Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2019, 00:26   #11
 
ZauraK's Avatar
 
Reputacja: 1 ZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumny
Tharnoth cofnął się kilka kroków, starając się znaleźć poza zasięgiem atakującej go ręki. Skupił się na wyczuciu wiatrów magii i mentalnie “sięgnął” po moc starając się wzmocnić zaklęcie. Już prawie mu się udało gdy ręka mutanta niemal sięgnęła jego kostki. Palce ześlizgnęły się po wysokiej cholewie buta, ale to wystarczyło by elf stracił koncentrację. Zebrana moc “wyślizgnęła się” z jego mentalnego uścisku. Zdekoncentrowany ale i zdeterminowany młodzieniec zdecydował się że jednak podejmie próbę rzucenia czaru, mimo że zdawał sobie sprawę że szanse są zdecydowanie przeciwko niemu. Nie wiadomo czy był to po prostu uśmiech Ranalda czy fakt że walczyli z mutantami spowodował że Hoeth spojrzał łaskawie na swego wyznawcę, ale czar udał się idealnie. Nawet skomplikowane, mentalne wyrysowanie wielowymiarowego diagramu który ogniskował moc wiatrów magii tym razem nie sprawiło elfowi żadnych problemów. Poczuł jak moc przepływa przez niego

- Pilin a luith! - wypowiedział słowa magii, zbliżając otwarte dłonie jedna do drugiej, ale zostawiając odrobinę miejsca między nimi. W ułamku sekundy pojawiła się tam lśniąca strzała z czystego światła która wystrzeliła z olbrzymią szybkością i zagłębiła się w klatce piersiowej bezrękiego mutanta wysyłając falę magicznej energii. Stwór krzyknął coś niezrozumiale po czym nogi załamały się pod nim i padł na kolana, najwyraźniej ogłuszony.

~"Więcej nie piję" - pomyślał Edgard gdy mutantowi odpadła druga ręka i zaczęła pełznąć w stronę Uwe. ~"Albo od tego smrodu mam przywidzenia..." Właśnie w tym momencie strażnik więzienny zobaczył kłopoty Siegfrieda złapanego za rękę szczypcami kraba, wymamrotał sam do siebie:
- Lepiej abym nie miałam. - to mówiąc napiął mięśnie nóg i przeskoczył nad ugodzonym piorunem mutantem szarżując na ratunek człowiekowi. Bez problemu wybił mutantowi szczypce z uścisku wokół ręki Siegfrieda, jednak szamocząc się z nim obaj stracili równowagę lądując na ziemi. Doświadczony strażnik mimo upadku nie pozwolił jednak wyślizgnąć się stworowi z uścisku.

Uwe tymczasem z przerażeniem patrzył na części ciała mutanta, oderwane od korpusu, ale poruszające się jakby żyły. Przeskoczył nad pełzającym po ziemi i próbującym go złapać ramieniem, by zaatakować bezbronnego stwora zaplątanego w sieć. Przymierzył i wepchnął sztych miecza w jego ciało. Mutant wił się na ostrzu niczym robak na haku wędki, wyjąc i plując wokół krwistą śliną.
- Ogień! Dajcie ogień! - krzyczał łowca szukając wzrokiem miejscowych, którzy wcześniej zgromadzili się w tym miejscu.

- Musimy spalić tego drugiego!

Bardin zaatakował. Poprawił uścisk dłoni na rękojeści toporka i zamachnął się szybko dwa razy. Ciął wpierw od góry, tak by cios trafił w bok mutanta, ale ten odsunął się. Był czujny i cios go nie trafił. Drugi cios leciał w bok. Cały czas z impetem poprzedniego, jednak ten udało się z łatwością zbić przeciwnikowi. Khazad był nieco zaskoczony wprawą mutanta w walce, ale nie zamierzał się poddawać. Wiedział, że każdy, nawet najsłabszy snotling może być ostatnim przeciwnikiem, jeśli się nie doceni jego mocnych stron. Krasnolud był czujny i przygotował już tarczę na ewentualny cios swojego wroga.

Chociaż nie było to Siegfriedowi po nosie to tym razem musiał przyznać, że nie radzi sobie i potrzebuje pomocy.
- Pomocy! - wydarł się
W tym momencie ktoś powalił jego wroga na ziemię. Pomimo cholernego bólu w prawej ręce bez zastanowienia ponownie przerzucił sztylet do drugiej ręki i dźgnął krabocoś trafiając w głowę. Niestety łeb przeciwnika był większym wyzwaniem niż się spodziewał i ostrze po przecięciu skóry ześlizgnęło się po... metalu?

Mutant silnym szarpnięciem uwolnił się z uchwytu Edgarda i szybkim ciosem wbił szczypce w prawe ramię Siegfrieda.
 
__________________
ZauraK

Ostatnio edytowane przez ZauraK : 30-07-2019 o 21:16. Powód: formatowanie i takie tam
ZauraK jest offline  
Stary 30-07-2019, 11:31   #12
Wiedźmołap
 
wysłannik's Avatar
 
Reputacja: 1 wysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputację
Edgard szybko zerwał się z ziemi, i wykorzystując fakt iż mutant jest zwrócony w stronę Siegfrieda, splótł dłonie razem waląc z zamachu zaciśniętym splotem w ramię ze szczypcami, którymi posługuje się stwór. Siła uderzenia jest tak silna że łamie z obrzydliwym chrzęstem chitynowy pancerz mutanta wbijając mu jego fragmenty w mięśnie ramienia. Z uśmiechem strażnik obserwuje opadającą bezwładnie wynaturzoną kończynę stwora nawet nie słysząc jego wrzasku.

Tym razem Bardin zaatakował tarczą. Najwyraźniej mutant nie spodziewał się tego. Trzepnął go na tyle mocno, że mutantowi solidnie zakręciło się w głowie. Na pewno poczuł huk. To dało khazadowi przewagę w kolejnych ciosa. Natychmiast wykorzystał tę przewagę i zaatakował toporem. Cios leciał na rękę mutanta, ale nie udało się jej dosięgnąć.
Kolejny wdech i wydech i krasnolud szykował się do następnej serii ciosów toporem.
Ohyda starała się mocno by trafić krasnoluda, lecz jej ciosy były chaotyczne i niecelne.
Trafienie w głowę posłało potwora na ziemię u stóp khazada.

Tharnoth wziął głęboki oddech oceniając szybko sytuację. Mógł podnieść broń i oganiać się przed niezdarnymi atakami odrzuconych kończyn mutanta lub pomóc odważnym wojownikom którzy stawili czoła mutantom razem z nim. Rozsądek nakazywał bronić przede wszystkim własnej skóry, ale… urodził się pod znakiem Smoka. Ignorując otoczenie skupił się na wiatrach magii i tym razem udało mu się przekierować moc tak by wzmocniła jego czar. Następnie ponownie wypowiedział formułę czaru kierując go w stronę rannego mutanta ze szczypcami, który chwilę wcześniej zranił człowieka ze sztyletem. Magia uderzyła w klatkę piersiową stwora i rozlała się po jego ciele niczym płonąca oliwa. Mutant zawył z bólu gdy jego skóra płonęła na jego ciele a z oczu pomiotu chaosu buchnąły płomienie. Po chwili wycie przeszło w rzężenie i stwór zwalił się na ziemię uderzając o bruk metalową czaszką, która odsłonięta została po spaleniu skóry.

Siegfried poraniony dotkliwie stracił już całkowicie głowę i rzucił się na przeciwnika z obłędem w oczach.
- Zatłukę Cię ścierwo jedno! Poszatkuję na drobne.
Łatwiej rzec niż zrobić. W swej furii przecenił własne siły. Nie tylko ciął powietrze zamiast mutanta, ale jeszcze dodatkowo zraniona ręka przypomniała ten fakt i nagła w niej bezwładność spowodowała kilka rzeczy naraz: skrzywienie na twarzy, upadek sztyletu i skulenie się w próbie osłonięcia bolącej części ciała.
Osłaniając rękę, Siegfried tępo gapił się na metalowa łysinę mutanta.
Łowca raz za za razem wbijał ostrze w ciało mutanta. - Zdychaj kurwi synu! - W końcu Uwe celnym ciosem miecza prosto w serce zakończył życie mutanta w sieci, który wijąc się w konwulsjach zadławił się swoją własną krwią.

Wijące się po ziemi ręce starały się pochwycić Tharnotha i Uwe, ale obaj mężczyźni mieli na nie baczenie i z łatwością uniknęli pochwycenia.

Z pomiędzy domów wybiega człowiek w szarej szacie, w jednej ręce ma zapaloną pochodnię a pod pachą trzyma małą beczułkę.
Za postacią w szacie wybiega dwójka znanych wam jedynie z widzenia strażników z włóczniami w rękach.

Siegfried oderwał wzrok od trupa. Zerknąwszy na pośpieszającego na most wybawiciela zacisnął zęby i schylił się po sztylet.
~ Nie teraz. Nie ma czasu na ból, podziękowania czy gapienie się.
Odchylił się tylko po to żeby zauważyć biegnącą grupkę ludzi w ich stronę. Ujrzawszy ogień i beczułkę wzdrygnął się kojarząc jednoznacznie fakty, że z tego mogą być jedynie kłopoty.
- Co u diaska?
Ruszył w stronę leżącego mutanta. Zerkał to na krasnoluda to na biegnącego osobnika z beczułką.
- Krasnoludzie - zwraca się do Bardina i pokazuję sztyletem na biegnących ludzi - Czy mi się zdaje, czy ktoś tu chce zrobić rozpierduchę małym bum?
Krasnolud rzucił szybkie spojrzenie na człowieka. Czasu było mało a sytuacja ciągle napięta.
- Na to wygląda. Chociaż mało tego, by zrobić jakieś wielkie zniszczenia. - odpowiedział krasnolud.
Widząc, że sytuacja na moście jest w miarę opanowana, więzienny strażnik przypomniał sobie o strzelcu który rozpoczął cały atak na moście. Nie zamierzał stać tam bezczynnie i czekać aż zarobi kulkę. Rzucił się więc biegiem przez most trzymając się możliwie blisko wszystkiego co zapewnia jakaś osłonę przed ostrzałem.
- Idę po strzelca! - krzyknął przez ramię w biegu gdy przebiegał obok niezwykle unoszącego się człowieka z wbitym bełtem w brzuchu na którym na chwilę skupił swoją uwagę.
I całe szczęście, bo gdy tylko Edgard znalazł się krok do udającego martwego wroga, ten znienacka zamachnął się kijem podstawiając go Edgardowi pod nogi. Skupienie uwagi na wrogu ocaliło biegnącego strażnika przed poważnym upadkiem.
- O jebany! - krzyknął Edgard w ostatniej chwili uskakując.

Tharnoth wymierzył cios kijem w atakującą go rękę, ale ta skoczyła prosto na niego, ale jemu też udało się uniknąć tego ataku.

Bardin spojrzał na leżącego przed nim mutanta, zebrał cały swój żal i gniew. Następnie ciosem topora oddzielił jego głowę od ohydnego ciała.
 
__________________
"Inkwizycja tylko wykonuje obowiązki, jakie na nią nałożono. Strach przed nią jest zbyteczny; nienawiść do niej, to herezja." - Gabriel Angelos, Kapitan 3 Kompanii Krwawych Kruków.
wysłannik jest offline  
Stary 31-07-2019, 20:59   #13
 
Ronin2210's Avatar
 
Reputacja: 1 Ronin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputacjęRonin2210 ma wspaniałą reputację


Do walczących dobiegli strażnicy i mężczyzna z płonącą pochodnią trzymający pod pachą małą beczułkę.

- Na Sigmara! - krzyczy widząc z czym przyszło się wam mierzyć, wyraźnie wzdryga się na widok ohydnego mutanta, którego zabił Bardin.
- Trzeba je spalić, tylko oczyszczająca moc ognia wypleni chaos. - mówiąc to robi w powietrzu znak komety o dwóch ogonach.
Poznajcie że przybiegł wam z pomocą Ojciec Dietrich, przybył on do Untergard kilka dni temu prosto z Altdorfu, po śmierci poprzedniego kapłana i zniszczeniu świątyni znajdującej się po drugiej stronie rzeki. Zajął się pomaganiem potrzebującym i prawieniem kazań ku pokrzepieniu dusz, często widać jak rozprawia na różnorakie tematy z kapitanem Schillerem.
- Trzeba zebrać ścierwo w jednym miejscu, pomóżcie im, byle szybko. - wskazuje na was i zwraca się do dwójki strażników.
Strażnicy podchodzą do pierwszego trupa i dla pewności wbijają włócznie w truchło, potem łapią i zanoszą we wskazane przez kapłana miejsce.
Udaje się dobić mutantów, zebrać ciała, które następnie Ojciec Dietrich polewa oliwą z beczułki i podpala pochodnią.
Wszystko zajmuje się momentalnie ogniem i płonie z duszącym smrodem. Jedynie mutant że słoniową trąbą na twarzy nie przestaje się opętańczo śmiać. Łowca kopnął w stronę ogniska ożywioną łapę, którą wcześniej trzymał pod stopą. Ta błyskawicznie zajęła się ogniem.

- Eee! Brahu! - Edgard woła do znajomego strażnika - Ten tu jeszcze dycha! Dawaj, usmażymy go żywcem! - po czym rzucił szyderczo w stronę lewitujacego człowieka
- Słyszałeś ptaszku? Spłoniesz żywcem hehe, zobaczymy czy płonący też potrafisz latać hehe
We dwóch bez problemu łapią ciężko rannego osobnika wykręcając mu obie ręce, wlokąc go w stronę płomieni.
- Ojcze Dietrichu, ten tu pokornie żałuje za grzechy. Aż nie może doczekać się oczyszczenia - wolną ręką szarpiąc wroga za włosy odginając mu głowę do tyłu - Tak? Potwierdź no ładnie przed ojczulkiem... - wyszczerzył zęby do pojmanego nieszczęśnika - jeśli nie chcesz spłonąć z wyłamanymi łokciami… - dodając mu na ucho.
Mutant jedynie roześmiał się rzężąc przy tym krwią z ust, jednak głośne chrupnięcie z wyłamanego przez Edgarda ramienia skutecznie urwało mu śmiech zamieniając go w okrzyk bólu, ku nieskrywanemu zadowoleniu strażnika więziennego. Uwe, ściągając sieć z ciała zabitego przez siebie potwora patrzył na to, jakby chciał coś powiedzieć. Zrezygnował w końcu.
- Za konszachty z bluźnierczymi mocami, skazuję go na oczyszczenie w ogniu - wskazuje płonący stos.
Strażnicy pomagają wrzucić Edgardowi mutanta na płonący stos ciał.
Przed stosem staje Ojciec Dietrich, wyciąga z szaty złoconą ramkę z podobizną Sigmara i przemawia.
- Z władzą nadaną mi przez najwyższego Teogonistę Wolkmara Ponurego, niech ten ogień oczyści ziemię, na której przelano tyle krwi bohaterów. Niech żaden stwór ciemności nie postawi już nogi na tym moście, gdyż od dziś jest on świętym miejscem dla każdego mieszkańca Imperium. - wykrzykuje słowa kazania. Po krótkim nabożeństwie, Dietrich rusza w stronę miasta, modląc się przy tym żarliwie.

Po chwili pojawia się kapitan Schiller, wraz z nim idzie babunia Moesher. Kapitan wygląda na bardziej czerwonego niż był ostatnim razem, babcia stara się zabandażować mu ramię, ale nie jest to łatwe gdy kapitan śpieszy w waszą stronę z zaciętą miną.
- Zaatakowano główną bramę, widocznie tych kilku miało odciągnąć nas od murów, dobrze że się nimi zajęliście, inaczej moglibyśmy nie podołać. - zwraca się do was.
- Nie ruszaj się na wszystkich bogów, muszę odkazić ranę, zawsze zachowujesz się jak ostatni kretyn i rzucasz się w najgorszą kabałę, nie masz już trzydziestu lat Gerhard. - zacisnęła bandaż i lekko trzasnęła kapitana w tył głowy.
Następnie dostrzega skłaniającego się Siegfrieda - Usiądź chłopcze, obejrzę twoje ramię - babcia rozcina prawy rękaw koszuli i ogląda rany zadane przez szczypce.
- Ciesz się że nie straciłeś ramienia, jeszcze trochę i jedyne co mogłabym zrobić by uratować Ci życie to odjąć ramię, a w tych warunkach to prawie gwarantowane zakażenie i śmierć w gorączce. - mówiąc to kuca obok Siegfrida i zabiera się z wprawą za opatrywanie ran.

- Macie moją wdzięczność, dobrze walczyliście, przysłużyliście się dziś naszemu miastu. - kapitan zwraca się do was.
Heideger wzruszył tylko ramionami. Walczył o swoje życie, nie to miasto. Przekazał odzyskaną sieć jej właścicielowi.
Kummel skinął głową w podzięce łucznikowi gdy odbierał od niego swoją sieć. Starannie ją składając i przypinając do pasa spytał dowódcę:
- Jak brama kapitanie?
- Zginęło kilku ludzi, ale brama wytrzymała.
- Ciekaw jestem kto do mnie strzelił, jego głowę też chętnie powieszę nad bramą.

Ludzie wracają na plac, patrzą z niepokojem na płonące truchła mutantów. Widzicie w ich wzroku, że są wam wdzięczni za powstrzymanie ataku na most.

Nie mija nawet kwadrans gdy do kapitana podbiega zasapany strażnik.
- Atakują? - krzyknął kapitan do nadbiegającego człowieka.
- Hans wrócił z lasu, prowadzi uciekinierów i mówi że ma ważne informacje, chcę się z Panem widzieć - odpowiada człowiek ledwo łapiąc oddech.
- Myśleliśmy że zginął z rąk zwierzoludzi, chcę żebyście byli przy tej rozmowie. - zwrócił się do śmiałków - Helu, też choć z nami, zawsze ceniłem twoje zdanie w ważkich sprawach. - zwrócił się do babki opatrującej ramię Siegfrieda.
- Jak skończę opatrywać tego chłopca to dołączę do was, gdzie się zbierzemy? - odparła
- W karczmie i niech ktoś powiadomi Ojca Dietricha że spodziewam się go jak najszybciej w karczmie. - odparł i szybkim krokiem ruszył w stronę bramy.

Pośpieszyliscie do karczmy jak tylko ramię Siegfrieda zostało opatrzone przez babkę, podchodząc do znajomych drzwi zauważyliście że przed wejściem stoi dwóch strażników, którzy pomogli wam na moście.
Z początku zagrodzili wam drogę, ale przed was wyszła babka - Kapitan nas oczekuje, otwierać! - syknęła zdenerwowana i drzwi otwarły się momentalnie.
Wchodząc do środka zauważyliście że stoły zostały zsunięte na środek pomieszczenia, na środku stoją świeczniki, które oświetlają rozłożone mapy.
Pochyla się nad nimi kapitan, przy nim stoi barczysty i zaniedbany mężczyzna z łukiem i dwuręczną siekierą na plecach, jego spojrzenie taksuje was od wejścia i gdy zatrzymuje się na babce widocznie kiwa głową i przemawia gardłowo - Dobrze widzieć Cię w dobrym zdrowiu babko. - widocznie jej wzrok łagodnieje na widok mężczyzny.
- Gdzie się szlajasz gówniarzu? - odparła - Myślałam że wychowałam sierotę na kogoś bardziej odpowiedzialnego, z czym do nas przychodzisz? - spytała zarośniętego mężczyznę.
- Poczekajmy jeszcze na Dietricha. - odparł kapitan i jakby wywołany kapłan wszedł do karczmy.
- Sigmara musiał czuwać nad Tobą. - odezwał się kapłan na widok Hansa.
- Skoro wszyscy się zebrali to możemy zaczynać. - kapitan nabrał powietrza - Zgodnie z tym co mówi Hans, to w naszym kierunku zmierza kilka setek zwierzoludzi, zapewne chcą skończyć to co nie udało im się kilka dni temu, tyle że teraz uda im się. - znowu zabrał powietrza - Mamy ledwie tuzin zdolnych do noszenia broni, a reszta to ranni, starcy i sieroty.
- Którym brzegiem rzeki idą? - spytał Tharnoth przyglądając się mapom. Stworzone przez ludzi były zapewne niedokładne, ale dawały przynajmniej możliwość zorientowania się w okolicy. Stojący obok niego Uwe też oglądał mapy, oceniając jednak możliwość samodzielnego przebicia się do Talabheim. Niestety, wyglądało na to, że potwory atakowały właśnie z tamtego kierunku.
- Idą naszym brzegiem, dotrą tu przed jutrzejszym wieczorem. - odparł Hans
- A my nie mamy już sił by odeprzeć siły wroga, żołnierze odeszli ścigać niedobitki na północ. - dodał Schiller

Edgardowi gdy to usłyszał opadły ręce, a puszczająca po walce adrenalina ustępowała miejsca kacowi, wyraźnie jednak mniejszemu niż przed wyjściem na plac. Nie miał siły ani ochoty myśleć, a obecność kapitana w karczmie całkowicie wykluczyła mu możliwość napicia się w końcu piwa.
Z drugiej strony czuł zaszczyt że został zaproszony na naradę, tyle że nie przywykł do podejmowania, ba, nawet radzenia o jakichś strategicznych decyzjach. Wolał się więc na razie nie odzywać aby nie wyjść na głupka i tylko stał co chwilę ocierając pot z czoła.
- Przyprowadziłem ze sobą dwudziestu uciekinierów z okolicznych wiosek, ale nie potrafią walczyć, teraz mamy blisko setkę ludzi, których trzeba bronić i tuzin ludzi zdolnych do noszenia broni. - odezwał się Hans
- Obejrzę ich rany później, przyprowadź ich do mnie po zebraniu. - odezwała się babcia do Hansa, a ten kiwnął głową.
- Uważam że najpóźniej do jutrzejszego poranka powinniśmy opuścić miasto. - odezwał się Hans
- Takie jest i moje zdanie, walka jest niemożliwa do wygrania, Untergard to nie budynki czy most, ale ludzie, którzy je tworzą i chcę by przeżyli. - odparł Schiller, a babka pokiwała wyraźnie głową.
- Walka w obronie świętego miasta powinna być naszym obowiązkiem, boski Sigmar nigdy się nie cofał przed wrogiem, więc i my powinniśmy walczyć do końca. - wtrącił z błyskiem w oczach ojciec Dietrich
- Sigmar nie rzucał się na wroga, mając ze sobą wygłodzonych wieśniaków i dzieci do obrony, musimy uciekać głupcze! - odkrzyknęła babka.
- Nie bluźnij kobieto! - krzyknął kapłan.
- Zamilcz klecho, albo marnie skończysz. - babka syknęła w stronę kapłana wyraźnie wściekła. Łowca przysłuchiwał się tej wymianie zdań z ciekawością. Mało kto odważyłby się tak mówić do sygmaryty. Widać babka miała tu spory posłuch.
- Cisza! - wrzasnął Schiller i uderzył pięścią w ławy aż przewrócił się świecznik, który złapał w locie Hans.
- Opuszczamy miasto, ludzie są najważniejsi i nie wystawię ich na kolejne oblężenie, nadal mamy czas by zebrać dobytek i wyruszyć w stronę Middenheim. - dodał ze zdecydowaniem w głosie Schiller.
- Wiem że nie wszyscy z was pochodzą z Untergard, ale chciałbym żebyście wyruszyli z nami, wiem że proszę o wiele, widziałem jak walczyliście o nasze miasto i teraz tego potrzebuje najbardziej, co powiecie? - kapitan zwrócił się do zebranej piątki śmiałków

Edgard uznając że pytanie w ogóle nie dotyczyło jego (oficjalnie nikt go z funkcji strażnika więziennego jeszcze nie zwolnił mimo iż areszt dawno legł w gruzach), poczuł że to właściwy moment w którym mógłby zaplusować u dowódcy.
- Nic tu po was przyjaciele, a samemu w las uchodzić to czyste samobójstwo. Jeżeli jedyna sensowna droga stąd wiedzie na północ, to i tak w grupie mamy większe szanse… Idziecie z nami? - zapytał reszty towarzyszy broni, stojąc nieco z tyłu za kapitanem.
- Wasza droga jest i moją. Nazywam się Tharnoth Quirellenorie. - elf skłonił się lekko kładąc prawą rękę na sercu.
- Jest możliwość ruszenia drugim brzegiem... - zwrócił się do następnie Hansa gdyż wydawało się że jest to człowiek najlepiej zaznajomiony z okolicznymi lasami.
- ... i zniszczenia za sobą mostu? Jeżeli stąd uchodzimy nierozsądnym byłoby pozostawienie dogodnej przeprawy w rękach wroga. - dokończył tym razem patrząc na kapitana Schillera jako eksperta od spraw wojskowych.
- Cieszę się że dołączy do nas elfi mag, masz mą wdzięczność. - odpowiedział z szacunkiem Schiller.
Łowca w dalszym ciągu nie odzywał się. Inni uczestnicy narady powiedzieli już wszystko, co trzeba było powiedzieć. Obrona miasta byłaby już tylko pustym, acz pewnie szlachetnym gestem. Obrany kierunek ucieczki nie do końca pasował do jego planów, ale zawsze lepiej było być żywym w Middenheim, niż trupem na drodze do Talabheim.
- Droga do Middenheim wiedzie po tej stronie mostu, przeprawa na drugi brzeg nie ma sensu, kolejną przeprawa oddalona jest o tydzień drogi na południe. - objaśniał kapitan przesuwając palec po rozłożonej na stole mapie.
- Zniszczenie mostu jest też poza naszymi możliwościami, potrzeba wielu dni pracy by rozbić kamienie, które ułożyli nasi przodkowie według wskazówek krasnoludzkich kamieniarzy, nie mamy też dość prochu by wysadzić podpory, ledwie starczy na kilkanaście strzałów z samopału. - poprawił prochownicę wiszącą u pasa wraz z pistoletem.
- Oszczędzałem ten zapas na czarną godzinę, trzeba było poprosić żołnierzy o większy zapas prochu, ale oni też go potrzebowali. - dodał po chwili wpatrując się w rozrysowany na pergaminie staranny rysunek mostu opatrzony wyliczeniami i wymiarami na modłę krasnoludzką co udało się dostrzec Bardinowi.
~ Sytuacja wygląda z każdą chwilą coraz gorzej. ~ skrzywił się w myślach elf.
- Nie mamy zatem chwili do stracenia. Trzeba zebrać wszystkich i ruszać jak najszybciej, można też wysłać posłańca na północ aby zorganizowali obronę. Mamy dostatecznie dużo wozów i zwierząt pociągowych aby umieścić na nich rannych i tych którzy nie nadążą iść? Zapasowe koła i rzemienie do naprawy uprzęży? Trzeba też zrobić zapas wody pitnej. - elf w myślach przeglądał listę rzeczy do sprawdzenia i zdobycia. Może nie był strategiem, ale dostatecznie dużo nasłuchał się w domu o tym jak przygotować karawanę do wyruszenia, a obecna sytuacje aż tak się od tego nie różniła.
- Wodę będziemy musieli zabrać w beczkach prosto z rzeki, ale nie możemy obciążać się zanadto, trzeba nam zachować wysokie tempo marszu jeśli mamy ujść pogoni. - kapitan wskazał palcem na biegnącą przez środek miasteczka rzekę.
- Będzie trzeba ją gotować na postojach, w rzece może pływać wiele ciał po niedawnych walkach. - dodała babka Moesher.
Siegfried przysłuchiwał się tylko i zapomniał języka w gębie, co było wielce niepodobne do niego. Próbował poukładać sobie ostatnie wydarzenia w głowie krzywiąc się lekko za każdym razem kiedy tylko nieopatrznie oparł się ramieniem o ścianę.
~ Najpierw ten ścierwojad najwyraźniej mnie znalazł, a teraz banda mutantów i co jeszcze?
- Ilu ludzi pójdzie? Ile stąd dni drogi do Middenheim? Czy macie dość jedzenia? - Uwe przerwał w końcu milczenie, przesuwając palcem po mapie.
- Do Middenheim jest ledwie tydzień jazdy konno, lecz nam droga zajmie dwa lub trzy tygodnie, musimy mieć na uwadze że im bliżej będziemy tym trakty będą bezpieczniejsze, zapasów mamy niewiele, kilka worków ziarna i zapasy dostarczone nam dziś z Middenheim. - kapitan spojrzał na Uwe i przesuwając palcem po mapie kreślił trasę z Untergard do Middenheim.
- Będziemy musieli polować, zwierzyna mimo że przetrzebiona przez wojnę nadal jest w lasach. - dodał Hans na co kapitan kiwnął głową.
Pytanie Uwe przerwało rozbiegający się ciąg niewesołych myśli przywracając Siegfrieda do bieżącej chwili. Uznał że nie ma wyboru i musi iść w tłumem. W obecnej kondycji z całą pewnością nie poradzi sobie samotnie. Wstał i skłonił się lekko zaczynając nieco nie na temat, jakby chciał zaburzyć dyskusję.
- Zwą mnie Gustav Jahnke. Dziękuję za udzieloną pomoc. - rozejrzał się po zebranych próbując rozszyfrować coś z wyrazu twarzy tych ludzi. Był zdania że wytrącony z równowagi człowiek pokazuje kim jest.
- Pójdę z wami choć nieco niedysponowanym ramieniem mogę służyć. - przerwał na złapanie głębszego oddechu - Zważywszy na niewątpliwie małą ilość czasu, nie sądzę aby było nad czym się zastanawiać. Niech każdy kto chce iść, weźmie minimum co mu potrzeba i w drogę. Jak kapitan zauważył, czas się kończy, więc może nie mamy czasu na pakowanie dobytku. Jeśli jeszcze poczekamy i będziemy radzić zamiast działać to nie będzie kogo prowadzić, bo poczwary nas rozniosą tutaj. - znowu spojrzał po twarzach obecnych mając nadzieję że go nie poniosło z pomysłami i próbą przekonania do nich za bardzo zwłaszcza, że w żywe oczy próbował przeinaczyć słowa kapitana co to czasu na pakowanie dobytku. Podszedł w końcu zobaczyć mapę oceniając z niej odległość do celu i próbując rozpoznać ewentualne przeszkody w terenie
- Cieszę się że dołączysz do nas Gustavie. - odpowiedział kapitan kiwając głową.

Krasnolud nie miał zamiaru się odzywać. Ożywiona dyskusja na temat najbliższej przyszłości była i tak głośna i stanowcza. Kapitan zadecydował, a krasnolud również zgadzał się z tą decyzją. Jednak poparłby również decyzję kapłana, gdyby doszło do przegłosowania. Nie był to dom Bardina. Nie zależało mu na tym, by zostać na miejscu i bronić osady do końca życia. Miał kolejny cel. Było nim pomszczenie towarzyszy, a czuł, że podczas wyprawy będzie jeszcze miał okazję. Poza tym został sam. Więc przede wszystkim musi kiedyś wrócić do domu i powiadomić klan.
Elf wywarł na khazadzie bardzo mieszane uczucia. Z jakiegoś powodu elf bardzo zaangażował się w pomoc ludziom i był w tym bardzo aktywny. Sam nawet dawał propozycje, mimo, że większość jego pobratymców miałaby to głęboko gdzieś. Te podejście jednak bardziej spodobało się Bardinowi, ale również spowodowało, że będzie go miał na oku. Czuć było wyraźnie, że coś knuje.
Ranni strażnicy, mieszczenie, kobiety i małe dzieci. Bardin nie czuł się skazany, ale nie potrafił w tej zgrai znaleźć chwilowo bratniej duszy.
Niektórzy próbowali żartować, rozładować napięcie. Khazad jednak został cały czas poważny, bo i sytuacja taka była. Nic nie mówiąc, podszedł do map.
Uwe nachylił się nad stołem, niby przyglądając się zaplanowanej trasie. Bardziej zależało mu jednak na znalezieniu się bliżej ucha krasnoluda.
- Jakieś półtora dnia przewagi rannych, starców i dzieci nad armią krwiożerczych potworów. Nie mamy szans. - Łowca pokręcił zrezygnowany głową, po czym postukał palcem w najbliższe miasteczko po drodze do Middenheim, Grimminhagen. - Trzeba się modlić o cud i natychmiast ruszyć. Może uda nam się dotrzeć choć tu, zanim nas dopadną.
~ Jakie to typowe dla ludzi~ pomyślał krasnolud. ~Zostawić swoich i ratować siebie, bo moja skóra jest najważniejsza. ~ khazad spojrzał na człowieka marszcząc brwi. Wyraz twarzy wskazywał na to, że krasnolud lekko się rozgniewał.
- Zapomnij człowieku, że zostawię tych biedaków i pomogę tylko tobie dostać się w bezpieczne miejsce. Wiem co kombinujesz. Nie radzę. Nie radzę też szukać innych popleczników. - odpowiedział Bardin cały czas szepcząc.
Uwe nie znał zbyt wielu krasnoludów, ale ci, których spotkał byli bardziej od osła z zatwardzeniem. Machnął więc tylko ręką rezygnując z prób tłumaczenia, że nie to miał na myśli.
- Zostało nam ledwie dwa woły, pociągną największy wóz z zapasami, mamy też kilka chłopskich furmanek, które będą musieli ciągnąć ludzie, na wozy załadujemy rannych, którzy nie mogą iść sami. - odezwał się Schiller
- Dzieci też powinny pojechać na wozie z zapasami. - odezwała się babka
- Dobrze, zapasy są na tyle skromne że uda nam się zmieścić kilkanaście sierot. - odpowiedział kapitan
- Grimminhagen, ostatnie wieści jakie dostaliśmy to takie że zostało zdobyte i splądrowane przez armię chaosu, nie znajdziemy tam raczej pomocy. - dodał kapitan po tym jak zobaczył że Uwe wskazał je na mapie.
- Graf Steuer uciekł przed oblężeniem zostawiając mieszkańców, schronił się w swojej rodowej twierdzy wiele mil od miasta, armia Archaona nie miała litości dla mieszkańców. - odezwał się Hans.
Wszyscy za wyjątkiem Dietricha skrzywili się na wzmiankę o grafie, babunia splunęła gdy usłyszała nazwisko Steuer. Heideger po raz kolejny z ciekawością obserwował miejscowych. Wyraźnie widoczne były pewne zależności, sympatie i antypatie. Coś musiało się kryć za gestami, minami oraz pomiędzy wypowiadanymi słowami. Trzeba było mieć się wśród nich na baczności, łowca nie chciał zostać wciągnięty w lokalne wojenki.
- Wyruszymy jeszcze dziś, za kilka dni, góra tydzień powinniśmy dotrzeć do ruin Grimminhagen. - odezwał się kapitan Schiller.
- Mamy kilka łuków i kilkadziesiąt strzał, rozdamy je pomiędzy najlepiej obytych z łucznictwem, brakuje nam też stali, ledwie parę wolnych włóczni, kilka siekier i kije, wszystko też rozdanie między ludzi by mogli się bronić. - kontynuował kapitan.

Widząc zaangażowania współtowarzyszy w planowanie ucieczki z Untergardu, milczący do tej pory Edgard również postanowił rzucić jakimś pomysłem, a raczej podzielić się swoimi wątpliwościami:
- Kapitanie, na wozach z pewnością nie uciekniemy zwierzoludziom. To stwory. Dzikie stwory. Raczej nie mają dobytku ciągnącego na wozach jak i my. A może mają? Hansie, widziałeś ich… Jak to wygląda? Bo jeśli mamy się wlec z połową ich szybkości, to za dwa może trzy dni licząc plądrowanie naszego miasta, i tak nas dopadną…
- Tak myślę sobie, nie znam się bom całe życie jednak tutaj spędził, ale może dałoby jakoś zmylić ślady że uciekamy do Middenheimu? Bo inaczej nie dotrzemy, nie dotrzemy.
- Edgard ostatnie słowa powtórzył już prawie bezgłośnie.
- Możemy zostawić kogoś za nami by zacierał ślady i mylił ścieżki hordy zostawiając fałszywe tropy. - kapitan odpowiedział patrząc na Hansa
- Zrobię to kapitanie, postaram się odciągnąć ich z dala od karawany, zatre też przez kilka mil wasze ślady i zostawię fałszywe na innych drogach. - odpowiedział bez chwili wahania łowca.
- Uważaj na siebie chłopcze. - dało się wyczuć troskę w głosie babki, na co Hans tylko się uśmiechnął.
- Edgard widzę że tylko marnowałeś się w areszcie. - dodał z uśmieszkiem Schiller.
Edgardowi przypomniał się złoty ząb jaki swego czasu wyrwał oskarżonemu o konszachty z chaosem wędrownemu kupcowi, gdy ten czekał na inkwizytora w areszcie - Jakoś się tam odnalazłem kapitanie - to mówiąc pokiwał głową odpowiadając uśmieszkiem.
- Z chęcią poszedłbym z Hansem i nauczył się zostawiania za sobą śladów karawany ze setką ludzi, końmi, wołami i wozami - Uwe nawet nie krył za bardzo sarkazmu. - Potrzebna jednak będzie przednia straż, skoro idziemy w kierunku, gdzie już toczą się walki. Mogę to robić, kapitanie, ale przyda mi się ochrona na wszelki wypadek, tarcza albo jakieś utwardzone skóry na grzbiet. Nic cięższego.
- Walki, o ile wieści nas nie mylą nie toczą się już pod Middenheim, większość wojsk ruszyła w pogoń za rozbitym przeciwnikiem na północ. - kapitan wskazał na mapie na Góry Środkowe i Mosiężną Twierdzę - Gdzieś tutaj toczą się najcięższe walki, jak donosili gońcy z wieściami tam właśnie uciekł Archaon. - kończąc wypluł to miano z wyraźnym obrzydzeniem.
- Hans będzie zwodził zwierzoludzi by ci zamarudzili tutaj jak najdłużej zanim podejmą nasz trop, was potrzebuje na miejscu by chronić nas przed maruderami grasującymi na trasie naszego przemarszu, mam za mało ludzi by obstawić oba końce karawany, chciałbym żebyście posłużyli za naszą tylną straż, co do pancerzy to wszystkie dostępne są już w użyciu, ale są jeszcze że dwie wolne tarcze, tyle że mocno rozrąbane podczas walk i trzeba by trochę je podreperować, może też uda się wam coś znaleźć w zgliszczach po drugiej stronie rzeki, nie udało nam się przeszukać wszystkiego jak należy i gdzieś mogą walać się przydatne przedmioty.
- Pójdę zatem za most, może coś znajdę dla siebie. Ktoś chciałby dołączyć?
- Mogę dołączyć waszmości, jeżeli kapitan nie przydzieli mi innego zadania. Nie podoba mi się że odpuściliśmy temu strzelcowi, a co dwie pary oczu to nie jedna - zgłosił się Edgard, po chwili dodając - Tylko dajcie mi chwilę na rozmówienie się jeszcze z kimś przed wejściem - nie rozwijając kogo ma na myśli…
- Pójdę z wami, nie wiadomo czy ci mutanci byli jedynymi którzy ukrywali się w ruinach. Jakieś rady gdzie szukać użytecznych rzeczy? Kowal, skład kupiecki, karczma lub cokolwiek podobnego? Nie mamy czasu aby przeszukiwać dom po domu. - powiedział elf zbierając swoje rzeczy.
- I ja pójdę. Może po drodze jaki kawałek żelaztwa się znajdzie - Siegfried skrzywił się lekko - Głupio tak osłaniać się od ciosów gołą ręką.
- Planuje że wyruszymy za jakieś dwie godziny, do tego czasu macie wolną rękę jeśli chcecie czymś się zająć. - na odchodne powiedział kapitan, następnie zwinął mapy i schował do skórzanej tuby, wyszedł jako pierwszy a za nim babunia Moescher, ojciec Dietrich i myśliwy Hans.

Spotkanie oficjalnie dobiegło końca, natychmiast po wyjściu zaczęto wykrzykiwać rozkazy, zrobiło się zbiegowisko by wysłuchać co do powiedzenia miał kapitan Schiller.

Droga na most nie zajęła wiele czasu, kilkadziesiąt kroków i kilka wystraszonych spojrzeń mieszkańców cała piątka dotarła do miejsca gdzie nie tak dawno stoczyli walkę z mutantami, których doczesne szczątki nadal tliły się opodal.

Wchodząc na most instynktownie wszyscy zaczęli się uważnie rozglądać i starali trzymać głowy nisko, gdzieś po drugiej stronie mostu nadal mógł czaić się skryty pośród ruin budynków strzelec z rusznicą lub coś znacznie gorszego co wykorzystało zamieszanie by dostać się w obręb murów.

 
Ronin2210 jest offline  
Stary 06-08-2019, 23:21   #14
 
gazda's Avatar
 
Reputacja: 1 gazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputacjęgazda ma wspaniałą reputację
Gdy tylko kapitan wyszedł z pomieszczenia, Edgard Kummel od razu skierował się na zaplecze wołając karczmarza.
- Jest sprawa. Jak zaraz się dowiesz, za jakieś 2 godziny uciekamy z Untergardu do Middenheimu... Cicho! Nie mam czasu, słuchaj! Zabieramy same potrzebne rzeczy, a wiem że będziesz musiał sporo beczek z piwem tutaj zostawić. Chcę odkupić jedną. Najlepsze jakie masz, a nie te popłuczyny które rozlewasz... Mówiłem cicho! Obaj wiemy co robisz... Dobra, teraz najważniejsze. Weźmiesz tą beczkę razem z całą żywnością na wóz. Nie obchodzi mnie jak, ale dopilnujesz aby nie wywalili jej z braku miejsca, jasne? - zakończył wyciągając zza pazuchy sakiewkę dając karczmarzowi niewiele ponad połowę wartości kupionej beczki.
- Dla ciebie to czysty zysk bo i tak byś je tu zostawił dla zwierzoludzi... Rozumiemy się? - Edgard poklepał biadolącego karczmarza po ramieniu
- A, i weź jeszcze ze dwie butelki tileańskiego wina. Albo trzy. Tak, trzy - Edgard rzucił już prawie odwracając się i wychodząc do głównej izby karczmy.
- Gotowym.

***

Wchodząc do zrujnowanej części miasta nie spodziewali się odnaleźć więcej niż kilkanaście zrujnowanych budynków i niewiele więcej, Edgard pokierował wszystkich dzięki znajomości miasta do jedynego miejsca jakie znał naprawde dobrze. Do starego więzienia. Teraz budynek był istną ruiną, ziejące w ścianach dziury, wyłamane okiennice i framugi wskazywały że tych kilku pozostałych obrońców schroniło się w kamiennym budynku podjęli desperacką próbę obrony. Ich kości chrzęściły pod butami gdy weszli do osmolonego od wewnątrz budynku, kości były obgryzione, wyjedzono z nich nawet szpik, by cisnąć w kąt pomieszczenia gdzie gniły. Jednak przy kupie kości leżało dużo przedmiotów pozostałych po obrońcach. Nie było tego dużo ale każdy zabrał coś dla siebie. No, prawie wszyscy. Uwe, ostrożnie skradający się po budynku ze strzałą nałożoną na cięciwę kopnął ze złością w kolejną kupkę szmat leżącą wśród gruzów.
- Nic tu po nas. Cośmy znaleźli, to nasze.
Siegfried niespecjalnie się przejmując grzebał w kupie ni to złomu, ni to całkiem zdatnych rzeczy. Szybki rzut oka pozwoliły mu wyłowić spośród szpargałów jednak kilka całkiem zdatnych przedmiotów. Pozbierał swoje znalezisko w większości do plecaka i kiwnąwszy głową, niemo zgodził się z Uwe. Ruszył za pozostałymi do wyjścia w ruiny.
Bardin wychodząc jako pierwszy z budynku potknął się lekko o kamień i tuż nad jego głową przeleciała kula z muszkietu i z głośnym hukiem rozbiła się o kamienną ścianę za nim. W pierwszym odruchu przypadł do ściany i dostrzegł strzelca. Wyglądał dziwacznie i wybiegł właśnie zza kupy gruzu by oddalić się od niedoszłego celu.


- Co się dzieje? Kto strzela? - Edgard po sekundzie od oddania strzału (która wydawała się wiecznością) zaczął ponaglać krasnoluda stojącego w progu - Mówże krasnoludzie!
- A kto ma strzelać?! - odkrzyknął nerwowo krasnolud, kiedy kula minęła jego głowę o malutki kawałek. - Ten sam pomiot chaosu co wtedy, huk identyczny.
Siegfried padając na ziemię za jakąś kupą gruzu jęknął lekko.
- A nie mógł iść w cholerę? - wyjrzał zza osłony jedynie po to żeby zaraz gwałtownie się skryć przed kulą mijającą jego głowę o nie więcej niż trzy palce. - Niech go szlag trafi. Tharnoth, odstrzel tego gnoja jaką strzałą czy coś.
Gdy padł strzał elf właśnie chował do plecaka kilka użytecznych przedmiotów które znalazł. W pierwszej chwili słysząc huk przykucnął za najbliższą kupą gruzu chroniąc własne życie. Gdy zorientował się że to nie on był celem zdjął z ramienia łuk, nałożył strzałę na cięciwę i podbiegł do jednego z wyłamanych okien by rozejrzeć się po okolicy.
- Gdzie jest? - krzyknął Uwe chowając się częściowo za framugą drzwi i przeczesując wzrokiem ulicę przed budynkiem. Był gotowy do oddania strzału.
Bardin widział uciekającego, był już dobrze poza zasięgiem strzału z kuszy lub łuku. Strzelec wbiegł pomiędzy budynki i nagle zrobiło się bardzo cicho.
Heideger niezbyt uprzejmie wyraził się o jego matce.
- [i]Gonimy go?[i] - spytał pozostałych. - Może nas wciągać w jakąś pułapkę.
- Zebrali łomot pod bramą po drugiej stronie rzeki. Sądzę, że gdyby tu mieli większe siły to byśmy już z nimi walczyli na moście - cicho odparł Edgard - Myślę że siedzi i repetuje muszkiet teraz. Krasnoludzie, masz tarczę do osłony. Prowadzisz?
- [i]Trzeba go złapać[.i] - Łowca wybierał już w myślach przeszkody, za którymi mógłby się schować. - [i]Jeśli to jakiś zwiadowca, cały plan zmylenia pościgu pójdzie w diabły.[i]
- Gonimy. Pewnie. Ale jak będziemy biec kupą, to będziemy stanowić łatwiejszy cel. Rozdzielmy się - odpowiedział Bardin, poprawiając założony na głowie właśnie znaleziony przy szczątkach martwego krasnoluda płytowy hełm. - Widziałem go gdzieś tam - wskazał palcem obszar zniszczonych budowli. Sam wyciągnął toporek i dobył w drugą rękę tarczę. Uderzył szybko dwa razy tępą częścią topora o tarczę i ruszył do przodu, za mutantem. Propozycja krasnoluda była bardziej, niż rozsądna. Uwe ruszył po nim, wykorzystując każdą osłonę.
Tuż za łucznikiem z pomieszczenia wypadł Edgard gnając ile sił w nogach przy pobliskich ścianach. Miał nadzieję że dobiegną do budynku otaczając go, zanim tamten zdąży przeładować. Znajomość miasta mimo iż zrujnowane działała na korzyść Edgarda. Widząc kryjówkę strzelca już w biegu myślał nad układem tylnych drzwi i okien aby zaskoczyć wroga.


Wszyscy wyskoczyli do przodu jak jeden mąż, po chwili dało się zauważyć że krótkie nogi Bardina nadają się raczej do sprintów niźli długich pogoni za dużymi ludźmi. Tharnoth także nie śpieszył się zanadto, biegł blisko krasnoluda, a poprzedzała ich trójka zapalonych na zemstę ludzi. Edgardowi znającemu rozkład miasteczka było o wiele łatwiej wydedukować gdzie wypada szybsza droga do miejsca gdzie spodziewał się dopaść strzelca. Wpadł więc ku zdumieniu towarzyszy przez otwarte drzwi domu i nie zwalniając wypadł z drugiej strony budynku, Uwe i Siegfried poszli jego śladem i przebiegli też przez budynek. Wypadając na ulicę po drugiej stronie dostrzegli strzelca na dobry rzut kamieniem, sadził do przodu susami umięśnionych kozich nóg. Widoczne stało się że biegnie on w stronę zrujnowanej świątyni. Elf i krasnolud wybiegli zza węgła dokładnie w momencie gdy trójka mężczyzn przesadziła przez drzwi na zawalony gruzem bruk.
Uwe wyczuwając dogodny moment wyhamował i szybkim ruchem naciągnął łuk wypuszczając strzałę w kierunku uciekającego, niestety zły los chciał że strzała zboczyła z kursu przez nagły podmuch wiatru i roztrzaskałą się o mur.
- Pospieszmy się, to mi wygląda na idealne miejsce na zasadzkę! - wydyszał do krasnoluda Tharnoth. W pierwszych sekundach pościgu zawadził o kupę gruzu kijem i jego końcówka przejechała mu po żebrach odbierając dech. Dlatego właśnie, ku swojemu wielkiemu wstydowi, został z tyłu pościgu.
W miarę zbliżania się do pozostałości po zbezczeszczonej przez zwierzoludzi (i kto wie kogo jeszcze) świątyni do której umknął ścigany mutant, Edgard czując przypływ odpowiedzialności za strategiczne podejście wroga na znanym mu terenie, zaczął instruować towarzyszy:
- Rozdzielmy się. Z tyłu jest drugie wejście dla służby. Może niech łucznicy przypilnują głównego wejścia a my wślizgniemy się drugim wejściem? Krasnoludzie? Gustav?
Elf skinął głową i zdjął z ramienia łuk. Ustawił się za kupą gruzu i nałożył strzałę na cięciwę i wycelował w wejście osłaniając towarzyszy. Uwe ustawił się blisko niego, gotowy wypuścić strzałę w każdej chwili.
Ledwo nadążający za pozostałymi Siegfried przytknął tylko krótkim chrząknięciem i ruszył za Edgardem uzbrojony w sztylet i lewak.
W myślach klął tylko nierówności terenu i bolące przez to ramię, pobolewające przy operowaniu sztyletem. Szczęśliwie jednak ból był do zniesienia i nawet nie specjalnie przeszkadzał kiedy się skupił na czym innym jak na przykład pościg.

- Ucieka i wie, że depczemy mu po piętach. Na pewno jest posrany ze strachu. Trzeba to zrobić konkretnie. - odpowiedział Bardin kiedy dogonił towarzyszy - Chcecie, to wejdź ktoś od tyłu i niech ktoś pilnuje by nie wyskoczył przez okno. Ja wparuje przez frontowe drzwi i narobię nieco rumoru. Niech wie, że nie ucieknie. - po tych słowa krasnolud zaczął maszerować pewnie w stronę głównych drzwi do świątyni.
- Przecież… - Heideger zrezygnował z przekonywania krasnoluda i klepnął w ramię Tharnotha. - Szybko, jednak obstawiamy tył budynku.
- Obstawiam okno. - Siegfrieg przylgnął do ściany i spróbował zerknąć do wnętrza.
Edgard dobiegł do tylnich drzwi zatrzymując się przy nich i chwilę nasłuchując, gotów z nienacka pochwycić potencjalnego wybiegającego z tamtąd stwora. Głowie kłębiły mu się myśli:
~ ”A może by tak wejść po cichu jeśli nikt nie wybiegnie?”

Obstawiwszy zrujnowaną świątynię ze wszystkich stron słyszeli tylko własne oddechy i bicie serca, jedynie Bardin trzymając przed sobą tarczę wystawił nad nią opancerzoną głowę i wszedł przez portal, w którym nie było drzwi bo te leżały strzaskane przed wejściem, w miejscu gdzie powinny być zawiasy kamienie były rozłupane, widocznie w ten sposób obalono dębowe wrota świątyni.

Zagłębiając się w zimny cień we wnętrzu świątyni z początku nie dostrzegł niczego, wchodząc pomiędzy połamane ławy dostrzegł bijący zza ołtarza zielony blask. Pod ołtarzem stały dwie beczki dorównujące gabarytom samemu krasnoludowi.

Reszta niecierpliwiła się na zewnątrz, zerkali przez wybite witraże i drzwi lecz nie dostrzegali niczego.
Edgard podszedł do tylnych drzwi do zakrystii, całość przybudówki była zawalona gruzem, framuga utrzymująca drzwi wygięłą się na zewnątrz o kilka cali, ukazując zwały kamieni i cegieł wypełniających pomieszczenie.
Krasnoludowi nie udało się wygonić mutanta, Uwe wszedł więc ostrożnie tylnym wejściem, trzymając przed sobą napięty łuk. Uważnie stawiał stopy między kawałkami kamieni i desek.
- Edgar, otwieraj - szepnął do towarzysza, celując w drzwi do głównej sali świątyni.
Ostrożnie by nie zdradzić swojej obecności stawając na zwalonych kamieniach i deskach, Edgard szedł za łucznikiem. Od razu zrozumiał co miał na myśli kompan, więc ustawił się obok drzwi. Ręka spoczywającą na uchwycie do drzwi wyraźnie była wilgotna od potu, a skupienie sprawiło że strażnik słyszał bicie własnego serca.
Głębszy oddech i gwałtowne szarpnięcie by otworzyć drzwi na oścież. Niech się dzieje co chce.
Heideger powtarzał w myślach, żeby nie zastrzelić przypadkiem krasnoluda. Przesuwał się powolutku, krok za krokiem, próbując nie wystawić się na strzał z muszkietu.



Szarpnięcie za drzwi poskutkowało tym że obciążona gruzem i kamieniamy z zawalonego sufitu framuga runęła razem z drzwiami na zewnątrz. Edgardowi udało się uniknąć przygniecenia przez upadające wprost na niego odrzwia odskakując do tyłu. Huk przewalającego się gruzu poszedł po całej świątyni odbijając się echem od sklepienia i ścian.
W tym właśnie momencie zza ołtarza wstał strzelec dzierżąc w jednej ręce muszkiet, drugą przyciskał do ciała kawał świecącej skały wielkości pięści. Opromieniony złowrogim blaskiem wydał się jeszcze bardziej szkaradny niż przedtem, a może zawsze miał taki wygląd.

 
__________________
pamparampam

Ostatnio edytowane przez gazda : 06-08-2019 o 23:32. Powód: Formatowanie
gazda jest offline  
Stary 22-08-2019, 14:35   #15
Wiedźmołap
 
wysłannik's Avatar
 
Reputacja: 1 wysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputacjęwysłannik ma wspaniałą reputację
- Uważajcie na ten kamień, to czysty Dhar! Nie dotykajcie go jeżeli nie chcecie być jak on! - krzyknął elf celując w mutanta. Wypuścił powietrze i wypuścił strzałę.
Cel był daleko, kołaczące nerwy ze względu na obecność śmiertelnie niebezpiecznego spaczenia sprawiły że Tharnothowi drgnęła ręka i strzała zamiast trafić mutanta między oczy wbiła się w jego lewą nogę.

Uwe przedzierając się przez zwały gruzu na zakrystii wyszedł wreszcie do głównego pomieszczenia, gdzie dostrzegł strzelca za ołtarzem z rusznicą i zielonym świecącym kamieniem w drugiej ręce. Odruchowo schował się za kolumną i mocnej złapał łuk sięgając po kolejną strzałę.

~"Co ten elf tam tak krzyczy?" - Edgard zastanawiał się jednocześnie próbując wydmuchać z nosa kurz, którym się zatchnął po zawaleniu się dachu. W oczy na szczęście nic nie naleciało. No i na głowę też nie spadło - będzie żył.
Widząc, że łucznik wszedł w tumany kurzu podążył za nim. Minęli dwa pomieszczenia by dostać się do głównej nawy świątyni.
Widząc, że Uwe przycupnął za filarem, Edgard sam przylgnął do futryny drzwi cofając się z powrotem do pokoiku i wyglądając zza ramienia mężczyzny
- Pssst. Co jest w tych beczkach, bo nie widzę? Wino mszalne?
Uwe nie odzywał się. Mutant z jakimś diabelskim kamieniem w ręce, oświetlony magicznym, zielonym blaskiem nie zauważył go na razie i łowca miał nadzieję, że tak pozostanie dalej. Dwie pełne beczki z prochem mogły doprowadzić do zawalenia się świątyni na ich głowy.

Bardin na widok mutanta rzucił się biegiem w jego stronę.

Siegfried widząc ruszającego Bardina przymierzył się do wskoczenia do środka przez okno. Szkło z wybitego okna boleśnie poraniło rękę i rozdarło rękaw koszuli. Zaklął szpetnie i ruszył chyłkiem w stronę strzelca trzymając kurs wzdłuż ściany.

Wychodząc zza ołtarza mutant wziął na cel szarżującego na niego z okrzykiem krasnoluda, mamrocząc do trzymanego w lewej ręce zielonego kamienia nacisnął spust, lecz broń nie wypaliła.
Mutant wydał z siebie wściekły wrzask co zbiegło się w czasie z falą energii, która wydobyła się z trzymanego kamienia. Ciało pod wpływem nieznanej mocy zaczęło się zmieniać na oczach walczących, teraz rozciągnięte i obleczone w plugawe pióra przelało się przez ołtarz całkowicie go druzgocząc.
Z przerośniętego dzioba wydobył się przeraźliwy wrzask, który zmroził wszystkim krew w żyłach, a spojrzenia tysięcy oczu nie dało się znieść na zdrowy umysł.
 
__________________
"Inkwizycja tylko wykonuje obowiązki, jakie na nią nałożono. Strach przed nią jest zbyteczny; nienawiść do niej, to herezja." - Gabriel Angelos, Kapitan 3 Kompanii Krwawych Kruków.
wysłannik jest offline  
Stary 25-08-2019, 21:17   #16
 
Phil's Avatar
 
Reputacja: 1 Phil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputacjęPhil ma wspaniałą reputację
z gdoca


Większość widząc w co przemienił się strzelec wzięła nogi za pas, śmierć zawsze można odłożyć na kolejny dzień, jedynie Uwe schowany za kolumną zdołał chyba cudownym czy też okrutnym zrządzeniem losu utrzymać swoje nerwy na wodzy. Z chorobliwą fascynacją obserwował najpierw przemianę monstrum o tysiącu oczu, a potem jej ruch przez zbezczeszczoną świątynię Sigmara, obrońcy Imperium. Jeśli to nie był moment, kiedy potrzebna była boska interwencja, to Heideger nie wiedział, co stanowiłoby impuls dla boga. W myślach zmawiał modlitwy do wszystkich znanych mu bóstw.

Siegfried zatrzymał się nagle na widok poczwary, po czym odwracając się na pięcie rzucił się w wrzaskiem do panicznej ucieczki sadząc susy, których nie powstydziłby się cyrkowy akrobata.

Tharnoth widząc przemianę wrzasnął na całe gardło. Jego towarzysze widzieli tylko zewnętrzne skutki przemiany, ale młody czarodziej pierwszy raz w życiu odczuł pełnię przekleństwa dodatkowych zmysłów posiadanych przez osoby uzdolnione magicznie. Na jego oczach dhar wniknął w ciało mutanta przemieniając go w coś o wiele straszliwszego. Podczas transformacji elf widział wnętrze stwora, jakby ten był niemal przeźroczysty, jego organy wewnętrzne zaczęły ociekać śluzem który po chwili zmieniał się w tkankę zwiększając masę potwora, nowe oczy to tworzyły się to z powrotem były pochłaniane przez falującą masę przybierającą nową ohydną formę. Czarodziej rzucił się do ucieczki czując że jeszcze chwila i straci rozum.

Towarzysze Heidegera nie wytrzymali tego widoku i uciekli, zostawiając go samego. Uwe poczuł zimną strużkę potu spływającą mu po kręgosłupie. Powoli, krok za krokiem, wycofał się za drzwi, którymi wszedł do głównej sali. Przyglądał się jak potwór przesuwa się środkiem świątyni, trzymając strzałę na lekko naciągniętej cięciwie.

Pokraczny zwierzoczłek stojący z karabinem w dłoni budził wstręt i niesmak. To wszystko. To co się działo z nim potem, to już inna sprawa. Uwagę Edgarda od beczek oderwał ruch stwora - inny niż coś czego można by się było spodziewać, lub nawet wyobrazić. Skóra stwora zaczęła się ruszać i pęcznieć by potem pękać jak gotującą się smoła odsłaniając ścięgna, mięśnie i coś jeszcze. Czarne, owalne, poruszające się a co gorsza spoglądające dookoła oczy. Dziesiątki a może nawet setki oczu niczym czyraki zaczęły występować na całym ciele wszystkie jednocześnie patrząc w Edgarda, przeszywając go wzrokiem na wylot przez ubranie ciało i myśli. Jego myśli. Ale już i nie jego. Mózg wypełnił mu niewyobrażalny ból tego... tego czegoś. Edgard czuł w swoim ciele każde pęknięcie kości jakie przeżywała istota której członki, korpus i głowa ulegały przemianom i deformacji, zdawać by się mogło niezależnym od siebie. Czuł jak skóra mu cierpnie a mięśnie sztywnieją niczym u trupa parę godzin po śmierci. Gdy do uszu Edgarda doleciał przeraźliwy wrzask z czegoś co przypominało dziób stwora, nie był w stanie nawet zasłonić przed upiornym dźwiękiem uszu. Wypełniony nim po brzegi po prostu w nim trwał poddając się drganiu jakie owładnęło jego ciało - ciało, które do tej pory było mu posłuszne.

- Nie widział mnie nie widział mnie nie widział mnie nie...- usłyszał Edgard gdzieś blisko i dopiero wtedy zdał sobie sprawę że to jego własny głos, wypowiadany przez jego własne usta... a on sam stał na zewnątrz, za sobą mając pozostałości po własnoręcznie zniszczonych drzwiach. Jak się tu znalazł nie miało teraz najmniejszego znaczenia.

Edgard stał i nasłuchiwał. Gdyby to, to coś postanowiło ich gonić, usłyszałby jak przedziera się przez małe pomieszczenia, a słyszał tylko ciszę. Żadnego krzyku ani odgłosów walki - stwór musiał wciąż tam być… Gdy w głębi pomieszczenia pojawiły się plecy towarzysza, Edgard poczuł jak jego ciało oddaje mu znowu kontrolę. Mięśnie zaczynały mu się rozluźniać, a serce jakby dopiero teraz postanowiło znowu tłoczyć krew w jego żyłach. Gdy obaj spojrzeli sobie w oczy, Kummel wszystko zrozumiał. Sami potworowi na pewno nie dadzą rady.

- Zwiewamy za most informować kapitana - wyszeptał Edgard zamierzając okrążyć przyświątynny budynek. Zza rogu powinno być widać czy elf z krasnoludem i człowiekiem również wydostali się ze środka.

Bardin nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nie był przygotowany do walki z takim stworem. Był sam. Nie bał się stawić czoła groźnemu mutantowi w pojedynkę, jednak walka z takim potworem go przerosła. Chociaż odwagi krasnoludom nie można odmówić, nawet wśród ich ludu ma ona swoje granicę. W przypadku Bardina właśnie została przekroczona.

Wybiegł na zewnątrz świątyni. Ciężko było mu zebrać jakiekolwiek myśli. Cały czas chodziło mu po głowie, że nie jest dobrze uciekać, że to niehonorowe, ale z drugiej wiedział, że sam nic nie zrobi. Gdyby miał przy sobie swoich krasnoludzkich towarzyszy, to sprawa na pewno wyglądałaby inaczej. Mogliby temu monstrum stawić wspólnie czoła. Jednak w tej sytuacji tylko szaleniec lub idiota, albo połączenie tych dwóch, rzuciłby się sam na poczwarę.
 
__________________
Bajarz - Warhammerophil.

Ostatnio edytowane przez Phil : 25-08-2019 o 21:21. Powód: zmiana rozmiaru obrazka
Phil jest offline  
Stary 11-09-2019, 17:27   #17
 
Balzamoon's Avatar
 
Reputacja: 1 Balzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputacjęBalzamoon ma wspaniałą reputację
Wszyscy wybiegli przerażeni ze świątyni na dziedziniec, dołączył do nich też Uwe, który zdołał się opanować i nie uległ plugawej aurze bestii. Strach ulatywał w miarę jak oddalali się od zrujnowanej świątyni, Uwe zatrzymał się za załomem budynku i nałożył strzałę na cięciwę, podobnie zrobił też Tharnoth, reszta ruszyła czym prędzej w stronę mostu by ostrzec mieszkańców.
Po chwili przednia ściana świątyni zawaliła się z głośnym rumorem i na dziedziniec w chmurze pyłu i szczątków wypadł pierzasty pomiot chaosu skrzecząc ochryple. Tharnothowi dreszcz przebiegł po plecach gdy zobaczył potwora, ale na znak dany przez Uwe wycelowali i strzelili do potwora zza budynku. Strzały wbiły się w plugawe cielsko przebijając wiele par oczu, ciało stwora nie stawiało większego oporu przed uderzeniami i rozpadło się w miejscu uderzonym przez pociski.
Momentalnie setki oczu zlokalizowały ukrytych do tej pory strzelców i bestia rwąc bruk na strzępy ruszyła z zawrotną prędkością w stronę strzelców gubiąc po drodze części ciała i pióra.
- Przez gruzy! Niech porani się jak najbardziej! - wrzasnął do towarzysza elf widząc że monstrum pomimo swojej siły jest niezwykle wrażliwe na obrażenia. Odwrócił się i zaczął przedzierać przez gruzowisko. Rozglądał za ciasnymi przejściami lub dziurami w murach, czyli wszystkim przez co oni mogliby przejść a co powstrzymałoby niesamowicie szybkiego przeciwnika.
- Co? On rozwalił ścianę świątyni!Uwe ruszył z miejsca, ale tylko dlatego, żeby nie zostać sam na sam z potworem. Nie biegł jednak dokładnie za elfem, żeby bestia nie dopadła ich obu naraz. Szukał też rozpaczliwie kryjówki, miejsca do schowania się, gdzie stwór nie mógłby go dosięgnąć. Rozglądał się wypatrując zejścia do jakiejś piwniczki i nie tracił czasu na odwracanie się w kierunku mutanta. Tharnoth dostrzegł dwa zwalone budynki, które waląc się utworzyły ze ścian wąskiej uliczki zamknięty od góry tunel. Bestia była już kilka metrów za nimi gdy razem z Uwe wpadli do tunelu i na kolanach ruszyli ku drugiemu końcowi.
Za sobą dostrzegli tumany kurzu i latające we wszystkie strony kamienie wyrywane przez oszalały pomiot.

*** Edgard, Bardin, Siegfried ***

Edgard mimo iż pędził ile sił w nogach, na odgłos łomotu daleko w tyle, zerknął przez ramię za siebie by zobaczyć jak stwór w tumanie kurzu i piór gwałtownie odbił w bok przestając ich gonić. Nie czując już bezpośredniego zagrożenia, rzuciło się Edgardowi w oczy to, jak stwór zostawia fragmenty swojego ciała na każdej ścianie o którą się ociera lub którą rozwala, zupełnie jakby w jedwabnej falbaniastej spódnicy wejść w jeżyny.
~ Rozrywany na strzępy, rozrywany na strzępy, co rozrywa na strzępy? Czym go rozerwać na strzępy? ~ po głowie strażnika przebiegały myśli wyobrażając sobie jak jego sieć mogłaby być wypełniona haczykami które wpijają się i rozrywają pokrytą upiornymi ślepiami skórę potwora. ~ Halabardy! Tak! Halabardy! ~
- Halabardy! Niech łapią za halabardy!Edgard wydarł się do biegnącego z przodu człowieka, który wyraźnie w ucieczkach nie miał sobie równych - Krzycz do kapitana niech wezmą drzewcówki! Wejdą jak w masło! - pośpiesznie dodawał zaczynając znowu biec, mając nadzieję że się nie myli. Edgard dostrzegł że jego towarzysze wbiegli w zwały gruzu, które momentalnie zaczął rozrzucać pomiot chcąc się do nich dostać.
- Szybciej na Ulryka! Nie wytrzymają długo!Edgard darł się już na całe gardło chcąc popędzić i tak już gnającego na złamanie karku mężczyznę.
Siegfried podchwycił i zaczął się wydzierać nadal biegnąc w stronę mostu.
- Halabardy! Dawać halabardy! Halabardy…! -
 
__________________
"Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą."
Fryderyk Nietzsche
Balzamoon jest offline  
Stary 19-09-2019, 07:20   #18
 
ZauraK's Avatar
 
Reputacja: 1 ZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumny
Edgard, Bardin i Siegfried krzycząc wbiegli na most, na który od drugiej strony wbiegł kapitan Shiller oraz trojka strażników z halabardami, w oddali dało się dostrzec chmurę szczątków i kamieni, a w środku tego wszystkiego pierzasty pomiot chaosu.

Strażnicy zatrzymali się na ten widok i ze strachem w oczach spojrzeli na kapitana.
- Za mną! - wrzasnął Shiller i ruszył w stronę pomiotu, za nim podążył jeden z trójki strażników, pozostała dwójka stała jak wryta nerwowo ściskając halabardy.
O to chodziło. Dodatkowi wojownicy z kapitanem na czele. Teraz mogli próbować walczyć z demonem chaosu. Bardin od razu dołączył do drużyny i ruszył za resztą. Cały czas czujny i zestresowany.
- Co tak stoisz jakbyś srał w porty?!? - Edgard wydarł się na pierwszego stojącego strażnika, albo na obu naraz, bo gwałtownie spojrzeli na niego obaj. Widząc że odwagi nie mają nawet za miedziaka, ruszył biegiem w stronę jednego z nich i drżącymi z emocji rękami wyszarpnął mu drzewiec z rąk
- Dawaj to babo - wyrzucił z siebie czując w dłoniach znajomy dotyk drewna.
Zanim zasiedział się w miejskim więzieniu, spędził wiele godzin patrolując miejskie ulice uzbrojony w taką właśnie broń. Kto wie, może to była ta sama? Używana, wysłużona, bez szczególnych znaków - zwykła służbowa halabarda jakich miejski garnizon miał ze 20 sztuk. Nie wiedzieć czemu nagle poczuł chłodne nocne powietrze owiewające mu twarz i zapach (albo smród) rynsztoku jaki było czuć na nocnych patrolach. I ten posmak w ustach - skwaśniałe najtańsze wino.
Czy wspomnienia pojawiły się z powodu sprawnego i wyćwiczonego chwytu broni? A może to właśnie czują ludzi wiedząc że nadchodzi ich ostatnia walka? Losowe wspomnienie z ich marnego życia...
Edgard się zawahał.
- Nic to - szepnął do siebie i ruszył biegiem za kapitanem.

***

Tharnoth i Uwe czołgali się pomiędzy gruzami, lecz nerwowe spojrzenia w tył uświadomiły im że pomiot zaraz ich dopadnie. W tym właśnie momencie kawał sklepienia na końcu tunelu zawalił się, całkowicie odcinając drogę ucieczki.

Tharnoth spojrzał na gruzowisko które właśnie odcięło im drogę ucieczki i... uśmiechnął się. Wyglądało na to że dziecięce marzenia o walce ze stworami chaosu do ostatniej kropli krwi spełnią się w całości. Szkoda tylko że pozostała część marzeń, ta w której był potężnym magiem pozostawał nadal tylko w sferze życzeń. Nie było czasu na użalanie się nad sobą i sytuacją w której się znaleźli. Los rozdawał karty jak mu się podobało i szachrował przy tym niemiłosiernie. Ale nie miał zamiaru sprzedać tanio swojej skóry. Na dłoni położył małą strzałkę, jedną z tych które znalazł w więzieniu. Prawdopodobnie strażnicy zabijali czas rzucając nimi do celu. Skoncentrował się na skupieniu mocy, odczekał aż stwór ponownie wsadzi głowę do tunelu starając się dosięgnąć ich dziobem, i wypowiedział słowa czaru.
- Pilin a luith! - miał nadzieję że ze względu na ograniczoną przestrzeń uda mu się trafić w głowę pomiotu.
Serce Heidegera waliło niczym kowalski młot, pompując krew w szalonym tempie. Przez chwilę łudził się, że ucieczka powiedzie się. Wszystkie plany runęły jednak razem ze zrujnowanym sklepieniem. Chmura pyłu zasłoniła na chwilę widok, a drobne kamyczki uderzyły elfa i człowieka. Przejście zostało zamknięte. Paradoksalnie, Uwe uspokoił się. Być może to świadomość nieuchronnego końca spowodowała, że wziął głęboki oddech, odwrócił się, przyklęknął i nałożył kolejną strzałę na cięciwę swojego łuku. Ostatnią w swoim życiu, jak sądził. Śmierć nadchodziła wraz z ostrymi pazurami i dziobem potwora, ale łowca wiedział, że zanim to nastąpi, zrobi jeszcze jeden otwór w jego zmutowanym ciele. Skinął jeszcze głową w stronę maga, jakby żegnając się z nim.

Czar rozpłynął się zanim udało się zebrać dostateczną ilość wiatrów magii, wyraźnie coś przeszkadza i rozprasza wiejące w tym miejscu wiatry.

Łuk Uwe zahaczył o niskie sklepienie, strzała spadła z cięciwy prosto pod nogi strzelca.
 
__________________
ZauraK
ZauraK jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172