Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-08-2019, 20:11   #31
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Stal, odwaga i umiejętności (a może i łaska bogów) wystarczyły, by zdecydowanie zachęcić bandę goblinów (a raczej to, co z niej zostało) do pospiesznej ucieczki.
A Schiller miał całkowitą rację - nie należało pokurczów gonić. Ważniejsze były działania tu i teraz, niż próba definitywnego pozbycia się goblinów. Próba, która i tak nie mogła zakończyć się sukcesem.

Jak się okazało, odparcie ataku nie obyło się bez strat po stronie mieszkańców miasteczka, na najważniejszą personą spośród poszkodowanych był kapłan, ojciec Dietrich.
Na wezwanie umierającego nie wypadało nie przyjść, więc i Konrad pospieszył do łoża śmierci kapłana.
Jak się okazało, prośba ojca Dietricha była zaskakująca, jednak Konrad nie zadał dość oczywistego pytanie "Dlaczego my, a nie Schiller?". Ten ostatni był - według niego - oczywistym kandydatem...

- Tak, zrobimy to - powiedział. - Zaniesiemy ikonę do Middenheim. Przynajmniej ja to zrobię. Przysięgam.

Wyciągnął rękę po ikonę.

Czy był to z jego strony gest całkiem bezinteresowny? Pewnie nie do końca. Nie miał nic przeciwko temu, by odwiedzić Miasto Białego Wilka, a gdyby tak, przy okazji, za dostarczenie ikony wpadło parę sztuk srebra... To w końcu też było możliwe.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 04-08-2019 o 20:14.
Kerm jest offline  
Stary 04-08-2019, 20:19   #32
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Wiara gwarancją wygranej, takie było motto "Szarych Sokołów". Nie zawsze się to sprawdzało, ale przynajmniej utrzymywało morale najemników na odpowiednim poziomie. Dzisiaj, stojąc pewnie naprzeciw nacierającej bandy goblinów, Erika przypomniała sobie to hasło. Może i zielonych było więcej, ale nie sądziła, żeby dali im radę. Po prostu wierzyła, że ta potyczka ma tylko jeden wynik i się nie pomyliła. Nawet, jeśli obrońców było mniej, to byli bardziej zdeterminowani, a przede wszystkim oferowali większe umiejętności bojowe.

Celny strzał z kuszy, gdy położyła goblina, przyjęła ze spokojem, wiedząc, co dalej musi zrobić. Chwyciła za tarczę i miecz, przyjmując na siebie pierwszy atak zielonych, starając się pozostawać na lekko ugiętych nogach, by jak najlepiej się zabezpieczyć i przy okazji nadać swoim uderzeniom większej mocy. Napędzana adrenaliną wydała z siebie okrzyk bojowy tnąc dwa gobliny, gdy nadarzyła się okazja i w ferworze walki przyjęła przypadkiem kilka ciosów na pancerz, który na szczęście ją ochronił. Walka tak naprawdę trwała krótko, bo po tym, jak Gerwazy uderzył swoją magią, gobliny stwierdziły, że czas na odwrót. Nawet tak prymitywne istoty miały jakiś instynkt samozachowawczy, bo w przeciwnym razie wycięliby ich do nogi.

Erika jeszcze przez chwilę pozostawała w pozycji bojowej, rozglądając się po pobojowisku i dobijając ewentualnych rannych zielonych. Nie zamierzała biec za uciekinierami, bo Schiller miał rację - w grupie były mocne (przynajmniej tak im się wydawało), a niemal wybite nie stanowiły zagrożenia. Może i były zawzięte, ale psychikę miały słabą. Najważniejsze, że walka została wygrana i dzieciaki obronione. Niestety, kilku tubylców nie miało szczęścia, w tym kapłan Sigmara przeszyty strzałą, który ostatnimi siłami zawołał ich do siebie. Erika wciąż z obnażonym, skrwawionym mieczem i tarczą chroniącą lewą rękę podeszła do mężczyzny wraz z pozostałymi, by wysłuchać jego ostatnich słów.

Ojciec Dietrich chciał, by zabrali ikonę Sigmara do Middenheim. Choć Erika wychowana była w innej wierze, to ojciec zawsze wpajał jej szacunek do innych wyznań i symboli religijnych. Zresztą, sama z siebie też chciała spełnić ostatnią wolę kapłana. Wystarczająco dużo ludzi zachowywało się w tych czasach nieludzko, chciała więc pokazać, że jednak można zrobić różnicę. Konrad zdążył już się zadeklarować, więc Erika tylko to potwierdziła.
- Tak, jak mówi Konrad, ikona zostanie odniesiona do świątyni Sigmara w Mieście Białego Wilka. Masz moje słowo, ojcze Dietrichu - powiedziała.

Jego słów o tym, że byli stworzeni do większych rzeczy nie skomentowała. Pewnie przed śmiercią po prostu bredził, próbując ich w ten sposób przekonać, by zabrali ze sobą relikwię.
 
Tabasa jest offline  
Stary 05-08-2019, 22:45   #33
 
Gerwazy's Avatar
 
Reputacja: 1 Gerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputacjęGerwazy ma wspaniałą reputację
Pomysł Gerwazego wydawał się logiczny i całkiem sensowny. Wdrapując się na wóz już widział siebie niczym potężnego czarodzieja miotającego z wysokości pociski w zielonoskórych pokurczów. Niestety wizja młodego szlachcica miała to do siebie, że nie była przemyślana a jej podstawy stanowiły jedynie pobożne życzenia. Gdy młodzieniec zajął upatrzone miejsce na jego drodze do chwały stanął … sufit. Cholerna powała nie tylko nabiła mu guza, ale jeszcze zasłaniała cały widok na pole walki. Z pulsującym łbem i urażoną dumą musiał gramolić się z powrotem na plac. Na szczęście jego towarzysze dzielnie odpierali wroga co pozwoliło Gerwazemu na ślamazarne manewry. Miał też nadzieję, że wszyscy byli zbyt pochłonięci walką lub ucieczką by zauważyć jego bezsensowne wygibasy. W bitwie też na niewiele się przydał. Nim gobliny rzuciły się do ucieczki zdołał porazić wiązką eteru zaledwie jednego zielonoskórego.

Ogólnie mieli wiele szczęścia. Odparcie ataku gromady goblinów ze stratą zaledwie paru zabitych i rannych można było nawet uznać za cud gdyby nie fakt, że jednym z poległych był ojciec Dietrich. Co prawda mężczyzna zdołał jeszcze wyrzec ostatnie słowa a nawet przekazać im jakąś relikwię, lecz chwilę po tym Morr wezwał go do swoich ogrodów. Choć Gerwazy był Ulrykaninem z wychowania, wiara z czasem nabierała dla niego marginalnego znaczenia. Czy był to wpływ kolegialnych nauk, czy może sam kontakt z czystym eterem, Gerwazy coraz rzadziej wzywał na pomoc bóstwa a częściej skupiał się na sile i dyscyplinie własnego umysłu. Mimo wszystko prośba umierającego była niemal świętością i młody mężczyzna zgadzał się z towarzyszami, że należy dołożyć wszelkich starań aby spełnić wolę zmarłego. Dodatkowo wspomniana relikwia interesowała młodego maga z zawodowego punktu widzenia. Miał zamiar porozmawiać potem z Konradem i sprawdzić, co to za ciekawostkę przekazał im sługa Sigmara.
 

Ostatnio edytowane przez Gerwazy : 06-08-2019 o 02:03.
Gerwazy jest offline  
Stary 08-08-2019, 20:58   #34
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Rudiger Schultz przed wyruszeniem z Nuln prowadził spokojne, osiadłe życie jak na żołnierza rodziny przestępczej przystało. Jego dni pełne były beztroski. Miał czas na porannego golibrodę, porządne śniadanie i trening, po którym brał gorącą kąpiel. Do swoich codziennych czynności rzadko kiedy przechodził przed południem. Z jedynie nielicznym znaną manierą zabijaka zabierał się za pracę, którą ludzie rodziny Huyderman szanowali i doceniali.

Rudiger zajmował się prostymi, nie wymagającymi gimnastyki zadaniami. Od obicia jakiegoś cwaniaka, poprzez zastraszenie kilku żaków, aż do misji dywersyjnych jak uszkodzenie kół w wozach kupca, które akurat za kilka chwil miały wyruszyć na szlak. Schultz nigdy nie podejrzewał, że zacznie postrzegać swoje wcześniejsze życie jako skażone czymś złym i niegodziwym. Zabijaka przecież nie powinien czuć chęci poprawy przy kobiecie zajmującej się nierządem czy wojowniczce do wynajęcia zapewne swoimi czasy robiącej rzeczy nie lepsze niż on.

Najgorsze były przypadki kiedy ktoś swoim niechlubnym czynom przypisywał coś więcej. Widział w nich pewną ideologię. Tacy ludzie nie byli źli. Oni byli szaleni. Schultz spotkał już na swojej drodze ludzi, którzy wierzyli, że zabijając bliźniego spodobają się swoim bogom. Spotkał się też z odwrotną sytuacją kiedy fanatycy biczowali się w przekonaniu, że zrobili coś bóstwom niemiłego. Szaleńców należało omijać szerokim łukiem jednak kiedy człowiek nie wierzył, że postępował słusznie i w jedyny sensowny sposób co tak naprawdę trzymało go przy dotychczasowej ścieżce postępowania? Jakie były przeciwwskazania aby Schultz zajął się ochroną, został strażnikiem, żołnierzem, giermkiem czy gladiatorem? W swojej robocie znał się głównie na mordobiciu i kiedy lekko przemeblować jego utarte schematy mógłby zająć się niemal wszystkim związanym z wojaczką.

Schultz czuł, że Cassandra chce go zatrzymać przy sobie, ale nie widział potrzeby aby sięgać po takie sposoby jak uwodzenie go. Kiedy wyruszali z Nuln ona nie miała jednak pojęcia, że był facetem honorowym. Tak naprawdę zaraz po opuszczeniu twierdzy, kiedy wojownik obiecał jej, że doprowadzi ją do Miasta Białego Wilka to nie musiała się starać, bo i tak by to zrobił. Chyba, że Rudiger tak naprawdę nie rozumiał jej pobudek. Może jej chodziło o coś więcej niż dotarcie do Middenheim? Wojownik miał mały problem aby odseparować wątpliwości egzystencjalne od rozmyślań taktycznych, którymi musiał się kierować przeskakując nad trupem jednego z ludzi Untergardu. Nie godziło się bowiem myśleć o kobietach i ścieżce swojej kariery zawodowej biegnąc naprzeciw zgrai małych, drących ryje, zielonoskórych pokurczy, z którymi walczyło się pierwszy raz w życiu.


- Kurwa! – wydarł się rzezimieszek nie siląc się na żadne wyszukane słownictwo.

Czy samo zastanowienie się nad tym, że mogło usłyszeć to jakieś dziecko było na miejscu? Przecież lada moment miał brodzić w krwi swojej i przeciwników. Miał siekać, rąbać, otrzymywać rany i je zadawać. Czy jedno niewinne słowo niosące za sobą tyle uniwersalnych, ponadczasowych treści mogło pogorszyć jakoś obraz całego pola bitwy? Z rozmyślań wojownika wyrwało mocne uderzenie goblińskiej włóczni rozbijające się na jego okutej tarczy. Schultz nie czekał na więcej błyskawicznie wyprowadzając celny cios w krtań i kończąc żywot swojego oponenta. Zabijaka poczuł się pewnie i mając zapas energii wyprowadził pchnięcie przebijając kolejnego pokurcza na wylot.

Z tego co zdążył się zorientować Rudiger to obrońcy radzili sobie całkiem sprawnie. Finałem bitwy była ucieczka ocalałych goblinów, za którymi Schultz chciał ruszyć w pościg. Zatrzymał go w miejscu kapitan Schiller, którego bez chwili wahania posłuchali Erika oraz Konrad. Schultz strzepnął z miecza posokę i rozejrzał się po polu walki.

Mieli czterech rannych i trzech zabitych co nie było złym wynikiem patrząc na ilość trupów po stronie przeciwnej. Rudiger nie uważał aby śmierć kapłana Sigmara była czymś bardziej dotkliwym niż dwójki poległych ochotników. Ojciec Dietrich mógł się pochwalić szacunkiem i dobrą pozycją wśród ludzi Untergardu, ale tamci też mieli bliskich, którzy z opłakiwaniem swych mężów, ojców i braci nie czekali aż umierający kapłan się wypowie.

Potwierdzenie ze strony Schultza nie było nikomu potrzebne. Jasnym było, że Konrad i Erika dostarczą ikonę do Middenheim zgodnie z danym słowem. Kapłan jednak spojrzał i na niego. Rudiger nie wiedział czy ojciec Dietrich już odpływał czy chciał jednak mieć pewność, że święty przedmiot trafi do miejsca przeznaczenia. Wojownik skinął zatem głową z szacunkiem spełniając ostatnią wolę człowieka Sigmara. Od tamtej chwili była ich czwórka, bo Gerwazy z niemałym entuzjazmem zabrał się za oględziny relikwii.

Schultza nie interesowały moce jakie drzemały w obrazku i czy został on namalowany na płótnie czy drewnie albo czy malarz wykorzystał farby wodne czy olejowe. Dla niego obraz nie miał wartości, ponieważ nie był wyznawcą Młotodzierżcy. Nie ważne co udałoby się odkryć Gerwazemu musiał on poprzestać na samym doświadczeniu mocy relikwii, bo ta niechybnie trafi do świątyni Sigmara.

Nie zostając na placu dłużej zabijaka udał się do budynku, w którym zostawił Cassandre i dzieci pod ochroną kulawego woźnicy. Po drodze Schultz schował miecz do pochwy nie przejmując się krwią pokrywającą jego zbroję. Jak wrzaski dzieci nie podniosły Cass wystarczająco ciśnienia to może będzie to widok goblińskich flaków na skórzni Rudigera.

- Wygraliśmy, ale mamy czterech rannych i trzy trupy. – powiedział mężczyzna do Cassi. – Co u was? Wszystko w porządku?
 
Lechu jest offline  
Stary 09-08-2019, 09:46   #35
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
Słysząc słowa Eriki i Konrada, Sigmaryta uśmiechnął się delikatnie.
- Dzię... dziękuję wam... Teraz wiem, że mogę... umrzeć w spokoju... - Po tych słowach rozluźnił uchwyt na przyciskanej do piersi ikonie, zamknął oczy i wydał z siebie jeszcze kilka chrapliwych wydechów, po czym zastygł w wiecznym bezruchu.

Erika sięgnęła po ikonę i odwinęła materiał, który ją zabezpieczał, byście mogli przyjrzeć się jej dokładniej. Był to niewielki obraz, osadzony w ramie ze złota i żelaza, przedstawiający Sigmara z Ghal Marazem uniesionym w geście triumfu nad pokonanymi orkami. Relikwia wyglądała na bardzo starą, a jej rzeczywistej wartości można się było jedynie domyślać. Przyglądając się jej, Gerwazy nie wyczuł jednak żadnych specjalnych właściwości, najwyraźniej był to po prostu zwykły (choć bardzo cenny) przedmiot religijny.


Późne popołudnie i wieczór minęły na chowaniu zmarłych pod zburzonymi murami miasta i opiece nad rannymi. Cassandra świetnie radziła sobie z dziećmi, które nawet rozpogodziły się na chwilę, choć w całym obozie panowała atmosfera przygnębienia i braku nadziei. Jako miejsca noclegowe służyły dwa nieco zniszczone budynki, posiadające jednak dach nad głową, co przydało się zwłaszcza nocą, gdy lunęło jak z cebra. Wyznaczeni przez Schillera wartownicy patrolowali okolicę, ale niedobitki bandy goblinów, jak można się było spodziewać, nie pojawiły się już, by wziąć odwet za martwych pobratymców. Noc minęła spokojnie i po skromnym śniadaniu ranni i niedołężni zapakowali się na wozy, po czym wyruszyliście w dalszą drogę. Na szczęście nie padało, choć podmokły trakt nie ułatwiał podróży. Dla zmartwionych, pogrążonych w żałobie i smutku Untergardczyków nie miało to jednak żadnego znaczenia, gdyż maszerowali w ciszy, niczym nieumarli, zatopieni we własnych myślach.



31 Brauzeit 2522 KI,
Wielkie Księstwo Middenheim i Middenlandu,
Middenheim, Miasto Białego Wilka


Kolejne cztery dni marszu upłynęły zadziwiająco spokojnie, jakby bogowie doszli do wniosku, że wystarczająco dużo przeżyliście przez ostatnie dwa tygodnie. Untergardczycy wciąż byli przygnębieni i nie było co się im dziwić - stracili dobytek całego życia, a wielu z nich także swoich najbliższych. Dla większości z nich nic nigdy nie będzie już takie samo. Drakwald w końcu ustąpił pola rozległej, otwartej przestrzeni, gdzie już z daleka widać było wznoszące się majestatycznie ponad okolicą Middenheim. Gdy dotarliście na przedmieścia miasta, przytłoczył was ogrom strat, jakich doświadczył Gród Białego Wilka. Cztery wiadukty wznoszące się od poziomu lasu i prowadzące przez płaskowyż do miasta ocalały, jednak były spękane i miejscami podziurawione. Utrzymywały je nienaturalne, metalowe pnącza o kamiennych kolcach, które musiały być wytworem plugawej magii. Widzieliście krzątających się przy nich krasnoludzkich inżynierów oraz ludzi w kapłańskich szatach, którzy próbowali się ich najwyraźniej pozbyć. W czasach pokoju, przy wejściu na każdy z wiaduktów znajdowała się rogatka, gdzie strażnicy pobierali opłatę za wejście do miasta w wysokości korony od nogi, jednak teraz nie było po nich śladu. Na murach i bramach widniały ślady ciężkich walk i działania potężnej magii. Liczne wieże miejskie ucierpiały od ataków powietrznych najeźdźców, w tym smoków Chaosu.


Podchodząc bliżej, między tłoczącymi się ku wejściu uchodźcami z innych wiosek, zauważaliście coraz więcej przygnębiających szczegółów. W ciągu piętnastu dni oblężenia, Archaon próbował zadać Middenheim jak najwięcej strat i zdecydowanie mu się to udało. Mury były spękane, gdzieniegdzie częściowo wyburzone, inne nosiły ślady ognia od piekielnych dział Chaosu. Dziesiątki trucheł stworów znanych jako Rozdzieracze wisiało na całej długości murów. Potwory posiadały haki zamiast dłoni, służące im do wspinaczki, a do ich kręgosłupów przymocowano ciężkie łańcuchy, które wlokły za sobą, by wspinały się po nich inne bestie. U podnóża Fauschlagu zalegały gnijące ścierwa zwierzoludzi i innych stworów Chaosu. Wszędzie dostrzegaliście również robotników wznoszących rusztowania, lub pracujących nad odbudową murów miasta, jednak doskonale zdawaliście sobie sprawę, że przywrócenie świetności Middenheim zajmie długie lata.

W tłumie co chwilę przysłuchiwaliście się przeróżnym opowieściom. W czasie walk, obrońcy Middenheim i najeźdźcy padali setkami a Middenlandczyków wspierało wielu sojuszników - krasnoludy, elfy, kozacy z Kislevu czy bretońscy błędni rycerze, zaś miastu przysłużyły się jego naturalne walory obronne. Przez ponad tydzień żadna ze stron nie zdołała uzyskać znaczącej przewagi; walki toczyły się głównie na czterech wiaduktach wiodących do bram miasta. Jakby tego było mało, od środka zaatakował kolejny wróg - legendarni szczuroludzie, którzy wypełzli spod ziemi, siejąc wśród mieszkańców strach i śmierć.

W końcu, wraz z Untergardczykami dotarliście pod bramę, gdzie zostaliście zatrzymani przez jednego z czterech strażników pełniących tutaj wartę. Wszyscy ubrani byli w porządne skórznie i hełmy, ich uzbrojenie stanowiły halabardy i miecze. Widać było, że są doświadczeni.
- Witamy w Middenheim - powiedział wąsaty, przysadzisty strażnik. - Zgodnie z zarządzeniem grafa Borysa Todbringera, przybyli do miasta uchodźcy mają zgłosić się do dzielnic Południowej i Ostwald znajdujących się za bramą, żeby otrzymać tymczasowe kwatery. W związku z tłokiem i przeludnieniem, zaleca się jednak tym, którzy mają taką możliwość, wynajęcie pokoi w karczmach, które powitają każdego, kogo na to stać z otwartymi rękoma. Chorzy i kaleki winni udać się do świątyni Shallyi, gdzie zostaną obsłużeni.

Po tym krótkim zaznajomieniu z przepisami zostaliście wpuszczeni za bramę, a widok, jaki zastaliście, nie był lepszy od tego, co widzieliście chwilę wcześniej. Domy w ruinie, tłoczący się wszędzie uchodźcy, inwalidzi wojenni, wychudłe matki z dziećmi siedzące bez nadziei w oczach pod budynkami, czekające nie wiadomo na co - powojenny obraz Middenheim przytłaczał. Kapitan Schiller nakazał swoim ludziom udać się w stronę dzielnicy Południowej, a sam przystanął z wami.
- Nasze drogi tutaj się rozchodzą, przyjaciele. Dziękuję w imieniu swoim i mieszkańców Untergardu za wszystko, co dla nas zrobiliście. Gdyby nie wy, nie udałoby nam się dotrzeć do Middenheim. - powiedział, ściskając wam wszystkim serdecznie dłonie. - Niech wam się wiedzie i niech Sigmar was prowadzi w tych ciężkich czasach. Zawsze będziemy o was pamiętać i o tym, coście dla nas uczynili.

Weteran uśmiechnął się lekko spod wąsa, pożegnał z wami i dołączył do swoich ludzi, po chwili znikając w tłoku uchodźców. Wy natomiast musieliście podjąć decyzję, co dalej. Czy od razu odnieść relikwię do świątyni Sigmara, czy może najpierw zatrzymać się w jakiejś gospodzie? Fundusze jeszcze mieliście, a do pory obiadowej z pewnością udałoby się znaleźć coś odpowiedniego.

 
Mroku jest offline  
Stary 09-08-2019, 20:54   #36
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację
Bezemocjonalnie odebrała ikonę od umierającego Sigmaryty i przyjrzawszy się jej, wiedziała już, dlaczego mężczyzna aż tak bardzo o nią dbał i nie spuszczał z oka. Relikwia była piękna i niejeden złodziej mógłby się na nią połasić, by sprzedać w półświatku nawet za połowę ceny, co w obecnych czasach i tak byłoby wystarczające, by zapewnić sobie całkiem niezłe życie, wszak dostęp do najlepszej żywności i innych przywilejów mieli tylko ci z pękatymi sakiewkami. Czy wojna, czy pokój, realia pozostawały te same - najwięcej mogli sobie pozwolić ci, którzy mieli pieniądze. Erika nie miała z tym problemu ani z tym nie walczyła; dostosowywała się, najmując swój miecz temu, kto tego potrzebował. Innego życia nie znała.

Pokazała relikwię pozostałym, a Gerwazy nawet posiedział nad nią chwilę, ale chyba nie odkrył tego, czego oczekiwał, oddając ją wkrótce pod jej opiekę. Najemniczka zawinęła ikonę w splamiony krwią ojca Dietricha materiał i schowała do plecaka. Postanowiła wyciągnąć ją dopiero wtedy, gdy dotrą do świątyni Sigmara w Middenheim. Może Ulrykanie i Sigmaryci wciąż walczyli o wpływy w całym Imperium, ale ona dała słowo i zamierzała go dotrzymać. Wiedziała, że gdyby sytuacja była odwrotna i to kapłan Białego Wilka umierałby z jego ikoną, wyznawcy Sigmara nie wahaliby się, by odnieść przedmiot do świątyni. Zresztą, nauki ojca nie szły w las.

Przez kolejne dni podróży nie była skora do rozmowy z kimkolwiek, nawet Rudigerem, z którym ostatnio mieli całkiem przyjemną wymianę zdań. Taka po prostu była, a strata towarzyszy podczas Burzy Chaosu sprawiła, że nie chciała się do nikogo przywiązywać, nawiązywać relacji. Maszerując, skupiała się w większości czasu na otoczeniu, dzierżąc w dłoniach naładowaną kuszę. Gdy zatrzymywali się na postoje, zawsze znajdowała sobie miejsce gdzieś z dala od obozu, by jednocześnie mieć spokój od Untergardczyków i towarzyszy podróży, a także mieć mniej więcej całe obozowisko na oku. Kilka razy widziała, jak Rudiger rozmawiał z Cassandrą, ale nie wywoływało to w niej żadnych uczuć. Nie sądziła, by w ogóle kiedykolwiek jakiś mężczyzna wywołał je w niej. Nie po tym, co przeżyła i widziała. Burza Chaosu zostawiała w każdym żyjącym swe znamię i w niej również zostawiła - niezdolność odczuwania wyższych emocji. Tak przynajmniej uważała i czuła.

Widok zrujnowanego Middenheim nie zrobił na niej aż takiego wrażenia, jak sądziła. Wiadukty i mury były zniszczone, wszędzie leżały truchła chaośników, ale przecież Miasto Białego Wilka nie było jedynym, które poniosło straty. W wielu miejscach Imperium i Middenlandu ludzie mieli dużo gorzej i nikt się nimi nie przejmował. Obserwując to wszystko na spokojnie, bez zbędnego komentarza, poczłapała za resztą przez bramę, gdzie wcześniej jeden ze strażników wyjaśnił im to i owo. Pożegnała się skinieniem głowy z Schillerem i gdy mężczyzna odszedł, spojrzała na pozostałych.
- Jestem za tym, żeby najpierw zorganizować sobie nocleg, potem zaniesiemy ikonę do świątyni. Co wy na to? - Spytała, patrząc po kompanach.

Jeśli się zgodzili, zamierzała rozpytać napotkanych ludzi o tanią, ale w miarę dobrą gospodę. Za dzieciaka jeździła czasami z ojcem do Middenheim i zatrzymywali się na noc w przeróżnych karczmach, ale teraz za cholerę nie mogła sobie przypomnieć ich nazw.
 
Tabasa jest offline  
Stary 10-08-2019, 10:00   #37
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Erika przywłaszczyła sobie ikonę, zabierając ją sprzed nosa Konrada, który miał nadzieję, że umierający kapłan nie widział tego braku porozumienia. Mógłby mieć, biedak, pewne wątpliwości, czy jego ostatnia prośba zostanie spełniona.
Konrad też miał pewne wątpliwości, ale przeważyła nadzieja, że działania Eriki to dbałość o pozytywne zakończenie misji, a nie coś tak prymitywnego, jak chciwość.

* * *

Podróż minęła spokojnie, a parę rozmów wyjaśniło parę spraw.
I w końcu cało i zdrowo dotarli do Middenheim.
Miasto było owszem, ogromne - przynajmniej według Konrada - ale stan, w jakim się znajdowało, nie napawał optymizmem. Na pierwszy rzut oka było widać, iż łatwo tu będzie o guza, zaś ilość tych, co wykorzystują sytuację w sposób mniej czy bardziej nieuczciwy będzie dość znaczna.
Nie sądził też, że za te parę koron, jakimi dysponuje, miało starczyć na dłużej. Trzeba było jak najszybciej pozbyć się ikony i rozejrzeć za jakimś zajęciem. Zapewne w tych niespokojnych stale czasach niejedna osoba poszukiwała kogoś, kto by dopilnował jej bezpieczeństwa.
Ale na razie powinni trzymać się razem. I nie chodziło wcale o więzi, jaki ich połączyły podczas wędrówki, braterstwo broni czy inne tego typu głupoty. W grupie po prostu byli bezpieczniejsi.

- Wiecie, gdzie jest ta świątynia? - zwrócił się do pozostałych.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-08-2019, 15:10   #38
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Rudiger & Cassandra
po walce z goblinami

- Wygraliśmy, ale mamy czterech rannych i trzy trupy. – powiedział mężczyzna do Cassi. – Co u was? Wszystko w porządku?

Cassandra zmarszczyla brwi i czoło, a jej policzki naburmuszyly się i wydęły podobnie jak jasne usta. Uderzenie jej pięści w tors pokryty pancerzem było jak muśnięcie natarczywego owada.
-Naprawdę?! - nie było to pytanie z tych, które oczekują odpowiedzi. Ponownie uderzyła go w tors. Zdawało się że prędzej zrani sobie rękę niż coś tym wskóra. Póki co ubrudziło sobie delikatną dłoń obcą krwią. - Mówisz o tym tak po prostu? Pytasz tak zwyczajnie czy jest w porządku? - jej rozpaczliwe słowa wypowiedziane półszeptem potwierdzone zostały zaszklonymi oczami, które wpatrywały się w niego obrzucając winą. Zadudnila dwoma, kruchymi rączkami zwiniętymi w pięści, uderzając mocniej w tors mężczyzny. - Nic nie jest w porządku! I nigdy nie będzie! Jesteś po prostu głupi, jeśli mnie o to pytasz po tym co widziałam! Jesteś głupi! - usta zadrżały a ich kąciki zwinęły się jakby w odwróconą w dół podkowę, kiedy z oczu wypłynęły łzy, nie mogąc już znaleźć miejsca w przepełnionych od strachu zielonych oczach.

Wojownik stał przez sekundę jak wryty. Z jednej strony pamiętał, że Cassandra była bardzo delikatna i wrażliwa, a z drugiej… Wracał wspomnieniami do nieodległych chwil w szeregach rodziny przestępczej. W tamtych czasach trzymał swoją empatię na uwięzi. Przez większość czasu był zimny, niewrażliwy, beznamiętny, oschły. Złapał się na tym, że w boju powracał do niego ten sam bezlitosny, bezwzględny i brutalny Rudiger Schultz. Przy niej jednak czuł się… inaczej. Pomyślał, że ostatnie dwa zdania wypowiedział mało ostrożnie. Kierował się troską, ale jego umysł nadal był częściowo na polu bitwy.
- Jestem głupi. – powtórzył za kobietą przyciągając ją delikatnie do siebie. Gdy przylgnęła do jego ciała, rozpłakała się na dobre. Poza szlochem nie była nawet w stanie wydusić z siebie żadnego słowa – Już dobrze. Jesteście bezpieczni. – dodał, a w jego objęciu nie było nawet krzty erotyzmu. Był ostrożny. Sam chyba nie miał pewności co do natury ich relacji.

Dziewczyna łkała cicho, choć pewnie każdy obserwujący jej reakcje był przekonany, że zacznie wyć i robić sceny na pokaz. Nic jednak z tych rzeczy nie miało miejsca, choć to wcale nie umniejszało wylanego przez nią bólu. Walk toczących się poza murami miasta nie widziała, tak naprawdę to była taka pierwsza. Możliwe nawet, że nikt nie zauważył, ale jej sukienka umorusana była w krwi kapłana. Próbowała mu pomóc, jednak nie umiała i dosyć szybko wycofała się w bezpieczne miejsce jeszcze gdy inni toczyli bitwę. Była przerażona prędkością, z jaką ubywa krew z ludzkiego ciała i tym, jak trudno ją zatamować. Nie mogła jej zetrzeć, nie mogła powstrzymać, była wtedy taka bezradna. A kiedy Rudiger spytał, czy “wszystko w porządku”, Cassandra nie wiedziała, na której myśli powinna się skupić. Była zagubiona, a chaos w głowie stał się tak przeogromny, że wybuchła.
- Sam nie wierzysz w to co mówisz - wydukała szlochając z buzią wtuloną w niego, przez co jej głos był stłumiony i niewyraźny. Jej kruche ciało całe drżało, czuła się taka słaba w tym wszystkim, zbędna. Mimo pochwał jakie czasami płynęły z ust Eriki nie potrafiła jednak uwierzyć, że cokolwiek zrobiła dobrze i było to potrzebne. Gdyby jej nie było, nie zmieniłoby to wiele w całej tej sytuacji. - Nie powinno mnie tu być - dziewczyna zupełnie gwałtownie i niespodziewanie wyszarpała się z jego objęć i odsunęła o krok. Niedawno wtulona jakby niczego innego nie pragnęła, nagle stała się rozgniewana i niedostępna. Objęła rękami samą siebie. Jej oczy były czerwone od łez, a piękna do tej pory suknia zupełnie zniszczona błotem, krwią i kurzem. Przypominała teraz biedną i porzuconą sierotę, która ima się każdego zajęcia, a i tak pozostaje w cieniu, nikomu niepotrzebna. - Nawet matka mnie nie potrzebuje. Wy też nie. - ton Cassandry zachowany był w taki sposób, aby rozmowa wciąż toczyła się tylko między nią a Rudigerem. Każdy chyba już zdołał czymś się zająć, aby nie zwracać na nich większej uwagi niż to potrzebne.

- Nie wierzę w to co mówię? - zapytał Rudiger spokojnie mając za nic ewentualnych obserwatorów. - Nigdy nie spotkałaś się z taką pewnością siebie jaką mam teraz. Nie powinno cię tu być? Naprawdę uważasz, że jesteś niepotrzebna? - zapytał Schultz z niedowierzaniem. - Cassie jesteś bardzo potrzebna. Gdyby nie ty mnie nie byłoby z tymi ludźmi. Sam nie zatrzymałbym się w Untergardzie, nie brałbym udziału w bitwie, nie zrobiłbym pierwszy raz w życiu czegoś dobrego, czegoś bezinteresownego… Chcesz wiedzieć kto tutaj jest zbędny? Ja jestem. - wojownik mówił z całym przekonaniem. - Bo kim ja jestem? Kolejnym pajacem wymachującym mieczem i tarczą jak tuzin mi podobnych. Erika walczy lepiej ode mnie, Konrad jest czujniejszy, Gerwazy zdaje się niesłabiej rozumieć taktykę, a jest cholernym czarodziejem. Zabójcę jak ja można zastąpić którymś z mi podobnych. Ty Cassie… Posiadasz w sobie współczucie, chęć niesienia pomocy i inspirujesz mnie, inspirujesz nas wszystkich, abyśmy byli lepszymi ludźmi. - wojownik zatrzymał się na chwilę. - Gdybym powiedział Ci co robiłem w życiu pierwszego dnia naszej znajomości uciekłabyś przerażona. Teraz też byś uciekła, ale… ja zaczynam wątpić czy chce to robić nadal. Przez ciebie. Dlatego nie mów mi, że jesteś nikomu niepotrzebna i zbędna. Nie mów, że ciebie tu nie chcę, bo ode mnie nigdy tego nie usłyszysz. - zabijaka postąpił krok do przodu. - Jesteś moją przyjaciółką...

Słuchała wszystkiego patrząc w ziemię, a łzy same cisnęły jej się do oczu. Nie potrafiła się zgodzić z tym, co mówił. Może i faktycznie w to wierzył, ale nie uważała tego za prawdę. W jej uszach brzmiało to bardziej jak umniejszanie sobie, aby to ona mogła poczuć się wyjątkowa. W pewien sposób mogłoby być to miłe, gdyby nie ostatnie zdanie, jakie wypowiedział.
- Nieprawda - odparła po dłuższej chwili ciszy, jaka między nimi zapadła. Nie cofnęła się, kiedy ten postąpił krok w jej stronę. Jedynie na moment wstrzymała oddech. Ciężko teraz było zrozumieć, co według niej jest nieprawdą. Wszystko co powiedział? Wybrana część?
- Jedynie udowodniłeś, że to przeze mnie znalazłeś się w niebezpieczeństwie i to wszystko moja wina … - kiedy przerwała krótkie wyjaśnienie, zbliżyła się do niego i chwyciła go za rękę. Wiedziała, że nie ma wiele czasu, ale nie była pewna co powiedzieć. Chciała naprawdę bardzo wiele, ale bała się odtrącenia. Złapaną dłoń mężczyzny uniosła nieco w górę i przyłożyła do swojej klatki piersiowej na wysokości bijącego serca. Jego łomotanie było na tyle silne, że nie dało się go nie wyczuć. Rudiger miał wrażenie, że serce Cassandry próbuje uciec ze zbudowanej z żeber klatki. Dziewczyna spojrzała na niego swoimi zapłakanymi oczami.
- Nie jestem tylko przyjaciółką, prawda?
- Nie znalazłem się w niebezpieczeństwie przez ciebie, Cassie.
– odpowiedział Rudiger w lekkim zamyśleniu. – Jestem pierdolonym wojownikiem. Uczyłem się walki od wielu, wielu lat tak samo jak Gerwazy uczył się czytać, a Konrad tropić zwierzynę. Nie potrafię jednak robić nic innego. O ile oni mogą zająć się spokojniejszą profesją ja znam niemal tylko to… - Schultz spojrzał na nią. Zauważył, że zgrzytnęła zębami kiedy przeklnął. – Nigdy nie byłem bezpieczny, ale to nie ty o tym zdecydowałaś. Ja o tym zdecydowałem wybierając drogę wojownika. I, niestety, czy byśmy się spotkali czy nie, ja nadal byłbym wojownikiem. Nadal byłbym w niebezpieczeństwie, ale nie jak zwykła ofiara. Bardziej jak drapieżnik, z wyboru. – zabijaka zatrzymał na moment swój słowotok.

Milczał zupełnie tak jak ona. Przez moment byli wpatrzeni w siebie jakby nie wiedzieli o czym jeszcze powinni sobie powiedzieć. W końcu jednak Rudiger zaczął odpowiedź na pytanie Cassandry. – Nigdy nie miałem prawdziwego przyjaciela. Osoby, która mnie wspiera, bezinteresownie mi pomaga, doradza mi. Osoby, która zaakceptuje me wady, słabości i porażki, ale też będzie potrafiła ze mną porozmawiać i konstruktywnie mnie skrytykować. Czuję, że przy przyjacielu bawiłbym się świetnie, a jednocześnie nie musiał udawać kogoś kim nie jestem, kogoś lepszego. Wielu mówi, że przyjaźń między facetem, a kobietą, szczególnie piękną, nie ma szans powodzenia. Ja tak nie uważam. – Schultz zastanowił się, a w tym samym momencie dziewczyna ściągnęła brwi. Być może nawet posmutniała o ile było to możliwe jeszcze bardziej. – Wiesz, że jestem świadom ilu żołnierzy i ochotników z tobą współżyło w Untergardzie? Początkowo nie wiedziałem, ale oni tego nie ukrywali. To było dla mnie jak uderzenie młotem w łeb. Niespodziewane, ale stało się. Jednego dnia myślałem, że połamię któregoś z żołdaków jak zaczął swoje przechwałki. Czy gdybym był w tobie zakochany nie powinienem teraz leżeć w grobie? Jestem dobrym wojownikiem, ale kilku żołnierzy z pewnością by sobie ze mną poradziło… Czy nasza przyjaźń nie jest dla ciebie wystarczająca? Dość „wyjątkowa”? – tym razem to wojownik, wcześniej zupełnie spokojny, zdawał się skamienieć, stracić wigor. Spojrzał na Cassie z dziwnym, nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Dziewczyna poczuła nagły ucisk w żołądku. Oczywiście że spodziewała się tego, ale zapewne nie chciała tego słyszeć ani sobie uświadamiać. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że dzięki temu udało jej się zdobyć kilka potrzebnych rzeczy, dzięki którym mogła lepiej pomóc jemu oraz innym. Zdobywała tez zaufanie i sojuszników, w końcu wiedziała że i jeśli uda jej się sprawić by samopoczucie żołnierzy było lepsze, również ich pewność siebie przechyli szalę na ich korzyść. Może nie była wystarczająco inteligentna, ale znała się na ludziach i wiedziała jak nimi grać. Kiedyś osiągnie poziom, na którym nie będzie musiała dawać całej siebie by odnosić te same sukcesy. Teraz jednak było inaczej. A słowa mężczyzny, choć nie dostrzegła w nich złych intencji ani kłamstwa, przeszyły ją na wskroś boleśnie niczym tępy nóż. Co dziwne, Cassandra uśmiechnęła się do niego po tych słowach. Zupełnie jakby to on potrzebował teraz pocieszenia, a nie ona. Zbliżyła się na tyle aby mieć go na wyciągnięcie ręki. Dotknęła dłonią policzka i pogładziła go czule.
-Masz rację. - mruknęła kojącym, dźwięcznym głosem. W jej spojrzeniu było uspokajające ciepło jakie zwykle płynie od troskliwej kobiety. -Jesteś cudownym mężczyzną. I zasługujesz na wszystko co najlepsze. - zabrała dłoń bardzo niechętnie i tylko kilka sekund stała i patrzyła na niego jakby oczekując jakiejkolwiek reakcji. Rudiger stał chwilę w zamyśleniu. W końcu jednak pokiwał głową. Cassandra uśmiechnęła się porozumiewawczo i kiedy miała już odejść i dać mu spokój, ten podszedł do niej bardzo blisko i zatrzymał ją. Czuł, że ta rozmowa nie potoczyła się tak jakby tego chcieli.

- Cassie, czy kiedyś podasz mi powód swojego postępowania? – zapytał szeptem dwuznacznie. – Oszczędzę nam dni albo tygodni krążenia wokół tematu i powiem, że ja też mam swoje obawy. Nie boję się odrzucenia, ale przy pięknej kobiecie, z bogatym doświadczeniem w relacji z mężczyznami… Ja boję się niewierności. – Schultz pochylił głowę patrząc jej prosto w oczy. – To jedyny powód dla którego nazwałem Ciebie przyjaciółką mimo iż czuje, że mogłoby między nami być coś więcej. I nie zwracam uwagi na twoją przeszłość ani w Nuln, ani w Untergardzie, bo sam nigdy święty nie byłem. Nie byłem nawet porządny. Wykładam zatem karty na stół. – wojownik pochylił głowę a jej oczy otworzyły się szeroko, a mocnych uderzeń serca nie była w stanie uspokoić. Poczuła strach najpierw przed tym, że miałaby powiedzieć mu prawdę, a później przed tym, co za chwilę usłyszy. Oniemiała z wpół rozwartymi ustami. Postanowił więc dokończyć swoje myśli, mówiąc tak cicho, że dziewczyna ledwie poznawała słowa.
– Jesteś wspaniałą kobietą. Piękną, skromną, pełną empatii, gotową bezinteresownie poświęcić się dla innych. Uwielbiam z tobą spędzać czas i wolę być twoim przyjacielem niż wszystko spierdolić i być dla ciebie nikim. Nie wiem jak nazwać to, co czuję, bo nigdy nie czułem czegoś podobnego. Jednak kiedy przekroczymy tę linię nie będę w stanie się tobą dzielić. Pełna monogamia albo przyjaźń… – Rudiger uniósł wzrok patrząc nieco nad Cassandrę. Nie był pewien czy wyraził się dobrze, ale tamtego dnia inaczej nie potrafił. Mimo iż znali się od tygodni zabijaka czuł, że działał za szybko. Znowu spojrzał jej w oczy czekając na odpowiedź. Był świadom, że samym takim wyznaniem przekroczył granicę przyjaźni i od jej odpowiedzi zależało w którą stronę ruszy ich relacja…

Ona jednak była oniemiała. Milczała patrząc na niego, nie mogąc zapanować nad reakcjami własnego ciała. Czuła jak drży, jak słabnie siła jej nóg i mięśni. Bicie serca pulsowało już nawet w jej skroniach, pompując krew z zawrotną prędkością i powodując zawroty głowy. Powiedział jej teraz tak wiele, że w końcu potrafiła go zrozumieć. To całe jego zachowanie, ten dystans, odtrącanie, a jednocześnie i brak odmowy, kiedy chciała być blisko. nigdy jednak nie pozwolił jej się zbliżyć bardziej i teraz miała wrażenie, że go rozumie. Równocześnie wiedziała, że to nie powinno się teraz zdarzyć. Miała przed nim tyle tajemnic i kłamstw, że wyjaśnienie wszystkiego nie tylko zajęłoby dużo czasu oraz jej sił, ale mogłoby całkowicie zmienić to, jak ją postrzega. Świadoma tego wszystkiego przedłużała nieznośnie milczenie, przez które mężczyznę zżerały jego własne myśli.
- Chyba… - zaczęła bardzo niepewnie i cicho -... chyba jesteśmy zbyt ubogimi ludźmi, by móc pozwolić sobie na stabilne życie o jakim mówiłeś mi jeszcze w Nuln - Cassandra opuściła głowę i wbiła wzrok w ziemię. Nie potrafiła teraz na niego patrzeć. Jednocześnie straciła wiarę w samą siebie, swoje możliwości i umiejętności. Była pewna, że w życiu nie potrafi zarobić inaczej, a bez monet nie da się dobrze żyć.
- Czy ty dla mnie zrezygnowałbyś z bycia wojakiem? Przestałbyś brnąć we krwi i biec w niebezpieczeństwo narażając się każdego dnia na śmierć? Ja robię to, co muszę robić, bo nic innego nie potrafię - choć jej głos jakby nieco się załamał, nie mógł stwierdzi, czy Cassandra znowu płacze. Jej gęste włosy przysłoniły czarną kotarą jej śliczną buzię, a wzrok dziewczyny wciąż tkwił w podłożu. Nie odważyła się spojrzeć na mężczyznę.
- Może gdy nasze życie się zmieni, pozwoli nam na to, byśmy zrobili to, o czym marzymy. Wtedy ja będę mogła z dumą nosić jeden, najważniejszy pierścionek, a ty będziesz mógł mieć wierną żonę. Do tego czasu zdążę powiedzieć ci o sobie prawdę, ty zdążysz pewnie zbrzydzić się mną jeszcze bardziej … - spauzowała czując, że mówi za dużo i brnie myślami w odległe miesiące. Chciałaby móc żyć normalnie. Miała wrażenie, że Rudiger to pierwsza i ostatnia osoba, która pragnęła dać jej takie życie. Miała jednak złe przeczucie, że to nie może się udać. Że prędzej czy później przeszłość ją zeżre, a ona tak naprawdę nie umie się od niej odciąć i nie potrafi zarabiać w inny sposób.

- Nie widzę przeszkód aby pozbierać Karle uczciwą pracą, a kiedy będziemy mieli dość otworzyć warsztat krawiecki dla ciebie i coś na moje umiejętności dla mnie. - powiedział wojownik po chwili zastanowienia. - Potrafię tylko walczyć, ale też jeździć konno, handlować. Mógłbym zostać ochroniarzem, strażnikiem albo kimkolwiek aby było z tego złoto i moje umiejętności nie poszły na zmarnowanie. - Schultz spojrzał na Cassie. - Mogę zminimalizować ryzyko i odpowiednio dobierać zadania… - zabijaka układał sobie powoli wszystko w głowie. Cassandra na samo wyobrażenie o tym nawet uśmiechnęła się lekko. “Normalne życie” brzmiało w jej uszach jak coś nieosiągalnego, a jednak on dawał jej nadzieję na to, że to może się udać. Trzeba mu było jednak przyznać, że w dalszym doborze słów nie był dla dziewczyny zbyt delikatny - Twoje zajęcie jednak… ono nie jest niebezpieczne, ale pełne braku poszanowania dla twojej osoby. Ja się tobą nie brzydzę i mówię ci jak jest. - wojownik wyglądał na pewnego tego co mówił. - Wiedz jednak, że wyznanie kosztowało mnie wiele i jeżeli pomimo tego chcesz nadal się oddawać innym to… pozostańmy przy przyjaźni i nigdy do tego nie wracajmy. To nie twoja wina tylko moja. Nie mogę zostawić sobie tej ewentualności wiedząc, że nadal oddajesz się innym facetom. I jeżeli się boisz, że nie damy rady i nie chcesz nawet spróbować nie kuś mnie więcej i nie wchodź proszę mi do łoża. Nie chciałbym ciebie potraktować jak zwykłą “kurwe”, bo taką nigdy w moich oczach nie będziesz. - Rudiger spojrzał gdzieś w dal nie zdając sobie nawet sprawy, jaką krzywdę wyrządził jej swoimi słowami, sprawiając, że ponownie zwątpiła. Że tak jak do tej pory chciała się zgodzić, tak nagle dotarło do niej, że zniszczy mu życie, a tego nie chciała - Nie będę ciebie jednak wiecznie przekonywał, że jesteś warta więcej niż myślisz. - milczenie, które zapadło chyba było najdłuższe z dotychczasowych w tej wymianie zdań. A mimo to dziewczyna nie zdążyła ochłonąć, ani myśleć pozytywnie. Miała swoje własne demony wewnątrz, tak samo jak on własne. Nawet jeśli ich relacja miała szansę na powodzenie, obydwoje nosili w sobie wiele złych doświadczeń i wspomnień, które zamykały ich na lepsze. Rudiger jednak chciał jeszcze dodać coś na koniec. - Jednak wszystko spierdoliłem. Podtrzymałem tezę ojca, że przyjaźń damsko-męska nie może trwać zbyt długo.

- Nie. - odpowiedział niemal błyskawicznie, unosząc w końcu głowę aby na niego spojrzeć. Jej oczy były zapłakane, mimo iż usta uśmiechały się słodko. Wyglądała niewinnie i obraz kobiety oddającej się za pieniądze nijak do niej nie pasował.
- To nieprawda. To nie twoja wina, że taki jesteś, ani moja, że miałam takie życie. Chciałabym móc ci o nim powiedzieć, ale masz własne koszmary i nie potrzebujesz moich. Przepraszam, że byłam dla ciebie taka, jaka byłam. Może zbyt wiele sobie wyobrażałam, nie wiem - wzruszyła na krótko ramionami i zwinęła usta w wąską kreskę - Jesteś dobrym mężczyzną i lepszego nigdy nie spotkam. Nie w tym świecie, ani w tym życiu. Zasługujesz na kogoś lepszego, aby dać szansę kobiecie, która naprawdę na to zasłużyła. Nie musisz mnie przekonywać o mojej wartości, mój ojciec wystarczająco głęboko wbił mi jej “wielkość”. Dziękuję za szczerość. I jeszcze raz przepraszam… za wszystko. - samotna łza spłynęła po jej gładkim, rumianym policzku, jednak szybciutko ją starła swoją drobną rączką. Wciąż się uśmiechała do niego, choć wewnątrz czuła ból i samotność. Nawet kiedy wciąż stał naprzeciw niej i mogła go podziwiać, czuła już jak bardzo za nim tęskni.

Wojownik nie mówiąc nic przytulił ją. W jego głowie kłębiło się tyle myśli, że nie wiedział co miał powiedzieć. Czuł, że coś się zmieniło w ich relacji i w nim samym. Być może działał za szybko, a może sprawy miałyby się tak samo nawet za kolejne kilka tygodni. Rudiger trwał tak przez dłuższą chwilę po czym opuścił ręce i odszedł. Chciał obejrzeć się za siebie, ale nie chciał jej skrzywdzić. Dawać nadziei na coś czemu przed kilkoma sekundami stanowczo powiedział “nie”.

Rozumiała go i zaakceptowała wybór, jakiego dokonał. Nie dziwiło jej to ani trochę, a mimo to czuła ucisk w gardle patrząc jak odchodzi i powraca do codzienności z taką lekkością, jakby tego się spodziewał. Cassandra potrzebowała jeszcze chwili dla siebie, aby wziąć się w garść i przestać mazać. Musiała być dzielna. Tyle razy została uderzona w twarz, że ten psychiczny policzek też powinna przetrwać, a jednak był trudniejszy niż pozostawione na ciele siniaki.
Tego dnia dziewczyna nie była w humorze aby z kimkolwiek rozmawiać. Z trudem wymuszała uśmiech na swojej twarzy, choć gdy już to uczyniła, sprawiał on wrażenie prawdziwego. Seks z wieśniakami był wykluczony głównie ze względu na ich biedę i brak czegokolwiek wartościowego do zaoferowania. Skoro więc nie miała szans na normalne życie, musiała powrócić myślami do Middenheim i możliwościach jakie dawało miasto w przypadku jej profesji. Może i czasy stały się trudne, ale perwersów na ulicach nigdy nie brakowało.


Przez kolejne dni podróży Cassandra była już bardziej żywa i skora do rozmów. Z powodu zawstydzenia i niepewności relacji jakie teraz wiązały ją z Rudigerem, nie kleiła się już do niego tak jak zwykle. Tez z tego powodu spędzała więcej czasu z Gerwazym, siadając obok niego na postojach i opierając głowę o ramię mężczyzny. Czasami szeptała mu coś do ucha, często obejmowała z boku otaczając rączkami jego ramię. Była urocza, słodka i czarująca - oczywiście wtedy, kiedy nie kręciły się wokół niej dzieci. W chwilach gdy musiała się nimi zajmować, Gerwazy znikał jak kamfora i tylko Rudiger był wciąż skory do służenia swoją pomocą gdy było to konieczne. Wtedy jednak Cassandra czuła się niezręcznie więc mężczyzna po udzieleniu pomocy zazwyczaj odchodził i nie niepokoił jej dłużej.

Dla młodziutkiej dziewki skutki rozstania z Rudigerem przybyły bardzo szybko. Już pierwszej nocy, gdy musiała spać całkiem sama, jej sen został zakłócony przez powtarzające się koszmary. Budząc się z płaczem nigdy nikogo nie obudziła, ponieważ zakrywała usta dłońmi, przyciskając je mocno do twarzy i płacząc w ciszy. Nie potrafiła spać sama odkąd zamordowano jej ojca, a wojna i chaos tylko nasiliły jej koszmary.
Rudiger był ostatnią osobą, której by się spodziewała. A jednak widząc ją płaczącą, zjawił się obok i przytulił, za nic mając ich nietypową rozmowę lub jej zachowanie względem Gerwazego. Po prostu ją objął, ucałował w czoło i położył się obok głaszcząc jej miękkie, długie włosy, które przybierając woń lasu i mokrej ziemi, wciąż miały w sobie jakąś przyjemną nutę zapachu. Cassandra poczuła zawód dopiero o świcie, gdy zbudziła się całkiem sama i z pewnością, że nikt nie spał obok niej. Zaakceptowała jednak wszystko, bo chciała dla mężczyzny jak najlepiej. Była wdzięczna, że jej całkowicie nie odtrącił. Dlatego po tej nocy starała się już z nim jakoś rozmawiać. Udawało się, choć nie była to ta sama relacja co dawniej.

Kiedy dotarli do Middenheim, Cassandra była nieco zawiedziona. Brudno, ubogo, wszystko niemal zniszczone do cna. Nie tak to sobie wyobrażała i było to widać w jej spojrzeniu. Miała nadzieję na lepsze życie, łatwiejszy start i osiągnięcie czegoś więcej, niż udało jej się dotychczas - wszak bycie jedną z lepszych w sztuce obciągania na kolanach nie było wielkim osiągnięciem i nikt nie będzie z niej dumny z tego powodu.
Między Eriką, Konradem, Gerwazym i Rudigerem doszło do wymiany zdań na temat ewentualnego noclegu i oddaniu relikwii. Cassandra wtrąciła cicho swoje, pytając czy mogłaby im towarzyszyć i nie spotkała się z głosami sprzeciwu. Ulżyło jej.

Dziwnie się poczuła gdy Rudiger spytał o jej matkę. Kiwnęła wtedy tylko głową na znak, że przyjęła do wiadomości, ale nic mu nie odpowiedziała. Narósł w niej wewnętrzny strach i niepokój z tym związany, jednak pomyślała, że po oddaniu relikwii uda się z mężczyzną na małą przechadzkę i wtedy będą mieli też okazję aby szczerze porozmawiać. Przynajmniej miała nadzieję na to, że jednak się odważy otworzyć, może coś naprawią w swojej relacji. Nie miała już pewności co do swojej przyszłości, a zastanawiała się, czy wdowy po weteranach wojennych dostają chociaż jakieś miedziaki w zadośćuczynieniu… wątpiła w to, bo wdów w tych czasach było więcej niż można naprodukować monet. Po drodze chciała też się rozejrzeć za ewentualnymi możliwościami zarobku. Oczywiście nie chciała wypytywać nikogo, po prostu obserwować i samej stwierdzić do jakiego tak naprawdę trafiła miasta. Póki co była pewna jedynie jego nazwy.



 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 16-08-2019, 18:00   #39
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dzięki za dialogi

Kilka miesięcy wcześniej, Nuln

Wolfgang Dekker nie należał do leszczy przemykających ciemnymi uliczkami jak zlęknione szczury. Szedł dumnie wyprostowany spoglądając na wszystkich z góry. Był młody, przystojny, bogaty. Jego ojciec zajmował się eksportem tutejszego prochu do większych miast Imperium, a co za tym idzie był jednym z bogatszych kupców w mieście. Ktoś taki jak Wolfgang nie kłaniał się byle komu co wyjaśnił dosadnie jakiemuś łachmycie dnia poprzedniego. Gość był zalany w trupa i zaczepił go w drodze z karczemnej popijawy do domu. Typ coś niby próbował tłumaczyć, ale ciężko było mówić z wybitymi zębami po spotkaniu pierwszego stopnia z solidnymi trzewikami Dekkera.

Ojciec uważał, że Wolfgang powinien mieć ochronę, bo pewnego dnia młodzik może się stać celem jego oponentów biznesowych. Chłopak jednak wiedział, że był na tyle wysportowany, że nie musiał na nikim w tej kwestii polegać. Był najsilniejszym żakiem w Akademii Artyleryjskiej, z której każdy trafiał wprost do najlepszych oddziałów imperialnych.

Buńczuczny młodzik szedł właśnie na spotkanie z ojcem kiedy nagle ktoś zaszedł mu drogę. Przechodził przez zwykle bardziej zatłoczony dystrykt Kaufmana. Gość był jego wzrostu, całkiem podobnej postury. Jego twarz kryła się w głębokim kapturze.

- Z drogi kmiocie. – rzucił basem Wolfgang nie zwalniając kroku.

- Wczoraj pobiłeś dotkliwie mojego przyjaciela. – powiedział zakapturzony mężczyzna głosem tak zimnym, że nawet dumny Dekker zawahał się.

- No i? – zapytał żak zatrzymując się kilka metrów od nieznajomego.

- Zwykle twój ojciec, Bruno Dekker, zacierał ślady twoich wybryków. Tym razem jednak wpływy i pieniądze Ci nie pomogą. – facet był niesamowicie pewny siebie. Szybki ogląd sytuacji pomógł Wolfgangowi upewnić się, że mężczyzna nie był uzbrojony.

- Dam Ci chwilę na przemyślenie sprawy. – powiedział prostując się dumnie żak i wyciągając dłoń w kierunku rękojeści miecza.

Zdawałoby się, że zdąży dobyć klingi jednak stojący naprzeciw facet wystrzelił do przodu nagle i bez ostrzeżenia. Kiedy uniósł rękę do ciosu Wolfgang zauważył blask stali otaczającej kostki obu pięści jego przeciwnika. Kastety.

Żak zdołał uniknąć pierwszego ciosu jednak zaraz za nim wystrzelony został drugi. Cep trafił go w brzuch odrzucając do tyłu i pozbawiając tchu. Miecz bez oporów wysunął się z pochwy jednak kiedy Wolfgang uniósł go do ciosu został oślepiony suchym piachem, który oponent wzbił w powietrze kopnięciem. Ten typ nie walczył czysto.

Dekker zmrużył oczy starając się coś zobaczyć jednak typ był już z jego lewej strony. Sierp sięgnął jego szczęki łamiąc ją z trzaskiem. Żak poczuł ból tak okropny jakiego nie zaznał nigdy dotąd. Wspomnieniami wrócił do pijaczka, który wieczór wcześniej został przez niego pozbawiony kilku zębów. Miecz wypadł z ręki Wolfganga, a ten jak po mocnym narkotyku, przytłumiony, poczuł kolejne uderzenie lądujące na jego nosie.

Nie minęło więcej niż kilka minut kiedy straży udało się namierzyć sponiewieranego żaka. Wolfgang był wkurwiony, a jego ego zrównane z ziemią. Brakło mu pękatej sakwy, miecza i wykonanych na zamówienie trzewików. Musiał się dowiedzieć kim był napastnik. Pragnął zemsty. Nie wiedział jednak, że tym razem ojciec będzie miał związane ręce. Jak jeden z wielu głupców uważał, że Nuln władała Hrabina Emmanuelle von Liebowitz podczas gdy tak naprawdę miasto było w rękach ludzi, którym lepiej było nie wchodzić w drogę. Nawet kiedy było się synem bogatego, wpływowego i mądrego kupca… Na ten ostatni przydomek ojciec zasłużył sobie jedną celną radą – Wolfgang powinien jednak mieć ochronę.


Kilka dni wcześniej, Immelscheld


Zaraz po bitwie z zielonoskórymi Rudiger chciał sprawdzić co z Cass i dzieciakami. Wchodząc w ruiny wojownik nadal był zimny i bezduszny, bo takim się stawał zawsze w walce. Jego ruchy były oszczędne, szybkie, a na twarzy pojawiało się kilka dodatkowych żył nadających mu groźnego wyglądu. Całości dopełniała zbroja pokryta goblińską posoką.

Pierwsze zagadnienie Rudigera było całkiem wyprane z emocji. Zabijaka powiedział o rannych i trupach bez cienia emocji zrównując zdrowie i życie Untergardczyków do wykalkulowanej statystyki. Taki był w boju i za czasów Nuln. Tamtych padło więcej niż nas czyli wygraliśmy. Nie liczyło się nic poza sztywną ramą. Nie liczył się ból, cierpienie, płacz rodzin, które straciły ojców, synów, braci i mężów. Nie liczyły się wrzaski rannych. Nie liczył się obraz ciał naszpikowanych goblińskimi strzałami. Liczył się wynik, który był korzystny dla strony Schultza.

Zanim zabijaka zrozumiał swój błąd spotkał się ze ścianą rzeczywistości w postaci filigranowej, zapłakanej kobiety. Po kilku uderzeniach jej małych piąstek w jego opancerzony tors ciśnienie zaczęło z niego schodzić. Z cienia zaczął wyłaniać się zupełnie nowy, nieznany wcześniej Rudiger. Człowiek z namiastką empatii. Człowiek nie chcący łamać kości, rozrywać ścięgien i mięśni wszystkich po przeciwnej stronie. Facet, który najpierw myślał, a później działał. Mężczyzna, którego stary Schultz unikał od dnia narodzin. Ktoś kogo obudziła Cassandra i kogo on nie potrafił pogrzebać pod żwirem brutalności.

Rozmowa, którą zaczął nowy Rudiger nie szła po myśli wojownika jakim niegdyś był. Ten nowy, nieznajomy typ opuścił gardę stając przed nią niemal całkowicie bezbronnym. Wyznał jej uczucia, których do tamtej chwili nie był nawet świadom. Od jej reakcji zależało naprawdę wiele. Ona była jednak stłamszona. Bała się zrobić krok naprzód woląc bezpiecznie stać w miejscu. On jednak był inny. Szybki nie tylko w walce, ale też w postępowaniu. Aby go zrozumieć trzeba by było przejść przez to co on.

Rzezimieszek nie chciał patrzeć na Cassandre inaczej niż wcześniej, ale musiał sprawdzić czy czuli to samo. Ledwo znosił jej oddawanie się żołnierzom i ochotnikom, ale też nie chciał aby przed rozmową jak tamta Cass przespała się z Konradem lub Gerwazym na co Schultz mógłby bardzo nieodpowiednio zareagować. Po tej rozmowie mieli jasność. Ona nie była gotowa, on był gotowy tylko w tamtym, jasno określonym momencie. Nie wcześniej i nie później. Nie chciał myśleć nawet o możliwości bycia razem po kolejnych „szczerbach” na jej mieczu płciowych doświadczeń. Bolało go jak kobieta porównywała jego walkę w obronie innych do sprzedawania swojego ciała, jednak… stało się. Schultz uważał, że niemal nie posiadał umiejętności nie związanych z walką, a Cass posiadała wiele zdolności nie związanych z tym czym się zajmowała. Mogła być krawcową, zająć się handlem albo odpłatną opieką nad dziatkami jednak… nie chciała. Bała się. Wolała robić to co znała i wydawało się bezpieczną opcją. Wojownik chciał sobie jakoś to wytłumaczyć i poukładać w głowie. Co do jednego był pewien – nie mógł sobie pozwolić na furtkę w postaci bycia z Cass po tym wszystkim. Została im przyjaźń, która też stała pod znakiem zapytania. Bo jak miałaby ona wyglądać po wyznaniu jakie jej zaserwował?


Rudiger tego wieczoru powinien paść na prowizoryczne posłanie jak długi. Podróż była dość męcząca, potem nastąpiła walka, a na sam koniec obrońcy uchodźców musieli dopilnować aby ocalali zostali bezpiecznie ulokowani pod dachem. Kilka chwil wcześniej zaczął lać deszcz. Schultz chodził po zrujnowanej izbie mimo wskazań nie mogąc zasnąć. Wartownicy byli na pozycjach. Zabijaka zauważył siedzącego na prowizorycznej ławie z wyrwanych drzwi Konrada Webera.

- Widzę, że i ciebie dopadła bezsenność, powierniku ikony. - wojownik usiadł obok sięgając po szmatę i przecierając ćwieki skórzni z goblińskiej posoki.

- Ale nazwa... - uśmiechnął się Konrad. - Ale ta piękna okolica raczej nie zachęca do snu.

- Ta. - rzucił Rudiger. - Też pomyślałeś, że uda się coś zarobić na tej relikwii? - zapytał. - Wiadomo, że zaniesiemy ją do świątyni, ale może sypną monetami jak okaże się, że nie Sigmaryci ją dostarczyli.

- Mam cichą nadzieję, że okażą swą wdzięczność - odparł zagadnięty. - Najlepiej by było w brzęczącej monecie, ale inne formy też będą mile widziane. Nie sądzę by chcieli, byśmy po karczmach żale wylewali na ich brak wdzięczności. Ale jeśli się zawiedziemy - dodał - to chyba szybko trzeba będzie znaleźć jakiegoś pracodawcę. Duże miasta to duże możliwości, ale i wydatki spore. Zazwyczaj.

- Kiedyś ktoś mądry mi powiedział, że bycie bohaterem nie jest zbyt opłacalne. Najesz się, napijesz, czasem pociupciasz, ale ponoć bohaterowie złotem nie śmierdzą. – odpowiedział zabijaka. – Nie wyglądasz na takiego co by narzekał po mordowniach na brak wdzięczności ze strony kapłanów. – zaśmiał się Schultz. – Za niektóre rzeczy nie wypada brać złota. Od uchodźców nie wziąłbym grosza, bo i tak mam po drodze. To, że kilku zwierzoludzi czy zielonoskórych po drodze się na miecz nadzieje to nic wielkiego. Kapłanów jednak zapewne “stać” na okazanie wdzięczności. Tak między nami, nie jesteś łowcą głów, co nie? – zapytał Rudiger przecierając kolejne elementy zbroi.

- Jak na razie nie myślałem nawet o zajęciu się taką profesją – powiedział Konrad kręcąc głową. - Chociaż przyznam, że gdyby się jakiś rabuś nawinął, to bym nie odmówił przyjęcia nagrody. - Uśmiechnął się. - Wdzięczność zaś bogatych - przeszedł na inny temat - to coś, o czym można by podyskutować. Jak mówią, łaska pańska na pstrym koniu jeździ.

- Słusznie prawisz. – powiedział Schultz odkładając szmatę. – Przeoczyłem moment, w którym pojawiłeś się w Untergardzie. – dodał wojownik. – Dołączyłeś sam czy z kimś podróżowałeś? Ja podróżuję z Cassie od Nuln, w którym się urodziłem i wychowałem. Poznaliśmy się w drodze.

- W zasadzie podróżuję sam - odparł przepatrywacz - chyba że akurat mam pracę. Ale tak się zastanawiam, czy nie warto by zawiązać, przynajmniej na jakiś czas, spółki. Całkiem nieźle nam poszło współdziałanie, a w tych czasach parę osób da sobie radę lepiej, niż jedna czy dwie.

- Rozumiem. – pokiwał głową Rudiger. - Z doświadczenia wiem, że nie do każdej roboty grupa jest dobra. W bitwie jednak wspólne działanie wychodzi nam dobrze. – dodał po chwili wojownik. – Odnosząc się do bitew to brałeś przed Untergardem w jakichś udział? Wyglądałeś na opanowanego. Ja pierwszy raz walczę z czymś co nie jest człowiekiem.

- Wiesz... jak człowiek wędruje z jednego miejsca w drugie, to nie tylko z bandytami ma się do czynienia - odpowiedział Konrad. - Ale w większej bitwie nie trafiło mi się walczyć. Nieumarłych też na swej drodze nie spotkałem, ale słyszałem o nich trochę. Na tyle, by nie wziąć nóg za pas, chociaż to zazwyczaj najbardziej logiczne rozwiązanie. - Uśmiechnął się lekko.

- Ja jestem bardziej miastowy. - rzucił Schultz lekko zmieniając temat. - Większość życia spędziłem w Nuln, ale też trafiło się mi kilka podróży. Nigdy jednak nie byłem typem człowieka przetrwania jak ty czy Hans. To moja pierwsza piesza podróż. Reszta była konno. Musiałem jednak sprzedać szkapę i nawet na dobre mi to wyszło. - Rudiger zastanowił się. - Jak będziesz chciał można poszukać wspólnie jakiegoś zlecenia. Nasza grupa jest już całkiem zgrana jednak boję się o Cassie. Szkoda by było gdyby oberwała jak coś odjebiemy…

- Miastowość się przyda, jak do Middenheim dotrzemy. - Konrad znów się uśmiechnął. - Ja z Ostland jestem, a z Untergardu to kilka moich wiosek można by wykroić, więc na miastach niezbyt się znam. A co do Cassie... Postaramy się nie wciągnąć jej w karczemne awantury.

Nie chciał wypytywać o to, co łączy Rudigera i dziewczynę.

- Powiem ci szczerze, że to też miastowa dziewczyna, a one mają temperament. - powiedział Rudiger. - Obiecałem jej doprowadzić ją całą do Miasta Białego Wilka. - wojownik westchnął. - Dotrzymywanie obietnic to moja słaba i mocna strona zarazem. Mam to po przybranym ojcu. Chociaż staram się nimi nie tasować na prawo i lewo. - zabijaka zastanowił się. - Nigdy nie miałem bliskiego przyjaciela, a ojciec mówił mi, że przyjaźń damsko-męska nie ma prawa trwać zbyt długo. Jak to u nas, facetów, bywa w końcu zaczynamy kierować się dolną głową, a jednej ze stron zaczyna się coś wydawać i… całą przyjaźń kończymy z zajebistym hukiem. - zaśmiał się wojownik przypominając sobie wcześniejszą rozmowę z Cassie.

- Jeśli ci wydrapie oczy, to będzie to twoja wina. - Konrad udał powagę. - To tak jak igranie z ogniem. - Stłumił uśmiech.

- Myślę, że warto. - rzucił szczerząc się Rudiger. - Tak czujny, spostrzegawczy gość jak ty dawno zauważył jak ona się prowadzi, co nie? Jako jej przyjaciel powinienem zaakceptować jej słabości i nie sprawiać, że będzie chciała udawać kogoś kim nie jest. Cholernie dziwnie się czułem wiedząc, że grzmocili ją niektórzy żołnierze, a nawet ochotnicy w czasie bitwy o most. - Schultz zacisnął na moment szczękę patrząc gdzieś w dal. - Jesteś naprawdę w porządku. Wiedz jednak, że nie wiem jak zareaguje, kiedy prześpisz się z nią ty albo czarodziej. Obym nie odjebał nic głupiego… - zaśmiał się zabijaka. - Dobra. Chyba powoli czas na mnie. Mam ostatnią wartę, a przed nią wypadałoby chociaż na chwilę zmrużyć oko. Dzięki za rozmowę. Dobrze jest czasem otworzyć pysk do drugiego faceta.

- Spróbuję trzymać ręce przy sobie - zapewnił go Konrad. - Świat jest pełen kobiet... chociaż nie da się ukryć, że większość z nich ustępuje jej urodą - dodał. - Ale... ona raczej bardziej patrzy na ciebie, niż na któregoś z nas.


Wyruszając z Immelscheld wojownik w zamyśleniu przyglądał się grobom, w których leżeli zabici dzień wcześniej uchodźcy. Członkowie ich rodzin nadal cicho szlochali patrząc na znaki wyryte na prowizorycznych miejscach pochówku. Jego mózg przeszyła myśl własnej śmierci w ostatniej bitwie. Co tak naprawdę by po sobie zostawił? Ekwipunek za worek złota i krótką legendę o bohaterze, który oddał życie chroniąc uciekających przed skutkami wojny ludzi? Czy poza poznaną kilka tygodni temu Cassandrą ktoś by za nim zapłakał?

Z rozmyślań wyrwał go stary, zimny, wiecznie czujny Rudiger reagujący na każde polecenie wydawane przez Schillera. Mężczyzna zlustrował pobliskie karawanie uchodźców miejsca szukając zasadzki zielonoskórych. Szukał czarnych lotek, na widok których znowu dobyłby broni i pobiegł mordować. Niemal bezmyślnie, mechanicznie, po setkach, a może tysiącach godzin treningów. Dając się prowadzić instynktowi taktycznemu i pamięci mięśniowej. Jego ciało mogłoby przeżywać katusze po trafieniu zatrutą włócznią, a umysł nadal byłby tak spokojny jakby właśnie jadł zupę.

Dalsza, czterodniowa część podróży minęła wojownikowi jak uderzenie pioruna. Robił w zasadzie to samo co wcześniej. Trzymał się naprawdę dobrze jako sierota będąc wielokrotnie już odtrącanym i kopanym przez los po jajach. Cassandra mogła zauważyć, że mimo rozmowy i dalszego zainteresowania z jego strony coś się w nim zmieniło. Kiedy była w potrzebie on przybywał jednak w normalnym, codziennym rozrachunku było go wokół niej jakoś mniej. Kiedy tylko chciała go znaleźć on pozostawał gdzieś na uboczu pochodu skupiając się całkowicie na bezpiecznym doprowadzeniu ludzi do Miasta Białego Wilka. Facet, który kilka dni wcześniej rozśmieszał dzieci zniknął zostawiając ją z garstką wspomnień.

Na postojach Schultz albo wartował albo katował się gdzieś na uboczu. „Katował”, bo to co robił ciężko było nazwać treningiem. Sprinty przerywał kiedy organizm odcinał mu tlen, pompki przestawał robić kiedy ręce piekły jak w piecu hutniczym i nie był w stanie ich już wyprostować. Dużo trenował też mieczem. Erika, która również była wojowniczką uświadomiła sobie, że wraz z Schultzem pochodzili z zupełnie innych szkół fechtunku. Rozpoznawała jednak bez problemu manewry, które trenował zabijaka. Standardowe uniki do tyłu, na boki, z wyjściem z zasięgu przeciwnika i bez. Natarcia i przeciwnatarcia. Imponująco wyglądały manewry wykorzystujące połączenie wyprostu ręki i wypadu naprzód. Było to niezwykle proste i potrafiły to wykonać nawet dzieci uzbrojone w wystrugane patyki jednak to co robił Rudiger było kilkaset albo kilka tysięcy godzin wylewania potu później. Aby w tak prosty sposób trafić doświadczonego szermierza należało zmieścić się w bardzo wąskim, precyzyjnym okienku względem pracy nóg i rąk. Wystarczyło ruszyć ręką wyraźniej przed krokiem i nie miało się szans na trafienie. Przeciwnik zauważyłby wypad, a ręka byłaby jeszcze zbyt daleko. Dlatego kluczowe było wyczucie czasu. Atak w momencie kiedy przeciwnik odgrywał swoją nogę od ziemi, by wykonać krok, ale sam jeszcze nie wyciągnął broni… to sztuka, której weterani uczyli się całe życie. On mógł to osiągnąć wcześniej o ile nie umrze pewnego dnia z wycieńczenia.

Konrad, który niedawno rozmawiał z Rudigerem o przyjaźni damsko-męskiej nie musiał się wysilać aby zauważyć zmianę w zachowaniu zabijaki. Póki co Schultz nie miał wydrapanych oczu, ale coś ewidentnie musiało się stać. Mimo serdeczności i uśmiechu przepatrywacz widział momenty kiedy wojownik w zamyśleniu zaciskał szczęki. Był jednak pewien, że sprawa nie dotyczyła niego i w razie potrzeby Rudiger będzie gotów walczyć w obronie pochodu. Nie mylił się.


Widok zrujnowanego Middenheim nie wstrząsnął Rudigerem na tyle aby opadła jego maska niewzruszonego twardziela. Wojownik swoją postawą chciał pokrzepić serca złamanych uchodźców. Zabijaka widział na ich twarzach przerażenie kiedy obserwowali spękane, podziurawione wiadukty, zburzone częściowo bramy i mury. Otuchy nie dodawała im też ilość ludzi zebranych tłumnie przed Grodem Białego Wilka.

Wśród uchodźców dało się słyszeć niesamowite historie odnośnie bitwy sił chaosu z armią, w której skład wchodzili ludzie, krasnoludy i elfy. Jak się okazało walki miały miejsce nie tylko na murach, ale też wewnątrz miasta. Schultz słuchał opowieści będąc przygotowanym na walkę ze wszystkim od zwierzoludzi, poprzez zielonoskórych, a na olbrzymich szczurach kończąc.

Przywitanie przez jednego ze strażników było całkiem ciepłe i bogate we wszelkie informacje. Miasto było oblegane przez tysiące uchodźców i przeludnienie nie dziwiło niemal nikogo. Jako wojownik nie będący rannym Schultz wraz ze swoimi drużynowymi kompanami będzie musiał zatrzymać się w jakiejś karczmie. Reszta miała udać się do tymczasowych kwater.

Wewnątrz miasta widok zrujnowanych domów, inwalidów i żebraków nie dziwił zabijaki wychowanego w jednej z gorszych dzielnic Miasta Twierdzy. Kiedy Schiller przystanął aby się pożegnać Rudiger uśmiechnął się serdecznie co kontrastowało z jego zachowaniem w ostatnich dniach podróży. Schiller jako weteran wielu bitew był świadom, że tacy jak Schultz, zimni mordercy, byli nieocenieni w czasie wojny i totalnie zbyteczni w czasie pokoju. W wielkich miasta jak Middenheim zawsze jednak znalazł się ktoś chętny aby wynająć kogoś kto za niego poprowadzi jego małą „wojnę”…

- Jestem za tym, żeby najpierw zorganizować sobie nocleg, potem zaniesiemy ikonę do świątyni. Co wy na to? - Spytała Erika, patrząc po kompanach.

- Na początek najlepiej będzie oddać obraz Sigmarytom. - powiedział Rudiger przeciągając się. - Później będę musiał rozejrzeć się za jakąś robotą, bo Karle mi się kończą. - dodał Schultz z nietęgą miną. - Komuś jeszcze doskwiera ta plaga? Może zajmiemy się czymś wspólnie...

- Pusta sakiewka to, niestety, dość popularna dolegliwość - stwierdził Konrad. - I chyba powinniśmy się rozejrzeć za jakimś zajęciem. Ale ten obraz ma pierwszeństwo.

Cassandra stała w milczeniu przysłuchując się planom innych. Miała wrażenie że nawet Rudiger bardziej skory był aby zostać z wojownikami niż z nią.

- Też chciałabym oddać obraz… - odezwała się w końcu młódka jakby nieśmiało. - O ile mogę oczywiście - dodała po chwili widząc, że zwróciła na siebie uwagę. Zrobiło jej się wstyd. Nie czuła nawet jakoby przyczyniła się do ochrony relikwii. Mimo to chciała mieć lepszy start w mieście, a stanie choćby na tyłach wojowników dodawało jej istnieniu ważności.

- Nie widzę przeszkód - odpowiedział jej Konrad. - A nocleg możemy znaleźć po drodze, gdy ruszymy w stronę świątyni. Wiecie, gdzie jest ta świątynia? - zapytał pozostałych.

- Zaraz się zorientuje. - odparł Schultz. - Byłem tu lata temu.

Rudiger rzeczywiście był już kiedyś w Mieście Białego Wilka. Było to jednak dawno. Wielkie społeczności miały jednak to do siebie, że zmiany w nich zachodziły niezwykle powoli. Schultz nie powinien mieć problemu z rozejrzeniem się za świątynią czy miejscem odpowiednim do wynajęcia pokoi na noc. Poza tym zabijaka miał plan aby nabyć dwa, drewniane, ćwiczebne miecze. Dobrze wyważone, ale tępe, nie zadające poważnych obrażeń. Miał już dość samotnych treningów. Musiał zatem postarać się o odpowiedni sprzęt, miejsce, okoliczności i – najważniejsze – towarzystwo…


- Jeżeli będziesz chciała mogę się z tobą udać do twojej mamy, Cassie. – powiedział do kobiety wojownik. – Daj znać kiedy będziesz gotowa.

Cassandra jedynie pokiwała głową nie chcąc najwyraźniej poruszać tematu matki przy wszystkich. Rudiger nie naciskał również mając niewiele miłych wspomnień związanych z rodziną. Zabijaka zastanawiał się czy Cass nie opuści ich lada dzień. Jego obietnica doprowadzenia jej cało do Middenheim została spełniona, a ich relacja – mimo inaczej się zapowiadającej – nie miała się tak dobrze jak mogło się wydawać postronnym. Schultz był świadom, że cześć winy leżała po jego stronie. Jeszcze niedawno nie zastanawiał się jak to będzie się rozstać, ale – jeśli już miałoby do tego dojść – wolałby aby rozeszli się w bardziej przyjemnej atmosferze.
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 16-08-2019 o 23:04.
Lechu jest offline  
Stary 17-08-2019, 17:43   #40
 
Mroku's Avatar
 
Reputacja: 1 Mroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputacjęMroku ma wspaniałą reputację
Szybko dogadaliście się co do celu podróży, a że dobrze było łączyć przyjemne z pożytecznym, po drodze do świątyni Sigmara zamierzaliście znaleźć jakąś gospodę, w której moglibyście się zatrzymać. Ruszyliście główną, stłoczoną ulicą miasta, która przecinała dzielnice Południową i Ostwald. W oczy od razu rzucały się zniszczone a niekiedy zrównane z ziemią budynki mieszkalne; te w miarę trzymające się w jednym kawałku przerobiono na noclegownie dla wciąż napływających uchodźców. Po mniej więcej dziesięciu minutach marszu, podczas których przeciskaliście się między stłoczonymi ludźmi, dotarliście do miejsca, które całkiem nieźle się trzymało. Dzielnica Kupiecka, jak przypomnieli sobie Rudiger i Ulrika wyszła z oblężenia miasta z niewielkimi zniszczeniami, głównie ze względu na to, że znajdowała się spory kawałek od głównej bramy i murów.


Po obu stronach ulicy ciągnął się szpaler składów i przeróżnych biur, kilku kupców sprzedawało tu też swoje towary prosto z wozów, albo prowizorycznie skleconych stołów. Schultz mógl mówić o niezłym szczęściu, gdyż przy jednym z takich stoisk sprzedawano przeróżne drewniane przedmioty, w tym i miecze treningowe, które rzezimieszek kupił za szesnaście pensów i był z nich wyraźnie zadowolony. Brnąc dalej, w kierunku centrum, minęliście siedzibę kompanii przewozowej "Biegnący Wilk", która obecnie stała opustoszała, a pozostawione pod wiatami powozy przykrywała coraz większa warstwa kurzu. Idąc dalej, waszą uwagę zwrócił imponujący, trzypiętrowy budynek, którego front zdobiły bogate sztukaterie w zagranicznym stylu. Przed wejściem tłoczyła się masa ludzi, zatem Gildia Kupiecka wciąż musiała mieć się dobrze. Po kolejnych dwudziestu minutach przedzierania się zatłoczoną aleją, dotarliście do skrzyżowania dwóch arterii miasta - West Weg i Sudetenweg.

Stała tutaj wielka statua z brązu, skierowana przodem do znajdującej się niepodal świątyni Ulryka, najsłynniejszego budynku w Middenheim. Przedstawiała wysokiego, mocno zbudowanego mężczyznę, który trzymał w ramionach dwójkę dzieci. Hełm na jego głowie zwieńczony był koroną, a twarz wyglądała szlachetnie i poważnie zarazem. Stopą miażdżył wielkiego, paskudnie wyglądającego szczura ze skręconym karkiem. Przyjrzeliście mu się krótko i ruszyliście dalej, odbijając w prawo, gdyż Cassandrze zdawało się, że w oddali zauważyła przytwierdzony do jednego z budynków karczemny szyld. Jak się okazało - nie myliła się, a wybity w drewnie obraz psa bez nogi i napis "Pod Kulawym Psem", jak przeczytał Gerwazy, zapraszał do środka. Wnętrze gospody nie powalało, ot, stoliki, szynk, schody na górę i kominek, ale nie w takich miejscach zdarzało wam się nocować, więc nie narzekaliście. Mocno zbudowany, łysy oberżysta z sumiastymi wąsami zaproponował wam ostatnie dwa podwójne pokoje (na szczęście z pojedynczymi łóżkami), jakie mu się ostały za koronę od głowy, na szczęście w zapłatę wchodziła kolacja ze śniadaniem. Erika wzięła więc kwaterę z Cassandrą, Konrad z Rudigerem, a Gerwazemu ostało się nocować w przykarczemnej stajni, na sianie, za jednego srebrnika od nogi.


Kto chciał, zostawił swoje rzeczy w wynajętych pokojach i zapytwaszy kogoś o drogę, ruszyliście do świątyni Sigmara, która miała znajdować się we wschodniej części miasta. Wpierw jednak minęliście najsłynniejszy budynek w Middenheim, czyli świątynię Ulryka, która architektoniczne przypominała po trosze katedrę i zamek. Na tle zespołu budynków oraz czterdziestometrowego sklepienia świątyni wznosiła się również dziesięciopiętrowa Wielka Wieża, gdzie powiewał ogromny sztandar z wizerunkiem biegnącego białego wilka. Niedługo później przeszliście obok Wielkiego Parku, który otoczony był szerokim szpalerem drzew i w związku ze swoim położeniem, nie ucierpiał zbytnio podczas najazdu Archaona. Obecnie najbardziej rzucały się w oczy prowizoryczne chaty i namioty, które stanowiły schronienie dla ogromnej liczby uchodźców, którzy kłębili się tam, niczym mrówki. Przechodząc dalej, minęliście budynek Komisji do Spraw Krasnoludów, Elfów i Niziołków i skręciliście w prawo, gdy minęliście „Bakałarza” – jeden z lepszych lokali w mieście. Waszym oczom ukazał się w końcu ogromny, imponujący budynek wzniesiony na planie młota, z błyszczącą, złotą kopułą i dwiema wysokimi wieżami. Świątynia Sigmara. I choć większość middenheimczyków to byli oddani wyznawcy Ulryka, patron Imperium i tutaj miał sporą rzeszę wiernych.

Od razu zwróciliście uwagę dwóch młodych akolitów stojących pod ogromnymi wrotami. Zapytani o cel wizyty, wyjaśniliście, o co chodzi i zostaliście poprowadzeni pięknie zdobionymi korytarzami na tyły świątyni, do niejakiego ojca Mortena, który wykładał na Collegium Theologica i zajmował się sprawami związanymi z historią Sigmara. Weszliście w końcu do sporej komnaty, która okazała się być chyba tutejszą biblioteką, a młody akolita wyjaśnił wysokiemu, szczupłemu mężczyźnie w prostych szatach kapłańskich, po cóż się tutaj zjawiliście. Gdy tylko Erika odwinęła relikwię z materiału i wręczyła ją kapłanowi, ten aż otworzył usta z wrażenia.
- Niesamowite! - Krzyknął z ekscytacją w głosie ojciec Morten. Przez chwilę wodził palcami po zdobieniach ramy, jakby to było coś najcenniejszego, co trzymał w rękach. - Na Ghal-Maraz! Toż to najstarsza ikona, jaką widziałem! Spójrzcie na zdobienia na krawędziach. Jestem pewien, że to krasnoludzka robota. A rysunek szaty... Ta ikona jest tak stara, że modelem mógł być sam Sigmar! Zaprawdę przynieśliście nam wielki skarb i w imieniu świątyni serdecznie wam dziękuję!

Ojciec Morten nie zamierzał was jednak odesłać prostym i tradycyjnym "Sigmar zapłać", bo szybko wypisał coś na niewielkim kawałku pergaminu i wezwał do siebie młodego akolitę, który was tu przyprowadził, nakazując mu udać się z wami do świątynnego skarbnika. Zaskoczeni tym faktem przeszliście do kolejnego skrzydła budynku, gdzie stary, ledwo trzymający się na nogach kapłan wypłacił wam po dwadzieścia pięć koron na głowę, a dodatkowo otrzymaliście także srebrny wisior w kształcie Ghal-Maraza, czyli symbol Sigmara, który na oko Rudigera mógł być wart jakieś sześć Karli. Z taką ilością gotówki nie musieliście się przejmować opłaceniem pokojów na dłuższy czas, a i zakupy na targu miejskim można było zrobić, jeśli któreś z was czegoś potrzebowało.

 
Mroku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172