lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed.] Popioły Middenheim (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/18475-wfrp-2ed-popioly-middenheim.html)

Lechu 23-09-2019 15:23

Dzięki za dialog Magda
 
Po całkiem smacznym śniadaniu Cassandra zaproponowała podział na dwuosobowe grupy w jakich mieli spędzić pozostały do pogrzebu czarodzieja czas. Rudiger miał się wybrać na spacer z Eriką. Schultz nie dał po sobie pokazać zaskoczenia z entuzjazmem reagując na pomysł nastolatki. Wojownik lubił spędzać czas z Kraus i szczerze wątpił aby było to spowodowane ich bliskimi sobie umiejętnościami walki. Wolał myśleć, że spotkał bratnią duszę i idealny materiał na przyjaciółkę. Zabijaka miał nadzieję, że wyjaśnią sobie z Eriką ostatnie wydarzenia w drużynie chociaż sytuacja wyglądała na opanowaną.

Rudiger miał plan na swój spacer z Eriką od razu po wyjściu z karczmy prowadząc kobietę we wcześniej upatrzonym kierunku. Zabijaka kierował swe kroki w kierunku podgrodzia, które znacznie mocniej ucierpiało w czasie walk aniżeli dzielnica, w której zatrzymali się poszukiwacze przygód. Schultz nie wiedział czy pomysł, na który wpadł przypadnie najemniczce do gustu, ale był pewien, że wojowniczka nie poczuje się przez to gorzej. Rzezimieszek umyślnie nie wspominał o Cassie, Konradzie czy sytuacji z zeszłego wieczoru. Najwyraźniej kobiety załatwiły sprawę między sobą i wszelkie interwencje ze strony mężczyzn nie były potrzebne.

- Mogę wiedzieć, gdzie mnie ciągniesz? - Zapytała Erika, nieco zniecierpliwiona.

- Możesz, ale czy musisz? - zapytał Rudiger uśmiechając się zawadiacko do wojowniczki.

- Jak mi nie powiesz, to nie idę - odparła, niemal burknąwszy. Nie lubiła nie wiedzieć, gdzie się wybiera, nawet, jeśli Rudiger prowadził ją w jakieś miłe miejsce.

- W dniu naszego przybycia widziałem na podgrodziu stajnie dla koni i spory wybieg. - wytłumaczył zabijaka. - Pomyślałem, że moglibyśmy pokłusować w przerwach od wspominek, które mam zamiar od ciebie wydobyć. - zaśmiał się Schultz. - Zawsze byłaś taka ułożona jeżeli chodzi o planowanie najbliższej przyszłości? - zapytał ciekawy odpowiedzi mężczyzna.

Erika uniosła brew.
- Konie? Co prawda całkiem nieźle trzymam się w siodle, ale dzisiaj mnie na to nie namówisz - odparła. - Możemy pospacerować, jeśli masz ochotę. Co do planowania przyszłości, to różnie to bywa. I co konkretnie zamierzasz ze mnie “wydobyć”? - Spojrzała na niego z ukosa.

- Coś dużo ostatnio u mnie niepowodzeń jeżeli chodzi o nasze spotkania. - zaśmiał się wojownik. - Najpierw taniec, teraz jazda konna. Nie przywykłem do odmowy, ale tobie wyjątkowo daruję. Tylko aby to był ostatni raz. - uśmiechnął się zabijaka. - Spaceru nie odmówię, a te informacje to w sumie nic ważkiego. Chciałem zapytać cię o pamiętne akcje z twojego najemniczego życia. Jak z nimi wrócą nieprzyjemne wspomnienia możemy porozmawiać o czymś innym.

Rudiger przystanął na chwilę, a parę minął jakiś wóz zaprzęgnięty w cztery konie pociągowe. Wojownik jakby nad czymś się zastanawiał po chwili spoglądając na kobietę i ostrożnie, ale z pewnością siebie nadstawiając ramię jakby sugerując jej, że chciałby ją złapać pod rękę. Nie był to jakiś erotyczny gest albo namowa do zbliżenia, a zwykła uprzejmość i próba rozluźnienia kobiety. Zwykle Schultz potrafił z nią rozmawiać bez spinania się i dużo się przy niej śmiać. Dobrze się bawił w towarzystwie Eriki. Zeszłego wieczoru, kiedy Cass po niego przyszła, wystraszył się, że kobieta jednak nie powiedziała mu całej prawdy i mogłaby opuścić ich grupę przez jego zachowanie. Bardzo by tego nie chciał, ale też nie miał zamiaru jej mówić o tym wprost. Liczył, że uda mu się to jej przekazać w inny, mniej bezpośredni sposób.

- Och, dziękuję, łaskawco, czuję się zaszczycona - odparła z sarkazmem na słowo o "ostatnim razie", uśmiechając się lekko. - Ty w ogóle się ciesz, że rozmawiamy, bo jeszcze wczoraj wieczorem to nie było takie oczywiste. A spacer to też dobra forma spędzania czasu, oczywiście w odpowiednim towarzystwie.

Gdy dostrzegła wysunięte ramię Rudigera, spojrzała na niego bez wyrazu.
- Naprawdę? Po tym wszystkim, co się wydarzyło zeszłego wieczoru teraz mam cię ująć pod rękę? Jesteś pewny, że już wytrzeźwiałeś? - Zamiast podjąć gest, Erika zwiesiła dłoń na rękojeści miecza. Nie miała zamiaru się spoufalać.

- Ja nastawienia do twojej osoby nie zmieniłem i nie widziałem powodu abyś ty miała to zrobić w stosunku do mnie. - podrapał się z tyłu głowy wojownik. - Nic nie poradzę, że dobrze nam się rozmawia i spędza razem czas… - westchnął Rudiger chyba po chwili zdając sobie sprawę, że lekko się zagalopował. - Czy nie byłoby dziwne jakbym nagle zaczął zachowywać się inaczej? - zapytał nie oczekując odpowiedzi. - Nie widzę w tym nic sugestywnego czy nieodpowiedniego, Erika. - wytłumaczył swój gest Rudiger. - Osoby z rodziny tak robią, przyjaciele tak robią, czasem nawet obcy ludzie. Jak twoim zdaniem przeginam to powiedz. Ja nie byłbym zły jakby moja kobieta szła nawet za dłonie z innym facetem, bo powodów może być wiele. - uśmiechnął się mężczyzna. - Gdybym był zazdrosny o każdy taki gest to nie byłbym pewny w związku. Dupa nie facet. - zaśmiał się Rudiger jeszcze nie zabierając ręki co wyglądało dziwnie.

- Gdybyś zaczął zachowywać się inaczej wobec mnie, zrozumiałabym to, bo sama miałam taki zamiar wobec ciebie. Rozumiem, że to są przyjacielskie gesty, ale... - Westchnęła. - Nie wiem, jak to powiedzieć, bo nie jestem dobra w tych sprawach, ale czuję, że niepotrzebnie zaczynasz przesuwać granicę, no chyba, że chcesz złapać dwie sroki za ogon, a to ci tylko skomplikuje sytuację - powiedziała, patrząc na niego. - Lubię z tobą spędzać czas, Rudi, świetnie nam się rozmawia, ale poprzestańmy na tym. Możemy się śmiać, pić, trenować, ale bez zbędnego dotykania, czy innych takich gestów z twojej strony, dobra? - Miała nadzieję, że to załatwia sprawę. Chciała być w porządku wobec Cassie, jednocześnie tłumacząc to Rudigerowi najdelikatniej, jak umiała.

- Wiesz, że wczoraj zdałem sobie sprawę, że moje zachowanie mogło to sugerować? - westchnął wojownik lekko smutniejąc. - Ja nigdy bym o tym nie pomyślał, nie mówiąc o próbowaniu takich manewrów. - wytłumaczył Rudiger. - Za bardzo ciebie szanuję, a Cassie naprawdę kocham. Nigdy niczym mi nie zawiniłaś i pewnie się to nie zmieni więc dlaczego miałbym próbować się w takie coś bawić? - zapytał Schultz. - Wiem, że Konrad na pewno zwrócił na to uwagę, bo to bardzo bystry, spostrzegawczy facet. Gdyby on zachowywał się w podobny do mnie sposób, a ja byłbym na jego miejscu pewnie już kilka dni temu bym z takim typem porozmawiał i wyjaśnił mu kilka kwestii. Tym bardziej czuję się dziwnie w tej sytuacji, ale rozumiem dlaczego mogłaś tak pomyśleć. Te komplementy przy winie, żartowanie z mojego tyłka… - Rudiger pokręcił głową. - Byłem głupi, że wcześniej nie zauważyłem jak to mogło dla was wyglądać. - Schultz nie był najlepszy w przepraszaniu i nie robił tego często, ale zdecydował się skorzystać z tematu i okazać Erice szacunek. - Przepraszam. - dodał zabierając rękę i nie sugerując nawet koleżeńskich tego typu gestów.

- Przede wszystkim nie zauważyliśmy, jak to może wyglądać dla Cassie - odrzekła najemniczka. - Gdyby to wszystko było w porządku, to nie wybiegłaby pewnie wczoraj na zewnątrz. Sama też pewne rzeczy zrozumiałam po rozmowie z nią w cztery oczy. Ona nie chce cię stracić, mam nadzieję, że oboje będziecie dla siebie dobrzy i wyrozumiali. Bez niepotrzebnych sytuacji, takich jak z wczoraj. I nie musisz przepraszać. Ostatnio non stop ktoś mnie przeprasza… - Pokręciła głową. - Jesteśmy tylko ludźmi, żyjemy, to i popełniamy błędy. Najważniejsze, żeby wyciągnąć wnioski i to właśnie robimy. - Uśmiechnęła się do niego. - Nic się między nami nie zmieniło, Rudi, po prostu musimy mieć na uwadze, że Cassie niektóre rzeczy mogą przeszkadzać. Wiesz, że to nie jest osoba, która jest tak pewna siebie jak ja. Poza tym, mówiłam to już kilkanaście razy - nic do ciebie nie czuję oprócz przyjaźni. Jesteś dobrym kompanem do bitki i wypitki. - Szturchnęła go łokciem. - Jak ci to szturchanie przeszkadza, to też powiedz, może cię boli, biedaczku? - Puściła mu oczko.

- Teraz to mnie zasmuciłaś… - zaśmiał się wojownik. - Wiem, że jesteś pewna siebie i nie potrzebujesz ciągłego przepraszania, ale ja też miałem wyraźny powód. - uśmiechnął się Schultz. - Jesteś dla niej wzorem i wspaniałą przyjaciółką. Twoje wsparcie mnie zaskoczyło kiedy pierwszy raz o tym rozmawialiśmy. Nie obraź się, ale wielu najemników nie pomoże bliźniemu w potrzebie bez wdzięczności wyrażonej w Karlach. - spojrzał na kobietę wojownik. - Dlatego w tej klasie jesteś wyjątkowa. Młoda jest bardzo wrażliwa, ale chciała dla mnie dobrze i próbowała nas jakoś połączyć. - pokiwał głową Rudiger. - Uważa ciebie za lepszą od siebie i chciała dla mnie jak najlepiej… Trochę zawiły sposób rozumowania, ale zrozumiały. W tym, że my wiemy, że nie tak to działa. - westchnął facet.

- Wiem, że chciała, żebyśmy po wczorajszym spędzili trochę czasu i pogadali. To było nazbyt oczywiste - odparła. - A co do wyjątkowej w swojej klasie, przecież sam umierający ojciec Dietrich powiedział, że jesteśmy stworzeni do czegoś większego. - Zażartowała. - Czy coś takiego, już nie pamiętam dokładnie. Zatem wszyscy jesteśmy wyjątkowi i mówiąc szczerze, to coś w tym jest, bo nigdy wcześniej nie byłam w sytuacji, żebym stanowiła jakiś problem między kobietą a mężczyzną. - Wyszczerzyła się. - Wiem sporo o Cassie, wiem też, jak reaguje na niektóre sytuacje, dlatego nie chcę, żebyśmy dostarczali jej niepotrzebnych zmartwień. A już zwłaszcza ty, bo jesteś z nią w związku. Wczoraj nic złego nie zrobiliśmy, ale nasze zachowanie mogło podsunąć jej pewne myśli, dlatego nie chcę, żeby coś takiego ponownie miało miejsce.

- Nie miałem zamiaru robić jej przykrości, ale chciałem znać twoje zdanie na nasz temat. - Rudiger wykonał gest rękami pokazując ich dwójkę. - Wiem, że Kondziu i Heinrich zapewne uważają, że nie powinienem się wiązać z kobietą z naszej grupy, ale zakochałem się. Jakbym był pewien, że uczucia będą kolidować z naszym wspólnym zarabianiem i pracą to wolałbym przestać tak zarabiać niż darować sobie Cassie. - uśmiechnął się Rudiger. - Byłoby to jednak niezbyt przyjemne, bo nikt “was” tak nie przypilnuje jak były zabijaka rodziny przestępczej z jego elastycznym kręgosłupem moralnym. - Schultz uśmiechnął się szerzej. - W twojej pewności siebie jest jednak mała luka… - zauważył wojownik. - Mówiłaś o sobie jak o babochłopie mimo iż nie masz powodów poza tym, że potrafisz zajebiście walczyć. Los kiedyś postawi na twojej drodze chłopa, przy którym będziesz mogła czuć się drobna i krucha. - rzezimieszek pokiwał głową. - Czasem trzeba opuścić gardę, bo człowiek oszaleje. - westchnął Rudiger. - Kurwa, kiedy stałem się taki nudny? - zaśmiał się. - Zupełnie jak prawnik w banku Regarnów. - dodał wymieniając największy krasnoludzki bank mężczyzna.

Erika zaśmiała się perliście na wzmiankę o babochłopie.
- Mówiłam tak, bo większość mężczyzn tak o mnie mówiła do tej pory, ale zupełnie mnie to nie rusza. Mogę być babochłopem - wiem, co potrafię i że mogę zrobić krzywdę, tak samo, jak kogoś ochronić. Nie mam ze sobą żadnego problemu. Wychowana w męskiej ekipie, nawykła do fizycznej roboty od dzieciaka, znam swoją wartość, a moje mówienie o babochłopie to tylko takie naigrywanie się, bo niejeden facet chciałby wynająć takiego babochłopa jak ja. - Puściła mu oczko. - A co do Konrada i Heinricha... przejmujesz się, co oni o was myślą? Daj spokój. To twoje życie. Chcesz być z Cassie i kiedyś założyć z nią rodzinę, to tylko to się liczy. Nie przejmuj się tym, co inni mogą myśleć o tobie, bo zwariujesz. A ci, co mają problem i powiedzą ci to w twarz, wal w pysk i tyle. - Wzruszyła ramionami. - A jak taki delikwent będzie jeszcze stał po twoim ciosie - w co wątpię - to mu poprawię. Prosta sytuacja. - Erika wzruszyła ramionami, jakby mówiła o wypadzie na grzyby do lasu.

- Wolałbym dostać w ryj niż się wysługiwać tobą. - uśmiechnął się Rudiger. - Nie przejmuje się tylko kiedyś już mieszałem interesy z uczuciami. Wtedy nie wyszło, a ojciec mój błąd przypłacił utratą ważnych kontaktów. Jakby tak myśleli to rozumiałbym ich tok rozumowania. - pokiwał głową mężczyzna. - Kończmy ten temat, bo pomyślisz, że ze skały zmieniłem się w rozgotowaną kluchę. - wybuchnął śmiechem facet. - Ponoć prawdziwym samcom Alfa nie przystoi gadać o uczuciach. - uśmiechnął się. - Jak ktoś jeszcze nazwie cię babochłopem to mu przypierdolę. Zrozumiałbym to jako nieudany tekst na podryw, ale gościa z takimi tekstami lepiej usunąć sprzed twej osoby zanim zaczniesz brać to pod rozwagę. Mógłbym dodać z dwa komplementy dla pikanterii, ale nie chciałbym przeginać. Jeszcze zrobisz więcej niż położenie dłoni w okolicy miecza. - zaśmiał się Schultz pokazując ręką gest jaki wykonała Erika wcześniej.

- Akurat wtedy moja dłoń powędrowała tam, żebyś nie miał jak jej ująć, nie używając siły, a wiedziałam, że tego nie zrobisz - odparła, uśmiechając się do niego. - Taktyczna zagrywka. I nie jesteś rozgotowaną kluchą, każdy facet musi od czasu do czasu oczyścić umysł, a kto jest najlepszym powiernikiem jego myśli, jeśli nie przyjaciel? Jeśli nie babochłop? - Zaśmiała się. - Żartuję, nie bij - rzuciła wesoło.

- Siły przeciwko tobie? - zdziwił się Rudiger. - Bardziej na zdrowie by mi wyszła szarpanina z naszym strażnikiem i Konradem naraz. - zaśmiał się Schultz. - Większe szanse. Chociaż Heinrich musi umieć się bić po mordowniach, a Weber też nie wygląda jak w ciemię bity. - dodał z powagą w basowym głosie zabijaka.

Dwójka przyjaciół była już całkiem daleko od gospody wkraczając w okolice podgrodzia. Rudiger nie miał zamiaru zabierać Eriki gdzie iść nie chciała jednak odniósł wrażenie, że kobieta nie chciała tego dnia jeździć, a samo spojrzenie na poruszające się z gracją rumaki mogło być ciekawym ubarwieniem ich spaceru. Wybieg był dość spory, stajnia wielka. Kilka koni o różnych gabarytach i umaszczeniu biegało, a jeden z nich stał przy drewnianym płocie wystawiając ciekawski łeb nad nim. Wojownik podszedł do zwierzęcia powoli i spokojnie pozwalając sobie na pogłaskanie boku głowy konia.


- Zdrowy i zadbany z ciebie gość… - powiedział cicho, jak na niego kojąco i spokojnie. - Bez obaw. Nie będziemy jeździć. - powiedział do Eriki kiedy koń pochylił lekko łeb pozwalając się zbliżyć wojownikowi.

- Niech sobie brykają - odparła, również głaszcząc zwierzę po grzbiecie. - Uwielbiam zwierzęta. A ty? - Spojrzała na niego.

- Zdecydowaną większość, chociaż do niektórych jestem uprzedzony. - uśmiechnął się półgębkiem wojownik. - Nie przepadam za kotami, bo za dzieciaka jeden strasznie mnie podrapał. Uwielbiam za to konie i psy.

- Też uwielbiam konie i psy. Nie cierpię za to kogutów. Moje najwcześniejsze wspomnienie pokazuje mi, że jakiś złowrogi, naznaczony w opinii młodego dzieciaka chaosem kogut gonił mnie przez jakieś podwórko i do tej pory nie zbliżam się do nich. Śmieszne, nie? - Zarechotała. - Walczyłam ze skavenami, mutantami i zwierzoludźmi, a obchodzę szerokim łukiem koguty. - Zaśmiała się. - Tylko nie mów nikomu, bo się więcej do ciebie nie odezwę. - Wyciągnęła ku niemu wskazujący palec lewej dłoni.

- To, o czym rozmawiamy zawsze zostanie między nami. - puścił jej oko mężczyzna. - Koguty bywają agresywne i potrafią nastraszyć. - uśmiechnął się Rudiger. - Wiesz, że myślałem o nabyciu konia? Obecnie nie mam dość środków, a też nie chce aby zwierzę stało cały czas w stajni. To smutny los dla takiego wierzchowca dlatego jak bym miał kupić sobie takiego zwierzaka to bym musiał mieć czas na jazdę. W Nuln jak mi zaczynało brakować czasu sprzedałem konia i kupiłem pancerz. Dobry jeździec go kupił. Niech zwierzę też ma coś z życia. - pokiwał głową zabijaka. - Nie rozumiem gości trzymających tygodniami takiego przyjaciela w zamknięciu. Mieć kogoś takiego to odpowiedzialność, a nie brak ludzi traktujących konie przedmiotowo. Raz nabiłem ryj gościowi w tawernie, bo podczas niby rekreacyjnej jazdy strasznie poharatał grzbiet rumaka… - pokiwał głową Rudiger.

- Też bym mu ryj obiła - mruknęła Erika. - Niech się w końcu gnoje nauczą, że zwierzę to nie jest przedmiot, tylko kompan. Czy to pies bojowy, czy wierzchowiec. Strasznie mnie takie coś wkurwia - mruknęła, zaciskając zęby i głaszcząc konia po grzbiecie.

- To mamy podobne zdanie na ten temat. - pokiwał głową Schultz. - Idea psów bojowych nieco mi nie pasuje kiedy ktoś kupuje takiego psiaka aby nim zastraszać innych albo wyręczać się nim. Był w Nuln taki gość z dwoma psami. Świetnie przesłuchiwał z ich pomocą, egzekwował długi. - mężczyzna westchnął. - Zrozumiałbym gdyby ktoś potrzebował psa do obrony posesji albo osobistej ochrony, ale wyręczać się… Dla mnie takie typy zachowują się tchórzliwie. Co do tych walk, bo o tym mieliśmy rozmawiać… - uśmiechnął się Rudiger. - Są jakieś pamiętne bitki, o których mogłabyś mi powiedzieć?

- Każdy orze jak może, jak to mawia middenlandzkie powiedzenie - rzuciła, odnosząc się do Nulnijczyka z psami. - Nie mam pamiętnych bitek… nigdy się nad tym nie zastanawiałam zresztą… walczyłam ze zwierzoludźmi, mutantami, orkami, goblinami… Walka jak walka, liczy się, żeby przeżyć i żeby twoja ekipa wygrała. Inaczej byłoby ciężko, bo nie wyobrażam sobie życia jako niewolnica, czy ofiara jakiegoś rytuału. - Zmarszczyła brwi. - No, po rytuale to bym raczej nie żyła...

- Też sobie nie wyobrażam takiego życia, ale w Nuln robiłem wszystko co mi kazali przełożeni w sposób jakim wskazali. - powiedział Rudiger, a koń powoli zabrał głowę i odbiegł od ogrodzenia. Stojąc kilka metrów od płotu spojrzał na parę ludzi wesoło nadstawiając uszu. - Wcześniej ci mówiłem czym się zajmowałem, ale dość ogólnikowo i mało konkretnie, a… Robiłem sporo. - westchnął Schultz. - Pobicia, podpalenia, zastraszanie, zbieranie długów, podkopywanie interesów, a nawet zdarzyło mi się zabić. - wojownik przełknął ślinę. - Nie wiem czy ta przeszłość mnie kiedyś nie dogoni. Nie chciałem tego mówić Cassie, ale tak naprawdę w takiej sytuacji bezpieczniejsza byłaby beze mnie. Z resztą pozostali też. Przestępcy uderzają w najbliższych, a zatem wzięliby na cel was. - Rudiger nie był pewien czy powinien tak dobitnie uświadamiać Erikę. W zasadzie wiedziała ona o nim nawet więcej niż zakładał, że jej powie. Czuł jednak, że najemniczka nie zmieni na jego temat zdania, bo życie o którym opowiadał odeszło wraz ze śmiercią Wiktora.

- Nie chcę cię podłamywać, ale przeszłość zawsze wraca. Prędzej, czy później. Ale tym razem masz nas, a przynajmniej jeśli chodzi o mnie, to pójdę za tobą w ogień, bo czuję, że jesteś dobrym człowiekiem i to, co robiłeś kiedyś, mnie nie interesuje. Też czasami nie byłam tą osobą, którą jestem teraz, ale życie zmusza nas czasami do rzeczy, które po prostu musimy zrobić. A to nie znaczy, że się z tym wszystkim utożsamiamy. - Patrzyła na konie, które próbował nieopodal okiełznać jeden z treserów. - Tak więc zawsze możesz na mnie liczyć, Rudi. - Spojrzała na niego, uśmiechając się. Inaczej, niż do tej pory. Ciepło. Wiedział, że to, co teraz powiedziała, było prawdą. Że mógł jej ufać. Że wczorajsza sytuacja, po wyjaśnieniu, nic nie zmieniła w ich relacjach.

- Jeszcze nie wiemy jak długo uda nam się współpracować. - powiedział Rudiger uśmiechając się. - Wiadomo, że wolałbym abyście zostali w pobliżu, ale los bywa przekorny. Jestem miastowym, ale być może w przyszłości przyjdzie mi zmienić okolicę, niekoniecznie na Middenheim. Chciałbym kiedyś móc ustatkować Cassie, ale też mam własne marzenia… - wojownik pokiwał głową w zadumie. - Kiedyś ktoś mi mówił, że przyjaźń damsko-męska nie może istnieć, ale to chyba jest to. - mężczyzna się uśmiechnął. - Ty też możesz na mnie liczyć. Jak byś kiedyś potrzebowała to wysyłaj gońca z wiadomością a przybędę. - puścił jej oko.

- Jasne, będę pamiętać. To co, może pójdziemy obejrzeć nie zniszczoną przez wojnę architekturę miasta? - Zaproponowała. - A potem na cmentarz. Szkoda, że Gerwazy zginął tak głupią śmiercią. Pomimo niewyparzonej czasami gęby to był dobry towarzysz. - Skrzywiła się.

- Pewnie. Możemy obejrzeć miasto. - odpowiedział Schultz powoli ruszając w drogę powrotną do dzielnicy kupieckiej. - Gerwazy był dobrym kompanem. Jeżeli ktoś zasługiwał na normalne życie w naszym składzie to właśnie on. Tam mógł paść każdy z nas. Wolę nie myśleć co by ze mną zrobiła śmierć Cassie w taki sposób. - Rudiger pokręcił głową szybko pozbywając się takiej ewentualności z głowy. - Mam nadzieję, że za mną też byście zapłakały. - powiedział Schultz zapominając się i szturchając łokciem najemniczkę.

- Oczywiście, że byśmy były przygnębione. Cass na pewno by płakała. Za Gerwazym nikt pewnie nie uroni łzy na pogrzebie, ale mamy to wszystko w sobie, te emocje są w nas i każdemu jest szkoda, że odszedł tak wcześnie i w tak głupich okolicznościach - powiedziała. - A o ewentualnej śmierci Cassie nie myśl, tylko staraj się korzystać z czasu, który macie. To wam się bardziej przysłuży - powiedziała, uśmiechając się do niego.

- Wiem. - odwzajemnił uśmiech Rudiger. - Miałem się z tobą tym nie dzielić, ale rano spadł mi kamień z serca jak cię zobaczyłem przy śniadaniu. Bałem się, że mogłabyś nas opuścić przez moje zachowanie, a raczej przez pomysł, że mogłabyś wejść między mnie a Cassandrę. - Schultz spojrzał na Erikę, a w jego spojrzeniu zauważyła lekkie zmieszanie. - Jakby kiedykolwiek mi się z nią nie układało odszedłbym zanim zacząłbym choćby myśleć o kimś innym. Strasznie czarnowidzę dzisiaj, nie? - zapytał Eriki z uśmiechem.

- Trochę. Dlatego nie myśl o takich rzeczach, bo nie warto. Co ma być, to i tak się wydarzy. - Szturchnęła go w bok, uśmiechając się lekko. - A żeby cię odciągnąć od tych myśli… widzisz tę latarnię na końcu ulicy? - Wskazała palcem.


- Widzę… - powiedział Schultz unosząc lekko brew i zaczynając domyślać się o co najemniczce mogło chodzić.

- No to kto drugi, ten stawia obiad. - Klepnęła go w klatkę piersiową i zerwała do biegu.

Rudiger początkowo nie startował jednak do latarni był spory kawałek drogi. Na oko odległość oceniał na 100 kroków. Nie był ostatnio najbogatszy dlatego musiał wygrać. Schultz zerwał się do biegu po lekkim pochyleniu ciała. W połowie dystansu minął Erikę ze śmiechem zatrzymując się kilka metrów za wskazaną latarnią. Zabijaka był bardzo szybkim w biegu co nie powinno dziwić nikogo mającego świadomość, że trenował sprinty na większości treningów. Schultz wyglądał na silnego faceta jednak Erika, która już się z nim mierzyła w boju wiedziała, że bazował na szybkości i zręczności zostając za nią nieznacznie w tyle jeżeli chodzi o umiejętność posługiwania się żelastwem.

- Poproszę pieczonego bażanta, pieczone ziemniaki i kompot z jabłek. - powiedział do najemniczki z uśmiechem kiedy Erika dobiegła do latarni. - Widziałem w dobrej cenie, bo jedyne 3 Karle. - wybuchnął śmiechem Rudiger. - Tylko jak postawisz mi taki obiad ktoś może pomyśleć, że próbujesz się do mnie dobrać przez żołądek. - dodał po czym puścił jej oko. - Omlet z grzybami i pół tuzina ogórków beczkowych też brzmi nieźle. - zaśmiał się wojownik. - Kosztuje mniej, bo tylko jedną złotą monetę. Na poważnie to zostawię sobie ten talon na obiad na czarną godzinę. - uśmiech z jego twarzy nie znikał i Erika mogła z całą pewnością potwierdzić, że katujące go chwile wcześniej wizje poszły w niepamięć.

Gdy dobiegła po chwili, dysząc i śmiejąc się, pogroziła mu palcem.
- Grabisz sobie, Rudigerze Schultz. - Wzięła się pod boki, łapiąc oddech. - Strasznie szybki jesteś, gratulacje. Omlet z grzybami i ogórki są z pewnością w moim zasięgu. Tylko się nie udław nimi, bo będę chciała rewanż. Ale to za jakiś czas. - Puściła mu oczko, wciąż ciężko oddychając. - Powinieneś się zaciągnąć do jakiejś drużyny snotballa z taką szybkością i przyśpieszeniem. Ponoć zawodnicy żyją sobie z tego jak pączki w maśle. Cokolwiek to oznacza.

- Pomyślę nad tym. - odpowiedział Schultz z uśmiechem. - Ponoć po meczach całe drużyny spotykają się ponownie aby sprawdzić która jest waleczniejsza. To podczas takiej bitki pokazywałbym największy potencjał. - zaśmiał się Rudiger. - Jak wspólny trening nadal wchodzi w grę to możemy systematycznie biegać. Lubię to.

- Możemy biegać, też to lubię. Może z rana i potem wieczorem, jeśli będzie możliwość - odparła Erika. - Kondycję mam niczego sobie, więc nie powinnam odstawać od ciebie. A teraz już chodźmy w stronę cmentarza, żeby się nie spóźnić na pogrzeb - rzuciła.

- Wierzę, że kondycyjnie jesteś bardzo mocna. - odpowiedział wojownik. - Z resztą ja jestem bardziej sprinterem aniżeli biegaczem długodystansowym. - uśmiechnął się Schultz. - Byłoby świetnie wspólnie biegać. Po drodze na cmentarz trzeba tylko wymyślić jak sprzedać to Cassie aby nie pomyślała, że nie tylko taka aktywność nam w głowach. - zaśmiał się Rudiger. - Dziwnie tak się śmiać po wykorzystaniu słowa “cmentarz” w poprzednim zdaniu. Dobra. Chodźmy już.


Atmosfera na pogrzebie Gerwazego idealnie wpasowała się w krój ceremonii. W powietrzu odczuwalna była wilgoć po porannych opadach deszczu, a unosząca się mgła skrywała zimne, kamienne płyty grobów. Po wpłaceniu drugiej połowy złota grupa śledczych mogła w ciszy udać się na miejsce pochówku towarzysza. Schultz nie odzywał się będąc pogrążonym we własnym myślach. Zabijaka od dawna nie był na żadnym pogrzebie, a ostatni przypominał mu o śmierci najważniejszej dla niego ówczas osoby – przybranego ojca.

Przemowa kapłana poruszyła Schultza, który na długo po ceremonii pogrążony był w nostalgii. Rudiger nie sądził, że z początkowej obojętności wobec wszystkich tych ludzi – poza Cassandrą – był w stanie zbratać się z nimi na tyle aby zabijać w ich obronie. To było dla niego coś zupełnie nowego i wcześniej nieznanego. Jego wewnętrzna przemiana nadal trwała i zabijaka nadal nie wiedział na czym miała poprzestać. W jego odczuciu śmierć czarodzieja poruszyła go bardziej niż Erikę czy Konrada co kilka tygodni wcześniej byłoby nie do pomyślenia.


Podczas zakopywania trumny skrywającej ciało towarzysza Schultz zmówił krótką modlitwę do Pana Zmarłych, ale też Bogini Taktyki, która w kanałach wyjątkowo im sprzyjała. Mieli przewagę zaskoczenia i przeszli przez cały kompleks bez strat do czasu spotkania celu swoich poszukiwań… Rzezimieszek chciałby w przyszłości móc poinformować bliskich Gerwazego o całym zajściu. Zapewne przedstawiłby go jak bohatera, który zginął w boju podczas ważnego dla Grodu Białego Wilka śledztwa. Po modlitwie wojownik stał jeszcze chwilę w całkowitej ciszy żegnając uczonego w myślach własnymi słowami…


Do obiadu Rudiger spędził trochę czasu z Cassie. Wojownik starał się odciągnąć jej myśli od niedawnych wydarzeń. Schultz potrafił z nią rozmawiać coraz częściej przywołując na jej twarz uśmiech. Zabijaka miał nadzieję, że przyjdzie kiedyś dzień, w którym przestaną ją nawiedzać koszmary. Nastolatka przeszła bardzo dużo, ale ostatnimi czasy nabierała coraz więcej pewności siebie. Jej samoocena wzrosła nie tylko dzięki samodzielności, którą musiała się wykazać opuszczając Nuln, ale też dzięki niedawno obudzonej odwadze. Zabicie włócznią dwóch szczuroludzi było tego najlepszym dowodem.

Posłaniec przysłany ze świątyni Pana Wilków był dla zebranych podróżników małym zaskoczeniem. Wyglądało na to, że kapitan Schutzmann był z nich naprawdę zadowolony skoro polecił ich usługi Ulrykanom. Sam posłaniec nie wiedział wiele dlatego grupa musiała udać się na spotkanie z wielebnym Ranulfem.

Świątynia Ulryka robiła wrażenie jednak nie wpędzała Rudigera w osłupienie. Widywał w Nuln większe budowle, wśród których był most unoszony za pomocą potężnych mechanizmów. Spotkanie z kapłanami odbyło się w dość ciasnym, kameralnym gronie. Poza śledczymi obecnych było dwóch wiekowych mężczyzn. Ojciec Odo, wiekowy i niewidomy kapłan, opowiedział grupie o niesamowitościach ze swojej wizji. Dla Schultza nowością było dochodzenie na podstawie majaków, ale ostatnimi czasy ciągle spotykał coś niecodziennego. Zwierzoludzie, gobliny, nieumarli, skaveny… Zabijaka był świadom istnienia chaosu i jego wyznawców dlatego wierzył, że artefakt który widział kapłan mógł rzeczywiście istnieć.

Rudiger nie był naiwny i wiedział, że ojciec Ranulf zaprosił ich na spotkanie tylko aby poprosić ich o pomoc. Nie byli doświadczeni w tego typu sprawach jednak w zdziesiątkowanych siłach okolicznej straży, podczas nieobecności wojsk byli najodpowiedniejszymi ludźmi do takiej roboty. Rudiger, Konrad i Erika zadali pierwsze pytania. Heinrich póki co przysłuchiwał się toczonej debacie nie komentując ani nie pytając. Cassandra nie przestawała zaskakiwać wyrzucając z siebie wątpliwości na temat samej misji i postawienia ich w świetle lokalnych obrońców Grodu Białego Wilka, a nawet całego Imperium. Mimo iż Rudiger nie zgadzał się z nią to musiał przyznać, że było w jej słowach nieco racji. Niepokoiło go tylko, że dziewczyna zdawała się chcieć wpłynąć na jego pracę poprzez łączące ich uczucie. Już kiedyś przejechał się mieszając życie zawodowe z prywatnym. Oby tym razem sprawy potoczyły się inaczej…

Schultz chciał wyruszyć z pozostałymi do Drakwaldu i dopilnować aby artefakt trafił do miasta bez ponoszenia strat w ekipie. Rudiger miał nadzieję, że Cassandra też zdecyduje się pomóc, bo nie chciałby jej zostawiać samej w mieście po akcji ze Skavenami. Zabijaka nie wierzył aby stwory były najęte przez kogoś z Middenheim jednak gdyby tak było to ta osoba mogłaby chcieć skrzywdzić Cass pozostającą w mieście bez wsparcia reszty drużyny. Wojownik był zatem lekko rozdarty jednak wierzył, że Cassie da się mu przekonać i ruszy razem z nimi.

Nami 23-09-2019 17:39

Krótko po śniadaniu Cassandra zaczęła się nieco stresować nadchodzącym pogrzebem. Choć starała się to ukryć to miała wrażenie, że Schultz lada moment ją przejrzy i znowu zacznie się zamartwiać, zamiast wziąć też z życia coś dla siebie. Poświęcał jej niemal dziewięćdziesiąt dziewięć procent swojego czasu, rozmawiając z nią, pilnując jej i dbając o dobre samopoczucie. Obawiała się, że w tym wszystkim zatraci gdzieś siebie samego, a tego nie chciała. Miękka klucha jaką mógł się stać, nie była już mężczyzną, który jej się spodobał. Ona sama była miękka i słaba, on musiał zachować swoją ostrość i asertywność. Chociaż lubiła, gdy ulegał jej zachciankom, nie chciała go wykorzystywać, a dobrze wiedziała, że nie zauważy tej cienkiej granicy między naciąganiem kogoś na coś, a po prostu dostawaniem ładnych rzeczy ze względu na możliwości finansowe. Bo co jeśli przez nią popadnie w długi? To była pierwsza jej myśl, ale kolejna przywiodła nowe spojrzenie. Prócz siebie potrzebowali też więzi z innymi ludźmi, a odkąd się związali, byli wręcz irytująco nierozłączni. Ona przestała rozmawiać z Eriką i Konradem, a Schultz miał zamiar zaniechać z najemniczką wszelkich kontaktów. To wszystko zmierzać mogło ku rozpadowi grupy, którą Cassandra polubiła i wśród której chciała zostać. Traktowała ich jak rodzinę, której w życiu jej brakowało.

Dziewczyna przy stole spojrzała na Konrada i uśmiechnęła się miło. Potem ten sam gest wykonała w stronę Eriki i nagle, zupełnie jakby porażona piorunem, podskoczyła na siedzeniu i jednocześnie klasnęła w dłonie.
- O rany, mam pomysł! Ponieważ ostatnio nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu, to podzielmy się dziś na grupy! Będziemy mogli trochę odetchnąć i poznać się jeszcze lepiej, a ostatnio ja i Rudiger trochę zaniedbaliśmy to. - spojrzała na Schultza mrużąc śmiesznie oczy, które niemal schowały się za wachlarzem jej czarnych rzęs.
- Wy znajdziecie jakieś zajęcie dla siebie, bo jako dwoje walecznych i dzielnych ludzi będziecie mieli wspólne tematy, a ja wybiorę się gdzieś z Konradem - tutaj dziewczyna przeniosła wzrok na przepatrywacza i wstała z krzesła - Na koniec spotkamy się na cmentarzu przed pogrzebem. Taki mam pomysł!

Konrad powiódł zaskoczonym spojrzeniem z Cass na Rudigera i z powrotem, nie do końca wierząc w to, co słyszał. I zastanawiając się, co takiego wykluło się w ślicznej główce małolaty. I czy jej słowa oznaczały, że on, Konrad, do walecznych i dzielnych nie należy?
- Masz na myśli zacieśnianie więzów wśród naszej małej grupki? - upewnił się, również się podnosząc.

Rudiger zachował spokojny wyraz twarzy po chwili unosząc w uśmiechu jeden kącik ust. Nie spodziewał się po Cassandrze takiego pomysłu, ale też nie był mu przeciwny. Pokiwał lekko głową. W mimice twarzy i postawie zabijaki było widać pewność siebie. W kontaktach z Cass był spokojny i opanowany praktycznie całkowicie jej ufając. Nie wierzył aby po ostatnich wydarzeniach nastolatka chciała zbliżyć się do Webera w sposób, który mógł go zaniepokoić. Rzezimieszek spojrzał na Cassie i Konrada po chwili przenosząc wzrok na Erikę. Kojarzył, że najemniczka zniknęła zeszłego wieczoru dość szybko, a nie mieli okazji o tamtej sytuacji porozmawiać. Nie wiedział jednak czy chciał poruszać ten temat skoro z Cassie wszystko już sobie wyjaśniły.
- Nie mam nic przeciwko. - powiedział spokojnie wojownik.

Młoda zamrugała pospiesznie powiekami patrząc na Konrada i zastanawiając się, co innego mogłaby mieć na myśli, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Możliwe, że mężczyźnie też nie, ale się obawiał, że Cassandra ma pokrętny tok rozumowania? W sumie brzmiało to logicznie.
- Oczywiście! - potwierdziła więc z entuzjazmem w głosie, kiwając głową z uznaniem dla swojej bystrości. Po chwili spojrzała na Rudigera i Erikę z zadowoleniem, a jej uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Ponownie zwróciła się do Konrada. - Ja mam ochotę na spacer i rozmowę, odpowiada ci? Bo jeśli nie to możemy się podzielić inaczej dzisiaj, jeśli wolicie. Po prostu zawsze spędzamy z Rudigerem czas razem i mam wrażenie, że przez to mniej siebie rozumiemy nawzajem. A ja chciałabym by było dobrze - uśmiechnęła się naiwnie, jak na dobroduszne dziecię przystało.

- Dla odmiany też wybierzemy się na spacer. - powiedział Schultz - Znam miejsce mogące ci się podobać, Erika. - dodał patrząc na wojowniczkę. - O ile nie masz nic przeciwko. - dodał uśmiechając się z pewnym siebie spojrzeniem.

- W takim razie chodźmy. - zwrócił się do Cassandry Konrad i skinieniem głowy pożegnał tamtą dwójkę, uśmiechając się do Cass. Ciekaw był, czy ten plan ustalony został z Rudim, czy dla tamtego też to jest zaskoczenie. - Masz jakieś konkretne plany, Cass?

Dziewczyna przytaknęła mruknięciem i skinieniem głowy.

- Chciałabym udać się w stronę cmentarza, a potem... jeśli ci to nie przeszkadza oczywiście, chciałabym troszkę się po nim przejść. Nie zwykłam do takich strasznych miejsc i trochę się obawiam, a wolałabym przywyknąć chociaż odrobinę, nim spędzimy nad grobem Gerwazego sporo czasu. Przeraża mnie to - wyznała jeszcze przy wszystkich, kiedy to zarzuciła płaszcz na grzbiet i otulając się z nim skierowała kroki w stronę wyjścia, uprzednio machając Rudiemu i Erice na pożegnanie. Następnie ponownie spojrzała na Konrada i przystanęła przy drzwiach czekając, aż ten jej je otworzy.

- Jak minęła noc? - zagaiła na dobry początek.

- Spokojnie - odparł. - Nikt nie dobijał się do drzwi w środku nocy, nikt nie chrapał... A ty? Wyspałaś się?

Cassandra zaśmiała się urokliwie
- Akurat ja was odwiedziłam w pokoju! - przyznała się z radością dziecka, a kiedy Konrad uchylił przed nią drzwi, wyszła poza gospodę i udali się wspólnie na spacer po mieście, kierując się docelowo do terenów Morrytów.
- A nikt nie chrapał, bo musiałam ci ukraść współlokatora. Niestety wciąż nie potrafię spać samotnie, nie czuję się jeszcze pewnie. Zasnęłam dopiero, gdy Rudiger przyszedł - wyznała bez cienia wstydu.
- Nie ukrywam, że trochę mi wstyd z powodu wczorajszego wieczoru. Chyba nieładnie się zachowałam i uraziłam was wtedy. Przepraszam, nie chciałam by tak wyszło, po prostu czasami ciężko mi przyswoić niektóre rzeczy tak gwałtownie - dodała patrząc przed siebie i rozglądając się po mieście. Choć było zniszczone wojną, wciąż miało w sobie miejski urok i gwar.

- Nie przeszkadzało mi to, że nie wrócił. Ważne, że rankiem się odnalazł - zażartował. - A wczorajszy wieczór... Mnie nie uraziłaś, zapewniam. Ale mam nadzieję, że sobie wszystko z Rudim wyjaśniliście. Swoją drogą... fajną parę tworzycie. Miło na was popatrzeć - dodał z uśmiechem. I ona też podobnym mu odpowiedziała.

- A tak ogólnie, twoim zdaniem
- naprawdę źle zareagowałam? Nie miałam na celu by to wyglądała jakbym się gniewała, starałam się. - zrobiła małą pauzę z zastanowieniem - Mam nadzieję, że szybko puszczą to w niepamięć, wojownicy pokroju Rudiego czy Eriki raczej nie trzymają w sobie niczego, walą jak z topora, co nie? Chyba bardziej bym się przejęła, gdybym uraziła ciebie, bo nie wiedziałabym co czujesz ani myślisz, ukrywasz wszystko tak, że ciężko mi się czasami domyślić - posłała mu mały uśmiech, aby nie poczuł się urażony.

- I bardzo dobrze. Nie chciałbym być odkrytą kartą - odparł, ponownie się uśmiechając.- I nie jestem pamiętliwy. W większości przypadków - sprecyzował. - W pewnych okolicznościach gniew jest całkiem zrozumiały. A ty nauczysz się jeszcze ukrywać emocje. Chociaż trochę szkoda.

- Nie wiem czy mam ochotę je ukrywać. Im szybciej coś się z siebie wyrzuci, tym szybciej atmosfera się oczyszcza a nieporozumienia nie narastają
- uśmiechnęła się jeszcze szerzej Cassandra, jakby dumna z siebie i swoich złotych myśli - Ale nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Czyżbym naprawdę wczoraj przesadziła? Potrzebuję opinii osoby, która nie jest Rudigerem, on nigdy złego słowa nie powie. No i zapomniałam podziękować za komplement, że pasujemy do siebie. Wbrew pozorom, gdybym kiedyś miała wątpliwości, przypomnę sobie te słowa, więc dziękuję. - mówiła pogodnie i przyjaźnie, rozglądając się po mieście i raz na jakiś czas spoglądając na rozmówcę.

Konrad przez moment się zastanawiał.

- Tak szczerze... to troszkę. Ale mogę to zrozumieć. Młodość ma prawo do takich błędów - dodał. - Dopóki jesteśmy we własnym gronie, to nie narobisz zbyt wielu szkód. Zazwyczaj.

- To "zazwyczaj" zabrzmiało groźnie
- jej uśmiech lekko zelżał, choć wciąż starała się być pogodna. Nie zwykła do długiego smutku, choć pewnie gdy dojdą do cmentarza, nie będzie już tak pozytywnie nastawiona
- Nie ciągnie cię aby wyrwać się z miasta? Masz w ogóle jakieś plany czy czekasz na okazje jakie los podrzuca?

- Ktoś obcy mógłby się obrazić. A miasto mnie aż tak nie pociąga
- odparł na kolejne pytanie. - Za ciasno, za mało swobody. Ale, jako że nie znam miasta, to nie mam żadnych planów... Bo raczej trudno zaplanować sobie, że się uratuje córkę bogatego kupca z rąk opryszków - zażartował. - Muszę więc poczekać na okazję zesłaną przez los.

- Czyli myślisz głównie o monetach?
- dopytała mrużąc szmaragdowe oczka - To całkiem rozsądne jak na czasy które nas spotkały. Dobrze więc, że nie masz żony, taka jak ja szybko wyssałaby z ciebie resztki zarobionych monet - zaśmiała się, mimo iż mówiła całkiem poważnie. Uwielbiała trwonić pieniądze

- Nie tylko o pieniądzach... Bogata ale brzydka i o paskudnym charakterze by mi nie odpowiadała - stwierdził. - No i trzeba mieć odpowiedni charakter, by pozwolić kobiecie, żeby, jak to określiłaś, wyssała wszystkie pieniądze z sakiewki. Opróżnić do samego dna.

- Wydaje mi się, że ideał nie istnieje. Albo będzie mało trwoniła, ale będzie zaniedbana, albo nie będzie wystarczająco inteligentna, albo znajdziesz inną wadę. Sądzę, że każdy jakąś ma
- zmrużyła oczka w uśmiechu - Ponoć nie można mieć wszystkiego, ale myślę, że zawsze warto do tego dążyć. Masz już jakąś na oku? - zapytała całkiem neutralnie, bez nachalności.

- Wędrowny tryb życia niezbyt sprzyja nawiązywaniu i zawiązywaniu bardziej trwałych związków - wyjaśnił. - Nie każdy ma tyle szczęścia, co Rudi - dodał z uśmiechem. - No i, rzecz jasna, nie poszukuję ideału - dodał. - Nie jestem naiwny i nie wierzę w bajki.

- Ja czasami wierzę
- odparła pogodnie - Ponoć wiara czyni cuda, choć jeszcze nie doznałam… ale warto próbować. I wiesz, jeśli ty wędrujesz i ta druga osoba też, to chyba nie jest to aż takie złe, żeby się związać. Zawsze to i towarzystwo, i wsparcie, i inne przyjemności. Człowiek z natury jest taki, że raczej potrzebuje w życiu drugiej osoby, jeśli nie na stałe, to chociaż na noc. Niby jesteśmy mądrzejsi od zwierząt, ale czasami można poddać to w wątpliwość. - zastopowała na sekundę swoje myśli, zmieniając ich kierunek aby odnieść się do zdania, które ją zaciekawiło. - Naprawdę uważasz, że Rudiger ma szczęście? - jej uśmiech uwydatnił zarumienione policzki

- Oczywiście. - Konrad zdawał się nie mieć wątpliwości. - Piękna, dziewczyna, zapatrzona w niego. Bez paskudnych wad charakteru. A to, że lubisz wydawać pieniądze... - Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. - Całkiem nieźle je wydałaś, przynajmniej jak na moje niefachowe oko.

- Czyli mówisz, że jeszcze ewentualnie mógłbyś być z kimś takim jak ja?
- zażartowała z lekkim śmiechem - Tyle, że ja za bardzo miastowa jestem, nie lubię gdzieś się szlajać po błocie, ściółce i między krzakami, jestem też mniej uważna od ciebie i pewnie… Mniej cicha - zerknęła na chwilę na Konrada z ukosa - Póki co pewnie zostajesz w Middenheim, co?

- Ewentualnie...
- zgodził się Konrad. - Łono natury ma jednak więcej uroku, niż myślisz i nie wszędzie jest błoto, gałęzie kłujące w oczy czy robactwo wchodzące za koszulę. - Uśmiechnął się. - Kąpiel pod wodospadem ma dużo uroku, a mech czasami jest bardziej miękki, niż materac. Ale co do Middenheim, to masz rację. Chwilowo mamy pracę i dopóki nie trafi się lepszy zarobek na wyjeździe, to się stąd nie ruszę.

Cassandra zamyśliła się na temat poruszony głębiej przez mężczyznę. Wodospadu nigdy w życiu nie widziała, a mech zawsze wydawał jej się dziwnie obślizgły w dotyku i brudzący na zielono. Ciężko jej też było wyobrazić sobie miejsce bez obleśnych robali.
- Chyba nigdy nie widziałam wodospadu. Ciekawe czy gdzieś w okolicy jakiś istnieje - mruknęła pod nosem próbując sobie wyobrazić jak takie zjawisko mogłoby wyglądać.
- To chyba masz ciężko jednak aby znaleźć odpowiednią kobietę, wydaje mi się, że większość to domowe stworzenia - uśmiechnęła się szczerze - Może Erika to taka jedna z niewielu, które znam i mogłaby spać na glebie i nie nosić ładnych sukienek, a wydawanie zarobionych pieniędzy na ubrania chyba nawet nie leży w jej naturze. Pewnie prędzej by kupiła skrzynię alkoholu - zaśmiała się krótko, próbując podjąć się analizy najemniczki. Konrad skoro jest w mieście, może jednak pozna kogoś i nie będzie musiał żyć samotnie. Ciężko było Cassandrze uwierzyć, że lubi samotne życie.

- Erika? - Konrad przez moment zastanawiał się. - Nie znam jej za długo, więc trudno mi powiedzieć, na co może wydawać srebro czy złoto. Chyba jeszcze nie wszystko wydała na alkohol... Może raczej sobie kupi coś praktycznego - jakiś solidny ubiór czy porządną broń. A kobiety-najemniczki zdarzają się częściej, niż sądzisz. Nie wszystkie to babochłopy. - Uśmiechnął się.

- Wiele już takich kobiet poznałeś? Dużo świata zwiedziłeś? - zapytała szczerze zainteresowana - Ja poza Nuln no i to, co potem razem przeszliśmy, to nie znam nic. I nie wiem czy chciałabym poznać, lubię spokój w mieście. Oczywiście straż nam spokoju wiele nie daje, ale może kiedyś uzbieramy na jakiś dom i zamieszkamy wszyscy razem?! - marzenia nastolatki wykwitły w jej głowie jeszcze bardziej.

Razem? Konrad miał nadzieję, że Cass ma na myśli siebie i Rudiego, a nie ich wszystkich, z Heinrichem włącznie. No i mieszkanie na stałe w wielkim, śmierdzącym w gruncie rzeczy mieście nie wydawało mu się szczytem przyjemności.
- Może bardziej na przedmieściach, a nie w centrum? - zasugerował. - Chyba lepszy byłby domek z ogrodem, a nie kamienica w stylu tych tu. - Wskazał głową na dość ponury budynek, typowy dla miejskiej zabudowy.

Cassandra powiodła spojrzeniem za ruchem jego głowy i mruknęła w zastanowieniu. Zmrużyła szmaragdowe oczy, a smukłą dłonią przeczesała miękkie, czarne włosy, które luźno spływały po jej grubym, dobrze wykonanym płaszczu.
- Chyba masz rację, tak będzie ładniej i spokojniej. Więcej przestrzeni, a i kwiaty można posadzić i ozdobić wedle uznania. - pokiwała głową z uznaniem.
- A ty masz jakieś małe wyobrażenie swojego życia? - zapytała patrząc tym razem na jego twarz, wbijając w niego spojrzenie błyszczących ocząt.

- Jak widzę, Rudi ma co wychwalać - odpowiedział Konrad, zdecydowanie nie na temat, również wpatrując się w jej oczy. - A jeśli chodzi o mnie, to bardziej by mnie interesował domek na wsi. Albo karczma, gdzieś na szlaku...

- Gospoda na szlaku!
- klasnęła w dłonie z uznaniem - Fantastyczny pomysł! Na pewno byś się w tym odnalazł, podoba mi się! - ucieszyła się zupełnie jakby ten pomysł dotyczył jej.
- Rudiger akurat nie ma ze mną tak łatwo, może się wydaje, ale myślę, że czasami ogranicza się dla mnie. Człowiek chyba nie powinien się tak zmieniać dla kogoś, prawda? Bycie sobą jest istotną częścią życia, bez tego trudno być szczęśliwym, tak mi się wydaje. Ej, w ogóle nie myślałeś kiedyś, aby mieć psa? Może kupimy sobie psa?! Takiego dużego!

- Nieduża kobietka z wielkim psem?
- zażartował. - Ale masz rację. Może trzeba by pomyśleć o piesku. Taaakim dużym... - Pokazał ręką wzrost zwierzaka. - Byłby niezłym towarzyszem, tak w mieście, jak i na szlaku.

- Jak uzbieramy trochę monet, to pójdziesz ze mną i gdzieś znajdziemy, będziemy się nim wspólnie opiekować! Ja się nauczyłam w Nuln dbać o zwierzęta, a ty pewnie też potrafisz, bo tyle spędziłeś czasu na szlaku, wśród zwierzyny, że poznałeś ich zachowanie lepiej niż ja. No to teraz już się podekscytowałam!

- Heinrich na pewno wie, gdzie można takiego kupić.
- Konrad przez moment zastanawiał się, kiedy zapał Cass wyparuje, a jej zainteresowania zwrócą się w innym kierunku. - Dowiemy się, ile taki pies kosztuje, a potem zaczniemy odkładać. Co ty na to?

- Super
- ucieszyła się wyraźnie, ponieważ Konrad wyraził zgodę. Zupełnie jakby czuła się w obowiązku, aby o takową pytać, bo bez niej przecież sama by nie kupiła. I w sumie racja, ponieważ bałaby się, że nie potrafiłaby zadbać o takiego psa, a chciała naprawdę dużego i wyszkolonego, takiego, że mogłaby z nim wyjść sama na spacer i by nikt jej nigdy nie zrobił krzywdy, bo słodziak by go zagryzł!
- Długo samotnie podróżujesz?

- Z siedem lat, tak na oko
- powiedział po chwili zastanowienia. - No, nie zawsze sam - dodał. - Zwykle w jakiejś grupie, bo to bezpieczniej i przyjemniej, jeśli towarzystwo jest w porządku.

- Grupa też tak małomówna jak ty?
- uśmiechnęła się pokazując rząd ładnych, bo młodych, zębów, chcąc sprowokować mężczyznę do większego otwarcia się. Z oddali Cass zaczynała już widzieć bramę cmentarza.

- Wszystko zależy od sytuacji - odparł. - Jak się jedzie na wozie, czy idzie obok, to zawsze jest okazja do porozmawiania. Ale jeśli jedziesz konno, na czele karawany, to przez długie godziny nie ma do kogo ust otworzyć. No i lepiej być cicho, żeby nieodpowiednie uszy nie usłyszały, że ktoś się zbliża. To nie sprzyja... gadatliwości - dodał z uśmiechem.

- Ale teraz możesz ze mną rozmawiać, a mam wrażenie, że wręcz muszę cię ciągnąć i zachęcać - subtelny uśmiech nie przypominał już tego dziecinnego i niewinnego - Udajesz przede mną niedostępnego? Chyba ci Rudiger nie groził - zażartowała unosząc ciekawsko brew i obserwując jego mimikę.

- Wszak cię nie uwodzę - odparł Konrad. - A nawet gdyby, to i tak nie jesteś jego własnością, więc możesz słuchać każdego, kogo chcesz. A moja małomówność to kwestia przyzwyczajenia.

- Wiec może wolisz spacerować w ciszy? Nie chciałabym cię drażnić swoim gadulstwem, raczej staram się by było lepiej. Chętnie bym posłuchała twojego głosu, ale i zmuszać nie chce
- Cassandra posłała mu mały uśmiech, aby dać do zrozumienia, że wszystko jest dobrze.

- Nie przeszkadza mi to, że mówisz, bo głos masz miły dla ucha. - Odpowiedział uśmiechem. - A od czasu do czasu mogę ci odpowiadać, to żaden problem.

Cassandra odniosła wrażenie, że gdyby była Eriką, ta rozmowa potoczyłaby się zupełnie inaczej. Konrad zdawał się wcale nie mieć ochoty na rozmowy, może ewentualnie sam spacer. Gdy dotarli do bram cmentarza, a następnie je przekroczyli, mimo wszystko Cassie i tak zamilkła na jakiś czas. Faktem było, że miejsce to ją nieco przeraża i nie wyobrażała sobie spędzić tutaj wiele czasu, a przecież jeszcze czeka ich pogrzeb Gerwazego. Wciąż z trudem było jej przyjąć do wiadomości, że on naprawdę nie żyje. Niby żyła normalnie, tak jak zawsze, ale gdy tylko temat czarodzieja powracał, przykry fakt do niej docierał i momentalnie robiła się smutna.

- W jakich okolicznościach spotkałaś Rudigera? - Konrad przerwał przedłużającą się ciszę.

- Hm, w sumie nic specjalnego. Po prostu chciałam opuścić Nuln i wyruszyć do Middenheim, a że samotnie taka wyprawa byłaby szczytem głupoty, szukałam kogoś, do kogo mogłabym się przyczepić i kto nie potraktuje mnie jak piątego koła u wozu. Rudiego polecił mi pewien mężczyzna, który wcześniej mi pomógł w innej sprawie. Przekonywał, że to dobra osoba i krzywdy mi nie zrobi. Zaufałam, bo i nie miałam powodu tego nie robić, obcy mi go nie polecił, tylko ktoś, kto sam miał okazję mnie skrzywdzić a tego nie zrobił. W sumie byłam też bardziej naiwna, ale być może w tej historii to nie ma znaczenia - odpowiedziała szczerze z powagą wymalowaną na twarzy. Rozglądała się po grobach i terenie cmentarza, który wcale nie był aż tak okazały jak wcześniej jej się wydawało.
- Mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz kiedy tutaj jesteśmy.

- Widać tamten ktoś miał rację, skoro dotarłaś tu cało i zdrowo
- skomentował relację z jej wyprawy do Miasta Białego Wilka. - Wizyta na cmentarzu - zmienił temat - jeśli nie jesteś grabarzem czy kamieniarzem, sprawia przyjemność tylko wtedy, gdy jest to pogrzeb twojego wroga. Tak że całkowicie się zgadzam z tym, co mówisz.

- Nie wiem ile trzeba mieć w sobie zawiści, by pogrzeb kogokolwiek sprawiał przyjemność
- skomentowała kręcąc głową z dezaprobatą - Nikomu źle nie życzę, może jak dorosnę bardziej, to coś się zmieni, nie wiem. Ty byś przyszedł na pogrzeb wroga? - dopytała spoglądając na niego z zastanowieniem, czy aby na pewno mówił poważnie.

- Nienawiść to ponoć bardzo ludzkie uczucie - odparł. - Z nienawiści wiele rzeczy złych się robi. Ale nie, tak specjalnie to bym nie przyszedł. Jakoś nie trafił mi się jeszcze nikt, do kogo bym żywił aż tak gorące uczucie, bym się zdecydował tracić czas, który można poświęcić na inne rzeczy.

-. Też tak mi się wydaje
- przytaknęła Cassandra lekko ściszonym głosem, jakby bała się, że obudzi zmarłych. - Jest wiele innych i ciekawszych rzeczy do robienia. Miejmy więc nadzieję, że to nasz ostatni raz.

- Są milsze sposoby spędzania czasu, prawda? I dużo lepsze okazje do spędzania razem czasu, tak w mniejszym, jak i w większym gronie. Chociaż... niektóre cmentarze są dość miłe dla oka. Niektóre są pięknie utrzymane, zadbane, a pomniki bywają bardzo ciekawe. Jeśli ktoś lubi rzeźby. O, popatrz... na przykład tamten.



Cassandra uniosła ciekawsko brew spoglądając na pomnik wskazany przez Konrada.
- No ja rozumiem czemu ci się podoba, ale trochę jestem zaskoczona, że taki tutaj stanął… Ludzie są dziwni, cycki na wierzchu w takim miejscu - pokręciła głową.

* * *

Sam pogrzeb bardzo wzruszył Cassandrę. Wyjęła materiałową chusteczkę, starannie ścierając świeżo pojawiające się łzy. Jej usta wciąż wykrzywiały się w rozpaczy i próbie powstrzymania się przed dalszymi emocjami, ale nie potrafiła. Przylgnęła do ramienia ukochanego, wtulając się w nie z boku i patrząc na trumnę. Pierwszy raz była na pogrzebie i już nigdy nie chciałaby tutaj wracać. Dopiero teraz dotarło do niej, co musieli czuć bliscy ludzie tamtych zamordowanych mężczyzn. Choć mogła być wdzięczna Morrytom za uroczystość i wypowiedziane słowa, nie dała rady wydusić z siebie słowa. Po ceremonii chciała wręcz zapomnieć o tym wszystkim, chociaż nie było to łatwe. Gerwazy nie był nikim bliskim ich sercu, jednak był towarzyszem podróży, z którym ramię w ramię przetrwali dobre kilka tygodni. Nie sprawiło to, że zostali przyjaciółmi, ale w pewien sposób jego śmierć pozostawiła ranę, a przede wszystkim myśli - a co, jeśli zginie ich więcej?

Obiad przebiegł w ciszy. Cassandra trawiła jeszcze wizytę na cmentarzu, chociaż już nie płakała, a po rozpaczy niemal nie było śladu. Nie w głowie jej były teraz myśli o Erice i Rudigerze, ani przez chwilę nie zastanowiła się co robili czy o czym rozmawiali. Możliwe, że świadczyło to też o zaufaniu, jakie niedawno się w niej narodziło, a może po prostu nie miała do tego głowy? Czymkolwiek byłoby to spowodowane, czuła się spokojniej bez ciągłej podejrzliwości względem ukochanego, bez zaprzątania sobie głowy tym, co mógłby robić. I tak wiedziała, że nigdy nie będzie w stanie w pełni komuś zaufać i przy jakiejś sytuacji wątpliwości powrócą. Wszystko to jednak spowodowane było jej sposobem prowadzenia się, ponieważ potrafiła patrzeć na innych przez pryzmat własnego zachowania.

Zaczepka po posiłku była na dzień dziesiejszy męczącym i niechcianym dodatkiem. Cassandra obrzuciła intruza gromiącym spojrzeniem i nietęgą miną. Miała nadzieję, że wszyscy chcieli udać się do świątyni głównie z ciekawości, a nie by na poważnie brać wszystko, co zostanie powiedziane. Niestety, myliła się.
Chore wizje starego dziadka, który zwyczajnie miał nocne koszmary, dla innych były jak wróżba. Zrobili szum wokół złych snów dziadka Odo, a może po prostu wystarczyło podać mu walerianę i być dla staruszka miłym, aby nie musiał nocą przeżywać takich strasznych snów. Cassandra wiedziała coś o tym, ale jakoś nigdy nie uznawała swoich koszmarów za przejaw jasnowidzenia. Ci święci to jednak mieli o sobie wysokie mniemanie.

Po przemowie ojców i dziadków, nadszedł jednak czas na wymianę zdań.

- Rudiger Schultz. - przedstawił się barczysty, wysoki mężczyzna w opinającej go ćwiekowanej skórzni. - Ojcze Odo, czy widziałeś kiedykolwiek na żywo miejsce z wizji? Ten wielki głaz na pokrytym zielenią kopcu - zapytał zabijaka od razu przechodząc do sprawy.

- Konrad Weber. A raczej, rozszerzając pytanie, czy ktokolwiek ze znanych ci, ojcze, osób widział ten głaz? - spytał przepatrywacz.

Cassandra szturchnęła ukochanego łokciem.
- Rudi! Ten Pan jest niewidomy - wyszeptała karcąco zadzierając głowę do góry, patrząc na wojownika.

- Tak, ale nieładnie byłoby zapytać czy od urodzenia czy spotkał go jakiś wypadek. - wytłumaczył szeptem dziewczynie swój tok rozumowania Rudiger.

- Erika Kraus. I skąd właściwie wiadomo, że ten las, w którym niby znajduje się artefakt, to Drakwald? Ojciec Odo miał na ten temat jakieś konkretne wizje? - Zapytała najemniczka, opierając się o ścianę z założonymi rękoma. - Jestem Ulrykanką i pomogę wam, ale sami rozumiecie, że ludzie o naszych zdolnościach muszą mieć też za co jeść i gdzie spać. - Zasugerowała kapłanom, że przydałaby się większa zapłata, niż tylko marne dwa szylingi za dzień od straży. - No i skoro ten artefakt jest tak potężny, to zapewne chronią go odpowiednie siły, musimy się przygotować, a do tego pieniądze się przydadzą.

Po słowach Eriki, których Cassandra słuchała oczywiście z podziwem, zaczęła się zastanawiać nad istotą sprawy, a przestała nad ślepotą dziadka. Zdała sobie sprawę, jak bardzo jest nieistotne w jakich okolicznościach stracił wzrok i jak dawno. Najemniczka pchnęła w dziewczynę odwagę i rozruszała jej myśli. Wtem dotarło do tej młodej głowy, o co tak naprawdę proszą ich kapłani i zrozumiała, jak bardzo ta prośba przekraczała ich kompetencje!
- Tak właściwie czemu Komendant Schutzmann miałby nas polecać do takiego zadania, skoro w ten sposób osłabia miasto od środka? No bo jeśli naprawdę jesteśmy tacy wspaniali, w co ciężko uwierzyć bo za zapłatę mogę sobie pozwolić tylko na jedną sukienkę, zamiast na dwie, to czemu mamy opuścić miasto? No i jesteśmy strażnikami miejskimi, a nie najemnikami, którzy biorą na barki tak ciężkie sprawy! Przecież ten las jest okropny, pełen upiorów, zjaw i złego losu. Niesprzyjający nikomu. Powinien kapłan wynająć grupę wyspecjalizowanych i doświadczonych najemników, a nie strażnika miejskiego. - Cassandra celowo akcentowała fakt, że są zatrudnieni na terenie miasta, a nie poza jego obrębem. Poza tym, naprawdę nie chciała iść do lasu i to jeszcze po coś takiego.
- Ja nie pójdę tam po artefakt, obok którego niesie się dźwięk “Khorn”. To przecież jest to zło, którego unikamy, tak? - spojrzała po pozostałych - Ja chcę mieć w końcu normalne życie, zarobić na ładny domek z ogródkiem i kupić sobie psa i dwa konie, a nie biegać po lesie śmierci i brudzić sobie ręce - dziewczyna mało co a by się naburmuszyła. Im więcej mówiła, tym bardziej była przekonana, że Kapłani wybrali złe osoby do takiego zadania. Oni byli tylko zwykłymi ludźmi, a nie bohaterami. Przede wszystkim, byli też śmiertelni, jak każdy.

Rudiger słuchał słów Cassandry ze spokojem nie mając zamiaru jej przerywać. Dziewczyna pomyślała samodzielnie i odważyła się podzielić swoimi poglądami z resztą. Schultz był dumny, że nastolatka z każdym dniem nabierała odwagi i coraz śmielej wyrażała swoje opinie. Rokowało to bardzo dobrze nie tylko dla niej, ale też ludzi w jej otoczeniu. Niestety zabijaka nie mógł się zgodzić z dziewczyną i miał zamiar pomóc duchownym Białego Wilka.
- Komendant Schutzmann polecił nas, ponieważ poradziliśmy sobie z ostatnim, niełatwym, śledztwem. – wytłumaczył Rudiger. – Osobiście nie mam zamiaru siedzieć w karczmie i czekać na zadanie, które może nadejść za dzień lub tydzień. Byliśmy już w tym lesie i nie był wcale taki straszny. – powiedział do Cassie wojownik starając się podnieść ją na duchu. – Poza tym Erika już się zapowiedziała, że idzie to sprawdzić, a ja nie puszczę jej samej. Wcześniej tłukliśmy zwierzoludzi nie zważając czy krzyczą do Pana Krwi czy nie, a takie istoty zwykle wierzą w bożków chaosu. – westchnął rzezimieszek. – Też chciałbym świętego spokoju i domu z ogrodem, ale skoro kapłani nas potrzebują to nie ma pod ręką nikogo lepszego. – pierwsza część ostatniego zdania była wypełniona ciepłem, natomiast druga brzmiała zdecydowanie bardziej rzeczowo. – Bardzo bym chciał abyś towarzyszyła nam, Cassie, w tej wyprawie. Dobrze wiesz, że póki żyję nie dam zrobić ci krzywdy.

- Jasne, bo dasz zrobić sobie
- burknęła krzyżując ręce pod piersiami - Wcale mnie to nie urządza, jeśli już musimy tam iść, a wiadomo, że wcale nie musimy, to chciałabym mieć do czego wracać, a nie, że nam sypnąć dziesięć złociaków jak dla frajerów, którzy dadzą się we wszystko wmanewrować, bo naiwnie wierzą w dobro. To nie jest historia dla dzieci gdzie wszystko zawsze skończy się dobrze i choć zapewne wiodę prym w byciu naiwną, to tym razem ciężko mi. - westchnęła Cassandra już bardziej smutno.

- Ostatnia akcja pokazała nam, że nie wszystko kończy się dobrze, Cassie… - odparł Rudiger przypominając sobie stratę towarzysza. - Nie jestem naiwny i wiem, że różne rzeczy mogą nas tam spotkać. - wytłumaczył zabijaka. - Obawiam się jednak, że jak zostawimy tę sprawę to zagrożenie pojawi się w mieście silniejsze niż kiedy stłumimy je w zarodku. - Schultz starał się jakoś przekonać dziewczynę jednak nie chciał jej do niczego zmuszać.

- Iść powinniśmy, ale kto chce, niech zostanie - zaproponował Konrad. - Nie można nikogo zmuszać do udziału w takiej hazardowej jak by nie było wyprawie.

- No chyba, że Schutzmann nas zmusi
- wtrąciła swoje Erika. - Jakby nie było, jeszcze nie powiedział nam, że jesteśmy zwolnieni ze “służby” w straży. No i tak jak mówi Rudiger… skoro znamy zagrożenie i wiemy, że może być z tego coś większego, lepiej zająć się nim od razu.

- Nikt do niczego zmusić was nie może
- Cassandra ściągnęła brwi ze zdenerwowania - Ikona Sigmara też miała być bezpieczna w mieście i jakoś nie była. Może znowu wyświadczycie komuś przysługę przynosząc to świństwo do miasta pełnego bezbronnych ludzi? Tylko dziadek Odo zna miejsce spoczynku czaszki, może jej tam będzie lepiej, może ktoś nie umieścił jej tam bez powodu - zwróciła się do wszystkich, czując jak wewnątrz niej kipią młodzieńcze emocje i nakręcają coraz to mocniejsze rytmy serca.
Dziewczyna spojrzała na Rudigera i zwróciła się już bezpośrednio do niego.
- Obiecałeś mi, że jak będziemy razem to nie będziesz ryzykował własnym życiem. Że wszystko się zmieni… Ja swojej części umowy dotrzymałam i klepiemy biedę jak każdy w tym powojennym mieście. Jeśli nikt nie ma do zaoferowania sumy wartej ryzyka, powinniśmy być wobec siebie uczciwi - powiedziała drżącym głosem jakby doskonale przeczuwała, że to misja w jedną stronę.

- Nie mamy argumentów ku temu aby zostawić ten artefakt samemu sobie, Cassie. - wytłumaczył Rudiger dziewczynie patrząc na nią ze spokojem. - Jest szansa, że jest ukryty, ale może też być w niepowołanych rękach, które wykorzystają go przeciwko nam. - Schultz zdawał się być oazą spokoju. - Oczekujesz, że zostawię wojaczkę z dnia na dzień? - zapytał wojownik patrząc jej prosto w oczy a przez jego twarz przebiegł ciężki do odgadnienia grymas. - Ciekaw tylko jestem w jaki sposób miałbym wtedy sprawić, że nie będziemy “klepać biedy”… - zastanowił się zabijaka. - O naszych prywatnych sprawach porozmawiamy w cztery oczy, Cass. - Schultz nie chciał kontynuować tematu ich umowy przy obcych ludziach. - Nie potrafię przejść obojętnie obok potrzebujących. Wiedziałaś o tym kiedy spotkaliśmy się w Nuln i nie przeszkadzało ci to do czasu kiedy “ryzykowałem własnym życiem” broniąc ciebie a nie innych…

- Innych też, opatrywałam wtedy twoje rany!
- rozgniewała się młoda jeszcze bardziej - Ale widocznie pamiętasz mnie tylko taką jaka ci pasuje w wyobrażeniach - skwitowała już ciszej bardziej stonowanym głosem. - Ty to byś wszystko za darmo robił najlepiej, nie urodziłeś się by pokutować za zło tego świata.

- Pamiętam to Cassie.
- powiedział wojownik ze spokojem. - Jestem ci wdzięczny i mam nadzieję, że już nigdy nie spotka cię równie przykry obowiązek. - dodał z lekkim uśmiechem. - Nie będziemy się kłócić przy szanownych kapłanach i naszych towarzyszach. - westchnął wojownik.

Cassandra kiwnęła głową na znak zgody. Miała teraz nadzieję, że Święci zaproponują im takie wynagrodzenie, by po powrocie nie musieli już płacić za pokoje w gospodzie, albo przynajmniej, żeby mogła rozsypać monety po podłodzę i pieprzyć się z Schultzem w złocie. Nie to, żeby dwie monety pod plecami i jedna pod dupą, chciała mieć z tego całą wyściełaną podłogę. Dla niej to zadanie to nie była wycieczka po jakiś artefakt, dla niej było to rzucenie się w paszczę chaosu, pójście w las złego losu, gdzie nic nie idzie pomyślnie, a na drodze stoją tylko złe istoty jak upiory, ożywieńcy, bestie, zwierzoludzie, gobliny i wiele więcej gówna, o którym młoda piękność nie miała nawet pojęcia.

Mroku 24-09-2019 11:29

Ranulf wysłuchał wszystkich z cierpliwością i delikatnym uśmiechem zrozumienia rysującym się pod jego siwym wąsem.
- Ojciec Odo jest niejako połączony z tym miejscem w metafizyczny sposób i choć nigdy go nie widział, wie, jak tam dotrzeć. Jest czymś w rodzaju kompasu prowadzącego do artefaktu - powiedział kapłan. - Jest również całkowicie pewien, że ten las to Drakwald.
- Czuję to całym sobą. - Wtrącił Odo łamiącym się głosem.
- Zdajemy sobie sprawę z powagi zadania i jesteśmy skłonni zapłacić wam za poświęcenie. To było w zasadzie oczywiste od momentu, gdy zostaliście tu przyprowadzeni przez akolitę - zapewnił spokojnie Ranulf, patrząc na Erikę. - Za wyprawę do Drakwaldu otrzymacie po czterdzieści koron na głowę, połowa płatna od razu a jeśli wasza misja zakończy się sukcesem i odzyskacie artefakt, dostaniecie kolejne czterdzieści do podziału. W mojej opinii to uczciwa zapłata, biorąc pod uwagę powagę sytuacji.

Po chwili przeniósł wzrok na Cassandrę i Rudigera, którzy w końcu skończyli rozmawiać między sobą.
- Tak, jak szanowny pan Schultz zauważył, komendant polecił was, gdyż ufa, iż jesteście ludźmi, którzy podołają zadaniu odnalezienia artefaktu. Rozumiem panienki obawy, jednak wyprawa do lasu nie obejmuje pozostania któregokolwiek z was w mieście. Odo musi mieć odpowiednią obstawę, a komendant Schutzmann zapewnił mnie, że wyruszycie wszyscy. Jeśli wszystko zostało ustalone i nie macie więcej pytań, o świcie będziemy czekać przed bramami świątyni razem z ojcem Odo. Czas nagli, dlatego wyruszycie z samego rana. A teraz jeden z moich akolitów zabierze was do skarbnika, gdzie odbierzecie zaliczkę. Przygotujcie się do jutrzejszej drogi i bądźcie o czasie.

Ranulf i Odo pożegnali was a siwy kapłan wezwał do siebie jednego z młodych akolitów. Po wyjściu z komnaty, zostaliście zaprowadzeni przez niego do świątynnego skarbca, gdzie wręczono wam na rękę po dwadzieścia koron i odprowadzono do wyjścia. Mogliście teraz udać się na targ miejski, by kupić, co było wam potrzebne przed jutrzejszą wyprawą w mroki Drakwaldu lub po prostu wypocząć w gospodzie. Choć światło dnia oddawało już pola jesiennej szarówce, wciąż mieliście całe popołudnie i wieczór dla siebie.


5 dzień miesiąca Kaldezeit 2522 KI,
Wielkie Księstwo Middenheim i Middenlandu,
Middenheim, Miasto Białego Wilka



Świt nadszedł zimny i ponury, choć na szczęście nie padało. Powietrze było rześkie i ostre, zwiastując nadchodzącą zimę. Odpowiednio wyekwipowani na kilkudniową wyprawę, po wczesnym śniadaniu wyruszyliście do świątyni Ulryka, gdzie na dobrze wykarmionym mule siedział już ojciec Odo gotowy do drogi. Na grzbiecie zwierzęcia wisiała wypełniona po brzegi sakwa, a kapłan uzbrojony był w metalowy kij, który z racji jego ślepoty miał służyć raczej do orientacji w terenie, niż do walki. Towarzyszył mu ojciec Ranulf.
- Droga będzie niebezpieczna, tak samo jak wasza misja, więc niech Ulryk was prowadzi! - powiedział kapłan, błogosławiąc osobno każde z was.

Opuściliście budzące się dopiero do życia miasto a niewidomy kapłan nakazał jechać szlakiem prowadzącym w stronę Schoninghagen. Wkrótce minęliście odbudowujące się po Burzy miasteczko i skierowaliście głównym traktem dalej, mijając popołudniu Malstedt i na rozstajach dróg odbijając w prawo, w stronę Fintel, które zostało niemal zrównane z ziemią i całkowicie opuszczone. Ojciec Odo nie był zbyt rozmowny w czasie podróży, co jakiś czas jedynie wydawał wam polecenia odnośnie wyboru kierunku. Wieczorem, gdy trzeba było rozbić obóz przy drodze, widać było, że im bliżej Drakwaldu byliście, tym twarz kapłana przedstawiała coraz mocniejszy grymas niepokoju, jakby podświadomie z czymś walczył lub czegoś się obawiał. W nocy rzucał się z miejsca na miejsce i krzyczał, wymachując rękoma w powietrzu, co mogło sprowadzić na was tylko kłopoty.


Na szczęście noc minęła bez niespodzianek i koło południa zostawiliście za sobą wypaloną do ziemi wioskę Isenbuttel. Wtedy też Odo dał swym kijem znak, że należy zostawić główny trakt i zjechać w las, co bez sprzeciw uczyniliście. Szary, ponury dzień stał się jeszcze bardziej przytłaczający, gdy wjechaliście między gęste, powyginane drzewa, których korony niemal całkowicie blokowały dostęp światła. Miejsce było ciche i niepokojące.

Podróż wąskim szlakiem leśnym przez dłuższy czas przebiegała bez żadnych problemów. Koło wieczora jednak zza ściany drzew doszedł was paskudny, zwierzęcy ryk i ku wam skoczyło z zarośli kilku uzbrojonych w topory zwierzoludzi. Muł parsknął, zrzucając ojca Odo ze swego grzbietu, jednak wierzchowiec Konrada zachował spokój i ustawił się przodem do zagrożenia. Przyjmując pozycje do walki, z bronią gotową do użycia, szybko zdaliście sobie sprawę, że bojówka gorów składa się z sześciu koziogłowych i lada chwila będą przy was.



Kerm 24-09-2019 20:07

Dzięki, Tabaso :*
 
Ziarnko do ziarnka, grosz do grosza...

Jak się okazało, świątynia nie skąpiła grosza na różne przedsięwzięcia, związane z walką z Chaosem. Co prawda Konrad był pewien, że gdyby zaczęli pracować dla idei, to Ranulf byłby jeszcze bardziej zadowolony, ale przepatrywacz od dawna nauczył się, że "bóg zapłać" nie napełni żołądka, ani też nie zapewni noclegu pod dachem.
Z drugiej strony... miło było mieć pełną sakiewkę, ale złoto nie mogło zapewnić bezpieczeństwa małej grupki i miłą rzeczą by było, gdyby świątynia lub straż miejska użyczyła jeszcze paru zbrojnych i zwiększyła liczebność tych, co mieli strzec bezpieczeństwa ojca Odo.
Najwyraźniej jednak i jedni, i drudzy nie cierpieli na nadmiar wolnych ludzi... albo też kapitan Schutzmann tak wysoko ich cenił...
Oby nie przeceniał...
Zadanie było prawdziwym zaszczytem, ale Konrad nie był pewien, czy zostanie ukończone powodzeniem, a dokładnie - czy oni wyniosą z tego przedsięwzięcia całą skórę. Drakwald zdecydowanie nie był parkiem miejskim, a ilość tych, co do niego wchodzili, była wyższa od liczby tych, co go opuszczali.



Jako że wyruszyć w drogę mieli następnego dnia, pozostawało im jeszcze trochę czasu - na uzupełnienie ekwipunku tudzież na jakieś rozrywki - być może (oby nie) ostatnie w życiu.

- Ciekawe zlecenie, prawda? - zwrócił się cicho do Eriki, gdy opuszczali świątynię.
- Bardzo ciekawe - odparła Erika. - Mam nadzieję, że uda nam się znaleźć ten artefakt i wrócić do Middenheim w jednym kawałku. Trzeba będzie mieć uszy i oczy non stop otwarte, bo to nie będzie wypad na piknik. Ale przynajmniej zarobimy dobrze.
- Dobrze to mało powiedziane
- zażartował Konrad. - Ale masz rację. Zrobimy dobry uczynek, a, na dodatek, zarobimy na tym i to całkiem nieźle. Na co wydasz zaliczkę? - spytał.
- Chcę się przejść na targ i znaleźć jakiś solidniejszy, ciepły płaszcz z kapturem. Zima idzie, poranki są już zimne, więc przyda się coś, co mnie będzie dobrze grzało - odparła. Spodziewała się przy okazji, co za chwilę odpowie jej Konrad odnośnie tego “grzania”.
- Proponowałbym kota. - Konrad uśmiechnął się. - Nie dość, że łapie myszy, to jeszcze pięknie grzeje. Ale... - zadumał się na moment - to raczej nocą, fakt. W dzień lepsze jest płaszcz podbity futrem. Albo kurtka.
- Już myślałam, że mi powiesz, że w takim razie przydałby mi się facet.
- Spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. - Większość mężczyzn by tak odpowiedziała… A co do płaszcza, zdecydowanie podbity futrem, takiego będę szukała. A ty, robisz jakieś zakupy?
- Pieniążki kto ma, ogrzewa się kocykiem, a kto pieniążków nie ma, ogrzewa się chłopczykiem.
- Konrad zacytował fragment znanej żakowskiej piosnki. Żakiem co prawda nigdy nie był, ale to i owo w swoim życiu słyszał. - Może pójdę w twoje ślady i też kupię sobie coś ciepłego.
- Ja znam inny tekst
- powiedziała z uśmiechem. - “Dyszka do dyszki i dzwonią kieliszki. Jak nie macie dyszki, to wszyscy macie suche pyski”. - Zaśmiała się. - Czasami śpiewali to ludzie z kompanii mojego ojca. Nawet jak mieli pieniądze, wtedy nawet bardziej z serca im to szło.
- Dwa łyki mocnego trunku rozgrzewają... na moment
- odpowiedział Konrad. - Ciepła kurtka jest droższa, ale na dłuższą metę zdecydowanie skuteczniejsza. - Nie powiedział, że zanim nadejdą mrozy, muszą najpierw 'zwiedzić' Drakwald. - A w nocy koc lub futro... jeśli nie przewidujesz, że tak powiem, naturalnego pogrzewacza. - Uśmiechnął się lekko. - Czyli powinnaś kupić sobie dwie rzeczy.
- Rozejrzę się więc za płaszczem na zimę i jakimś futrem, w które mogłabym się zawinąć. Koc mam, ale on raczej na niskie temperatury się nie nada
- odparła.- Oprócz tego może jakieś skórzane rękawice. Zresztą, zobaczę, co mi wpadnie w oko, mam trochę złota do wydania. - Uśmiechnęła się lekko.
- Czyli bogata panienka rusza na wielkie zakupy? - zażartował. - Może potrzebna ci eskorta? A nuż ktoś będzie chciał cię napaść... No i może męskie oko przyda się do oceny?
- Chyba bardziej babochłop, niż panienka, jak to mawiam Rudigerowi. Ale spokojnie, nie musisz mnie przekonywać, że jest inaczej, gdyż ja też sobie żartuję
- powiedziała wesoło. - I tak, ochrona na pewno mi się przyda, w końcu jestem taka bezradna i nie umiem sobie sama radzić - dodała ironicznie. - Męskie oko zdecydowanie bardziej mi pomoże przy wyborze płaszcza, więc nie krępuj się, Konradzie, możesz śmiało oceniać. - Posłała mu lekki uśmiech.
- Mam być zabójczo szczery? Hmmm... - Konrad spojrzał uważnie na Erikę. - Do babochłopa sporo ci brakuje. Co prawda aż takim fachowcem nie jestem, ale na moje męskie oko... - Jeszcze raz ją zlustrował. - Kupiłaś sobie kiedyś coś, że tak powiem, kobiecego?
- Tak, wiem, Rudiger też to powtarza, a jak mówiłam, tylko sobie żartuję w ten sposób. A co “kobiecego” masz na myśli? Jakąś suknię?
- Uniosła brew. - Jeśli tak, to nie, nigdy sobie nie kupiłam niczego takiego. Nie wyglądałabym w tym dobrze, bo takie rzeczy do mnie nie pasują.
- A moim zdaniem nie masz racji.
- Konrad pokręcił głową. - Nigdy nie próbowałaś, więc nie wiesz... Może, w ramach zakupów, chociaż coś przymierzysz? A ja to ocenię. Co ty na to?
- Jasne, przymierzę. Tylko płaszcz z kapturem. Żadnych kiecek, gorsetów i innych takich, to nie mój styl
- odparła pewnym tonem. - I nie naciskaj, bo Rudiger może ci powiedzieć, że takie coś działa na mnie odwrotnie do zamierzonego efektu. - Uśmiechnęła się nieco ironicznie. - To tak, jak ja bym ci teraz zaproponowała, żebyś przymierzył… na przykład te takie sukienki w kratę, co noszą górale w północnym Albionie. Nie wiem, jak to się nazywa, ale słyszałam, że dziwnie to wygląda. Nie czułbyś się raczej w tym komfortowo.
- Nie mam zamiaru cię namawiać, skoro nie chcesz.
- Konrad wzruszył ramionami. Nie rozumiał oporu Eriki, ale nie chciał się z nią spierać. W końcu nie była to jego sprawa, w co się tamta ubiera. - Moim zdaniem to kwestia przyzwyczajenia i tyle. I nie będę się z tobą zakładać - ty założysz suknię, a ja - tamto coś. - Uśmiechnął się.
- Możliwe i wcale nie twierdzę, że kiedyś nie zmienię zdania na ten temat. Na razie jednak mój styl życia raczej nie nastraja do paradowania w sukienkach, a w wolnych chwilach nie zamierzam się dla kogoś robić na bóstwo, bo nie ma nikogo takiego w moim otoczeniu, dla kogo chciałabym to robić - odparła, wzruszywszy ramionami.
- Jak zdobędziemy to hrabstwo, to będziesz musiała - zażartował. - To co, idziemy na ten targ? - zmienił temat. - To chyba gdzieś tam... - Wskazał kierunek.
- Zdecydowanie idziemy, bo nam tematy zaczęły w dziwną stronę skręcać - odparła i uniosła rękę do pozostałych. - Idziemy na targowisko, nie czekajcie na nas jakby co, bo gdzieś się możemy zawieruszyć po drodze. Ale do “Psa” jakoś dotrzemy, być może na czworaka. - Zaśmiała się do Cass, Rudiego i Heinricha.
Nie czekając na odpowiedź ruszyli na zakupy.

Tabasa 26-09-2019 18:44

+ Kerm, dziękuję za dialog <3
 
No proszę... mieszkańcy miasta oraz uchodźcy koczujący na ulicach głodowali i umierali, ale świątynia Ulryka potrafiła znaleźć odpowiednio dużo pieniędzy, by wynająć bandę śmiałków do odnalezienia plugawego przedmiotu. Szkoda, że nie poświęcali tych pieniędzy po to, by polepszyć żywot tych najbardziej potrzebujących. Oczywiście Erika nie była ignorantką i wiedziała, że jeśli nie znaleźliby tego artefaktu, to całkiem możliwe, że niebawem nie byłoby komu pomagać, bo Chaos znów by zaatakował. A przy obecnym stanie Imperium, gdy brat skakał bratu do gardła, zadanie miałby ułatwione, żeby nie powiedzieć że dziecinnie proste.
- Pieniądze dajecie dobre, zajmiemy się tą sprawą. - Podsumowała słowa Ranulfa.

Odebrała swoją część zaliczki i ruszyła z pozostałymi na zewnątrz. Mając trochę grosza, zamierzała zajść na targ, by spróbować kupić solidne, skórzane rękawice i płaszcz lub kurtę na zimę, bo pogoda powoli nie rozpieszczała, a jej stary płaszcz był już stary i wytarty, na zimę na pewno się już nie nadawał.


Niedługo później znaleźli się na targu. Ze względu na dość późnawą porę, było luźniej, niż z rana i w południe, co Erice osobiście pasowało, bo w tłumie łatwiej było stracić sakiewkę a przez to ciężej koncentrować na wystawionych przez kupców towarach. Teraz nie musieli przeciskać się między ludźmi, tylko mogli spokojnie skupić się na poszukiwaniach. Niestety, przechadzając się między straganami z Konradem, najemniczka kupiła zaledwie porządne, skórzane rękawice, gdyż nigdzie nie wypatrzyła płaszcza, który byłby tym, czego szukała.
- No, to coś mi się wydaje, że po zakupach - rzuciła, rozglądając się. - Przynajmniej rękawice udało mi się dostać.
- Ostatnio, jak rozmawialiśmy z Cass, doszliśmy do wniosku, że warto by kupić psa. - Było to zdecydowanie nie na temat, ale tak nagle przyszło to Konradowi do głowy. - Może powinniśmy popytać? A nuż nie tu znajdziesz ten płaszcz, na targu, a gdzieś w jakimś stałym kramie?
- Możemy popytać, jeśli chcesz mieć psa, tylko ja nie za bardzo rozumiem, po co nam pies? - Spojrzała na niego. - Umiesz zajmować się zwierzętami?*
- Tak, umiem. Mój konik jakoś jeszcze się trzyma całkiem nieźle. A pies taki wielki, bojowy. Podczas wyprawy mógłby pełnić w nocy wartę - dodał. - Dobry wartownik i ma lepszy słuch i węch, niż ty czy ja.
- Wiadomo. Jeśli takiego szkolonego mielibyśmy kupić, to dobrze, bo zwykły kundel tylko pałętał by nam się pod nogami i więcej by z nim problemu było, niż pożytku - odparła. - Wiesz, ile taki pies bojowy może kosztować?
- Nie mam pojęcia. - Konrad pokręcił głową. - Ale pewnie niemało, bo faktycznie wiejski burek na nic nam się nie przyda.
- No to najpierw się zorientujemy, ile taki wyszkolony pies bojowy może kosztować, a potem pomyślimy. Zgoda? - Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko.
- Najpierw płaszczyk, żeby ci to i owo nie zmarzło - zażartował.
- Moje to i owo czuje się całkiem ciepło dzisiaj, ale dziękuję za troskę - odparła, wciąż się uśmiechając. Dobrze jej się spędzało z nim czas. - No to ruszajmy na poszukiwanie płaszczyka.

Gdy tak przechadzali się między straganami, Erika dostrzegła położony przy targu sklep, na wystawie którego ustawiono jakieś kobiece ubrania. Uchylone drzwi przybytku sugerowały, że właściciel jeszcze nie zamknął interesu.
- Chodź, może tam coś znajdziemy - rzuciła, ale jakoś tak bez przekonania.
- Proszę bardzo. - Konrad przepuścił Erikę przodem. - Coś w końcu znajdziemy, to dość duże miasto - dodał tytułem pocieszenia.
- No właśnie to samo pomyślałam chwilę wcześniej. Że w takim dużym mieście coś musi się trafić. Zobaczymy, może to będzie mój szczęśliwy dzień. - Puściła mu oczko.
- Najwyżej wypytamy kupca. Powinien wiedzieć wszystko o konkurencji - odparł.
- I pewnie dlatego nam nie powie, żeby nikogo z konkurencji nie polecać. - Szturchnęła go lekko łokciem w bok.

Po chwili weszli do środka, a całe długie, nieco wąskie pomieszczenie zastawione było przeróżnymi ciuchami, od tunik, przez spodnie, suknie i płaszcze. To ostatnie najbardziej interesowało kobietę, więc od razu skierowała tam swe kroki. Towarzyszyło jej czujne spojrzenie starszego mężczyzny siedzącego za ladą.
- I co sądzisz? - Erika przeglądała ubrania, ale żaden z płaszczy nie wpadł jej w oko.
- Jak nie spytasz, to się nie dowiesz... - odparł, po czym podszedł do mężczyzny, który obserwował Erikę - albo znał się na kobiecych kształtach, albo pilnował, by niespecjalnie przyodziana klientka nie wyniosła mu czegoś nie zapłaciwszy za towar.
- Czy to wszystko, czym pan dysponuje - spytał - czy gdzieś na zapleczu ma pan coś ciekawszego?
- Na zapleczu mam tylko towar dla klientów, którzy mają pieniądze - odparł mężczyzna, patrząc Konradowi prosto w oczy. - Jak macie powyżej dziesięciu koron, to coś dobrego się dla tej panienki znajdzie. - Skinął na nią głową.
Konrad sięgnął do sakiewki i ułożył na ladzie stosik złotych koron.
- Mamy powyżej dziesięciu koron - powiedział, chociaż słowa te były już całkiem zbędne.
Mężczyzna ożywił się nagle, a na jego pomarszczonej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Kochani moi, zapraszam, zapraszam. Na pewno coś odpowiedniego się znajdzie, jak mówiłem już. - Wstał z taboretu i wskazał dłonią na drzwi na zaplecze.
- Obyś pan nie marnował mojego czasu - rzuciła Erika, po czym spojrzała na Konrada i bezgłośnie, otwierając tylko usta powiedziała: “Popisujesz się!” i puściła mu oczko.
Konrad tylko wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ruszył w stronę zaplecza, po drodze zgarniając złoto. Wolał, by się nim nie "zaopiekował" jakiś przypadkowy klient.

Zaplecze duże nie było, ale suknie, tuniki i płaszcze, które wisiały tam na specjalnie przygotowanych wieszakach od razu rzucały się w oczy swoją jakością. Erika podeszła do niektórych ubrań i dłonią przejechała po tkaninach, z których były uszyte - żaden normalny zjadacz chleba w Middenheim nie mógłby sobie pozwolić stąd nawet na najtańszą koszulę. Najemniczka przejrzała wiszące w rzędzie płaszcze i w końcu zdjęła z wieszaka jeden z nich, który wyglądał bardziej jak kurtka.
- Ten! - powiedziała, szczerząc się do Konrada. - Jak myślisz?
Co prawda już podjęła decyzję, ale skoro to on doprowadził do tego, że znalazła coś dla siebie, postanowiła spytać się z grzeczności.


- Przymierz... Może będą konieczne jakieś przeróbki... Ale poza tym... - Pokiwał głową z uznaniem. - Masz dobry gust.
Erika wrzuciła szybko płaszcz na siebie. Okazało się, że był nawet luźniejszy, niż się spodziewała, co było jej na rękę, biorąc pod uwagę mobilność w walce i to, że zwykle nosiła jeszcze skórzany kaftan. Miał masę kieszeni, a dzięki metalowym sprzączkom mogła zapiąć się pod samą szyję, gdyby było bardzo zimno. Oprócz tego sięgał jej lekko za tyłek, zatem to był kolejny plus, jeśli chodziło o poruszanie się w walce.
- Leży idealnie - odparła, rozciągając ramiona, by sprawdzić szwy. - Ile za taki? - Spojrzała na sprzedawcę.
- Za ten będzie szesnaście koron. Ale materiał jest bardzo dobry, będzie długo panience służyć - odparł mężczyzna. - No i futerko zająca będzie dobrze grzać w czasie zimnych poranków i nocy.
- Szesnaście? Przecież to rozbój w biały dzień. - Erika zmrużyła oczy. - Nie sądzisz, Konradzie?
- Futerko zająca? Serio? - Konrad spojrzał na sprzedawcę. - Dziesięć. No, jedenaście
- Piętnaście. - Sprzedawca spojrzał na Konrada.
- Trzynaście - rzuciła Erika.
- Czternaście i niżej nie zejdę z ceny. Ludzie, to naprawdę świetny materiał, takiego się w Middenlandzie nie robi, sprowadzać musiałem. - Mężczyzna patrzył to na najemniczkę, to na przepatrywacza.
- Aż tak ci się podoba? - Konrad, który na ubrania nigdy nie wydał nawet połowy tej kwoty, miał nieco wątpliwości.
- Trzeba mieć jakieś przyjemności z życia, nie? - Erika wyszczerzyła się do niego. - Sama zarobiłam, więc i sama decyduję, na co wydam. A ten płaszcz jest naprawdę porządny.
- No widzi, panienka, dobre oko ma panienka. Czternaście koron.
- Przypomniał sprzedawca.
Najemniczka parsknęła pod nosem, sięgnęła do swojej pękatej sakiewki, odliczyła pieniądze i wręczyła starszemu mężczyźnie. Ten przyjął pieniądze, jakby były czymś najcenniejszym na świecie.
- Zapakuję, jeśli panienka pozwoli. - odebrał od Eriki płaszcz, zniknął gdzieś i po chwili przyniósł spore, materiałowe zawiniątko, obwiązane parcianym sznurkiem. - Dziękuję i zapraszam ponownie. - Ukłonił się.
- Może jeszcze kiedyś się skuszę - odparła najemniczka, odbierając pakunek.
- Ja mam jeszcze pytania... nie do końca o konkurencję - powiedział Konrad. - Muszę kupić coś dla siebie. Niekoniecznie takie eleganckie. I z pewnością coś dla mężczyzny - dodał. - Może mi pan podać jakiś adres?
- To zależy, o co się rozchodzi - staruszek zmarszczył brwi.
- Kurtka, zimowa, do pół uda. Musi wytrzymać nie tylko zimno, ale i trudy wędrówki po drogach i bezdrożach - wyjaśnił Konrad. - Kaptur też się przyda. A że zna pan wszystkich dobrych kupców w mieście, to może mi pan podać jakiś adres...

Mężczyzna zastanowił się chwilę, marszcząc krzaczaste brwi.
- Niedaleko całkiem macie - powiedział w końcu. - Wyjdziecie z targu od wschodniej strony, pójdziecie prosto i odbijecie na dzielnicę Freiburg. Za szeroką drogą to będzie trzeci sklep od ulicy. Tam jest wszystko dla mężczyzn, nawet można wynająć kobietę, jeśli się ma taką ochotę. - Dziadek wyszczerzył się w żółtozębnym uśmiechu.
Najemniczka spojrzała na Konrada.
- No widzisz, kurtkę kupisz i damę do towarzystwa wynajmiesz, pełny serwis. - Zaśmiała się, szturchając go w bok.
Konrad wydawał się być mniej zachwyconym, ale robił dobrą minę do złej gry.
- Dziękuję bardzo. - Uśmiechnął się mniej szczerze, niż Erika. - Z pewnością trafimy. A ty mi pomożesz wybrać. - Spojrzał na Erikę, z błyskiem w oku.
- Ty mi pomogłeś w targowaniu, to ja ci pomogę w wybiorze kurtki, żaden problem - odparła Erika, patrząc mu w oczy.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. - Skłonił się uprzejmie.
- Jak zawsze, Konradzie. Jak zawsze - odrzekła.
Konrad miał pewne wątpliwości, jeśli chodzi o zakres słowa "zawsze", ale nic nie powiedział.
Podziękował raz jeszcze sprzedawcy i wyszli.

Niedługo później dotarli w podane przez sprzedawcę miejsce, a Konrad dość szybko zdecydował się na kurtkę, w której wyglądał jak Norsmen (co mu nawet najemniczka powiedziała). Porozmawiali jeszcze w drodze do "Kulawego Psa", jednak na miejscu musieli poczekać na pozostałych, gdyż żadne z nich jeszcze nie wróciło. Nie mieli z tym problemu, spędzając czas we własnym towarzystwie. Konrad był spokojnym, do rzeczy człowiekiem i Erice dobrze było w jego towarzystwie. Miała tylko nadzieję, że nie denerwowała go swoim - momentami - nieobyciem i być może zbyt ironicznymi odpowiedziami. Z drugiej strony Konrad zdawał się mieć w sobie nieopisane pokłady cierpliwości, więc może nie było tak źle. Kiedy będzie go musiała o to zapytać.

Wiadomość o ślubie Rudigera i Cass przyjęła z całkowitym zaskoczeniem, ale bardzo się ucieszyła, że wreszcie ci dwoje postanowili sformalizować swój związek. Życzyła im wszystkiego, co najlepsze, gdyż tak właśnie czuła, no i miała nadzieję, że oboje będą ze sobą szczęśliwi aż do końca. Erika wciąż miała zamiar mieć baczenie na Cassie, teraz dodatkowo jednak również na Rudiego, bo Cass nie przeżyłaby, gdyby coś mu się stało. Wieczór spędzili w miłej atmosferze przy zastawionym jadłem i napitkiem stole, ale Erika poszła do siebie dość wcześnie, biorąc pod uwagę, że należało wstać jutro bladym świtem. Wcześniej poprosiła gospodarza o balię gorącej wody i gdy tylko poinformowano ją, że ta czeka w jej pokoju, pożegnała się z wszystkimi i ruszyła szybko, by zażyć przyjemnej kąpieli. Po długim, chłodnym dniu, to było coś, czego potrzebowała.


Spędziła w balii sporo czasu i wyszła z niej dopiero, gdy woda zaczęła stygnąć. Wysuszyła się, siedząc na łóżku tak, jak ją Sigmar stworzył, a potem zamknęła drzwi na klucz i wskoczyła pod ciepły pled. Dochodzące z dołu stłumione hałasy bawiących się gości szybko zaczęły ją usypiać i nim się spostrzegła, oddała się w kojące objęcia Pana Snów.


Wcześnie rano porozciągała się, pobiegała w miejscu i zrobiła kilka pompek, by rozgrzać i rozbudzić zaspane ciało. W pełnym rynsztunku, ze swoim plecakiem na jednym z ramion zeszła na dół, gdzie zjadła lekkie śniadanie po czym ruszyła z pozostałymi do świątyni Ulryka. Miasto o tej porze wyglądało jak wymarłe, co miało w sobie nawet jakiś specyficzny urok. Błogosławieństow od Ranulfa przyjęła z powagą, bo wiedziała, że przy tym zadaniu Biały Wilk powinien spojrzeć na nich przychylnym okiem, by wrócili do Middenheim cali i zdrowi. No i w posiadaniu przeklętego przedmiotu.

Od momentu opuszczenia miasta była całkowicie skoncentrowana na drodze, okolicznych polanach i kurtynie drzew. Cały czas z kuszą gotową do użycia, lustrująca i nasłuchująca otoczenie. Można by nawet powiedzieć, że cały dobry nastrój gdzieś z Eriki uleciał, jednak to nie była prawda. Profesjonalizm nakazywał odpowiednie zachowanie, zwłaszcza, gdy za chwilę mogło z krzaków wyskoczyć coś, co będzie chciało odrąbać ich głowy i złożyć w ofierze plugawym bożkom Chaosu. Co jakiś czas zerkała na ojca Odo, który zaczął zachowywać się jeszcze dziwniej, niż wcześniej, gdy wjechali do Drakwaldu. Nocami trzeba go było uciszać i przytrzymywać, gdyż zdawało się, jakby toczyła go jakaś choroba umysłowa. Kto wie, może tak właśnie było, skoro był podatny na wizje tego artefaktu?

Kłopoty w końcu się pojawiły, choć Erika nawet trochę się zdziwiła, że tak późno. Sześciu zwierzoludzi przeciwko czterem ludziom, którzy coś z bronią potrafią zrobić, nastolatce nie mającej żadnego doświadczenia bojowego i ślepemu kapłanowi, który przed chwilą walnął zadkiem o ziemię. Idealnie...
- Cass, trzymaj się z dala od walki, spróbuj uspokoić tego osła i sprawdź, co z Odo! - Krzyknęła do dziewczyny. Nie miała zamiaru jej rozkazywać, po prostu to było najlepsze, co mogła obecnie zrobić i pewnie sama zdawała sobie z tego sprawę.

Erika natomiast poderwała kuszę i wycelowała w zbliżającego się chaośnika, a potem nacisnęła spust. Niemal natychmiast odrzuciła broń zasięgową, łapiąc za miecz i zarzucając tarczę na ramię. W ten sposób zamierzała walczyć już do końca starcia, przyjmując ewentualne ciosy na osłonę, bądź ich unikając. Ustawiała się tak, by mieć wgląd na to, co dzieje się z Cassandrą i ojcem Odo. Ona była dla niej jak młodsza siostra, a bez niego nie odnajdą artefaktu. Dlatego oboje musieli przeżyć.

Kerm 27-09-2019 13:43

- Jaki miły człowiek - powiedział Konrad, gdy znaleźli się na dworze. - Nie dość, że powiedział, gdzie mogę kupić kurtkę, to przedstawił ofertę znacznie bardziej... uniwersalną - dodał.
- Tak, przynajmniej będziesz wiedział, gdzie iść, gdy będziesz potrzebował kobiecego ciepła - odparła Erika.
- Taaaa... Ale na razie wystarcza mi ciepły koc - odpowiedział. - A w krytycznej sytuacji pożyczę sobie połowę twojego płaszczyka. Nie sądzę, bym tam znalazł kogoś, kto by chciał ruszyć na zimowy szlak.
- Z pewnością nie, ale płaszcza nie oddam. Nawet połowy. Poza tym, za mały jest na ciebie - odparła z uśmiechem.
- I to jest ta, co powiedziała, że zawsze mogę na nią liczyć... - Konrad westchnął z udawanym smutkiem. - Ech, kobiety...
- Nie brałam pod uwagę płaszcza, tylko inne rzeczy. Na przykład, że możesz liczyć na mnie w walce. - Uśmiechnęła się.

Konrad był człowiekiem lasu i wśród wysokich drzew czuł się i orientował znacznie lepiej, niż wśród równie wysokich miejskich budowli. Ale to nie znaczyło, że - mając odpowiednie wskazówki - nie potrafił dotrzeć do celu. Co prawda raz spytał o drogę, ale raczej po to tylko, by się upewnić, czy jakimś cudem nie zabłądzili.
- To chyba tam… - powiedział, odliczając do trzech.
- Na to wychodzi. - Erika zmarszczyła brwi i wskazała ręką kierunek. - Za tobą, drogi towarzyszu.
- Tak jest.... - W odpowiedzi Konrada brzmiał średni entuzjazm. Aż tak nowym zakupem zainteresowany nie był, bo do zimy i mrozów został jeszcze kawałek czasu, ale skoro już tu byli, to mógł się zapoznać z ofertą.

Witryna sklepowa ukazywała drewnianą kukłę wyrzeźbioną na modłę człowieka, która ubrana była w męskie rzeczy, zatem znaleźli się w dobrym miejscu. Konrad podszedł do drzwi, otworzył, a potem odsunął się nieco, by przepuścić Erikę. Wnętrze nie różniło się zbytnio od sklepu, w którym byli jeszcze niedawno z najemniczką - ot, wszędzie półki z rzeczami dla mężczyzn. Buty, koszule, tuniki, kubraki, kurtki i płaszcze. Nawet stojak z kapeluszami się znalazł.
- Za chwilę zamykamy, proszę się pospieszyć - powiedział słusznej wagi sprzedawca oparty o blat lady..
- Nie zajmiemy panu dużo czasu, przyjaciel szuka dla siebie kurty na zimę - powiedziała Erika,
- Kurtki i płaszcze tam - Wskazał serdelkowatym palcem. - Jakby szanowny pan potrzebował damę do towarzystwa, to też mogę coś polecić.
- Damę do towarzystwa już ma
- odparła Erika. - Wy co najwyżej dziwkę mu możecie załatwić.
- Nie ma co się obruszać, służymy przeróżnym asortymentem - odparł sprzedawca.
- Nie wątpię - odburknęła najemniczka i spojrzała na Konrada. - Poszukajmy ci tej kurtki, zanim przyjdzie ci do głowy, żeby skorzystać z innej oferty tego grubasa. - Zażartowała, uśmiechając się lekko.
- On nie jest w moim typie - odparł Konrad. Na tyle cicho, by sprzedawca nie musiał go usłyszeć. - Chwilowo ograniczę się do kurtki - powiedział głośniej, podchodząc do wieszaków z zimowymi okryciami. - A jakie są ceny tych... innych usług? - zainteresował się.
- Zależy od panienki, którą chcesz pan wynająć i tego, co z nią będziesz chciał robić - odparł leniwie sprzedawca. - Od dwóch srebrnych w górę, plus jakieś dodatki w zależności od fantazji.
- Czyżby ta wiedza miała ci się kiedyś przydać, Konradzie? - Erika uśmiechnęła się dosyć ironicznie.
- [i]Lepiej wiedzieć więcej, niż mniej[/] - odparł, starając się utrzymać poważny ton. - A nuż się trafi ktoś z kulinarnym talentem...
- Jestem pewna, że jajkami i kiełbasą każda z nich potrafi się odpowiednio zająć.Tylko nie wiem, czy konkretnie o to ci chodzi. - Kraus puściła mu oczko, żartując sobie.
- Wspomniany talent nie powinien się ograniczać do tego jedynie. - Konrad zdawał się nie zwracać uwagi na ironię, brzmiącą w głosie dziewczyny. Podszedł do wieszaków i zaczął oglądać kurtki. Znaczna część wyglądała na eleganckie, ale jemu nie zależało aż tak na wyglądzie. Kurtka miała grzać i nie rzucać się w oczy ani w lesie, ani w tłumie.
- Co powiesz na tę? - Ściągnął jedną z wieszaka.
- Wygląda świetnie - powiedziała Erika. - Przymierz, czy dobrze leży.
https://i.imgur.com/KntbGMa.png
Konrad spełnił prośbę dziewczyny. Założył i zapiął kurtkę, a potem pozwolił obejrzeć się ze wszystkich stron.
- I jak? - spytał.
- Idealnie, teraz będą cię mylić z Norsmenem - odparła, szczerząc się do niego. - Bierzemy tę kurtkę.
- Chwila, chwila... nie znamy jeszcze ceny. - spojrzał na sprzedawcę.
- Ta za dziesięć Karli pójdzie - powiedział grubas. - Nie spuszczam z ceny, więc się nie targujcie.
-Dziesięć? To chyba w cenę jest wliczona panienka, co zaniesie kurtkę i wieczorem osłodzi wydatek swą obecnością - stwierdził Konrad.
- W cenę wliczona jest tylko kurtka - odrzekł spokojnie sprzedawca. - Bierzesz pan, czy nie? Bo zamykać muszę zaraz.
Konrad spojrzał na Erikę,która wzruszyła tylko ramionami.
- Jak dycha, to dycha - odparła. - Myślę, że lepszej w podobnej cenie nie znajdziesz, a ta jest świetna. No ale twoje pieniądze, twój wybór.
Konrad skrzywił się odrobinę, ale wyłożył na stół żądaną kwotę.
- Dziękuję, kurtka należy do pana. - Sprzedawca, uśmiechając się szeroko zgarnął wszystkie monety z blatu. - A teraz zamykam, do widzenia państwu.
- Do widzenia - pożegnała się Erika, po czym wyszli z Konradem na chłodne popołudnie. - Widziałam, że się krzywisz przy płaceniu. Za dużo, czy za licha jakość jak na takie pieniądze?
- Gdyby mój braciszek zobaczył, ile złota wydałem na jedną kurteczkę, to by padł trupem. - Konrad uśmiechnął się ponuro. - Gdybym był za bardzo zadowolony, to biedny sprzedawca by sobie nie darował, że nie podniósł ceny. I zrobiłby to przy najbliższej okazji.
- Pewnie tak. A co do braciszka, na jego szczęście nie ma go z nami, więc nie musisz sobie niczego wyrzucać. Raz się żyje, tak? Ja też wydałam masę pieniędzy na płaszcz, ale po to zarabiamy i narażamy swoje życie, żeby coś z tego życia mieć. Na własne hrabstwo jeszcze zapracujemy, możesz być pewien. - Uśmiechnęła się.
- Lepiej wydać złoto na coś porządnego, niż je przepić czy przepuścić na chętne acz kosztowne panienki?
- Idealne podsumowanie dzisiejszych zakupów - rzuciła wesoło Erika. - A teraz wracajmy już do gospody, ciekawa jestem, czy zastaniemy tam pozostałych, czy też postanowili roztrwonić trochę pieniędzy.
- I będziesz się mogła pochwalić zakupem - uśmiechnął się Konrad. - Chodźmy.

A w karczmie czekała na nich prawdziwa niespodzianka.

To, że Cass i Rudi mają się ku sobie, było jasne dla każdego, kto miał oczy.i potrafił z nich korzystać. No ale ślub?
Przeciwko ślubom jako takim Konrad nic nie miał i rozumiał, że co poniektórzy potrzebują odrobiny formalności (która i tak nic nie zmieniała i niewiele znaczyła, bo nie chroniła przed zdradą czy rozstaniem), ale to, że na ślub nie zostali zaproszeni, podobało mu się znacznie mniej. Nawet jeśli decyzja była niespodziewana, to co szkodziło poczekać godzinę czy dwie? No ale skoro nie chcieli...
Nie dostaną prezentów i tyle.

Wieczór był miły i przyjemny, ale Konrad wnet poszedł w ślady Eryki. Co prawda weselne przyjęcie powinno trwać do samego rana, ale prawdą było też, że przed wyruszeniem w drogę należało odpowiednio odpocząć. No i trzeba było dać nowożeńcom szansę, by się sobą nacieszyli.
Szybka kąpiel, a potem Konrad poszedł spać.


Podróż byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie wszechobecne ślady najazdu hord Chaosu, których przedstawiciele skupiali się na niszczeniu wszystkiego, co napotkali. Oczywiście Konrad z takimi przejawami działalności spotykał się wcześniej nieraz, ale to nie znaczyło, że mu takie widoki spowszedniały i zobojętniały.
Na dodatek każdy spalony dom przypominał o tym, że nie wszyscy uczestnicy walk powrócili do domu, a niedobitki najeźdźców można spotkać wszędzie. Las, Drakwald, również dostosował się do swej ponurej reputacji i wyraźnie dawał do zrozumienia wędrowcom, że są w tym miejscu intruzami.
Rozsądni ludzie trzymaliby się z dala od tego miejsca, a ci, co już tu trafili, musieli mieć oczy dokoła głowy. Na dodatek szeroko otwarte.

Ale ostrożność na niewiele się nie przyda, gdy niebezpieczeństwo samo wyskoczy zza krzewów, przybierając postać sześciu gorów. Tyle tylko, że człowiek ma szansę w miarę szybko zareagować i stanąć do walki, a nie dać się zarżnąć jak bezbronna owieczka.
Konrad strzelił do najbliższego przeciwnika, a potem zeskoczył z siodła, chwytając tarczę i miecz. Sadza była dobrze ułożoną i niestrachliwą klaczą, ale do walki nikt jej nie szkolił, więc lepiej było walczyć stojąc twardo na ziemi.

Nami 29-09-2019 19:30

Po opuszczeniu Świątyni Ulryka, emocje Cassandry zdążyły opaść i się unormować. Początkowo była cicha, trzymała ręce pod ciepłym płaszczem jakby nie chcąc pozwolić Rudigerowi na jakikolwiek dotyk bądź zbliżenie. Przez ten czas Erika zamieniła parę zdań z Konradem i udali się na targ, informując, że wieczorem spotkają się razem tam gdzie zawsze; czyli w gospodzie. Kruczowłosa piękność przytaknęła bez słowa, a jej postawa jakby zelżała, stała się bardziej otwarta i chętna do rozmowy, spokojna. Bez żadnych już nerwów porozmawiała ze swoim wojownikiem na poważnie, wyznając mu swoje obawy, ale i przyznając po części rację, że bez podjęcia ryzyka tak naprawdę nigdy nie będą mogli pozwolić sobie na wymarzone życie. Mimo to Cassandra odczuwała ogromny strach i nie mogła tego przemilczeć, wyznając Schultzowi wszystkie swoje lęki, obawy oraz nadzieje. Z nieznanego powodu dziewczyna miała wrażenie, że jeśli tylko stworzą jedność i oddadzą się woli bożej w tymże kontekście, to razem przebrną i przetrwają najtrudniejsze chwile, wraz ze wsparciem Sigmara oraz wiary, zaufania i nierozłączności. Stworzą siłę dwóch osób w jednym ciele, a bogowie widząc ich wartość i oddanie, wspomóc się będą starać, albo Morr wezwie ich do swych ogrodów razem, nigdy osobno. Taka wizja była dla Cassandry jedyną słuszną i nie chciała, aby kiedykolwiek było inaczej. Bez błogosławieństwa miała jednak złe przeczucia, że to wszystko skończy się dla ich miłości ogromną klęską, bólem i rozpaczą. Na szczęście Rudiger wsparł ukochaną i z radością zgodził się, aby połączyli się węzłem małżeńskim. Zdawał się być pozytywnie zaskoczony tym nagłym pomysłem.


Ceremonia ślubna kosztowała ich niemałe pieniądze, ale w tej sytuacji nie miało to dla Cassandry żadnego znaczenia. Owszem, uwielbiała wydawać głównie na siebie, na piękne suknie i biżuterię wysadzaną mieniącymi się kamieniami, ale w tej chwili pragnęła czegoś zupełnie innego. Było to dla niej bardzo ważne, zupełnie jakby miało wpłynąć na ukojenie roztrzęsionej duszy i choć nigdy nie była przesadnie religijna, tak zupełnie niedawno poczuła silną potrzebę zmiany. Wiele rozmyślała nad swoim życiem, nad tym co ją spotkało, co przeżyła i skąd otrzymywała pomoc. Zrozumiała też, że ścieżka jaką podążyła, niekoniecznie była jej narzucona, to nie była wola boska, a jej własny wybór. Cieszyła się, że jej życie uległo zmianie, że nie musiała już dzielić swojego ciała między setkami mężczyzn, pozwalając każdemu, aby traktował ją jak swoją własność i robił co chciał. Być może Rudiger stanął na jej drodze całkiem nieprzypadkowo, bo przecież ich spotkanie zmieniło sposób bycia obojga, sprawiło, że stali się lepsi, że chcieli tacy być. Mogąc nazywać siebie Cassandrą Schultz wspomniała Wiktora, który okazał się być nitką, dzięki której doszli do kłębka. Była szczęśliwa i nie potrafiła tego ukrywać. Nie potrzebowała żadnej białej sukni, bo nie było nawet dziewictwa, które można by podkreślić barwą czystości. Nie musiała mieć też potem przyjęcia, żadnej uroczystości, prezentów. Nie miała też bliskich, którym mogłaby się pochwalić. Został więc im wieczór w gospodzie, z Eriką, Rudigerem i pyszną kolacją.

Kiedy Cassandra i Rudiger pojawili się w “Kulawym Psie”, szli razem za rękę niemal jak zawsze ostatnimi dniami. Dziewczyna z szerokim uśmiechem wymalowanym na ładnej buzi machnęła krótko siedzącym przy stoliku towarzyszom i wraz z Schultzem podeszli do szynkwasu. Porozmawiali z Gospodarzem, który uścisnął mężczyźnie dłoń, a Cassandre ucałował łaskocząc delikatną skórę wąsem. Cała trójka spojrzała po sobie śmiejąc się krótko i cicho.

Po niedługiej rozmowie podeszli do wspólnego stolika i stanęli naprzeciwko swoich znajomych. Chwila ciszy i niepewności jaka zapadła, sprawiła, że Erika uniosła brew jakby nie wiedząc, co oni robią, stojąc tak jak kije, zamiast się dosiąść. W końcu jednak Cassandra i Rudiger po krótkiej wymianie spojrzeń i uśmiechów, unieśli po jednej swojej dłoni, ukazując błyskotkę w postaci obrączki wsuniętej na palec.

- Od dziś jesteśmy małżeństwem - powiedziała w końcu dziewczyna, nie kryjąc swojego szczęścia, które nadawało jej ślicznej buzi uśmiechu i promienności. Schultz również się uśmiechał od drzwi promieniując pozytywną energią.

Konrad, po chwili potrzebnej na otrząśnięcie się z zaskoczenia, zerwał się na równe nogi.
- Gratulacje, pani Schultz - powiedział, podchodząc do Cass, po czym ucałował ją w oba policzki. - Dużo szczęścia - dodał.
Rudigera nie obcałowywał. Uścisnął mu tylko rękę.
- Gratulacje, szczęściarzu! - powiedział. - Dbaj o nią - dodał ciszej.

Erika była nie mniej zaskoczona, co Konrad. Uniosła obie brwi wysoko, przez chwilę nie wiedząc, co odpowiedzieć.
- No, to przynajmniej problem spania mamy rozwiązany - rzuciła, śmiejąc się głośno. Również wstała i podeszła do pary młodej, najpierw uściskała mocno Cass a potem Rudigera. - Niech wam się wiedzie na nowej drodze. Tak, jak Konrad mówi, dbaj o nią, teraz to najcenniejsze, co masz w życiu. - Uśmiechnęła się i wróciła na swoje miejsce.

Rudiger nadal był ubrany w elegancki strój założony co prawda na inną, zdecydowanie mniej przyjemną, okazję, ale bardziej pasujący do szczęścia weselnego. Wojownik wyglądał na nieznacznie mniejszego niż w swojej skórzanej zbroi, a efekt ten potęgowało rozluźnienie ciała. Mężczyzna uniósł rękę, a do stolika grupy podszedł gospodarz z szerokim uśmiechem stawiając na nim dwie litrowe butelki wina.

- Podać coś jeszcze? - zapytał spoglądając na zabijakę.

- Proszę sytą strawę dla naszej piątki. - odparł wojownik. - Mogą być pieczone ziemniaki, omlet z grzybami, ogórki beczkowe i jakieś pieczone mięso. Niech będzie różnorodnie. - dodał po chwili zastanowienia rzezimieszek odsuwając krzesło Cassandry i przysuwając je delikatnie do stolika kiedy nastolatka usiadła. Po chwili mężczyzna usiadł obok małżonki po czym chwycił kielichy i nalał wszystkim czerwonego, cierpkiego wina.

- Ja z przyjemnością wypiję za wasze szczęście, ale dzisiaj tylko symbolicznie. Jutro musimy wstawać z samego rana
- powiedziała Erika, biorąc łyk wina. - Raz jeszcze wszystkiego, co najlepsze. Planowaliście to już wcześniej, czy wszystko wyszło tak… spontanicznie?

- Dziękuję wam. - powiedział Rudiger z uśmiechem po chwili spoglądając na Cassie, która również podziękowała cicho, nie zdejmując z twarzy uśmiechu. - W zasadzie sam pomysł na ceremonię w dniu dzisiejszym pojawił się nagle. Po wyjściu ze świątyni Pana Wilków i Zimy rozmawialiśmy i wyszło to zupełnie spontanicznie. Moje uczucie jednak nie pojawiło się znienacka, bo kocham Cass od tygodni. Po prostu nigdy w życiu tak się nie czułem i nawet nie potrafiłem tego nazwać. - Wojownik był pewny siebie, ale wyznanie, na które się zdobył przed kompanami spowodowało, że zatrzymał się i westchnął. - Bez wsparcia mojej kochanej żony bym się długo nie zdecydował, bo wiadomo, że zawsze się chce odpowiedniej chwili na oświadczyny, później przygotowania hucznej zabawy i przystrojenia świątyni na ceremoniał… Najważniejsze jednak, że jesteśmy razem. Będę o nią dbał jak o nic w życiu. - dodał Schultz trzymając kielich w jednej ręce, a drugą dłonią ściskając drobną, delikatną dłoń dziewczyny.

- Jutro czeka nas początek czegoś ciężkiego - dodała na początek do siebie Cassandra.
- Chciałam wyruszyć i wrócić razem, wraz z błogosławieństwem od bogów i cieszę się, że Rudiger też tego chciał - objęła szczupłą dłonią kieliszek wina i spojrzała na Erikę.
- Wybacz to zamieszanie z pokojami i wspólnym spaniem. Nie wiedziałam, że tak to wyjdzie. Nie było to w planach, bo gdyby było, bawilibyśmy się o wiele bardziej hucznie. Na dziś dzień jednak stawiamy wino i kolację - uniosła wypolerowane przez gospodarza szkło, napełnione klarownym karmazynowym płynem, w geście toastu - Abyśmy żyli jak najdłużej. Wszyscy. I aby zawarty dziś związek pozostał zawsze pełen szczerych uczuć, wiary i wsparcia. Zdrowie nas wszystkich. - ucałowała krótko męża w usta, posyłając mu jak i innym ciepły uśmiech, po czym zwieńczyła toast upiciem łyka wina, ze szklanego kieliszka.
- Czuję mniejszy niepokój wiedząc, że wkroczymy jutro do Drakwaldu jako mąż i żona. W ten sposób bez względu na wszystko zawsze będziemy jednością. Dodaje to więcej optymizmu, którego mi brakowało - dokończyła mrużąc radośnie oczy. Trzymając Schultza za rękę, nie czuła już tyle lęku przed jutrem.

Erika spojrzała na Cassie z uśmiechem.
- Nie ma czego wybaczać, dobrze, że w końcu jesteście razem i to formalnie, więc problem pokoju sam się rozwiązał, jak już mówiłam. A co do jutra, to prawda, dlatego korzystajmy z tego czasu, który mamy, żeby nie myśleć o złych rzeczach, które mogą się przydarzyć w ciągu kilku następnych dni, tylko skupmy się na radosnych momentach. Wasze zdrowie. - Najemniczka uniosła kubek w toaście i upiła z niego nieco.

- Poradzimy sobie cokolwiek by w tej kniei na nas czekało. - powiedział pewnie Schultz po chwili pijąc do toastu najemniczki. - Już tam byliśmy i przeszlibyśmy bez strat gdyby starsza kobieta z jakiegoś powodu nie oddaliła się nocą od obozowiska. - dodał Rudiger po chwili zastanowienia. - W każdym lesie nocą wyobraźnia może nam podsuwać mroczne wizje, ale dowody mamy póki co na żerowanie w tamtej okolicy tylko goblinów i zwierzoludzi. - Schultz uśmiechnął się. - Ja jestem o nasz los spokojny. Dość o misji. - dodał rzezimieszek kiwając głową. - Gdzie wy żeście we dwójkę byli od razu po cmentarzu? - zapytał wojownik patrząc na Erikę i Webera. - Konrad nie mógł usiedzieć w niepewności i szukaliście bez nas dodatkowej roboty? - zaśmiał się krótko Rudiger.

- Byliśmy na targu, roztrwonić trochę ciężko zarobionych pieniędzy - odparła Erika. - Udało nam się dostać to, czego szukaliśmy, a przy okazji miło spędziliśmy czas, prawda, Konradzie? - Uśmiechnęła się lekko do przepatrywacza.

- Czyli każdy z nas chyba wydał znaczną sumę na przyjemności - zaśmiała się Cassandra, mrużąc przy tym oczy i chwilę po tym gospodarz osobiście przyniósł do ich stolika ładnie przystrojone półmiski z zamówioną strawą. Widać było, że starał się, aby choć odrobinę wyglądało to i pachniało lepiej, niż na co dzień. Był bardzo uprzejmy, a odchodząc życzył wszystkim smacznego, nie zajmując więcej czasu swoją osobą.




Cassandra odniosła wrażenie, że innym nie odpowiada towarzystwo młodej pary, dwóch zakochanych ludzi, od których umizgów pewnie czują już niesmak. Wcale się jednak tym nie przejęła. Próbowała wraz z mężem ciągnąć rozmowę i nawet szła ona gładko i płynnie, bez zbędnych niezręczności. Jedli, żartowi, starali się rozluźnić i choć trochę dobrze bawić podczas kolacji, umilając czas rozmową o wszystkim i o niczym, omijając szerokim łukiem jutrzejszy poranek.

Świeżo upieczeni małżonkowie byli szczęśliwy tego wieczoru i nie mieli zamiaru pozwolić komukolwiek go zepsuć. Po zjedzeniu kolacji, przyjemnej rozmowie i spędzonym miło czasie wśród towarzyszy, Rudiger wstał i skłonił się z gracją, zapraszając Cassandrę do tańca. Dziewczyna bez wahania przyjęła jego dłoń i z szerokim uśmiechem na ustach podniosła się z krzesła wychodząc z mężem na parkiet, którym był kawałek pustej przestrzeni otoczony stolikami. W tym czasie Erika z Konradem i tak zbierali się już do spania, tłumacząc się nadchodzącym, trudnym dniem, do którego chcieli się przygotować. Schultzowie pożegnali więc kompanów, pozostając w głównej sali jeszcze przez jakiś czas, ciesząc się swoim towarzystwem i chłonąc z tej chwili ile tylko się dało. Cassandra kołysała zgrabnie biodrami w rytm spokojnej melodii płynącej ze strun grajka i przytuliła buzię do ramienia mężczyzny, zanurzając swoje myśli w marzeniach i delektując się chwilą przyjemnego spokoju.


Wieczór poślubny
Cassandra & Rudiger Schultz


Rudiger Schultz manewrując z młodą i roześmianą żoną trzymaną na rękach, udał się po drewnianych schodach na górę. Jego krokom towarzyszyły okrzyki mężczyzn i kobiet z głównej sali, którym najwyraźniej podpasował klimat zaślubin i postanowili pogratulować młodym oklaskami, gwizdami i rzucanymi w ich stronę słowami, zachęcającymi do skonsumowania zawartego związku; często w niewybredny sposób. Cass mimo wszystko nie mogła się powstrzymać od śmiechu, będąc wyraźnie rozbawiona lekko chwiejnym, choć wciąż trzeźwym, krokom Zabijaki, który starał się wnieść ją jak księżniczkę i odstawić dopiero w pokoju, który przedtem dziewczyna zajmowała z Eriką. Najwięcej zabawy mieli jednak z otworzeniem zamku, gdyż uparty Rudiger nawet na chwilę nie chciał odstawić Cassandry na ziemię, przyjmując jako wyzwanie otworzenie drzwi z jednoczesnym wciąż trzymaniem jej w objęciach. Po tym jak go nawyzywała od wariatów i czubków, jego determinacja jedynie wzrosła i parominutowa gimnastyka zakończyła się w końcu sukcesem. Drzwi ustąpiły z lekkim zgrzytem, wpuszczając do środka lekkie światło z korytarza. Mężczyzna przekroczył próg z dumą i dopiero wtedy odstawił dziewczynę na stabilne podłoże. Cassie najwyraźniej wciąż była rozbawiona całym dniem poczynając od popołudnia, gdyż uśmiech nie schodził jej z twarzy ani na chwilę. Rudiger czuł, że uczynił z niej najszczęśliwszą kobietę. Jej uśmiech sprawiał, że sam czuł się o wiele lepiej. Kiedy Cassandra zaczęła pomału rozwiązywać tasiemki i odpinać haftki, Schultz zapalił dwie świeczki w pokoju, po czym zamknął drzwi na klucz.


W pomieszczeniu zrobiło się przytulnie i cicho. Dało się słyszeć jedynie oddechy dwóch osób, niemal bezgłośnie roztapiający się wosk i dźwięk ściąganego przez kobietę gorsetu.
Cassandra mogłaby przysiąc, że jest idealnie i czuje się świetnie, jak jeszcze nigdy dotąd. Wszystko, co się wydarzyło przez ostatnie kilka godzin, było dla niej jak sen, nie mogła uwierzyć, a zarazem nie potrafiła przestać się cieszyć. Nie było przyjęcia, mnóstwa gości, prezentów, ani ogromnej uroczystości ślubnej. Byli sami w wielkiej świątyni, potem niemal sami przy kolacji w jakiejś przeciętnej gospodzie, aplauz bili im podpici goście i napaleni, urżnięci w pień chłopi, a dodatkiem wystawnej kolacji były kiszone ogórki. W dodatku w pokoju mieli do dyspozycji dwa osobne, niezbyt miękkie ani wygodne łóżka, a z puchowych poduch wychodziły pióra. Teraz byli tylko we dwoje, w tej małej izbie, gdzie tliły się dwie świeczki, a w pokojach obok spali goście przybytku, w którym pomieszkiwali. Nic z tego nie brzmiało jak opowieść z pięknej baśni, a mimo to Cassandra czuła się, jakby była główną postacią, której życie toczy się po ścieżce usłanej różami, czasami kolce dadzą o sobie znać, ale i tak wszystko skończy się “Happy End’em”.

Kobieta poczuła jak ciepły oddech łaskocze skórę jej karku. Momentalnie przeszły ją dreszcze, a meszek włosków na rękach naprężył się wśród gęsiej skórki. Drgnęła lekko, gdy poczuła lekki pocałunek z boku szyi, a kiedy szorstka dłoń zsunęła kawałek materiału sukienki z jej ramienia, dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Rudiger stał tuż za jej plecami, przewyższając wzrostem o dobre dziesięć cali. Jedna z jego dłoni otoczyła ją w talii, przyciskając filigranowe ciało do siebie, druga zaś niespiesznie zsuwała suknię wpierw z jednego ramienia, które to obdarował subtelnym muśnięciem warg, obcałowując delikatną, kobiecą skórę w okolicy obręczy barkowej. Zasypywał ją drobnymi pocałunkami, czując jak jej drobne ciało napręża się, a oddech przyspiesza. Choć nic nie powiedziała, tym razem i tak nie chciał się powstrzymywać, a kiedy jej miękkie pośladki otarły się o jego uda, był przekonany, że i ona tego nie chce.



Wojownik mimo twardego usposobienia i szorstkich dłoni, był dla kobiety czuły i delikatny. Nie spieszył się, krok po kroku zsuwając karmazynową sukienkę z jednego jej ramienia, które obcałował, a potem drugiego, składając lekkie pocałunki na jej nieskazitelnie aksamitnej skórze. Kiedy czuł, jak jej drobne ciało się napręża, a z ust wydobywa ciche jęknięcie, skupiał się głównie na całowaniu punktów na skórze, które sprawiły jej przyjemność. Przyciskając jedną ręką do siebie, nie pozwolił jej się odwrócić przodem, skupiając całą swoją uwagę wyłącznie na ukochanej.
Cassandra bardzo szybko poczuła nagłe uderzenie gorąca, zrobiło jej się przyjemnie, a szybszy rytm bijącego serca potwierdzał to wszystko. Miłe mrowienie przeszło przez jej podbrzusze i zatrzymało się niżej. W odruchu zacisnęła uda, a jej biodra mimowolnie zaczęły się kołysać. Ocierając się pośladkami o jego biodra, poczuła jak w mężczyźnie narasta podniecenie, którego nie jest w stanie kontrolować. Jego twarda męskość naciskała na na nią od tyłu, jakby chciała przebić się przez warstwy materiału i poczuć jej ciepłe, kobiece wnętrze. Kiedy suknia wraz z halką wylądowały u jej małych stóp, obnażając tym samym zgrabne ciało, Cassandra poczuła jak dłoń wojownika otacza jej jędrną pierś, a palce zaczynają masować twardniejący sutek. W tym momencie kobieta zapragnęła, aby wszedł w nią jak najszybciej, wbijając się silnym ruchem mocno i głęboko.

Rudiger nie pozwolił jej się odwrócić i zdominować sytuacji mimo iż napięcie narastało w nim do granic możliwości i najchętniej zrobiłby to, czego pragnęła. W jego głowie była jednak myśl, że chce jej dać znacznie więcej. Pragnął delektować się jej alabastrową skórą, słodkim zapachem, miękkimi włosami i uroczym pojękiwaniem. Chciał aby tej nocy poczuła się wyjątkowa, żeby nie przypominała ani jednej z nocy, którą musiała poświęcić na zarobek. Cassandra była dla niego ważna, dlatego mimo iż pragnął kochać się z nią niecierpliwie, nie zaprzestawał drobnych pieszczot. Dotykanie tak ślicznej i delikatnej kobiety potraktował jak sztukę najwyższej wagi. Masował jej piersi i całował szyję, głaskał po brzuchu zataczając prowokacyjnie koła w okolicy pępka i podbrzusza. Kiedy odchyliła głowę patrząc na niego zmrużonymi oczami z pożądaniem, pocałował jej usta z początku delikatnie muskając, by w końcu językiem dotknąć jej warg. Te rozwarły się pozwalając wsunąć się do środka i pogłębić pocałunek. Przez dłuższą chwilę kosztował jej namiętnego zaangażowania, nie zaprzestając wciąż pieszcząc rękami kruchego ciała, aż w końcu uległ i pozwolił, aby Cassandra stanęła do niego przodem.

Dziewczyna pojękiwała gardłowo oddając całą swoją namiętność w pocałunku. Chwyciła dłońmi jego policzki, potem wsunęła palce we włosy i przyciągnęła jego głowę jeszcze mocniej do siebie. Dyskretnie wydobyła stopy z otaczającej je sukienki i zrobiła krok w kierunku łóżka. Język kobiety gładził jego wargę, którą po chwili ukąsiła leciutko zębami i pociągnęła. Oderwała się od jego ust tylko po to, by na niego zerknąć. Ich spojrzenia skrzyżowały się dosłownie na sekundę, gdyż niemal po chwili rzucili się ku sobie powracając do pocałunku, w którym ich języki połączyły się we wspólnym, namiętnym tańcu.


Chociaż Cassandra była właścicielką bardzo filigranowego ciała, doskonale radziła sobie z wymuszaniem na mężczyźnie ruchu wstecznego. Jej pocałunki choć zachłanne, były równocześnie delikatne. Jej wargi poruszały się z wyczuciem, delektując się płynącą z czynności przyjemnością. Kiedy Rudiger zdał sobie sprawę, że nie ma już więcej miejsca aby się wycofać, gdyż tuż za nim stało już łóżko, pochwycił dziewczynę mocno w pasie, odrywając się tym samym od pocałunku i obrócił zręcznie rzucając ją na materac. Nagie ciało Cass wylądowało na puchowej kołdrze, a z jej ust wydobyło się ciche piśnięcie, a potem krótki, słodki śmiech, spowodowany zaskoczeniem.

- Bawi to Panią, Pani Schultz? - zapytał Zabijaka spoglądając na nią z góry. Jego brew lekko drgnęła, a na twarzy pozostał udawany, kamienny grymas, który z trudem dawał radę utrzymać. Cassandra jedynie zmrużyła oczy w odpowiedzi i przegryzła dolną wargę, nie spuszczając go z oczu. Zawierciła się na łóżku, naprężając nagie, drobne ciało i zacisnęła uda, zginając przy tym kolana i kładąc stopy płasko na materacu. Widziała pożądanie w jego spojrzeniu, było to coś, czego nie mógł przed nią ukryć, bez względu na to, jaką minę i postawę próbowałby przyjąć. Rudiger czuł, jak oblewa go pot na jej widok. Nigdy wcześniej nie patrzył na jej obnażone ciało w ten sposób i choć widział je niejednokrotnie, teraz spoglądał na nią inaczej. Nie dał rady ukryć swojej żądzy, nawet gdy próbował rozebrać górną część swojej garderoby ze spokojem, a nie rozerwać ją jak zwierzę, jego nabrzmiała męskość zdradzała wszystko, co czuł. Cassandra wiedziała, że pragnie tego samego, co on i była blisko stanu, w którym zaczęłaby go błagać, gdyby zwlekał zbyt długo.

Mężczyzna rozebrał się tylko do połowy i nachylił nachylił nad leżącą kobietą. Sunął szorstką dłonią po jej ponętnym ciele, wyczuwając pod palcami miękkość skóry. Różniła się w dotyku od wojowniczych kobiet tym, że była bardzo delikatna, nie napięta mięśniami, przyjemnie miękka i bardzo czuła na dotyk. Każde drobne muśnięcie czy lekkie łaskotanie kończyło się aprobatą w postaci jęknięcia. Jej kobiece nuty świadczące o narastającej ekscytacji sprawiały, że sam stawał się podniecony. Nakręcał go gardłowy dźwięk wydobywający się z jej słodkich ust. Położył się na niej wspierając ciało na umięśnionych ramionach, aby nie przygnieść kobiety swoim ciężarem i zaczął z pożądliwością całować jej szyję i obojczyki, wgryzając się subtelnie od czasu do czasu w skórę i ssąc ją krótko. Udało mu się w międzyczasie rozewrzeć jej nogi, aby umiejscowić się wygodnie między nimi. Nogi dziewczyny otoczyły go w pasie, przyciskając się mocno do jego miednicy, aby prowokacyjnie ocierać się o nabrzmiałą część materiału jego spodni. Rudiger specjalnie nie rozebrał się do końca, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę, że przy tej kobiecie straci resztki rozumu i szybko wbije się w jej wnętrze, zapominając całkiem o wszystkich innych przyjemnościach, jakie jeszcze mógłby jej dać, a nie tylko wziąć.

Pocałunki mężczyzny niespiesznie zaczęły przesuwać się niżej, dłuższą chwilę zatrzymując się na piersiach kobiety, które to chwycił w obie dłonie. Początkowo obracał opuszkami palców oba nabrzmiałe sutki, pieszcząc je z wyczuciem, czasami ściskając mocniej i obserwując reakcję kobiety. Jej ciało wygięło się w lekki łuk, a dotychczas ciche wzdychanie, zamieniło się w głośniejszy jęk. Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy, a jej oddech znacznie przyspieszył. Jedną z piersi oznaczył koniuszkiem ciepłego języka, sunąc nim aż do sutka, na którym się zatrzymał. Objął go wargami, najpierw całując, a później ssąc i językiem uderzając w jego twardość. Ponieważ Cassandra jęknęła jeszcze głośniej niż wcześniej, mężczyzna nie przerywał pracy ust, skupiając się na jędrnej piersi, zaś drugą ręką powędrował między rozchylone nogi dziewczyny. Palcami przesunął po jej kobiecości, wyczuwając sporą wilgotność jej wrażliwego miejsca. Dwoma palcami zaczął masować łechtaczkę kobiety, początkowo z wyczuciem, a z czasem zwiększając ucisk jak i tempo, nadając ruchom więcej szybkości. Rozkosz jej głosu dawała mu pewność, że wszystko robi tak, jak powinien, aby dać jej od siebie jak najwięcej przyjemności i mimo iż ledwo myślał o czymś innym niż zatopienie się w jej wnętrzu, wciąż kontynuował, od czasu do czasu co najwyżej penetrując jej mokre wejście palcami.

Po dłuższej chwili skupiania się na dziewczynie i jednoczesnym czerpaniu przyjemności z jej rozkosznych jęków, wojownik w końcu poczuł, jak jej mięśnie nagle się spinają, a ciało, które bez przerwy poruszało się rytmicznie wraz z ruchami jego dłoni, naprężyło się mocno i na kilka sekund zamarło w bezruchu. Cassandra poczuła jak zalewa ją fala nagłego gorąca, rozchodząc się po całym ciele, aż w końcu znalazła ujście w jej rozpalonym wnętrzu, nieustannie pieszczonym z wyczuciem przez mężczyznę. Pod palcami silnej dłoni poczuł pulsujące mięśnie jej łechtaczki jak i pochwy, które bez zgody swojej właścicielki napinały się i rozluźniały rytmicznie przez dłuższą chwilę, podczas której z ust kobiety nie wydobył się już żaden dźwięk. Rudiger oderwał usta od jej piersi, aby oddać pocałunek jej suchym wargom, nawilżając je tym samym i budząc ukochaną z miejsca dalekiej rozkoszy, w którą odpłynęła. Jej ledwo przytomne oczy spojrzały na niego, jakby nie była już w tej rzeczywistości, ale i równocześnie jak gdyby pragnęła pozostać dłużej myślami i ciałem, w miejscu gdzie odczuwała największą przyjemność.

- Wejdź we mnie… Proszę… - wyszeptała błagalnie poddając się mężczyźnie całkowicie. W takim stanie mógł robić z nią wszystko, co tylko chciał, a ona nie odmówiłaby niczego. Była cała jego, nie posiadała własnej woli, pewności siebie, poczucia dominacji czy kontroli nad sytuacją. Miała w głowie tylko jedno pragnienie, jedną myśl i jeden cel, który pragnęła osiągnąć. Schultz nie potrafił już dłużej się powstrzymywać, choć wiedział, że mógł znacznie więcej, jej słowa i pożądliwe spojrzenie sprawiły, że krew krążąca w jego żyłach skumulowała się w okolicy jego krocza, gdzie nabrzmiała męskość dyktowała dalsze poczynania.

Zdjęcie spodni zajęło mu tylko chwilę, po której z powrotem znalazł się nad dziewczyną. Naprężony penis sunął po łechtaczce i wejściu do pochwy, jakby próbował znaleźć odpowiednie położenie do wsunięcia się w wilgotne wejście. Mężczyzna obserwował zmieniającą się twarz kobiety, która rozwarła usta oddając się całkowicie każdej pieszczocie, mimo iż z niecierpliwością porusza biodrami, wykonując nimi płytkie, koliste ruchy. Gdy twarda męskość naparła na czuły, kobiecy punkt, z ust Cassandry wydobyło się tylko krótkie westchnięcie. Wojownik w końcu wbił się w wilgotne wnętrzne, wchodząc najgłębiej i dociskając miednicę do ciała kochanki. Przeciągły jęk rozkoszy jaki wydobył się z gardła kobiety, był najgłośniejszy ze wszystkich, a zarazem najbardziej podniecający, jaki tej nocy usłyszał. Chociaż próbował kochać się z nią z wyczuciem i delikatnością, słysząc jej błagalne szepty, aby robił to mocniej, bez wahania uległ prośbie dziewczyny niemal natychmiast. Przyspieszył ruchy wbijając się w nią z siłą aż do samego końca i za każdym razem gdy uderzał udami o jej pośladki, słyszał eskalujące jęki i prośby o więcej. Nie przestawał więc, z przyjemnością penetrując jej kobiece wnętrze coraz to mocniej i szybciej, z narastającą pasją, zwinnością i wojowniczą siłą. Myśl o tym jak przeszywa jej drobne ciało swoją krzepą i tężyzną, w pewien sposób nakręcała go jeszcze bardziej. Była taka piękna, kobieca, ponętna, seksowna, ale zarazem krucha, delikatna, filigranowa i słodka, że pragnął się z nią kochać tak samo, jak pragnął ją pieprzyć i tym samym spełniać każdą jej prośbę. Cassandra za to bardzo chciała tego drugiego i właśnie to dostała. Szybkość i sprawność z jaką w nią wchodził, doprowadzała ją do szaleństwa i choć chciała aby robił to jeszcze mocniej i szybciej, on i tak nie był już w stanie wejść w nią głębiej, za każdym ruchem uderzając już o końcową ścianę jej wnętrza.

Jej jęki, wyginające się, drobne ciało, poruszające rytmicznie biodra, synchronizujace się z jego ruchami i to rozkoszne uczucie płynące z penetracji wilgotnego, ciasnego wnętrza, sprawiały, że podniecenie nie schodziło z niego aż do samego końca. Czuł się jakby przemierzał maraton, tylko to co robili tutaj było znacznie bardziej przyjemne i nie miał nawet ochoty tego przerywać. Uderzał mocno, wbijał się z siłą, aby wysunąć szybko i ponownie naprzeć. Po jego plecach zaczął spływać pot, jego męskie dłonie zacisnęły się na talii kobiety, aby nie przesuwać jej z każdym kolejnym, coraz to szybszym ruchem. Dziewczyna poczuła jak penetrujący ją penis nabrzmiewa i rośnie jeszcze bardziej, wypełniając ją w całości, a penetracja staje się na tyle dynamiczna, że miała wrażenie iż za chwile oszaleje z ekstazy. Kiedy jego ruchy nagle zwolniły, docisnął ją do siebie mocno. Cassandrę zalały dwie fale gorąca, z czego jedna spłynęła z jej ciała, ponownie dając niesamowity orgazm, objawiający się pulsacją jej kobiecości. W podobny sposób zareagowała część Rudigera, który doszedł we wnętrzu kobiety, przez jakiś czas jeszcze nie wychodząc z niej, delektując się chwilą rozkoszy, na którą bardzo długo pracował.


Schultz spojrzał na dziewczynę czule i pocałował ją w usta parokrotnie. Zszedł z łóżka, zakładając naprędce spodnie i zerknął w kierunku łóżka, na którym leżała Cassandra. Wyglądała znów tak słodko i niewinnie, jednocześnie była zmęczona. Dyszała ciężko, a jej wdechy były płytkie i krótkie. Przekręciła głowę w bok i wyprostowała nogi, wciąż spoglądając na niego półprzytomnie, posłała mu uśmiech. Rudiger odwzajemnił go i gdy zapiął już spodnie, podszedł do kobiety aby ucałować ją w spocone czoło.

- Poproszę o wypełnienie bali wodą, umyjesz się skarbie, dobrze? - szepnął czule kucając przy łóżku, a dziewczyna bezdźwięcznie kiwnęła głową.

- Wszystko w porządku? - dopytał dla pewności przeczesując jej włosy i zabierając zbłądzone kosmyki z mokrego czoła i policzka, aby nie łaskotały jej po twarzy.

Cassandra uśmiechnęła się szerzej ponownie kiwając głową.
- Tak. Dziękuję. - odpowiedziała leżąc w zupełnym bezruchu i czując ból w mięśniach, które przez znaczną większość czasu miała napięte, a nie zwykła do tak długiej i intensywnej aktywności. Rudiger ucałował ją ponownie, po czym wyprostował się, zarzucił koszulę i wyszedł na chwilę z pokoju.

Kiedy wrócił z obiecanymi wiadrami ciepłej i letniej wody, Cassandra zasnęła. Nie miał serca jej budzić, więc zostawił wiadra, korzystając tylko z niewielkiej ilości wody aby obmyć samego siebie. Wziął kobietę na ręce, aby przenieść na sąsiednie łóżko, którego pościel nie była wilgotna, a następnie położył się obok, otaczając ją umięśnionym ramieniem i przytulając do siebie. Złożył lekki pocałunek na jej czole i przykrył kołdrą nagie ciała, po chwili samemu zasypiając.


Mimo iż Cassandra zbudziła się rano w bardzo dobrym humorze, podróż przez Darkwald wcale nie zatrzymał uśmiechu na jej twarzy. Wszyscy dostali po mule i chociaż dziewczyna bardzo lubiła zwierzęta, troszkę się obawiała odpowiedzialności jaką jej powierzono. Nie chciała, aby zwierzę się spłoszyło gdy stanie się coś złego i niespodziewanego. Przez chwilę utraciła wiarę we własne możliwości, jednak podczas nocnego postoju i rozmowie z mężem, jej wiara powróciła. Rudiger potrafił pchnąć w nią poczucie własnej wartości i przekonać do tego, że nie jest tylko zwykłą, durną ślicznotką, a jest naprawdę mądrą i pełną talentów kobietą. Młódka dość szybko stała się znów bezgranicznie szczęśliwa i często szeptała do męża na temat pikantnych szczegółów minionej nocy, które bardzo jej się podobały i za którymi właśnie tęskniła.

Pierwsza noc w mrocznym lesie minęła bez żadnych niespodzianek, co napawało optymizmem. Cassandra jednak starała się nie tracić czujności i nie rozmawiać bez wyraźnej potrzeby, aby jej głos nie przyciągnął w ich kierunku niebezpieczeństwa. Niestety jak się okazało i bez jej trajkotania bestie potrafiły ich odnaleźć. Muł dziadka tak mocno się przestraszył, że zrzucił Odo z grzbietu. Dziewczyna zareagowała natychmiast, zeskakując ze swojego wierzchowca i ciągnąc go za lejce podbiegła do staruszka i jego zwierza, chwytając uprząż i przywiązała oba wierzchowce do najbliższego drzewa, a potem powróciła do kapłana.

- Nic ci nie jest dziadku Odo? - spytała kucajac przy mężczyźnie i pomagając mu wstać i odsuwając się w kierunku mułów, aby je upilnować. Oczywiście, że nie miała zamiaru rzucać się w wir walki, postanowiła zająć się zwierzętami oraz staruszkiem.

- Uważaj na siebie - rzuciła cicho do męża, kiedy odbierała od niego wierzchowca i posłała mu uśmiech pełen ciepła i wsparcia.

Lechu 01-10-2019 04:01

Dzięki za dialog Nami
 
Jak się okazało niewidomy duchowny nie był tylko poczciwym, pokrzywdzonym przez los kapłanem Ulryka, ale też posiadał zmysł dalece wykraczający poza zdolności pojmowania świata przez szarych mieszkańców Imperium. Ojciec Odo – mimo braku zdolności widzenia – był w stanie zaprowadzić śmiałków do miejsca, w którym miał znajdować się groźny dla Grodu Białego Wilka artefakt. Schultz wiedział, że dojście do celu z żywym drogowskazem w postaci starca nie będzie tak łatwe jak kierowanie się przy użyciu mapy. Kawałek pergaminu było łatwiej ukryć czy schować i nie trzeba było na każdym kroku uważać na jego drogocenne dla Boga Wilków życie…

Rudiger zdecydował się pomóc Ulrykanom na długo przed usłyszeniem wiadomości o sowitej zapłacie. Schultz szybko przekalkulował sobie, że za zakończoną powodzeniem wyprawę otrzymają 48 Karli na głowę i tylko 8 mniej jeżeli nie uda im się wrócić z artefaktem. Taka ilość złota potrafiła poprzewracać w głowie niejednemu najemnikowi, ale rzezimieszek wiedział, że tydzień w kniejach Drakwaldu to nie był spacer za grzybami. To walka o życie.


Koniec pobytu w świątyni Ulryka należał do tych przyjemnych, bo grupa otrzymała po 20 złotych monet mając na horyzoncie wizję dalszego zarobkowania w całkiem okazałych dla oka i sakwy cyfrach. Wojownik wiedział, że nikt nie płacił tak wiele za byle zadanie i Schutzmann nie poleciłby ich gdyby misja była prosta. Kapitan nie mógł wysłać swoich ludzi, bo szeregi straży były przetrzebione niedawno zakończoną wojną z chaosem. Zaraz po opuszczeniu świętego miejsca Konrad i Erika udali się na targ, Heinrich wyruszył aby dowiedzieć się czegoś więcej od przełożonego w straży, a Cass i Rudiger… Ta dwójka miała ze sobą do pogadania. Zabijaka dopiero będąc sam na sam z nastolatką mógł skupić się na niej na chwilę zapominając o chaosie, zaginionych artefaktach i kierujących się wewnętrznymi przeczuciami kompasach…


Po wyjściu ze świątyni Cassandra i Rudiger pożegnali tymczasowo towarzyszy, którzy już chyba domyślili się, że para potrzebuje chwili na osobności, aby móc rozmówić się a propos całej zaistniałej sytuacji. Dziewczyna, mimo iż wydawała się być rozgniewana, ściskała mocno rękę wojownika, idąc blisko niego i nie myśląc nawet o tym, aby się oddalać.

- Gdyby nie suma, nie chciałabym się nawet zastanawiać nad pójściem po tą przeklętą rzecz - zaczęła kiedy oddalili się już wystarczająco, aby nikt ich nie słyszał - Jednak to nie zmienia tego, że wciąż się martwię. Nie chcę żeby coś ci się stało. - mruknęła cicho zawieszając głos i patrząc w ziemię.

Schultz szedł obok nastolatki nie obawiając się rozpoczęcia kłótni czy innego zaognienia sytuacji przez ich znaczną różnicę zdań. Zabijaka nie chciał się kłócić, ale też zdecydowany był bronić swojego zdania. Rozmowę w świątyni poprowadziłby zupełnie inaczej z każdym poza Cass. Była ona jedyną osobą, której nie potrafiłby zasmucić, skarcić czy poniżyć. Mógł się z nią nie zgadzać, ale temat chciał poruszyć na osobności. Cieszyło go, że dziewczyna nie ciągnęła ich małej sprzeczki dając sobie możliwość rozmówienia się z wojownikiem później. Było to dojrzałe i na swój sposób miłe.

- Wiedziałem, że nam sowicie zapłacą. - powiedział spokojnie i ciepło Rudiger. - Wiem, że się o mnie martwisz i nie da nic moje zapewnienie, że tym razem będę ostrożny. Nic mi się nie stanie. Złego licho się nie ima, pamiętasz? - zapytał zabijaka z uśmiechem ściskając czule rękę kobiety.

Dziewczyna uniosła głowę posyłając mu słaby uśmiech
- Gdybym tylko potrafiła uwierzyć, że jesteś zły… - odpowiedziała ze smutną miną i nawet kolor jej ślicznych oczu jakby pobladł. - Wiesz, że niechętnie się godzę na to wszystko - zaczęła przymykając na chwilę oczy, aby wziąć głęboki wdech. Po jej postawie widać było, że nosi w sobie ogromny ciężar, a szala, gdzie po drugiej stronie pojawia się zapłata, wcale się nie równoważy i nie pomaga jej czuć się lepiej.

- Wiem, że niby nie jesteśmy razem długo, choć dla mnie to jak długie miesiące. Czuję się, jakbym już wiedziała o tobie wszystko i znała cię na tyle dokładnie, aby nie czuć zaskoczenia gdy coś zrobisz, powiesz lub postanowisz. Mimo to wciąż mam wrażenie, że jestem samotna. Nie dlatego, że cię przy mnie nie ma, tylko dlatego, że obawiam się, iż niedługo już nie będzie. Co mi po tobie pozostanie, Rudi? Tylko suche wspomnienie o tym, że był kiedyś taki mężczyzna, dla którego chciałam być lepsza? Taki, który był najlepszy dla mnie i nigdy nie pozwolił abym czuła się źle? - przerwała na chwilę zatrzymując się, aby stanęli do siebie przodem. Chwyciła też jego drugą dłoń i uniosła głowę do góry, aby móc spojrzeć w jego oczy. - Chcę żebyśmy poszli razem i razem wrócili. Boję się tylko tego, że to nie jest możliwe.

- To jest możliwe i tak będzie, Cassie. - powiedział z pewnością siebie w głosie Schultz. - Kiedy walczyłem w Untergardzie, kiedy walczyłem z nieumarłymi i zwierzoludźmi nie byłem ostrożny. - przyznał się wojownik. - Nie czułem strachu, ale też nie czułem przesadnej woli walki czy chęci do życia pełnią mojej egzystencji. - westchnął zabijaka. - Dopiero widząc trupy ochotników powalone przez zielonoskórych zdałem sobie sprawę, że się zmieniam. Bałem się wtedy nie o siebie tylko o to czy poradzisz sobie beze mnie. Nie wiedziałem ile czasu mi zostało, ale wiedziałem co czuję. Teraz, kiedy jesteśmy razem, nie pozwolę sobie na klęskę, bo chce być z tobą i chce abyśmy byli szczęśliwi. - mężczyzna pochylił się lekko zbliżając twarz do twarzy dziewczyny. - Nic mnie przed tym nie powstrzyma. Ani brak złota, ani uśmiechający się w mroku żniwiarz, ani wojownik w czarnej zbroi pilnujący tego artefaktu. Uwierz mi. Zaufaj mi, Cassie. Nie pozwolę skrzywdzić ciebie ani siebie. Miałaś rację mówiąc, że nie mamy złota, ale aby je zdobyć muszę zaryzykować. Jak już się odkujemy będzie czas na wytchnienie i spokojne życie. Wiem co ci obiecałem, ale nie dam rady nas urządzić za to co mam. Musimy wytrzymać jeszcze trochę.

Cassandra kiwnęła głową, choć ciężko było teraz doszukać się w tym radości. Po prostu zgodziła się z nim i nic poza tym, no bo miał rację.
- Najważniejsze, że pójdziemy tam razem - zaznaczyła starając się, aby jej uśmiech wyglądał bardziej pozytywnie, choć naprawdę było jej ciężko. Rudiger mógł być pewnym siebie mężczyzną, ale czasami los bywał przekorny, a Bogowie odwracali się plecami nawet do bohaterów.

- Jest tylko jedna rzecz o którą chciałam cię prosić, tak gdyby nie wszystko poszło po naszej myśli i gdyby jednak coś złego się stało… - ślicznotka opuściła wzrok i ponownie nabrała głębokiego wdechu. Widać po niej było, jak bardzo się stresuje.

- Nie stanie się nic złego. - powiedział Schultz głęboko w to wierząc. - Chciałbym jednak abyśmy szli tam spokojni. Bez strachu i obaw. O co chcesz mnie poprosić Cassie? - zapytał Rudiger tuląc dziewczynę. - Nie musisz prosić. - powiedział cicho. - Powiedz, a to zrobię… - zabijaka wiedział, że nastolatka nie chciałaby od niego nic nie zgadzającego się z jego poglądami i przekonaniami. Jednak nawet gdyby tak było dla niej rozważyłby wszystko.

Cassandra nie czuła się pewnie mimo jego słów. Obawy względem zadania jakie im wyznaczyło miasto, a teraz jeszcze ta niepewność, w razie gdyby się nie zgodził. Ona nie czuła się kimś wyjątkowym, specjalnym, ani wartościowym. On za to w jej oczach był niemal idealny. Silny, pewny siebie, znający swoją wartość i dążący do celu za wszelką cenę. Nie pozwoliłby aby ktoś zrobił jej krzywdę, nie dałby nikomu jej nawet dotknąć. Która kobieta nie chciałaby takiego mężczyzny?

- Mam bardzo złe przeczucia, powraca do mnie lęk jak po obudzeniu się z koszmaru. Naprawdę się boję... - powtórzyła swoje niepewności, jakby chciała stworzyć grunt dla swojego pytania. - Nim wyjedziemy, chciałabym mieć twoje nazwisko. Jeśli ma się nam coś stać, to chcę być częścią ciebie. Kocham cię i chciałabym, żebyśmy byli małżeństwem, póki śmierć nas nie rozdzieli…

Schultz zupełnie nie spodziewał się tego co usłyszał od Cassandry. Wylewająca się z jego ciała pewność siebie w jednej chwili została zastąpiona przez zaskoczenie, którego starał się po sobie nie dać poznać. Nastolatka patrzyła na niego, a on podejrzewał, że dostrzegła lukę w jego wcześniej pancernej pewności. Rudiger poznał ją wystarczająco aby wiedzieć, że poruszenie tej kwestii było dla niej szalenie trudne. Cassie się zmieniała, ale aby zapytać mężczyznę o coś takiego… Zabijaka poczuł się źle, że pomimo uczucia jakim ją darzył dał jej zapoczątkować ten temat zanim sam wyszedł z podobną inicjatywą. Ona była dla niego niesamowita, wyjątkowa, niepowtarzalna. Miała dobre serce i zdolność do robienia z ludzi lepszych wersji samych siebie.

- Ja również cię kocham, Cassie. - powiedział cicho, z uśmiechem. - Głupio mi, że nie ja wyszedłem z tą inicjatywą. - wytłumaczył się mężczyzna gładząc delikatnie bok jej twarzy ręką. - Chciałbym spędzić z tobą resztę życia, ale marzyłem o hucznym przyjęciu w obecności naszych przyjaciół. Zasługujesz na coś więcej niż zwykły pierścionek, bez wielkiego kamienia i zwykłe sączenie wina zamiast hucznej zabawy… - wojownik pocałował dziewczynę krótko. - Jesteś pewna, że zadowolisz się jedynie tym na co mnie obecnie stać? Jak tak to możemy ślubować przed Sigmarem choćby dzisiaj…

- Zadowolę się tym, że będę mieć ciebie i twoje nazwisko. To największe szczęście jakie może mnie spotkać. Wszystko inne to tylko urocza otoczka, którą można nadrobić w każdej chwili, a przysięga przed Bogiem jest jedyna i wiążąca. - uśmiechnęła się już szerzej, a w kąciku jej oka zakręciła się łza. Jutro rano mieli wyruszyć w miejsce, gdzie nie ma szczęścia, istnieją tylko przypadki. Raz dobre, a częściej złe.

- Poza tym, stać cię na wiele, Rudigerze Schultz. Nie wszystko mierzę złotem, wiesz? - mruknęła już nieco weselej i zadarła zarozumiały nosek, mrużąc słodko szmaragdowe oczy, które wpatrzone były w mężczyznę jak w obrazek. - Chcę bardzo abyśmy wyruszyli tam jako jedność i tak też wrócili, a Bogowie nam dopomogą, jeśli udowodnimy im jak ogromną wartość ma to dla nas - dodała z lekkością, gładząc delikatną dłonią jego policzek.

Wojownik pokiwał powoli głową. Dla niego przyjemna otoczka weselna również była dodatkiem, którego bardziej chciałby dla ukochanej niż dla siebie. Cassandra kochała różnorodne kolory, słodkie i przyjemne zapachy, soczyste i smaczne jadło. Aby wszystko było jak z bajki potrzeba było dziesiątek, a nawet setek Koron, których on nie miał. Schultz wiedział jednak, że najważniejszym dla niej byłby fakt, że są połączeni czymś więcej niż uczuciem i obietnicą daną sobie w ruinach zniszczonej przez chaos mieściny. Ceremoniał, nawet skromny, nadawał ich związkowi zupełnie innego wymiaru. Rudiger chciał tego jak żaden mężczyzna w Grodzie Białego Wilka chcąc uszczęśliwić ukochaną osobę.

- Chodźmy zatem dopilnować aby Sigmar uczynił nas jednością. - powiedział cicho zabijaka po chwili całując nastolatkę czule i ściskając z wyczuciem jej dłoń. Gest z jego strony był na tyle delikatny i przyjemny, że Cassandra nawet nie potrafiła mieć cienia wątpliwości, co do podjętej właśnie decyzji. Właściwie, to bardziej się bała, że to on nie będzie chciał. Była w końcu taka młoda, a jej przeszłość nie świadczyła o niej zbyt dobrze. Dla wielu mężczyzn pewnie byłaby niewarta takiego poświęcenia lub po prostu to nie byłby ten czas. Cassandra była nastawiona na odmowę do tego stopnia, że nawet nie poczułaby się zdziwiona, gdyby ją usłyszała. Tym większe było jej szczęście, gdy zamiast wymówek i odkładania tej decyzji w nieskończoność, Schultz zgodził się, aby zrobić to nawet teraz. Burza emocji kotłująca się w jej wnętrzu mieszała przeogromną radość ze wzruszeniem i poczuciem nieopisanego szczęścia, które samo ciskało łzy do jej szmaragdowych, zapatrzonych w mężczyznę oczu.


Trzymając się za ręce, zerkając raz po raz sobie w oczy, Rudiger i Cassandra dotarli do świątyni Sigmara, której mury były dla nich znajome po niedawno zakończonym śledztwie. Onieśmielona nastolatka nie kryła mieszanki emocji kotłującej się w jej ślicznej głowie. Z jednej strony kobieta była niezwykle szczęśliwa, ale z drugiej bardzo niepewnie przekraczała próg błogosławionej budowli nie mając pewności czy nie będzie przeciwwskazań aby wraz z wojownikiem połączyli się węzłem małżeńskim jeszcze tego samego wieczoru. Schultz natomiast parł pewnie naprzód nie zwalniając kroku póki nie dotarł przed oblicze ponurego, zamyślonego kapłana Młotodzierżcy. Ojciec Sigismund został wybity z kontemplacyjnej zadumy dopiero słysząc pytanie o możliwość udzielenia małżeństwa stojącej przed nim parze. Duchowny pokiwał głową z ledwie zauważalnym uśmiechem informując Rudigera, że taka ceremonia wraz z przygotowaniami i obrączkami kosztowała aż 20 Koron. Schultz nie dał po sobie poznać cienia zaskoczenia zgadzając się i z szacunkiem prosząc o pośpiech.


Kiedy Karle zostały wpłacone, a kapłan rozpoczął w odosobnieniu przygotowania świątynia została lekko przystrojona przez kilku młodych akolitów. Cassie z uśmiechem obserwowała jak w nawie głównej świątyni pojawiły się białe, świeże kwiaty, liczne świecie i zapachowe kadzidła. Rudiger z satysfakcją pokiwał głową jednak po chwili zaczął się zastanawiać czy udałoby mu się znaleźć Erikę, Konrada i Heinricha aby byli jedynymi światkami łączącej go i Cassie uroczystości. Zabijaka miał jednak wątpliwości wiedząc, że rozstali się z towarzyszami ledwie kilka dłuższych chwil wcześniej, a każdy z nich miał swoje własne plany na wieczór. Strażnik pewnie właśnie zmierzał do kapitana Schutzmanna, a Weber i najemniczka przemierzali targ w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Pewność siebie była znakiem rozpoznawalnym Rudigera, który tym razem dał za wygraną mając świadomość, że nie był w stanie na czas odszukać towarzyszy. Miał nadzieję, że nikt nie będzie robił wyrzutów pod adresem jego czy Cass z powodu braku zaproszenia na ich nagłą, spontaniczną ceremonię.

Kruchta, kolumny postawione wzdłuż wież oraz prezbiterium świątyni zostały ozdobione wyszywanymi, białymi emblematami, które mimo swej nieodzownej urody nie pasowały ani do doświadczonego przez przestępczy żywot Rudigera, ani zajmującej się do niedawna nierządem nastolatki. Schultz nie dał po sobie poznać nerwów spowodowanych zbliżającym się wydarzeniem cały czas wspierając Cassie na ciele i duchu. Jego silna, stabilna postawa kontrastowała nieznacznie z czułym, pełnym wsparcia obłapianiem dłoni młódki, która jak zawsze przy nim mogła czuć się pewnie i bezpiecznie.

Kiedy przed wejście do świątyni przybył ojciec Sigismund wyglądał on zupełnie inaczej niż przed godziną. Jego kapłańskie szaty przedstawiały się niecodzienną świeżością i były wyszywane zdecydowanie jaśniejszymi, bardziej przyjemnymi dla oka zdobieniami. Kapłan poinformował obecną dwójkę, że ceremonia się rozpoczęła i wszedł do świątyni idąc powoli i spokojnie w kierunku ołtarza kilka kroków przed trzymającą się za ręce parą.

Kiedy duchowny doszedł przed potężny, kamienny ołtarz obrócił się twarzą do nowożeńców zaczynając od lekko zmodyfikowanej pod tego typu ceremonię modlitwy do Młotodzierżcy. Po modlitwie kapłan przeszedł do pieśni, której Rudiger i Cassandra nigdy nie słyszeli. Podniesiony, całkiem melodyjny głos duchownego lekko wzruszył Rudigera, który przez dobre kilka chwil szukał na ozdobionych płaskorzeźbami ścianach czegoś co pozwoliłoby mu nie uronić przypadkiem łzy. Cassie również była wzruszona, a jej delikatnie, miękkie policzki zostały zwilżone łzami szczęścia chwilę później kiedy Rudiger Schultz, jej ideał, wymawiał głośno i zdecydowanie słowa przysięgi małżeńskiej. Wojownik nie wytrzymał napięcia kiedy jego ukochana drżącym głosem wypowiadała swoją część. Cassie pierwszy raz widziała jak kamienne zwykle oblicze zabijaki zmieniło wyraz, a jego oczy zaszkliły się. W tamtej chwili Rudiger nie mógł obrócić wzroku i nadal patrzył ukochanej w oczy dając się ponieść emocjom i roniąc kilka łez. Zaraz po złożeniu świętych ślubów para nałożyła sobie nawzajem srebrne obrączki od tamtej chwili stając się mężem oraz żoną.


Kiedy Schultzowie usiedli na przygotowanych, białych krzesłach nieopodal ołtarza ojciec Sigismund zaczął kazanie odnosząc się do symboli miłości w kulcie Młotodzierżcy. Kapłan pięknie i bez zająknięcia mówił o tym, że symbolem najwyższego oddania nie było serce przebite strzałą czy czerwony kwiat róży albo wygięte na kształt serca łabędzie szyje tylko prosty, stalowy młot. Symbol Młotodzierżcy zdaniem kapłana oddawał w pełni całkowite poświęcenie i oddanie jakiego dokonywał wielokrotnie sam Sigmar ryzykując życiem, zdrowiem i majętnością bez chwili zawahania rzucając się w wir walki dla dobra i bezpieczeństwa Imperium. Nie było albowiem większego poświęcenia dla ukochanej osoby jak oddać za nią życie.

- Drodzy Rudigerze i Cassandro nie byłoby nas tego wieczoru tutaj gdyby odpowiedź na pytanie „Czy oddałbyś albo oddałabyś życie za siedzącą obok ciebie osobę?” nie brzmiałaby w waszym przypadku „tak”. Pamiętajcie, że w każdym małżeństwie zdarzają się burze i niesnaski. W każdym małżeństwie zdarza się pokłócić, a nierzadko nawet pobić. Musimy jednak mieć na uwadze niezaprzeczalny fakt, że nie ma takiej niezgody, której nie zażegnałby Sigmar. Dlatego pamiętajcie, że kiedy będzie źle, a wy nie będziecie mieli już sił walczyć możecie przyjść do świątyni naszego Pana i poprosić go o pomoc. On zawsze słucha swoich wyznawców i stara się aby znalazły one siłę tak samo jak on ją znalazł broniąc naszych ziem przed chaosem. Przejdźmy zatem do waszej pierwszej wspólnej modlitwy i pierwszego hymnu jako najmniejsza komórka społeczna. Jako rodzina…


Wieczór w „Kulawym Psie” zaczął się w bardzo przyjemnej, początkowo pełnej zaskoczenia atmosferze. Zarówno Erika, jak i Konrad byli oniemiali na wieść, że Rudiger i Cassandra zostali tak nagle mężem i żoną. Przyjaciele zachowali się jak należy gratulując nowożeńcom, a nawet wznosząc toasty. Schultz tego wieczoru nie szczędził złota zamawiając dużo dobrego jadła i dwie butelki czerwonego wina. Wojownik nie miał jednak zamiaru pić na umór mając świadomość, że dnia następnego musieli być w idealnej kondycji. Nie przeszkadzało mu to jednak rozmawiać z pozostałymi pierwszy raz przy wszystkich mówiąc otwarcie o tym co czuł do Cassandry. Mimo iż Konrad i Erika nie wyglądali na zaskoczonych to dla Rudigera było to wielkie wyznanie, którego pozostali byli świadomi po czynach jakie miały miejsce w ciągu ostatnich kilku dni.

Kiedy Kraus i Weber poszli do swoich pokoi Rudiger został z żoną przy stoliku poświęcając jej całą uwagę i pokazując jak dobrze się z nią bawił. Nie zabrakło picia, jedzenia, ale były też śmiechy i tańce. Sam taniec Cassandry mógłby obudzić w mężczyźnie trzymane żelazną siłą woli żądze. Nastolatka kołysała się zmysłowo, a jej idealnych kształtów talia hipnotyzowała wpatrzonego w nią męża. Cassie również nie mogła narzekać, bo Rudiger mimo potężnej budowy był bardzo zwinnym, elastycznym facetem ruszającym się z niesamowitą płynnością i gracją. Jego ruchy nie były jednak wyuczone, bo wojownik poruszał się po parkiecie i prowadził partnerkę bardziej „na wyczucie” czasami delikatnie zmuszając ją do pełnego gracji obrotu, a czasami unosząc ją lekko i wirując z nią w przyjemnym uścisku.

Zachęcony ruchami małżonki oraz gwizdami i oklaskami gawiedzi wojownik postanowił zanieść Cassie do zajmowanego przez nich pokoju. Dziewczyna była bardzo lekka, ale po wypiciu słusznej ilości czerwonego wina i mając za zadanie otworzyć zamek bez odstawiania kobiety na ziemię misja dla Schultza z ledwie problematycznej stała się wyczynem niemal heroicznym. Zabijaka nie odpuszczał i po znalezieniu się pod drzwiami pewnie chwycił jedną ręką małżonkę i poszukał niechcących znalezienia ich kluczy. Podczas poszukiwań Cassandra dopingowała go wyzywając od szaleńców co spotykało się z jego agresywną reakcją w postaci uciszania jej krótkimi, energicznymi pocałunkami. W końcu klucze się znalazły, a rzezimieszek rozpoczął bój z opornym zamkiem. Ten ze zgrzytem poddał się zanim Schultz naliczył kolejny tuzin uciszających żonę całusów.

W środku zabijaka starał się opanować i zadbać o odpowiedni dla nocy poślubnej klimat. Zapalił świece, zamknął drzwi na klucz i zebrał poduchy z jednego łoża przekładając je do drugiego aby komfort tego co lada moment miało nastąpić był większy. Kiedy Cassie ściągała gorset ze swojej talii osy siła woli Schultza przechodziła ostrzał niczym z kul armatnich, a sam wojownik walczył aby nie rozerwać ubrań nastolatki na strzępy i nie zerżnąć jej tak jak stała tylko, że w nielicznych skrawkach jej wygodnego, pięknego stroju. Pierwsza bitwa okazała się dla Rudigera zwycięska. Chciał on aby ich pierwsza noc była dla żony wspomnieniem nieporównywalnym z żadną nocą dotychczas. Aby doświadczona w tematyce erotycznej była prostytutka oniemiała nie mając pojęcia co się wydarzyło. Zabijaka wiedział jak się za to zabrać i liczył, że spełni własne przyjemności dopiero kiedy Cassie będzie go o to błagać, ale Rudiger nie miał pojęcia czy po tym pięknym wieczorze i widząc takie ciało jakiego doświadczał w tamtej chwili był w stanie zachować na tyle zimnej krwi aby zrealizować swój plan. Musiał spróbować.

Gra wstępna szła całkiem po jego myśli i Schultz był na najlepszej drodze aby dopiąć swego. Bywały momenty, w których chciał bez ogródek, nawet brutalnie spenetrować żonę, ale nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby zepsuć tak piękną wizję jaką ułożył sobie w głowie. Mimo wielu trudności i chwil zwątpienia, których Cass była nieświadoma wojownik dał radę nie rzucić się na nią zbyt zachłannie i rozegrać to jak zaplanował. Rudiger przeżył tamtej nocy coś co przekroczyło wielokrotnie jego najśmielsze oczekiwania. Był to akt, który miał na długo zapaść mu w pamięci. Było tak nie tylko dlatego, że Cassie była jedną z najpiękniejszych kobiet jakie spotkał w życiu, ale też – albo głównie – dlatego, że była jedyną kobietą jaką obdarzył prawdziwym i niepohamowanym uczuciem. Po takiej nocy jak tamta mógł iść do Drakwaldu. Był w stanie nie tylko walczyć, ale też przenieść ojca Odo choćby przez całą szerokość tej ciemnej, niegościnnej kniei.


Przenikliwe zimno, ponure szarości i unosząca się na ulicach Middenheim mgła nie zwiastowały nic dobrego dla zbliżającej się misji. Rudiger szedł jednak blisko swej małżonki pełen nadziei i determinacji. Schultz wiedział, że cokolwiek tam na nich czekało był na to gotowy i nie zawahałby się stawić temu czoła. Jego obaw nie wzbudzał nawet asekuracyjny styl walki pozostałych kompanów. Uznał to za zagranie taktyczne nie mające nic wspólnego z samymi chęciami do podjęcia starcia. Jedni woleli najpierw strzelać, a później rzucać się na wroga z klingą, a inni szarżowali bez opamiętania niszcząc wszystko na swojej drodze. Obie taktyki były dobre do czasu aż brutalne życie weryfikowało cele danego wojownika i posyłało go ze strzaskanym łbem w piach areny.

Ojciec Odo siedział wyprostowany na mule. Kapłan był porządnie wyekwipowany i po krótkiej wymianie zdań z ojcem Ranulfem drużyna mogła ruszyć na spotkanie złu strzegącemu tajemniczego artefaktu. Zaraz po opuszczeniu Grodu Białego Wilka czujność Rudigera wzmogła się, a sam wojownik poruszał się oszczędnie w każdej chwili będąc gotowym do osłonięcia kapłana okutą tarczą przyczepioną pasami do jego przedramienia. Schultz nie musiał dobywać broni, ponieważ lata doświadczeń w niebezpiecznych, wąskich alejkach Nuln nauczyły go wyciągać miecz w czasie porównywalnym do mrugnięcia okiem. Kumple z rodziny przestępczej kiedyś nawet żartowali, że lepiej w bitce obok niego nie mrugać, bo można było przegapić moment kiedy Schultz dobywał klingi.

Pierwszy dzień wędrówki minął całkiem spokojnie, ale Rudiger nie opuszczał gardy cały czas zachowując czujność. Obecność Cassandry dodawała mu pewności, że w razie potrzeby był gotów zaryzykować aby tylko wyjść z ewentualnego starcia z najmniejszymi możliwymi stratami. Jego niepokój budziły nocne koszmary ojca Odo, który rzucał się we śnie, krzycząc i broniąc się przed wyimaginowanym oponentem.

Następnego dnia grupa poszukiwaczy artefaktu musiała wejść w las zbaczając ze znanych i w miarę bezpiecznych traktów. Przytłaczająca aura pogodowa nie napawała optymizmem, ale Schultz chwilami wracał do cudownych chwil niedawnej nocy mając nadzieję na kolejne, niemniej przyjemne, pełne emocji i uniesienia chwile w objęciach młodej, jędrnej małżonki. Zabijaka tamtego dnia czuł się pełnym wigoru i kiedy wieczorną porą usłyszał przerażający ryk spojrzał ze spokojnym wyrazem twarzy na Cassie dając jej tym samym znak swojej gotowości.

Kiedy naprzeciw drużyny nadeszło sześciu zwierzoludzi Rudiger nie miotał się ani nie zastanawiał. Miecz błyskawicznie pojawił się w jego lewej dłoni stanowiąc z tarczą iście śmiercionośny duet. Schultz krzyknąłby aby Cassandra złapała muła ojca Odo, ale Erika go uprzedziła. Zmysł taktyczny Schultza podpowiadał mu, że Heinrich, Konrad i Erika najpierw zajmą się ostrzałem, a później przejdą do walki wręcz. On nie miał zamiaru trzymać wroga na dystans dłużej niż było to absolutnie konieczne. Mutanty były coraz bliżej, a zabijaka szczerze wątpił aby w tamtej chwili szarża była najlepszych rozwiązaniem. Wojownik chciał zaatakować od razu gradem szybkich, silnych ciosów zmuszając przeciwnika do szybkiego przerzedzenia swoich szeregów. W razie zwarcia z kimś celnym Rudiger mógł unikać albo parować ciosy tarczą. Jego miecz pewnie leżał w dłoni, a owinięta skórą rękojeść była pośrednikiem między wojownikiem, a idealnie wyważoną, ostrą jak brzytwa klingą. Rzezimieszek pochylił nieznacznie głowę, którą pokiwał kiedy małżonka poprosiła go aby uważał na siebie. Schultz był ostrożny, ale był też sobą. Nadal był skałą i każdy kto uważał, że jako świeżo upieczony mąż będzie przypominał ciepłą, rozgotowaną kluchę musiał się zdziwić kiedy wojownik ruszył naprzeciw zagrożenia dążąc do starcia.

Priorytetem Rudigera było związanie walką gorów, które mogłyby podbiec do kapłana lub Cassandry. Schultz wiedział, że w ten sposób mógł właśnie ściągać na siebie trójkę przeciwników, ale był zdeterminowany i głodny zwycięstwa. Kochał bliskość przeciwnika, jego lament i posokę spływającą po ostrzu miecza...

Mroku 01-10-2019 08:56

Wystrzelone przez strzelców pociski dotarły do celu. Heinrich trafił nadbiegającego w jego stronę kozioczłeka w paskudny łeb, eliminując go od razu, Erika ustrzeliła kolejnego w nogę powyżej kolana, sprawiając, że gor wyrżnął o ziemię, warcząc wściekle i trzymając się za zranioną kończynę. Konrad ugodził swego przeciwnika w bark, co tylko na chwilę wytrąciło go z równowagi. Cassie w tym czasie pomogła wstać zdezorientowanemu kapłanowi na równe nogi i odciągnęła go w stronę zwierząt, akurat w momencie, gdy ranni zwierzoludzie związali się walką z jej towarzyszami.

Ich pierwsze ataki nic nie dały - Heinrich jedynie odsunął się w bok, gdy topór stwora przeszył powietrze, Erika, Konrad i Rudiger przyjęli ciosy na tarcze, a potem każde z nich wyprowadziło własne. Glauber zdzielił w łeb okutą pałką swojego przeciwnika, posyłając go na błotnistą ziemię. Erika przeszyła ranionego przez nią wcześniej wroga na wylot, rozbryzgując ciemną krew, Rudi natarł jak szalony, tnąc gora po korpusie i szyi, otwierając tam szerokie, paskudne rany. Konrad nie pozostał dłużny i również wziął zamach, tnąc na odlew i przecinając tętnicę na szyi gora i kończąc jego ziemską egzystencję. Ostatniego z rannych zwierzoludzi dobił Heinrich, gdy tamten próbował wstać.

Walka została wygrana bez żadnych ran odniesionych z waszej strony, choć jeszcze dokładnie po sobie popatrzyliście, sprawdzając, czy wszystko jest z każdym z was w porządku. Cassie stała na uboczu ścieżki z ojcem Odo, jego mułem i wierzchowcami.
- Dzię... dziękuję, drogie dzieci za pomoc. Mam nadzieję, że wszyscy są cali i zdrowi? Jeśli ktoś jest ranny, z chęcią wykorzystam błogosławieństwo Ulryka, by go uleczyć - powiedział Odo.

Wyjaśniliście niewidomemu kapłanowi, że nikt pomocy nie potrzebuje i niedługo później ruszyliście w dalszą drogę. Po godzinie podróży zaczął zapadać zmierzch, zatem Konrad odnalazł odpowiednie miejsce na nocleg, skryte między drzewami, z dala od głównej ścieżki. Nawet po rozpaleniu ogniska ciężko byłoby was tu odnaleźć ze względu na gęstą kopułę powyginanych korzeni, które was otaczały. Zjedliście kolację, rozmawiając ściszonymi głosami, wyznaczyliśćie warty i kto mógł, położył się wcześniej spać.


Noc nie minęła zbyt spokojnie, bo choć nic was nie zaatakowało, to w gęstwinie słychać było dziwne dźwięki i niepokojące szelesty, stawiając każdego kolejnego wartownika w gotowości. Jakby tego było mało, ojciec Odo znów rzucał się w swym posłaniu na prawo i lewo, pocąc się niczym w chorobie i pokrzykując przez sen. Musiał prowadzić wewnętrzną walkę, której żadne z was nie było sobie w stanie wyobrazić.

Przy śniadaniu stał się nerwowy i jakby bardziej zaniepokojony. Nie zjadł wiele, wpatrując się w gęstwinę drzew, choć przecież niczego widzieć nie mógł. A może jednak?
- Jesteśmy już blisko, czuję to - powiedział, gdy zbieraliście się do drogi. - Plugawa energia wypełnia moją czaszkę, jest to niemal nie do zniesienia... Niebawem będziemy na miejscu, bądźmy ostrożni i czujni.

Nie mylił się. Krótko po dwunastym dzwonie las przerzedził się, wychodząc na obszerną polanę, pośrodku której znajdował się spory kurhan. Dostrzegliście tam wycięty z szarego kamienia, wysoki na jakieś dziesięć metrów, prymitywny obelisk wznoszący się ku niebu. U jego podnóża leżał stos barwionych na szkarłat czaszek oraz kilka odciętych głów. Oprócz tego wszędzie walały się kości - obojczyki, żebra, miednice. Widok był przytłaczający i niepokojący. Wiszące nad okolicą nabrzmiałe, ołowiane chmury tylko dodawały temu miejscu ponurej atmosfery.
- To tutaj. Wzgórze Duchów. - szepnął Odo. - Niech Ulryk ma nas w opiece. Musimy dostać się do kurhanu.


Już mieliście zbierać się do wyjścia na polanę, gdy czujne oko Cassandry i Heinricha dostrzegło ruch na obrzeżach kurhanu. Chwilę później, jakieś piętnaście-dwadzieścia stóp od was, waszym oczom ukazał się przerażający humanoid, będący hybrydą byka i człowieka, nazywany potocznie minotaurem. Zamiast ludzkiej głowy miał byczą, a na łukowatych rogach wisiały mu jakieś talizmany Chaosu. Mógł mieć spokojnie ponad dwa metry wzrostu, a jego potężne, umięśnione ramiona i pokryta plugawymi symbolami klatka piersiowa wzbudzały szacunek i strach. Poruszał się spokojnie na racicach, dzierżąc w dłoni spory topór, którym spokojnie mógłby przeciąć człowieka na pół jednym uderzeniem.

Przy szerokim, skórzanym pasie zawieszone miał ludzkie czaszki i kości a także róg sygnałowy, co oznaczało, że musiał być strażnikiem obelisku, gotowym w każdej chwili wezwać posiłki. Muł kapłana oraz wierzchowce zaczęły zachowywać się niespokojnie, wyczuwając zagrożenie. Cassie stojąca obok Rudigera chwyciła go za ramię i zacisnęła mocno zgarbne palce, czując wzbierający w sercu strach. Minotaur na szczęście zerkał czujnie na inną część lasu okalającą obelisk, nie zdając sobie sprawy z waszej obecności. Jeszcze.
- Co... co się dzieje, drogie dzieci? - Zapytał szeptem ojciec Odo. - Dlaczego zwierzęta się niepokoją? Czyżby kolejne bestie Chaosu na naszej drodze?


Tabasa 01-10-2019 17:38

+ Kerm, dziękuję za dialog <3
 
Walka przebiegła szybko, sprawnie i tak, jak Erika lubiła, czyli bez strat z ich strony. Mimo tego, że żadne z trucheł leżących na leśnej drodze się nie poruszało, najemniczka na wszelki wypadek podchodziła do każdego z nich i zagłębiała ostrze swego miecza w ich bebechy, a z nogi tego zranionego wcześniej wydobyła swój bełt i załadowała na łoże kuszy.
- Dobra robota - powiedziała do pozostałych. - Oby tak do samego końca tej wycieczki.
Odo wypytał ich o stan zdrowia, dzięki czemu dowiedzieli się, że potrafił coś więcej, niż tylko tarzać się w swoim posłaniu co noc i gadać przez sen. Jego zdolności lecznicze jeszcze mogą im się przydać, bo Kraus zdawała sobie sprawę, że to był dopiero początek, przedsmak tego, co z pewnością spotkają jeszcze na swojej drodze. Podziękowała Ulrykowi w myślach za pomyślny przebieg walki, zebrała się z pozostałymi i ruszyła w dalszą drogę.

Zatrzymali się w okolicy znalezionej przez Konrada i Erika musiała docenić jego umiejętności odnajdywania takich zamaskowanych przed wzrokiem postronnych podróżnych miejscówek. Po kolacji Erika rozbiła swój jednoosobowy namiocik nieopodal płonącego ogniska, polała nieco gorzałki do swego kubka i widząc, że Rudi i Cass zajęci są sobą, gestem dłoni zaprosiła do siebie Konrada, dając mu znać, by też zabrał ze sobą kubek. Gdy się dosiadł, polała mu przezroczystego płynu.
- Nasze zdrowie - powiedziała, stuknąwszy się z nim naczynkami. - Pijmy, żeby się rozgrzać, zimna noc idzie. - Po tych słowach wypiła wszystko na raz i chuchnęła w powietrze alkoholowym wyziewem.
- Nasze. - Konrad skinął głową. Wypił łyk, ale nie poszedł w ślady Eriki i nie opróżnił kubka. - Ciepły kocyk na noc, jako dodatek do czegoś mocniejszego... - Uniósł swój kubek. - Dotrwamy do rana bez problemów. Najważniejsze, że nie pada.
- No pewnie, że dotrwamy. - Uśmiechnęła się. - Przeżyliśmy najazd Chaosu, nieumarłych i skavenów, to i noc w Drakwaldzie przeżyjemy. Co w ogóle o tym wszystkim sądzisz? Dzisiaj poszło nam dobrze, ale mam wrażenie, że to dopiero przedsmak tego, co będzie dalej. - Spojrzała na niego, dolewając mu alkoholu. Sobie zresztą też.
-Oby to nie były miłe złego początki - zażartował. - Też sądzę - dodał poważniejszym tonem - że dalej będzie ciekawiej, ale i mniej przyjemnie. Jeśli ta czaszka przyciąga ojca Odo, to pewnie przyciąga i innych... zainteresowanych. Mam tylko nadzieję, że jak szybko tam trafimy, to konkurencja nie zgromadzi się w zbyt wielkiej liczbie.
- Też na to liczę. - Skrzywiła się nieco. - Myślałam o tym jeszcze, gdy byliśmy w Middenheim i za kolorowo mi to nie wyglądało. No ale zobaczymy, co się wydarzy. Nie ma też co się nad tym zbytnio zastanawiać, bo ponoć złe myślenie przyciąga złe rzeczy. Czy coś takiego. Teraz przynajmniej jesteś w otoczeniu, które kochasz. Znaczy, o las mi chodzi. - Poprawiła się.
Konrad uśmiechnął się, rozbawiony nieco nie do końca fortunnym określeniem, lecz go nie skomentował.
- Las, nawet taki jak ten, jest znacznie przyjemniejszy, niż cuchnące zaułki Middenheim - stwierdził. - A jak coś mnie zaatakuje, to mogę to coś zarżnąć lub zastrzelić, nie oglądając się na to, co powie straż miejska. A, racja... przecież teraz to my jesteśmy strażą...
- Za to musimy się bardziej rozglądać na boki i za siebie - odparła z lekkim uśmiechem. - No ale takie to uroki przebywania w innym otoczeniu. Zawsze musisz zwracać uwagę na coś innego. To co, jeszcze po połówce kubeczka i lecimy spać? Ja dziś biorę wartę jako trzecia, więc przyda mi się pospać do tego czasu.
- Ktoś musi czuwać, aby ktoś mógł spać. - Konrad rzucił znanym cytatem. - Ale to racja, że warto się przespać. Obudź mnie, gdy skończysz swoje wartowanie - poprosił.
- Oczywiście - odparła i upiła ze swojego kubka. - Fajnie było pogadać, jakby coś się działo na twojej warcie, to też budź od razu. - Uśmiechnęła się. - Dobranoc, Konradzie.
- Dobranoc, Eriko - odpowiedział, podnosząc się.

Odprowadziła go jeszcze wzrokiem, po czym wrzuciła upitą do połowy butelkę gorzałki do plecaka i wraz z nim wpełzła do namiotu. Kto wie, może w przyszłości trzeba będzie kupić większy, dwuosobowy, jeśli dalej będą tak się z Konradem dogadywać. Wtedy z pewnością na zimno narzekać nie będzie, ani ona, ani on. Z tym przeświadczeniem, z dłonią na rękojeści miecza spoczywającego pod kocem, Erika zasnęła zasnęła całkiem szybko, choć jak zawsze przebywając poza murami miasta, sen miała lekki.

Obudziła się nawet przed tym, jak Rudi miał ją budzić na jej wartę, zamieniła z nim dwa słowa i wysłała do spania, a sama usadowiła się w kniei nieopodal, poza obrębem obozowiska, by mieć na cały teren oko. Było jej zimno i co chwilę ziewała, ale takie były realia życia najemnika - zaciskasz zęby i robisz, co trzeba. I choć słyszała różne dziwne dźwięki pośród cichego lasu, to nic się nie wydarzyło. Dedukując, że nadszedł czas zmiany, rozprostowała zesztywniałe nogi i ręce, obudziła Konrada i sama padła w namiocie, by złapać choć jeszcze trochę snu.


Przy śniadaniu Odo utwierdził ich w przekonaniu, że znajdują się na dobrej drodze do artefaktu. Erika nie komentowała, skupiając się na posiłku, potem zwinęła namiot i ruszyli w zimny, ponury poranek w miejsce, do którego kapłan miał pewność ich dziś doprowadzić. Po kilku godzinach marszu mieli obelisk na wyciągnięcie ręki. Nie podobało się to wszystko Erice; było zbyt cicho, jak na okolicę, w której znajdował się artefakt Chaosu. No i nazwa, którą posłużył się stary kapłan, czyli Wzgórze Duchów, nie napawała optymistycznie. Ludzie, czy ktokolwiek inny. nadawali takie nazwy miejscom, bo mieli ku temu powód. Trzeba było pozostać czujnym.

To Cassie i Heinrich odkryli zagrożenie, kierując ich wzrok ku wyłaniającemu się nieopodal olbrzymiemu z postury potworowi o byczym łbie. Najemniczka wiedziała, że z tym przeciwnikiem mogą mieć spore problemy, bo wyglądał na wytrzymałego i z pewnością mógł im mocno zaszkodzić. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się zza zasłony lasu byczogłowemu, rejestrując jego ruchy i oceniając jego broń. Łatwo nie będzie, ale skoro Odo był przekonany, że to jedyna droga, musieli mu zaufać.
- Nasz byczek ma ze sobą róg sygnałowy, więc proponuję najpierw spróbować go uszkodzić strzałami i bełtami, a potem lecieć na zwarcie - powiedziała. - Jeśli ktoś ma jakieś inne pomysły, jestem otwarta na sugestie - rzuciła, nie spuszczając minotaura z oczu. - Cassie, zostań z ojcem Odo i zwierzętami, dopóki sobie nie poradzimy z tym czymś. To będzie paskudna walka i lepiej, żebyście się nie mieszali. Cokolwiek by się nie działo, pamiętaj, że kapłan musi odnaleźć artefakt. - Spojrzała na nastolatkę.

Jeśli nikt nie wnosił sprzeciwów, Erika dobyła kuszy i po raz kolejny wycelowała w przechadzającego się zwierzoczłeka, wcześniej ustawiając tarczę i miecz przy sobie, by dobyć ich od razu, gdy wystrzelą. Potem zamierzała wypaść bezgłośnie na polanę i gnać, ile sił w nogach z uniesionym ostrzem i tarczą. W międzyczasie poprosiła Ulryka o wsparcie. A nuż spojrzy na swoją wyznawczynię przychylniej w tej ciężkiej chwili?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:53.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172