Middenheim, Upadłe Miasto razem, a jednak osobno
Middenheim stało się miastem przeludnionym. W tłumie brudnych ludzi, niedbających o nikogo innego prócz samego siebie, ciężko było się przedostać tak drobnej osóbce jak Cassandra. Dziewczyna próbowała, ale zawsze ktoś ją trącił lub popchnął, była zwyczajnym popychadłem i aż zaczęła się zastanawiać, jakim cudem poruszają się tutaj dzieci. Ona sama nie miała nawet metra sześćdziesiąt wzrostu, przecież te szkraby były od niej znacznie niższe i chudsze!
Dziewczyna jednak nie została sponiewierana przez rozpychających się ludzi bardziej, gdyż dość pewnie Rudiger chwycił ją za dłoń. Początkowo choć ślicznotka nie odwzajemniła tego gestu, po chwili ścisnęła lekko jego rękę. Była taka szorstka, stanowcza, a równocześnie ten dotyk był przyjemny. Przez pierwsze pięć minut maszerowania tuż za barczystym rzezimieszkiem, czuła się szczęśliwa. Trzymał ją za rękę, dotykał, miał blisko siebie, ochraniał. Gdyby ktoś ją wtedy spytał, czy jest szczęśliwa, powiedziałaby, że jest. Po dłuższej chwili jednak jego uścisk stał się mniej miły, a bardziej bolesny. Być może mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z tego, ile ma w sobie siły i nie skupiał się na delikatnej i wątłej dłoni, którą obejmował palcami, stąd ta nagła zmiana. Cassandra jednak nie narzekała, ani nie winiła go za to, w końcu chyba chciał ją chronić? Niestety, gdy jej umysł pozostawał sam na sam z właścicielką, podpowiadał jej wiele negatywnych rozwiązań i wytłumaczeń. Nie rozumiała czemu był dla niej taki zimny i nieczuły. Wraz z upływem czasu i brakiem jakiejkolwiek czułości ze strony Rudigera, dziewczyna poczuła się jak jego własność, którą po prostu pielęgnował, ale mimo to sam wcale nie był nią jakoś wyjątkowo zainteresowany. Przez moment jej umysł podsuwał jej obraz ojca, który traktował ją podobnie, choć milion razy gorzej. Była jego, po prostu, i mógł robić co chciał, z nią oraz z innymi, ona jednak nie mogła z nikim. On mógł mówić jej co ona powinna robić, był jak jej cień, a jednak go nie było…
Cassandra potrząsnęła głową odrzucając absurdalne myśli, choć na ich miejsce siadały kolejne, nowe i tak samo niezdrowe. Wciąż miała wrażenie, że gdyby robiła to, czego on pragnie i oddawała mu się kiedy tylko by pragnął, mogłaby zyskać jego miłość - w ten sposób przecież zyskiwała ojca, którego w ostateczności i tak znienawidziła… Z drugiej strony, chciała aby Rudiger był szczęśliwy, a przecież z nią nigdy by nie był. O szczęście ojca przestała dbać gdy zrozumiała, jak wielką krzywdę jej robił, gdy wstyd przeobraził się we wściekłość i gdy....
Rudiger puścił jej dłoń i dopiero wtedy rozejrzała się. W jej oko wpadł od razu wizerunek kulawego psa, szyld który mogłaby przerobić na swój herb i wyszyć na skórzni, jeśli takową kiedykolwiek by zakupiła. A to wszystko tylko dlatego, że tak się czuła w grupie świetnie radzących sobie w życiu osób, które szanowały siebie samych i ceniły swoją wartość - ona jedynie potrafiła wycenić jedno spuszczenie się na własne pośladki za pięć srebrników. Niezbyt wartościowo. Może warto podnieść stawkę? Dziewczyna pacnęła się głośno w czoło. “Skończ tak myśleć, nad czym się zastanawiasz? Może czas zmienić sposób, tutaj nikt cię nie zna, nowy start, nowe zasady, nowy cennik…”, próbowała się zmotywować w myślach i w końcu razem z innymi przekroczyła próg świątyni.
Nawet w najśmielszych snach nie sądziła, że taki obraz może być dla kogoś wart tak wiele monet! Nie pamiętała czy kiedykolwiek w swoim życiu widziała tyle karli, ile właśnie jej dano. Wszystkie monety błyszczały na złoty kolor, mieniły się w jej drobnych dłoniach, a ona uśmiechała się patrząc na to. Nie czuła się godna, aby je otrzymać, ale w swoim życiu nie czuła się też godna innych rzeczy, a mimo to jakoś żyć musiała. Każdy sobie radził jak potrafił najlepiej, ona również, choć Rudiger nie potrafił jej zrozumieć. Zastanawiała się czy aby na pewno chce on poznać jej historię, jednak szybko wyrzuciła tę możliwość z głowy. Nie mogła mu o tym powiedzieć, znienawidziłby ją, obrzydziłaby mu siebie jeszcze bardziej. Miała wciąż poczucie winy, wstyd przez to, co się wydarzyło i nie wierzyła, że ktokolwiek chciałby zrozumieć czemu tak się zachowywała, czemu milczała i dlaczego teraz stoi ze swym życiem właśnie w tym, a nie innym miejscu.
Przy udzie pod suknią miała najbezpieczniejsze miejsce na monety, choć nigdy nie czuła takiego ciężaru u boku. Musiała wydać trochę, choćby dla samego faktu, że było jej zbyt ciężko. Naszyjnik przyjęła, choć nie należała do osób wierzących w boskie interwencje. Jakoś jej żaden bóg nigdy nie pomógł, kiedy o to błagała. Ani Morr nie zabrał jej podczas snu, ani Shallya nie zadbała o jej czystość ani miłość, a nawet Sigmar nie dał jej sił czy sprawiedliwości. Jak mogła wierzyć, że oni w jakikolwiek sposób interesują się zwykłymi śmiertelnikami? A może po prostu była ślepa i nie dostrzegała tych drobnych darów, które miała na wyciągnięcie ręki? Sama nie była pewna. Założyła wisior i ukryła go w swoim biuście pod suknią, choć być może jej wyeksponowane piersi obrażały Sigmara, którego chciała w nich ukryć, nie była pewna. Miała teraz w zamiarze udać się tam, gdzie wszyscy. Na targ zrobić zakupy oraz do gospody opłacić nocleg. Nie wiedziała ile to wszystko ją wyniesie, ale miała pewność, że jej wystarczy. Czuła się bogata, nie wiedziała jednak, że jak na te czasy, które nastały, tak naprawdę wcale nie była. Ceny nieubłaganie poszły w górę i każdy próbował przeżyć na ile mógł.
Cassandra chciała być choć trochę samodzielna i znieść ciężar swej osoby z barków pozostałych. Czuła się naprawdę jak jakaś kula u nogi albo pętla wokół szyi. Każdy starał się o nią troszczyć jak o dziecko, a przecież była zwykła dziwką, a nie jakąś niewinną anielicą. Z jednej strony więc ją to dziwiło, z drugiej zaś było miłe, ale z trzeciej sprawiało, że było jej naprawdę przykro. Nie odzywała się wiele, bo nie bardzo wiedziała co powinna powiedzieć. Najpierw zaniesienie relikwii, więc milczała, bo jedyne co mogła to się rozpłakać na samo wspomnienie o próbie zatamowania krwi i patrzeniu jak kapłan gaśnie na jej oczach. Potem w gospodzie załatwianie pokoi poszło bardzo sprawnie i prócz wspomince o burdelu nic nie sprawiło, aby miała poczuć się gorzej. Udało jej się nawet umyć i przebrać w czystą sukienkę, zrobić szybkie pranie, podczas którego stwierdziła, że następna sukienka jaką zakupi będzie koloru czerwonego, aby krew była mniej widoczna. Kiedy zeszła na dół i spytała gospodarza o swoich towarzyszy, ten wspomniał jej o podwórzu na tyłach gospody. Cassandra poczuła ból w klatce patrząc na niczego nieświadomych Rudigera i Erikę. Wojowniczka pasowała do niego, na pewno bardziej niż ona sama… Delikatna dłoń potarła policzek, na którym jeszcze nie zdążyła pojawić się łza. Nie chciała już dłużej na to patrzeć, ani wiedzieć kto wygra sparing, ani też co będą robić po tym treningu czy też w jaki sposób się dotykać. Korzystając z wolnego popołudnia, udała się samotnie na targ, choć może powinna poprosić o czyjeś towarzystwo.
Popołudnie w Middenheim, Targ
Od bardzo długiego czasu Cassandra nie miała dłuższej chwili, aby zrobić coś samotnie. Odkąd wyruszyła z Nuln, właściwie zawsze ktoś przy niej był, albo w jej pobliżu. Teraz w końcu mogła wyjść sama i bez pośpiechu oddać się zajęciom, które naprawdę lubiła. Nie tyle same zakupy, co oglądanie dostępnych towarów, sprawiało jej ogromną przyjemność i pozwalało choć na chwilę uciszyć skołatane myśli. Uwielbiała przeglądać tkaniny i płótna, skóry jak i wełnę, aksamity czy też jedwabie, choć o te dwa ostatnie było raczej ciężko. Korciło ją ogromnie, aby nakupować samych tylko materiałów i oddać się pracy przy wytwarzaniu z nich wspaniałych strojów. Kupiłaby kilka metrów tkaniny, która jest dostępna, kilka barwników, dużo nici i koronek, może nawet parę koralików, sprzączkę, trochę sztywnej skóry najlepiej z dzika, a może i nawet naturalny kawałek, rudego, lisiego futra!
- Gdybym tylko miała tyle czasu i złota - westchnęła pod nosem uśmiechając się sama do siebie, a jej dłoń gładziła każdy napotkany materiał. Niektóre były już zabarwione, inne do samodzielnej obróbki wedle uznania. Znaczna większość jednak była w naturalnym kolorze brązu czy popieli. Ciemny brąz, jasny brąz, brąz ciemniejszy od ciemnego… Nie był to też ten rodzaj targu, o którym Cassandra czasami śniła. Pełen kolorów, zapachów, guziczków, korali, falban, haftek, futer, koronek, kokardek, tasiemek…
Mimo iż o takich cudach mogła jedynie marzyć, to dzielnica kupiecka wciąż ją fascynowała. Gdy obejrzała już wszystko to, co pragnęłaby kupić, ale nie mogła, zaczęła skupiać się na rzeczach bardziej przydatnych. Sukien było pełno i choć Cassandra wyglądała na dobrze ubraną i piękną kobietę, nie udało jej się wytargować lepszej ceny niż dwanaście złotych koron za najpiękniejszą suknię świata. Podziękowała więc grzecznie kupcowi, wykazując się profesjonalizmem i kręcąc nosem, że za taką kwotę to ona by jeszcze dodała trzy błyszczące guziczki przy dekolcie i koronkowy kołnierzyk, a dół dopełniła wzmocnionym materiałem ze skóry, aby się tak szybko nie niszczył i nie wycierał podczas wypadów na miasto. Być może wywarła tym wrażenie na sprzedawcy, ponieważ dobrej jakości
sukienkę zaproponował jej po cenie adekwatnej. Doceniając ten gest z uśmiechem dokupiła jeszcze
płaszcz w kolorze czerwonego wina, z wykończeniem tasiemkowym o modrym kolorze. Przez to wydała nieco więcej, niż planowała, ale zyskała przynajmniej przychylność kupca, a to doskonale wiedziała, jak ważne są kontakty. Dzięki jej urodzie oraz obyciu, uśmiechu i kulturze, na pewno nie zostanie szybko zapomniana, z czego była naprawdę zadowolona. Zakup kaftanu oraz ćwiekowanej rękawicy był już tylko dodatkiem, który wydawał jej się niezbędny w sytuacji, w jakiej się znalazła. Monety na te dwie rzeczy wydała z ciężkim bólem serca, choć po dłuższej chwili namysłu stwierdziła, że tak właściwie ta rękawica to nawet jest szykowna. Od razu ubrała ją na lewą rękę, przyglądając się swojej zgrabnej, odzianej w skórę i ćwieki dłoni. Narosło wewnątrz niej coś na wzór dumy. Kaftan jednak był obrzydliwy i nie planowała go szybko ubierać, ale mogła ze sobą nosić… Może kiedyś.
Na sam koniec Cassandra zostawiła sobie pomysł, który całkowicie zatarł złe wspomnienia z Uthgardu - zakupiła sześć bochenków nie do końca świeżego, acz wciąż dobrego pieczywa, i pokierowała się tam, gdzie schronienie dostawali najbiedniejsi z uchodźców. Wśród nich znalazła oczywiście dzieci, z którymi spędziła wiele dni ciężkiej podróży, w której straciły swoją ukochaną Babunię. Przybiegły do niej z okrzykami radości, rzucając się niemal na suknie i zawisając na niej wesoło. Rozdała im po kawałku chleba oraz całusie w czoło i mocno uściskała każdego z osobna, a potem wszystkich na raz. Matki nawet rzuciły jej ciepłe słowo, a chłopi uściskali dłoń nazywając aniołem, który spadł im wprost z niebios. Usłyszała wiele komplementów na temat swej urody, mądrości, szczodrości, hojności oraz wiele, wiele innych ciepłych i przyjemnych słów. Choć zaproszono ją, aby została z nimi choć na chwilę, ta musiała odmówić grzecznie, gdyż zaczynało już robić się późno.
Słońce pomału chyliło się ku zachodowi. Nadszedł czas aby wrócić i spędzić trochę czasu z innymi. Przynajmniej początkowo myślała, że tak będzie. Nie spodziewała się wcale ujrzeć Rudigera z Eriką, siedzących przy jednym stoliku i bawiących się wyłącznie we własnym towarzystwie, przy pięknej butelce czerwonego wina...
Cassandra & Konrad Wieczór w Karczmie
Wieczorem Cassandra siedziała przy szynkwasie bez żadnego znanego jej towarzystwa. Co chwila ktoś ją zagadywał, ale spławiała skutecznie co nowych adoratorów. Miała awersję do alkoholu, więc nie piła go, choć w karczmie tak naprawdę nie było wielkiego wyboru. Często nawet mówiło się, że lepsze rozwodnione piwo niż zwykła woda, bo alkohol przynajmniej choć trochę czystszy.
Dziewczyna co rusz przez ramię spoglądała na stolik gdzie siedział Rudiger z Eriką. Niby próbowała się uśmiechać widząc ten obraz, ale z drugiej strony było jej naprawdę przykro. Ile warte było jego wyznanie, skoro po paru dniach nie było widać po nim nawet śladu? To w ogóle była prawda, czy może tak jak jej ojciec, po prostu próbował mieć ją na własność?
Kiedy do Cassandry przysiadł się mężczyzna, którego nijak już nie potrafiła spławić, dziewczyna westchnęła ze zmęczenia.
- Dziękuję, właśnie wygrałam zakład - uśmiechnęła się beztrosko do adoratora, który wykrzywił szczerbatą buzię
- Mąż twierdził, że do zmroku zaczepi mnie nie więcej niż pięćdziesięciu, ja twierdziłam, że więcej. Nie podejrzewał, że aby wygrać zakład zdejmę obrączkę - ubawiona kruczowłosa piękność pomachała paluszkami prawej dłoni przed oczami natręta
- Każdy na to patrzy, mówiłam mu - z uśmiechem przeniosła wzrok na Konrada, któremu puściła oczko. Nie było teraz nawet istotne, czy on to spostrzegł czy nie. Wzięła postawione jej przez mężczyznę piwo i zeskoczyła zgrabnie ze stołka. Skinęła głową na znak pożegnania, po czym niespiesznie kołysząc biodrami podeszła do stolika, przy którym siedział przepatrywacz. Postawiła mu przed nosem kufel z piwem.
- Normalnie bym spytała czy mogę się dosiąść, ale mam większy problem - Cassandra uśmiechnęła się uroczo, zagryzając dolną wargę i nachyliła się nad uchem Konrada
- Niechciany upierdliwiec wciąż się na mnie patrzy, mogę więc usiąść na twoich kolanach, aby zbyć jego zainteresowanie? - szepnęła do jego ucha z kuszącą nutą w głosie i lekkim pomrukiem, pieszcząc ciepłym oddechem jego skórę. Robiła to tak odruchowo, że czasami nie kontrolowała swej nadmiernej ekspresywności.
Konrad nigdy nie miał nic przeciwko ładnym dziewczynom (chyba że za ich plecami stało kilku braci). W tym przypadku takowych nie widział, więc nie miał nic przeciwko spełnieniu prośby dziewczyny.
- Zawsze będziesz mile widzianym gościem - wyszeptał jej do ucha, po czym złapał ją pod boki i posadził na swoich kolanach, na co ta zaśmiała się perliście
- chyba że będę w towarzystwie chętnej panienki - dokończył żartobliwym tonem.
- Tamten był nadmiernie zainteresowany? - spytał cicho. Starał się, by wyglądało to jakby szeptał jej czułe słówka.
- Yhym - mruknęła twierdząco ocierając się policzkiem o skroń mężczyzny i kątem oka próbując dostrzec natręta stojącego przy szynkwasie.
- A jeśli inna chętna panienka przerwałaby ci towarzystwo tejże wspomnianej chętnej? Przecież miałbyś większy wybór, to źle? - spytała już zupełnie z ciekawości i musnęła ciepłymi wargami Konrada w bok nosa tuż obok lewego oka, po czym spojrzała na niego czule. Miała wyraziste, zielone oczy, a wokół jej osoby roznosił się przyjemny zapach świeżości i słodkich cytrusów.
- O ho ho... Nie dziwię się, że nabrał na ciebie aż takiej ochoty... - Konrad wciągnął powietrze.
- Nie dość, żeś ładna i zgrabna, to jeszcze pięknie pachniesz. Kusząco... Dwa grzyby w barszcz, powiadasz? Dwie chętne panienki to może faktycznie lepiej, niż jedna, chociaż z dwiema na raz mi się nie przytrafiło. - Zmienił sens pytania, jakie zadała mu Cass, zastanawiając się równocześnie, czy scena, której był uczestnikiem, jest odgrywana dla natręta, przed którym Cass uciekła w ramiona Konrada, czy też miał w tym swój udział i Rudiger, wyraźnie umizgujący się do Eriki.
- Och, nie do końca to miałam na myśli - uniosła brwi dziewczyna, zawieszając swoje lekkie rączki na ramionach Konrada i obejmując go za szyję.
- Ale widzę, że masz swoje fantazje. - dłonią subtelnie przeczesała bok jego włosów, a jej pośladki miękko poruszyły się na jego kolanach, wiercąc się jakby chciała poprawić swoją pozycję.
- Mogę dać ci przyjacielską radę całkiem za darmo. Otóż za odpowiednią kwotę wszystko jest możliwe - uśmiechnęła się ciepło, wciąż wpatrując się z niego swoimi wyrazistymi, zielonymi tęczówkami.
- To nie jest propozycja oczywiście - zaśmiała się krótko i zerknęła przez ramię na mężczyznę przy szynkwasie, w międzyczasie widząc Rudigera, który chyba prosił Erikę do tańca. Choć zrobiło jej się przykro, starała się nie dać tego po sobie poznać.
- Powiem ci w sekrecie - szepnął jej do ucha
- że są rzeczy, za które nie płacę. I nie wątpię, że to tylko informacja z dobrego serca płynąca. Słodki z ciebie ciężar - zmienił temat. Lekko pogładził jej policzek. W końcu... dlaczego nie miał czerpać przyjemności z tego małego prawie-że-sam-na-sam.
Cassandra uśmiechnęła się lekko na jego czułość. Po tym, jak Rudiger zrezygnował z jej stałego towarzystwa, dawno nie czuła przyjemnej bliskości.
- Tak, to była tylko informacja. Zauważyłam, że bardzo dokładnie pilnujesz swoich monet. Życie cię nauczyło, że złoto jest najważniejsze czy po prostu masz jakieś plany z nim związane i skrzętnie zbierasz? - zapytała zaciekawiona i choć natręt już dawno odwrócił od niej spojrzenie, stwierdziła, że póki co jej tyłek pozostanie na kolanach Konrada. Nie miała jeszcze okazji bliżej go poznać, ani dotykać. Trzeba było przyznać, że miał całkiem przyjemną w dotyku skórę.
- Nie odzywasz się zbyt wiele na ogół, prawda? - dziewczyna nie zdejmowała z niego swojego spojrzenia
- Nie odkładam skwapliwie grosza do kolejnego, by kupić sobie mały biały domek w bliższej czy dalszej przyszłości - powiedział cicho, przytulając dziewczynę.
- Ale lepiej mieć złoto, niż go nie mieć i czasem miło je wydać na jakieś przyjemności. Na przykład kolację z miłą dziewczyną. I tak, wolę słuchać, niż mówić. To skutki, między innymi, wędrownego trybu życia. Człowiek się przyzwyczaja, że nie ma do kogo ust otworzyć. Ale z chęcią porozmawiam na różne tematy, więc jeśli masz jakieś pytania... - Spojrzał jej w oczy.
- Chcesz postawić mi kolację? - zapytała pełna entuzjazmu i energii. Jej uśmiech zdawał się być lekarstwem na teraźniejsze problemy, choć pomagał jedynie tymczasowo, to był naprawdę piękny. Przy tej dziewczynie można było przez moment uwierzyć w możliwość istnienia lepszego życia.
- Zgadzam się więc aby spędzić z tobą miło czas. Tylko ja i ty - łagodny, kobiecy ton przemierzył niedaleką odległość między ich twarzami. Ciężko było dostrzec dystans między nimi, tym bardziej kiedy Konrad mocniej ją objął.
- Chyba ten mężczyzna już nie patrzy, więc mogę zejść jeśli czujesz się niekomfortowo - dodała niewinnie.
- Niekomfortowo? Z piękną kobietą na kolanach? Chyba żartujesz... - Konrad się uśmiechnął.
- Jedyny problem to ten, że 'tylko ty i ja' dość trudno zrealizować w takich warunkach. - Oderwał od niej wzrok i powiódł spojrzeniem po zatłoczonej sali.
- Tamten nie patrzy, ale za to paru innych się gapi... I ślini - dodał z lekkim uśmiechem.
- Doceniam próbę znalezienia argumentów, dla których powinnam zostawić swoje pośladki tam gdzie obecnie się znajdują - odpowiedziała uwodzicielsko, a wraz z jej westchnięciem uniosły się ściśnięte w gorsecie piersi. Założyła nogę na nogę i podwinęła lekko sukienkę, odsłaniając przy tym nagie kolano. Sama nie była pewna czy robi to dla siebie, dla niego, czy może tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę.
- Może tak być, przez jakiś czas. I wiesz, jeśli się skupisz tylko na mnie, tak jak Rudiger na Erice, to tak naprawdę będziemy tylko sami. Chyba, że chcesz zjeść zaproponowaną kolację w pokoju, nie będę wybrzydzać. A opowiesz mi coś o sobie? Na przykład gdzie nauczyłeś się strzelać, albo czy docelowo planowałeś dotrzeć do Middenheim czy to tak tylko po drodze było? Masz rodzinę?
"Jak Rudiger na Erice". Słowa-klucz...
Konrad na moment przeniósł wzrok z twarzy Cass na jej biust, potem na kolano, by wrócić do jej twarzy.
- Może być tutaj - odparł.
- Nie przeszkadzają mi te tłumy, ponieważ siedzisz na moich kolanach, więc niech mi zazdroszczą - dokończył żartem.
- Co prawda gdybym cię zaniósł do góry, po schodach, wrażenie byłoby jeszcze większe... - Uśmiechnął się.
- Middenheim to przypadek. A strzelać się nauczyłem na szlaku, gdy opuściłem rodzinny dom. Jak się chce jeść, albo bronić swojej skóry... Rodzina? Lepiej przemilczeć... - Zrozumiałam - odparła wciąż lekko się uśmiechając
- Moje wspomnienia o rodzinie również są zatrute, więc z największą przyjemnością pominę ten temat i możemy przejść do innych. - nie dziwiło jej to w sumie, bo większość samotnie podróżujących ludzi miała zazwyczaj przykre doświadczenia, albo nie posiadała już rodziny z różnych przyczyn. Przechyliła lekko łepek w bok, a jej długi czarny warkocz zawisł za jej plecami.
- Jeszcze nikt mnie nie wnosił na rękach po schodach, to faktycznie musiałoby zrobić wrażenie - zafascynowała się samym wyobrażeniem, co dało się dostrzec w jej pełnym ekscytacji spojrzeniu i lekko rozwartych, zmysłowych ustach.
- Och, czyli jesteś samoukiem. W takim razie musisz być naprawdę utalentowany i inteligentny, bo władasz swoją wiedzą jak i mięśniami jak wyszkolony łowca - rzuciła pochwałą sunąc drobną rączką po jego umięśnionym od napinania łuku ramieniu i błądząc wzrokiem za tą czynnością w zamyśleniu.
- Ty też wieloma talentami dysponujesz. - Konrad lekko uniósł lewą brew.
- A bronią jaką władasz? Prócz tej, że tak powiem, oczywistej? - Spojrzał, niby przez przypadek, na biust dziewczyny.
Powędrowała za jego spojrzeniem, udając że początkowo wcale nie zrozumiała co ma na myśli. Wyprostowała plecy przez co jej klatka piersiowa wyeksponowała się jeszcze bardziej.
- Ach, to - zaśmiała się przesłodko i cicho, przymykając przy tym oczy
- Nie, ja nie walczę tak jak ty, mam kiepskiego cela. Byłbyś zażenowany mną na tym polu - ponownie na niego spojrzała i zagryzła dolną wargę.
- Mam delikatną skórę, łatwo jest zrobić mi siniaki, wystarczy mocniej ścisnąć czy szarpnąć. Tak naprawdę jestem dla was bardziej jak kłoda, dlatego staram się przynajmniej pomóc jakoś inaczej. Jak to ładnie ująłeś, taki ze mnie “słodki ciężar” - dodała półżartem już całkiem od siebie zapominając nawet o wspomnianej w żartach kolacji. Nie czuła głodu, ani nawet zmęczenia, a na kolanach Konrada było jej naprawdę wygodnie. Poza tym czuła się bezpiecznie, bo nikt jej nie zaczepiał, więc mogła w końcu być bardziej uśmiechnięta.
- Będziesz naszym dobrym duszkiem. - Uśmiechnął się.
- A nawet najtwardszy wojak potrzebuje czasem chwili wytchnienia w miłym towarzystwie. Ktoś taki, jak ty, to prawdziwy skarb, a brak grubej skóry to zaleta - zażartował.
- Chociaż...
Cassandra zmarszczyła słodko zgrabny nosem i przechyliła się bardziej w stronę mężczyzny, opierając o niego swoje ciało.
- Chociaż? - dopytała nie mogąc powstrzymać swej ciekawości.
- Chociaż w niektórych sytuacjach pewnie przyciągasz kłopoty jak światło przyciąga ćmy. Albo miód - muchy.
Dziewczyna zrobiła smutną minkę wywijając kąciki ust do dołu i momentalnie odsunęła się od Konrada, siadając prościutko i spuszczając głowę w dół.
- Pewnie tak jest. Powinnam po prostu dać wam spokój, bo i tak każdy z was ma swoje zajęcia. Ty lubisz samotność, Rudiger Erikę, a Gerwazy chyba sam siebie. Czuję się czasami jak kulawy pies. - zdjęła zarzuconą, lewą, obnażoną nogę ze swojego prawego kolana i opuściła suknię, której lekki materiał spłynął aż do kostek
- Może i nigdy nie skorzystałeś z moich “talentów”, ale na pewno wiesz jakie są. I oczywiście nie mam na myśli cerowania - mimo smutku i spuszczenia nosa na kwintę, zaśmiała się przesłodko. Była lekka i drobna, zupełnie jak niewinne, urocze i bezbronne stworzenie, które pragnie się albo dobić z litości, albo wziąć pod swe skrzydła i opiekę.
- Jak pewnie zauważyłaś, nie unikam kłopotów. A samotność we dwoje bywa czasami przyjemniejsza niż wtedy, gdy jest się samemu - stwierdził.
- I, jak pewnie zauważyłaś, nie narzekam na twoje talenty. Wprost przeciwnie - jestem pełen podziwu. I komplementuję je.
Dziewczyna gładziła swoje włosy słuchając słów Konrada. Trzeba było przyznać, że zawstydzona i z wypiekami na policzkach wyglądała jeszcze bardziej uroczo. Nie była typem prostytutki, która zawsze emanuje seksapilem, często wśród ludzi jej już dobrze znanych, była po prostu dziewczyną delikatną. Trzeba przyznać, że jak na dziwkę, miała swój własny styl, inny niż ten u typowej portowej kurwy, a ta inność potrafiła przyciągać równie mocno, choć najczęściej typów silnych i dominujących.
- Miło mi słyszeć tak dobrane słowa. Nie lubię gdy ktoś przeklina, bo mój ojciec często nazywał mnie choćby kurewką. Wulgaryzmy są dla mnie jak zgrzyt sztućców o talerz, więc miło, że chociaż używasz innych słów. I doceniam to, że mogłam spędzić z tobą czas i mnie nie odtrąciłeś, a nawet pochwaliłeś. Dziękuję. Być może teraz będę wiedziała, że zawsze mogę się do ciebie odezwać i mnie nie odepchniesz - subtelny uśmiech pojawił się na jej gładkiej twarzyczce, którą po chwili zasłoniła wodospadem czarnych jak noc, gęstych włosów, rozplątując je ze splotu warkocza.
- Miły z ciebie mężczyzna, choć wydajesz się być skryty. - Zawsze możesz przyjść, pogadać, przytulić się - zapewnił Konrad.
- A skrytość wyniosłem przede wszystkim z domu. A na szlaku... w zasadzie niezbyt często nawiązuje się bliższe znajomości. Często lepiej powiedzieć za mało, niż za dużo. - Masz rację. - odparła z całkowitym spokojem w głosie
- Ale i ja mam rację, twierdząc że jesteś inteligentny - dodała już znacznie weselszym tonem i zaczesała garść włosów za ucho, aby spojrzeć na mężczyznę ponownie, obdarzając go swoim ślicznym uśmiechem i pozwalając aby na nią ponownie patrzył.
- Chyba pójdę już spać, ty nie jesteś zmęczony?
Konrad nie sądził, by była to oferta kontynuowania spotkania w innych warunkach.
- Piękna kobieta potrzebuje więcej snu - powiedział.
- Odprowadzić cię?
- A dalej chcesz zrobić większe wrażenie niż do tej pory? - uśmiechnęła się machając lekko nóżkami
- Na pewno jestem lżejsza niż martwa zwierzyna, którą upolowałeś.
- Zwierzynę nosi się w inny sposób - odparł z uśmiechem.
- A chociaż w noszeniu kobiet nie mam zbyt dużej wprawy, to jednak wiem, jak to się robi. Zainteresowana? - spytał. Trudno było ocenić, czy Konrad mówi poważnie, czy się tylko przekomarza.
W odpowiedzi zaśmiała się wyraźnie rozbawiona i rozentuzjowana.
- Nigdy nikt mnie nie zaniósł do łóżka, a na pewno nie ktoś przystojny i miły, także poproszę. O ile to bezinteresowna propozycja, bo wiesz… - ściszyła głos przybliżając do niego swoją buzię
- ...są rzeczy za które nie płacę - szepnęła z lekko rozwartymi, acz roześmianymi ustami, parafrazując jego wcześniejsze słowa.
- Możesz nawet nieść mnie jak upolowaną sarnę, to wciąż będzie super!
-
Dla pięknej i miłej kobiety wiele rzeczy mogę zrobić bezinteresownie - zapewnił. Ułożył inaczej ręce, po czym wstał, trzymając dziewczynę w ramionach... i przyciągając uwagę większości znajdujących się w gospodzie mężczyzn.
Cassandra pisnęła początkowo będąc nawet zaskoczona tym, że Konrad wcale sobie nie żartował. Do tej pory myślała, że to tylko słowne gierki, ale kiedy wstał trzymając ją na rękach, poczuła się… Inaczej. Lepiej.
- Nie wiem jak to robisz, że poprawiasz mi humor w tak szybkim tempie - jej pełen uśmiech dodawał uroku, o ile można było mieć go jeszcze więcej. Trzewiki na jej stópkach zawirowały w powietrzu, a ręce dziewczyny mocniej objęły mężczyznę wokół szyi. Nie zwróciła większej uwagi na otaczających ich gapiów, pewnie dlatego, że naprawdę miała z tego wszystkiego dużo frajdy. Po smutkach jakie zafundowała jej wyobraźnia, podsuwając obraz Rudigera i Eriki w swych objęciach, nie zostało już ani śladu.
- Będziesz nosił mnie częściej czy to jednorazowe? - zaśmiała się patrząc na niego.
- To czysta przyjemność - szepnął jej do ucha Konrad, ruszając w stronę schodów.
- Jeśli nie będziesz się wyrywać, to możemy to robić częściej... Podoba ci się? Bo ja jestem bardzo zadowolony.
- No jasne, że tak! - odpowiedziała z pewnością wyczuwalną w głosie. Nawet nie było mowy o tym, że udaje, była naprawdę szczerze rozbawiona
- Ale bezinteresownie, prawda? - upewniła się mrużąc zielone oczy, otoczone ślicznym wachlarzem czarnych rzęs.
-
Oczywiście - zapewnił Konrad. -
Bez zobowiązań - dodał, wstępując na kolejne stopnie. -
Jak już powiedziałem, to jest bardzo przyjemne. Bardziej, niż się spodziewałem - przyznał.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego w podzięce i przymknęła na chwilę oczy. Gdyby mogła, to zasnęłaby tu i teraz. Gdy wchodził po schodach czuła przyjemne kołysanie, które potrafiło ją uspokoić. Mogła więc poczuć się na tyle spokojnie i bezpiecznie, aby zasnąć sama w pokoju, bez towarzystwa i bez dodatkowego światła. Nie myślała o żadnych przykrościach, jakie spotkały ją teraz bądź kiedyś.
- Mam tylko nadzieję, że te śliniące menty z zazdrości nie spróbują ci zrobić krzywdy. - pogładziła go po policzku, jakby martwiła się o przypuszczalny stan jego twarzy. Zazdrosne chłopy potrafiły być nieobliczalne.
- Mam pokój na lewo, drugi z kolei. A ty?
- Dwa pokoje dalej - odpowiedział. -
W razie konieczności wystarczy, że zawołasz. A tamci... - Machnąłby ręką, ale miał obie zajęte. -
Mogą sobie ponarzekać w własnym gronie. To te...? - Upewnił się podchodząc do drzwi. Zbyt dobry w liczbach nie był, ale do dwóch potrafił zliczyć. A nawet do dwudziestu, bez zdejmowania butów...
Dziewczyna kiwnęła głową twierdząco i cmoknęła Konrada w policzek.
-
Dziękuję. To naprawdę sprawiło, że poczułam się lepiej. Mam nadzieję, że ty też, mimo iż nie jestem w stanie dać ci nic więcej prócz towarzystwa do rozmów. - Zagryzła dolną wargą bojąc się, że mężczyzna się na nią zezłości. Zmrużyła też przy tym oczy, jakby spodziewając się czegoś złego.
- Miłe towarzystwo w zupełności wystarczy. Już mówiłem, że to działania bezinteresowne. - Uśmiechnął się lekko.
- Jeszcze parę kroków i będziesz mogła iść spać.
Otworzył drzwi.
- Które łóżko? - spytał.
Cass wyciągnęła rękę i wskazała paluszkiem łóżko po prawej stronie.
- Ale rozbiorę się już sama! - rzuciła żartobliwie mając wrażenie, że Konrad zaraz ułoży ją do snu i nakryje kołderką jak słodkiego szczeniaczka, który zasnął na kolankach.
- Niech będzie moja strata. - Udał zmartwionego. Podszedł do łóżka i posadził dziewczynę.
- Spokojnych snów - powiedział, całując na pożegnanie w policzek.
Przymknęła oczy z przyjemności nadstawiając blade lico i kosztując troskliwego pocałunku. Była pozytywnie zaskoczona zachowaniem mężczyzny.
- Teraz na pewno będą. Spokojnej nocy. Dziękuję. - Odpowiedziała miło z subtelnym uśmiechem, patrząc jak wychodzi.
Po zamknięciu drzwi Konrad nie od razu wrócił do sali, na kolację. Chciał dać paru osobom szansę na snucie różnych domysłów.
Światło w mroku, Pierwsza Noc
Tak, widziałam Was
I zrozumiałam, że miłość przegrała
Zostały wspomnienia, nie będę nic zmieniać
A jednak, a jednak wciąż wierzę...
Mimo iż zasnęła w bardzo dobrym humorze, który powstał dzięki Konradowi, tej nocy nawiedziły ją koszmary z przeszłości. Wcale nie szło tutaj o wojnę czy chaos, ona miała własne demony, przeżyła wiele lat w strachu i wstydzie, zmuszana do robienia rzeczy, których robić nie chciała. Zbyt często obraz ojca stawał jej przed oczami. Jego podniecenie na sam widok tego, że posiada w domu jakąkolwiek kobietę, na którą go stać, bo nic nie musi płacić. Dla niego zapłatą było to, że wciąż żyła i miała dach nad głową, że nie uderzył jej mocniej, albo że zabrał z oszczędności mniej monet niż zazwyczaj, bo przecież zostawił jej trzy miedziaki. Nie lubił, gdy ktoś się na nią patrzył, więc ścinał jej włosy na krótko, używając do tego tępego noża, którym i tak czasami zranił jej kark. Dziś śniło jej się, że wszedł do pokoju. Miał rany kłute klatki piersiowej, tak liczne, jakby sztylet wbijał mu szaleniec w amoku. Każda z ran krwawiła, pozostawiając na niedbale zapiętej koszuli czerwone zacieki.
- Byłaś niegrzeczna, Cassandro - zagrzmiał, a ona jedynie przełknęła ślinę. Jej oczy otworzyły się szeroko, a serce niemal nie wyskoczyło przez gardło. Jej świadomość zapomniała, że powinien nie żyć, że przecież szlag go trafił poszedł do wszystkich demonów, które zrobiły sobie ucztę z jego grzesznego życia.
- Nie...Nieprawda - pokiwała przecząco głową. Odwróciła się tylko na chwilę aby sięgnąć chociaż po sztylet, ale mężczyzna tak nagle był już przy niej i chwycił za nadgarstki. Poczuła ból, nie mogła się ruszyć, znieruchomiała. Choć pachniał inaczej, wiedziała, że to był on. Siedział na niej okrakiem z obnażonym torsem, a z ran sączyła się posoka, plamiąc jej nagi brzuch oraz piersi, kiedy ten się nad nią nachylił.
- Nie chcę… - wydukała bojaźliwie, a ogromna gula utknęła w jej gardle, kiedy próbowała przełknąć rozpacz. Ojciec jednak miał za nic jej słowa, ścisnął dziewczynę mocniej za nadgarstki, unieruchamiając ją bardziej.
- Wszystko w porządku kochanie, to tylko koszmary… - szepnął jej do ucha i nim poczuła ból między udami, zdołała wyrwać skrępowane ręce.
- Zostaw mnie! - krzyknęła powstając do pozycji siedzącej i dysząc ciężko. Nie było go tutaj, była tylko Erika, która kucała obok jej łóżka i patrzyła. Obserwowała ją, wszystko widziała… Cassandrze było wstyd. Rzuciła się gwałtownie przytulając do kobiety i rozpłakała się. Nie potrafiła tego powstrzymać, mimo iż zdawała sobie sprawę z tego, że to nie było prawdziwe. Mimo wszystko w jej głowie wyglądało to zupełnie inaczej, dla niej było to bardzo realne, przeżyła to, czuła wciąż uścisk w okolicy przegubów, czuła się stłamszona, zawstydzona i niewarta życia. Czuła się paskudnie.
Tylko dzięki Erice i czasu, jaki poświęciła dziewczynie, ta zapomniała o złych wspomnieniach. Znowu jednak w jej głowie był Rudiger, za którym bardzo tęskniła. Chciała móc zbliżyć się do niego, dotknąć go ponownie, objąć, pocałować… Erika okazała się być jednak bardzo dobrą osobą, silną ale i zarazem czułą, troskliwą. Cassandra sama poruszyła temat Rudigera, widząc, że kobieta całkowicie go pomija, mimo wyraźnych prób prowokacji ze strony młodej. Nastolatka doskonale znała taki typ zachowań, trzymanie dystansu nie było niczym nowym i wielu wojowników stosowało metodę ze stawianiem muru między emocjami oraz uczuciami co do innych. Rozumiała to, gdyż w Nuln nie jeden mężczyzna powierzał jej swoje myśli, dziękując za krótkie acz intensywne towarzystwo, bo tylko na takie mógł sobie pozwolić. Przez chwilę Cassandra miała w myślach zaproponowanie Erice chwili relaksu, mogłaby sprawić, aby kobieta poczuła się błogo, a jej myśli odpłynęły i nie musiały frasować się teraźniejszością. W ostateczności jednak nie zrobiła tego. Wzajemny dotyk był tak przyjemny, że nie chciała tego psuć ewentualnym, późniejszym zawstydzeniem wojowniczki, gdyż nie była nawet pewna, jak ta zareaguje. Cassie stwierdziła, że poznała samych dobrych ludzi w tej podróży. Konrad, Erika i Rudiger byli naprawdę wyjątkowi w swej przeciętności.
Dziewczyna pragnęła, aby Rudiger był szczęśliwy, a zdążyła już zauważyć, jak dobrze czuje się przy Erice i jak dużo zaczął spędzać z nią czasu. Pomyślała, że być może warto będzie pomóc szczęściu i zasiała w umyśle wojowniczki kilka drobnych ziarenek. Było jej przykro, że to nie jej jest dane dać mu siebie, ale zasłużył na kogoś lepszego. Erika właśnie była taką osobą, która zresztą sama zasługiwała na porządnego mężczyznę, który potrafi ją rozbawić i skłonić do rozmowy. Tak, Cass czuła, że robiła coś słusznego. Tylko dlaczego jednocześnie czuła się tak cholernie nieszczęśliwa?
Rano starała się wymknąć z łóżka po cichu i niewyczuwalnie. Ubrała swoją nową sukienkę w kolorze wiśni, zebrała manatki, uczesała długie włosy, nie mając czasu aby związać je w warkocz, po czym zeszła na dół. Była tam jako pierwsza, więc zajęła jeden ze stolik, wybierając taki najbardziej czysty. Nie siedziała długo w samotności, gdyż zaraz zeszła Erika, którą najwidoczniej jednak obudziła, a potem pojawił się Konrad, do którego się uśmiechnęła szeroko i kiwnęła głową na znak powitania. Dopiero na sam koniec zszedł Rudiger, któremu Cass zamachała krótko ręką. Pomimo iż w nocy próbowała zeswatać z nim Erikę, miała teraz nadzieję, że w nowej sukience i z rozpuszczonymi włosami, spodoba mu się na tyle, że nie oderwie od niej spojrzenia.