lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [WFRP 2ed.] Przez bramy Morra (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/18790-wfrp-2ed-przez-bramy-morra.html)

Ayoze 18-02-2020 10:31

[WFRP 2ed.] Przez bramy Morra
 

7 dzień Czasu Warzenia 2530 roku,
Katedra Wiecznej Bramy, Bechafen,
Liga Ostermarku, Imperium.



Położone na południowym brzegu Górnego Talabeku, Bechafen było stolicą Ostermarku, pełniąc tę funkcję od zniszczenia Mordheim wiele stuleci temu. Zwarte miasto otoczone było silnymi murami obronnymi, a znajdujące się za nimi budynki stanowiły niemal przeniesioną do rzeczywistości wizję szalonego architekta - domy były wąskie, wysokie i pochylały się pod dziwnymi kątami ponad ulicami, które przypominały przez to ciemne tunele. Wybudowane z ciemnego drewna Wielkiego Lasu budowle miały odpychający wygląd, którego nie był w stanie poprawić ani biały tynk, ani kolorowe wykończenia. Zdawało się, że każdy mijany budynek ma w sobie jakąś złą cząstkę, której nic nie było w stanie wyplenić.

Bechafen słynęło ze swoich stoczni, w których budowano jedne z najlepszych łodzi rzecznych w Imperium. Również tutaj znajdowała się Katedra Wiecznej Bramy, siedziba Zakonu Kruka, która stanowiła dom dla łowców wampirów, agentów Całunu, Rycerzy Kruka, egzorcystów, kapłanów Morra i innych pogromców nieumarłych, którzy zechcieli poświęcić życie ochronie tego świata. Katedra była domem dla was, pracujących od dłuższego czasu dla Morrytów. Niektórzy z powołania, inni ze względu na doświadczenia z przeszłości, kolejni by odkupić swoje winy. Stanowiliście całkiem zgraną grupę do zadań specjalnych, w których należało działać dyskretnie, bądź wykazać się jednocześnie umiejętnościami kojarzenia faktów i radzenia sobie stalą bądź magią z przeciwnościami losu.

Kolejny dzień znów miał rzucić was na szlak...


Jeden z młodych akolitów zerwał was z łóżek jeszcze zanim słońce zdążyło wstać. Nakazał wam się odziać, po czym wraz z nim udaliście się do komnaty waszego przełożonego - kapłana Otto Brimfelda. Wiedzieliście, co to oznacza. Kolejne zadanie. A skoro miał zamiar gościć was o tak wczesnej porze, sprawa musiała być poważna. Nowicjusz otworzył przed wami ciężkie, dębowe drzwi i zaprosił dłonią do środka, samemu pozostając na zewnątrz. Po waszym wejściu zamknął drzwi i oddalił się, a wy ujrzeliście pogrążone w zmartwieniu oblicze ojca Brimfelda. Twarz starszego kapłana zawsze wyglądała posępnie, nieważne, czy się czymś martwił, bądź radował, dlatego przyzwyczailiście się do takiego widoku i nie robił już na was wrażenia. Ubrany był jak zawsze w proste, zgrzebne szaty kapłańskie bez jakichkolwiek zdobień.


Otto był człowiekiem rzeczowym, oddanym Morrowi i sprawie, w której działał. Wymagał bezwzględnej lojalności, czasami bywał surowy, jednak wiedzieliście, że w razie jakichś problemów był pierwszą osobą gotową wyciągnąć do was pomocną dłoń. Laura zdawała sobie z tego sprawę chyba najlepiej ze wszystkich zebranych w sali. To wlaśnie Otto zlecał i nadzorował zadania, które wykonywaliście dla kultu Morra od ponad roku.
- Rozgośćcie się. - Wskazał dłonią stojące przed biurkiem krzesła. Gdy zajęliście miejsca, sam zasiadł w swoim fotelu i kontynuował. - Wybaczcie, że ściągam was do siebie o tak wczesnej porze, ale ma to związek z wizją, jaką zesłał na mnie tej nocy sam Morr. Chodzi o naszego brata w wierze, Pietera Weissa, opiekuna cmentarza w okolicach wioski Munkenhof. Od miesięcy nie otrzymałem wieści od mojego przyjaciela. Nie pisał o swojej pracy, o tym, co dzieje się w okolicy wioski, czy wszystko jest w porządku. Nie posyłał gońców z datkami od wiernych. Tłumaczyłem to sobie tym, że ma dużo pracy, zresztą, sam również byłem zapracowany i nie miałem czasu, by wcześniej kogoś tam posłać. Martwię się o jego stan i potrzebuję waszej pomocy, by sprawdzić, co się z nim dzieje. Pan Snów zesłał mi objawienie, w którym i wy się pojawiliście, a to musi być znak. Czuję, że wydarzyło się coś złego i że nasz brat potrzebuje pomocy.

W tym momencie podniósł się ze swego fotela i podszedł do okna, wyglądając przez nie i splatając dłonie za plecami.
- Udacie się do wioski Munkenhof, odnajdziecie brata Pietera i dowiecie się, co stoi za sytuacją, o której przed chwilą opowiedziałem. Nie wierzę, by wszystko było w porządku, gdyż to niepodobne do Pietera, by nie odzywał się tak długo. Postarajcie się zebrać jak najwięcej informacji i odpowiedzi, ale uważajcie na siebie. - Odwrócił się w waszą stronę. - Czasy jak zawsze nie są spokojne, jednak Zło zwykle atakuje znienacka, a naszym zadaniem jest je powstrzymać. Gdy już odnajdziecie brata Pietera, sporządźcie odpowiednią notatkę o tym, co się z nim działo i jaka sytuacja panuje w okolicy Munkenhof. Musimy mieć uszy i oczy szeroko otwarte, zwłaszcza, gdy coraz częściej mówi się o rosnących w siłę wampirzych rodach w Sylvanii. Świadectw o przenikaniu ich na ziemie Ostermarku mieliśmy wystarczająco w ostatnich latach. Czy macie jakieś pytania? Jeśli nie, zjedzcie śniadanie i ruszajcie do Munkenhof, czas nagli.


Obca 18-02-2020 12:38

Laura. Była, siedemnastoletnią kobietą która mniej więcej rok temu została tutaj przywieziona przez Wincklera. Wcześniej dziecko ulicy, córka dziwki, sierota, złodziejka sakiewek a potem złodziejka grobów. Teraz, mieszkanka zakonu, odpracowująca za swoje przewinienia, choć zdradza w swoich zachowaniach że aktualne życie i praca w zakonie bardziej jej odpowiada niż szkoła przeżycia na ulicach Ostermarku.
Mimo że to życie spędzone na ulicy często daje o sobie znać to widać, że Shmith się stara i czasem gryzie się w język by opryskliwie nie odpowiedzieć komuś.

Dziewczyna usiadła ciężko na krześle i słuchając Ottona wodziła swoimi niebieskimi oczyma po pomieszczeniu i reszcie towarzyszy. Czasem, poprawiała kosmyki swoich blond włosów. Kiedy przybyła kapłani obcięli jej je na pazia. Pierdolili coś apropo symbolicznego zaczynania w ten sposób nowego życia czy cos takiego. Teraz odrosły, ale były nadal za krótkie by je wiązać w koński ogon jak kiedyś.

Kiedy mogli zadawać pytania wykorzystała to w pełni wyrzucając z siebie słowa niczym bełty z kuszy samopowtarzalnej.
- Ej. Ten braciszek Pieter to co dokładnie napisał w kiedy dał ostatnio znać? A przy okazji to ktoś wie kim on jest ? W sensie wiadomo jak się zachowuje czy wygląda? Bo tak naprawde jak tam pojedziemy to nam mogą pierwszego pierwszego Morryte...znaczy się Kapłana mora - Poprawiła się Laura orientując się że słowo ‘morryta’ czasami było niemile widziane przez kapłanów. - .. i powiedzą że to on to pewnie nic tylko mu uwierzyć będzie trzeba.

Umbree 18-02-2020 13:14

Dawno temu,
świątynia Morra, Bechafen


Siedziała jak na szpilkach w prosto urządzonym pokoju, czekając na to, co ma się wydarzyć. Towarzyszyła jej matka, próbując dodawać otuchy, ale średnio jej to wychodziło. Greta nie wiedziała, czego ma się spodziewać po tej wizycie u Morrytów. Może wezmą ją za szaloną? Albo spiskującą z Chaosem? Te i inne myśli przelatywały szesnastolatce przez głowę, gdy drzwi otworzyły się nagle ze skrzypnięciem i w pomieszczeniu pojawił się wysoki, szczupły mężczyzna w czarnych szatach. Jego twarz miała niezdrowy, szary odcień a Greta nie była w stanie wytrzymać pod spojrzeniem jego czarnych jak onyks, zapadniętych oczu. Gestem dłoni nakazał jej matce wyjść, a ta zrobiła to bez słowa. Greta tylko pochyliła głowę, gdy stanął dwa kroki od niej.
- Wiem od twojej matki, że miewasz sny - powiedział kapłan beznamiętnym głosem. - Konkretne sny. Czy to prawda?
Greta skinęła głową, wciąż nie podnosząc wzroku.
- Cóż to są za sny? - zapytał Morryta.
- K...kruki. Śnią mi się kruki - odparła Greta. - Czasami jeden, a czasami cała chmara. Kilka razy śniła mi się też świątynia, w której jestem, choć nigdy wcześniej w niej nie byłam. Kruki w moich snach zawsze kierują mnie w to miejsce.
- Zawsze kierują cię w to miejsce - powtórzył po niej kapłan. Jego głos nie zdradzał żadnych emocji.
Po chwili Greta poczuła jego lodowato zimną dłoń na swoim podbródku. Kapłan uniósł nieco jej głowę, by mogła na niego spojrzeć. Mężczyzna przyglądał jej się przez chwilę, mrużąc oczy.
- Czy jesteś gotowa podążyć zupełnie nową ścieżką swego życia, jednocześnie porzucając doczesną? - zapytał kapłan.
- Tak - odrzekła pewnie Greta, spoglądając mężczyźnie w oczy. Zdziwiła się, że nagle zebrała w sobie tyle odwagi. W tej samej chwili na parapecie otwartego okna usiadł duży, czarny kruk i zakrakał tylko raz, wpatrując się w Hansen jednym okiem.
- Zatem postanowione - powiedział kapłan, nie odrywając od niej wzroki. - Od dziś rozpoczniesz służbę jako nowicjuszka w naszej świątyni. Chodź ze mną i pożegnaj się z rodzicielką, gdyż minie dużo czasu, nim ją z powrotem ujrzysz.


Nie tak dawno temu,
Rottendorf, Ostermark


Starszy mężczyzna poprowadził ją schodami do zimnej piwnicy. Tam, pod jedną ze ścian leżały przykryte pledem zwłoki.
- Szczerze mówiąc, to żem myślał, że kogoś... starszego przyślą - powiedział brodaty karczmarz. - I że to mężczyzna będzie.
Greta zmroziła go spojrzeniem.
- Nie wiek i nie płeć, a doświadczenie jest najważniejsze w takich sprawach - mruknęła.
- Jasne, jasne, rozumiem. To tu. - Wskazał palcem na ciało i zatrzymał się kilka kroków od niego.
Morrytka podeszła tam, odkryła pled a jej oczom ukazała się zmasakrowana twarz i korpus młodego, na oko dwudziestoletniego mężczyzny. Ciało zaczęły już trawić procesy gnilne, co skutkowało paskudnym smrodem, jednak Greta nawet się nie skrzywiła. Nie od dziś znała takie zapachy i nie robiły już na niej wrażenia. Karczmarz natomiast zakrył usta dłonią i zrobił kolejne dwa kroki w tył. Hansen zbadała zwłoki, niczego nie dotykając, żeby nie złapać zgnilizny grobowej, czy innego cholerstwa. Kawał szyi mężczyzny został odgryziony, tak samo jak nos i ucho. Jego klatkę piersiową znaczyło kilka szerokich, równych cięć, co mogło zdradzać, że napastnik posiadał pazury.
- Gdzie go znaleziono?
- Przy cmentarzu, droga pani
- odpowiedział karczmarz. - Tydzień temu się to jakoś zaczęło, jak do miasteczka taki jeden przyjechał z prawie martwym towarzyszem. No i tamten zszedł, bo rany miał paskudne. Zapłacił złotem, żeby stary Hans pochował go w starej krypcie Baumannów, bo to ponoć jakaś rodzina była, ale Hans tego nie zrobił. Poszedł pić w gospodzie za te Karle, co zarobił. Następnego dnia już nie żył, ponoć zdarzył się tragiczny wypadek, gdy pracował w krypcie. Potem znikali i umierali kolejni, to już chyba czwarty trup będzie.
- Pan mi pokaże tę kryptę na cmentarzu
- powiedziała Greta, podnosząc się do pionu. - A tego tutaj na wszelki wypadek skrępujcie sznurem i dopiero wtedy odprawcie pogrzeb.
- Ale że co pani mówi??
- Że wrócić może do żywych, zanim przekroczy Bramy Morra, to mówię
- rzuciła Greta i ruszyła do wyjścia z piwnicy. Ta sprawa wyglądała na poważniejszą, niż przypuszczał ojciec Brimfeld.


Obecnie,
Katedra Wiecznej Bramy, Bechafen


Nie spała już, gdy akolita zapukał do drzwi jej pokoju i poprosił do siedziby ich zwierzchnika. Ubrała się szybko w przylegające do nóg czarne spodnie i koszulę tej samej barwy oraz buty pod kolano, po czym wyszła na korytarz i dołączyła do pozostałych. Od dłuższego czasu pracowali razem, więc Greta zdążyła się z nimi nieco zżyć, choć momentami brakowało jej indywidualnych zadań. Była jednak w stanie docenić pozytywne aspekty działania w grupie i nie zamierzała narzekać na taki obrót spraw. Nie od niej to poza tym zależało.

Kobieta była wysoka i szczupła, o ledwo zauważalnym biuście i długich, czarnych jak smoła włosach. Przez bladą, niemal białą barwę skóry wyglądała na chorowitą i kruchą, lecz to pierwsze wrażenie było zwodnicze. Greta umiała o siebie zadbać, również podczas walki i miecza najlepszej jakości nie nosiła w czasie podróży od parady. Nie była pewnie tak skuteczna jak Bastian czy Manfred, ale w wielu sytuacjach potrafiła pokazać swoje umiejętności. Zresztą, w swojej pracy częściej używała mózgu, niż mięśni. Prowadzenie śledztw i notatek na temat aktywności nieumarłych, wampirów czy odprawianie do Królestwa Morra zbłąkanych dusz było jej głównym zajęciem. Dawno temu jeden z kapłanów zauważył w niej talent do tych rzeczy i pozwolił realizować się w Bractwie Całunu, za co do tej pory była mu wdzięczna.

Tak, jak się spodziewała, ojciec Brimfeld miał dla nich kolejne zadanie, tym razem związane ze swoim przyjacielem, który od dawna nie dał znaku życia. Hansen wysłuchała ze skupieniem wszystkich informacji podanych przez kapłana, jednak nim się odezwała, Laura zdążyła zarzucić Brimfelda swoimi pytaniami.
- Laura ma rację, przydałoby nam się wiedzieć, jak wygląda ojciec Weiss - powiedziała Greta. - Czy przypominasz sobie, ojcze Brimfeld ostatni list, jaki otrzymałeś od swego przyjaciela? Czy napisany był w normalnym tonie, czy może inaczej, niż zwykle? Czy brat Pieter mógł mieć w wiosce jakichś wrogów? Może naraził się komuś? Wspominał o czymś nieoczywistym?
Zamilkła, pozwalając również wypowiedzieć się pozostałym towarzyszom.

wysłannik 19-02-2020 14:33

Nie była to pierwsza wizyta czarodzieja w mieście Bechafen. Zanim wstąpił w szeregi Zakonu Kruka, odwiedził to miasto i cel przyświecał mu podobny - znaleźć odpowiedni kontrakt. Hildebrand, jako wędrowny czarodziej Kolegium Ametystu, musiał doskonalić się w swojej sztuce tajemnej. Wymagane były do tego odpowiednie warunki. Musiał zdobytą wiedzę ćwiczyć w praktyce, a jego Kolegium specjalizowało się również w różnego rodzaju kontaktach z duchami czy umarłymi. Liga Ostermarku była miejscem wyjątkowo podatnym na usługi takich czarodziei. Mieszkańcy przywiązywali ogromną wagę do pogrzebów i obrzędów z tym związanych. Potrafili długo opłakiwać zmarłych członków rodziny, których w tych czasach nie brakowało. Becker zdawał sobie sprawę z tego, że będzie miał co robić.
Zależało mu na tym by się szkolić, a przy okazji pomagać tym osobom, na nieszczęściu których mógł to robić. Dołączenie do Zakonu również było pewną formą szkolenia. W przeciwieństwie do towarzyszy Hildebrand już był mocno związany z jedną organizacją - z Kolegium Śmierci. Więc jakakolwiek współpraca z inną organizacją była tylko tymczasowa. Zakon był idealny do tego, by sprawdzić tę umiejętności i wiedzę, które będą wymagały prawdziwych ożywieńców. To normalne, że on i jego towarzysze liczyli się z tym, że w końcu na takich trafią. To była tylko kwestia czasu.

Hildebrand Becker wstąpił do terminu magicznego w stosunkowo późnym wieku. Nie był to żaden wyjątek, bo zdarzali się jeszcze starsi uczniowie, jednak on młodzieniaszkiem już wtedy nie był. Minęło kilkanaście długich i bardzo trudnych lat nim opuścił mury potężnej szkoły magii i ruszył na szlak. Taka była kolej rzeczy.

Becker był już grubo po trzydziestce. Jego twarz była pokryta kilkoma bliznami, co dawało wrażenia, że wygląda na jeszcze starszego niż był w rzeczywistości. Miał czarne włosy, zawsze zaczesane do tyłu, za uszy. Nie były na tyle długie by wiązać je w kuc, ale na tyle długie, że gdyby pozostawić je same sobie, to z pewnością przeszkadzałyby chociażby w obserwowaniu.
Starał się dbać o zarost, by nigdy go nie było. Golił się regularnie. Był to nawyk wyniesiony z Kolegium, którego nie chciał zmieniać. Jego blada cera i ponura mina sprawiała wrażenie, że owy czarodziej był całkowitym ponurakiem, z którym nikt nie chciał mieć zbyt wiele wspólnego, jednak były to tylko pozory, bowiem Hildebrand był człowiekiem dosyć otwartym, który bardzo cenił więzi rodzinne i przyjaźni. Bardzo lubił również dzielić się swoją wiedzą.
Nie nosił się jak czarodziej, bo nie chciał uchodzić za jednego z Magistrów, gdyż zwyczajnie znał swoje ograniczenia i wiedział, że do takiego mu jeszcze daleko, a sławy dla siebie nie pragnął. Był skromnym człowiekiem, któremu niewiele było potrzebne do życia. Nosił wygodne ubranie podróżne, które było skryte pod zasłaniającą całe ciało czarną opończą z kapturem.

***


Becker wstał powoli z łóżka i zaczął dochodzić powoli do siebie, kiedy młody akolita odszedł spod jego drzwi. Nie chciał by przełożony czekał zbyt długo na niego, ale jednocześnie nie chciało mu się tamtej nocy zrywać z łóżka. W końcu chęć wykonania powinności okazała się silniejsza i ruszył na spotkanie.
Towarzysze już tam byli. Czarodziej również zajął jedno z wolnych krzeseł i wysłuchał przemowy kapłana.
Pozornie zadanie wydawało się proste. Ale już od początku Beckerowi coś się nie podobało. Miał złe przeczucia, choć nie potrafił narazie powiedzieć dlaczego. Nie wiedział jak to nazwać.

Gdy padły pierwsze pytania i zanim kapłan zdążył odpowiedzieć Hildebrand również zabrał głos.
- Nie sądzę, żeby kapłan Morra mógł mieć jakiś wrogów w wiosce. - Powiedział spoglądając na Grete - Jego urząd, szczególnie w takim miejscu, cieszy się ogromnym szacunkiem. Żaden zdrowy na umyśle obywatel Imperium nie porwał by się na kapłana. - Jego głos był zimny, mówił jakby szeptem ale na tyle głośno, że nikt nie musiał wyczulać słuchu. - Oczywiście jego wygląd jest ważny. Można również założyć, że kapłanowi coś się stało, skoro nie ma od niego żadnych wieści. Jednak powiedzcie, kapłanie, czy był jedynym opiekunem cmentarza i mieszkańcem świątyni? Nie było tam żadnych akolitów? Powiedzcie może coś o okolicy cmentarza. Jest albo było tam coś szczególnego?

Lechu 20-02-2020 21:11

18 lat temu
Altdorf


Życie Bastiana Winckler miało wyglądać zupełnie inaczej. Za dzieciaka mężczyzna nie wyróżniał się z tłumu rówieśników. Nie był przesadnie wysoki, nad wyraz barczysty czy też ponadprzeciętnie smukły. Był nijaki. Nie należał do jednostek przygotowywanych od najmłodszych lat do jakiegoś specjalnego, upatrzonego przez rodziców celu. Bastian wychował się w całkiem zamożnej, bardzo hermetycznej i szczęśliwej rodzinie. Był jedynakiem i oczkiem w głowie rodziców. Jego matka była krawcową, a ojciec kupcem zajmującym się handlem tkaninami. Swoimi czasy nazwisko Winckler było kojarzone z najlepszymi szwalniami i zakładami krawieckimi w Altdorfie. Alice Winckler osobiście nadzorowała prace, a jej mąż Rudolf sprowadzał materiały, z których można było szyć nawet dla wysoce urodzonych. Tamtymi czasy życie Bastiana malowało się w kolorowych, przyjemnych dla oka barwach. Mimo iż przez lata los go oszczędzał to w końcu nadszedł czas zmian. Niestety, zmian na gorsze.

Zaczęło się z przytupem, bo od zamordowania jego ojca. Młody mężczyzna nie mógł długo czekać i zaraz po zakończeniu żałoby znalazł odpowiednich ludzi i zaczął szukać winnych braku jednego z rodziców. Bracia Schultz, których wynajął byli zawodowymi łowcami głów. Śledztwo, które prowadzili było dla Bastiana nauką i praktyką w jednym. Winckler chłonął jak gąbka ucząc się tropienia, śledzenia i wielu innych przydatnych umiejętności. Z nijakiego chłopaka zmienił się w łowcę nagród, który stał za wieloma sukcesami braci Wolfganga i Fryderyka Schultzów. Bastianowi nie zależało na sławie i bogactwie. Chciał sprawiedliwości i z cierpliwością czekał na ten jeden, konkretny dzień.


Matka natura tamtego dnia miała bardzo dobry humor. Słońce solidnie grzało, a brak wiatru i opadów sprawiały, że na placu zebrało się naprawdę wielu ludzi. Szafot nie był zbity w pośpiechu. Widać było, że to solidny kawał ludzkiej architektury, który widział i przeżył już niejedno. Bastian stał w pierwszym rzędzie obserwując jak postawieni w rzędzie bandyci mają zakładane na szyję pętle. Ludzie zamarli na chwilę przed powieszeniem pierwszego z nich, herszta bandy. Gość miał tak obity pysk, że nie był w stanie otworzyć prawego oka, a słowa, które chciał wypowiedzieć były mało wyraźne przez niemal bezzębną szczękę. Bastian był opanowany dlatego nie zabił przywódcy bandy, która dla kilku skrzyń tkanin pozbawiła jego ojca życia.

Kiedy bandyci dyndali szamocząc się i starając zaczerpnąć tchu Bastian już planował następne dni. Długie i wyczerpujące śledztwo uświadomiło mu jak wiele w Imperium było zła i niegodziwości. Mimo iż nie był zachłanny to bez wyrzutów przyjmował złoto, które było ważnym składnikiem każdej egzystencji. Bracia Schultz zaproponowali mu spółkę, w której oferowali uczciwy podział zysków. W trójkę mogli zajmować się lepiej płatnymi, nieosiągalnymi dla wolnych strzelców, zleceniami… Skoro jego matka mogła kontynuować działalność i żyć dalej on też musiał spróbować.


Rok temu
Bechafen


Kilkanaście lat wcześniej Bastian był na początku swojej drogi jako łowca głów. Wydawało mu się wtedy, że opanowanie umiejętności posiadanych przez jego dwóch mentorów było szczytem jego możliwości. Od tamtego czasu zmieniło się tak wiele… Winckler – przy pomocy wspólników – namierzał coraz bardziej trudnych do wykrycia zbirów. Malwersantów, szpiegów, zabójców i wielu innych na tyle pechowych aby nadepnąć na odcisk komuś kto był w stanie wycenić ich wolność, a czasem życie. Jako śledczy z potężnym doświadczeniem Bastian zaczął rozglądać się za naprawdę wymagającymi zleceniami. Mało co było go w stanie zaskoczyć do czasu aż ponownie zawitał do rodzinnego Altdorfu.

Okazało się, że jego matka znalazła sobie partnera, który był… idealny. Młodszy od niej o kilka wiosen, przystojny, zamożny. Bracia Schultz na prośbę Wincklera mieli się dowiedzieć czegoś więcej o tajemniczym mężczyźnie jednak obaj z dnia na dzień zniknęli. Bastian musiał zająć się badaniem przeszłości partnera matki osobiście i był już na wyciągnięcie ręki kiedy jego matka została dosłownie rozszarpana na strzępy. Walka, którą tamtego wieczoru stoczył Bastian kosztowała go bardzo długi pobyt w lokalnej lecznicy. Jego pierwszy wampir niemal go zabił pomimo gruntownego przygotowania.

Jako początkujący łowca wampirów Bastian znowu czuł się jak na początku swojej drogi. Był już co prawda facetem w kwiecie wieku, który nie kojarzył się z tym nijakim, nie wartym uwagi dzieciakiem, ale znowu czuł głód wiedzy. Wprowadzony w koszmarny świat potworów przez doświadczonego łowcę Eryka Bauera nie był w stanie poprzestać na jednym ubitym monstrum. Zanim jednak mógł zatopić swój miecz w trzewiach zła znowu musiał skorzystać z nauk jakie oferował łowca i poznani dzięki niemu ludzie. Agenci, egzorcyści, kapłani i wielu innych skupiających się na trzymaniu wynaturzonego bagna w ryzach.


Obecnie
Bechafen


Na pierwszy rzut oka mroczne i nieprzyjemne miasto dla Bastiana Winckler było swego rodzaju azylem. Niecodzienna architektura wzbudzała wspomnienia początków w niebezpiecznym i niewdzięcznym fachu łowcy wampirów. W przypadku Wincklera można było mówić o liczbie mnogiej, bo ubił już kilka takowych bestii jednak Bastian nie czuł się wcale doświadczonym. Coś podpowiadało mu, że był dopiero na początku długiej i krętej drogi, która w przypadku braku ostrożności mogła mieć swój koniec w trzewiach jakiegoś potwora. Wysokie, niesymetrycznie ustawione, czarne budynki tworzyły miejski las, w którym wojownik odnajdował się niczym ryba w wodzie. Ludzie znali go z elegancji i – rzadko spotykanego w tych stronach – uśmiechu.

Bastian był wysokim, ponadprzeciętnie zbudowanym mężczyzną w kwiecie wieku. Boki oraz tył głowy blondyna były ogolone dość krótko natomiast włosy z góry były zaczesane do tyłu. Facet ewidentnie dbał o swój starannie przycięty, dość obfity zarost. Jego zimne, jasnoniebieskie oczy potrafiły świdrować rozmówcę niczym długo nieustępliwego rzeźbiarza. Znakiem szczególnym Bastiana była charakterystyczna dla niego blizna znajdująca się po lewej stronie twarzy. Były to trzy płytkie, ale wyraźne bruzdy zaczynające się w połowie czoła, a kończące w połowie policzka. Znamię nadawało Wincklerowi surowego wyrazu sprawiając równocześnie, że wyglądał poważniej.

W zwyczajny dzień łowca ubrany był całkiem szykownie. Na torsie nosił jedwabną koszulę z metalowymi guzikami przykrytą częściowo brązową kamizelką z eleganckim obszyciem. Na jego nogach widniały skrojone na miarę, pasujące do kamizelki spodnie. Podróżne, ale eleganckie skórzane buty były dopasowane do pasa, którego klamra została ozdobiona grawerunkiem. W chłodne, zimowe wieczory mężczyzna ubierał wełniany płaszcz obszyty niedźwiedzim, brązowym futrem.

Mimo surowego wyglądu i bagażu doświadczeń – można tak nazwać zabicie ojca, rozszarpanie przez wampira matki i rozprucie przez kolejnego ukochanej - Bastian był całkiem pozytywnie nastawiony do życia. Często się uśmiechał, a nawet śmiał. Nie należał do mruków będąc całkiem rozmownym. W Katedrze Wiecznej Bramy mężczyzna był znanym jako dobry wojownik, ale przede wszystkim świetny śledczy. Nie bez powodu trafił do grupy, która działała nie tylko skrycie, w cieniu, ale też dyskretnie.

Kiedy akolita przyszedł po Bastiana mężczyzna już nie spał. Wczesne wstawanie było dla niego nawykiem, podobnie jak poranna zaprawa fizyczna i zajęcie się swoim zarostem. Na spotkanie z kapłanem łowca nie ubrał się elegancko. Jego ubranie zastąpiła ćwiekowana skórznia, którą ubierał na wyprawy wraz z wypchanym plecakiem, do którego przytroczona była pałatka i mały namiot. Z broni Wincklera można było wyróżnić miecz, kuszę, tarczę oraz bolas obciążony czterema stalowymi, ciężkimi kulami. Ojciec Brimfeld był – jak zwykle – posępny. Kapłan nie przebierał w środkach przechodząc do rzeczy zaraz po pojawieniu się wszystkich członków grupy specjalnej.


Okazało się, że Morryta miał wizję, w której widział swojego przyjaciela i opiekuna pobliskiego cmentarza, od którego nie otrzymał od dawna żadnych oznak życia. Bastian rozumiał zaniepokojenie duchownego i dziwił się, że tak dokładna, wymagająca osoba nie zajęła się tym tematem wcześniej. Ojciec Otto musiał być naprawdę zajęty. Bastian bez cienia emocji na twarzy pokiwał głową na wieść, że mają odnaleźć brata Pietera. Munkenhof nie było daleko i sama podróż nie była wyzwaniem, ale Winckler wątpił aby opiekun cmentarza był cały i zdrowy. W jego głowie pojawiały się najgorsze obrazy wliczając gnijącego na święconej ziemi trupa. Nie wykluczonym było, że w sprawę zamieszany mógł być nekromanta albo wampir. Bastian był pełen determinacji i odwagi z pełnym przekonaniem uważając, że wraz z towarzyszami podoła zadaniu.

W stronę duchownego poleciała cała salwa pytań. Pierwsza wyrwała się Laura pytając o całkiem sensowne kwestie. Ta młoda bardzo szybko się uczyła i była bardzo błyskotliwa jak na swój wiek. Być może ratując ją z rąk nieumarłego Bastian zrobił dla Starego Świata więcej niż podczas wszystkich swoich wypraw razem wziętych. Druga z kobiet, Greta, drążyła całkiem słusznie w niesprzyjających bratu Pieterowi ludziach. Niewykluczone, że i kapłan Morra mógł mieć jakichś wrogów. Co prawda Hildebrand temu zaprzeczył i zwykle się nie mylił, ale czyż Morr nie był wrogiem wszystkiego co sprzeciwia się wyborom śmierci? Za tym mógł stać nieumarły, wampir albo jeszcze inne, może nawet paskudniejsze, wynaturzenie. Winckler również miał swoje przemyślenia i zamierzał się nimi podzielić z innymi.

- Czy w Munkenhof dochodziło w przeszłości do incydentów z nieumarłymi albo wampirami w tle? Może miały miejsce jakieś zaginięcia albo jakaś rodzina zostawiła podejrzany list, że się przenosi i nikt jej więcej nie widział? Sam cmentarz nie był nigdy miejscem chaotycznego obrzędu albo powrotu do egzystencji jakiegoś ciała?

Kerm 20-02-2020 22:03

Manfred nie był na służbie kapłanów Morra, przynajmniej nie w popularnym tego słowa znaczeniu. Po prostu od czasu do czasu pomagał im w różnych sprawach, a oni mieli do niego na tyle zaufania, że owe sprawy mu powierzali, nawet jeśli to i owo należało utrzymać w sekrecie, czyli nie rozgłaszać każdemu, kto się nawinął, a nawet aktualnej kochance.

Do różnych zadań, zlecanych przez ojca Brimfelda, Manfred zdążył się już przyzwyczaić i najdziwniejsze nawet nie wywołałoby zbyt wielkiego zdziwienia.
A w tym przypadku powody do pewnego zdziwienia były, bowiem ojciec Brimfeld zwykle nie odkładał na później nawet błahych spraw, a ta do takich nie należała. Poza tym wysłanie tylu osób było mało logiczne. Znał tamtą czwórkę na tyle dobrze że wiedział, iż każde z nich dałoby sobie radę z czymś tak prostym jak zajechać, uzyskać informacje i wrócić.
Wizja musiała być niepokojąca, a sprawa mogła mieć faktycznie drugie dno.
- Czy ta wizja zawierała jakieś konkrety? - spytał. - I gdzie leży ten cały Munkenhof?
Zjeździł już ładny kawałek okolicy, a ta nazwa jakoś nie wpadła mu do ucha.

Ayoze 21-02-2020 18:00

Ojciec Brimfeld wrócił za biurko i gdy rozsiadł się wygodnie w fotelu, zaczął odpowiadać na pytania.
- W ostatnim liście pisał to, co zwykle: o tym, jak mu się żyje w Munkenhof, czy dostrzega jakieś zagrożenia. Nie dostrzegał, wszystko było w porządku. Żadnych przesłanek, bym poczuł, że coś jest nie w porządku. Z tego, co wiem, nie miał żadnych wrogów, był bardzo poważany w Munkenhof - odpowiedział Laurze i Grecie. - Brat Pieter jest wysokim, szczupłym mężczyzną o czarnych, poprzetykanych siwizną włosach, lat około czterdziestu. Nosi zadbaną brodę i wąsy, no i oczywiście szaty kapłańskie. Nie będziecie mieć trudności z jego rozpoznaniem.

Przeniósł wzrok na Hildebranda i Bastiana.
- Świątynia i cmentarz znajdują się w lesie, kawałek od Munkenhof. Sam budynek jest stary, kilkusetletni; stanowił kiedyś ośrodek wiary dla wielu okolicznych wsi, których wtedy na tych terenach było znacznie więcej, niż dzisiaj. Obecnie służy jedynie wiosce Munkenhof i w zasadzie tylko tyle go wyróżnia. Cmentarz jest spory, ale jak mówiłem, chowano na nim wielu wiernych w zamierzchłych czasach. Czasach, które nie były spokojne i dochodziło tam do różnych przykrych incydentów z nieumarłymi. O wampirach nic nie wiem, nie zagłębiałem się w notatki na temat Munkenhof aż tak bardzo, gdyż mam wiele różnych spraw na głowie, z którymi muszę być na bieżąco. W każdym razie musicie być ostrożni, gdyż nie wygląda mi to zwykły brak kontaktu.

- Wizja była dość... - Kapłan zawiesił na chwilę głos, szukając odpowiedniego słowa. - sugestywna, dlatego postanowiłem, że do Munkenhof wyruszycie w piątkę. Nie zwykłem dzielić się snami, które zsyła na mnie sam Pan i teraz również tego nie zrobię. Jak już jednak mówiłem, zachowajcie wszelką ostrożność i miejcie uszy oraz oczy szeroko otwarte. Na naszych ziemiach nie wszystko czasami zdaje się być takim, jakim jest w rzeczywistości, ale to już chyba wiecie. Sama wioska leży sześć dni stąd, na południowy wschód od Bechafen. Mój zastępca, ojciec Siedschlag pokaże wam, gdzie dokładnie znajduje się na mapie. Jako, że nie mam nic więcej do przekazania, zbierajcie się do drogi. Śniadanie będzie czekać na was w jadalni. Sprawdźcie, co dzieje się z bratem Pieterem, naprawcie ewentualne trudności i wracajcie cali i zdrowi do Katedry.
Po tych słowach gestem dłoni wskazał drzwi, dając znak, że rozmowę uważa za zakończoną.


Zabraliście najważniejszy ekwipunek i po śniadaniu ruszyliście w drogę. Do Munkenhof wiódł główny szlak kupiecki z Bechafen do Heffengen, przed miasteczkiem Reitwein należało udać się drogą na wschód, pokonać wąski most na Górnym Talabeku i podróżować dalej szlakiem przez Gryfoni Las, co też uczyniliście w pierwsze dwa dni. Minęliście w tym czasie tylko jedną karawanę kupiecką, solidnie chronioną przez grupę najemników. Szlaki w Ostermarku nie miały dobrej opinii i nie chodziło o mutantów, zwierzoludzi czy banitów. Nawet oni się tutaj nie zapuszczali. Chodziło o krzyki w nocy, tam, gdzie nikogo nie ma, o trzepot skrzydeł, gdy nie było ptactwa. Każdy mieszkaniec wiosek i miast bał się tych, których nie można było zabić.

Nieumarli byli prawdziwą zmorą Ostermarku. Przodkowie wstawali z grobów, by szukać żywych. Nie czuli bólu, głodu ani zmęczenia. Żołnierze idealni, wykonujący bez zająknięcia rozkazy swoich mrocznych mistrzów. A ich władcy? Wampiry, nekromanci i czarodzieje-renegaci. Każdy tutaj wiedział, że ich domem była Sylvania, kraina między krainami na południu Ostermarku. Ziemie wampirzych władców pełne były wielkich, czarnych zamczysk, a wokół nich rozciągały się bezkresne cmentarze i wieczna ciemność. Nikt nie śmiał tam wędrować, nawet hordy Chaosu omijały to miejsce. Można było bez wątpienia stwierdzić, że ludzie nauczyli się żyć z myślą i przeświadczeniem, że za oknem mrok nie ma końca.


Podróż póki co mijała spokojnie. Trzeciego dnia pogoda popsuła się - lało od samego rana, jakby sam Taal chciał wypłukać całe zło z tych ziem, a ostrym opadom deszczu towarzyszył zimny, jesienny wiatr. Las był mroczny i cichy, wąska ścieżynka prowadząca was do celu zamieniła się w błotnistą breję, po której ciężko się szło. Deszcz zelżał tylko na kilka chwil w ciągu dnia, a wraz z nadejściem zmierzchu przybrał na sile, zamazując obraz okolicy. Mimo to, po prawej stronie, w lesie, Laura i Manfred dostrzegli jakąś polanę i dali znać pozostałym. Zdawało wam się, że mignął na niej jakiś jaśniejszy kształt. Coś dużego, co jakby leżało na polanie, szybko roztopiło się w mroku między pniami. Podeszliście tam, dostrzegając duży, zarośnięty zielskiem dół. Spoza trawy dojrzeliście biały błysk.

Poświeciliście w dół, by odkryć długą kość, na której zauważyliście ciemne plamy. Z pewnością była to krew, jednak nie potrafiliście dociec, czy ludzka, czy zwierzęca. Coś jednak nie podobało wam się w tym gnacie - kość była złamana, rozłupana w dziwny sposób. Z tego, co zauważyliście, w dole, przykryte rozmiękłą, mokrą ziemią znajdowało się jeszcze trochę szczątków, jednak by mieć całkowitą pewność, że należały do człowieka, trzeba było je sprawdzić. A to wiązało się z grzebaniem w błotnistej ziemi. Niektórzy z was jednak wiedzieli, że jeśli to był człowiek, nie mogliście zostawić go bez stosownego pochówku, choćby tu, na polanie, przy zacinającym, zimnym deszczu.


Umbree 22-02-2020 08:45

Nie zadała pytania o wrógów brata Weissa przypadkowo. Zgadzała się z Hildebrandem, że kapłani Morra są szanowani ze względu na swoją posługę, ale w pracy śledzczego nigdy nie można było wykluczyć żadnej możliwości. Może kapłan komuś podpadł w wiosce? Może miał jakiś zatarg? Nawet tak absurdalne pytania mogły mieć uzasadnienie w rzeczywistości. Trzeba było być otwartym na każdą ewentualność i Greta tak zamierzała uczynić. Nie zadawała więcej pytań i nie naciskała ojca Brimfelda na temat jego wizji, bo skoro sam nie chciał ich zdradzić, nie zrobi też tego pod naciskiem. Kto wie, może w tym śnie było coś, co mogło im pomóc, albo przed czymś ustrzec, skoro wysyłał do wsi całą ich piątkę? Tego jednak już się nie dowiedzą.

Po powrocie do pokoju nie miała wiele do pakowania, gdyż plecak zawsze czekał w gotowości, by po prostu za niego złapać i wyruszyć w kolejną podróż. Przyzwyczaiła się przez lata, że równie dobrze może zostać wyrwana ze snu w środku nocy i wysłana gdzieś na obrzeża Ostermarku, bo wydarzyło się coś nie cierpiącego zwłoki. Na koszulę założyła kaftan kolczy, na to skórzaną kurtę i płaszcz z głębokim kapturem, który spoczywał luźno na jej wątłych barkach. Zgarnęła też swoją wysłużoną kuszę, kołczan bełtów i sztylet, który powędrował do pochwy obok miecza. Tak wyposażona ruszyła do jadalni, by spożyć ostatni przed wyruszeniem w drogę posiłek z towarzyszami.


Droga do wioski mijała jej na podążaniu za Manfredem, który doskonale orientował się w terenie, przez co posuwali się do przodu dość szybko i zgrabnie. W międzyczasie ucinała sobie rozmowy z Bastianem na przeróżne tematy, by jakoś zabić czas i monotonię marszu. Gdy minęli most na Talabeku i zagłębili się w Lesie Gryfa, pogoda nagle postanowiła dać im w kość. Greta pewnie była dla wielu w tym aspekcie dziwna, ale lubiła deszcz i ponurą pogodę, nie cierpiała za to wiatru, który wciskał jej się we wszystkie odkryte miejsca. Zapięła szybko guziki płaszcza i przytrzymała kaptur przed zdmuchnięciem z głowy, jednocześnie rozglądając się po okolicy. Lasy i szlaki Ostermarku nie były bezpieczne i wiedział to każdy, nawet przybysz z innych prowincji.

Po zapadnięciu zmroku Laura i Manfred uprzedzili resztę o jakimś znalezisku nieopodal, więc brnąc przez błotnistą maź, Greta udała się za nimi, by to sprawdzić. Zdziwiła się, widząc wykopany na szybko dół przy drodze, a w środku kość. Czyżby miał to być prowizoryczny grób? Na to wychodziło, biorąc pod uwagę krew na kości i intuicja podpowiadała jej, że wrzucono tutaj szczątki człowieka, bo zwierząt raczej nikt nie grzebał przy drodze, a przynajmniej sama się z tym nigdy nie spotkała. Przez głowę przelatywały jej różne hipotezy, włącznie z tą, że ktoś poległ na szlaku i został na szybko pochowany w płytkim grobie przez podróżujących z nim ludzi. Ten dół nie wyglądał jednak na rozgrzebany przez jakąś dziką zwierzynę, bardziej na grób, którego ktoś nie zdążył (lub nie chciał?) zasypać do końca.

No ale nie przekona się, jeśli nie przyjrzy się temu z bliska.

Pochyliła się nad dołem, przyświecając sobie latarnią. Tak, jak się spodziewała, pod mokrymi grudami ziemi spoczywały inne kości, więc zamierzała sprawdzić dokładnie, czy należą do człowieka. Dobrze, że miała na dłoniach grube, skórzane rękawice.
- Zamierzam trochę pokopać w tym dole - powiedziała głośno przez szalejącą ulewę do pozostałych. - Wygląda na to, że ktoś wrzucił tu szczątki człowieka. Jeśli tak jest, należy mu się odpowiedni pochówek, by dusza mogła znaleźć drogę do Morra. Gdybyście chcieli pomóc, uważajcie, żeby się nie pokaleczyć odłamkami kości, bo wtedy można złapać paskudne choróbsko, a tego byście nie chcieli.

Po tych słowach zaczęła ostrożnie przerzucać mokrą ziemię, by zbadać to, co znajduje się w prowizorycznej mogile. Jeśli okaże się, że to ludzkie pozostałości, zamierzała zasypać dół i zmówić nad grobem modlitwę polecającą duszę tego nieszczęśnika Panu Zmarłych. Przynajmniej tyle mogła zrobić w tej sytuacji.

Obca 22-02-2020 09:37

Laura po wyjściu wróciła do swojej celi. Znaczy pokoju, ale większość mówiła na te pokoje celami. Jak zwał tak zwał, miało drzwi, stanowiące największą barierę zapewniającą jej prywatność. Otworzyła skrzynię i szybko przebrała się w jej najlepsze ubranie. Ciepłe skarpety, skórzane spodnie, ciepła czarna koszula z bretońskiej wełny, brązowy kaftan z koziej skóry i nadal nie schodzone buty podróżne. Normalnie ubierała się w bardziej zużyte ubranie nie ma co pracować fizycznie w zakonie w swoim najlepszym odzieniu.
Spakowała swój plecak i chwytając jeszcze grubą ciemną pelerynę zeszła do jadalni.

Jadła jakby nie jadła cały tydzień, zachłannie i szybko. Jak wygłodniały pies. Najwyraźniej niektóre zachowania trudniej wyplenić niż inne. Do tego kiedy kończyli zgarnęła wszystkie niezjedzone bułeczki które zmieściły jej się po kieszeniach za pazuchą czy w plecaku. Nie przejmując się spojrzeniami jakie rzucali jej mieszkańcy zakonu.



Podróż była po prostu nudna, tylko marsz, marsz, marsz...marsz, drzewa, las, droga. Mijana karawana była przy tym niczym jarmark, cyrk czy coś innego dającego rozrywkę. A potem nadszedł deszcz. Deszcz, deszcz deszcz….mokro.
Laura nie lubiła podróżować. Nie w taki sposób.

I zwłoki. Właściwie kości. Doskonale wiedziała co teraz będzie. Westchnęła ciężko, bo ła cała przemoknięta już parę razy kichnęła. Do tego mokre ubranie było cięższe.
- Ta jasne, świetny pomysł. - Powiedziała po słowach drugiej kobiety sięgając po worek jaki nosiłam ze sobą. Na zdziwione spojrzenie krzyknęła w deszczu. - Na kości co by się nie pogubiły! Tylko ruchy! Te! Bastion! Rusz dupę bo się tutaj zestarzejemy!

Kerm 22-02-2020 13:21

Komu w drogę, temu czas.
Manfred lubił podróże, a na dodatek ta mogła się okazać ciekawa. Nie zwlekając więc zjadł śniadanie, a potem przyszykował się do wyjazdu. A że podróż miała trwać raptem kilka dni, spakował najpotrzebniejsze rzeczy i był gotów do drogi.
Jeszcze tylko prowiant... i już.


Nie jesteś z cukru, więc się nie roztopisz, powiadano.
Manfred nie cierpiał na wodowstręt i kąpał się dość chętnie, ale wolał to robić z własnej i nieprzymuszonej woli i nadmiar lejącej się z nieba wody nieco mu przeszkadzał.
I nie chodziło tu tylko i wyłącznie o przemoczenie ubrania (bo w końcu nawet peleryna przestawała spełniać swoje zadanie) czy o przeziębienie.
W strugach deszczu dość trudno było zauważyć potencjalne niebezpieczeństwo.

Deszcz nie przeszkodził w dostrzeżeniu polanki. Nie planowali co prawda rozbijać obozu, ale znalezisko towarzyszące wizycie na polance wymagało dłuższego tutaj pobytu.
Jeśli to były szczątki człowieka, to wypadało je pochować. Co prawda Manfred nie rozumiał, dlaczego morryci upierają się przy zakopaniu zwłok w ziemi, zamiast spalić (co uchroniłoby doczesne szczątki przed różnej maści nekromantami), ale dyskutować nie miał zamiaru.
Jeśli to był człowiek, to od sposobu pochówku ważniejsze było ustalenie, jak ten ktoś zakończył swój ziemski żywot. No i sprawdzenie, czy nie ma tam czegoś, co pozwoliłoby ustalić jego tożsamość. Resztki odzienia, ekwipunku...

Tymi przemyśleniami podzielił się z pozostałymi, jednak w samych poszukiwaniach i oględzinach szczątków nie brał udziału. W końcu ktoś musiał obserwować okolicę.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:01.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172