[WFRP 2ed.] Groza w Talabheim Choć Burza Chaosu zakończyła się i Archaon został odparty, nie był to koniec kłopotów dla Imperium. Zrujnowane miasta i wioski, w większości których powyżynano ludzi w pień, dojmująca bieda i niepewne jutro sprawiały, że poddani Karla Franza nie mogli do końca cieszyć się z wygranej z Chaosem. Szybko uwypukliły się poważne problemy - braki żywności, zawyżone ceny, choroby zakaźne, które trawiły większość prowincji oraz widmo wojny domowej, gdyż coraz częściej brat stawał przeciw bratu. Wyglądało na to, że ciężkie, mroczne czasy dopiero nadchodzą... Jak wszystkie ludzkie osiedla na północy i wschodzie, Talabheim również odczuwało skutki Burzy Chaosu. Miasto zalewały tłumy uchodźców z Ostlandu, Hochlandu, a nawet Kisleva, a wygórowane ceny w mieście dotykały każdego. Po wąskich i stłoczonych ulicach Taalagadu - największej i najważniejszej z osad w obrębie Talabheim - krążyli podżegacze i demagodzy, nawołujący ludzi do powstania przeciwko obcym, radzie, a nawet sobie nawzajem. Strażnikom udawało się czasami złapać takich delikwentów i powiesić publicznie dla przykładu, ale niewiele to dawało, gdyż w ich miejsce pojawiali się kolejni. Atmosfera w dokach była napięta, niczym cięciwa łuku. Uchodźcy z Hochlandu często ścierali się z Kislevitami, rywalizując z nimi o wszystko - od zatrudnienia, po jedzenie. Straż miejska próbowała nie dopuszczać do poważniejszego rozlewu krwi, jednak nie zawsze się to udawało. Morderstwa na tle rabunkowym były na porządku dziennym. Taalagad, w którym znajdowaliście się od tygodnia, od zawsze był nędznym portem i schronieniem dla najuboższych, jednak obecnie był dużo niebezpieczniejszy - ludzie zbierali się w grupki, gdyż tylko tak można było uniknąć ograbienia bądź utraty życia. Plotki głosiły, że po dzielnicy krążyli łowcy niewolników z dalekiej Tilei, którzy wcześniej upijają swoje ofiary, a potem ładują na statki i odpływają. Nikomu nie można było ufać i zawsze trzeba było pozostać czujnym. Kolejnym problemem był niejaki Kurt Rozpruwacz, którego miano szybko rozeszło się wśród ludności Taalagadu i nikt tak naprawdę nie wiedział, kto mu je nadał. Jego czyny świadczyły jednak za siebie - morderca atakował kobiety lekkich obyczajów w dzielnicy portowej, podcinając im gardła i usuwając niektóre narządy wewnętrzne. Straż miejska nie potrafiła sobie poradzić z tym problemem, choć przypuszczano, że tajemniczy morderca posiada wiedzę anatomiczną i chirurgiczną. Wciąż jednak nie został schwytany, dlatego pojawianie się po zmroku na ulicach Taalagadu niosło ze sobą kolejne niebezpieczeństwo. Skrajne ubóstwo zmuszało jednak wiele kobiet do prostytucji, a plotki głosiły, że w niektórych lokalach, za odpowiednią cenę, można się było nawet zabawić z młodymi dziewczynkami. A jeśli w ciągu dnia akurat znalazło się coś do roboty, to zarobki i tak były dużo poniżej normalnej płacy, choć chętnych (a może raczej zdesperowanych) nie brakowało. W dokach szerzyła się też działalność przestępcza. Przemytnicy nocami przycumowywali łodzie, a za dnia, wykorzystując powszechny rozgardiasz, upłynniali nielegalny towar. Rzadko po normalnych cenach. Władze miasta zdawały sobie sprawę, czym grozi taki multikulturowy tygiel, dlatego wyjścia z Taalagadu do samego Talabheim strzegł garnizon, który nie wpuszczał bez odpowiedniej przepustki nikogo na Drogę Czarodziejów wiodącą do Oka Lasu, gdzie czekała lepsza praca i lepsze warunki do życia. Trzeba było wypełnić odpowiedni formularz, a biorąc pod uwagę, że niewielu uchodźców było piśmiennych, skazywało ich to na pozostanie w dokach, czekając na tak zwaną "rozmowę kwalifikacyjną". Ci, którzy przebrnęli przez procedurę, musieli uiścić sowitą opłatę w zależności od tego, jaką przepustkę chcieli otrzymać. A i tak ostatecznie decydował o wszystkim jakiś urzędnik na podstawie własnego "widzimisię". Talabheimską biurokrację można było oczywiście obejść, wręczając horrendalnie wysoką łapówkę, jednak w obecnych czasach rzadko kogo było na to stać. Ludzie konali z głodu, kobiety sprzedawały się za pożywienie, ale nikogo z możnych Oka Lasu to nie interesowało. Takie realia zastaliście, przybywając do miasta. Luizę i Ernsta, którzy znali się już wcześniej, los połączył z przysadzistym Gunterem, krasnoludem Garranem i rezolutnym niziołkiem Hugonem prawie tydzień temu. Mieliście na tyle szczęścia (czy raczej pieniędzy w sakiewkach), że udało wam się zatrzymać w "Kocie o Dzięsięciu Ogonach" - najsławniejszej chyba gospodzie w całym Taalagadzie, prowadzonej przez byłego gladiatora, Udo. Sympatyczny wielkolud wynajął wam kwatery po normalnych cenach, co nie zdarzało się ostatnio nigdzie, a gdy dowiedział się, że Gunter również jest byłym gladiatorem, obniżył mężczyźnie cenę za pokój o połowę. Same pokoje nie stanowiły wysokiego standardu, ale łóżka były całkiem wygodne, a okna szczelne, więc w czasie chłodnych już nocy niczego więcej do szczęścia nie było trzeba. Tego wieczoru, 22 dnia Nachgeheima 2522 roku, gospoda jak zwykle pękała w szwach. Zdążyliście się juź przekonać, że "Kot" był najbardziej kosmopolityczną karczmą w Taalagadzie. Miejscowi pili z obcokrajowcami, talabheimczycy z mieszkańcami Altdorfu, czy Middenheim. W tłumie można było dostrzec kilku krasnoludów, słyszeliście też śpiewny język tileański, pogmatwany bretoński, czy surowy kislevski. Co chwilę słychać było gromki śmiech, radosne okrzyki, czy dźwięk zbijanych toastów - nawet w tak ciężkich czasach ludzie chcieli na moment oderwać się od ponurej rzeczywistości, poczuć się wspólnotą i oddać radosnym chwilom wspomaganym przez rozwodniony alkohol, którego trzeba było wypić naprawdę sporo, by cokolwiek poczuć. Tutaj, w tej sali, panowała przyjemna atmosfera, jednak na zewnątrz, w mroku wieczora, czaiły się niebezpieczeństwa czyhające na nieostrożnych przechodniów. Wy jednak nie zaprzątaliście sobie tym teraz umysłów - siedzieliście przy stoliku w rogu sali, zajadając gorący i całkiem znośny gulasz z zająca, ciesząc się swoim towarzystwem. Grupka, którą stanowiliście, wzbudzała odpowiedni szacunek, by nikt nie próbował was zaczepiać, zatem mogliście skupić się na rozmowach. Wciąż mieliście jeszcze pieniądze, jednak te powoli się kurczyły, a wezwania przez garnizon, by przejść przez procedury wpuszczające do Talabheim nadal nie było. Z pewnością będziecie musieli zastanowić się nad dalszymi ruchami, jednak obecnie docenialiście ciepłe wnętrze karczmy, posiłek i własne towarzystwo. Zwłaszcza, że pierwsze krople deszczu zaczęły rozbijać się o szybę okna, przy którym siedzieliście. Trzeba było przyzwyczaić się, że lato mijało bezpowrotnie, a chłodne i zimne wieczory oraz noce zwiastowały szybkie nadejście jesieni. |
Lekko pochylony, zaniedbany mężczyzna pociągnął kolejny łyk piwa. Złocisty ,,specjał” smakował podle, lecz trudno było spodziewać się czegoś innego. Kontemplując mętny trunek, Günter spoglądał na towarzyszy i co jakiś czas dłubał w zepsutym zębie. Odzywał się rzadko i raczej ograniczał do obserwacji klienteli. Towarzyszyły temu ciche utyskiwania oraz rytmiczny stukot ubłoconych butów. |
Niezbyt urokliwa gospoda, z podejrzaną klientelą, w mieście w którym jakiś szaleniec ochoczo mordował, pracując na swoją niechlubną sławę. Tak określiłby to miejsce ojciec Luizy, który bez wątpienia nie takiej przyszłości oczekiwał dla swojej córki. Wręcz przeciwnie, od tego losu chciał ją właśnie uchronić. Jak każdy ojciec, Lothar miał nadzieję, że Luiza uzyska solidne wykształcenie, odpowiednio wyjdzie za mąż i zwyczajowo będzie żyć długo i szczęśliwie, pod czujnym okiem rodziców. Choć zważywszy na trudne czasy w których przyszło im żyć, słowa “długo” i “ szczęśliwie ” nabierały raczej symbolicznego znaczenia. Jednak los, wspierany przez upartość Luizy zadecydował inaczej niż by tego sobie życzył Lothar… *** Luiza była kobietą o bystrym spojrzeniu i chłodnym, czasem wręcz surowym wyrazie twarzy. Gdyby można było jednym słowem ją określić, tym słowem byłaby “konsekwencja”. Była spójna, począwszy od wyglądu, przez zachowanie, aż do cech charakteru. Wyróżniała ją oszczędność w słowach i gestach, co przekładało się na zawsze odpowiednio dobrany i wyważony ubiór. Sprawiała wrażenie osoby poważnej, przywiązywała dużą wagę do dobrych manier, jednak nie była pozbawiona poczucia humoru i nie brakowało jej ciepła. Zawsze opanowana i drobiazgowa, zupełnie inna niż jej przyjaciel Ernst. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że stanowili życiowe Yin i Yang. |
"Kot", nie wnikając w znaczenie kryjące się w nazwie, miał wiele zalet, ale i jedną, zasadniczą wadę - jako najlepsza karczma w mieście miała również dość wysokie ceny. Co prawda Ernst nie miał jeszcze pustego trzosu, ale każdy wiedział, że taki stan nie może trwać wiecznie. Tylko w bajkach istniały magiczne sakiewki, które nie musiały być napełniane, a z których można by czerpać do woli. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że szybciej dostaną przepustkę, niż w sakiewkach Ernsta i Luizy pojawi się dno. Co prawda dzielili pokój (acz nie łoże), tudzież dzielili się posiadanym złotem, ale prędzej czy później trzeba było pomyśleć o znalezieniu jakiegoś dobrze płatnego zajęcia. No i, nie da się ukryć, nie po to przybyli do Talabheim, by siedzieć i czekać nie wiadomo jak długo na łaskawe zmiłowanie jakiegoś gryzipiórka, który tylko czekał, aż znudzeni oczekiwaniem podróżni sypną paroma garściami złota by skrócić czas oczekiwania. Ernst, nie da się ukryć, znał przyjemniejsze sposoby wydawania złota, niż przeznaczanie go na łapówki. - Podróżuję dla zdobywania wiedzy magicznej - powiedział. Miał nadzieję, że słowo "magia" nie odstraszy rozmówców. - Luiza towarzyszy mi od jakiegoś czasu w tych podróżach. I pilnuje, bym się nie pakował w zbyt wiele kłopotów - dodał żartobliwie. - Co do złapania tego Kurta, to masz rację, Günterze - powiedział. - Ale powinniśmy się dowiedzieć, gdzie znajdywano jego ofiary, jak wyglądały i w jaki sposób je zabijał. A potem trzeba by znaleźć jakąś przynętę. Albo wynajmiemy jakąś panienką, albo też... - Spojrzał na Luizę ciekaw, jak jego przyjaciółka odniesie się do propozycji zostania owym wabikiem na zbrodniarza. |
- Uważasz że wroga należy zwabić, zachęcić do ataku, po czym samemu zaatakować? Muszę przyznać, z łatwością szafujesz moim życiem, przyjacielu - stwierdziła beznamiętnie, jednak na twarzy Luizy po raz pierwszy tego wieczoru, pojawił się lekki uśmiech. - Tak naprawde niewiele wiemy o naszym zabójcy. Poza tym kim są jego ofiary. Zastanówmy się dlaczego zabija? W grę mogą wchodzić jakieś osobiste przeżycia. Być może wcale nie planuje swoich zbrodni, działa pod wpływem silnych emocji takich jak strach lub gniew. Tacy nie mają żadnych hamulców. Musimy być na to przygotowani - dodała zamyślonym, choć zdecydowanym głosem, dając innym do zrozumienia, że podjęła już decyzję dotycząca bycia ‘żywą przynęta’. - Z pewnością nie jest normalny - stwierdził Ernst. - . Zabija kobiety, zapewne prostytutki. Jeśli chodzi o pobudki, to możliwości jest kilka. Może nienawidzić kobiet, może swoje działania uważać za walkę o moralność. Podrzyna gardła, ale czy najpierw je ogłusza? Musimy to wiedzieć, by się zabezpieczyć. Bo problem na tym polega, że trzeba go złapać na gorącym uczynku... ale nie tuż po zabójstwie. Może trzeba by kupić metalowy kołnierz... - Powinnam się pogniewać na ciebie, za to, że nie uprzedziłeś mnie o czekających nas na miejscu atrakcjach - zażartowała Luiza i kontynuowała: - Bez względu na to, kim jest nasz zabójca i jakie są jego motywy działania, pan Günter ma racje. Jego schwytanie przyniesie nam niewątpliwie korzyści. Jednak decyzja powinna być jednomyślna. Czy pozostali panowie zgadzają się na małe polowanie? |
|
- Pańska troska o moje bezpieczeństwo jest niezmiernie ujmująca panie Hugo - wypowiadając te słowa Luiza z przekorą spojrzała na Ernsta. - Obawy, które zaprzątają panu myśli są słuszne, jednak pomysł Ernsta z przynęta ma swój potencjał, który warto wykorzystać. Możemy opcjonalnie wynająć kurtyzanę na uczciwych warunkach i zapewnić jej z naszej strony najlepszą ochronę. W obecnej sytuacji, kobietom z jej środowiska najbardziej powinno zależeć na pojmaniu szaleńca. - A my jej zapłacimy dużo więcej, niż wynoszą zwykłe stawki - dodała, po czym spojrzała na towarzyszy jakby chciała się dowiedzieć, ile takie stawki wynoszą. |
Pomysł szybko się przyjął. Drużyna nie sprawiała wrażenia takiej, która zwykła marnować czas i to mu się podobało. |
Choć Garran Borakson nie dawał się łatwo wpasować w stereotypowy obraz krasnoluda, jaki wyrobiła sobie większość ludzi, ci i tak próbowali to robić. Dla chcącego nic trudnego, mawiają na wschodnich krańcach Imperium. Mógł być wysoki i szczupły, jak na krasnoluda rzecz jasna, dla ludzi i tak był kanciastym kurduplem. Mógł być młody, jak na krasnoluda, i tak brązowe włosy, długa broda zapleciona warkocze i gęste brwi sprawiały, że traktowano go często jak starca. Mógł być jednym z najlepszych studentów Collegium Medicum w stolicy Ostlandu, Wolfenburgu, z praktycznym doświadczeniem zdobytym w szpitalu polowym w trakcie oblężenia miasta, i tak ludzie dziwili się, że nie nosi na sobie pełnego pancerza, topora bojowego i katapulty. Mógł po wypiciu piwa uprzejmie zasłaniać usta przy bekaniu, i tak był niewychowanym prymitywem, a wrodzona i starannie potem wypielęgnowana krasnoludzka bezpośredniość i złośliwość nie pomagała w zmianie wizerunku. * * * Wojna się skończyła, odeszła na dobre, ale jak zawsze, parę kroków za nią podążały jej dzieci – bieda, głód i choroba. Było to bardziej niż widoczne w Taalagadzie, brudnej i paskudnej mieścinie blisko celu, do którego zmierzali – każdy ze swojego powodu – Garran i jego nowi towarzysze. W grupie zawsze raźniej i bezpieczniej, a ich połączyło dodatkowo to, że nikt nie wyglądał na pospolitego rzezimieszka. Krasnolud pociągnął spory łyk płynu, który ktoś nie wiedzieć czemu nazwał piwem i wycenił jak „Złote Imperialne” warzone przez mistrzów z gór, wytarł pianę z wąsów i beknął, jak zawsze uprzejmie zasłaniając dłonią usta. - Wolfenburg niemalże zrównano z ziemią. Mus mi do Talabheimu się dostać, jeśli chcę się jeszcze czegoś o leczeniu nauczyć. – Garran podłubał sobie w zębach i pstryknął palcami zrzucając na ziemię resztkę zajęczego mięsa z gulaszu. – Jeśli plan Güntera może przyśpieszyć zdobycie papierka z pieczęcią, to ja jestem za. Na śledzeniu i łapaniu złoczyńców się nie znam, ale jeśli prawdą jest to, co mówią o wycinaniu narządów, to może do czegoś moja wiedza się nada. Tylko czy miejscowi pozwolą mi zobaczyć ciało? Mogę z rudzielcem rozpytać się w straży albo o morrytów, jeśli jest tu jakaś ich świątynia czy kapliczka. Krasnolud pokiwał głową, gdy Hugo również zauważył, że ich umiejętności przydadzą się w różnych miejscach, ale inne pomysły nie przypadły mu do gustu. - Przynęta? Ja rozumiem, że wy ludzie się gzicie na potęgę i mnożycie jak szczury w spichlerzu, przez co łatwiej wam szastać życiem innych, ale wy lepiej popatrzcie na naszą cud-miód malinę – palcem wskazał na Luizę, jak gdyby była komukolwiek potrzebna taka podpowiedź. – Ona to może odgrywać drużkę lodowej carycy Katariny albo ewentualnie pannę z przybytku mamuśki Helgi z Wolfenburga, na którą stać jeno szlachciurę albo kupca zamorskiego, a nie tanią dziwkę z portu, co próbuje zarobić na chleb. |
- No to ustalone, bierzemy na cel tego chłystka którego wołają Rozpruwaczem. Do tego celu przyda nam się wspomniane już wcześniej rozpoznanie więc pozwolą państwo, że na moment będę zmuszony opuścić to towarzystwo. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:35. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0