Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-04-2019, 18:10   #1
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed.] Sieroty z Teufelheim




Sylvania, Teufelheim
4. Brauzeit
Południe
Forteca

Miejsce nazywane Fortecą znajdowało się w najbiedniejszej dzielnicy Teufelheim, zaraz obok płynęła Templa. Mało kto z mieszkańców miasta wiedział, że tak szumną nazwą okraszono jedną z tutejszych ruder, opuszczonych jakiś czas temu podczas zarazy. Pas pustostanów wyznaczały dwie uliczki, brudne i na ogół zabłocone. To tutaj wonczas wybuchła mała epidemia, która jednak napędziła sporo strachu mieszkańcom Teufelheim. Skończyło się jednak na kliku zgonach, choroba okazała się być zaskakująco łaskawa dla tubylców. Mimo to pobliskie domy opustoszały – czy to na skutek zgonów, czy strachu przed morowym powietrzem. Jako że nigdy nie było to miejsce szczególnie gęsto zaludnione, a domy stawiane były jeszcze w czasach początku lokacji miasta, niektórzy lokatorzy postanowili osiąść w bezpieczniejszym miejscu, z dala od rzeki lubiącej raz po raz wylewać. I właśnie w takim miejscu grupka chłopców postanowiła założyć Fortecę.

Był tu bowiem tak cenny dla wielu bezdomnych dzieci dach nad głową. Za upałów skrzypiący, gdy padało gnijący, ale przynajmniej stabilny, chroniący przed zimą i deszczem. Zresztą nie tylko bezdomne dzieciaki tutaj się zjawiały, ale i wielu ich przyjaciół. W istocie Forteca stanowiła swego rodzaju spadek po dawnym sierocińcu kapłanek Shallyi. Stąd też mało kto lubił tu rycerzy Oczyszczającego Płomienia. Forteca była otwarta dla każdego, kto nie był zbyt stary, by zrozumieć jej lokatorów. Nierzadko gościli tu i dorośli bezdomni w szczególnie trudnej sytuacji. Niekiedy pojawiali się chuligani szukający zaczepki. Czasami lokatorzy kończyli poobijani. Ale najważniejsze że Zakon nie wiedział o tym miejscu, a jeżeli wiedział – ignorował je. To starczyło, by w Teufelheim prowadzić jakkolwiek spokojny tryb życia.

W tej chwili w Fortecy siedziała piątka chłopców. Wygłaszający dynamiczną perorę Klaus, gestykulujący żywo odnośnie do swojej opowieści oraz czwórka jego przyjaciół i słuchaczy. Korwin, Pieter, Dietrich i Emil, zbieranina tak zróżnicowana, że dziwić mogło, że stanowili grupkę przyjaciół skupionych wokół Fortecy. Różne mieli stosunki względem siebie, ale łączyła ich w jakiś magiczny sposób Forteca, do której zawsze wracali odpocząć, pogadać lub zaleczyć rany, jeśli była taka potrzeba. Tutaj szczególną rolę odgrywał Dietrich jako syn medyka i samozwańczy lekarz z powołania.

Klaus był bardzo podniecony. Opowiadał o swojej ostatniej wycieczce do kanałów. Często tam bywał i często opowiadał o tym, co tam widział, lecz dziś był zdecydowanie bardziej zafascynowany swoimi odkryciami. Do tego stopnia, że zainteresował także swoich kompanów.

Słuchajcie, będziemy bogaci! – niemal krzyczał. – Bogaci, bogaci, bogaci! Wyrwiemy się z biedy, może nawet wyjedziemy z Teufelheim! Będziemy żyć jak królowie!

Teufelheim nie było najlepszym miejscem do życia toteż chłopaki słuchali uważnie. Pamiętali zresztą stare opowieści o niezmierzonych ilościach bogactw poukrywanych gdzieś w kanałach, stawianych jeszcze za czasów, gdy żyły tu starożytne elfy.

Odnalazłem coś niesamowitego! Nie, nie powiem wam co, sami musicie to zobaczyć! To przekracza ludzkie pojęcie! – zdyszał się nieco. – Chodźcie ze mną jutro, a nie pożałujecie. Weźcie jakieś dobre buty i jakieś jedzenie, bo będziemy szli długo. Tak daleko jeszcze nikt tam nie zaszedł i dobrze, haha! No i weźcie wory, przydadzą się wam! – mrugnął do kolegów.

Klaus był najmłodszy z tej piątki, ale nigdy nie ignorowano jego słów. Był dość dojrzały jak na swój wiek, może to kwestia wychowania na ulicy? Zawsze wiedział, co w trawie piszczy i gdzie warto się udać. Bywał informatorem dla wszystkich z Fortecy, bowiem w ciągu dnia obchodził miasto dwukrotnie, zaglądając w każdy zaułek. Z tej przyczyny był zawsze na bieżąco.

Wszystko jasne? Spotkajmy się jutro, przed świtem przy Dużej Kracie. Koniecznie przed świtem, żeby puszek jeszcze nie było! I nie mówcie nikomu, to na razie nasza tajemnica. Jak się zbyt szybko rozniesie, będziemy mogli obejść się smakiem. A najgorzej jak dojdzie do puszek. Wtedy nikt nic nie zyska. To co, mogę na was liczyć? – popatrzył rozpromieniony na przyjaciół.

W ich głowach kołatało jedno ważne pytanie – czy rzeczywiście stali przed szansą na odmianę swojego życia?

 
MrKroffin jest offline  
Stary 07-04-2019, 10:17   #2
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Beksa poczuł, gdy łza spłynęła mu do ust. Oblizał nabrzmiałe, napuchnięte usta koloru wiśni. Otarł policzki i oczy. Łzawiły nadmiernie, często i bez wyraźnego powodu, czemu zawdzięczał ksywkę. Widok płaczącego w trakcie roboty rzezimieszka to w końcu rzadkość. Nie pamiętał, czy łzy towarzyszyły mu od zawsze czy były kolejną pozostałością po chorobie, jaką przytargał dziesięć lat temu do sierocińca od niedoszłej rodziny zastępczej. Blizny po paskudnych ropniakach pokrywały większość jego twarzy, a to i tak nie był najgorszy los, jaki spotkał zarażonych przezeń współwychowanków. Paradoksalnie jego uszu, dużych i odstających, nie oszpeciła ani jedna pochorobowa skaza. Ich rozmiar i kształt nierzadko stawał się obiektem kpin, ale to tylko pomagało rzezimieszkowi w wyszukiwaniu fałszywych pretekstów do bójek.

Było ciepło i słonecznie. Skórzany czepiec Emil niósł tego dnia w ręku, a czarną ćwiekowaną kurtę rozpiął i rozsznurował dekolt koszuli, ukazując poznaczony bliznami tors i zawieszoną na rzemyku kameę. Profil z kości słoniowej był co prawda zdrapany, ale nie miał innej pamiątki z sierocińca. Bandzior starał się nosić według własnego wyobrażenia oprychów z wielkich miast, stąd skórzane, sznurowane karwasze noszone na obu nadgarstkach i dodatkowy pas, który - zawadiacko przekrzywiony - podtrzymywał bronie i sakiewkę. Ponadto w spodnie wszył utwardzany ochraniacz na genitalia, a jedna z nogawek, prawa, była w zielono-żółte pasy Stirlandu.

Po rozmowie z Klausem Beksa schował jabłko do kieszeni i w pierwszej kolejności udał się na targ po pochodnie, zapas jedzenia na jutrzejszą wyprawę i pieprz. Uwielbiał go od dzieciństwa, choć miał wrażenie, że ten kradziony opiekunkom sierocińca smakował lepiej. Doprawiał każdą potrawę, nawet gdy miał szczęście trafić na coś nie do końca mdłego. Mało komu poza nim smakowały tak pierne dania.

Plan na dalszą część dnia nie odstawał od jego codziennej rutyny. Zamierzał udać się do jednej z tych spelunek, gdzie było tak samo łatwo oberwać jak zamówić kufel tego kwasu, co go oberżysta piwem zwał. Tam da sygnał pośrednikowi, że wieczorem chętnie popracuje pięściami. Jeśli do tego czasu zjawi się jakiś potencjalny zleceniodawca, ustalą cel, pożądany efekt i cenę. A jeśli nie, Beksa sam wybierze sobie ofiarę. Idealnie jakiegoś mięczaka z pękatą sakiewką, choć bez zlecenia nie odważy się pobić kogoś szlachetnej krwi. Nieludzi również nie tykał. Kolejnym krokiem będzie doprowadzenie do bezpośredniej konfrontacji z celem przez jakąś sprzeczkę, wylane piwo, przypadkowe przewrócenie się na stolik, wymyślne przekleństwo lub kpiny z uszu Emila, a może przez wszystkie te rzeczy naraz. Gdyby bójka przyciągnęła uwagę strażników miejskich, Beksa zrzuci winę na prowokatora, przymknie oczy wymiaru sprawiedliwości udziałem w zapłacie czy łupie lub odegra zapłakaną sierotę, nie radzącą sobie z emocjami w dorosłym życiu. A w najgorszym wypadku da dyla do kanałów, ale z nieprzekupnością stróżów prawa nie powinno być przecież aż tak źle.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 07-04-2019 o 14:57. Powód: stylistyczny
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 08-04-2019, 12:46   #3
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
- Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla takich jak my bogactwo to nawet dziesięć karli. Dla rycerzyka myślę, że i setka to niezła sumka, chociaż turniejowi czempioni raczej liczą w zdobytych zbrojach i rumakach, a te swoje kosztują. Imperator pewnie i na tysiąc machnąłby ręką. A ty, Klaus? Gdzie będziesz siedział jak wyjedziemy z Teufelheim? Na własnym koniu czy na wspólnym wozie, za który ledwo zapłacimy jakiemuś garbatemu chłopu? - zapytał Emil, trochę z ciekawości, trochę z przyzwyczajenia do przekomarzania się z młodszym o cztery lata Klausem, a najbardziej dla zachowania pozy wyrachowanego twardziela, jaką trudno było utrzymać przy tak nikczemnym wzroście. - Pokaż też, po co nam te worki. Bo coś na dowód swych słów zabrałeś?
Nie… - zawstydził się jakby Klaus. – Właśnie dlatego potrzebuję waszej pomocy. Tam, dokąd was zaprowadzę, są niezmierzone skarby, ale sam jeden nie jestem w stanie się do nich dostać.
Beksa parsknął.
- Ale... że jak? - Emil rozłożył ręce. Zaczął zastanawiać się nad fizycznymi możliwościami czternastolatka. - Nie mogłeś gdzieś się wdrapać, czegoś przesunąć, przeskoczyć z jednego miejsca na drugie?
- Jeśli mamy być bogaci to mi to wystarczy wystarczy, od dawna chcę opuścić to zdychające miasto i wyjechać do Marienburga. - przerwał wszystkim siedzący na beczce Pieter, wszyscy zwali go “Piskorz” bo śmierdział rybą i był szczupły jak węgorz. W zasadzie to był synem rybaka, który zmarł wraz z żoną zeszłej zimy na morowe powietrze i osierocił Pietera i jego siostrę Annę.

- Daj mu spokój Emil, przecież Klaus nigdy nas nie okłamał. - dla podniesienia tonu swojej wypowiedzi wbił ciężki dębowy kij w spróchniałe deski.
- Możesz na mnie liczyć, chcę się stąd wydostać i potrzeba mi do tego złota. - twarz młodego mężczyzny stężała na myśl o tym że jego chorowita siostra też miałaby zginąć w tym zapomnianym przez bogów i ludzi mieście.
- Już mam mocne buty, a dużo bardziej śmierdzieć nie będę. - starał się odpędzić złe myśli i zażartować lekko. - Chłopaki, to może być jedyna okazja by odejść z tego miasta, nie wiem jak wy ale ja nie będę się zastanawiał i oddam swój los w ręce Ranalda.
- Jak Ranald przyśnie nad partyjką kart, to następny w kolejce do zaopiekowania się twoim losem jestem ja - uśmiechnął się Emil i poklepał rękojeść krótkiego miecza, jakich używają zbóje z wielkich miast (przynajmniej według jego wyobrażeń). - [i]Kłamstwa Młodemu nie zarzucam. Za to zawsze potrafił dobrze wkręcać. Pójść z wami pójdę, i to przodem, ale ustalmy jakiś bezpieczny plan gry, bo wiecie, nie ma karli bez machania żelazem - było to jedno z ulubionych powiedzonek Beksy, choć na co dzień posługiwał się częściej sierpowymi niż mieczem. - Może ktoś Młodego widział, gdy ten kręcił się po kanałach? - Zadał pytanie Klausowi patrząc na Piskorza. - A jak już wytaszczymy worki z naszymi skarbami, to gdzie je ukryjemy? Chyba nie tutaj? - Rozejrzał się. Nie lubił improwizować.

- Worki z łupem możemy obwiązać liną i zatopić w rzece, znam wiele miejsc gdzie możemy schować łup i potem go wyłowić, a jak ktoś będzie pytał to powiem że idę z workiem ryb. - odpowiedział Beksie
- Co ty na to Klaus? - spojrzał na chłopaka w oczekiwaniu na odpowiedź.
Podczas całej wymiany zdań która miała miejsce, Dietrich, syn medyka-buntownik nabijał fajkę własnoręcznie zbieranym suszem ziołowym. Uśmiechał się cwaniaczkowato. Wręcz zadziornie, ale myślami był po części gdzie indziej… z Elsie.
- Mniejsza chłopaki, mamy co innego do roboty? - zapytał unosząc brew i wodząc wzrokiem po zgromadzonych. Ziółka już w sumie były zrobione - Usiądźmy sobie i zakurzmy ziółeczka. Nie wiemy ile czasu nam tam zejdzie, więc lepiej się wyekwipować…

Młody zszywacz ciała zaczął krzesać iskry na krzemieniu, by wzniecić żar na hubce z której się ostrzem zsunie do fajeczki i...
Wszystko wyglądało jako zwykle, te same osoby najwięcej mówiły, te same zajęcia. Korwin siedząc na schodach, strugał sobie gwizdek, może tym razem będzie miał prawidłowe brzmienie. Pewnie każdy chciałby być w innym miejscu niż Teufelheim, jednak czy większa wygodą dużo zmienii? Pewnie tak by sporo z nas zasiliło by grona bezdomnych, i tanich robotników, nawet w takim Marienburgu. Słuchał uważnie planów przyjaciół, jak zdobędą swoje ,,wielkie skarby”.
-Pieniądze dla których ciężko się nie pracowało, szybko znikają. Zwłaszcza jak z całym workiem złota będzie się iść przez Imperium. Czasami warto wydać większość pieniędzy, byle tylko pozostałe pieniądze były bezpieczne, lub kto wie może nawet się zwrócą ,,Karle” jak porządnie się je zainwestuje.- odkładając drewno na gwizdek, sięgnął do plecaka po jabłko. -Dlatego pójdę jutro z wami, może coś pomogę. Jednak pamiętajcie, obstawianie wszystkiego na jedną kartę, często źle wychodzi. Taka wola Ranalda- położył się na schodach, zagryzając jabłko.
- Worki w rzece - powtórzył Beksa - to pewnie dobry pomysł, o ile Grunfi nie wyniuchał składziku bretońskiego sera pleśniowego - zaśmiał się - takiego jaki w witrynie ma ten krasnoludzki faktor na Stirlandzkiej. Chciwa broda bierze jak za pszenicę. Ciekawe jakie obroty ma ten jego sklepik. Może to byłaby dobra inwestycja? Wrona mógłby za ladą stać, wtedy nikt by nas nie orżnął. - Emil gadał tak od rzeczy, w oczekiwaniu na palenie. Rozejrzał się, czy ktoś nie podsłuchuje ich rozmowy, a znał to miejsce na pamięć. - Będę musiał dzisiaj skoczyć na miasto. Jeszcze bogaczem nie jestem, więc rozejrzę się za jakąś “uczciwą” robotą na wieczór. No i pieprz mi się skończył. - Emil uwielbiał smak pieprzu, który od małego podkradał Shallyankom.

- Czy ja mogę wreszcie coś powiedzieć? - dorwał się do głosu wreszcie Klaus. Nie cierpiał jak starsi koledzy zawsze go przekrzykiwali. - Spokojnie, Beksa, niech cię dyńka nie boli, nikt mnie w tym mieście nie widzi, jak nie chcę. A pomysł Piskorza jest bardzo dobry, tylko to właśnie Pieter musi schować łupy, tak będzie wyglądać najbardziej naturalnie. A potem tylko hyc nocą przed puszkami, obkupimy się dzień wcześniej, może nawet kupimy osły albo konie! I wio, do lepszego świata! - zakończył entuzjastycznie.
Rudy skończył nabijać i nawet odpalił. Zaciągnął się mocarnie, przetrzymał w płucach i powoli wydychnął… by przekazać faję pokoju reszcie.
- No, i ten plan mi się podoba chłopaki… - powiedział z uśmiechem. Nie lubił ględzić po próżnicy. Ot, zdecydowanie wolał konkrety… i oznajmił z zadowoleniem - ...kopsnę się na obrzeża i poszperam po mieście i w kanałach za roślinką. Może nawet kogoś pozszywam. Jutro będzie futro i basta.
- Oby wasz plan był tak prosty jak wygląda. Może Ranald wam dobre kości zagra…- Korwin wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy, -To do jutra, postarajcie się nie stracić ręki jeszcze przed wejściem do kanałów.- Wrona otrzepał ubrania, i podszedł do wyjścia. -Ja też porobię jakieś rzeczy, zdecydowanie za bardzo się podnieciliście nad wizją bogactwa. Do zobaczenia przy miejscu zbiórki.
- Młody, ze skrzyżowanymi palcami, ale niech ci już będzie. - Beksa najadł się jabłkami i widać było, że kolejne mu już niepotrzebne. Schował jeszcze jedno do kieszeni. - Mówią, że noszone i gnijące w kieszeni wyciąga złe wapory z ciała. Szkoda tylko, że o tym nie wiedziałem dziesięć lat temu... Ktoś idzie w stronę rynku?
Rudy pokręcił przecząco głową czując jak powoli robi mu się dobrze od ziółek.
- Muszę sprzedać ryby, to mogę iść z tobą. - odezwał się Pieter zarzucając worek z dzisiejszym połowem na plecy.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 08-04-2019 o 18:28.
Dhratlach jest offline  
Stary 08-04-2019, 19:59   #4
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację
Korwin ,,Wrona” Jorn, wysoki mężczyzna, z średnią budową ciała. O kruczoczarnych włosach, i kilkudniowym zaroście. Zielone oczy dobrze współgrają z chustą w zieleni owiniętą wokół szyi.
Na koszulę wpuszczoną w spodnie założona ma skórzaną kurtkę, wraz z plecakiem.Spodnie są grubsze, choć tylko zostały obszyte skórą. Do spodni ma też przymocowany na rzemienie brązowy kilt, choć jak to niektórzy nazywają spódnice. Pasek wspomaga utrzymanie się wszystkiego, choć na samym pasku i jednym dodatkowym ma zamocowaną sakwę. W innych miejscach na pasie ma po lewej pochwę, i z prawej przed sakwą kolejną pochwę, oraz metalowe kółko. W lewej pochwię trzyma typowy sztylet, w prawej jest nóż którego rękojeść sam sobie stworzył z wiśni. Na metalowym kółku trzyma toporek, który jest bardziej narzędziem niż bronią, można go użyć jako młotka, tłuczka, siekierki, tasaka,czy coś innego. Na dłoniach nosi zawsze skórzane rękawiczki wzmacniane ćwiekami. Na nogach nosi wysokie buty na które oszczędzał większość czasu. Może nie są na poziomie średniego mieszczanina, jednak są wygodne i dają ochronę. Na barkach nosi krótką pelerynę z kapturem zasłaniając część plecaka, lub często zarzuca sobie ją na lewy bok by zasłaniał rękę. Na głowie nosi kapelusz wykonany z samodziału, i skóry. Nie ma szerokiego ronda, lecz wystarczy na deszcz, czy słońce w miejscach gdzie kaptura nie wypada nosić.
Poza tym wokół kapelusza ma owinięty długi pasek upadający na ramię przymocowany do kurty, pasek który wzmacnia sam kapelusz, i daje miejsca na ozdoby, często wkłada tam jakieś piórka, czy ładne płaskie kamienie. Na szyi ma naszyjnik wykonany ze sznurka, oraz krzemienia który sam wyciosał, by miał ładny cylindryczny kształt, może nie jest idealnie, ale ładnie.

Teufelheim miasto z którego ludzie chętnie uciekli by do przeciętnej wsi w Reiklandzie. Jednak Korwinowi źle się w nim nie żyło, znał je, znał mieszkańców. W tym mieście się urodził, może czasami miasto ma swoje złe chwile, ale raczej nie jest to nic niezwykłego w Imperium. Jak na razie największym problemem tego miasta to Rycerze… choć raczej to było osobiste odczucie. ,,Puszki” dają nam ochronę, i nie wydają się tak skorumpowani, jak poprzednie władze. Może są okropni, ale nie są najgorszym co mogło spotkać to miasto… Jednak aktualnie ważną, i ciekawą sprawą jest skarb który odnalazł Klaus. Co może znajdować się w starych elfich ruinach, a przynajmniej resztkach tych ruin. Złoto zawsze się przyda, jednak reszta przyjaciół myśli że pomoże im to w życiu… część stracą, część wydadzą, za część się zabawią, i tak w wymarzonym Marienburgu zauważą że zasili znowu warstwę biedoty. Wypchany worek złota u nawet przeciętnego mieszczanina jest podejrzanym widokiem, a co dopiero u takich jak my. Niech Bogowie ich wspomogą by ich ,,przewspaniały” plan się udał.

Do następnego poranka sporo zostało, a po odejściu od Fortecy nie było za dużo osób do rozmowy. Postanowił poszukać jakiegoś zajęcia by nie marnować czasu przed wieczorem. Udał się wpierw do Gildi ,,Drewniaków” specjalne miasto to i gildie specjalne. Gildia ,,Drewniaków” zrzeszała większość rzemieślników zajmujących się drewnem, drwale, pracownicy tartaku, cieśle i ich specjalizacje, czy kupców co sprzedają drewno które spływają rzeką. Praktycznie to była najlepiej funkcjonująca gildia, bo drewna każdy potrzebuje, a my mamy go dużo. Lubił to miejsce, każdy raczej się szanował i znał. Jorn pracował tam często jako Skryba, czy Księgowy, był bardzo dobrym matematykiem można uznać że należał do ,,Inteligencji” tego miasta której nie było za dużo. Jednak nie miał specjalistycznego wykształcenia, o które było ciężko w tym mieście, dlatego większość wiedzy była z własnego doświadczenia lub talentu. Po wypełnieniu dokumentów jakie podali, i odebraniu zapłaty, czas na kolejny przystanek prawie legalna ,,Gildia” Przestępców, tutaj też nie było co segregować… w dużych miastach się dzieli na Złodziei, Rzezimieszków, Przemytników, czy to ma jeszcze wymyślić. Tam zajmował się prowadzeniem gier hazardowych, lub tym co w odpowiednich momentach wygrywa pulę, czy ją przegrywa. Szulerstwo i Hazard daje sporo rozrywki, jednak zgrabne kierowanie innych graczy by tracili coraz więcej pieniędzy, może dać większy dreszczyk emocji i dobrze zarobić. Jego drugą pracą w tej gildii obejmowała podobną funkcję co w poprzedniej, był ,,księgowym” lecz tym mniej legalnym podrabiał pisma, podatki, dostawy. Z jego legalnych prac w gildiach zdobywał po dłuższym czasie ich pieczątki, czy wystarczająco wiedział by je skopiować. W tym miejscu zdolność Korwina mogły się dobrze rozwijać, każdy lubi oszukiwać na podatkach. Oczywiście nie za bardzo, z czegoś Miasto trzeba budować… choć nie widać często na co idą te podatki.

Czasami dorabia także jako korepetytor, czy nawet nauczyciel. Jednak tylko u Drewniaków można powiedzieć że Korwin lubi to miejsce. Resztę miejsc traktuje jako miejsce pracy, a nie znajomości. Nawet w jego domu mieszkała rodzina, z czego głowa tejże rodziny była cieślą. Więc spotykał ich jeszcze częściej niż w pracy.

Rodzina Dierk’ów, tak się zwali. Głową rodziny jest cieśla około czterdziestu lat, Lenz Dierk. Jego żona Corinna czasami dorabia jako praczka, jednak coraz więcej czasu spędza w domu. Mają jedna córkę w wieku ośmiu lat, o imieniu Margit. Jednak nie bawi, się tak jak reszta dzieci, pomimo że bardzo by chciała. Jest bardzo chorowitym dzieckiem, nawet zwykłe przeziębienie może ją niezwykle osłabić. A choruje często.

Korwin bardzo ich polubił, nawet poczuł coś w rodzaju więzi pomiędzy nimi. Sam był kochany przez rodziców, więc niezwykle szanuje Lenza, i Corinne. Pomimo problemów wszystko robią dla córki… Lubił kupować prezenty dla Margity, czuł miłe uczucie widząc uśmiech dziecka, które jest za słabe by bawić się z innymi. Tym razem nie będzie inaczej, udał się na targ by kupić jej lalkę za kilka pensów, i u okolicznej zielarki zioła na odporność. Z zakupami udał się się swojego ulubionego miejsca, dach niedaleko domu. Spory płaski dach, często tam spotykano tam ptaki, z tamtego miejsca był piękny widok na niebo. Na dachu był mały daszek na kilku cienkich belkach, gdzie pod którym były trzy kawałki drewna, które starały się udawać taboret. Obok był rozpadający się stolik, pod którym Korwin miał kwadratową deskę, i kamyczki. Starał stworzyć warcaby, które widział kiedyś w sklepie w ,,bogatszej” dzielnicy. Tamten egzemplarz był kiepskiej jakości, ten co Wrona tworzy jest okropny, ale działa. Zostało dokończyć kamienie by przynajmniej były tego samego rozmiaru, oraz kilka drobiazgów na desce czy też planszy.
Tworząc kopie gry, Korwin obserwował ptactwo. NIektórzy mówią że tutaj śmierdzi, jednak można się przyzwyczaić… i także jakby reszta Teufelheim nie śmierdziało. Lubiał patrzeć na ptaki, podziwiać ich wolność, brak problemów, i to że żyją. Może nie wyglądają jakby miały problemy, bo to zwierzęta, a czy te mogą czuć smutek, gniew czy jakąś inną emocje? Jednak czy czasami lepiej nie być jak to zwierze… nie myśleć o przyszłości, czy zamartwiać się czymś innym niż to czy coś się zje i wyśpi.
Jednak bycie człowiekiem wydaje się ciekawsze, i bardziej interesujące, jutro wielki dzień! Gdyby Korwin był prawdziwą Wrona to by nie mógł przeżyć tej przygody. Jornowe warcaby skończone, czas wrócić do domu i się wyspać. Ale przed tym dać kilka rzeczy Margit, i zagrać w warcaby z jakimś domownikiem. Nawet jak niczego jutro nie znajdziemy, to nie będzie czego żałować, wystarczy polubić to miasto, i będzie się w nim szczęśliwy.
 

Ostatnio edytowane przez KlaneMir : 12-04-2019 o 12:19.
KlaneMir jest offline  
Stary 09-04-2019, 11:28   #5
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację
Pieter urodził się w Teufelheim i od najmłodszych lat musiał pomagać ojcu przy pracy, ojciec był rybakiem ciężko pracującym na utrzymanie swojej rodziny, który większość swojego życia spędził na łowieniu ryb z rzeki przepływającej blisko miasta.
Rodzice Pietera zmarli ostatniej zimy na morową chorobę zesłaną przez złe duchy, jedyna rodzina jaką Pieter posiada to jego młodsza siostra Anna.
Anna przeżyła epidemię, która uśmierciła jej rodziców ale sama mocno podupadła na zdrowiu i chłopak pracuje całymi dniami by złowić kilka ryb i zarobić na leki dla swojej siostry.
Chłopak odmawia sobie jedzenia by zaoszczędzić i zapewnić swojej jedynej rodzinie leki, niedojadanie odbiło się na Pieterze i chłopak mocno wychudł ostatnimi czasy.
Wszyscy znajomi nazywają go Piskorz ze względu na to że zawsze śmierdzi rybami i przesiaduje na pomoście nad rzeką.
Razem ze swoimi przyjaciółmi założył bazę w opuszczonym budynku, zbierają zapasy jedzenia i wszystkiego co potrzebne by uciec z miasta, lub przeżyć do czasu aż będzie to możliwe.
Ostatnio całkiem dobrze biorą ryby i chłopakowi udało się odłożyć kilka dodatkowych srebrników co może pozwoli mu na przekupienie strażników przy bramie i wyjazd z miasta wraz ze swoją siostrą.
Jego największym marzeniem jest wyjazd z siostrą do Marienburga gdzie chce zatrudnić się na kutrze i w przyszłości zarobić na własny statek i załogę, co pozwoli im na godne życie.

***

Po skończonym spotkaniu Pieter wyszedł na wąską uliczkę pomiędzy walącymi się budynkami i dziarskim krokiem ruszył w stronę targowiska by spieniężyć dzisiejszy połów.
Wór z rybami nieprzyjemnie ciążył na ramieniu, ale myśl o tym że za jakiś czas zamieni się on na przyjemnie ciężką sakiewkę monet, Anna potrzebowała tych pieniędzy by wytrzymać do czasu aż chłopaki wrócą z kanałów z domniemanym skarbem, który to może odmienić ich życie.
Rozchlapując błoto na wszystkie strony swoimi ciężkimi butami Pieter dotarł wreszcie na brukowany ryneczek, na którym większość okolicznych mieszkańców sprzedawała i kupowała wszystko co było im potrzebne.
Chwilę zajęło chłopakowi znalezienie dobrego miejsca na rozłożenie się ze swoimi towarami lecz już po chwili kilkanaście ryb błyszczało w słońcu wisząc na poprzecznie ustawionym kiju.

- Ryby, świeże ryby! - zaczął przekrzykiwać się przez tłum chłopak. - Złowione dziś rano powyżej garbarni w górze rzeki! - krzyczał dalej.

Po spieniężeniu ryb Pieter miał zamiar udać się szybko do domu by sprawdzić jak czuje się jego siostra.
 
Ronin2210 jest offline  
Stary 09-04-2019, 12:49   #6
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację

Dietrich nie lubił ględzić po próżnicy, bo o czym tu gadać? Z domu uciekł. Ot, nie było tam za wesoło... Jak tylko spotkanie w Twierdzy dobiegło końca zabrał jabłko czy dwa na przekąskę do swojej starej i wysłużonej torby w której nosił niemalże cały swój dobytek, i udał się w teren. Wiedział, że mieście był bezpieczny. Był w końcu swojego rodzaju członkiem Szczurów Teufelheim... siatki przestępczej w której pełnił rolę znachora i dostarczyciela "ziółek". Niewielka cena za ochronę, spokój ducha, jakieś jedzonko i okazyjny grosz...

Była też Elsie... słodka Elsie... jego promyczek nadziei powiew normalności, oraz ciepło u boku. Bystra, ale ciepła bestia która podziela w całkowitości jego poglądy. Teufelheim umiera, a tonący statek się opuszcza. Gdzieś tam, hen za jałowymi łąkami leżał nowy świat i kiedyś, dnia pewnego, tam dotrą. Tylko trzeba było zaoszczędzić, wszystko poszykować... a w realiach w których żyli nie należało to do łatwych.

Ruszył więc, na obrzeża, w zieleń, w kanały i nad wodę. Miał zamiar znaleźć jak najwięcej ziółek i dobroci roślinnych do spożycia. Znał teren więc się jakoś przyzwyczaił. Oby tylko nic go nie zjadło... co jak co, ale nie miał zamiaru kończyć w paszczy jakiegoś stwora. Nawet jeżeli wszyscy widzieli w nim cwaniaka to miał po co żyć. Dla tej jednej osoby przy której mógł być w miarę sobą... dla Elsie.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 11-04-2019, 23:48   #7
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
Tura 2


Sylvania, Teufelheim
4. Brauzeit
Południe
Forteca


Krótka rozmowa w Fortecy na każdym odcisnęła inne piętno. Większość chłopaków z niedowierzaniem słuchała rewelacji Klausa, uważając podświadomie, że skala jakiegokolwiek znaleziska w Teufelheim nie mogła być tak znaczna, a ich młodszego przyjaciela poniosła w opisie w dużym stopniu jeszcze dziecięca wyobraźnia. Niemniej wszyscy z różnych przyczyn postanowili pójść z nim – jeśli nie z nadziei na lepszą przyszłość, to z ciekawości lub zwykłej, przyziemnej nudy, której w tym mieście często nie brakowało. Chyba że, jak tej nocy, świecił Morrslieb.

Jednak miało to nastąpić dopiero jutro. Tymczasem myśli o skarbie musiały przysłonić o wiele prostsze, za to pewniejsze, sprawy. Rozeszli się, każdy do swoich spraw i umówili się dnia kolejnego o świcie, aby wtedy spenetrować nieznaną część elfickich tuneli.


Młody zielarz zrobił to, co młodzi zielarze lubią najbardziej – poszedł zbierać zioła i rośliny o interesujących z różnych przyczyn właściwościach. Były one podstawą jego pracy i częścią podstawy utrzymania, więc starał się to robić stosunkowo często, by jakiś inny zapaleniec – lub może raczej partacz – nie zakosił mu najcenniejszych znalezisk. Szczególnie takich, które poza powyższymi funkcjami pełni jeszcze jedną funkcję – rozrywkową.

Udał się więc za mury, nie bez przyczyny wybierając ścieżkę wiodącą obok młyna, gdzie miał nadzieję wypatrzył Elsie, pomagającej wtenczas matce w obejściu. Niestety z żalem musiał obejść się smakiem na swoją dziewczynę, tej bowiem nigdzie na podwalu nie zauważył. Nic to, ruszył dalej. Jak wróci, być może zahaczy o chatkę młynarza, może nawet niepostrzeżenie, leżała przecież na uboczu…

Rzut na Sztukę Przetrwania (Int): 38 (nieudany)

Niestety, szczęście mu dziś nie dopisało. Może to kwestia częstej eksploatacji tego miejsca, ale dziś nie udało mu się znaleźć niczego cennego. Młody zielarz był zły. Jedyne, co znalazł to kilka korzonków o funkcjach jedynie spożywczych, żadnego większego pożytku z nich nie będzie. Chodził długo po lesie i wreszcie, zrezygnowany, postanowił wrócić do miasta. W końcu zbliżała się noc i to noc niezwykła, bo w subtelnym odcieniu zieleni. Zastanawiał się, czy mądrze będzie odwiedzić jeszcze Elsie, ale szybko okazało się, że kłopotał się tym niepotrzebnie.

Co jest, Dietrich? Chcesz przede mną uciec?

Odwrócił się. Zaraz przy skraju lasu stała jego dziewczyna. Długie, piękne blond włosy miała zaplecione w kłosa, a niebieskie oczy sympatycznie roześmiane. Lnianą bluzeczkę, którą jej kiedyś kupił ojciec, a którą zawsze ubierała dla Dietricha, miała lekko rozciętą na dekolcie tak, by można było dostrzec choć fragmencik malutkich, dojrzewających piersi.

Mam dla ciebie zabawę… biegnij za mną, a zobaczysz… – odwróciła się na pięcie, gotowa do biegu.

Ciekawe, pomyślał Dietrich, Elsie zawsze bała się Morrslieba i nie wyściubiała wtedy nosa z domu. Co prawda był dopiero wieczór, ale i tak coś musiało ją skłonić do zmiany dotychczasowego zachowania. Czy powinien zaufać jej intuicji? Morrslieb oświetlał ich bladą, zieloną poświatą.




Emil zaś poszedł do karczmy. Miał ochotę komuś przypieprzyć, ręce go świerzbiły. Choć to może faktycznie był świerzb, ale Beksa miał nadzieję, że nie. Poszedł do tańszego przybytku – może raczej speluny, bo zbierały się tam raczej okoliczne mendy niż poczciwi ludzie. Karczma Pod Cycem Młynarki żyła zawsze, ale prawdziwe jej życie zaczynało się wieczorami – wtedy schodziły się tu różne hulajpartie, wolni strzelcy, prostytutki, handlarze narkotykami i zwykłe rzezimieszki takie jak on, pragnące obić komuś gębę, niekoniecznie nawet za pieniądze.

Teraz było tu pustawo. Kilka nieposprzątanych pod wczorajszej wieczornej libacji stołów, pijak leżący przy kominku z psem i stary mruk karczmarz, zawsze bardzo opryskliwy dla Beksy i uważający go za przygłupa. Pod ścianą stały jakieś nicponie z tatuażami szczurów na ramionach, zmierzyli go uważnie wzrokiem, ale że raz, trochę już znali, dwa, forsą nie śmierdział, postanowili zignorować jego obecność tutaj. Nikt tu nie zwracał uwagi na płotki, chyba że miał robotę, którą zająć się mogła płotka czy to z racji trudności zadania, czy niskiego wynagrodzenia.

Emil usiadł przy pustej ławie i podrapał się za uchem. Chciał poczekać tu chwilę, a nuż ktoś przyjdzie, kto da mu zarobić trochę grosza albo sam zarobi kilka guzów. Było bowiem trochę nudno. Bloch kopnął wałęsającego się tu samowolnie kurczaka, na co ten odpowiadał głośnym gdakaniem i zwiał w kierunku gasnącego paleniska. Jak to mogło być, że na zewnątrz było tak ciepło, a tutaj zawsze tak piździło, mimo że oberżysta dokładał raz po raz drwa. Oszczędnie, bo oszczędnie, ale jednak coś to dawać powinno.

Nagle ni stąd, ni zowąd ktoś strzelił go soczystą lepą w kark. Emil zaklął głośno i już chciał odegrać się na oprawcy, gdy zauważył za sobą swojego stałego zleceniodawcę, Levina Thuringmanna


Levin był koszmarnie brzydki. Może trochę ładniejszy od Emila, ale młodemu i tak chciało się rzygać jak widział tę jego pokancerowaną mordę. Był poza tym rudy, a jak powszechnie było wiadomo, śmierdziało to z daleka Chaosem. Od jakiegoś czasu nosił sztuczne oko, ale Beksa nie wiedział, skąd je miał. Na pewno nie z tytułu uczciwej pracy.

Siema, kurwiu zawszony – przywitał się Levin i usiadł naprzeciw. – Jesteś jutro wolny, myślę, bo czeka cię spory zaszczyt. Dla takiego przyjeba zdecydowanie ponad twoje możliwości – wyszczerzył żółte uzębienie i czekał na reakcję. Lubował się w tanich efektach.


Pieter siedział już jakiś czas przy straganie. Ryby jakoś szły, ale prawda była taka, że więcej było w Teufelheim złodziei i biedaków niż normalnych kupujących. Co chwila musiał odganiać biedne dzieciaki, żebraków i innych chętnych do zdobycia rybki za darmo. Rzecz jasna Pieter nie był bez serca, ale gdyby chciał pomóc każdemu biednemu tym mieście, sam rychło stałby się biedny. A nie mógł, dla siebie, ale przede wszystkim dla Anny, po śmierci rodziców jedynej jego nadziei w tym parszywym miejscu.

Jakoś przed wieczorem, może koło szóstej, Pieter zobaczył jak z niesławnej karczmy Pod Cycem Młynarki wyszła grupka trzech ludzi. Takich ludzi, z którymi lepiej było tu nie zadzierać, nie rozmawiać, unikać jak to tylko było możliwe. Każdy kontakt z nimi, nawet pobieżny albo i pozytywny, wcześniej czy później prowokował kłopoty. Pieter zaś kłopotów nie lubił, bo i Anna ich nie lubiła.

Cóż jednak z tego, jak pijane zbiry lubiły?

Pech chciał, że akurat to stragan Pietera i młody sprzedawca przy nim, zwróciły uwagę wałęsających się awanturników. Grupka trzech mężczyzn podeszła do niego. Dwóch było grubych, jeden niespotykanie żylasty i raczej niski. Jeden z grubasów, pozbawiony koszuli, z tatuażami na ramionach i dzikiej, gęstej, czarnej brodzie podszedł do lady, lekko się zataczając i popatrzył po oferowanych towarach,

No, no… ładny kramik se żeś tu zrobił. A podatki płacimy? – buchnął mu w twarz smrodem taniego piwska.


Korwin zszedł z dachu do domu. Zamyślony, jakby nieobecny, często taki był. Zawsze jednak gdy widział małą Margit, przechodził mu refleksyjny nastrój i uśmiechał się do dziewczynki. Margit miała lat osiem i z racji dużej chorowitości nie miała wielu okazji do zabawy, toteż Wrona zawsze starał się uprzyjemnić jej nieco to smutne życie, na spółkę z jej matką, Corinną. Mała siedziała na sienniku. Oczy miała smutne, wpatrywała się w stare, zbutwiałe, nierówno i rzadko położone deski.

Korwin zszedł do niej, posłał jej uśmiech, ale nie napotkał wzroku dziecka. Dopiero skrzypnięcie schodów, prowadzących na poddasze, zaalarmowały małą. Margit zerwała się z siennika i podbiegła szybko do Wrony.

Korwin! – zmitygowała się nagle, często się jej to zdarzała, była dzieckiem mało pewnym siebie. – Korwin… co my teraz zrobimy?

Pytanie zdziwiło młodego Wronę. Margit patrzyła na niego wyczekująco, ale zanim zdążył zapytać, o co chodzi, dziewczynka kontynuowała.

My nie mamy dokąd iść, Korwin. Oni są teraz na zewnątrz, a my nie mamy dokąd iść…
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 11-04-2019 o 23:56.
MrKroffin jest offline  
Stary 16-04-2019, 20:46   #8
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
“Zaraz…” zastanawiał się Dietrich… patrząc lekko osłupiały to na Elsie to na świecącego w górze Morrslieba. Czyżby Elsie przełamała w końcu swój strach? Uśmiechnął się łagodnie. Dobrze pamiętał ile to razy o tym rozmawiali… Tak, musiała nareszcie zrozumieć i w pełni zaakceptować, że pełnia sama w sobie nie jest groźna!

- Myślisz, Elsie? - powiedział z lekko krzywym uśmiechem zawadiaki i ruszył w jej kierunku.
Może i powinien wracać do Twierdzy, lub na inną robotę, ale… nie chciał zawieść swojej blondyneczki. Koniec końców wyszła na zewnątrz. Kim byłby, gdyby nie dał jej drobnej gonitwy w nagrodę? Jednak w tym wszystkim umykało mu to rozcięcie bluzki na dekolcie, które raczej nie było dla niej typowe.
Dziewczyna z chichotem biegła przed siebie. A że była szybka, a Dietrich zmęczony po całodniowych poszukiwaniach w lesie, ledwie mógł za nią nadążyć. Elsie biegła w kierunku młyna i dopiero na jego progu przystanęła, zasapana. Odwróciła się do niego.
Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz…? - zapytała i znów rzuciła się do biegu, przekraczając próg młyna.
“Diabeł nie dziewczyna...” pomyślał lekko zziajany Rudy opierając się o framugę drzwi, ale uśmiechnął się przyjemnie i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
Elsie pobiegła po schodkach na górę. Mieli tam coś w rodzaju poddasza – składowali tam siano, które pozostało po żniwach, a które ojciec Elsie zamierzał zachować na potrzeby ich obejścia. Dziewczyna wskoczyła na siano, przeciągnęła się zadowolona i pokiwała zachęcająco ręką.
Tato przyniósł siana… będzie nam wygodnie - zachichotała dla podkręcenia atmosfery.
Dietrich pokręcił rozbawiony głową na boki i podszedł do dziewczyny siadając obok, by powoli “skradać się” w jej kierunku
- Nawet nie wiesz Elsie jak się cieszę mogąc Ciebie znów zobaczy… - powiedział ciepło kładąc się obok niej wsparty na przedramieniu, a wolną dłonią odgarnął kosmyk jej włosów koniuszkami palców muskając policzek - ...tym bardziej, że to nietypowa noc moja droga.
Tak… - powiedziała nagle speszona. – Myślisz, że nic się nie stanie? Może lepiej zostań tu do rana? - brzmiał w tym tak podryw, jak i - przede wszystkim - strach.
- Nie martw się, nie raz, nie dwa, chodziłem nocą po okolicy. Wiesz, niektóre silne zioła kwitną tylko w czasie takiej pełni jak dzisiaj. - powiedział kojąco - I jak widzisz ciągle jestem w jednym kawałku, choć nie raz miałem dużego pietra i jeszcze szybsze nogi.

Zaśmiał się cicho stłumionym śmiechem.
- Twój tatko nie będzie Ciebie szukał? Może lepiej jak odprowadzę do domku przy pierwszych promieniach słońca? - zapytał i puścił jej oczko.
Pff, ja się tatka nie boję! Niech się swoim polem zajmie! Bo jego słomą zajmiemy się my… - ugryzła go w ucho, ale na chwilę spochmurniała. – Dietrich… obiecaj mi, że stąd wyjedziemy. Niedługo. I nikomu nic nie powiemy. I obiecaj że nie wyjdziesz w nocy. Świeci Morrslieb, ja się będę całą noc o ciebie bała…
Pogłaskał ją po policzku.
- Nigdzie się nie ruszam bez Ciebie. Poza tym, nie mógłbym Ciebie zostawić samej, ale jak tylko pojawią się pierwsze promyki słońca musimy iść. W końcu wyjedziemy. To tylko kwestia czasu. Coś się stało, że… chcesz wyjechać jeszcze szybciej?
Westchnęła.
Ojciec zaczął mi narzekać na ciebie… że zadajesz się z niewłaściwymi ludźmi, że sprowadzisz mnie na złą drogę. Poza tym on chce kogoś, kto będzie uprawiał jego ziemię, a nie leczył za pieniądze. On jest prosty, niczego nie łapie. Teraz jeszcze dołaczyła do niego mama i suszą mi ciagle głowę o ciebie. Powiedz, ty musisz zadawać się ze Szczurami? Co ci z tego przychodzi? Tylko łatwo o guza.
Dietrich westchnął. No fakt, wiedział, że nie będzie to proste. Czy był zadowolony z tego układu który miał z nimi? Nie do końca, ale były plusy które przeważały minusy…
- To było logiczne rozwiązanie Elsie. Jestem członkiem i to czyni mnie niemalże nietykalnym co przenosi się także na Ciebie. Prawda, zszywam rany, leczę choroby, czasami nawet obracam ziołami. To dobry interes Elsie, a najważniejsze, że nic Tobie nie grozi. - spojrzał jej głęboko w oczy - Na pewno to jakoś pogodzę. Jestem uczciwym człowiekiem kochana… ale przyszło nam żyć w nieuczciwym świecie. Zresztą, dobrze wiesz jak jest po tym jak przybyły Puszki…
Tata mówi, że rycerze chronią nas przed zwierzoludźmi, wampirami i wiedźmami i że gdyby nie oni, to by nas dawno już pożarły jakieś monstra. I chyba ma rację, sama nie wiem… ale jakbyśmy wyjechali, to by nie było takiego problemu. Ani Puszek, ani Szczurów, ani niczego. Tylko my dwoje, Dietrich, czy tak nie byłoby lepiej? - zamyśliła się, ale tylko na chwilę. Potem uśmiechnęła się łobuzersko i znów ugryzła go w ucho. – Dobra, koniec tych smętów, bo nam noc minie. A ja wymyśliłam ciekawsze zabawy…

Przewróciła się na niego i zaczęła całować. Ledwie jednak zaczęła, pisnęła nagle z bólu. Dietrich spojrzał na jej przedramię. Sączyła się z niego krew, drobna strużka krwi spływała wolno i kapała na siano. W sianie tym zauważył niedużego szczurka, popiskującego cicho. Znał tego szczura - powłóczył tylną nogą i miał poszarzone futerko. To był Grunfi, przyjaciel Klausa. Dietrich zdziwił się, bo Klaus na ogół trzymał go blisko siebie i stanowili nierozłączną parę.
AAA! - Wrzask dziewczyny rozniósł się po całym młynie – Zabij go, Dietrich, szybko!
- Zabiję i jaki pożytek z tego będzie? Właśnie zaalarmowałaś całą rodzinę, lepiej będzie jak odprowadzę Ciebie najsłodsza do domu nim zwalą się nam na głowę... - pocałował ją lekko w policzek - ...a do zabawy powrócimy jutro jak rozłożę trutkę na szczury.
A więc to może moja wina, że mnie ugryzł?! - zmarszczyła brwi. – Kto wie, czy mnie czymś nie zaraził, a ty jak zawsze nie widzisz w niczym problemu.
Wstała.
Masz rację. Lepiej już chodźmy zanim cię tata przyłapie. Bo nie będzie wesoło.
- Bardziej to moja wina. - powiedział przepraszająco - Na pewno nie chcesz bym opatrzył? Mam wszystko pod ręką..
Chcę - powiedziała po chwili walczenia z własną dumą. – Jeno szybko, nie wiem, czy nie masz słuszności i tata czegoś nie słyszał.
Cóż, Dietrich miał jak największą nadzieję, że jej ojciec jednak nic nie usłyszał, a nawet jeżeli to nie będzie jej szukać w młynie… tak czy inaczej, sięgnął do torby i wydobył moździerz i tłuczek, swoją sakiewkę z ziołami i resztkę wódy. Ubił zioła przeciw zakażeniom w moździerzu z niewielką ilością gorzały, a następnie nałożył na rankę i zabandażował. Robił to już tyle razy, że trwało to dosłownie chwilkę.
- Zgodnie z życzeniem mojego promyczka nadziei... - powiedział ciepło pakując na oślep do torby co miał -...ale lepiej znikajmy.
To, że Grunfi tu był mogło znaczyć tylko jedno. Klaus był w kiepskim stanie i potrzebna była mu pomoc… ale jeśli to nic wielkiego to dostanie solidny opierdol!
Dziewczyna pokiwała głową, oglądając swój opatrunek.
Tak, chodźmy. Skoro wychodzimy szybciej, to chociaż zanim do końca zapadnie zmrok.

Opuścili młyn w lekkim zawodzie. Elsie nie tak planowała zapowiadane zabawy, a mimo to odetchnęła nieco - noc w młynie, taka noc, zawsze wiązała sie z pewnym ryzykiem, a ona należała do dosyć frasobliwych osób. Poszli ścieżką razem i po chwili rozstali się. Elsie skręciła w stronę domu rodzinnego, a Dietrich pozornie także - faktycznie zamierzał sprawdzić, co u Klausa, bo obecność szczurka wydała mu się nad wyraz podejrzana.

Chłopak odprowadził Elsie wzrokiem aż do chaty, która była położona na tyle blisko, by mógł ją widzieć przez cały czas od rozstania. Postanowił nie zapuszczać się pod nią, aby uniknąć konfrontacji z możliwie rozbudzonymi lokatorami. Gdy drzwi za Elsie się zamknęły, a on zamierzał już podreptać do miasta, usłyszał krzyk dziewczyny, potem drugi, męski i odgłos uderzenia. Potem do wszystkiego włączył się kolejny żeński głos, a cały ten hałas zapewne dotrzeć musiał tak do niego, jak i do innych domów na Podwalu.
Dietrich ruszył szybko pod drzwi dobywając sztyletu. Pora była nadstawić uszu i sprawdzić, czy Elsie nie grozi niebezpieczeństwo… większe niż rodzinne…
Przypadł do węgła. Wewnątrz było tak głośno, że nikt nawet nie zwrócił na to większej uwagi, ale tu słychać było głosy dokładnie. Można powiedzieć, że “na szczęście” podniesione głosy były głosami rodziców.
Mówiłem ci, smarkulo, koniec! Koniec z tym złodziejem! Nie pozwolę zrobić kurwy z mojej córki! - Kolejny raz smagnął ojcowskim pasem.
Dietrich był wściekły. Wykapany “ojciec”. Despotyczny, porywczy, świętobliwy do bólu… Ścisnął sztylet mocniej w dłoń i wszedł do środka mówiąc chłodno i jadowicie.
[i]- Ja przynajmniej ją szanuje, a ty wyżywasz się jak na worku kartofli. Może sprawdzisz się z kimś swojej postury? Ty despotyczny, zakłamany, nazywający siebie “dobrym ojcem” parszywcu! Litości, właśnie od takiego człowieka jak ty zbiegłem na ulice. Od mojego “ojca”!


Gdy wpadł do środka zauważył skuloną w kącie Elsie, nad którą stał czerwony jak burak ojciec. Był krępy i niski, Dietrich przewyższał go o pół głowy. Miał też gęsty siwiejący zarost i nisko osadzone, ciekawskie oczka. Poza nim stała jeszcze matka ze strapioną miną oraz, zaraz przy niej, dwaj bracia, przyglądający się wszystkiemu z obojętnością.
To ty… czyli Hans miał rację, żeście się kurwili w młynie. W moim młynie! - odwrócił się, zasłoniwszy róg chaty, w którym klęczała Elsie. – Odpierdol się od niej, powsinogo, bo potem ciebie nauczę moresu!
- Nic między nami dzisiaj nie zaszło... - wysyczał Rudy - [i]...ale jeśli dowiem się, że znowu podnosisz na nią dłoń… a będę wiedział. To poruszę ziemią i niebem, i niech bogowie mają w opiece, bo obaczymy kto silniejszy. Przegrany usuwa się w cień. Moglimy pogodoć, na spokojnie. Możem byś się do mnie przekonał. Budę jutro to pogadamy, a jak sobie nie wytłumaczymy to wybierasz broń. Nóż, pięści, lub laga!
Ty fiucie! Ty mi warunki będziesz stawiać?! Wobec mojej córki?! Nie chcesz po dobroci, to będzie po złości. Chłopcy - gwizdnął na palcach – wybijem mu z trzy zęby to się od Elsie odpierdoli. Tacy mocni ino w gębie.

Bracia ruszyli na rozkaz ojca niczym bezwolne golemy. Elsie jeszcze próbowała krzyknąć, ale ojciec zamachnął się by jej dać znać, że to nie jest dobry pomysł. Potem sam, za braćmi, ruszył w kierunku Dietricha.
- Trzech na jednego? Tchórzu… - warknął wściekle Dietrich wycofując się - Niech będzie po Twojemu, widzimy się niedługo w wyrównanej potyczce!
Chłopak nie chciał uciekać… ale wiedział, że szanse ma niewielkie na pięści, bo noża Elsie by mu nie wybaczyła. Tak, wróci na dniach… z kolegami i oćwiczy się tego “parszywca” i marionetkowe “braty”. Skoro tylko ten argument do niego przemawia… niech będzie w jego języku!
Dietrich począł się powoli wycofywać, najpierw przodem do niedoszłego teścia, potem odwrócił się i puścił się pędem w kierunku murów. Bracia Elsie czas jakiś biegli za nim, ale szybko dali sobie spokój. Zatrzymał się, by odetchnąć dopiero za murami - ledwie zdążył, bo odźwierny właśnie zamykał główne wrota.

Rudy był wściekły… całego go nosiło w środku, ale pewnie Klaus go potrzebował. Spychając emocje na bok ruszył szybko w kierunku ich miejscówki, by zastać chłopaka grzecznie chrapiącego i powtarzającego frazy, że “wszystko w porządku”. Chciał mu skopać dupsko, ale się powstrzymywał. Cudem.

Ciągle goręjący od emocji usiadł i sięgnął po jabłko. Powoli jadł uspokajając oddech. Miał nadzieję, że “ojczulek” ochłonie i porusza pustką we łbie, bo nie ręczył za siebie. Tak, wróci później z chłopakami i porozmawiają sobie z nim i jego synami w uniwersalnym języku. Co do tego nie miał wątpliwości, ale najpierw musiał zrobić coś co posmaruje tryby Szczurów… Uśmiechnął się cwaniaczkowato. Miał nawet na to niezły pomysł!

Dokończył owocka i wstał. Pora było udać się do ‘szefa’. Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli to nie tylko przetrzebie skórę tym prostakom, ale i zaplusuje, a od tego prosta droga by awansować w hierarchii i dorobić się kilku własnych przydupasów. Tak, skoro już idzie do podziemnego labiryntu to czemu nie poszukać nowych ziół, roślinek i jedzonka? Może coś nada się na truciznę, coś na rany, czy choroby, albo nawet i do jedzenia? Grunt to zabrać sadzonki! Miał nosa do wszystkiego co “zielone” nawet jeżeli nie było zielone. Tak, to był dobry plan!

Zawitał do swojego capo regime z prostym dilem. Plecak, koc, latarnię i olej, kilka sakiewek, mniejszy worek i dwa puste zamykane słoiczki na sadzonki, takie na weki, oraz porcja żarcia i bukłak wody. Wszystko odda w ciągu trzech dni, a idzie w podziemia szukać roślinek które da radę upłynnić i przede wszystkim uprawiać. Proste jak budowa cepa. Krótko i konkretnie, a żeby nie przychodzić z pustymi łapkami to na osłodzenie wcisnął mu świeże ziółka rozrywkowe które znalazł nie tak dawno.

Jak to w starej piosence było? “Szynkarz się zgodził, noże wziął, a my jak co dzień dalej z mgłą!” O! Właśnie tak! Teraz tylko trzeba było się wyspać. Miał ręce pełne roboty na następne trzy dni!

Problem w tym, że zasnąć nie mógł. Myśli szaleńczo krążyły mu po głowie. Myśli napawające go gniewem, zawodem i wątpliwościami... bo co jeśli plan szlag trafi? Co jeśli "ojczulek" Elsie nie pójdzie po rozum do głowy? Co jeśli...

Odetchnął głęboko i wyszedł na zewnątrz patrząc w niebo gwieździste. Nigdy nie był osobą wierzącą. Dla niego bogowie byli fałszywym konstruktem nie dbającym o swoich wiernych, a służącym jako aparat ucisku przez tych którzy z imionami bóstw wszelakich narzucali swe rządy... przynajmniej takie zdanie miał o Puszkach, Shallyianki nawet były normalne, ale kto wie? Boga nigdy nie widział...

- Jeśli jest tam kto na górze, skryty pośród gwiazd, niech sprawi by moje i Elsie życie odmieniło się na lepsze... - wyszeptał cicho z smutnym uśmiechem - ...nawet jeśli świat miałby stanąć na głowie, nawet jeśli wszystko się spierdoli, byle bym był szczęśliwy z Elsie po starość... daleko stąd... daleko stąd... daleko od tej dziury, od Puszek, od całego tego gówna. Byśmy mogli godnie, zamożnie i z klasą żyć. Byśmy rozwinęli swój potencjał i coś znaczyli w tym świecie bez wartości... Czy proszę o tak wiele?

Wiedząc, że prawdopodobnie nic się nie zmieni w jego życiu wrócił do swoich prób zaśnięcia. W końcu bogowie nie istnieją, a nawet jeśli to co by ich interesował bystry i genialny. Na swój sposób utalentowany Szczur?

I z ponurą myślą, że "Bogowie wspierają tylko bogatych..." odpłynął w sen.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 16-04-2019 o 21:28. Powód: muzyczka
Dhratlach jest offline  
Stary 17-04-2019, 11:29   #9
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
- Żebym się tylko nie zaszczał z tego zaszczytu. O czym nawijasz? - Emil rozmasował kark. - Przyznaj, że chciałeś mnie złapać za tyłek, tylko oko już nie takie jak dawniej - odciął się.

- Idioto, jak mógłbym cię klepnąć w twój suchy zad, skoro siedzisz? - uniósł kącik ust. - Właśnie dlatego to ja zlecam tobie, a nie ty mnie. Bo nie umiesz myśleć, Beksa. Debilem cię matka urodziła i debilem umrzesz. Takie są, jak to na uniwersytetach mówią, prawa natury. - Popatrzył na niego z wyższością.

- Dobra, słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż rozmowy ze skretyniałymi dziećmi. Jutro po południu masz mieć czas. Rozplanuj sobie tak drapanie po dupie i grzebanie w nosie, żebyś miał czas krótko po zenicie wyjść za miasto. Tam sie zaczaisz i poczekasz na brata Theodoryka.

Poczekał chwilę, aby Beksa przyswoił przekazane informacje. Z idiotami trzeba było powoli.

- Jutro jest jutro, kapitanie. Takie prawo natury. Dzisiaj robótki potrzebuję. Jak nic nie masz to sam znajdę kogoś, komu to w nosie pogrzebię czy żelazem po dupie podrapię.

Trochę wdzięczności, szczeniaku. Nie przychodzę tu z własnej woli. Gadałem z Gunnarem. Mówił, że jak się spiszesz, to cię na stałe wciągną do swoich. Może wtedy wyleziesz z tego rynsztoka, w którym żyjesz i przestaniesz tak jebać jak cap.

Widząc, że Levin ma niewiele do zaoferowania poza kolejnym stekiem wyzwisk, Emil zainteresował się poruszeniem, które zobaczył przez okno. Przez chwilę miał wrażenie, że gdzieś w tłumie mignął mu Pieter...

A więc gardzisz, kurwiu? Dobra, twoja wola, gównojadzie. Ale wiedz, że Gunnar się dowie o twojej niesubordynacji…

Mówił coś tam jeszcze, ale Beksa już wyszedł. Znalazł robotę na dziś.
 
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 17-04-2019, 14:28   #10
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację
No, no… ładny kramik se żeś tu zrobił. A podatki płacimy? – buchnął mu w twarz smrodem taniego piwska.
- Zawsze oddaje dziesiątą część, tak jak przystało. - powiedział po czym założył ręce na piersi z widocznie skrzyżowanymi palcami u prawej dłoni.
Oprych pociągnął głośno nosem.
Kurwa, ciekawe komu. Bo nam coś zalegasz, lalusiu - chwycił jedną z ryb i powąchał. – Jebie jak skurwysyn. Co ty, ludzi chcesz potruć? Dopłata będzie, pińć koron.
- Pięć koron? - zdziwił się Pieter unosząc brew. - Gdzie ty w tej dziurze zwanej miastem widziałeś pięć koron, chyba że chcesz je zabrać jednej z puszek. - uśmiechnął się odsuwając jednocześnie od natręta.
- Może pójdziecie zapytać jednego z nich to dadzą wam jakieś złoto, bo tutaj nawet miedziaków nie mam za wiele. - mówiąc robił niewielkie kroki w stronę plecaka i leżącego przy nim kija.
W międzyczasie drugi z oprychów podszedł do wozu z rybami.
Te ryby nie wyglądają na świeże, Horn. Masz rację.
A widzisz. Nawet mojemu przyjacielu się nie spodobały. Próbujesz zrobić interes na starych rybach, hę? Dawaj całe złoto, jakie masz, bo cię nauczym, co się robi z oszustami! A jak nie masz złota, srebro też przyjmiem!
- Wiesz co? - przerwał grubasowi. - Męczy mnie ta paplanina, chcesz moje srebro to spróbuj obić mi mordę, a nie chowasz się za swoimi chłopakami. - kontynuował Pieter wychodząc zza wozu strzelając kłykciami palców.
- Jak nie jesteś miękka faja to będziemy się napierdalać tu i teraz przy świadkach, a jak jesteś pizda to wyślij swoich ochroniarzy i niech wszyscy wiedzą żeś ciota ostatnia! - stanął przed grubasem i prawie wykrzyczał ostatnie zdanie.
- Tu i teraz na pięści, wygrasz to masz moje srebro, a jak ja wygram to zabieram twoje - dodał podniesionym głosem na sam koniec tak by wszyscy wokoło usłyszeli.
-Chyba nie boisz się rybaka?
Przez chwilę wszyscy milczeli. Nawet okoliczne przekupy i ludzie wałęsający się po targu przycichli, oczekując na reakcję. Wreszcie barczysty, postawny oprych splunął sobie na ręce i pokręcił karkiem, wydając charakterystyczny dźwięk.
Ty nie wiesz, kurwa, kogo żeś teraz obraził. Ale zaraz się kurwa dowiesz. Wydałeś na siebie wyrok, młody.

Pieter ustawił się przed grubasem i wyprowadził pierwszy cios zanim Oprych zorientował się że walka się zaczęła, trafił go mocno w prawy łokieć aż ten oprzytomniał z bólu.
Następnie podniósł gardę i czekał na cios, który był niecelny i łatwo go uniknął robiąc krok w bok.
Kątem oka Pieter dostrzegł że do jednego z Oprychów podkradł się korzystający z zamieszania Beksa i zdzielił niczego nieświadomego pałką w skroń, dało się jedynie słyszeć trzask pękającej czaszki i bezwładne ciało upadło na bruk.
Chcąc wykorzystać zamieszanie Pieter wyprowadził silny atak całkowicie się odsłaniając lecz Oprych dostrzegając śmierć swego kumpla spanikował i odskoczył.
Pieter zrozumiał że czas brać nogi za pas i zbierając swoje rzeczy z kramu ruszył biegiem za przyjacielem w mrok bocznych uliczek.

WALKA:

Inicjatywa: Pieter (40), Emil (34), Oprych 1(29)

RUNDA 1:

Pieter atakuje Oprycha - rzut na atak (34, udany), obr: 8 (rzut) + 1 (Bijatyka) + 3 (S) - 4 (z walki wręcz) - 4 (Wt) = 4 pkt obr. Pieter parowanie.
Oprych: atak na Pietera (87, nieudany). Parowanie.

RUNDA ZASKOCZENIA DLA EMILA:

Emil: atak wielokrotny w chudego bandytę (nr 2). Atak pierwszy: WW: (32, udany), obr. : 2 (rzut) + 3 (S) + 1 (silny cios) - 2 (Wt) = 4 pkt. obrażeń. Atak drugi: WW: 11 (udany), obr: 5 + 3 +1 - 2 = 7 pkt. obrażeń. Słowem lecimy z trafieniem krytycznym . Lokalizacja trafienia - 11, głowa. rzut na krytyk - 6. Wartość krytyczna: -3, rzut - 6, co daje 9. poziom krytyka w głowę, a więc… roztrzaskanie czaszki.




RUNDA 2:

Ok, a więc tak: Oprych 3 widząc zabójstwo krzyczy i ucieka, a oprych 1 przez chwilę się waha i traci kolejkę, jeśli przeżyje.

Pieter: szaleńczy atak w O1 (WW: 42, udany), obr: 8 + 1 + 3 - 4 - 4 = 4 pkt obrażeń. Ale nic mu się nie dzieje.
O1 traci turę.




***

Kilka uliczek dalej, kiedy nie wyłapywali już tylu podejrzanych spojrzeń, Emil i Pieter zwolnili i zaczęli zastanawiać się nad tym, co począć dalej.

- Beksa. - łapiąc oddech w szaleńczym biegu cedził Pieter. - Coś ty kurwa zrobił najlepszego? - dodał po skręceniu w kolejną alejkę.

- Pierdolec sam sobie winien - wysapał Emil, zdyszany po długim biegu. - Widziałeś jaki chudy był? Jakby od tygodnia nie jadł. Taki to się na chodniku potknie i zabije. - Beksa nie zdejmował maski twardego rzezimieszka, mimo że nie panował nad roztrzęsionymi nerwami. Pierwszy raz kogoś zabił.

- Dobra, ale co teraz zrobimy? - rozglądał się nerwowo. - Nie możemy zostać w mieście, wywieszą nas na rynku. - poprawił plecak na ramieniu.

- Jutro pójdziemy tam gdzie Młody chciał i pryśniemy przez kanały z miasta. - Planował Emil. - A do tego czasu musimy się gdzieś zaszyć.

- Dobra to prowadź, ja będę obstawiał tyły. - chwycił mocniej kij i ruszył za Beksą.

- Zobaczmy, czy Duża Krata jest obstawiona - zaproponował Emil.

Przemknęli ciemnymi, bocznymi uliczkami, a że przemykali nimi często, wiedzieli, jak kluczyć tak, by nikt nie potrafił ich szybko zlokalizować. Zarazem mieli świadomość, że Teufelheim nie było tak dużym miastem, by mogli dłużej przebywać na ulicy. W końcu strażnicy miejscy się dowiedzą o tym, co zaszło na Małym Targu, a wtedy zapewne poinformują rycerzy Oczyszczającego Płomienia. Ci zaś za punkt honoru uznawali utrzymywanie porządku w mieście i wymierzanie sprawiedliwości, nawet gdy ta mogła wydawać się wątpliwa. Obaj czuli już niemal fizycznie pętlę zaciskającą się na ich szyjach.

Zastygnęli w obejściu jednego z domów, przy niewielkim chlewiku. Dwaj rycerze w płytowych zbrojach pilnowali wejścia do kanałów, a zaraz przy nich, zdyszany, opowiadał głośno ich historię jakiś przypadkowy mieszczanin.

- Musimy stąd spadać, najlepiej do fortecy. - szeptał Pieter. - Nie damy rady tym tutaj.

- Chcę zobaczyć reakcję tych zakutych łbów - szepnął Emil. Świeżo upieczony morderca przyglądał się z ukrycia rycerzom, ocierając łzy. - Może pójdą z tym nędznym kapusiem do twojego stoiska a wtedy prześlizgniemy się przez Dużą Kratę? A jeśli nie to zawijajmy czym prędzej do Fortecy.
- Jak chcesz, ale martwię się o Anne. - powiedział i obejrzał się za siebie. - Mam nadzieję że nic jej nie jest.

Poczekali aż mężczyzna skończył referować rycerzom. Po krótkiej rozmowie między sobą, jeden z nich ruszył z mieszczaninem w kierunku targu.

- To leć do niej. Ja wracam do Fortecy.

Pieter ruszył w przeciwną stronę, przemykał uliczkami kierując się w stronę swojego domu.

***

Miał szczęście, że mieszkali blisko Dużej Kraty. Zważając, by główna ulica była pusta, przeszedł przez nią szybko i będąc po drugiej stronie, skierował się już prosto do domu. Ledwie przekroczył próg, usłyszał w drugiej izbie cichy, słaby głosik.
- ...Pieter? - szepnęła jego siostra, Anna.
- Tak to ja, wróciłem z rybami. - odpowiedział wchodząc i zamykając ryglem drzwi. - Trochę mi dziś zeszło, przepraszam. - wchodząc głębiej wyjrzał za okno czy nikt go nie śledził i zamknął okiennice.
- Jak się dziś czujesz? - zapytał odkładając kij pod ścianę.
- Jesteś zdenerwowany? - Nie pierwszy raz potrafiła przejrzeć go na wylot. I nie tylko jego.
- Zabili kogoś na rynku, jakaś sprzeczka. - odpowiedział nie patrząc jej w oczy. - W tym mieście robi się zbyt niebezpiecznie, myślę że musimy jak najszybciej wyjechać.
- Byłeś przy tym? - Mimo że miała ta słaby głos, płynął z niego nieopisany spokój. Od jakiegoś czasu Anna uspokoiła się, stała się taka… zdystansowana.
- Tak i widziałem co dzieje się z tym miastem, nie ma tu dla nas miejsca i brak tu przyszłości - przyglądał się jej spokojnym oczom. -- Może uda mi się zarobić tyle by udało nam się wyjechać i to daleko, ale musisz mi zaufać. - kontynuował. -- Nie mogę powiedzieć o co chodzi, ale chcę żebyś jutro po południu była spakowana i gotowa do wyjazdu. - spojrzał na psa leżącego u jej nóg. - Wszystko będzie dobrze ale musisz mi zaufać.
- Nie rób głupstw, braciszku. Przeżyliśmy tu całe nasze życie, przeżyjemy i jutro, jakiekolwiek by nie było. Proszę, nie próbuj robić nic niebezpiecznego, nie warto. Pamiętasz, jak to było w baśni o świniopasie? “Ach, kochany Augustynie, wszystko minie, minie, minie…”.

Anna bardzo lubiła baśnie, które czytywała im matka, wraz z wiekiem wcale się to nie zmieniło. Ona sama niewiele się tak naprawdę zmieniła. Wciąż uwielbiała cytować ulubione bajki.

- Masz rację, wszystko minie. - podszedł do niej i pocałował ją w czoło. - Odpocznij a ja usmażę ryby na obiad. - zabrał worek z rybami do kuchni i zabrał się za obiad.
Nim odszedł, usłyszał jeszcze za sobą jej głos.
- Pieter… zawsze z tobą jestem. To łóżko wcale tego nie zmieniło. Nawet gdy nie mogę wstać, zawsze jestem przy tobie. Pamiętaj o tym, proszę.

Pieter przygotował kolację dla wszystkich, następnie spakował niewielki dobytek do kilku worków i ustawił je w sieni by łatwiej można było z nimi wyjść w razie nagłej potrzeby. Następnie rzucił się na łóżko i postanowił przespać się kilka godzin, wstał po północy i pod osłoną nocy wyszedł z domu kierując się do Fortecy.
 
Ronin2210 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172