowłosa łowczyni przeciągnęła się a jej mięśnie wydały trzaskający odgłos. - Hej - przywitała się z byłą żołnierką i w końcu wstała trochę ospale jakby spanie na sianie było dla niej luksusem który nie chciał jej wypuścić z objęć. Chwyciła siodło które robiło jej za podgłówek i podeszła do jednego z koni przywiązanych w stajni. Był to zwierz przeciętny o częstym ciemno brązowym umaszczeniu.
- Któryś z pozostałych jest twój? - spytała żołnierkę przecierając żwawo gniadosza po skórze złapaną garścią słomy.
Elvira otrzepała się z siana wstając i pokiwała przecząco głową.
- Niestety nie.- Dodała zmartwiona.
- To pojedziesz ze mną tylko musimy rozmieścić nasze manatki by ciężar był równo po obu stronach. - Zadecydowała Rowan, najwidoczniej podejmowanie szybkich decyzji nie było u niej problemem.
Elvira chwilę stała zastanawiając się. Po czym sięgnęła po plecak z dobytkiem i zbroją i podeszła do przygotowywanego wierzchowca.
- Zbroja jest ciężka i będzie przeciążać mimo wszystko. Mimo wszystko dziękuję za propozycję bo droga po górach zapewne będzie długa i trudna.- Odpowiedziała i pomogła Rowan przygotowywać wierzchowca.
- Czas na śniadanie jakieś bo po drodze raczej nie będzie możliwości. Wezmę coś na drogę by nie tracić czasu.- Oznajmiła przelatując miejsce swojego nocnego spoczynku.
- Zawsze możesz ją założyć. - Kolejne proste rozwiązanie objuczając konia kolejnymi elementami bagażu do założonego już siodła. Za wychodzącą Elwirą rzuciła, nadal skupiona na pakowaniu: - Będę czekać przed stajnią jak skończę tu szybciej.
- Cały dzień w żelastwie nie jest dobrym pomysłem, ale damy radę.- Uśmiechnęła się i kiwnęła na zgodę.

Po kwadransie Elvira podeszła do stojącej i czekającej Rowan. Wręczyła jej zawiniątko dodając.
- Jajecznice mieli, ale wzięłam grzaną kiełbasę w chlebie. Mam nadzieję, że będzie dobre.
Łowczyni przyjęła bijący ciepłem pakunek i włożyła sobie za pazuchę, po czym podała rękę brunetce by pomóc jej wskoczyć do niej na grzbiet gniadosza. W tym momencie na dziedziniec wjechał fircykowaty mężczyzna i po odgonieniu stajennego powitał kobiety i ruszył do stajni. Elvira odczekała chwilę i gdy usłyszała dziwny tekst prychnęła i wyciągnęła rękę do Rowan i usiadła za nią.
- Lepiej się pospieszmy bo nam odjadą.- Rzuciła i pogardliwym spojrzeniem obrzucił stojącego mężczyznę.
Rowan nie zwróciła uwagi na tą małą reakcje żołnierki, ale zgodnie z prośbą cmoknęła na zwierzę by te ruszyło a potem przyspieszyło kroku roznosząc po jeszcze w miarę pustych uliczkach odgłos końskiego kroku.

Dojechanie do bramy nie zajęło im długo, ot chwila i były przy bramie gdzie rzeczywiście stał już wóz przeora któremu towarzyszyła, elfka.
Elvira jako pierwsza zeskoczyła z wierzchowca. Mimo, że krótko jechały to tyłek bolał. Nigdy nie miała okazji do jazdy konno galopem czy kłusem a pozostałe przejażdżki konno zaliczała w siodle a nie na oklep.
Pani sierżant popatrzyła na elfkę, na mnicha i wóz i zwróciła się do Rowan.
- Spytam się kiedy ruszamy i czy na kogoś czekać jeszcze mamy.-
Łowczyni przytaknęła twierdząco i podprowadziła konia bliżej, ale została w siodle. Wyjeła nadal ciepła kiełbasę z chlebem z za pazuchy i niespiesznie wzięła dwa kęsy. Chociaż bardziej niż jedzeniem jej wzrok wędrował w stronę szpiczastouchej. Pierwszy raz będzie podróżowała z elfem i mimo jej nieśmiałej i cichej natury zaczynała w niej kiełkować zasypać kobietę pytaniami o wszystkie ‘historie’ jakie o nich słyszała..
Elvira przytaknęła a po chwili ściągnęła kurtę i ruszyła do wozu. Stojący tam mnich w towarzystwie elfki obserwowali kobiety z uwagą. Pani sierżant nie mogła się powstrzymać od patrzenia ukradkiem na kobietę z rasy legendarnych elfów i chociaż mogło to komicznie wyglądać szła raźno do człowieka.
- Czy ty zbierasz ochotników do pracy?- Spytała i zerknęła odruchowo na elfkę.
 
Hakon jest offline  
Stary 31-10-2018, 14:38   #5
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Gościnnie Obca,Hakon,druidh, MG

Krajobraz Reiklandu był przepiękny o tej porze roku. Zielone pola, okalające schludne farmy o czerwonej dachówce wgryzały się w zielone połacie lasów, porastających okoliczne wzgórza i doliny. Rzeczki wiły się uroczo, przecinając zielone łąki na których można było zobaczyć wypasane zwierzęta. Miasta, wspaniałe, otoczone murami i wałami ziemnymi, widoczne z oddali symbole potęgi Imperium były prawdziwą dumą reiklandczyków. Wyjeżdżając z Altdorfu najszybszą drogą na zachód, należałoby użyć statku, wielkich, płaskodennych, które pływały po rzekach Imperium wzdłuż i wszerz wioząc podróżnych i ich towary gdziekolwiek sobie tego życzyli. Można było wtedy podziwiać kanał Weisbrucki, symbol kunsztu inżynieryjnego cesarskich konstruktorów, wynalazców i krasnoludów. Weissbruck, z ludnym rynkiem i wspaniałym ratuszem sam w sobie warty był zwiedzania i najpewniej stanowił miłą odskocznię po monotonnym rejsie barką rzeczną. Obrazki te poczęły by się zmieniać na nieco bardziej surowe i im dalej na zachód, tym coraz mniej można było dostrzec ładu i porządku w tej pozornie jedynie spokojnej krainie. Trosreut, warowne miasto będące bramą do płaskowyżu Skaag było siedzibą XIII regimentu piechoty. Można było podziwiać ich, robiących codzienną musztrę na rozległych placach ćwiczebnych dokoła miasta i policzyć nawet namioty, w których mieszkali nowi rekruci. Gwarno w dzień, gwarno w nocy od huku broni, głosu werbli i wojskowych trąbek. Dalej, ciągnąć na zachód można było dotrzeć przez niewielki Gerlbach, siedzący między jedną z odnóg Bogen, a masywem Gerlsacha niczym rozkraczona żaba w kałuży, aż do Wheburga, istnego siedliska rozpusty i zabawy. W licznych tawernach i szulerniach można było przepuścić cały majątek. Domy korzenne i bordele czekały na sakiewki uzależnionych od wszelakich przyjemności i jeden Sigmar tylko wiedział, dlaczego te przedziwne miasto nie zniknęło jeszcze z powierzchni Starego Świata. Surowe góry zapraszały wijącym się na wschód traktem aż to warownego Helmgartu, bramę na Przełęcz Uderzającego Topora.


Podróżni zmierzający tą drogą musieli zdawać sobie sprawę, że opuszczają bezpieczną krainę, wjeżdżając w ziemie obce, niebezpieczne i złe. Przełęcz odsiewała słabych i niezdecydowanych swoją surowością. Kilka dni w siodle, przy wyjącym niczym stado wilków wietrze w wąskiej, wyciosanej niemal toporem przełęczy dawała wycisk najtwardszym. I choć piękno Hochpointe, zachwycało w swojej surowości, u podnóży tego wspaniałego szczytu Gór Szarych zginął już niejeden awanturnik, który zlekceważył straszliwe warunki, panujące w górnych partiach przełęczy. Rozsiane warowne karczmy zapewniały minimum bezpieczeństwa, ale potem każdy podróżny musiał zmierzyć się z surowym i mniej cywilizowanym krajobrazem wschodniej Bretonii. Montfort z jego ubóstwem. Chłopi, niczym niewolnicy, umorusani brudem i żebrzący o kawałek chleba podróżnych, którzy sami wychodzili z przełęczy ledwo żywi, zadowoleni z ogrzewającego ich słońca montforckich wyżyn. Dym z pobliskich kopalń i dymarek bił pod niebiosa, jakby próbując zasłonić brzydotę tej krainy. Na próżno i jedyne, co podróżnik mógł robić to brnąć dalej traktem na południe, ku Parravon. Juinard, Hemmerle, Vingtiennes, niewiele znaczące nazwy na szlaku, brudne i biedne jak całe Montfort, jeśli nie licząc wspaniałych zamków sławnego bretońskiego rycerstwa, które sztukę wyzysku swoich poddanych opanowali na równi z operowaniem kopią. Ziemie Parravonu stanowiły niemalże kwietny ogród w porównaniu z szarością i brązem Montfort. Samo miasto i zamek mogło stanowić powód do dumy niejednego księcia elektora. Ale trakt uparcie szedł dalej, na południowy wschód, ku Grunere.

Erik otarł twarz z kurzu, obserwując z oddali dymy bretońskiego miasta. Grunere. Kilka tygodni w siodle opłaciło się i cel znajdował się już tak blisko. Tyłek bolał od siodła, a nogi...właściwie ich nie czuł, bo bywały dni, kiedy zsiadał z konia jedynie za potrzebą, lub by dać ulżyć koniowi bardziej, nie sobie. W Helmgarcie zameldował się u komendanta, pokazując dokumenty. Chwilę wytchnienia i pogadanki jak wojskowy z wojskowym zapewniło mu glejt umożliwiający przejście przez zaporowe myta i cła na przełęczy. Zielonoskórzy na przełęczy nie wykazali zainteresowania samotnym, uzbrojonym po zęby podróżnym i dali mu spokój, licząc na nieco tłustszy kąsek w postaci jakiejś karawany kupieckiej. I choć omal nie odmroził sobie palców, gubiąc drogę w oklicach Hochpointe, udało mu się późną nocą dojechać do "Głowy Ludwika", jednej z karczm blisko wylotu doliny. Koń chrapał prawie krwią, i rajtar nie mógł przeboleć całych trzech dni, spędzonej bezproduktywnie na piciu zimnego niczym lód piwa, i wcinaniu kiełbasy z kiszoną kapustą. Bretonia nie zachwycała, w swoich podziałach była jeszcze bardziej jaskrawa niż Imperium. Kosmopolityczna dusza Erika buntowała się przeciwko niesprawiedliwości, widząc szubienice i wronie klatki a w nich wieśniaków skazanych za pieczenie chleba we własnym domu. Nic jednak nie mógł zrobić, bo jeśli za tak błahe przewiny wieszano ludzi na żerdziach, można się było jedynie zastanawiać, jakie kary groziły za uderzenie szlachcica? Sprawdził sakiewkę, patrząc smutno na resztki monet. Grzeczności, które okazywano szlachetnie urodzonemu zapewniały obrok i siano dla konia, jednak karczmarzom wypadało zapłacić, nawet jeśli nie mieli prawa o to prosić. Tak nakazywał po prostu święty obyczaj względem prostego ludu, który Erik szanował. Poklepał chrapiącego ze zmęczenia konia po szyi, zachęcając go do jeszcze jednego, niewielkiego już wysiłku i ruszył w stronę miasta.

Erik wjechał na majdan karczmy. Nie miał czasu specjalnie się zatrzymywać, chciał jednak wyszczotkować konia i dać mu nieco wytchnienia. Spieszył się i odesłał stajennego, który widział go wjeżdżającego. Pociągnął wierzchowca za uzdę i wprowadził do drewnianego budynku, w którym oprócz kilku wierzchowców, jakieś dwie kobiety szykowały się sądząc po ich oporządzeniu, na łowy. Lub na wojnę. Minął je, patrząc jak dosiadają razem konia ale spieszył się i nie miał czasu specjalnie się temu dziwić. Wstąpił na moment do karczmy, i po kilku chwilach wystarczających na odmówienie sutych litanii do Sigmara ponownie dosiadł konia i ruszył przed bramę, gdzie widział już zbierającą się grupę różnej maści awanturników. Ponownie spostrzegł obie kobiety na koniu i podjechał bliżej
- Witam - uchylił lekko kapelusza - Czy przypadkiem nie zmierzają waćpanny do La Maisontaal? - zapytał. Jego napierśnik, zakurzony od pyłu gościńca świadczył o długiej drodze, spędzonej w siodle, a na skórzni pod zbroją widać było smugi od deszczu i błota. Skądkolwiek przyjechał, było to najpewniej bardzo daleko.
Ciemnowłosa dziewczyna teraz stała przy mnichu i odwróciła sie na dźwięki oznajmiajace przybycie Erika.
- Przypadkiem zgadłeś waćpanku.- Rzuciła do przybyłego.
Rudowłosa słysząc, że towarzyszka zgodnie z obietnicą była głosem sięgnęła do szyi i zaciągnęła na głowę kaptur, zakrywając tym samym burzę rudych loków. Wcześniej przebywając z żołnierką nie czuła potrzeby ‘krycia się’, ale nawet oględne zaciekawienie sprawiło, że dziewczyna znowu poczuła się niepewnie.
- Wojskowi? Zwiadowcy? - Erik patrzył na długi łuk trzymany przez rudowłosą.
- Nadające się do tej roboty. Tyle Waćpanu powinno wystarczyć na obecną chwilę.- Odpowiedziała prostując się i odwracając przodem do kawalera i bokiem do mnicha.
- Pytam nie bez powodu, bo jako szlachcic i wojskowy pytać mogę. Trwa wojna, a kręci się sporo maruderów, dezerterów i hultajstwa wszelakiego. A to... - wskazał na łuk – nie jest zabawka. A chciałbym wiedzieć, z kim mam sprawę bo zdaje się, będziemy razem podróżować – spojrzał spokojnie na czarnowłosą.
- Na tych ziemiach może się okazać, że nie musisz, ale będę miłą i odpowiem.- Zaczęła Elvira i spojrzała na Rowan.
- Jestem najemniczką i znam się na kartografii a zowią mnie Elvirą.- Przedstawiła się obserwując szlachcica.
- Moja towarzyszka zowie się Rowan i będzie nam tropiła i sprawdzała teren, a Waść może także by się przedstawił bo jeśli chce dołączyć, by wypadało.- Dodała. Rowan nadal się nie odzywała, ale była w pełni podziwu dla nowej towarzyszki zdecydowanie kobieta wiedziała jak się wypowiadać.
-Erik von Witten, do usług - kiwnął głową najemniczce - Czemu nie w rynsztunku pani Elviro? Nie boi się pani grasantów? - zapytał już nieco uspokojony, że nie ma do czynienia z jakimś bandyckim zleceniem.
- Niby waść wojskowy, ale nie do końca. Po co mam w zbroi ganiać po mieście? Poza tym bandytów pod bramami miasta szybko nie uwidzimy. Dla mnie sprawność jest cenniejsza w takich sytuacjach. Jak trza to mam co włożyć.- Poklepała plecak na gniadoszu pod Rowan i słychać było brzęk żelastwa.
- Za to bandyta żaden nie podejdzie, jak żelazo zobaczy. No i opowiadać się nie trzeba kto zacz, jeśli od razu widać - Erik wzruszył ramionami zamierzając pozostać w rynsztunku - Cóż, było miło. Nie zawracam już więcej czasu waćpannom - kiwnął głową i odjechał koniem w stronę mnicha, zamierzając chwilę z nim porozmawiać.
Dziewczyna zrobiła krok do tyłu i stanęła wyprostowana jak struna.
- I co Waść. Teraz przepchniesz mnie jak kmiota?- Rzuciła do nadciągającego von Wittena.
- Nie zamierzam. Chyba, że sobie zasłużysz - powiedział twardo patrząc w oczy kobiety.
Ta przymrużyła oczy szukając w słowach mężczyzny prowokacji.
- To Waś poczeka jak ja skończę rozmowę z Braciszkiem.- Rzuciła i odwróciła się do mnicha czekając na odpowiedź na wcześniejsze pytanie. Mimo wszystko miała rękę w okolicy miecza gotowa do reakcji.
Szlachcic jedynie ironicznie się uśmiechnął pod nosem, pokręcił głową. “Po kiego grzyba daje się kobietom broń…” myślał ale miał to po chwili zupełnie gdzieś. Niech “pani zarozumialska” jak ją już zdążył przezwać w myślach zada swoje pytania mnichowi. W końcu słychać było doskonale.
Elvira czekała, aż mnich się pozbiera z zaskoczenia i zacznie mówić, a sama co chwila łypała na szlachcica.

Braciszek był ubrany w szaty brązowe, przepasane szarym sznurem i ozdobione talizmanem w kształcie rogów jelenia na rzemieniu, był uzbrojony w długą, masywną, drewnianą lagę, na której się wspierał.



Uśmiech i miły wyraz twarzy jaki miał do tej pory nagle znikł i ustąpił minie panicznego poszukiwania pomocy, a wzrok jego utkwił w elfce.


Elfka stała obok swojego konia i przyglądała się wszystkiemu z coraz większym zaskoczeniem. Jej twarz z natury nie wyrażała niczego, ale głowa została zmuszona do szybkiego myślenia. Nie rozumiała do końca ludzkich zwyczajów, ale była przygotowana na te ich krótkie powitania, ściskanie rąk i ukłony. Widząc jednak scenę przed bramą skojarzyły jej się tylko małe dziki rozpychające się między sobą by zdobyć smacznego żołędzia. Próby odtworzenia struktury tej grupy zupełnie się jej nie udały. Zagubiona sięgnęła więc po znane sobie formy rozmowy. Uniosła ręce w geście przyjacielskiego powitania nieznajomych o tym samym statusie i odczekała chwilę, aby wszyscy skupili się na niej, a nie na bracie.
- Witajcie strudzeni wędrowcy. Jestem Yll Zwiastunka Świtu, Dziecko Gwiazd i Słowo Spokoju Klanu z Wzgórz Alarina, której stopa nigdy nie skrzywdziła Szepczących Kwiatów, a Dłonie okazywały Litość. Dłoń w Potrzebie... - przerwała niepewnie i wypuściła powietrze. - Człowiek z którym przyjechałam to brat Op. Wierny sługa zakonu w La Maisontaal, którego dłonie niosą ulgę w cierpieniu. Oddany w służbie i przyjaciel ludzi. Jest moim towarzyszem w podróży, którego miłuję i do którego mam zaufanie. Brat Op, człowiek wielkiej odwagi i poświęcenia złożył śluby oddania swych słów jedynie Bogom, czym zaskarbił sobie wielki szacunek wszelkich dobrych elfów i ludzi - zakończyła jeszcze raz gestem powitania.
- Będzie dla nas wielką łaską usłyszeć z kim będziemy podróżować i komu powierzamy nasze życie.

Braciszek widząc, że elfka przejęła inicjatywę uśmiechnął się i skinął potakująco głową. Podszedł do juków przy swym koniu i odpiął tubę, którą wręczył mężczyźnie, po czym wskazał dłonią kierunek i wsiadł na konia.
Elvira stała jak wryta z otwartą buzią. Nie potrafiła nic wydusić z siebie i tylko odprowadziła wzrokiem odjeżdżającego mnicha po czym zatrzymała wzrok na elfce. Erik spokojnie schował dokument za napierśnik i odbił koniem w jedną stronę, omijając stojącą kobietę, podążając bez słowa za mnichem. Usłyszał tylko za sobą słowa sfochowanej panienki.
- Zasrani szowiniści!




 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 02-11-2018 o 12:20. Powód: zniknięcie grafik.
Asmodian jest offline  
Stary 01-11-2018, 13:07   #6
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

 Karczma Dzikie Wino, Parravon, rano

- Dzień dobry - powiedział niziołkowy kucharz widząc wchodzącego do kuchni Ryżego - Przyszedłeś pomóc mi ze śniadaniem? - zapytał bez zbędnych wstępów. - Wstawiłem już jajka do wrzątku, a w piecu pieką się bułki. Do tego mamy pasztet z zająca, ser i klopsiki w sosie grzybowym.
- Miły ranek
- odpowiedział Marchwiowy. - To gdzie znajdę fartuch? - zapytał rozglądając się po kuchni. Nie szukał wzrokiem niczego konkretnego, ale był ciekaw nowej kuchni. Jak są rozmieszczone stoły, półki, paleniska? Jak są składowane przyprawy, warzywa? Kto wie, jaki ciekawy pomysł dla siebie można wynieść obserwując nowe miejsca. - Ryży Marchwiowy jestem, zapomniałem wczoraj wieczorem Henriemu się przedstawić. A do bułek może jakiś dżem?
- Fartuch wisi przy drzwiach do kuchni, a kuchnia jak widzisz dość skromna jak na tak duży przybytek, ale radzę sobie jak mogę. Wybacz również moje maniery mam na imię Fido.
- kucharz na chwilę zrobił przerwę w rozmowie po to by wyłożyć z pieca świeże bułki. - Są powidła ze śliwek, oraz dżem z aronii.
- Żałuję niestety, nie mam ze sobą naszego rodowego specjału. Następnym razem, gdy będę tędy przejeżdżał postaram się o słoiczek dżemu marchwiowego
- odparł.
- Również tego żałuję przyjacielu ale gdybyś kiedyś wybierał się jeszcze do Parravonu wspomnij sobie o mnie, chętnie spróbuję twego dżemu - powiedział z uśmiechem kucharz. - Ale teraz czas zabrać się do pracy na rozmowę będzie czas później - zakasał rękawy i zajął się przygotowywaniem śniadania. Szło mu to sprawnie, tak sprawnie, że Ryży raczej przeszkadzał niż pomagał świetnie zorganizowanemu kucharzowi. Gdy skończył zadzwonił kilkukrotnie małym dzwonkiem, a nagle w kuchni pojawiło się kilka młodych dziewczyn wynosząc przygotowane jedzenie.
- Dziękuję za pomoc - powiedział Fido i uścisnął dłoń Ryżego.
- Masz teraz chwilkę na rozmowę? - odpowiedział tenże ściągając fartuch. - Jeżeli palisz, to możemy zapalimy gdzieś na zewnątrz?
- Dawno nie paliłem porządnego fajkowego ziela
- Fido uśmiechnął się do Ryżego - zerknę tylko na salę, czy wszystko podano i możemy wyjść na tył budynku.
Wrócił po chwili i zaprowadził Ryżego na małe podwórko otoczone winoroślami, dorodne grona w kolorze purpury i zieleni zwisały na uginających się pod ich ciężarem pnączach. Po drodze zahaczyli o piwnicę, z której sięgnął butelkę wina i karafkę z chłodną wodą. Na środku stała ławka, a przy niej mały stolik, na którym Fido postawił dwa pucharki, do których nalał wino rozcieńczając je wodą.
- Tobie też rozrobić z wodą? - zapytał.
Z kieszeni wyciągnął krótką fajkę, którą nabił zielem fajkowym otrzymanym od nowo poznanego niziołka. Przypalił i zaciągnął się kilka razy, po czym rozsiadł się wygodnie na ławce.
- Tak, poproszę - odpowiedział wojownik wskazując wodę. Rozejrzał się ciekawie, nabijając fajkę. - Gdy jestem w drodze, to na ogół ja kucharzuję. Nie, żeby mi to przeszkadzało - uśmiechnął się. - Ale skoro już gotuję, to chciałem połączyć przyjemne z pożytecznym i nauczyć się czegoś nowego. Wdzięczny byłbym za kilka wskazówek odnośnie lokalnych ziół, które mógłbym zebrać po drodze i użyć do eksperymentów kuchennych.
- Na ogół używam tymianku -
wskazał palcem glinianą donicę, w której rosły zioła - lebiodkę i miętę pieprzową, tymczasem zerwij sobię kilka gałązek, a później dam ci woreczek z suszonymi ziołami, którymi zdobędziesz sercę niejednej kobiety - Fido wyszczerzył zęby w uśmiechu zaciągając się ze swej fajki. Ryży przyjrzał się roślinom. Znał je, chociaż w domu większość z nich musiała być uprawiana w domach, nie na polu.
- Ciekawi mnie, jakie koleje losu przywiodły Cię do pracy akurat tutaj? Mnie na razie bardziej ciągnie wojaczka, ale kiedyś nadejdzie czas, gdy będę chciał zawiesić miecz na ścianie i znaleźć sobie jakieś miłe miejsce do życia. Każda inspiracja jest dla mnie cenna.
- Długo by tu opowiadać, nie ma jednak na to zbytnio czasu, może gdy będziesz wracać przez Parravon uda nam się porozmawiać dłużej. Do Parravonu przyjechałem wraz z wojskiem, będąc kucharzem wojskowym.
- Wydaje mi się, że właścicielka ma już swoje lata. Co zrobisz, gdy jej już zabraknie?
- Swoje lata ma, ale trzyma się nadzwyczaj dobrze, a gdy jej zabraknie
- zrobił pauzę zastanawiając się chwilę rzekł - pewnie pójdę dalej, szukać szczęścia lub zostanę tutaj o ile ktoś porządny przejmie interes pani Joanny.
- Mój ród wyspecjalizował się w uprawie marchwi, stąd zresztą i nazwisko przybrane przez założyciela. A jak to u was wygląda? Gdzie zaopatrujesz kuchnię w warzywa? Jest tutaj ktoś, kto specjalizuje się w dostawach warzyw najwyższej jakości, a marchwii w szczególności?
- Wszystko kupuję na targu od sprawdzonych dostawców
- odpowiedział na zadane pytanie.
- Ah, jeszcze jedno pytanie, jeżeli pozwolisz. Chciałbym się przejść na miasto poszukać jakiś ogłoszeń, płatnego zajęcia dla naszej grupy. Wiesz może, gdzie najłatwiej znaleźć coś takiego?
- Najlepiej szukajcie na targu, w łaźni lub w rejonie zamku
- odrzekł kucharz - tam zawsze można znaleźć ludzi szukających pracowników.
Palili potem przez jakiś czas w ciszy, a gdy tytoń już się znacznie wypalił, Marchwiowy wstał i wyciągnął rękę. - Pożegnam się już. Może faktycznie, gdy będę wracać, znajdzie się więcej czasu.


 Parravon, Targ

Wkrótce dotarł na targ. Z daleka zauważył specyficznego człowieka, ale nie był pewny co do jego płci. Osobnik ten zrywał właśnie ogłoszenia ze słupa. Kto inny może by się tym zirytował, ale ponieważ Ryży i tak nie potrafił czytać, dostrzegł w tym raczej szansę, niż przeszkodę. Skierował się do nieznajomego i jego towarzyszy.
Ursula stała pod tablicą ogłoszeń wyraźnie zestresowana. Obok stał Manfred z rózgą w ręku.
No już, czytaj. Co tutaj jest napisane? - powiedział stanowczym tonem pokazując na wiszącą tam kartkę.
- Yyy M-A-M yy J-U-Ż yyy - T-E-G-O yy -D-O-Ś-Ć! - wydukała dziewczyna. Manfred już poruszył rózgą, ale zobaczył że faktycznie jest tam taki tekst.
- Dobrze! - zdziwiony przeczytał resztę już sam
Cytat:
„Mam już tego dość! Poszukiwany dyplomata do rozwiązania sporu pomiędzy Vogelami a Schmetterlingami. Sołtys wsi Wunderluft.”
przeszedł wzrokiem do następnego ogłoszenia, czytając je na głos - Sprzedam konia, kupię konia, oddam, zamienię… O to jest ciekawe i jeszcze to - zerwał z tablicy trzy kartki i odszedł do swojego wozu na tyłach karczmy.
Tam czekał na niego już jego drugi towarzysz, barczysty i pokryty bliznami Simon. Manfred podał mu jedną z kartek.
- Simon, przeczytaj po cichu ogłoszenie i za parę minut powiesz mi co tam jest napisane. A ty Ursula, czytaj na głos! - podał jej karteczkę z ogłoszeniem, a sam zaczął rozstawiać tablicę.
- P-O-T-R-Z-E-B-N-I... - dziewczyna powoli odczytywała litery zapisane na kartce -O-D-W… - przerwał jej odgłos uderzenia rózgą o wóz. Manfred nie bił swoich towarzyszy, ale sam dźwięk powodował ciarki.
- Zbyt wolno! Nie możesz po prostu wymieniać liter które widzisz, musisz odczytać całe słowa, zachować dykcję, akcent, tempo i melodię zdania. Posłuchaj jak ja to robię - Manfred odczytał na głos:

Cytat:
Potrzebni odważni poszukiwacze i badacze
Do przeszukania pobliskiego obszaru Gór Szarych, w celu odnalezienia Krypt, Kurhanów i tym podobnych reliktów zamierzchłej przeszłości.
Poszukiwania prowadzone będą przez małe grupy i każda z nich przydzielony mieć będzie określony obszar, który musi zbadać, przeszukać i naszkicować plany. Następne czytelnie i dokładnie trzeba opisać wszystkie ciekawe miejsca, które zdołano odkryć.
Potrzebne będą umiejętności związane z tropieniem, przeszukiwaniem, rysowaniem map i przeżyciem w dzikich ostępach, ponieważ każda grupa polegać będzie musiała na własnych zapasach, a także bronić się przed wszelkimi niebezpieczeństwami i wrogami.
Dobra płaca z premią za każde odkrycie! Pytać o Jean-Louisa Dintransa w Klasztorze La Maisontaal.
Dziewczyna patrzyła na niego zakłopotana, nie odzywała się.
- No dobrze, weź kartkę i poćwicz trochę sama, przed snem. Za dwa dni spróbujemy jeszcze raz. A jak tobie idzie Simon?
- To coś o jakimś nieumarłym potworze w jakiejś mieścinie. Gdzie i co robi ta bestia to nie wiem.. Pojedziemy tam zobaczyć o co chodzi? Czy ruszymy do tego klasztoru?
- Pewnie jedno i drugie. No dobra, to teraz poćwiczymy cyferki. Od 1 do 10, Simon normalnie, Ursula wspak...

- Przepraszam, że przeszkadzam
- wtrącił się Ryży. Po chwili zauważyli szczerzącego się do nich niziołka. - Nazywam się Ryży Marchwiowy - skinął im głową - i zainteresowało mnie to, co właśnie czytacie. Podróżuję na wschód, więc po drodze mi do La Maisontaal. A zawodowo zajmuję się eliminacją nieumarłych, więc chętnie wziąłbym też to zlecenie na nieumarłego. Trakty jednak niebezpieczne dla samotnego podróżnego, a moi dotychczasowi towarzysze podróży dalej nie jadą. Chętnie bym się do was przyłączył, a w zamian oferuję zbrojne ramię i dobrą kuchnię w podróży.
Ursula i Simon zgubili się gdzieś w połowie potoku słów wylewających się z małego człowieczka. Manfred spojrzał na obcego. Niziołek miał na sobie pełną kolczą zbroję i uzbrojony był - można rzec - po zęby: miecz, tarcza i nieodzowna dla niziołka proca znajdowały się na widoku. Z daleka możnaby go zapewne pomylić z krasnoludem.
Ursula uśmiechnęła się serdecznie, Simon nie zrobił nic.
-Nieumarłych? - Manfred uniósł brew - Więc czym się różni ghul od zombi? Upiorna płaczka od zwykłego ducha? - zapytał, sondując czy niziołek faktycznie zna się na temacie.
-Oj Manfred, przestań - powiedziała Ursula - Jasne, możesz z nami pojechać. Tylko jak już go pokonamy to on jest nasz. Łup i nagrodę dzielimy po równo.
- Ursula…
- chrząknął Manfred - nie zapominasz się? Jestem Manfred Opper, a to Ursula i Simon - chwilę się wahał, ale w końcu powiedział - Nie jesteśmy zbrojnymi, więc przyda nam się każde towarzystwo. Szukamy naszych znajomych, krasnoluda z zielonym irokezem i kobietę o… nietuzinkowej urodzie, odzianej w stal od stóp do głów. Nie widziałeś ich może po drodze?
Ryży podrapał się po głowie.
- Dziwne i niebezpieczny pytania zadajecie, panie Opper. Wielu zaczęłoby się zastanawiać po co wam taka wiedza. Albo nieumarły - zerknął na kobietę. - Jeżeli powiem wam, że ghoule mają się do zombie tak jak ogórek zarażony szarą pleśnią a zgniły ogórek na kompostowniku, wystarczy wam taka wiedza? Na stos was nie powinni za to zaprowadzić. A duchy to się jakoś specjalnie na nasze pola nie zapuszczały… - mały wojownik wyglądał na zafrasowanego. - Brat mi kiedyś coś na ten temat czytał… szczerze rzekłszy nie pamiętam, ale kojarzy mi się, że duchy to raczej nie są zbytnio agresywne. A tak w ogóle, to ta płaczka to nie jest upiorem, jak nazwa wskazuje? - zainteresował się. - Jeżeli macie jaką wiedzę na ten temat, to chętnie ją poszerzę. Widzicie, niepiśmienny jestem, historię mego życia spisuję tym oto mieczem - poklepał się po boku. - A na takie dwie osoby to się nie natknąłem. Gdzie nocujecie? Ja się zatrzymałem w Dzikim Winie, kucharzem jest tam mój pobratymiec. Pyszna kuchnia powiadam wam, z użyciem lokalnych przypraw.
-Tak, nasze zachowanie z pewnością wydaje się dziwne i szalone, zmierzające prosto na stos. Tak jednak nie jest, zapewniam cię. Jeśli nie odstrasza cię to że taka reputacja może przejść i na ciebie i jednak zdecydujesz się na nasze towarzystwo, to znajdziesz w tym wszystkim sens. Jestem związany z uczelniami w Altdorfie i taka wiedza to… akademicka ciekawość
- rozejrzał się, upewniając się że nikt nie patrzy - O zombie dobrze prawisz, a upiorna płaczka, inaczej banshee, to duch bardzo podłej za życia kobiety. Jest dużo groźniejsza, zawsze wrogo nastawiona a jej wycie zwiastuje przyszłą śmierć. Na szczęście nie dane mi jeszcze było jej spotkać - przerwał na chwilę - Jeśli chcesz możesz dołączyć do naszych lekcji. Na naukę pisma nigdy nie jest zbyt późno, Ursula i Simon się uczą i robią postępy. A jak skończymy to chodźmy do Dzikiego Wina, przekonałeś nas!
- Nie będę wybrzydzał. Reptuacja reptuacją, a życie życiem. Wolę narazić ciut reputację, niż dokonać żywota. Ot wczoraj nas na szlaku banda orków zaatakowała. Gdybyśmy w czas nie napotkali innej grupy podróżnych, mógłbym dziś już śniadania nie zjeść. Z nauką czytania jednak się wstrzymam może do później, wolałbym najpierw poznać tajniki zabijania potworów. Dziwne stwory atakowały mnie ostatnimi czasy i czasem towarzysza podróży nawet trzeba było pochować. Mimo, że jeden w drugiego doświadczeni w boju byli. Taki los im widać pisany. Jednego wyciągnęliśmy z rąk wampira parę miesięcy temu tylko po to, aby od upiornych jakiś wilków na szlaku zginął. Nie frasujcie się jednak
- dodał widząc, że zaczynają się zastanawiać, czy dobrze zrobili zgadzając się na wspólną podróż. - Dobry posiłek odgania wszelkie ciemności. Kiedy planujecie wyruszać?
-Nie śpieszy nam się, odpoczniemy, zjemy i wyruszymy. Nasuwa ci się pewnie mnóstwo pytań, więc śpieszę z odpowiedzią. Jestem medykiem, skończyłem akademię w Altdorfie, a że konkurencja w stolicy jest spora to znalazłem swoją niszę. Zamiast leczyć żywych, skupiłem swoją uwagę na martwych już istotach. I nie mam tutaj na myśli nekromancji. Dziedzic zawsze chce żeby odchodzący do Morra baron wyglądał okazale na swoim pogrzebie, a nie jak kupa gnijącego mięsa. Ktoś musi sprawić by wyglądał godnie. Są ludzie którzy są w stanie sporo zapłacić na przykład za wypchanego zakonserwowanego niedźwiedzia, tak żeby wkraczający do ich bogatego dworu goście mieli wrażenie że gospodarz jest silny i waleczny. Jeszcze inni nie mogą się pogodzić ze stratą swojego ukochanego psa czy tam rumaka i chcą go oglądać przez wieczność. Nie mówiąc już o zmarłych bliskich, ale to już śliski i niebezpieczny temat
- westchnął głęboko - Jeśli odechciało ci się z nami podróżować to zrozumiem, mało kto się godzi na towarzystwo kogoś kto obcuje ze zwłokami. A jeśli się jednak dalej chcesz z nami bratać, to zachowaj to co usłyszałeś dla siebie. Jak już zauważyłeś, wystarczy iskra, by kogoś takiego ja oskarżyć o nekromancję i posłać na stos. Im dalej od Altdorfu tym mniej mnie chroni autorytet uniwersytetu. No, ale cóż, czas coś zjeść! Prowadź.



 Grunere

- Jak można tak długo jeść śniadanie? - zdziwiła się się Ursula, czekając niecierpliwie na niziołka.
- Myślicie, że taki obżartuch faktycznie przyda się w walce? - zawtórował jej Simon.
- Nadal nie potraficie prawidłowo myśleć - ofuknął ich Manfred. - Natrafia się doskonała okazja na bliskie przestudiowanie zachowań i kultury tej rasy. Ale wy oczywiście dalej niż czubka własnego nosa nie widzicie, wolicie zamiast tego... [/i] - przerwał widząc, jak Simon zezuje właśnie na czubek własnego nosa. Natychmiast uderzył rózgą obok. Simon skoncentrował wzrok na rózdze. - To ciekawe... właśnie się zastanawiałem, czy szok w momencie zezowania spowoduje jego utrwalenie. Najwyraźniej nie. Będę musiał to w wolnej chwili zanotować. A teraz przestań się wygłupiać!
- Przepraszam za opóźnienie, ale widzicie, śniadanie należy zjeść odpowiednio
- usłyszeli zza nich głos niziołka. - Dzięki temu pogadałem z ludźmi i wiem, że dziś rano przy bramie miejskiej mnich z klasztoru Maisontaal zbiera chętnych do pracy i wyruszają wspólnie dalej. Natkę przygotuję w parę chwil i możemy ruszać.
Do bram dotarli w momencie, gdy mnich - lub ktoś, kto na niego wyglądał - odjeżdżali wraz ze świtą. Dało się jeszcze słyszeć niewybredne słowa, jaką obrzucała się nawzajem kompania. Ryży spiął kuca i wysforował się w stronę mnicha. Minął dwie kobiety jadące na jednym koniu i obrzucił je ciekawy spojrzeniem. Kiwnął im głową w pozdrowieniu, ale nie zatrzymywał się. Następnie tak samo zaciekawił go mężczyzna jadący przed nimi, To chyba z nim kobiety wymieniały się obelgami. Również i jemu skinął i dogonił w końcu mnicha.
- Dobry mnichu - zbliżył na odległość rozmowy - ja i moi kompanii - machnął ręką wstecz - do Maisontaal zmierzamy, w odpowiedzi na ogłoszenie. Zwę się Ryży Marchwiowy i słyszałem, że większa grupa dziś rano tam wyrusza. Azaliż to i wy jesteście?


 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 02-11-2018 o 09:54.
Gladin jest offline  
Stary 06-11-2018, 00:28   #7
 
Porando's Avatar
 
Reputacja: 1 Porando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputacjęPorando ma wspaniałą reputację
Wóz Manfreda do bram dotarł w momencie, gdy mnich - lub ktoś, kto na niego wyglądał - odjeżdżali wraz ze świtą. Dało się jeszcze słyszeć niewybredne słowa, jaką obrzucała się nawzajem kompania. Ryży spiął kuca i wysforował się w stronę mnicha. Minął dwie kobiety jadące na jednym koniu i obrzucił je ciekawy spojrzeniem. Kiwnął im głową w pozdrowieniu, ale nie zatrzymywał się. Ciemnowłosa tylko patrzyła na jadących i kiwnęła głową w odpowiedzi niziołkowi. Następnie tak samo zaciekawił go mężczyzna jadący przed nimi, To chyba z nim kobiety wymieniały się obelgami. Również i jemu skinął i dogonił w końcu mnicha.
- Dobry mnichu - zbliżył na odległość rozmowy - ja i moi kompanii - machnął ręką wstecz - do Maisontaal zmierzamy, w odpowiedzi na ogłoszenie. Zwę się Ryży Marchwiowy i słyszałem, że większa grupa dziś rano tam wyrusza. Azaliż to i wy jesteście?
Mnich uśmiechnął się i pokiwał głową. Jego wyraz twarzy jest tak sympatyczny, że od razu prosi o zaufanie i oddanie. Ubiór skromny, typowy dla wyznawcy Taala, zdobi jedynie czaszka jelenia z rogami, zaczepiona na rzemieniu. Jego kara klacz, w której ciężko dopatrywać się konkretnej rasy, osiodłana jest niedbale. Braciszek zatrzymał się, wskazał drogę gestem dłoni i skinął porozumiewawczo do elfki. Yll zrozumiała, że mnich prosi o pomoc w objaśnieniu drogi, więc kiwnęłą głową i zatrzymała się, żeby zrównać się z pozostałymi wędrowcami. Jej koń przypominał kolorem brunatną ziemię lasu. Każdy kto się nad tym chwilę zastanowił nabierał przekonania, że koń wyglądał jakby ktoś ulepił go z gleby.
Przedstawiła się raz jeszcze tym, którzy przybyli do grupy.
- Czeka nas podróż do klasztoru La Maisontaal. Wiedzie ona przez góry, krętymi ścieżkami, które potrafią być niebezpieczne - powiodła spokojnym wzrokiem po podróżnikach - Isha będzie nas prowadzić. Szacunek do Ziemi i zaufanie Bogini uczynią nasze kroki pewnymi. Potem dotrzemy do kanionu pełnego zieleni, gdzie ludzie zbudowali miejsce modlitwy dla Taala. Brat będzie pewnie chciał się tam zatrzymać na chwilę skupienia. - spojrzała na mnicha.
Do grupy podjechał wóz taborowy ciągnięty przez dwa muły, prowadzony przez młodą brunetkę ubraną w skromny strój podróżny. Obok niej siedział ubrany w przeszywanicę barczysty mężczyzna, którego wiek ciężko było określić gdyż jego twarz pokrywały okropne blizny. Dziewczyna zatrzymała wóz i zeskoczyła z wozu.
- Dzień dobry! Czy wy też zmierzacie do klasztoru? Ja jestem Ursula, początkująca zielarka a to jest Simon, rybak i łowca. A tam gdzieś z tyłu jest Manfred - powiedziała ciepłym beztroskim tonem.
Z tylnej części wozu zeskoczył mężczyzna ubrany również w przeszywanicę. Był gładko ogolony, z przodu miał ogromne zakola, z tyłu nosił dłuższe włosy mniej więcej do wysokości ucha. Przy pasie miał małą sakiewkę i sierp, a na szyi róg sygnałowy. Podszedł szybko do podróżnych i bez czekania powiedział:
-Dzień dobry. Jestem Manfred Opper, medyk z Altdorfu, patolog i balsamista. Moi towarzysze już się pewnie państwu przedstawili. Zmierzamy do klasztoru. Jeśli ktoś ma taką ochotę zapraszam na wóz, jest jeszcze trochę miejsca - po czym wrócił do Simona i oparł się o wóz. Manfred przyjrzał się mnichowi i od razu poznał, że to nowicjusz. Najpewniej rok spędzony w monastyrze. Nowo przybyła trójka miała przy sobie broń - Ursula krótki miecz, Manfred buzdygan a Simon topór. Na wozie były też ułożone w łatwo dostępnym miejscu trzy tarcze i trzy włócznie. Nowo poznane osoby jeszcze tego nie wiedziały, ale na wozie było mnóstwo rzeczy: wnyki, zatrzaski, klatki, kociołek, alembik, narzędzia typu noże, piła czy łopata, załadowany plecak, tuba na zwoje, mała tablica do pisania i torba lekarska. I mnóstwo wszelakich pojemników, głównie pustych: trzy skrzynie, trzy małe beczki śmierdzące apteką, butelki, bukłaki, fiolki, słoiki i worki. Prędzej czy później i tak zajrzą na wóz, więc Manfred wolał im powiedzieć od razu o swojej profesji balsamisty, zanim ktoś go oskarży o nekromancję lub inną czarną magię. Mężczyzna był małomówny i odzywał się tylko wtedy kiedy było trzeba. Całą gadkę zostawiał Ursuli i niziołkowi.
- Miło was poznać! Już wiecie czym się zajmujemy, może powiecie coś o sobie? Długo już tu czekacie? - zagadywała Ursula - O rety! Prawdziwa elfka! Znaczy, przepraszam, pierwszy raz widzę z bliska, o rety, przepraszam, już nic nie mówię... - spojrzała błagająco na nizołka by ten zaczął już nawijać.
Zwiastunka świtu spojrzała na kobietę, a następnie wróciła do przerwanych wyjaśnień.
- Następnie wrócimy ponownie na skalisty, górski szlak. Miniemy most linowy i przekroczymy najwyższe partie gór. Dalsza droga wiedzie lasami, które dadzą nam schronienie i opiekę. Będziemy jechać wzdłuż rzeki Vaswasser, która jest chlubą tego regionu. Podróż zajmie nam cały dzień. Czy macie jakieś pytania?
-Most linowy? Szczyty gór? Mnichu jaka jest stawka za pracę? Wozem tam nie wjadę, liczyłem się z tym, że będę musiał go zostawić, ale myślałem że zrobię to w klasztorze, pod opieką mnichów. Tutaj ani go nie sprzedam, ani nie zostawię w bezpiecznych rękach. Jak dajecie mniej niż wart jest wóz, to nie wiem czy warte to jest mojego zachodu. Nie ma innej drogi? -
zapytał Manfred
Ryży zastrzegł uszami. Wieść o problemach z przejazdem wozu nie była pomyślna.
Mnich pokazał palcem na wóz i skinął głową potakująco, po czym znów pokazał na szczyty gór. Ponownie spojrzał na elfkę aby przejęła inicjatywę. Zwiastunka Świtu zatrzymała wzrok na medyku, zlustrowała też jego wóz.
- Manfredzie Opper, medyku z Altdorfu, patologu i balsamisto… - zawiesiła głos - rozwaga jest siostrą mądrości. Wóz tych rozmiarów jest w stanie przebyć tą drogę. Zaufaj Bogom i bądź ostrożny, a dotrzesz do klasztoru.
Niziołek po cichu odetchnął z ulgą. A więc nie wszystko jeszcze stracone. Będzie musiał się uważnie przyjrzeć szczegółom przeprowadzenia wozu. Transport konny byłby mało opłacalny.
Rowan chciała poprowadzić swojego wierzchowca zgodnie z instrukcjami elfki. Starała się ustawić się w szyku z dala od hałaśliwego szlachcica który wydawał się, samą obecnością, wzbudzać gniew w jej towarzyszce. Rudowłosa co jakiś czas zerkała zpod zaciągniętego kaptura na ich barwną kompanie. Najczęściej na elfkę, była zaskoczona, że podobnie jak cała reszta poza mnichem i mężczyzną o imieniu Simon, elfka była istnym wodogrzmotem słów. Wszyscy byli tak rozgadani, mówili jakby w ten sposób napędzali swoje serce do bicia.
Zakapturzona dziewczyna czuła się w tym towarzystwie bardzo nieswojo. Od długiego czasu była tylko ona i gniadosz, wizyty w dużych skupiskach ludzkich były czasem koniecznością. Nie była przyzwyczajona do podróżowania tak dużą gadatliwą grupą, nie słyszała szumu drzew czy wycia wiatru, cichych treli ptaków czy brzęczenia owadów, wszystko było zagłuszone. Nie czuła się z tym najlepiej. Być może ich zachowanie reszty uspokoi się kiedy wjadą już na poprawny szlak. Do tego czasu będzie musiała zdać się na Elwirę. Miała naprawdę szczęście że spotkała drugą kobietę poprzedniego wieczoru. Matka powiedziałaby że Rhye zesłała jej pomoc.
- Khe...myślisz że możesz robić za mój głos jeszcze przez jakiś czas? - poprosiła żołnierkę mając nadzieje że ta już trochę ochłonęła po sprzeczce z von Wittenem.
Elvira siedząc z tyłu do tej pory się nie odzywała a jedynie obserwowała to co się dzieje wokół.
- Oczywiście Rowan. Obiecałam, a że ja dotrzymuję słowa to bądź tego pewna.- Rzuciła z uśmiechem do ucha towarzyszki. Następnie zeskoczyła i jęknęła odczuwając ból pośladków lecz nim ktoś się spostrzegł już była wyprostowana.
- Skoro wszyscy się przedstawiają to i mi wypada.- Zaczęła otrzepując spodnie.
- Elvira Wesinger i jestem najemniczką. Moja towarzyszka to Rowan i będzie uszami i oczami naszej wyprawy a tam z tyłu Jaśnie Wielmożny Her Erik von Witten, szlachcic i mistrz dworskich manier i szpady.- Przedstawiła szlachica wtrącając się z zamysłem by tamten nie został perłą w grupie.Ten przedstawiony kiwnął jedynie głową w stronę Manfreda i jego wozu, po czym popędził konia na przód kolumny, dołączając do mnicha.
- Z chęcią bym też skorzystała z waszego wozu. Jeśli to nie problem. Nie chcę męczyć ciężarem wierzchowca Rowan.- Tu spojrzała na rudowłosą czy aby się nie obrazi i podeszła do Manfreda.
Manfred kiwnął głowa i zrobił rękoma zapraszający gest.
- Mnich nam się nie przestawił jeszcze. Jest niemową czy złożył śluby milczenia? - zapytał Ryży elfki. Jego ton świadczył o zaciekawieniu raczej niż oburzeniu brakiem prezentacji.
Yll długo patrzyła na niziołka zanim się odezwała.
- Przedstawiałam go - powiedziała powoli.
- Brat Op jest mnichem z zakonu Taala w La Maisontaal. Wierny w służbie i przyjaciel ludzi… - popatrzyła na Ryżego jakby znużona - wszystkich ras. Brat jest człowiekiem wielkiej odwagi i poświęcił swoje słowa jedynie Bogom. Zaskarbił tym sobie wielki szacunek wszystkich dobrych istot.
- Niewątpię - odparł Manfred - W takim razie ruszajmy już. Długa droga przed nami.
 
Porando jest offline  
Stary 06-11-2018, 10:27   #8
 
WielkiTkacz's Avatar
 
Reputacja: 1 WielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputacjęWielkiTkacz ma wspaniałą reputację
Manfred miał rację - droga była długa i męcząca. Początkowo podróż do La Maisontaal była nawet przyjemna. Leśny dukt mimo, że dość zarośnięty i rzadko uczęszczany nie stanowił wyzwania dla wozu. Na tym dukcie już dawno wycięto drzewa, gdyż cała droga została naturalnie porośnięta roślinnością charakterystyczną dla niskich partii gór - domyślała się Rowan, której wiedza może nie wykraczała aż tak daleko, ale pewne aspekty natury są normalne w każdym miejscu na świecie.

Las w końcu przerzedził się ustępując krajobrazom gór i niskiej roślinności, w której przeważał zimowit jesienny, różowymi kwiatami niczym dywan na drobnej trawie okolicznych łąk. Obraz natury jednak stawał się coraz surowszy im dalej poruszali się w górskie partie. Tu dukt leśny ustąpił miejsca kamienistej, wąskiej drodze wiodącej po zboczu między wystającymi głazami i mchem. Wiatr zaczął dawać się we znaki i powietrze stało się cięższe, co również odczuwały konie wyraźnie zwalniając. Na dodatek w pełnym słońcu, które jak na złość tego dnia świeciło wyraźnie i mocno, wiatr był suchy i ciepły. Nierozważnym osobom z pewnością zapasy wody mogły skończyć się dość szybko, a jeśli nie, to resztę wypiły konie podczas popasu.

Tu gdzie skończyły się kosodrzewiny zaczęła się porośnięta trawami grań górska, po której droga wiodła ich już spokojnie w kierunku kanionu, wspomnianego przez Yll. Piękne krajobrazy górskie towarzyszyły im przez całą wyprawę granią. Gdy słońce było już wysoko na horyzoncie pogoda przestała być ich sprzymierzeńcem. Rowan i Yll jednoznacznie stwierdziły nadchodzącą ulewę, sądząc po czarnych chmurach od zachodu.

Skonfudowany Simon w końcu odważył się zwrócić uwagę na postać, którą zauważył już trzeci raz od kiedy wyruszyli z Grunére. Postać, a raczej jej cień od tego momentu stała się zagadką podróży. Mimo usilnych starań, ciemna sylwetka prezentująca się kilkadziesiąt metrów przed nimi, zawsze niknęła gdzieś między załomami skalnymi. Mogła to być po prostu kozica górska, ale nie musiała... Z czasem pogarszającej się jednak pogody nie to było ich głównym utrapieniem. Zerwał się silny wiatr, a na tej wysokości i przy braku schronienia mocno utrudniało to wędrówkę.

Gdy chmury przykryły już słońce, ciężko było oszacować porę dnia. Z pewnością nie dalej jak kilka mil zaczęli schodzić w dół w kierunku kanionu. Deszcz zerwał się gwałtownie i brutalnie. Nie było drobnych kropel czy mżawki - lunęło od razu niczym z wiadra. Przy porywistym wietrze, szybko oziębiło się i zaczęli to odczuwać nawet najwytrwalsi. Kamieniste, pokryte mchem i trawą zbocze stało się śliskie i nie raz musieli zatrzymywać się, żeby wspólnymi siłami przepchać wóz z kołami zablokowanymi między śliskimi głazami.

Gdy wjechali w kosodrzewiny i wysokie głazy droga stała się bardzo stroma i slalomem kierowała ich wprost do kanionu, bardzo gęsto porośniętego lasem i złowieszczo wyglądającego między szczytami. Idealny punkt na zasadzkę - pomyślał von Witten. Jeśli ów towarzyszący im wcześniej cień był zwiadowcą, to wyprawa mogła być zagrożona. Yll biorąca na siebie odpowiedzialność za wyprawę wyruszyła w roli zwiadowcy. Nie musiała się mocno starać, aby wrócić przed ich wjazdem w las. Wóz poruszał się na tyle wolno, aby nie zsunąć się ze zbocza.

Elfka uspokoiła ich ciekawość i poinformowała, że w lesie prócz kapryśnej pogody i natury nie ma żadnego innego przeciwnika. Przemoknięci do bielizny, z wodą chlupoczącą w butach, głodni i zziębnięci weszli w gęsty las. Wóz ledwo przetaczał się w błotnistym podłożu. Z każdym metrem Simon sprawdzał, czy grunt nie zamienia się w bagno. Mrok spowił ich wokół, a gęsty las wydawał się przytłaczać ich z każdej strony. W końcu mnich zwrócił ich uwagę wskazując na małą chatkę po lewej stronie. Niewątpliwie była to wspomniana kapliczka Taala.
[MEDIA][/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez WielkiTkacz : 06-11-2018 o 10:33.
WielkiTkacz jest offline  
Stary 06-11-2018, 11:58   #9
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację

Rowan potarła o siebie swe dłonie, jej paliczki przeszywał chłód który nie chciał odejść, mokra i zziębnięta próbowała przekrzyczeć szum padającego deszczu. - Musimy znaleźć miejsce by to przeczekać! - Pomagała pchać wóz jak wszyscy choć w tym konkretnym momencie nie widziała żadnego przydatku z wozu tylko przeszkody.
Przetarła twarz z kropli wody, szybciej by się ogrzała trzymając miskę z gorąca strawa w dłoniach albo spędzenie nocy koło jakiegoś dużego ogniska. Ogromnego ogniska. Miała ochotę podpalić całe jedno duże drzewo.

Już jakiś czas temu zsiadła z konia i poruszała się pieszo prowadząc go. W taki deszcz jazda na nim skończyła by się pewnie upadkiem albo poślizgnięciem na śliskiej drodzę i złamaniem nogi.
- Choćmy się tam zatrzymać! Po ciemku w taką pogodę tylko się umordujemy idąc dalej. - Poraz kolejny przekrzyczała deszcz, sama się zdziwiła że potrafi ta głośno mówić.
 
Obca jest offline  
Stary 06-11-2018, 16:46   #10
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Elvira była zziębnięta. Pogoda bardzo nie dopisała i cieszyła się, że nie założyła zbroi. Nie dość, że ubranie całe przemokło i było ciężkie to ze zbroją chyba by wyzionęła ducha maszerując pod górę.
Skórznia, którą miała na sobie niestety mokra była niewygodna i Elvira tylko marzyła nad miejscem gdzie przeczekają tą pogodę a ona sama zadba o skórznie by się nie zniszczyła.
Opatulona w płaszcz nawet nie zwracała na cień, który przed nimi się pojawiał. Miała dość.

Widok jaki pokazał mnich ucieszył zmęczoną Panią Sierżant. Już widziała jak wreszcie pod dachem budowli będą mogli się schronić.
- Myślę, że podróż w taką pogodę jest bezcelowa. Prędzej dotrzemy z połamanymi kończynami lub ze skręconymi karkami.- Rzuciła z tyłu wozu.
- W wyższych częściach gór to niefortunna przygoda murowana.- Dodała i zeskoczyła z wozu.

- Yll. Znasz to miejsce? Bezpieczne?- Zapytała elfkę zbliżając się do budynku. Nie robiła hałasu i miała broń w pogotowiu. Miecz wisiał pod płaszczem u pasa a tarczę wziętą z wozu trzymała w ręku.
Gdy zbliżyła się do płachty zakrywającej wejście uniosła rękę by dać znać by nie hałasowali. Sama dobyła miecza i wolno ostrzem śmiercionośnego oręża odsłoniła zasłonę.
 

Ostatnio edytowane przez Hakon : 07-11-2018 o 11:43.
Hakon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172 173 174 175 176 177 178 179 180