Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2019, 03:32   #21
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Teufelheim
5. Brauzeit
Po południu
Duża Krata


Chłopcy rozbiegli się każdy w swoim kierunku, raz, by sprawdzić, co się stało z ich najbliższymi, dwa – co równie ważne – by oddalić się od rzeszy ożywionych kości, które podjęły pościg za nimi. Każdy z nich biegł, ile sił, sytuacja wyglądała bowiem bardzo nieciekawie – wokół Kraty nie znaleźli żywej duszy, tylko te dwa ciała, a był środek dnia. Coś się stało w Teufelheim i wszyscy zgodnie rozumieli, ze to było coś złego. Ta świadomość i zaniepokojenie losem najbliższych dodawała im sił. Co prawda nie wszyscy mieli tak szlachetne intencje w obliczu tragedii, ale jest to tak oczywiste, że nie wypada nawet wspominać…

Biegnąc przez miasto, każdy z nich widział to samo i każdy musiał odczuć to na sobie. Ulice były opustoszałe, nie były tu żywego ducha – zaś ciał pozbawionych ducha nie brakowało. Mijali dziesiątki trupów, leżących na ulicy jakby w jednej chwili uleciały z nich dusze – kobiety-straganiarki leżały pośród własnych towarów, lokalni zbóje spoczywali nieruchomo w błocie, w swoich ulubionych ciemnych zaułkach. Nawet rycerze zakonni leżeli z innymi, jak jeden mąż, obok zwykłych mieszkańców i żebraków. Oto najwyższy objaw ostatecznej równości, mogło cicho zaszeptać w uchu.

Nadto miasto było takie, jak je zastali. Unosił się tylko ten dziwny, nieokreślony smród, a jeśliby spojrzeć w niebo, można by zauważyć jakby zaszło lekką, zgniłozieloną poświatą. Poza tym jednak wszystko zdawało się zatrzymane w czasie – jakby wszystkich w jednej chwili naszło na poobiednią drzemkę. I gdyby nie obrzydliwe czyraki, bruzdy i trupi jad na policzkach mieszkańców Teufelheim, można by dojść do takiego właśnie wniosku.




Najdalej spośród nich udał się Dietrich zwany Rudym. Jego w całym tym zawszonym mieście interesowała ona jedyna – Elsie, jego dziewczyna. Co prawda aspirujący konsyliarz nie widział żadnych żywych w trakcie swojego biegu, mimo to nadzieja umierała ostatnia – nawet tu, nawet teraz. Chłopak zadyszany wybiegł przed miejskie mury, przeskakując ciała dwu strażników bramy, położonych na krzyż. Kilka chwil pędzenia po podwalu doprowadziło go do jawiących się na horyzoncie domostw chłopów. W jednym z nich powinna być teraz Elsie.

Resztkami sił – wyczerpany forsownym biegiem – Dietrich wleciał jak z procy do chaty, odnajdując tam makabryczny widok – cała rodzina Elsie, kolejno ojciec, matka i dwaj bracia leżeli nieruchomo poukładani równiutko, jeden obok drugiego. Nad nimi klęczała dziewczyna, łkając bezgłośnie. Twarz miała ukrytą w dłoniach.


Poobijany pisarczyk ledwie dotarł do swojego domu. Noga, na którą upadł w kanałach, dawała się we znaki, rwała boleśnie. Wrona nie był pewny, czy zdoła dotrzeć na miejsce zbiórki, ale musiał sprawdzić, co z Dierkami. Jakież było jego zdziwienie, gdy odkrył, że drzwi są zabarykadowane od ło środka, a okna zasłonięte jakimiś szmatami. Nie było tu tego, gdy wychodził, był pewien, a ktoś spośród Dierków na pewno powinien być teraz w domu, chociażby ich córeczka. Jednak dom Korwina stał zamknięty na cztery spusty, jakby co najmniej lokatorzy próbowali się przed czymś bronić, jakby groziło im jakieś niebezpieczeństwo. Tylko jakie? Pomioty plugawej magii, które znaleźli w kanałach, nie miały szans jeszcze tutaj dotrzeć, chyba że było jakieś inne wyjaśnienie tej zaskakującej sytuacji.


Najbliżej do domu od Dużej Kraty miał Pieter. On też pierwszy zerwał się, by zobaczyć co z Anną. Jedyną osobą, której śmierć mogła by go w tym miejscu naprawdę obchodzić. Doprawdy, mógł dziękować teraz wszystkim bogom, że akurat tak blisko wejścia do kanałów ich rodzice postanowili ulokować swój dom.

Pierwszym, co zwróciło uwagę Pietera, gdy stanął przed drzwiami wejściowymi, było otwarta na oścież okiennica na półpięterku. Anna miała tam pokoik, ale nigdy nie wietrzyła, gdy była w środku. Choroba bowiem męczyła ją tak bardzo, że jej odporność praktycznie nie istniała i nawet pojedyncze podmuchy zimniejszego wiatru z rana mogły znowuż pogorszyć jej stan. Wyjść zaś raczej nie wyszła, najwyżej na parter.

Ale i na parterze jej nie odnalazł. Było tu tak samo jak, wychodził. Wszedł zatem po kilku skrzypiących stopniach, by zobaczyć prowizoryczną izbę siostry i jej posłanie. Na półpiętrze było bardzo nisko, toteż schylił się i rozejrzał. Koce, którymi zawsze skrzętnie okrywał Annę, leżały odrzucone na posłaniu. Jakby zerwała je z siebie nagłym, silnym ruchem. Jej napar, który lubiła sobie zaparzać z ziół kupionych okazyjnie u Dietricha, stał zimny obok łóżka. I to wszystko, zdawałoby się…

Rzut na Spostrzegawczość: 33 (udany)


… lecz nie! Dopiero po chwili Pieter zauważył ślady niedużych stóp należących zapewne do jego siostry. Śladów było pięć i prowadziły od jej siennika wprost do okna. Anna robiła małe, ostrożne kroczki. Odbicia stóp kończyły się zaraz przy otwartej okiennicy. Obok nich, a raczej między nimi, Pieter zauważył też jakby ciemną strużkę zaschniętego płynu, lawirującego dokładnie pomiędzy jedną a drugą stopą.


Beksa wcale nie miał jakichś wielkich i szlachetnych powodów do rzucenia się biegiem po wyjściu z kanałów. Kto wie, może zwyczajnie nie chciał być gorszy albo udawać, ze i on ma kogoś, na kim mu zależy. Kroki swoje skierował jednak zgoła gdzie indziej – do Błazeńskiej Czapki, jedna z dwu karczm w Teufelheim i pierwszej pod kątem jakości obsługi. „Czapka” znana była z tego, że stanowiła dom dla świeckich gości zakonników, których ze względu na klauzurę nie wpuszczano do klasztoru. Pełniła też rolę swoistej bawialni i pijalni dla rycerzy zakonnych i znana była z wyśmienitego jak na lokalne warunki zaopatrzenia we wszelakie alkohole.

Beksa nigdy w niej nie był – stojący zawsze przy wejściu wykidajło o aparycji niezbyt rozgarniętego osiłka (którym był, nawiasem mówiąc) bardzo skrupulatnie prowadził selekcję gości dzieląc ich na dwie samodzielnie wykoncypowane kategorie: „kasiastych” i „gołodupców”. Beksa miał pecha zaliczać się do tej drugiej kategorii, ale mógł się spodziewać, że nawet gdyby miał więcej waluty przy sobie albo czegoś na wymianę, wcale nie przyszłoby mu łatwo przekupić wykidajły, który wyraźnie za nim nie przepadał, odkąd Emil obił pysk jego znacznie mniejszemu bratu. W związku z tym, Emil mógł jedynie podpatrywał co działo się w „Czapce” przez okno – a działo się, oj działo. Wykwintne jadło, różne alkohole, o których w położonej w dolnej części miasta mordowni można było tylko pomarzyć. Tfu, tam można było pomarzyć nawet o piwie, które nie rozwodnione do granic możliwości.

„Błazeńską Czapkę” prowadził Ernest de Roothelgerd, człowiek pod czterdziestkę, śmierdzący gównem lizus, który za dwa miedziaki matkę by sprzedał. Przed zakonnikami udawał świętoszka, a po kryjomu nałogowo rżnął w karty i zapinał karczemne dziewki, co ciekawe zawsze elfki. Zatrudniał tylko elfki, to był chyba jakiś fetysz. Beksa nigdy z nim nie rozmawiał, ale w jedno nie wątpił – cholernik miał pieniądze i to wiele więcej niż Beksa miał kiedykolwiek w swoim psim życiu.

Przed wejściem leżało opuchnięte ciało osiłka. Beksa przekroczył bez problemu próg i ujrzał wnętrze karczmy – bogato zdobione jak na tutejsze warunki, mieli nawet dywan. Przy stolikach półleżeli martwi goście z pustymi, nic nie wyrażającymi oczami. Za szynkwasem było pusto, Ernest musiał gdzieś wybyć w chwili pomoru.

Emil uśmiechnął się do siebie. Ten dzień mógł nie być wcale taki zły.



 
MrKroffin jest offline  
Stary 10-06-2019, 20:09   #22
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Emil poczuł coś podobnego do samotności. Każdy z jego kompanów miał do kogo się udać; każdy miał kogoś, na kim mu zależało. W pierwszym odruchu rozbiegli się po całym Teufelheim w poszukiwaniu tych bezcennych, bliskich osób. Nikt w pośpiechu nie spojrzał przez ramię na Beksę, wciąż stojącego przy kracie i naprawdę nie wiedzącego dokąd się udać. Nikt nie zaproponował, żeby Emil mu towarzyszył. Dlatego po raz kolejny przywdział maskę twardziela, bo mimo młodego wieku pasowała do jego oszpeconej twarzy... i ruszył na pospolity szaber. Czy dlatego, że wyczuł w opuszczonym miasteczku okazję do zarobku? Może tak, a może chciał stłumić swój lęk, lęk przed okazaniem się bezużytecznym i niechcianym, a ewentualny łup był tylko sprawą drugorzędną. Zamiast szabrowania mógł co prawda udać się do Levina, Theodoryka i Gunnara, ale szczerze miał nadzieję, że ci posrańcy i banda podległych im popaprańców wąchają już kwiatki od spodu.

Zaklął na wspomnienie tego momentu, kiedy zgodził się towarzyszyć Klausowi. Emil zadał wtedy kilka pytań. Jak się okazało, jego podejrzliwość była uzasadniona. Obiecał sobie, że już nigdy nie zrobi niczego wbrew swojej intuicji. Do tej pory nie walczył przeciw czemuś więcej niż miecze. Z racji spędzenia niejednego wieczoru niejedno słyszał o przekleństwach Starego Świata, ale zawsze wydawało mu się to odległym zagrożeniem, które w ogóle nie wpłynie na jego życie. Czy jeszcze żył? Nie był tego taki pewien. Co jeśli już zginął, jeśli był już tylko chodzącym trupem tak jak te napotkane, jeśli tliła się w nim resztka świadomości?

Emil przed przekroczeniem progu “Błazeńskiej Czapki” odłożył rozważania na bok. Kopnął w brzuch opuchnięte ciało osiłka. Dla pewności dźgnął go jeszcze mieczem. Następnie sprawdził, czy trup miał przy sobie coś godnego uwagi. Po tym wszystkim, zadowolony z siebie, wszedł do środka, podśpiewywując głupkowato:

- Pozdrawiam wszystkich gości i proszę o wasze kosztowności!

Poszukał w kuchni, spiżarni czy piwniczce pierwszego lepszego worka. Wysypał z niego całą zawartość, po czym zaczął do niego pchać jadło (starając sobie przypomnieć, co lubią jego koledzy), sztućce, alkohole i wszystkie przedmioty, które wydawały mu się drogie. Zachowywał przy tym szczególną ostrożność: zdjął buty, żeby ciszej się poruszać; każde rabowane zwłoki najpierw przeszywał mieczem; nie wchodził do żadnej komnaty bez przykładania ucha do drzwi i patrzenia w dziurkę od klucza; zawsze starał się być blisko okna czy drzwi mogących posłużyć za drogę ucieczki. Miał nadzieję, że napełni w ten sposób przynajmniej dwa worki, po czym zamierzał ruszyć w umówione miejsce spotkania.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 10-06-2019 o 20:20.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 16-06-2019, 14:31   #23
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację
Dopadł szybkim susem do okna i wychylił się by zobaczyć czy Anna jest gdzieś na zewnątrz.

Nigdzie jej nie zobaczył. Po Annie nie było śladu na dworze.

Nie widząc nigdzie swojej siostry złapał za wcześniej przygotowane do ucieczki plecaki, jeden dla siebie, drugi dla Anny i następnie wybiegł z domu. Miał nadzieje że gdzieś po drodze na groble uda mu się trafić na jej ślad.

Droga na groblę zleciała mu na zastanawianiu się, co z Anną. Nie znalazł bowiem żadnych śladów ani w domu, ani w pobliżu, ani w trakcie drogi na groblę. Kilka razy wydawało mu się, że słyszy głos siostry gdzieś spośród budynków, ale za każdym razem nie znajdował niczego.

Przemykał pomiędzy budynkami, od zaułka do zaułka, unikając grup szkieletów chodzących po ulicach. Kilkukrotnie słyszał krótkie kobiece krzyki, chichoty i okrzyki, które widocznie kierowały szkieletami zbierającymi martwych mieszkańców. Kierowało je w konkretne ulice gdzie nadal leżały ciała. Pieter czuł się okropnie, wszędzie leżały ciała, znał część z nich i nie wszyscy byli bandytami czy pijakami, część była dobrymi ludźmi chcącymi jedynie żyć pomimo warunków panujących w mieście. Teraz leżeli na ziemi z otwartymi przekrwionymi oczami i pianą cieknącą z ust.

Długo zajęło zanim dotarł do bramy, w której leżało dwóch martwych strażników w kolczugach i z halabardami w zaciśniętych dłoniach. Nie słyszał już od kilku minut śmiechów czy kobiecych krzyków, nie napotkał też szkieletów, które widocznie jeszcze tu nie dotarły. Nie odważając się biec przeszedł szybko między martwymi strażnikami i wyszedł za mury miasta, obrócił się jeszcze raz by spojrzeć lecz nie dostrzegł nikogo żywego, nie dostrzegł Anny, nie wiedział czy żyje czy umarła, ale wiedział że gdyby żyła nie wyszłaby z domu.

Oddalając się od murów widział ludzi leżących na polach, padli w miejscu gdzie orali ziemię czy siali ziarno. Im dalej był tym szybciej szedł, w pewnym momencie zaczął biec i nie wiedząc nawet kiedy zdyszany i spocony dotarł do grobli, która to była miejscem gdzie mieli spotkać się gdy wyjdą z miasta.

Pieter starał przyczaić się gdzieś w wierzbach otaczających groblę, znał tam wiele miejsc, w których bardzo dobrze brały ryby i z których widział co dzieje się na grobli nie będąc jednocześnie samemu widzianym.

Piekła go skóra na twarzy i na rękach, pot i silne słońce zrobiły swoje, ale rybak wiedział co zrobić w takim wypadku. Zzuł wysokie buty i zrzucił odzienie, nagi wskoczył do rzeki i obmył się w jej chłodnej wodzie. Wychodząc nabrał mułu z dna, wysmarował nim twarz i ręce aż po ramiona a następnie dał wyschnąć na słońcu po czym ubrał się i zaczekał na resztę w bezpiecznych zaroślach.
 

Ostatnio edytowane przez Ronin2210 : 17-07-2019 o 00:13.
Ronin2210 jest offline  
Stary 28-06-2019, 18:53   #24
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Rudy biegł ile sił, aż stanął u progu chaty. Elsie żyła! Odetchnął i opuścił uniesiony w postawie obronnej miecz. Uśmiechnął się smutno w ponurej realizacji rzeczywistości. Bogowie istnieli. Prawdziwi Bogowie... i byli okrutni, ale go wysłuchali. Bogowie istnieli… istnieli naprawdę, a on miał krew na rękach… dużo krwi. Bardzo dużo krwi…
- Elsie? - zapytał cicho i czule mając nadzieję, że nie ma zwidów. Elsie żyła! Zrobił kilka powolnych kroków w jej kierunku…
Dziewczyna wciąż łkała cicho. Skuliła się w pozycji embrionalnej i nie dawała żadnych znaków, że słyszy chłopaka.
Dietrich podszedł do niej i uklęknął przy niej. Miecz położył na podłodze obok.
- Elsie… - powiedział łagodnie kładąc dłoń na jej ramieniu. - ...jestem tutaj Elsie. Jesteś bezpieczna.
Pod wpływem jego dotyku dziewczyna drgnęła, jakby wybudzona z letargu. Wciąż jednak kryła twarz w dłoniach.
Diet… - wyrzekła cicho. – Diet-rich. O-oni n-n-nie - Jak zawsze, gdy się denerwowała, zaczynała się jąkać.
- Cii… - głaskał ją delikatnie mówiąc cicho - ...wiem Elsie... wiem… całe… Teufelheim wymarło… na tą chorobę… ocaleliśmy tylko my i paru moich znajomych, chyba. Musimy iść najdroższa. Musimy się stąd oddalić i to szybko. Wiem, to trudne, ale… musimy uciekać.
- Ja n-nie idę. N-nie, Diet-rich. To za dużo, t-to… - mówiąc to odsłoniła zapłakaną twarz. Była cała pobrużdżona, jak twarze strażników Dużej Kraty. Na policzkach dziewczyny znajdowały się czarne zacieki i cysty, a jej oczy były jakby zakryte bielmem.
-[i] Ja… - zaczęła - ja ch-chyba też jestem..
- Będzie dobrze Elsie, będzie dobrze… - mówił Rudy starając się brzmieć spokojnie i przekonująco - ...miej siłę. Miej siłę, a ja ciebie wyleczę. Będziesz zdrowa Elsie. Daj mi siebie opatrzyć.
Chłopak cały czas przyglądał się jej zmartwiony starając się dojść do tego jakie zioła mogłyby tu pomóc. Elsie żyła, jej organizm walczył, a to był dobry znak. Musiało być lekarstwo! Musiało… prawda?
- Żyjesz Elsie, pomimo znamion żyjesz. Uwierz we mnie kochana i wierz w siebie, a wszystko będzie dobrze… - mówił cicho i szczerze z wkradającymi się nutami desperacji - Uwierz… tak jak ja uwierzyłem w Prawdziwych Bogów gdy mnie wysłuchali… Proszę... najdroższa, uwierz w nich i proś o uzdrowienie… proś z całego serca.... Proszę… nie dam rady bez Ciebie… jesteś moim światełkiem w tunelu… proszę...
Dziewczyna milczała, patrząc na niego. Usta poruszały jej się bezgłośnie, aż w końcu wyrzekła:
- Ja umrę, Dietrich, p-prawda? Ty nie możesz mi pomóc... - W istocie, miała rację. Dietrich nigdy nie widział objawów podobnych do tych, które bogowie zesłali na ludność Teufelheim.
- Nie znam tej choroby Elsie, pierwszy raz ją widzę… - mówił lekko łamiącym się głosem - ...ale Oni… Oni mogą pomóc najdroższa. Pomimo objawów żyjesz. Żyjesz Elsie. Nie poddawaj się, proszę… Poproś Ich… Uwierz i poproś...
- Co… - wydukała zdziwiona. - O czym ty m-mówisz… o-o kim?
- Em… - zaczął niepewnie Rudy. Widać było, że co ma do powiedzenia nie jest dla niego łatwe - Sęk w tym, że nie znam imienia Elsie. To… dłuższa historia… ale trzeba bardzo uważać o to co się prosi. Oni nie są ani dobrzy, ani źli… Prosiłem o nowy start dla nas Elsie i myślę, że ocalili Ciebie przed śmiercią, byś i ty najsłodsza mogła się nawrócić.
- O czym ty.. - zaczęła lekko, stopniowo odsuwać się niego. - Nie ma żadnych innych bogów, żadnych innych dobrych bogów…
- Elsie… to, że Puszki tak mówiły nie znaczy, że jest to prawda… czy ich bóg cokolwiek dla nas zrobił? Nie, używali jego imienia by było im i tylko im dobrze, a kto się nie zgadzał trafiał do lochów, lub na szafot... - powiedział słabo z wyraźnym smutkiem i bólem patrząc jak się od niego odsuwa - Proszę Elsie, nie odsuwaj się ode mnie. Spaliłbym cały świat, oddał życie, bylebyś była szczęśliwa. Byś się uśmiechała i była bezpieczna… ale w tej chorobie tylko Oni mogą pomóc... Ja mogę tylko leczyć objawy...
Wiedział, że cysty można wyleczyć nakłuciami i okładami. Gorzej z zaciekami i bielmem. Choć zacieki jeszcze by raczej dał może radę, ale bielmo? Cud, że widziała na oczy. W normalnym biegu mogłaby nawet i stracić wzrok! Na szczęście i na to były zioła… ale skuteczność była mała… Niestety… ale… to i tak było tylko leczenie objawów. Cokolwiek ją niszczyło od środka było daleko poza jego zdolnościami i bolało to jego serce niezmiernie. Tak mocno, że jego oczy powoli pokrywały się mokrym szkliwem. Nie chciał jej stracić... Nie ważne, czy z winy choroby, czy z jej braku wiary i odcięcia się od niego. Była jego światełkiem… światełkiem które gasło…
Ja… – zawahała się – p-przerażasz mnie, D-dietrich. N-nie mów tak, m-może się uda.. j-jakoś… b-bez t-tego. - Starała się trzymać dystans, patrzyła na niego zmieszana, doznawała silnego dysonansu. – T-to nie jest b-bezpieczne, c-co mówisz…
Dietrich czuł powoli spływające łzy. To było bolesne… czy naprawdę nie wiedziała co do niej czuł?
- Liczysz się dla mnie tylko ty Elsie… - powiedział z słabym smutnym uśmiechem - Kocham Cię najsłodsza.

- Ja wiem, ale… ale ja n-nie chcę. N-nie zmuszaj mnie! - odrzekła agresywnie, jakby spodziewając się od niego jakiejś ostrej reakcji.
Dietrich pokręcił smutno głową.
- Nie chcę Ciebie zmuszać Elsie. To nie byłoby uczciwe.- powiedział ciepło i smutno - Wiara musi iść z serca. Tylko wtedy działa. Nie jestem Puszką, by nawracać mieczem i ogniem. Boję się Elsie. Boję się o to, że wiem za mało, że mogę nie być w stanie Ciebie wyleczyć, że Ciebie stracę. Boję się Elsie, bo nie znam tej choroby.
- Ja też… ale ja nie chcę… Dietrich, ja ich muszę p-pochować. Pomóż mi..
- Mamy mało czasu Elsie… - powiedział łagodnie chłopak - ...w mieście chodzą żywe trupy. Daj mi siebie opatrzyć, zabierzmy co się da i pochowajmy po królewsku. Jak za dawnych czasów… ich dusze z dymem ulecą do Przodków.
Dziewczyna przytaknęła ze strachem w oczach.
- Chyba nie mamy wyboru…

Dietrich musiał musiał myśleć szybko. Nie wiedział jak przenosi się ta choroba. Jeśli poprzez powietrze, co by tłumaczyło pomór, to był w grupie ryzyka. Rzadko chorował, ale nie chciał zbytnio ryzykować. Będąc chorym nie pomoże Elsie… a to nie wchodziło w grę.

Rozejrzał się po pomieszczeniu i zdecydował się wprowadzać swoją dziewczynę w plan stopniowo. Najpierw ubrania rodziny. Z tych podlejszego sortu zdecydował się na szybko zszyć bandarze, lepsze pójdą w worek. Elsie w tym czasie miała za zadanie pakować oporządzenie kuchenne, zioła i żywność w torby i worki. Rzecz jasna, patelnia i garnek, a jakże. Ważne też były wszelkie zamykane pojemniki na wodę. Woda to życie, a nie mieli czasu!

Następnie przyszedł czas na opatrunek. Zdezynfektował igły i dłonie bimbrem, oraz przemył nim twarz blondynki. Następny krok, nakłucia cyst… Elsie zaczęła szlochać. Rozumiał ją, aż nadto dobrze.

- Cii… kochana. - powiedział cicho i kojąco - ...uzdrowię Ciebie. Zobaczysz, a panienka Shallyia mi pomoże. Ci inni bogowie to pewnie tylko zbieg okoliczności. Jeśli by istnieli to byśmy o nich wiedzieli, prawda? Kocham Ciebie Elsie, a teraz spokojnie, daj mi pracować, dobrze?

Oczywiście ci inni bogowie istnieli. Nie było czegoś takiego jak zbieg okoliczności. Wszystko było częścią większego planu. Gdyby nie jego ucieczka od ojca nie przyłączyłby się do Szczurów, nie poznałby Klausa i chłopaków. Nie poznałby Elsie i nie ocalał by razem z nią pogromu zarazy Teufelheim. Jak nic ocalili ją by poddać go próbie, by pokazać ich potęgę i łaskę… ale o tym nie miał już zamiaru mówić.

Elsie się uspokoiła i mógł na nowo przystąpić do nakłuwania i delikatnego, bardzo delikatnego wyciskanie ropy i płynów ustrojowych. Następnie dezynfekcja i okłady z ziół leczniczych. Całość… zabandażować i dać do wypicia napar wzmacniających odporność ziółek. On natomiast łyknął sobie solidnie samogonu coby zabić wszelkie szkodliwości które mogły się dostać do ciała poprzez przebywanie w tym miejscu. Zdrowie było ważne.

Kolejny punkt planu ucieczka z tego martwego miejsca: pogrzeb. Nanieśli drwa, obłożyli ciała rodziny i… podłożyli ogień. Zgodnie z pradawnym zwyczajem ich dusze z dymem trafią do domu przodków. To był szlachetny, choć nieco improwizowany, ale jednak godny pochówek.

Chwycił siekierę, wetknął za pas. Miecz w dłoń, plecak, torba na ramieniu i worek w drugiej łapie. Nadeszła pora na ostatni punkt programu. Szaber ziół, żywności i co bardziej chodliwego towaru pierwszych najbliższych dwóch chat. Noże, osełki, metalowe narzędzia i wyposażenie. Może płaszcz na deszcz? Coś ciepłego? Sznury, sznureczki, rzemienie, igły… nawet nasiona. Ciężko było o dobre nasiona, a i je można uprażyć i zjeść. Nie mieli wiele czasu, ale co dwie pary oczu to nie jedna.

Tak czy inaczej, byli obładowani. Praktycznie było mu ciężko, Elsie pewnie też, ale jak już dotrą do chłopów to oni poniosą. Nie miał czasu oceniać wartości. To była Sylvania, tu liczyła się tylko praktyczność. Tak, miło jeśli coś jest dobrej próby, ale względy wykonania i estetyki schodziły na boczny tor. Teraz trza było ruszyć do chłopaków na starą miejscówkę. Elsie żyła i tylko to się liczyło!
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 01-07-2019 o 19:17.
Dhratlach jest offline  
Stary 07-07-2019, 20:50   #25
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację

Mieszkanie Korwina


Chłopak już stał przed drzwiami swojego domu, były zamknięte i wyraźnie zabarykadowane. To rodzi mnóstwo problemów. Ale skoro wejście jest tak zabezpieczone, to znaczy że ktoś jest w środku! Cieszył się że Dierkowie przeżyli. Postanowił zapukać, coś w rodzaju szyfru co dzieciaki tworzą, by rozpoznać że to oni. Tutaj będzie miał efekt że trup tak nie zrobi, chyba. Złożył dłoń do pukania, i wystukał w dość charakterystycznym stylu. Dodał jeszcze mówiąc głośno
-Tutaj Korwin! Jest ktoś tam? Otwórzcie!-, po kilku sekundach milczenia uderzył pięścią w drzwi. -Jest tam ktoś? Otwórzcie wreszcie!-

Poczekał tak kilka chwil, jednak dalej nikt mu nie odpowiedział. Nawet żadne kroki, czy odgłosy… Zaczął powoli myśleć że nie żyją… jednak wypierał to ze swoich myśli jak tylko mógł. Przecież mogą robić cokolwiek innego, być nieprzytomni, lub już uciekli przez okno. Jak tam się dostać, może potrzebują pomocy? Nawet jak ich tam nie ma to trzeba zebrać swoje rzeczy.

Okna prowadzą do pokoju Korwina, które znajduje się na pierwszym piętrze. Nic na zewnątrz nie widział co by mogło pomóc mu się podsadzić, żadnych drabin, czy wytrzymałych i lekkich skrzyń. A wspinaczka z liną może się źle skończyć, Wrona dostał małej traumy po upadku z tamtej wysokości, w kanałach. Więc zostają drzwi, by dostać się jak najszybciej, jednak może to bardzo wymęczyć… Zawiasy trzymają się tylko na słowo rzemieślnika, a barykada nie będzie raczej niczym ogromnym, oby.

Korwin wyciągnął swoją siekierę, i zamachnął się obuchem na zawiasy. Wszystko poszło zgodnie z planem, zawiasy nie wytrzymały… jednak wygięły się do środka, i jeszcze inaczej zablokowały drzwi. Więc plan z wyciągnięciem drzwi się nie udał, trzeba improwizować.
Zaczął uderzać ostrzem w ważniejsze miejsca drzwi, klamkę, zamek, i okolice zawiasów. Po paru minutach cholernie ciężkiej drzwi opadły, pokazując to czego nie chciał widzieć…

Prowizoryczną barykadą był prastary kredens, był tutaj od kiedy zamieszkaliśmy w tym miejscu, a wcześniej należał do wielkiego szlachcica z Stirlandu. Przynajmniej tak opowiadał Ojciec Korwina. Nacisnąć i przesunąć się, nie da rady, za bardzo postarali się z tą przeszkodą. Niestety zostaje dalej machać siekierą lub… Wrona mógł jednak się skupić bardziej na ćwiczeniach, i kondycji. Teraz by się przydały. Wpierw starał się podważyć kredens od dołu, coś na zasadzie dźwigni, czy jak to żakowie zwą. Zaparł się dechą od drzwi, ale niestety pierwsze co strzeliło to deska, dopiero potem siła Chłopaka. Nie chciał niszczyć tego kredensu nie dlatego że ma wartość sentymentalną, tylko dlatego że jest twardy…

Jednak zostaje machanie siekierą w tylną ściankę, pamiętał że ona była najcieńsza ze wszystkiego. Jednak po wszystkim, mało brakowało by zaczął pocić się krwią.

Korwin od dawna nie miał takiego wysiłku jak dzisiejszy dzień. Wszystkie mięśnie go bolały, a uszkodzona nogą nie pomagała. Wyprawa do kanałów, bycie od włos od śmierci, atak Beksy, oraz ucieczka po to by sprawdzić co się dzieje z jego współlokatorami. Obawiał się najgorszego, nie słyszał żadnej odpowiedzi, nie widział żadnego oporu jak niszczył barykadę. Czy aby na pewno Dierkowie dalej żyją? Może ich tu po prostu nie ma? Albo uciekli już z budynku… jakoś. Chłopak przecisnął się przez wyrwę którą stworzył w komodzie, i starał się rozejrzeć po mieszkaniu. Czuł niezwykły ciężar na piersi, ledwo oddychał, może to przez opadanie z sił, byleby dostać się do domu? Czy te dziwne rzeczy które dzieją się aktualnie w mieście, powodują takie uczucie bezsilności. Jednak głównie to był strach, że ludzie których traktował jak rodzinne, mogli zginąć… z jego winy, przez to że uwolnił ,,Coś” z kanałów.

I zobaczył. Kątem oka, na więcej pozycja mu nie pozwalała, ale zobaczył dwa leżące ciała. Ciała dorosłych ludzi. Nie widział dokładnie zdawało mu się jednak, że Dierkowie. Bo i któż inny mógłby to być? Dziewczynki jednak nie było.

Obawy Wrony mogły chociaż tym razem… ten jeden raz się nie spełnić… Jednak dalej nie ma pewności czy to aby na pewno Dierkowie, przecież ktoś inny mógłby tu się schować? Chłopak przecisnął się do końca, by dostać się do mieszkania. Prawie że na czworaka dotarł do dwojga ciał ludzi, by odwrócić chociaż jednego… po to by zobaczyć twarz tych osób. Przecież nie mogli tak łatwo zostawić Margit… tak on też musi gdzieś tu być, może się schowała, lub już uciekła! Taki koszmar nie może się dziać, z jednej głupiej młodzieńczej wyprawy po skarby? Nigdy tak się nie dzieje, przecież wielu się bawi w takie rzeczy, i nic złego się nie dzieje.

Gdy odwrócił jedno z ciał, zmroziło go. Już wcześniej rozpoznał ich ubrania, ale łudził się. Dierkowie leżeli razem, jak i żyli razem, ramię w ramię. Ich twarze były czarne od zacieków i napęczniałe od cyst, co wykoślawiało ich rysy twarzy. Dziecka jednak nigdzie nie widział. Przebiegł cały dom, zajrzał i na obejście, ale nigdzie nie zobaczył małej Margit. Ani żadnych po niej śladów.

Cholera… Nie chciał nigdy widzieć ich śmierci, zwłaszcza z jego winny. Nie chciał na to patrzeć, na to co się z nimi stało. Odwrócił się od wszystkiego, musi szybko zebrać swoje rzeczy, oraz sprawdzić jedno miejsce… Może Margit tam jest, wiedziała o ulubionym miejscu odpoczynku, mały własny zakątek na dachu. Jak tam jej nie ma… tak osłabiona daleko by nie uciekła, a na pewno by nie zostawiła rodziców. Ktoś musiał ją zabrać… Ten potwór z kanałów musiał to zrobić! Korwin po truchtał na swój ulubiony dach, miejsce gdzie czuł się bezpieczne, może tam ona będzie… Jak nie to trzeba udać się do reszty, biegając bez sensu nic nie znajdzie.

Do ostatniej chwili żywił nadzieję, że ją tam spotka. Gdy dotarł, odnalazł jedynie martwą ciszę i porozrzucane drewniane figurki od szachów. Tych szachów, które sam dla niej wykonał, a którymi to figurkami mała Margit bawiła się, nie mając innych zabawek poza szmacianą lalką o imieniu Henrike. Lalki, jak słusznie zauważył Korwin, również nie było, a dziewczynka nie zwykła jej nigdzie zostawiać samej.

Niestety nie ma jej tutaj, jednak zabrała Henrike! Więc musi gdzieś być, właśnie gdzieś w okolicy… Jednak dalsze poszukiwania trzeba kontynuować jutro, Korwin coraz bardziej opada z sił, teraz brakuje tylko by jego Towarzysze zaczęli go szukać, i się narażać na niebezpieczeństwo. Ruszył w kierunku Grobli, tam znajduje się miejsce spotkania gdzie czeka już reszta. Wiedział że nie dał rady pomóc Dierkom, oraz Margit… to najbardziej wymęczające uczucie aktualnie. Oby poszukiwania Margit, jutro, pojutrze, czy kiedykolwiek skończyły się sukcesem… Ale teraz najważniejsze udać się w bezpieczne miejsce, i postarać się wyjaśnić wszystko z resztą.




 
KlaneMir jest offline  
Stary 07-07-2019, 21:01   #26
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację
Grobla

Nie minęło wiele czasu, a do czekającego na grobli Pietera dołączył Beksa, a po chwili także Korwin. Wszyscy trzej czekali cierpliwie na Dietricha, kryjąc się w chaszczach i rozmawiając. Woleli nie wystawać na drodze podróżujących szkieletów, choć te z jakiejś niezrozumiałej przyczyny zupełnie ignorowały ich obecność. Bohaterowie wymienili się uwagami. Nieumarli wędrowali po mieście bez składu ni ładu, raz po raz dyscyplinowali jakby potężnym, przeszywającym krzykiem kobiety, dobiegającym z centrum miasta. Niektóre grupki wchodziły do domów, rozwalały beczki, szafy, worki. Zupełnie jakby czegoś szukali. Poza tym Pieter, siedzący tu już od pewnego czasu, obserwował, zanim przyszli pozostali, jak grupa szkieletów rozłożyła część swoich towarzyszy i poskładała ich w większy, solidniejszy konstrukt ożywiony tą samą magią, która ożywiała ich.

Należało poważnie przemyśleć swoje dalsze kroki. W mieście nie natknęli się na nikogo żywego i jasne było, że dłuższe pozostanie tutaj - nawet w obliczu bierności szkieletów - byłoby bardzo kłopotliwe.

Żaden z nich nie znał się na geografii. Jedynie Korwin liznął co nieco, obserwując jedyną w urzędzie mapę prowincji. Wszyscy wiedzieli jednak, że idąc na wschód nie spotkają niczego, co mogliby znać. Teufelheim było ostatnim przyczółkiem cywilizacji w Sylvanii, wszystko co ludzkie znajdowało się na zachód, wzdłuż tak zwanego Wampirzego Szlaku, który prowadził od granic Stirlandu do Teufelheim właśnie. Najbliższą miejscowością na zachód od Teufelheim była niewielka wioska o nazwie Zuttrau. O tyle istotna, że tam znajdowało się rozdroże prowadzące z jednej strony do Stirlandu i ziem księcia-elektora, a z drugiej niebezpieczny szlak, który zakańczał obarczony ponurą przeszłością Drakenhof.

W tej właśnie chwili przybył Dietrich, prowadząc za rękę jakby oszołomioną dziewczynę. Znali ją - to była Elsie, jego dziewczyna. Nie wyglądała jednak tak jak zawsze. Jej twarz była zabandażowana i wysmarowana maścią, jakby po zabiegu.

- Nareszcie, ile można na was czekać? - odezwał się Pieter na widok towarzyszy.
- Nie widzieliście po drodze mojej siostry? - zapytał chłopak. - Nie było jej w domu gdy tam dotarłem, a sama nie miała dość siły by wyjść z domu. - opuścił głowę i wpatrywał się w swoje puste dłonie.
- Wybacz. Nie, nie widzieliśmy. - odpowiedział Dietrich - Szaber trochę trwał.
Korwin zdyszany, i lekko blady spoglądał na swych przyjaciół. Cieszył się żę im nic nie jest, nawet Emilowi. Jednak Miłość Dietricha nie była w zbyt dobrym stanie.
-Kogokolwiek widzieliście żywego? Prócz ciebie Dietrich… Nie wiem co tam się dzieje… wszyscy byli martwi… jakby na coś chorowali.- Korwin usiadł na ziemi, starając złapać oddech.
-To co robimy teraz? Ja… Ja muszę jeszcze kogoś znaleźć. Może ten jeden dzień będzie starczył.-
Dietrich pokręcił głową i powiedział.
- Nie wiemy jak to się przenosi. Im dłużej tu zostajemy tym pewniej i my zachorujemy.
- Nie wiem czy uda nam się drugi raz uciec z miasta, tym razem może nam się nie udać. - dodał Pieter.
- Boję się że tym razem dopadną nas szkielety albo ta choroba. - zerknął na Elise.
- Tak czy inaczej mam coś dla was chłopaki. - powiedział z zadziornym uśmiechem Rudy i położył trzy pękate worki na ziemi. Plecaka nie ściągał - Nie myślicie chyba, że sam to będę niósł, prawda?

Pieter chwycił za worek i rozsznurował by zobaczyć co znajduje się w środku. W worku brzęczały sztućce, talerze, miski i inne rzeczy codziennego użytku.
- Obroniłeś komuś dom czy jak? - skwitował przeglądając rzeczy.
- Myślę że powinniśmy się zmywać stąd jak najszybciej, nie wiem co zabiło mieszkańców, ale umarły też wszystkie puszki i strażnicy, nie mamy szans by przeżyć w tym miejscu.
-Jeżeli chcemy stąd uciekać, to powinniśmy udać się na zachód, drogami… Tam gdzieś spotkamy wioskę Zuttra, o ile dalej tam jest. Na terenach Władców Nocy, nigdy nie wiadomo ile się pożyje… Jednak powinniśmy zostać jeszcze jeden dzień. Może ktoś jeszcze żyje, jestem pewien że też macie osoby które chcecie odszukać! Albo przynajmniej komuś innemu pomożemy… NIe zapominajmy że Klaus dalej jest gdzieś w mieście.
Korwin nie chciał kogokolwiek zostawiać w tym mieście, a zwłaszcza osób których zna. Spojrzał się w kierunku swojego miasta. -Po zatem możemy jeszcze jakieś zapasy zebrać z miasta… coś do transportu, jedzenie, ubrania, narzędzia, czy cokolwiek się przyda.-
- Możemy tu zostać do jutra, jeśli do tego czasu nikt nie wyjdzie z miasta to ruszymy… - urwał Piskorz. - ...nikt żywy, to ruszymy.
- Też mam nadzieję że zobaczę moją siostrę, ale zaczynam wierzyć że spotkał ją los gorszy od śmierci. - skończył mówić i spojrzał w stronę nie tak odległego miasta.
- Nie bezpieczniej iść w dół rzeki? Wiadome, że osady przy wodzie budują, a jakoś bez wody nie pociągniem długo. - powiedział z niechęcią Rudy nabijając fajkę. Całe to gadanie zaczęło go irytować...
- Im szybciej znikniem stąd tym lepiej. Jeśli przejedzone Puszki padły, jakie szanse ma reszta? Nawet jeśli, to truposze dobiją. Lepiej nie ryzykować. Kto wie czy ta zjawa nie przejęła opętała kogo, lub co gorzej… nadal szuka..

Niby za dotknięciem magicznej różdżki, po słowach Dietricha w jednej chwili zrobiło się bardzo ciemno. Wznieśli głowy do góry. Słońce, dotychczas grzejące całkiem mocno, przygasło jakby, ściemniało i nabrało niebieskawego odcienia. W jednej chwili zapadł mrok niczym w nocy, a w kolejnej chwili zerwało się przenikliwe wietrzysko, które sprawiło, że małomówna Elsie zaczęła drżeć z zimna. Nie bez powodu, zrobiło się nagle absurdalnie chłodno, jakby ten wiatr wywiał w jednym momencie całe ciepłe powietrze. Bohaterowie popatrzyli na siebie zdumieni, ledwie widząc dalej niż czubek własnego nosa. Z daleka rozniósł się ponownie kobiecy śmiech, a gdy umilkł, na nos Pietera zleciał pierwszy, malutki płatek śniegu.

Dietrich czuł się bardzo nieswojo. Dobra no… to co się działo nie wróżyło dobrze, a swoje widział. Nadchodziła śmierć… wszyscy kiedyś umrą.
- Wiecie co? Spierdalajmy. - powiedział i wskazał na worki - Pomóżcie to nieść. Mamy tu wór mięsiwa i wór zboża panowie. Widzę, że Pieter zaopiekował się sprzętem domowym. Ja mam pełny plecak. Spierniczajmy.
Korwin nie chciał nikogo zostawiać w mieście, jednak to co się dzieje… “To nie jest nic na naszą moc, nikt nigdy by nie chciałby być tchórzem. Jednak czy ucieczka w aktualnym momencie to nie po prostu zdrowy rozsądek, instynkt, i coś co by zrobił każdy? Nie jesteśmy żadnymi bohaterami, większość z nas nawet nie umie sprawnie walczyć. A co dopiero powstrzymać to… Zło z miasta. Jednak dalej chce znaleźć Margit, nie chce też zostawiać Klausa…” W głowie wrony kłócily się ze sobą dwie mentalności, ta mądra co by uciekła, i ta głupia która zrobiłaby coś… chyba prawidłowego. Przecież chęć pomocy nie jest niczym złym, prawda?
-Jednak… Dalej uważam że powinniśmy jeszcze kogoś odszukać! Jest nas aktualnie cała grupa, przecież już głupsze rzeczy robiliśmy… Na pewno byśmy razem kogoś znaleźli, i wtedy uciekli! Ta ciemność może da się ją rozświetlić pochodnią, czy czymś innym.-
Pełne politowania spojrzenie posłał mu Dietrich i powiedział z nutą świeżo wykopanego grobu.
- Nie Wrona, jedyne co nas tu czeka to śmierć i zapomnienie. Gdyby kto przetrwał to już byśmy go widzieli, bo nie zostałby w mieście. Tam same trupy.

Gdy tak mówili, śnieg zaczął padać coraz mocniej. Wkrótce poczuli że sięga im do kostek.
-Obyś miał racje… A jak nie to niech bogowie nam wybaczą…- Wrona otrzepał się ze śniegu i wziął ze sobą worek ze zbożem.
-Dobrze że ty chociaż kogoś odnalazłeś Dietrich… Obyśmy wszyscy przeżyli, nawet ci w mieście. Pamiętajcie się trzymać drogi, choć bardziej pasuje tutaj szlak. Jednak najpierw musimy go odnaleźć. Niech ktoś spróbuje coś rozpalić, może to coś pomoże-
- Mam pochodnie, możemy rozpalić jedną i zobaczymy czy to coś pomoże. - Pieter sięgnął do plecaka po pochodnię i krzesiwo.
- Weź go, to plecak mojej siostry, ale wątpię że obrazi się że go będziesz nosić, jest w nim kilka przydatnych rzeczy i trochę jedzenia. - podał Elise jeden z plecaków, a sam wziął worek i przywiązał go do dębowego kija.
Dziewczyna przyjęła plecak, ale momentalnie wypuściła go z ręki. Wydawała się być otępiała. Pieter natomiast spróbował rozpalić pochodnie, lecz ta nie posłużyła im długo - chwilę potem znów zerwał się wicher, który zgasił płomień.
- Pieter, Elsie jest osłabiona. Daj jej spokój. - warknął Dietrich i wyciągnął latarnię by ją rozpalić. Co uskuteczniał. - Idę przodem, oświetlam drogę, Elsie obok mnie. Dzisiaj idziemy, aż padniemy. Byle z dala od tego przeklętego miejsca.
- Przepraszam. - zabrał plecak i też zawiesił go na kiju, tak obładowany ruszył powoli za resztą.
 

Ostatnio edytowane przez Ronin2210 : 17-07-2019 o 00:14.
Ronin2210 jest offline  
Stary 09-07-2019, 18:52   #27
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
"Gdym wrócił zasię do familijnego mego Nuln, sprawozdawstwo zdać z wędrówki po landzie wąpierzy y cudów y dziwów tajemnych & strasznych, zasię po dwu latach prac sumiennych nad opus magnum mego żywota nieszczęsnego, wieść straszliwą jam otrzymał z daleka, a wieść to treści następującej: TEUFELHEIM, miasto gdzie niemoc opadła na mię z boskiej ręki, zmiażdżone zostało butami potępieńców wyszłych z grobowców, pod przewodem kobiety ladacznej, kultystki Plugawca Zmysłów y poniosły jej zastępy śmierć ludzjom okolicznym, krew za sobą ostawiając y pożogę. Tedy dzięki wam, bogowie, żeście mię od tych tragedij strasznych – chorym, lecz żywym – do kraju rodzinnego wysłać raczyli."

Gudo Loedenbreckk, Topografya y etnografya krainy Sylvanji w hasłach. Ekskursya po wampirzej domenie

Teufelheim
5. Brauzeit
Wieczór
Grobla


Teufelheim umarło nagle, lecz cicho, nie alarmując nikogo o swoim konaniu. Jeszcze trwać miało czas jakiś, aż szeroki świat dowiedział się o dramatycznych wydarzeniach, które raz na zawsze zamieniły tętniące życiem miasto w miasto duchów – tak dosłownie, jak metaforycznie. Wszystkie późniejsze roczniki, kroniki i dziejopisy zgodnie stanowiły, że z Teufelheim nie zbiegł nikt, a tego, co w mieście się dokładnie stało, nie docieknięto nigdy.

Byli jednak tacy, którzy uszli toporowi losu. Których nie imało się morowe powietrze, jakie wypłynęło na dobrych ludzi z kanałów… większości się nie imało. Czterech chłopaków i jedno dziewczę, wszyscy młodzi, ledwie przekroczyli próg samodzielności, teraz musieli zmierzyć się nie z tym, co widzieli za sobą, ale z tym, co czekało na nich wkrótce. Cóż było lepsze? Miało się niedługo okazać.

Bohaterowie wzięli rzeczy, które zdołali zrabować z domów martwych mieszczan i resztę swojego własnego dobytku. Ruszyli. Na północny zachód, tam gdzie byli ludzie – których nigdy co prawda nie spotkali, ale którzy być tam musieli, jeśli wierzyć ludziom bardziej bywałym od nich. Dzięki bogom udało im się znaleźć na grobli pozostawioną łódkę któregoś z rybaków – lichą, jak cały ich dobytek, ale na ten moment cenną ponad najpiękniejsze karawele świata. Wrzucili więc swój ekwipunek na łódkę, weszli doń, łódź zaskrzypiała ostrzegawczo, ale wytrzymała obciążenie. Pieter, który jako rybak z łodziami był za pan brat, chwycił za wiosło i odbili od brzegu, zostawiając za sobą martwe miasto, a wraz z nim – swoje umarłe stare życie.


Południowy Stir
8. Brauzeit
Poranek


Dwa dni spędzone przede wszystkim w łódce dały im się poważnie we znaki. Oddalanie się od Teufelheim wcale nie pomagało z pogodą – ta zdawała się nawet ich gonić, jakby nie chcąc, by ktokolwiek zbiegł z wymarłego miasta. Nagle zapadła ciemność utrzymywała się i w dzień, i w nocy. Nadto temperatura powietrza radykalnie poszybowała w dół, a wraz z czasem, spadała coraz bardziej. Piątego Brauzeit przepłynęli niewiele, wszak był wieczór. Zebrawszy chrust i rozpaliwszy ogień, położyli się spać. Pobudzili się po kilku godzinach zmęczeni i wyziębieni, na to wszystko zaczął jeszcze znów padać śnieg. W ciągu kolejnego dnia, śnieg się nasilał, a pozbawieni cieplejszych ubrań bohaterowie straszliwi marzli. Najgorzej wszystko to znosiła Elsie, która już i tak była osłabiona. Pod koniec dnia Korwin zaczął kichać i się smarkać, a to dopiero był początek problemów. Podzielili się przed snem solonym mięsem zabranym z jednej z chłopskich chat i rzepą, aby zaspokoić narastający głód. Nie było to dosyć, na razie jednak musiało wystarczyć.

Siódmego Brauzeit przeprawiali się dalej. Po zjedzeniu w tym dniu pochodzącej z szabru polewki, zakąszając ziarnem, spostrzegli jak ich mizerne zasoby topnieją w zastraszającym tempie. Należało wkrótce pomyśleć o zdobyciu jakiegoś dodatkowego jedzenia, bowiem zostało im tylko pół worka ziaren. Rzecz w tym, że robiło się coraz zimniej, a cała lokalna flora nie była przygotowana na tak długi okres mrozu i braku światła słonecznego. Las obumierał powoli na ich oczach, a zwierzyna zdawała się pochować gdzieś głęboko w norach i matecznikach. Nawet bystre oko Pietera nie zauważało pod powierzchnią wody żadnego ruchu, sugerującego obecność ryb.

Gdy kładli się spać, na rzece pojawiła się pierwsza kra. Tego jednak, co zobaczyli po przebudzeniu, nie spodziewali się. Obudził ich silny wicher, taki sam, jaki wiał w Teufelheim, gdy wyruszali. Wicher niósł straszliwy mróz, a z czarnego prawie nieba sypał się śnieg w ogromnych ilościach. Wokół nich stały zaspy, ale nie to było najgorsze – rzeka została skuta solidnie lodem i łódź utknęła. Zgrzytając zębami, Elsie dała znać Dietrichowi, że potrzebuje jego pomocy – młody medyk szybko odkrył, że dziewczyna ma wysoką gorączkę i drży cała z zimna. Wszyscy drżeli, ale ona nieporównanie najbardziej. Chyba zaraziła się też od Korwina, bo zaczęła kichać.

I w tych właśnie okolicznościach, gdy wydawało się, że zginą pośród tej zamieci, zauważyli na brzegu rzeki konia. Jego jeździec, odziany w pełną płytową zbroję, przebijał się przez zawieję wprost do nich.

Na Sigmara! – wrzeszczał, a jego głos z daleka był ledwie słyszalny pośród świszczącego wiatru - Na wszystkich bogów, rzeknijcie, którędy do Teufelheim?!
 
MrKroffin jest offline  
Stary 14-07-2019, 13:37   #28
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Patrzysz na wszystkich jego żyjących mieszkańców. - Pieter wstał i podszedł bliżej rycerza
- Miasto jest martwe, plugawa magia przebudziła nieumarłych, którzy wyszli z kanałów i teraz nim zawiadują. - próbował opatulić się mocniej płaszczem, ale ten był przeznaczony do ochrony przed wodą a nie zimnem - Ludność cała umarła na morowe powietrze i tocząc pianę z ust dołączyła do umarłych.
- Błagam Cię, czegokolwiek szukasz w tym mieście jest stracone, możesz przeto nam dopomóc, uciekamy od wielu dni, kończą nam się zapasy i zimno nas zabija. - spojrzał na jeźdźca i przymknął oczy w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Bogowie… - rzekł rycerz, wyraźnie zaszokowany. - Na Młotodzierżcę! Jeśli to prawda, musi się o tym dowiedzieć Kapituła! Macie jakieś dowody na swoje słowa?
- Ten miecz... .- Powiedział siedzący przy ognisku Rudy wskazując na wbity w ziemię charakterystyczny oręż obok niego - ...do nowicjusza waszego należał, ale go nie oddam, bo przed stworami nocy i lasu mi się nim bronić trzeba.
- Pomóż nam, a powiemy cośmy widzieli, przed Kapitułą jeśli będzie trzeba. - drżał z zimna - Niczego przeto nie powiemy jeśli zamarzniemy na tym pustkowiu.
Rycerz zawahał się na chwilę.
- Niech będzie. Może Sigmar da nam ujść płazem z tej demonicznej zawiei. Jednak swoją łodzią daleko nie popłyniecie, rzekę skuło jak w Ulriczeit! - Odwrócił się i rzucił zza ramienia. - Weźcie swój dobytek i co rychło za mną, mój koń jest tam, za sosną!

Po tych słowach ruszył we wskazanym kierunku.
Rudy pomógł Elsie wstać i prowadził ją do konia rycerza.
- Dobry panie, czy Elsie może dosiąść konia? Jest najsłabsza z nas i boję się o nią.
Planował opatulić ją jeszcze w drugi i trzeci koc które miał na stanie. Miał tylko nadzieję, że ziółka które zaparzył przez spaniem zadziałają, ale zioła potrzebowały czasu.
- Zlituj się mości rycerzu.
Ten wywołany rzucił okiem na półprzytomną dziewczynę.
- Jak utrzyma się w kulbace, niech jedzie. Byle przed wsią zeszła z siodła, nie mogą kmiotki zobaczyć, żem miejsca ustąpił niewieście z pospólstwa, bo rezon stracą
- Zatem, mości panie, może moglibyście z nią jechać? Słabego zdrowia jest i boim się o nią. Sama może nie dać rady i ino pewno nigdy na koniu nie była. - Targował się Dietrich szczerze martwiąc się o Elsie.
- Na miejscu będziemy ustalać, kto i jak idzie. Teraz zaś milczcie, bo nim dojdziemy, muszę was przestrzec: wiozę ja ze sobą niejaką Rozalindę z Eppey, rozbójnicę przebrzydłą, listem gończym szukaną w całej baronii. Diablica dwu mężczyzn o śmierć przyprawiła i zagrabiwszy ich majątek, zbiegła przed sprawiedliwością. Jam ją odnalazł i do Teufelheim wiozłem, bo tamtejszy komtur życzył sobie ją wziąć na męki. Jeśli to, co mówicie jest prawdą, nie mam już w niej celu, ale i tak nie pozwalam wam z nią zamieniać słowa. Krasnolica ona i wygadana, łatwo zwodzić umie. Tedy, gdy ze mną współ iść chcecie, ani słowa do ladacznicy nie pozwalam wam mówić. Pojęli?*
- Czy inne baronia nagrodę za łeb wyznaczyły? - zapytał Dietrich ostrożnie ciekaw dziwnego kreślenia, wszak krasnoludy to koty topią… ale może wiedziała coś o prawdziwych bogach? - My uchodźcy, jedyni co żyw z Teufelheim. Czy byśmy uciekali z tego przeklętego miasta źle uposażeni i biedni? Jeśli inni nie wyznaczyli… po cóż ją trzymać? Może upolować coś pomoże. Ja się nie znam, ja prosty chłopak, syn medyka ino, ale darmozjada trzymać kiedy się przydać może?
Powiedziałem: sprawy między Rozalindą a mną to moje sprawy. Pilnujcie własnych, a w pokoju wydostaniemy z tego zapomnianego przez bogów miejsca.

Przeszli kilka kroków. Zamieć rozszalała się do tego stopnia, że ledwie widzieli siebie nawzajem. Dietrich pomagał iść osłabionej Elsie, pełen obaw o jej stan zdrowia. Reszta niosła im mierny dobytek, zostawiając za sobą ugrzęzłą w lodzie łódkę, którą szczęśliwym trafem udało im się znaleźć na teufelheimskiej grobli.

Wreszcie dotarli do obozowiska rycerza. Stał tam piękny, kary koń - choć teraz jego piękno było nieco wyblakłe, bo biedne zwierzę trzęsło się jak osika i prychało słabo, jakby wzywając pomocy. Obok, zwinięta w kulkę i opatulona kocami, siedziała w futrze i bobrzym kołpaku kobieta. Twarz miała schowaną między kolanami.

Rozalindo! - zaczął rycerz. –[i] Mamy gości.

Na te słowa kobieta uniosła twarz. Miała lekkie, kobiece rysy, mały nosek i bystre, brązowe oczka. Policzki jej były zaczerwienione od zimna, głośno zgrzytała zębami.

K-kto to? - zapytała.
Zbiedzy z Teufelheim. Miasto upadło pod butem pomiotów Chaosu. Wracać nam do Hundham. - W tym momencie rycerz zdjął hełm, ukazawszy swoją twarz. Miał siwe włosy i brodę, długi i haczykowaty nos oraz orle oczy. Spoglądał na nich z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Brat Theodoryk herbu Żelazna Wrona. Wierny sługa Zakonu Srebrnego Młota. A wyście kto konkretnie? Jak się do was zwracać?




Brat Theodoryk

Wrona patrzył się na rycerze jak na latarnie pośród ciemność, może to on będzie kolejną pomocą do naszego przetrwania w tym świecie…? Przynajmniej na razie. Po zatem zachowywał się lepiej niż nasz Puszki. Może trzeba będzie go obdarzyć większym szacunkiem, niż tylko zwykłym respektem.
-Mam na imię Korwin, choć przyjaciele zwą mnie Wrona, Panie. Można rzec, że blisko było mi do skryby w mieście… Jednak teraz na nic zdadzą się te umiejętności, po tej wielkiej katastrofie w Mieście. Przy której nic nie mogliśmy zrobić prócz ucieczki...-
Chłopak widocznie zaczął się ocierać by się rozgrzać, otulenie się kocem, i ubrania nie wystarczyły by zachować komfort. Dodatkowo czuł się strasznie osłabiony przez to wszystko co się dzieje, chciał długiego porządnego ciepłego snu, przy ognisku, i po gorącym posiłku. Niczego nie chciał więcej aktualnie.

Dietrich doprowadził Elsie do wygasłego obozowiska. Spojrzał na rycerza… te nazwy nic mu nie mówiły. No, poza tym, że brzmiały bliźniaczo do tego jak mianowały się “puszki”... za którymi nie przepadał. Szybko jednak doszedł do wniosku, że lepiej być po dobrej stronie tego człowieka. Zaprosił ich do siebie i nie zabił, ani nie skorcił zbytnio, więc był to dobry znak. Może nie był fanatykiem…. może. Na temat kanałów wolał jednak milczeć.
- Dietrich Pfeiffer dobry panie, syn medyka. Zaraza spadła niespodziewanie jeno bogowie nas oszczędzili. Pomór był natychmiastowy… nie wiem co to było, ale żadną z chorób które mnie ojciec nauczał nie było. To przeklęte miejsce teraz.
Objął dziewczynę ramieniem i przytulił ją lekko chcąc dać jej choć trochę z ciepła które i z niego uchodziło.
- To Elsie. Moja dziewczyna i córka młynarza. Dobra dziewczyna, ale nie czuje się najlepiej. Chorowita trochę i zdrowia słabego.
Emil - burknął krótko rzezimieszek.
- Pieter mnie zwą, Panie - odpowiedział szybko nie chcąc obrazić rycerza.
- Opodal widziałem rozwaloną chałupę, chyba leśnika. Nie miała dachu, ale może umożliwi nam rozpalenie ognia i choć trochę uchroni przed tym wietrzyskiem. Chodźcie za mną, a ty - wskazał na Dietricha - pomóż wejść na koń temu dziewczęciu, bo sama nie będzie w stanie. Ruszajmy bezzwłocznie. Rozalindo, ubierz swój pas.

Milcząca do tej pory kobieta wyjęła zza pazuchy skórzany pas - coś jak smycz - i nałożyła bez słowa na swoją głowę. Rycerz wspiął się na konia i chwycił drugi koniec pasa.
- Ruszajmy. Nie będzie południa, a znajdziemy się na miejscu.

Bohaterowie chwycili zatem swoje toboły i poszli powoli za rycerzem, wykrzesawszy z siebie resztkę sił.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 14-07-2019, 13:55   #29
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację
Herr Theodoryk nie kłamał. Chata stała, choć dach był pozbawiony strzechy, a drewno wydawało się przegnite. Niemniej wciąż można tu było skryć się przed rozszalałą pogodą.
- Jesteśmy, bogowie dali - stwierdził rycerz i zszedł z konia, pomagając następnie Elsie.
- Chwała Młotodzierżcy… - powiedział cicho i z ulgą, ale nadal dosłyszalnie Dietrich. Była to czysta zagrywka pod rycerza. Nigdy nie był religijny, ale warto było grać takiego skoro ten człowiek wierzył. Wiara… to była niebezpieczna rzecz w rękach niebezpiecznych ludzi.

- Mój koń musi pozostać na zewnątrz, oby wytrzymał. Nie zabawimy długo, ale zamierzam wywiedzieć się wszystkiego, co się stało w Teufelheim.

Po tych słowach przekroczył próg. Chata była zdemolowana, meble powywracane, a w środku nagromadziło się sporo śniegu. Theodoryk odnalazł jedno suchsze miejsce i usiadł, wraz z nim usiadła Rozalinda, wciąż mając na szyi pas.

- Idźcie, nanieście drwa, abyśmy mogli się ogrzać i posilić. Mam jakieś ostatki, ugotujemy polewkę. A potem opowiecie mi wszystko, ze szczegółami.

Pieter zostawił swój dobytek i trzymając kij poszedł szukać chrustu, a dołączył do niego takoż i Rudy. Prędko wrócili, przez ten wicher nie brakowało połamanych gałęzi, a nawet zwalonych całych drzew. Niosąc naręcza chrustu, weszli do chaty, a rycerz ułożył drewno w mały stosik, wziął patyk i pocierając, rozpalił malutki płomień.

Rzut na Spostrzegawczość dla Pietera:4 (udany)


W tym czasie mieli okazję popatrzeć dokładniej na miejsce, w którym się znaleźli. Uwagę Pietera przykuły szczególnie czarne ślady sadzy na ścianach. Świeże ślady. Niedawno coś tu musiało się palić i to obficie.

- Opowiadajcie i nastawcie wodę. Co tam się właściwie stało i jak do tego doszło?-

Dietrich się zastanawiał, bo jak tu obrać to w słowa? Nie było mowy by powiedział o swojej modlitwie, czy o tym co się wydarzyło w kanałach… nie ufał temu człowiekowi. Nie wiedział jak zmusił niską kobietę do takiej posłuszności, ale nie mogło to być nic dobrego. Jak nic jego przyjazny wygląd musiał być zwodniczy… tak jak aparycja jego ojca.

- Nie wiemy dokładnie. Chcieliśmy udać się do kanałów pod miastem w poszukiwaniu jedzenia. Wie pan, niewiele, ale tam rośnie. Mieliśmy nadzieję, że nie będzie straży. Potem zerwał się wiater i wszystko ucichło. Straże przy kanale leżały truposzem, a kratą szargały kościotrupy. Nie myśleliśmy wiele, każdy z nas się rozbiegł, ale wszędzie ludzie na pomór padli. Może dlatego nas ta plaga nie tknęła bo popaliliśmy ziółka na wieczór? Wie dobry pan, ja zielarz po matce. Pobiegłem po Elsie i niedługo potem spotkaliśmy się gdzie zwykle na grobli i zaczęło śnieżyć jakby miało jutra nie być. Znaleźliśmy tą łupiankę i po dniach bogowie zesłali was nam panie. Nigdy Teufelheim nie opuszczali, świata nie znamy.-
Nie było to kłamstwo… przynajmniej nie pełne. Prędzej słodka półprawda. Już dawno nauczył się kłamać i trzeba było wierzyć, że jego towarzysze podchwycą tą opowieść.

Rycerz patrzył na niego z nic nie mówiącym wyrazem twarzy.
- A nie macie podejrzeń, co mogło spowodować ten atak? W mieście działały jakieś bluźniercze kulty, uprawiano magię albo parano się alchemią?
- Jedyny kult w Teufelheim to kult Młotodzierżcy był z tego co wiem. - powiedział po szczerości Dietrich - Ojciec pracował z Zakonem, ale nic nie mówił poza tym, że Zakon trzyma rękę na pulsie miasta i jesteśmy ze Świętymi Wojownikami bezpieczni. Kiedyś mieliśmy Siostry Shallyianki, ale odeszły.

Pieter wstał po chwili by rozprostować zgrabiałe dłonie przy ogniu, wraz z zgrabiałym siedzeniem. Rozglądając się po chacie zaczął się zastanawiać czy czegoś przydatnego może tu nie znajdzie, wszak leśnik jest zazwyczaj przygotowany na każdą okazję. Przeszedł się od ściany do ściany, obejrzał klepisko i spaleniznę, następnie kucnął i zaczął przeglądać powywracane meble. -~Może gdzieś tu jest siekierka, albo zapasowe ubrania.~- szepnął do siebie w duchu.

Na klepisku i ścianach nie odnalazł nic, czego nie widziałby już wcześniej - sadzy, odrobiny prochu. Był też fragment siekierki, cały osmalony. Trzonek niestety pochłonął najwyraźniej pożar. W meblach - a raczej jedynym mogącym coś tu zawierać meblu, drewnianej skrzyni - nie mógł niczego znaleźć, bo ta była zamknięta, a po kluczu nie było śladu. Zresztą, nawet gdyby był, niewiele by to dało - zamek był lekko stopiony i przez to zapewne zaburzał potrzebny kształt klucza. Poza tym widać było, że pożar zastał domownika w trakcie życia w tym miejscu - na małym stoliczku były popsute już resztki jedzenia, a w kącie leżały nadpalone zwierzęce futra. Nie odnalazł jednak nic, co mogłoby im się do czegoś przydać.

Pieter wziął osmaloną głownię siekierki i obejrzał ją dokładnie obracając w dłoniach - To się przyda.
Następnie zabrał się do przeglądania powywracanych mebli w poszukiwaniu odpowiedniego kawałka drewna, który można by ostrugać i osadzić na nim siekierkę. Niestety, nie znalazł nic, czego mógłby użyć. Nogę od stołu musiałby ułamać samodzielnie.


Korwin usiadł blisko ciepłego, i bardzo przyjemnego ognia. Zaczął z powrotem czuć palce, oraz twarz. Nigdy się nie spodziewał że będzie miał tak duże problemy, z czymś tak zwykłym jak pogoda… choć ta raczej jest bardziej niezwykła. Słuchał opowieści Dietricha z sporym żalem, jego kłamstwa chroniły nas wszystkich, od śmierci. Być może z ręki rycerza, lub stosu, jednak czy to właśnie nie my zabiliśmy całe miasto? Nie było to nic umyślnego, jednak Wrona czuł się winny za wszystko, śmierć bliskich, znajomych, całego miasta… Wszystko przez głupią wyprawę po skarby!

Jednak ktoś mógł dalej żyć w mieście, przecież Elsia jest tutaj z nami…
-Mogliśmy… Mogliśmy tam zostać jeszcze chwile. Poszukać kogoś żyjącego w mieście… Czemu nie zrobiliśmy nic by… kogoś uratować? Wielu mogło to przeżyć jak Elsie! A my zwyczajnie uciekliśmy… Mogłem coś wtedy jeszcze zrobić...-
Na twarzy chłopaka można było zobaczyć głęboką gorycz, i bezsilność w całej sytuacji. Dzięki ciepłu odzyskiwał powoli kolory, jednak dalej był blady, i marny.

Rycerz patrzył na niego ze spokojem.
Nie martw się, chłopcze. Zapewne niewiele byście mogli, z ledwością sami uszliście z życiem. Powiedzcie, jak to się stało, że tylko was zaraza nie dotknęła? A może… jesteście chorzy, ale jeszcze tego nie wiecie?

- My… chyba... jesteśmy zdrowi… - powiedział niepewnie Dietrich. Miał złe przeczucia… coś tym tonie głosu tego człowieka nie dawało mu spokoju. - Nie znam tej choroby… Dobre bogi nas miastowych oszczędziły pewno, albo to moje ziółka co paliliśmy… albo jedno i drugie… wiem, że to może i naiwne, ale innego wyjścia nie widzę. To moja mieszanka, nikt inny jej nie zna. Tylko Elsie ich nie paliła...
Spojrzał zmartwiennie i z troską na dziewczynę. Była w bandażach… to było jasne jak dwa i dwa to cztery, że coś z jej zdrowiem było nie tak.

Rudy odpiął od plecaka kociołek. Gorąca woda zaprawiana rybką czy mięsem byłaby tu bardzo zdrowa.
- Chłopaki… - rzucił medykus do swoich - Przyniesie kto śniegu i lodu w garnek? Chociaż od środka się rozgrzejem trochę. Sam bym to zrobił, ale nie chcę opuszczać boku Elsie.

-Chętnie bym pomógł Rudy, jednak… Czuje się conajmniej słabo. Nie masz może czegoś na pobudzenie, lub przeziębienie? Mogę w tym czasie zebrać trochę śniegu do naczynia.- Korwin chwycił ze swojej torby miskę, i spojrzał na zewnątrz. Raczej ze zebraniem takich rzeczy nie ma co daleko iść, wszystko na wyciągnięcie ręki. Jedna chłopaka martwiły dwie rzeczy, brak dachu, i koń który może za chwile paść z wycięczenia…
-Długo tu planujemy jednak zostać? Jak tak to byśmy mogli zrobić jakąś część z ,,dachem”, możemy wykorzystać tę stare futra, i jakieś drewno… A jak już lepiej się poczujemy to spróbujemy otworzyć skrzynie… Może Bogowie nam coś tam zostawili. A i jeszcze konia musimy ochronić przed zimnem, może czymś go okryć, lub wprowadzić tutaj?-

- Poszukam w tym co mam Wrona. Może coś znajdę, choć słabo w tą pogodę będzie uzupełnić. - odpowiedział chłopakowi Dietrich i zaczął sprawdzać stan swoich ziół. Dobrze by było posilić się ciepłem i zioła dorzucić do potrawki z garnka… tak by wszyscy się odżywili.[/i]
- Ciepło zjemy i wypijemy. Mam trochę tłuszczu, to nas wzmocni. Beksa? Śmigniesz po czysty śnieg? Tu sam zabrudzony.

Emil bez słowa ruszył po śnieg. Szybko wrócił i wrzucił go do gara. Brat Theodoryk dodał swoje składniki na polewkę, a Pieter wrzucił kilka swoich rybek. I tak, trochę rozmawiając, trochę siedząc w ciszy, ugotowano zupę i posilono się. Na to odezwał się ponownie rycerz.
Wcale tu nie jest wiele cieplej ani bezpieczniej niż na zewnątrz, ale może przespalibyśmy się w tym miejscu. Kto wie, jak szybko znajdziemy podobne schronienie, a i ja, i Rozalinda nie spaliśmy już czas jakiś. Co wy na to? Jeno konia okryję, z pomocą bożą nic mu nie zagrozi, okolica, gdym jechał, była niespotykanie wymarła.

- Odpocznijcie panie, wezmę pierwszą wachtę. - powiedział z słabym uśmiechem Dietrich - Kto mnie zmieni?
- Ja mogę po Tobie - odparł Pieter mocując się z nogą od wywróconego stołu.
-Ja wolałbym być ostatni, po Emilu. Głównie dlatego że nie mam pewności czy dam radę nie zasnąć… A tak może wystarczająco odpocznę. Na razie użyjmy tych starych futer, i drewna, by zrobić coś w rodzaju prostego namiotu tutaj. Ciepło nie będzie aż tak uciekało w górę, jak będzie dach- wytłumaczył Korwin, i powoli zaczął zbierać zniszczone futra, i jakieś szmaty. Może taki ,,dach” sporo im pomoże.

To postanowiwszy i wylizawszy do czysta garnek, poczęli powoli przygotowywać się do snu. Pieter mimo wielu prób nie dał rady stołowej nodze - aby ją oderwać trzeba było, nomen omen, siekierki.
Pomysł Korwina co do stworzenia prowizorycznego dachu nie powiódł się - głównie z braku wyższych mebli, na których można by zawiesić futra, a i same futra nie miały odpowiedniej wielkości, by służyć za dach.
Rycerz opatulił najpierw swoją cichą towarzyszkę, wciąż jednak - jak zauważyli wszyscy - nie zdejmował jej obroży, a kładąc się, trzymał drugi koniec smyczy w dłoni.
Uprzednio jeszcze okrył konia jednym z futer, którymi przykryta była Rozalinda i przykazał stojącemu już na wachcie Dietrichowi, by miał na oku konia i w razie niebezpieczeństwa, głośno informował.

Wcześniej czy później wszyscy położyli się do snu, a Dietrich stanął na czatach obok karego ogiera. Noc zapowiadała się mało może wygodnie, ale przynajmniej w miarę bezpiecznie.

 
KlaneMir jest offline  
Stary 14-07-2019, 18:11   #30
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację
Psss... - Delikatne szturchnięcie obudziło Korwina, który ledwie co zasnął, męczony katarem. – pss… słyszysz mnie?

Kątem oka zauważył, że leżąca obok dziewczyna - Rozalinda, jak ją nazywał rycerz - delikatnie szturchała go w ramię.

Korwin rozejrzał się się po wszystkich czy wszyscy zasnęli, w pomieszczeniu, wolał się upewnić czy nikt jeszcze nie śpi. Chciał się porządnie wyspać, a tutaj ktoś taki chce z nim porozmawiać.
-Tak... słyszę cię - odpowiedział szeptem chłopak. -O co chodzi?-

Wydawało się, że wszyscy zasnęli. Rycerz pochrapiwał cicho, a jego koń - jakby w umysłowej łączności - parskał raz po raz przed wejściem. Inni nie wydawali żadnych głosów, ale i nie poruszali się, możliwe więc, że spali.
Posłuchaj - zaczęła – musisz mi pomóc… błagam. Musisz mnie uwolnić od tego oprawcy, błagam cię. - Jej ten był nerwowy, a głos drżał. Gdy Korwin spojrzał na nią, jej oczy wpatrwały się w niego błagalnie, a dolna warga drżała - może z zimna, może z nerwów.
-Oprawcy? Opowiadał że to ty żeś ta zła...- Wrona odwrócił wzrok i popatrzył na niebo, brak dachu przynajmniej pozwalał na ładny widok w nocy… -Czemu chcesz pomocy?-
To dość długa historia, ale… dość powiedzieć, że jestem niewinna. Nie wiem, co wam nagadał, ale pewnie to, co wszystkim: że jest zabójczynią. Nie, nie jestem, choć może ciężko ci w to uwierzyć, bo nie mam lśniącej zbroi i ojcowskiego wyrazu twarzy. Ten rycerz ubzdurał sobie, że mam zostać jego żoną, a gdy odmówiłam, zabił mojego ojca i matkę, a mnie wyprowadził z domu i wziął w niewolę… powiedział, że przez drogę do Teufelheim złagodnieje, a gdy to się stanie, weźmie mnie za żonę… zrozum, nie chcę mieć z nim nic wspólnego, nic… boję się go straszliwie, już nie raz mi groził i dobierał się do mnie… proszę cię, błagam. - Jej oczy zaszkliły się, a głos załamał.
-Skąd pochodzisz? Rozalindo.- Korwin popatrzył na nią, i miał mętlik w głowie. Jej opowieść nie brzmi nierealnie. Jeszcze zachowanie rycerze, wtedy gdy o nią się pytamy… Z jego strony kilka rzeczy nie ma sensu. A tutaj jakby doszedł z nią do miasta, to pewnie dogadałby się rycerzami w tak… potwornej sprawie. -Jak długo już podróżujecie?.
Jestem z Eppey, to mała osada służebna koło Hundham, na północ stamtąd. Ten… człowiek zmierzał z Waldenhof i zatrzymał się w naszej gospodzie, mojego ojca. Tam doszło do tego wszystkiego. Miał pieniądze, więc wyłgał się przed strażnikami, którzy chcieli zbadać sprawę morderstwa w gospodzie… ja… nie chcę t-tego wspominać. - Pociągnęła cicho nosem. – Idziemy już, nie wiem, z tydzień? Dni mi się mieszają, zwłaszcza w tej zamieci. Jeśli mi nie wierzysz, mam kilka siniaków, ale teraz nie mogę ci ich pokazać. Ale to on mi je zrobił. Sama bym się nie pobiła. Proszę cię… jesteście zapewne moją jedyną nadzieją, bo jak dotrzemy do Hundham… to nie wiem, co będzie. On tam też ma przyjaciół, a jak oni zawiodą, to ma też pieniądze… pomóż mi, zaklinam cię na wszystkich bogów…

Pieter zachrapał głośno i przewrócił się na drugi bok. Całkowicie nieświadomie.

-Mówisz że opowiada o tym że jesteś zabójczynia… Co mówi dokładnie?- spytał się Korwin, układając ręce pod głowę.
Że zabiłam dwóch ludzi w karczmie, w Eppey. Wie, że inni słyszeli o tej sprawie i ten… ta świnia próbuje na mnie zrzucić swoje własne winy. Na córkę ludzi, których zabił.
-Nam mówił że zabiłaś, i okradłaś dwóch mężczyzn. Jak myślisz czemu tak powiedział… Ile już osób spotkaliście, by opowiedział im coś o tobie? Poza tym mógłbym tobie pomóc uciec, ale ile byś przeżyła w dziczy... sama.-
Wiele. Taki widok, jak nasz, często wzbudza zainteresowanie, ale pytają tylko odważniejsi. Słyszałam to już kilka razy. A co do przeżycia, to wolę zaryzykować tak niż…*

W tej chwili rycerz chrząknął i wstał. Oczy miał zaspane, ale wzrok czujny. Podszedł do Rozalindy, oddychając głęboko. Był zły.
Nie myśl, że nie wiem, co knujesz, żmijo… choćbym miał zginąć na tym mrozie, tym zginiesz ze mną - powiedział, a następnie zdzielił ją pięścią w głowę. Dziewczyna załkała.

Czy żeś nie słyszał, jak mówiłem, by z nią nie rozmawiać?! Ta przebiegła żmija będzie próbowała was omotać i zrobić z siebie ofiarę. Już na mnie próbowała tej sztuczki, gdym ją pojmał! - Rycerz, rzecz jasna, pobudził wszystkich w chacie, a i zwrócił uwagę stojącego na warcie Dietricha. – Jak wam zaufać, jak pierwszej nocy zrywacie wcześniejsze ustalenia?! Możecie spać dalej. Ja z Rozalindą stanę na warcie. Wypocząłem odpowiednio.

Na dźwięki hałasu Dietrich wszedł do środka omiatając spojrzeniem chatę. Minę miał skupioną i wędrował wzrokiem od osoby do osoby. Póki co nic nie mówił.
-NIe musiałeś jej uderzać. Wystarczyło że wstałeś i już się bała mówić… To było nie potrzebne.- Korwin popatrzył się na skuloną Rozalindę.
Musiałem. Już widać, że okręciła cię sobie wokół palca. Już ja jej wybiję z głowy próby ucieczki. Ona jest całkowicie zdegenerowana, ma udowodnione dwa zabójstwa, a podejrzewana jest o kolejne. Dlatego kazałem wam się nie wtrącać. Najpierw prosicie o pomoc, a teraz tak?*
[i]- Wrona, sprawy między tym człowiekiem, a kobietą nas nie interesują. - powiedział z nutką groźby młody balsamista - To sprawy zakonne. Tak jak w Teufelheim i nam nic do nich.
Spojrzał na mężczyznę.
- Wybaczcie mojemu towarzyszowi, ma łagodną duszę.
W duchu jednak Rudy miał całkowicie odmienne zdanie. Ten człowiek był Puszką. Kto wzbrania słuchania mowy innego, ten boi się słów jakie mogą paść. Posłuszeństwo poprzez autorytet terroru i świętoszkowatości!
- Noc jeszcze młoda. Przygotuję wam ziółka na ostrość zmysłów. Noc zapowiada się spokojnie, ale z wami Panie na czacie będę się czuł w pełni bezpieczny. Jeszcze raz przepraszam za mojego towarzysza.
Obędzie i bez twoich ziółek. Rycerz zakonny jest zawsze czujny. Właśnie po to, by zapewnić bezpieczeństwo takim jak wy przed takimi jak ona. Jak widać nie wolno ufać słowom plebsu. Wychodzimy na wartę i postoimy aż wypoczniecie. Następnie ruszamy sami. Nie mogę wam dłużej ufać.
- Jeśli mogę zapytać panie, dokąd zmierzacie? - zapytał Rudy?
Nie wasza to już sprawa – zastanowił się przez moment. – Ale mogę wam zostawić resztkę moich zapasów. Razem z Rozalindą konno powinniśmy dotrzeć do najbliższej wsi stosunkowo szybko, a wy będziecie szli o wiele, wiele dłużej. Znajcie łaskę pana.

Po chwili jednak się znów zawahał.

Psiakrew… zapomniałem o waszych rewelacjach. O tym, co zdarzyło się w Teufelheim, potrzebuję świadka przed Kapitułą - pomuskał nerwowo brodę. – Najwyraźniej więc bogowie chcą, bym nadal z wami podróżował. Wiedzcie jednak, że mam was na oku. Jeszcze jedna próba rozmowy z Rozalindą, a będę zmuszony zareagować. Daję wam na to rycerskie słowo. Rozumiemy się?
Pieter pokiwał głową na znak że się zgadza. Emil zrobił to samo. Korwin odwracając wzrok także pokiwał głową.
- Dziękujemy Panie, widać dobre bogi połączyły nasze losy. Rozmówię się z moimi towarzyszami i już więcej nie będą wadzić w waszej misji. - odpowiedział Rudy.
- Oby. Nie bez woli bogów wpadła ona w moje ręce. Wybacz, żem się tak uniósł, chłopcze - zwrócił się do Korwina. - Próbuję jedynie ostrzec was przed poważnym błędem, do jakiego może was doprowadzić słuchanie tej gadziny. Jej dni na szczęście są już policzone, kat ostrzy sobie na nią topór. Dojdźmy tylko do Hundham, a tam, gdy złożycie zeznania przed delegatem Kapituły, rozejdziemy się w zgodzie.

- Wielebny Ojcze, choć jeszcze nie rozmawiałem z moimi towarzyszami o tym, ale myślę, że czują to samo co ja. - powiedział Rudy do rycerza - Jesteśmy jedynymi ocalałymi, świata nie znamy, ale zaiste sam Młotodzierżca dał nam nadzieję mogąc was spotkać. Tędy chcielibyśmy prosić byście przyjęli nas na nauki i nauczali, byśmy stali się lepszymi i godnymi łaski bogów którą nam okazali wybawiając od rychłej śmierci. Byśmy stali się ja wy Wielebny Ojcze niosąc prawo, sprawiedliwość i pomoc tym którzy jej potrzebują.
Dietrich wiedział, że to niebezpieczny gambel, ale… jeśli rycerz przyjmie ich do swojej świty to będą mieli względnie wszystko. Wyżywienie, nocleg i nawet zdobędą rozeznanie w świecie. Tak, nie podobało mu się to, że wyglądał i zachowywał się ten człek jak Puszka, no, ale… to było drobne poświęcenie w zamian za życie. No, i będą mieli na niego baczne oko i sami ocenią czy to człek prawy. On i jego Zakon. Pewna część Rudego chciała ukrucić mu życie, ale miał opory. Może Brat Theodoryk był dobrym człowiekiem, ale po prawdzie mocno w to wątpił. Zresztą, najciemniej pod latarnią, co nie?
Była jeszcze kwestia Elsie. Był dobrej wiary, że uda mu się ją uzdrowić… choć miewał wątpliwości. Była jedyną osobą, jedynym światełku na końcu mrocznego tunelu jego życia. Musiała żyć. Musiała… bez niej nie wiedział czy nadal byłby… czy… nie, grunt to nie myśleć. Nie myśleć mrocznych myśli. Elsie będzie żyć!

Rycerz zmarszczył brwi.
Nie jestem ojcem, lecz bratem. I nie mogę was nauczać, bo sam pobieram nauki. Koniec zbędnych dyskusji. Wszyscy wiecie, co macie robić. Wychodzimy na zewnątrz, możesz odpocząć - rzucił do Dietricha.

Po tych słowach wyszedł, a wszyscy wcześniej czy później wrócili do przerwanego snu. Gdy znów się kładł, Pieter usłyszał jeszcze zza drzwi wejściowych słowa rycerza:

“Nie możesz być wiecznie na mnie zagniewana. Nie jestem tak zły, jak myślisz.”
Słowa zainteresowały Pietera, ale postanowił na razie nie mówić o tym, słowa zapamięta i w samotności, gdy rycerza nie będzie w pobliżu powtórzy je towarzyszom, na pewno nie był on taki szlachetny na jakiego wyglądał, a i cała historia z dziewczyną śmierdziała na kilometr. Ale co rycerzowi mogą zrobić czterej niedorostkowie i dziewczyna. Ze słowami rycerza wyrytymi w pamięci i postanowieniu że opowie o tym co usłyszał z samego rana, zasnął mimo dręczących go wątpliwości.
 

Ostatnio edytowane przez Ronin2210 : 17-07-2019 o 00:15.
Ronin2210 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172