Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-10-2020, 08:59   #101
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Wieczór; karczma “Sierp i młot”

Piździ! To jedyne słowo, które na tą chwilę przychodziło Versanie do głowy gdy tak spacerowała sobie po zmroku w kierunku krypy. Najchętniej to położyłaby się teraz pod swoją grubą, puchową pierzyną. Miała jednak do wykonania niezwykle ważne zadanie. Pszeszpiegi w drugim najczęściej odwiedzanym przez klawiszy lokalu: "Sierp i młot". Nie wiedziała o nim zbyt. Poza tym, że to speluna podobna do "Piwnicznej". Cuchnące piwo, duchota, ciasnota i tanie dziwki. Tak się jednak składało że był to klimat, w którym podstępna wdówka odnajdywała się idealnie.

- Będzie czy nie będzie? - to pytanie krążyło po głowie Versany gdy łapała za klamkę drzwi do tawerny zarówno w stosunku do Łasicy jak i każdego strażnika po koleji.

Wieczór rzeczywiście okazał się paskudny. Padało! Ulryk chyba chciał sobie pożartować bo już na ziemskim padole mroził ten deszcz gdy już opadł na leżący na dole zdeptany śnieg i bruk. W takich warunkach każde ogrzane wnętrze wydawało się przyjazne. Gdy Versana weszła do środka poczuła falę przyjemnego ciepła jakie w jakie weszła. I wieczorny gwar rozmów gości. Parę głów odwróciło się w jej stronę jak to zawsze się działo gdy do środka wchodził ktoś nowy. Wewnątrz jednak nie zastała żadnej znajomej twarzy. Za to na honorowym miejscu nad regałami za ladą znajdowały się skrzyżowane sierp i młot co nadały nazwę tej karczmie. I sądząc po gościach chyba rzeczywiście większość to zwykli rzemieślnicy co po pracy przychodzili na kufelek czy dwa. Zdecydowanie to nie była ta atmosfera jak wczoraj “Pod pełnymi żaglami”.

Famme fatale skierowała więc swoje kroki od razu do bufetu. Miała na sobie swój zwyczajowy makijaż, który miał na celu zakamuflować jej prawdziwe "ja".

- Straszny ziąb. - zagaiła do stojącego po drugiej stronie lady mężczyzny - Daj coś na rozgrzanie. - dodała przesuwając po blacie dwa szylingi. Oczekując na obsłużenie przeleciała wzrokiem po gościach. Strażnicy kazamat wyróżniali się spośród tłumu i to ich miała nadzieję odnaleźć.

- Zima. Co zrobić. - karczmarz stwierdził filozoficznie zerkając na marznące krople tłukące o okno. Przynajmniej nie wpadały do środka tak samo jak zimno z zewnątrz. Gdy już rudowłosa Ida stała z grzańcem w ręku mogła rozgrzać się przyjemnie także od wewnątrz. I przyjrzeć się mieszance gości. W większości mężczyźni. W większości w niezbyt wyszukanych szaro - burych ubiorach ludzi pracujących. Dlatego w oczy rzucała się grupka gdzie przy jednym ze stołów, przy świecach i kuflach omawiała coś jakaś dwójka. Raczej coś na poważnie bo zajmowało ich to dość mocno. Nieco dalej jakiś wyrośnięty młokos toczył swoją rozmowę ale tak jakby szukał zaczepki czy chciał coś udowodnić. I zupełnie z innej bajki przy jednym ze stołów siedziała jakaś kobieta ubrana w futra sprawiające wrażenie, że ma świetny ubiór jak na takie zimowe kaprysy pogody. A mimo to miała jak dla kontrastu całkiem przyjemną dla oka twarz. Tam i tu widać było jakieś grupki czy pojedynczych ludzi co wyglądali jak oprychy i zarabiali na życie siłą swoich rąk ale nie było pewne czy to właśnie pracownicy kazamat czy nie.

Versana postanowiła więc postać jeszcze chwilę przy szynkwasie sącząc grzane piwo. Jej szczególną uwagę przykuła para mężczyzn, którzy dość żywiołowo omawiali nieznany dla niej temat. Mimo półmroku jaki panował w tawernie. Ciemnowłosa kultystka doskonale widziała oblicza obywóch. To zaś dało jej możliwość wyłapania tego o czym mówią. Starała się jednak pozostać dyskretna by nie wyglądać jak sroka gapiąca się w gnat.

Wyłapała słówko “Karl” bo powtórzyło się więcej niż raz. Ale czy to było imię któregoś z nich czy mówili o kimś jeszcze nie była pewna. Ten z kolczykiem w uchu wydawał się opowiadać o czymś albo przekonać do czegoś tego drugiego. Było też coś jak “dobry interes” i “karliki”.

- Gra tu ktoś w kości bądź karty? - bez owijania w bawełnę zapytała właściciela przybytku - A tak z innej beczki. Kim jest ten naburmuszony i spięty mężczyzna? - lekkim ale nie zdradzającym ruchem głowy wskazała w kierunku młokosa - Wygląda jakby mu matkę zruchali albo ciasto ukradli. - postanowiła przełamać lody idelikatnym żartem idealnie wpasowywującym się w klimat dzielnicy.

- To Klaus. Nasz młody gniewny. W końcu będzie miał kiedyś pecha i zaczepi nie tego co powinien i skończy mu się to skakanie. - karczmarz podrapał się po zarośniętym policzku spoglądając w stronę wspomnianego młodzieńca. Mówił jakby nie przepadał za nim ale chyba też i przywykł.

- A chcesz grać? Możesz spróbować u Delberta. Chyba grają właśnie. - wskazał na inny ze stołów gdzie chyba rzeczywiście trzech mężczyzn grało w kości używając do tego jednego z kubków do trząchania i rzucania kości na stół. Chyba nie grali o żadne wysokie stawki bo atmosfera wydawała się rozluźniona i spokojna.

- Pytasz dzika czy sra w lesie? - mówiła jakby była jedną stąd. Styl był zdecydowanym rynsztokiem. Działał jednak najlepiej w kręgu ludzi pokroju tutejszych bywalców..

- Jasne, że chce grać. - dodała - Chciałabym również trochę tu zarobić. Sam z resztą chyba wiesz jak. - ironia w głosie Idy podkreślała tylko to co było dość oczywiste - Jak to tu wygląda? Komu zapłacić za zgodę na prace w tym rejonie? Płacić część z dochodu czy raczej jakaś tygodniówkę? Ta damulka opatulona w futra również ma tu rewir? Kim w ogóle ona jest? Wygląda raczej jak damesa niż dziwka. - dorzuciła na koniec swoje spostrzeżenie.

- To Dana. Nie jest ani damą ani dziwką. Jest leśnikiem. Jak ma jakąś sprawę do załatwienia w mieście to przychodzi. - karczmarz spojrzał na wskazaną kobietę i po chwili zastanowienia odpowiedział.

- Chcesz tu szukać klientów no to płacisz 10% mnie. Pokoje są na górze. Ale to trudny teren dla takich dziewczyn jak ty. Niewielu tu ma kasę na takie rozrywki. Przychodzą po pracy na kolejkę czy dwie, czasem kolację i wracają do domu. Nazywasz się jakoś? - oberżysta wydawał się dość spokojny i wydawał się mówić szczerze. Przyjrzał się rozmówczyni jakby oceniał jej walory albo możliwości na tym trudnym rynku o jakim mówił.

- Ida. - rzuciła po czym dopiła resztę grzańca - Pora więc zagrać. Zobaczymy na co stać chłopców. - pusty kufel wylądował na blacie - Dzięki… - spojrzała na swojego rozmówcę w dość wymowny sposób - … a na ciebie jak wołają?

- Vlad. - przedstawił się gospodarz kiwając krótko głową przy tym przedstawianiu się.

- Miło mi cię poznać Vald. Oby nasza współpraca układała się pomyślnie. - Ver odwzajemniła ten oszczędny ukłon miłym uśmiechem - Podaj mi więc Vald jeszcze jeden kufelek tego samego. - ponownie przesunęła kilka srebrników po blacie - Powiedz mi jeszcze jedno. Kim są ci dwaj. Trochę odstają od reszty klientów. Wiesz powiedzmy, że badam rynek i mierzę zamiary na możliwości. - jej argumentacja w rzeczy samej miała ręce i nogi - Wiesz. Jak ja zarobię to i tobie coś z tego skapnie a oni wyglądają na takich, którzy mogą mieć kilka karlików w sakwie.

- To strażnicy z kazamatów. Przychodzą tu czasem po swojej zmianie. - Vlad zerknął w stronę stołu zajmowanego przez obydwu rozmawiających mężczyzn.

- Za mundurem panny sznurem. - podsumowała niejako nowinę - W każdym razie mają pewno co w sakiewce. Jak na nich wołają?

- Ten ciemny to Greg. A ten drugi to nie wiem. - Vlad nieco zmrużył brwi gdy próbował sobie przypomnieć ich imiona i udało mu się jedynie częściowo.

- Wyglądają na dżentelmenów więc z pewnością mi się przedstawią. - rzuciła śmiejąc się pod nosem - No cóż. Obowiązki wzywają. Wpierw jednak odrobina relaksu. Dzięki za kufel i rozmowę. - chwyciła naczynie i odwróciła się od karczmarza kierując swoje kroki w stronę stolika przy którym zasiadało trzech starszawych mężczyzn.

Porozrzucane monety, drewniany kubek, pięć sześciościennych kości i kufle już z na wpół wygazowanym piwem. Nie podlegało wątpliwość, że był to stolik przy którym grano w kości. Stawki nie powalały. Versanie jednak nie zależało na monetach. Miała za to zamiar podobnie jak w przypadku Rosy wygrać kilka informacji. One wszak często były dużo więcej warte niż złoto.

- Można się dołączyć? Czy obawiacie się przerżnąć z kobietą? - zaczęła nieco ostrzej wiedząc, że nic tak nie motywuje mężczyzn do działania jak ich urażone ego. Nie czekając na odpowiedź dosiadła się i wyjęła kilka szylingów, zauważając iż tylko one leżą w puli. - Języków w gębach pozapominaliście czy co? Nie przyszłam tutaj przyglądać się waszym słodkim minom… - zrobiła dość wymowna przerwę uśmiechając się słodko - … no chyba, że mi coś ekstra dorzucicie. O ile rzecz jasna dacie rade mnie ograć. - szyderczy uśmieszek doskonale pasował do jej sukowatego wyglądu. Póki co jednak patrzyła się jak zawodowa hazardzistka na nieco zdziwioną twarz każdego z graczy.

Zawahali się. Chyba tego się nie spodziewali. Popatrzyli na młodą kobietę która mogłaby być ich córką albo młodszą siostrą. Do tego w stroju i makijażu dość wyraźnie zdradzającą profesję jaką się para. Z bliska Ida dostrzegła, że to raczej chyba tacy ojcowie rodzin pewnie z żonami i dzieciakami czekającymi w domu. Zapewne więc tacy nie bardzo wpisywali się w schemat klientów szukających pocieszenia w odpłatnych, kobiecych ramionach. A może nawet nie bardzo chcieli się z kimś takim pokazywać.

- No nie, my nie z takich. Tak po przyjacielsku gramy dla rozrywki. Nic poważnego. Ale jak chcesz to usiądź. - po tej niemej naradzie spojrzeniami jeden z nich, ten z już pierwszymi siwymi włosami na czarnej brodzie w końcu zaprosił kolorowego gościa do stołu. Chociaż bez entuzjazmu w głosie czy spojrzeniu.

- Przecież nikt wam nie każe zaciągać mnie na górę. - roześmiała się delikatnie - Gram, bo lubię. Z resztą, jeżeli nie macie pieniędzy aby zapłacić za ewentualne przegrane zawsze możecie coś innego położyć na szali. - dodała tajemniczo - Informacje często są dużo cenniejsze od monet. To o co więc gramy i kto rzuca pierwszy?

Pokiwali głowami i zaprosili ją gestem chociaż nadal bez serdeczności czy przekonania. Ot tyle co wypadało. Przedstawili się. Aldabert, Bernard i Henryk. Kości znów powędrowały do kubka, zagrzechotały w nim po czym wylądowały na stole. I gra została wznowiona, tym razem we czwórkę a nie na trzech. Po pierwszych turach gdzie towarzysze do gry nie byli za bardzo rozmowni, jakby czuli się skrępowani jej obecnością atmosfera trochę się rozluźniła.

- Nie widziałem cię tu wcześniej. - zagaił Henryk któremu brakowało kawałek ucha. Podał kubek z kośćmi czerwonowłosej bo przyszła teraz jej kolej na rzucanie kośćmi.

- Ida jestem i nie mam stałego miejsca a karczm w mieście nie brakuje. Musieliśmy się najprawdopodobniej mijać. - odparła bez zastanowienia. - To jakie stawki was interesują? - spojrzała pytająco na kompanów.

- A, o takie. - Henryk co miał już dość wysokie czoło wskazał na garść miedziaków na jakie grali a co leżały jako pula na środku stołu. Stawka rzeczywiście była bardzo towarzyska i czysto symboliczna.

- To ja dorzuce swoje ale jak wygram to zamiast zgarniać pulę zadam wam kilka pytań a wy mi odpowiecie zgodnie z prawdą. Umowa stoi? - stwierdziła, że warto powtórzyć to co w przypadku Rosy okazało się być skuteczne.

Trzej mężczyźni znów popatrzyli na siebie nawzajem zanim któryś się odezwał. - Gramy o to. Jak chcesz coś zapytać to pytaj. - Aldabert wzruszył ramionami chyba nie mając przekonania do takiej propozycji. A stawki na miedziaki były tak niskie, że chyba nawet im za bardzo nie zależało kto ich wygra. Pozostali pokiwali głowami na znak aprobaty dla decyzji kolegi.

Chwyciła więc kubek. Chwilę potrząsała i wypuściła kości które poturlały się po blacie. Wynik był zaskakujący zarówno dla niej jak i trójki jej towarzyszy.

- Kim są więc ci dwaj? Co mi o nich możecie powiedzieć? - była dyskretna i subtelna. Zależało jej by Greg z kolegą nie domyślili się, że wypytuje o nich kolejnych już ludzi.

- Nie wyglądają jak reszta gości. To jacyś żołnierze? - udawała, że nic o nich nie wie i szło jej to dość dobrze.

- Żołnierze?! Pfff! - Bernard prychnął z irytacją jakby uraziło go takie pytanie. - Gdzie im do żołnierzy. Mój syn był żołnierzem. Służył dla Mannana i imperatora. Nie wrócił z rejsu. Gdzie im do niego. - powiedział jakby miał żal, że jego syn umarł a ci co są gdzieś w jego wieku nie. Henryk poklepał go po ramieniu aby uspokoić kolegę i ten pokiwał głową, że już mu lepiej.

- To zwykli klawisze z kazamat. Leniwe psubraty. Ci ze straży miejskiej to chociaż po mieście się co jakiś czas z halabardami przejdą. A ci to tylko siedzą w tej swojej norze. - Aldabert wzruszył ramionami widocznie nie mając o strażnikach lochów zbyt dobrego zdania.

- Ale to jest robota. Też bym się zapisał jakbym był młodszy. Czy się stoi czy się leży to wypłata się należy. I to cały rok. Rybak musi zmoknąć by te ryby wyciągnąć, farmer ma na ziemi harówę cały rok, ci ze statków i portu też. A teraz trzęsą portkami by jakąś robotę znaleźć. A jak robisz w kazamatach to czy słońce czy deszcz to bierzesz swoją tygodniówkę i nie musisz się o nic martwić. - dla odmiany Henryk od ręki przedstawił same zalety pracy strażnika więziennego. Jak patrząc z tej perspektywy to rzeczywiście taka praca miała sporo zalet.

- A ja bym i tak nie chciał. Brudna robota. - pokręcił głową Bernard nie przejawiając coś chęci by podjąć tam pracę nawet jakby pewnie był młodszy.

- A ci dwaj jak się zwą? Więcej tu ich przyłazi? - podpytywała dalej czując iż starsi panowie trzej są na fali - Mają jakiego dowódce czy tam przełożonego?

- Pewnie mają. Nie gadają z nami a my z nimi. Jesteś taka ich ciekawa to sama się ich zapytaj. - odparł wciąż trochę rozdrażniony Bernard.

- Póki co siedzę z wami i to z wami chcę rozmawiać. - uśmiechnęła się chytrze - Tamtych zaś zdąże oskubać z tygodniówek. Słyszeliście może coś o niejakim Buldogu. Ponoć to jeden z nich i ponoć wyjątkowa szuja. - zgarnęła ponownie kości w kubek i ponownie wyrzuciła je na stół.

Mężczyźni zastanowili się chwilę i popatrzyli na siebie. Ale w końcu przecząco pokręcili głowami na znak, że nie słyszeli o kimś takim. - Nie gadamy z nimi a oni z nami. - powtórzył Henryk by dać znać, że kiepsko u nich ze znajomością strażników czy poszczególnych czy po całości.

- Zostawmy więc tych gamoni i zmieńmy temat. Co sądzicie o tych barbarzyńcach z północy. Co ich mogło tu przywiać? - zmieniała temat tak swobodnie jak bieliznę bądź kochanków - Żyjecie dłużej niż ja to i wiedzę macie większą. Zdarzały się takie sytuacje wcześniej?

- Źle, że ich przywiało. Cokolwiek ich tu przywiało. Dobrze, że się rozbili. Mam nadzieję, że nasi wyłapali wszystkich. - trzej koledzy bez żalu zostawili temat strażników miejskich lochów i nowy nawet ich zaciekawił.

- Niedobrze, że przepłynęli przez cały port i miasto i nikt ich nie zauważył. Przecież tu cud, że nie wyszli rabować czy co oni tam zwykle robią. Wyrżnęliby pół miasta do rana. - Aldabert prychnął nieco z obawy na ten los co mógł być losem tego miasta.

- No jedną łodzią to chyba nie wyrżnęliby pół miasta. Ale mogli narobić szkód, mogli. Dobrze, że popłynęli dalej. - Bernard nie do końca się z nim zgodził w detalach ale ogólnie chyba też uważał, że o włos się otali przed barbarzyńską rzezią i zniszczeniem.

- Dobrze, że się rozbili i potopili. Dobrze im tak. Dobrzy bogowie czuwają i pokarali tych bezbożników za ich pychę. - Henryk dorzucił swoje trzy grosze trochę jakby widział w tym dobry i zły omen jednocześnie.

- Ale wcześniej to nie pamiętam by byli tak bezczelni. Jakby się nie rozbili to by pewnie nikt nawet nie wiedział, że w ogóle przepłynęli przez miasto. Nie wiem co ci ze straży miejskiej robili tamtej nocy. - Aldabert pokręcił głową na znak, że to wcale nie daje dobrego świadectwa o strażnikach miejskich.

- No ciekawe, ciekawe. - w sumie dopiero teraz coś wpadło jej do głowy - Albo dupczyli, albo się nachlali, albo ktoś zadbał by akurat tamtej nocy nikt nie patrolował nadbrzeża i ujścia rzeki. Śmierdzi mi to gorzej niż marynarskie gacie. - tak też był naprawdę. Dopiero teraz ta myśl zapłonęła żywym ogniem pobudzając czasami aż nadto wybujałą wyobraźnie jedynej takie w tym mieście prostytutki.

- Obawiam się niestety, że jak raz już się im udało. To pozostali mogą pójść w ich ślady. Co ich jednak mogło tu ściągnąć? - ciężko było stwierdzić czy pyta mężczyzn czy raczej głośno myśli. Nagle jednak jej ton ucichł.

- Powiada się, że żyją oni w zgodzie z Chaosem. Ramię w ramię. Czerpiąc z niego swoją siłę i energię. - dla mieszkańców wybrzeża, fakt ten był bardzo dobrze znany. Zarówno słowne przekazy jak i zapiski w książkach, które czytała Versana dość często mówiły o takim zjawisku i niby to nie dziwiło okolicznej ludności. Wciąż jednak wzbudzało strach, odrazę i niepewność.

- Jak dla mnie to oni czegoś szukali. Z tego też powodu pewno ci łowcy się tu zjawili. - teraz jakby wszystkie te poszlaki łączyły się w jedna spójną całość - Tylko co może znajdować się w głębi lądu co by zainteresować mogło tych dzikusów? Panowie. Jak myślicie? znacie okolice jak własną kieszeń. Znacie też zapewne okoliczne legendy i przepowiednie. - obrzuciła staruszków pytającym spojrzeniem chcąc wykrzesać z nich jeszcze chociaż tą informację. Z racji wieku byli oni skarbnicą wiedzy. Ver więc nie mogła sobie pozwolić na nieskorzystanie z takiej okazji do rozmowy z nimi.

- Nie mów takich rzeczy dziewczyno! Plugawe słowa zło przyciąga. - słowa o Chaosie poruszyły rozmówców Idy. Przeżegnali się, odstukali w drewno stołu i jeden nawet splunął przez ramię by odczynić ewentualny zły urok.

- Nie wiadomo po co ty przypłynęli. Może jak którego żywego złapali to coś powie. A tak to zgaduj zgadula co ich przywiało. - Bernard powiedział już spokojniej i chyba nie bardzo miał ochoty zgłębiać się w zamysły piratów gnanych swoimi mrocznymi zamysłami.

Gdyby tylko wiedzieli jak to plugastwo blisko nich siedzi. Posiwieliby pewno do końca. Niewiedza była jednak błogosławieństwem. Człowiek im mniej wiedział tym lepiej spał. Tak też w tym przypadku było lepiej.

- Dziękuję wam za te kilka partyjek w każdym razie. Trzymajcie się zdrowi i cali. Niech bogowie was prowadzą. - pozdrowiła na pożegnanie odchodzących mężczyzn. Wchodzenie na temat mrocznych potęg nie było może najlepszym pomysłem. Ver jednak nie złamała żadnego prawa swoimi domysłami i mową a wiedza, którą mogła dzięki temu zdobyć miałaby zapewne diametralny wpływ na dalsze dzieje całego zboru. Mężczyźnie w każdym razie tak jak siedzieli tak wyszli zabierając uprzednio cały swój dobytek. Ciemnowłosa kultystka zaś postanowiła zmienić stolik. Wstała i ruszyła w kierunku wyznawczyni Taala.
 
Pieczar jest offline  
Stary 31-10-2020, 09:01   #102
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
- Dana, Dana. - brunetka pomyślała kierując się ku stolikowi gajowej - Może odpowiesz mi na kilka ciekawych pytań? - szła pewnie przez izbę w której ku jej zdziwieniu nie było aż tylu gości. Zaś ci którzy akurat zasiadali przy jednym ze stolików, zaciekawieni obrzucali ją niezbyt odważnym spojrzeniem. Jej to jednak nie przeszkadzało. Przywykła.

- Darz bór. Niech Taal ma cię w swojej opiece. - przywitała się raczej zachowawczo z siedzącą samotnie kobietą lasu - Zwą mnie Ida. Ty zapewne jesteś Dana. Mogę się dosiąść czy czekasz na kogoś? Miałabym do ciebie pewna niecierpiącą zwłoki sprawę. - uśmiechnęła się serdecznie. Chciała ujść za uprzejmą ale i nieco zakłopotaną damę w opałach.

- Witaj. - kobieta w pod futrem miała kolejne warstwy zimowego ubioru i obrzuciła rudowłosą kurtyzanę uważnym spojrzeniem jakby nie wiedziała czego się jeszcze po niej spodziewać. A z bliska jej twarz nadal wyglądała całkiem interesująco.

- Sprawy więc mają się następująco. - dosiadła się nie czekając na zaproszenie - Pewien młodziak zadurzył się we mnie bez pamięci. Nie to, że nie był przystojny czy sympatyczny. No ale wiesz. Miłość nie idzie w parze z zawodem, który wykonuje. Ja zaś nie miałam zamiaru łamać mu serca. Dawałam więc mu jasne sygnały, że nic z tego nie będzie, żeby znalazł sobie jakąś rówieśniczkę z okolicy, że ja nie jestem materiałem na żonę. On jednak z uporem maniaka parł do przodu i nie chciał odpuścić. - mówiła jak najęta - Pewnego więc wieczoru wpadłam na genialny pomysł. Powiedziałam mu, że jeżeli naprawde tak bardzo mnie kocha to niech przyniesie mi coś z tej łodzi Norsmanów, która to rozbiła się za miastem. Myślałam, że może oczy mu zaszły pizdą ale na tak duży akt desperacji się nie zdecyduje. Ten wariat jednak tam poszedł. Nic nie powiedział ani rodzinie ani nikomu. Mnie zaś poinformował o tym jeden ze strażników, który akurat tam go widział. No i wiesz. Normalnie nic bym sobie z tego nie zrobiła. On jednak naprawdę miał coś w sobie i teraz mi go szkoda. - chwilę zadumała patrząc błagalnie na kobietę odziana w skóry - Jednak gdy ujrzałam ciebie jakby mi się horyzont rozjaśnił. Ty zapewne byłaś w tamtych okolicach. Co za tym idzie możliwe że widziałaś tego biednego fircyka. Taki szczupły, niewysoki blondynek z haczykowatym nosem i piegami. Akcja z tą łodzią to dość świeży temat. Całe miasto o tym huczy. Ja zaś piekielnie się boje o tego głupka. Ci Norsmani są tam nadal?

- Nie spotkałam nikogo takiego. - odparła Dana. Przez chwilę jeszcze uważnie obserwowała twarz i widoczną sylwetkę tej nowej ale w końcu dała sobie spokój i wzruszyła ramionami. - Nie widziałam nikogo przy wraku łodzi. Ani naszych ani tych z łodzi. Śnieg zamiótł i zakrył ślady. - kobieta z dziczy odpowiedziała spokojnie niezbyt się wzruszając tematem.

- Wiadomo ci może co się z tymi barbarzyńcami stało? - starała się oscylować wokół tematu fikcyjnego amanta - Oby tylko nie porwali Hansa. Taki młody i jurny. Szkoda by go było, oj szkoda. Dokąd ta rzeka w ogóle prowadzi? Co ich tu przywiało na bogów? - Biedny Hans, biedny. - gdyby tylko Kamila widziała to przedstawienie w wykonaniu Versany… tfu… Idy. Grała tak realistycznie, że nie jeden profesjonalny aktor mógłby się od niej uczyć.

- Nie wiem. Jak widziałam łódź to poza śniegiem i wiatrem nikogo tam już nie było. - kobieta pokręciła głową i upiła łyk ze swojego kufla. - A Saltz prowadzi w głąb lądu. Do Saltzburga i dalej. Tych piratów to pewnie załatwili. Nigdzie już nie odpłynął bo bez łodzi nie mają jak. - młoda kobieta mówiła jakby w jej ocenie ta łódź z północy już się do niczego nie nadawała.

- A jakbys odbić od rzeki w las. W głąb lądu to co tam można spotkać poza wygłodniałymi wilkami? Chłopak może się przestraszył. Wbiegł w dzicz i nie potrafi znaleźć drogi powrotnej? - troska o życie młodziaka była doskonała przykrywką i pretekstem do prowadzenia dalszej rozmowy.

- No to by głupio zrobił jakby odszedł od rzeki. - łowczyni odpowiedziała gdy chwilę zastanowiła się nad takim rozwiązaniem. - Jak się idzie wzdłuż rzeki to raczej nie da się zgubić. Czy od czy do miasta. Nawet komuś z miasta. - spojrzała na rozmówczynię jakby nie miała zbyt dobrego zdania o miastowych co próbują swych sił w dziczy. I rudowłosą właśnie pewnie zaliczyła w myślach do tej kategorii.

- Jak odejść od rzeki no to w końcu by się doszło do drogi. A drogą do miasta albo wioski w końcu się dojdzie. Ale to trochę jest do przejścia. Przez śnieg i zaspy. Jak ktoś zdrowy i ciepło ubrany to mógłby dać radę. Najgorzej jakby pójść na południe. W dzicz. Tam ciężko kogoś spotkać. - kobieta pokręciła głową jakby uważała, że ta południowa opcja nie daje zbyt wiele szans ratunku dla kogoś z miasta.

- Ale jak nie dotrze do ciepła do północy, góra do rana to ma kiepskie szanse przeżyć noc. Chyba, że umie rozpalić ogień w śniegu. No to ma szansę. - dość chłodno oceniała szanse i możliwości.

- No i jakby nie spotkał rogaczy. Sporo się kręcą ostatnio. Goblinów też sporo. Ale i wilki jak głodne stado się trafi i ktoś jest bez ognia to kiepsko. - dodała, że nie tylko śnieg i zima mogą być teraz w lesie zabójcze.

- A może te dzikusy przypłynęły szukać czego w tej dziczy? Nie ma tam żadnych ruin czy czegoś takiego? Oni w różne podejrzane rzeczy wierzą. bez powodu przez miasto by nie przepływali. To za duże ryzyko. - nagle niemal pobladła - Na bogów. On biedny więc może przed nimi zwiewał w las a oni tam właśnie zamierzali.

- Kto ich tam wie. - odparła po chwili zastanowienia nad motywami piratów z północy. Bawiła się machinalnie kubkiem nim dopowiedziała resztę. - Może na Staverńskich Wzgórzach coś. Ale to trzeba by dopłynąć dalej. Do Stavern właśnie. Tam się zaczynają te wzgórza. Podobno są nawiedzone. Ale kto ich tam wie. Na piechotę i to w zimie to kawał drogi. Wzgórza też się ciągnął dobry kawał. - powiedziała jakby mimo wszystko zastanawiała się nad takim pomysłem ale jakoś nie wzbudzał jej zainteresowania. Podniosła nagle głowę za siedzącą rozmóczynię i ta wyczuła, że ktoś do niej podchodzi. Jak odwróciła głowę właśnie się stanęła przy niej uśmiechnięta Łasica.

- Dobry wieczór! Można? - łotrzyca jak rzadko kiedy była w spódnicy do samej ziemi. Takiej ciężkiej i zimowej zamiast w swoich charakterystycznych, czarnych, skórzanych spodniach. Popatrzyła z góry na siedzącą koleżankę i Danę jaka była po drugiej stronie stołu.

- Witaj. Nawet trzeba. - odparła dość naturalnie do przyjaciółki - Poznajcie się. Dana, Nadia, Nadia, Dana. Właśnie rozmawiamy o tych rozbitkach zza miasta. Kupiłabyś kochana dla nas po kuflu gorącego grzańca? - zapytała siostrę chcąc w dość naturalny sposób wmieszać ją w towarzystwo.

- Wracając zaś do tematu. Czemu są nawiedzone? Związana jest z nimi jakaś legenda? - temat wyraźnie zainteresował zrozpaczoną Ide.

Obie panie skinęły sobie na przywitanie. Łasica obdarzyła Danę promiennym i ciepłym uśmiechem a ta zrewanżowała się bardziej stonowanym uśmiechem i równie oszczędniejszym skinieniem głowy. Po czym kobieta o granatowych włosach poszła w stronę baru i Vlada aby zrealizować zamówienie.

- Po prostu są nawiedzone. Przeklęte. - Dana prezentowała typową dla soli tej ziemi mieszaninę obawy i czci wobec czegoś niezrozumiałego. Wydawało się, że dalej nie pociągnie tego tematu. Zwłóczyła na tyle długo, że Łasica zdążyła wrócić z trzema kuflami i postawić po jednym przed każdą z nich a ostatni przed sobą po czym usiadła obok swojej siostry.

- O czym tak gadacie? - zapytała Nadja jak to zwykle ci nowi w dyskusji mieli w zwyczaju gdy dołączali w trakcie.

- Pamiętasz kochanie tego młodego fircyka, który tak za mną ganiał? - liczyła iż nie świadoma Łasica podłapie temat nie dając przy okazji gafy - To ten młokos ponoć zebrał się w akcie głupoty na odwagę i poszedł w kierunku tej rozbitej za miastem łodzi by przynieść mi z niej jakiś fant czy tam trofeum. Tyle, że nie wraca a ja się zaczęłam martwić.

- Skoro są przeklęte to lepiej zostawić je same sobie. - podsumowała niejako wypowiedź gajowej - Mam jednak do ciebie jeszcze jedną, naprawdę wielką prośbę. Posiadasz może jakąś mapę okolicy. Najlepiej sięgającą aż po te wspomniane nawiedzone wzgórza. Chociaż tak mogłabym przyczynić się do odnalezienia chłopaka i przekazać ją jego zmartwionej matce i ojcu. - odpowiednie pytanie postawione odpowiedniej osobie. Szanse były spore. Mapa zaś zdecydowanie ułatwiłaby dalszą eksplorację terenu w poszukiwaniu czy to towarzyszy Normy czy wspomnianych wyżyn.

- Nawiedzone wzgórza? - Łasica była na tyle ogarnięta, że kiwaniem głowy potwierdziła wersję koleżanki i na razie nie ingerowała w ten wątek. - Tam podobno straszy. I w ogóle lepiej nie chodzić. Tak słyszałam. Ale nigdy tam nie byłam to nie wiem. - koleżanka Versany usadowiła się wygodniej i na ławie i w dyskusji grzejąc dłonie od ciepła kufla grzańca.

- A ja byłam. - odpowiedziała niespodziewanie Dana. Tak nagle i krótko, że Nadja aż podniosła na nią głowę. A potem na Versanę. Jakby sprawdzała czy ta trzecia naprawdę coś powiedziała.

- Byłaś na Nawiedzonych Wzgórzach? - Łasica wydawała się naprawdę zdziwiona. Łowczyni po chwili milczenia pokiwała twierdząco głową.

- Co cię tam zawiało kobieto? Zmysły postradałaś? Czy za mało niebezpieczeństw dla ciebie kryje las? - takiego obrotu spraw nie spodziewała się tak samo bardzo jak jej kochanka. Był to jednak punkt zaczepienia. Coś co trzeba było wykorzystać.

Dana miała minę jakby żałowała, że się wygadała. Chwilę milczała bawiąc się kuflem, upiła z niego łyk gorącego naparu przyprawiony miodem i ziołami. Po czym go odstawiła i chwilę wpatrywała się w jego wnętrze tam szukając natchnienia i podpowiedzi.

- Sprawę miałam. I musiałam przejść przez te wzgórza. - burknęła w końcu łowczyni skubiąc kawałek kufla krótko przyciętym paznokciem.

- I co? - Łasica widocznie łyknęła przynętę po całości i miała ochotę na coś więcej. Widać było, że zżera ją ciekawość.

- I nic. Na szczęście. Tylko mgła. Ale zła mgła. Nie chcę tam wracać. - powiedziała w końcu kobieta z dziczy i temat zdawał się być jej niemiły.

- Dawno temu to było? Tylko mgłę, żeś dostrzegła? Żadnych odgłosów? Nic? Nic? - Versana dociekała nie chciała być jednak zbyt nachalna - Masz kobito jaja. Oby jednak mój Hans nie zapędził się aż tak daleko. Z dwojga złego tu już chyba lepiej tych piratów spotkać - mimo wszystko mówiła raczej cicho. Tak by nikt nieproszony nie usłyszał o czym to rozmawiają.

- Masz więc może jakąś mapę? Wiesz. Ty pomożesz nam a my tobie. Ponoć do miasta zaglądasz tylko wtedy gdy masz coś ważnego do załatwienia. - żyłki do handlu nie można było jej odmówić. Nie ważne czy w grę wchodziło złoto czy zwykły barter.

- Jak ten twój dzisiaj poszedł to na pewno nie doszedł do wzgórz. Nawet w lecie by nie dało się stąd dojść. - Dana machnęła ręką na znak, że akurat tego nie trzeba się obawiać i owe nawiedzone miejsce jest daleko dalej poza zasięgiem jednego dnia marszu. A teraz jeszcze panowała zima, śnieg a częste były i zamiecie i opady śniegu. Albo marznącego deszczu jak tego wieczoru.

- Nie mam mapy. Żadnej mapy. Ani żadnego papieru. Nie są mi potrzebne. - łowczyni zbyła temat map. Bardzo możliwe, że jak wielu zwykłych ludzi nie posługiwała się słowem pisanym co było domeną kapłanów, uczonych, kupców i szlachetnie urodzonych. Zwykłym ludziom do niczego to zwykle nie było potrzebne.

- I mam coś ważnego w mieście do załatwienia. - przyznała po chwili naburmuszonego milczenia. Łasica dała znak gestem, że może im powiedzieć i Dana po chwili zwłoki streściła co ją przywiodło do miasta w środku zimy. Była łowczynią. Nałapała skórek. Ładne, zimowe bo letnie futro to kiepskie są. Zimowe tylko warto zbierać. I dostarczyła dla lokalnego kupca Herberta. Już w zeszłym sezonie robiła tak interesy to nie spodziewała się kłopotów. Powiedział, że potrzebuje czasu by dobrze sprzedać takie ładne skórki. Więc gdy przyjdzie z następną partią to zapłaci jej za te poprzednie. Zgodziła się bo w zeszłym roku też tak robili i było dobrze. Więc przyszła teraz, zostawiła mu kolejną porcję futer i chciała zapłatę za poprzednią. A ten niespodziewanie coś zaczął kręcić. Że następnym razem bo teraz to najwyżej część. Potrzebuje więcej czasu.

- No i nie wiem co teraz. Nie mam ani skór ani karlików. Co prawda w lesie mi do niczego ani jedno ani drugie nie potrzebne. Ale boję się, że jak przyjdę następnym razem to znów coś będzie nie tak. A to już razem ma dwie moje dostawy. A ja nie mam nic. - powiedziała prostymi słowami czemu nie bardzo ma humor tego wieczoru i co ją trapi. Wydawała się nie być pewna co do intencji tego Herberta i co teraz powinna z tym zrobić.

- A to ci szuja. Tym kupcom nigdy nie można ufać. - ta ironia losu wydała się być nieco zabawna. Ida nie dała po sobie jednak tego poznać. Zaniepokojona sytuacją nowo poznanej koleżanki chciała nieco więcej dowiedzieć się o tym delikwencie.

- Ile ci jest krewny? Nie orientuje się zbyt dobrze w cenach takich towarów. Handluje czym innym. - zaśmiała się nieco rubasznie nawet. Kawał był jednak dość prosty i zrozumiały dla większości mieszkańców Starego Świata. Chociaż pewnie nie tylko dla nich.

- Powiedz w ogóle coś o tej gnidzie. - tutaj wygrała już raczej ciekawość Versany. Warto było wiedzieć z kim nie robić interesów.

Kobieta z dziczy zrobiła się trochę bardziej rozmowna chociaż pewną trudność stanowiło to, że nie znała za dobrze miasta. Więc choćby wyjaśnienie o którego Huberta chodzi zajęło jej trochę czasu i wysiłku. I wynik był niepewny bo Dana nie kojarzyła nawet jak się nazywa ulica na jakiej on ma swój zakład i sklep. Po prostu tam chodziła. Wydawało się, że to gdzieś na ulicy szewców i farbiarzy ale gdzie dokładnie to nie było pewne. Ale za to łowczyni dość dobrze go opisała. Szeroki pas na kislevską modłę i bujne boobrody. Włosy zaczesane do czaszki aby przykryć początki łysiny. W średnim wieku. Robi interesy z garbarzami i farbiarzami. Dlatego skupuje skóry i futra. Do tej pory ten układ działał dość dobrze. Znaczy zeszłej zimy. W tej dopiero raz oddała mu pierwszą porcję futer więc też było jak poprzednio. Teraz była drugi raz z drugą porcją. No i wyszła ta heca. Sumka jaką oczekiwała za te skórki też może nie powalała dla kogoś o pozycji Versany. Ale jednak dla ludzi pracy to jednak było by pewnie z kilka tygodniówek.

Opis aż zbyt dobrze pasował do Grubsona. Ida wolała jednak upewnić się czy opisywany przez Danę mężczyzna jest tym samym, którego opędzlowanie zlecił kultystce Peter.

- Czyżby nie mawiali na tego tłuściocha czasem Grubson? - zapytała z zaciekawieniem. Czerwoniwłosa dziwka w kilku oszczędnych słowach przybliżyła sylwetkę i adres człowieka, którego miała na myśli.

- I ma się tu dzisiaj zjawić? - możliwość upieczenia dwóch pieczeni na jednym ruszcie było aż nad wyraz szczęśliwym uśmiechem losu a może to sam Tzeentch okazał swoją łaskę. Tego już podstępna intrygatka nie mogła wiedzieć.

- Tak, Grubson. Znacie go? - dziewczyna pokiwała głową chyba ucieszona, że nowe koleżanki chyba znają tego Huberta z jakim załatwiała interesy. - Ale nie, nie umawiałam się z nim. Zastanawiałam się czy nie pójść do niego jutro. Ale nie wiem co powiedzieć. - westchnęła kobieta z trzewi lasu.

- Co nieco o nim słyszałyśmy. Nie ma zbyt dobrej opinii skubaniec. - odpowiedziała raczej chłodnym tonem - Ponoć podpadł nieodpowiednim ludziom i ma teraz nie lada kłopoty. - miała nadzieję pocieszyć strapioną kobietę - Przyszła kryska na matyska. - podśmiechnęła się - Niewarto robić z nim interesów. Mogę ci jednak w tym pomóc. - Ida była cwańsza niż wyższa i w pomocy którą zaoferowała nowo poznanej koleżance widziała interes i korzyść płynącą zarówno dla niej jak i dla Versany - Zainteresowana?

- Pomóc? Jak? - łowczyni spojrzała na rozmówczynię niepewna czego się spodziewać. Te jej wieści o Hubercie chyba nie nastrajały jej zbyt optymistycznie do odzyskania pieniędzy albo chociaż futer.

- Po pierwsze podam ci namiary na pewna urocza handlarkę. To dobra kobieta. - pierwsza część planu zakładała przejęcie części interesu Huberta przez Versanę - Może nie da ci tak zadowalającej ceny jak ten grubas. Jest ona za to rzetelna i wypłacalna a to chyba najważniejsze. - spojrzała wystrychniętą na dudka gajową - Brzmi obiecująco?

- Jeżeli zaś chodzi i odzyskanie twojej zapłaty. To zawsze możesz czekać iż może ci odda bądź go o to prosić ale na to bym nie liczyła. - kontynuowała temat związany z nadętym grubasem - Lepiej uciec się do podstępu a tu z jednej strony możesz go postraszyć. No wiesz, że przysyła cię ten, z którym ma on na pieńku. Jest to jednak mocno ryzykowny ruch, bo albo nie uwierzy albo co gorsza napytasz sobie biedy u tego drugiego. - w jej głowie kreowało się kilka różnych scenariuszów - Mogę również użyć swojego wrodzonego uroku osobistego, by przekonać go do wywiązania się z umowy. Decyzja jednak należy do ciebie.

Dana nie należała do najrozmowniejszych osób z jakimi Versana miała do czynienia. Wydawało się, że gdy się dało to ograniczała się do kiwania lub kręcenia głową oszczędzając głos. Tak właśnie po chwili zastanowienia pokiwała głową na znak, że nie ma nic przeciwko poznaniu kogoś innego niż Herbert Grubson u kogo mogłaby wymieniać futra na karliki.

- Vlad mi poradził bym poszła do straży miejskiej. To poszłam. Ale oni pytają mnie czy mam jakiś dowód na to, że oddałam mu futra te a nie inne. A nie mam. On coś zapisywał w swojej książce jak mu oddawałam futra. Ale to on ma tą książkę a nie ja. Ja nie mam nic by pokazać, że oddałam mu te futra. Wcześniej nie było to potrzebne. - łowczyni westchnęła na znak swojego zmartwienia. A dla przedstawicieli prawa słowo kogoś obcego nie wsparte żadnym innym dowodem to rzeczywiście mogło być zbyt mało. W końcu na krzywy ryj to taki łowca mógł sobie przyjść i powiedzieć, że dowolny kupiec czy zakład oszukał go na całą górę futer.

- Zapisywał to w księdze powiadasz? - był to bardzo ważny detal - I jakbyś tą księgę dostała to byś sobie dalej już poradziła? - to znacznie ułatwiłoby pracę Idzie. W gruncie rzeczy i tak miała coś stamtąd sobie wziąć. Taki uklad zdecydowanie jej odpowiadał.

- Nie znam się na księgach. Nie wiem co on tam zapisywał. Będę mogła rozpoznać swoje futra jak je zobaczę. - Dana wzruszyła ramionami zdradzając, że pewnie sztuka słowa pisanego jest jej obca więc nawet mając księgę przed oczami nie mogłaby z niej skorzystać.

- Rozumiem. Zobaczymy więc co da się wymyśleć. - odparła - Wróćmy jednak do tematu za kilka dni. Wpierw udaj się jednak do Versany. Ona przyjmie cię z otwartymi rękoma. My zaś spotkajmy się… Hmmm… - zastanowiła się chwilę - w najbliższy Koninstag? Powiedz mi tylko gdzie ten grubas lubi przesiadywać w wolnej chwili. Hmmm.. - zadumała ponownie - Albo ty tu sobie posiedź i postaraj sobie przypomnieć wszystko co o tym buraku pamiętasz. Zaś my z Nadią pójdziemy zarobić dniówkę zanim jedyni potencjalni klienci dadzą stąd dyla. - szyderczy uśmieszek ujawnił śnieżnobiałe ząbki prostytutki - Nie powinno z resztą zając to nam zbyt dużo czasu. Patrząc na nich to więcej pewnie gadają niż potrafią zdziałać.

- Konigtag? Nie, nie, nie. Nie mogę siedzieć tu tak długo. Chcę wracać do siebie. Nie mam zresztą pieniędzy by siedzieć tu tak długo. - Dana wydawała się zgodna na tą propozycję poza tym czekaniem cały tydzień aż do Konigtag. Jeśli nie dostała obiecanych pieniędzy to rzeczywiście jej sakiewka mogła nie zdzieżyć tak długiego pobytu w mieście.

- Dobrze. - odparła. Była to pewna niedogodność ograniczająca mocno czas na działanie. Nie czyniło to go jednak niemożliwym.

- Skoro więc nigdzie się nie wybierasz. Pozwól, że wrócimy do rozmowy później. - dodała - Obowiązki wzywają. - uśmiechnęła się delikatnie po czym spojrzała na przyjaciółke.

- Przejdziesz się ze mną do wychodka skarbie? - zapytała siostrę. Od zarania dziejów kobiety upodobały sobie chodzenie za potrzebą właśnie parami bądź niekiedy nawet w większym gronie. Ewenement ten nie był nigdy rozwikłany i wyjaśniony przez żadnego mężczyznę na tym dziwacznym świecie. Najtęższe umysły w historii globu starały się dociec przyczyny tego zjawiska. Zostało ono jednak do tej pory niewyjaśnione. Ojcowie pytani przez swoich synów czemu tak się dzieje najczęściej w odpowiedzi słyszeli: "Tak już jest". Synowie zaś informacje tą przekazywali swoim potomkom i tak dalej, i tak dalej od niepamiętnych czasów. Zamykało to temat i usta zarówno tym szarym jak i tym najpotężniejszym.

- Chyba pora wziąć na ruszt tych dwóch co ciągle ględzą kilka stolików od nas. - stwierdziła sprawdzając uprzednio czy nikogo prócz nich nie ma w tym dość nietypowym miejscu obrad - Ten ciemny to Greg. O drugim jednak za wiele nie wiem. Najprawdopodobniej gadają o jakimś szemranym interesie. To też trop, który warto zbadać. - powiedziała tyle co udało się jej dowiedzieć - To gotowa do działania?

- Co zamierzasz? I jakich dwóch? - Łasica też zostawiła przy stole Danę a sama poszła do wychodka razem ze swoją siostrą. Teraz widocznie jednak nie do końca wiedziała o który stół i gości przy nim siedzących chodzi no i co zamierza Versana.

Kultystka opisała więc wygląd obydwu oraz miejsce, w którym stał ich stolik. Nie było to zbyt ciężkie gdyż mężczyźni wyróżniali się spośród pozostałych karczemnych gości.

- Naciągniemy ich na parę kolejek a potem zaciągniemy jednego we dwie albo każda po jednym na górę. - opisała w skrócie dość prosty w konstrukcji plan - Karczmarz chce dziesięć procent od każdego naszego zarobku. Warto więc mu dole odpalić, bo z karczmarzem trzeba żyć za pan brat. - dodała ten istotny element. - Ruszamy? Czy chcesz wiedzieć coś jeszcze?

- To się zwykle płaci po numerku. - dodała dziewczyna z granatowymi włosami ale więcej uwag czy zastrzeżeń chyba nie miała. - To nie wracamy do Dany? Zresztą jak chcesz to wrócę do niej i powiem, że musimy spróbować zarobić nieco grosza. - Łasica zapytała o ich nową znajomą której przecież dały znać, że wychodzą tylko za potrzebą.

- Dobrze. - zaakceptowała taki obrót spraw - Ja więc idę do naszych kochasiów. Dołącz do mnie jak najszybciej możesz - jak postanowiły tak zrobiły. Obaj klawisze wciąż siedzieli przy tym samym stoliku obradując nad czymś. Ida więc ruszyła w ich kierunku stawiając nogę przed nogę i mocno kręcąc biodrami. Przykuwała uwagę większości mężczyzn. Większości z nich nie było jednak stać na jej usługi.

- Panowie tu tak sami? Bez żon i kochanek? - zagaiła opierając się rękoma o blat i mocno eksponując swoje uwydatnione piersi - Postawicie mi może piwo? A może przechylimy jakąś flaszkę? W tym lokalu same gołodupce. Wy jednak wyglądacie mi na ludzi interesu. - zachichotała uroczo niczym dziewica słysząca sprośny dowcip.

- No i właśnie załatwiamy interesy. - odparł ten z kolczykiem który miał się nazywać Greg. Odparł tonem i miną wyraźnie sugerującą, że mają sprawy do załatwienia i nagabująca ich panienka tylko im przeszkadza.

- Właściwie to już chyba załatwiliśmy. - odparł ten drugi trochę jakby sam chciał przekonać swojego towarzysza, że chyba więcej nie chce albo nie widzi sensu ciągnąć ten wątek o jakim mówili. Greg spojrzał na niego i zastanowił się chwilę ważąc jego słowa.

- No może. - zgodził się w końcu mężczyzna z kolczykiem w uchu wracając spojrzeniem do wyeksponowanych wdzięków kurtyzany. Chociaż jakoś nie widać było po jego spojrzeniu ekscytacji.

- A ile bierzesz za numerek? - ten drugi wydawał się być dla odmiany zainteresowany rudowłosą nieznajomą co oferowała swoje wdzięki.

- A to we dwóch chceta mnie brać? - zaśmiała się uwodzicielsko - Zaraz tu jeszcze moja koleżanka przyjdzie to będziecie się mogli podzielić. - dorzucila w równie żartobliwym tonie - Ile bierzemy? To zależy jak wam interes się kręci. - roześmiała się ponownie.

- Jaka koleżanka? - Greg nie wydawał się jakoś rozbawiony rozmową czy sytuacją. On i kolega rozejrzeli się po sali pewnie próbując zlokalizować tą drugą. Ale akurat ta druga przyszła co znacznie uprościło sytuację.

- Już jestem. Przepraszam za tą drobną zwłokę musiałam pożegnać się z koleżanką. Ale już jestem do waszej dyspozycji. - kobieta o granatowych włosach i ciężkiej, zimowej spódnicy zaszczebiotała słodko do całej trójki przy okazji poufale biorąc Idę za kibić i przyciągając do siebie jakby podkreślić, że są w zestawie łączonym.

- To którą bierzesz Greg? - ten drugi zapytał kolegi zdradzając więcej ochoty na zaznajomienie się z dwoma nieznajomymi ślicznotkami.

- To zależy za ile. - mężczyzna z kolczykiem w uchu może nie zdradzał się takim zainteresowaniem jak kolega z pracy ale ostatecznie chyba mógł skorzystać z niespodziewanej oferty o ile by była po umiarkowanej cenie.

Ida złapała przyjaciółkę za pośladek, puściła jej oczko i odparła dwóm przyszłym klientom ile sobie życzą. Cena była raczej umiarkowana. Klientela nie śmierdziała groszem one zaś niechciały zrazić do siebie potencjalnych reflektantów. Z resztą to nie na zarobku zależało im najbardziej. Radośnie i frywolnie więc poszły za prowadzącymi ich klawiszami. Wpierw do baru aby zakupić u karczmarza coś mocniejszego a następnie na górę. Każda ze swoim kochasiem i każda do innego pomieszczenia. Miało to jednak swoje plusy. Co dzieje się za zamkniętymi drzwiami pozostaje za nimi.
 
Pieczar jest offline  
Stary 31-10-2020, 18:33   #103
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Welltag, 17 Powiedźmia roku sigmaryckiego 2519
Blisko magazynów w dzielnicy portowej



- Dobry Pan sypnąć brzdękiem głodnemu!
- Nie daję jałmużny! Chcesz zarobić, tam są worki do załadowania na wóz. Jak się uwiniesz może coś Ci skapnie - kupiec wskazał szopę z zadaszeniem obok której stał wóz, jeszcze bez zaprzęgu.
- Strupas nie lubi pracować, o nie - machnął garbus ręką ale złapał się za brzuch - ale głodny nie lubi być bardziej. Załaduje wóz.
- Całkiem jesteś wiarygodny Strupasku, wiesz? Nie chcesz zająć się żebraniem zawodowo? - sarkastycznie spytała Śmierdzistopa


Gdy Strupas wynosił powoli i niezdarnie worki Karlik - bo on był owym kupcem - wślizgnął się do szopy od tyłu. Mogli spokojnie porozmawiać.
- Starszy mówił mi co nieco, ty zresztą też. Zorganizowałem co nieco, ale lekko Ci nie będzie. Dobrze by było jakbyś miał pomoc. I Sanie. To drugie to nie problem, już zorganizowałem, ale wątpię byś chciał by ktoś więcej znał drogę.
- Tak -
krótko sapnął Strupas bo akurat podnosił worek - Ale nie tylko z tym przyszłem.
Chwilkę go nie było, po czym znów wszedł do szopy po kolejny worek.
- Od powrotu od naszych przyjaciół myślę o jednym - kontynuował garbus - skoro omeny o których wiemy nie ograniczają się do miasta, ale mają szerszy zasięg, można je oznaczyć. I wykoncypować skąd jest źródło. Chwilę...

Kolejny worek wyniesiony na zewnątrz. Strupas wrócił i kontynuował.
- Potrzeba nam tylko zmyślnego scholara z mapą, cyrklami i innymi takimi...
- To Stary Szkorbut wymyślił! Ty to byś cyrkla nie poznał nawet jakby Ci go w dupę wbić!
- Wiemy to, Szkorbut!
- I zero wdzięczności, arrrr. Za moich czasów...

- ...to plus informacji o fenomenach. Masz kontakty w okolicy, wiesz sporo. Na pewno ktoś ze zboru jest biegły w naukach i to dało by się zrobić. Ja udaję się z powrotem, do czasu gdy wrócę możesz pomyśleć. Trzeba mieć zapasowy plan w razie jakby ktoś w kazamatach nam dziewuszkę zaciukał. Zapasy dla mnie gotowe?
- Tak. Dorzuciłem ci do żarcia słodkie ciastka, podróż i tak gówniana więc niech będzie lżej. Do sań przytroczyłem siekierę, opał i kilka kocy. Dziwnie byś wyglądał paradując tu z saniami, więc mój człowiek zostawi je poza miastem i ukryje, nie martw się, nie spotkacie się. Kilka worków z zapasami weźmiesz ze sobą, tyle co na sanie wejdzie, ale trzeba wymyślić trasę przerzutową na więcej. Zobaczymy jak pójdzie korespondencja.

Strupas zarzucił worek na plecy i wyszedł na dwór. Karlik tymczasem wymknął się tyłem i pojawił przy wozie.

- Ja skończył! Dać brzdęku!
- Widzisz, nawet takiego lenia i obiboka można pracy nauczyć, wystarczy jak głód w kiszki zajrzy. Masz, znaj Pańską Łaskę!
- Karlik rzucił w śnieg drobną monetę, która mogła wystarczyć najwyżej na suchara lub rybią głowę - I poszedł stąd, bo psami poszczuję!
- Nie rozumiem, jak możesz się na to godzić Strupasie - z pobłażaniem zauważyła Krwawa.
- Tak bezpieczniej. A w oczach Jego i tak wszyscy są równi - mruknął pod nosem Garbaty.
- To Podagra musi być jakimś Jego bękartem, bo tylko możnych łapie
Strupas podniósł brew zaciekawiony
- Opowiesz mi po drodze.

 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 01-11-2020, 14:55   #104
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 29 - 2519.I.18; abt (2/8); południe

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica kwiatowa; kryjówka Sebastiana
Czas: 2519.I.18; Aubentag (2/8); południe
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz jasno, sła.wiatr, śnieży, siar.lód



Sebastian (12/12)



Młody cyrulik wstał ze swojego łóżka do kolejnego dnia. Jak wyjrzał za okno okazało się, że śnieży. Za szybą z góry z wolna i w ciszy spadały białe płatki przykrywając białą warstwą wczorajszą ślizgawicę jaką spowodował niespodziewany, wieczorny deszcz.

Wieczorem w “Piwnicznej” spotkał w końcu Hannę. Przyszła wieczorem do pracy jak to miała widocznie w zwyczaju. Wieczorami było w końcu w barach i karczmach najwięcej klientów a więc i szans na zarobek dla niej i jej podobnych. No i rzeczywiście miała dobre wieści. Pofarciło się jej i wczoraj przyszedł do “Piwnicznej” Florian. To poza tym, że dał jej zarobić to powiedziała mu o Sebastianie i kolejnym spotkaniu. Nie wyglądał na zadowolonego ani przekonanego. Zaznaczył, że więcej papierów ani niczego takiego nie ma. Ale koniec końców jednak zgodził się spotkać z kontrahentem z jakim niedawno dokonał wymiany. Dziś wieczorem, w “Piwnicznej”. Powiedział, że przyjdzie.

Dziś upływał też termin na jaki umówił się z Łasicą. Że zostawi jej wiadomość w “Mewie” czy coś jest na rzeczy z tym spotkaniem. Łotrzycy też mogło tam nie być bo miała swoje sprawy i roboty. Ale zostawało wierzyć, że jakoś odbierze wiadomość.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kupiecka; kamienica van Drasenów
Czas: 2519.I.18; Aubentag (2/8); południe
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz jasno, sła.wiatr, śnieży, siar.lód



Versana (12/12)


- Ciekawa perspektywa. Profil też. - ciemnowłosa i ciemnoskóra szlachcianka o egzotycznej jak na Imperium urodzie oglądała z zaciekawieniem obrazy jakie miała u siebie kupiecka wdowa. Córka kapitana portu wydawała się być zafascynowana wszelką sztuką i działalnością artystyczną. Śpiew, taniec, poezja, literatura, sztuki teatralne, malarstwo to wszystko ją interesowało i chyba mniej lub bardziej próbowała swych sił w każdej z tych dziedzin. Akurat jak tematem było malarstwo to mówiła głównie o nim.

- Ludzi trudno mi się maluje. Twarze, postacie, sylwetki, dłonie, te wszystkie zakamarki co trzeba oddać barwą, światłocieniem na płaskim przecież płótnie. To trudne nawet jak się patrzy na kogoś. A przecież nie wypada się gapić na kogoś zbyt długo bo to niegrzeczne. A z pamięci to tym bardziej trudne. - Kamila van Zee przyznała z żalem nad tymi utrudnieniami jakie miewają początkujący malarze jak na przykład ona. Widocznie oglądanie sportretowanej postaci jakoś przywołało jej własne doświadczenia w tej trudnej sztuce portretowania ludzi.

Rozmawiając sobie ze swoim znamienitym gościem wdowa van Drasen czekała na znak, że jej drugi gość już puka do drzwi. Nie miała pojęcia czy kapitan de la Vega będzie honorować własne słowo co do tego zakładu o odwiedzinach. Powiedziała, że przyjdzie dzisiaj w południe. No ale czy przyjdzie?

Końcówka wczorajszego dnia była całkiem owocna. Znów wracały we dwie z Łasicą przez mroczne i zawalone śniegiem ulice. Idealna okazja by kogoś napaść. Ale była już północ albo w okolicy i było mało przechodniów to i chyba bandytom nie bardzo opłacało się stać na tym mrozie czekając na okazję. Ale pewności nie było. Za to była pewność, że było cholernie ślisko po tym cholernym deszczu. Co chwila albo ona pomagała łapać równowagę koleżance albo ona jej jak się ślizgały na tych zeszklonych grudach śniegu. Rano już pewnie ulice były posypane popiołem no ale wczoraj w nocy nikt sobie tym nie zaprzątał głowy jak większość prawych obywateli już dawno spała gdy one wracały do siebie.

- Oj mówię ci Ver ta służba u van Hansenów wcale nie jest taka pyszna jak miałam nadzieję. - wyznała gdy dopiero wracając zostały same na tyle długo by mogły wreszcie pogadać we dwie bez świadków. - Froy’ę widziałam może raz i to na drugim krańcu korytarza. Nawet chyba mnie nie widziała albo nie zwracała uwagi. A mnie strofowali cały dzień co i jak tam działa. Ale cóż, teraz już dość dobrze wiem co i jak. Chociaż prawie nie zostawiają mnie samej. Jakby podejrzewali, ze coś im ukradnę albo zepsuje… - nowa pokojówka van Hansenów wylewała swoje żale na tą nową pracę. Chociaż z opisu brzmiało sensownie. Zazwyczaj ta wyglądała praca wszelkiej służby we wszelkich domach jakie było stać na służbę. Zwłaszcza wobec nowych. Ale pewnie Łasica też to wiedziała i tak trochę w żartach się skarżyła.

- Nie wiem gdzie się podziała ta piękna tradycja klepania służby po tyłku. Albo niecnego wykorzystywania. Jakby mnie moja pani wezwała do sypialni i wykorzystywała do rana to co ja biedna, służąca mogę zrobić? No tylko mogłabym się starać spełnić życzenia mojej pani by ją zaspokoić. - jak tak ironicznie blada plama koleżanki spojrzała na idącą obok siostrę to ta już była pewna, że sobie żarty stroi. Z siebie, ze swojej pracy, oczekiwań no i tego ja ten układ działa.

- Dobrze, że chociaż ten byczek teraz mi się trafił. To chociaż dzień nie jest stracony. No a ten twój? Jak ci poszło? No i opowiadaj, co tam u ciebie! - skoro już mniej więcej streściła jak to wyglądał pierwszy dzień służby u wielkich państwa w ich wielkiej rezydencji to teraz czekała na rewanż tego co opowie jej Versana. W końcu nie było teraz pewne kiedy się spotkają następnym razem bo obecnie Łasica pewnie większość dnia będzie spędzać na służbie i chyba tylko wieczory będzie miała wolne. O ile reszta dni będzie podobna do dzisiejszego.

A i Versana miała co opowiadać. Po tym jak zamknęli się w pokoju “z tym swoim” strażnikiem i spełnili wobec siebie swoje powinności i oczekiwania. Głównie ona jego. To i on dostarczył jej rozrywki i informacji. Okazało się, że mężczyzna ogarnięty błogim lenistwem tuż po takich harcach jest dużo łatwiejszy w “uśpieniu” niż taki w pełni rozbudzony jak jeszcze chodzi, stoi czy siedzi. Poszło zaskakująco dobrze jeśli chodziło o samą hipnozę. Może nawet sam klawisz uznał, że się zdrzemnął na chwilę czy co.

W sprawie interesu Greg miał znajomości i znał karczmę gdzie szukali wykidajło. Była więc okazja by dorobić na drugim etacie. Buldog z nim nie chodził, ze zwykłymi strażnikami. To nie wiedział gdzie może się zabawiać. Raz ponoć balował w “Czerwonej sukience” bo się chwalił. Ale raz. Pewnie za drogo dla niego. A Leona to czasem przychodzi tutaj. Ale rzadziej. Pytanie o kanały kompletnie go zmieszało. Jakie kanały? Jakie wejście? Kanały są na ulicach. Pod. Nie, kompletnie nie wiedział co z tymi kanałami i wejściami. A kobieta. No jest jedna. Straszna. Plugawa. Odmienna. W zamkniętej części. Tylko Buldog i paru strażników tam m dostęp. No i jest jeszcze jedna, ta co ją przywlókł Hertz. Też plugawa, pewnie ją spalą na najbliższym festynie. Tylko chlipie i płacze.

Od Dany wiele więcej się nie dowiedziały. Rano zamierzała wracać do siebie, w tą mroźną dzicz. Nie wróżyła szczęścia Hansowi jeśli naprawdę zgubił się w leśnej głuszy. Jak nie trafi na jakąś chatę czy kogoś kto go do takiej zaprowadzi to miał marne szanse przetrwać do rana. Nie mówiąc o kolejnych dniach. Więc nie bardzo było sens go iść szukać za parę dni. Chyba, że po to by odnaleźć sopelek w jaki się zmieni jeśli zostanie na zewnątrz przez tak długi czas. A wrócić do miasta mogła na noc przed Festag. To zatrzyma się tutaj u Vlada. Więc od rana będzie mogła się umawiać z Idą czy Versaną. Chociaż zdaniem Łasicy jak ktoś widział i Idę i Versanę to raczej peruka nie pomoże by oszukać co do tożsamości. No ale może jakoś się to da wyślizgać. Nie starczyło już ani sił ani chęci by jeszcze po całym intensywnym wieczorze przeć przez tą zeszkloną, białą masę przez całe miasto do portu by zobaczyć na parę chwil Bydlaka i Kurtowi w środku nocy głowę zawracać. Przynajmniej Łasica jej to wybiła z głowy. Potem przecież jeszcze trzeba by wrócić z portu do siebie a jak wychodziły z “Sierpa” to już było w okolicach północy, może trochę przed. A już dzisiaj rano, zaraz po śniadaniu zostawiła gryps dla Aarona. I zdążyła wrócić i przygotować się by pojechać do rezydencji van Zee po swojego znamienitego gościa.


---



Mecha 29

hipnoza strażnika; Versana SW 55+10=65 vs Strażnik SW 35-20=15; rzut: Kostnica 67 > 33 suk = śr.suk > 3+1 pytań


---




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; pustostan; kryjówka Strupasa
Czas: 2519.I.18; Aubentag (2/8); południe
Warunki: jasno, sła.wiatr, śnieży, siar.lód



Strupas (17/17)



Kolejny dzień okazał się idealny na podróż. Wczoraj z tymi przygotowaniami zeszło na tyle długo, że jak już i Strupas, i sanie, ładunek były gotowe to już niewiele tego dnia zostało. Szkoda było ruszać z miasta by po godzinie czy dwóch nocować w śniegu i pod chmurką zamiast w przyjaznym barłogu. No to ruszył kolejnego dnia. Czyli dzisiaj. No i z początku szło całkiem dobrze. Nawet lepiej chyba, że nie wyjechał wczoraj bo by musiał się zmagać z deszczem co zamarzał w locie albo na ziemi. Na śniegu właściwie. Lepiej było go przeczekać w cieple i pod dachem niż pod chmurką. A i dzisiaj jeszcze dało się to odczuć gdy rano sanie sunęły po zeszklonej mrozem masie.

Ale niewielki kucyk, sanie też nie były jakieś przesadnie wielkie. Ale na te parę worków co było na saniach i garbatego woźnicę było w sam raz. Chociaż wczoraj trochę zeszło to gdy Karlik już się tym zajął to wszystko było jak należy. W zawiniątku pod kozłem Strupas znalazł coś do jedzenia, nawet na dwa czy trzy dni mogło to wystarczyć. Jakieś pledy by się okryć gdyby śnieg padał albo jakby chciał sobie posłanie zrobić. Nawet te miodne ciastka widocznie grubas nie zapomniał kazać dorzucić i nie rzucał słów na wiatr. Więc tym razem Strupasowi podróżowało się o wiele łatwiej i przyjemniej niż gdy musiał na własnych nogach pokonywać te śnieżne zaspy. Konik brnął przez śnieg ciągnąc te sanie i ich ładunek. Zwierzak miał trudności ale jakoś sobie radził. Prychał i parskał a z jego brązowej skóry biła para na tym mrozie.

Jadąc przez te bezludne okolice Strupas miał aż nadto czasu by sobie poukładać w głowie to czy owo. Jak choćby rozmowę z Karlikiem. Karlik poza Starszym był jedną z niewielu osób co nawet na zborze nie okazywali niechęci na smród czy brzydotę garbusa. Kurt niby też ale on był dość tolerancyjny dla wszystkich kultystów z “Adele”. Łasica i Silny za to nie ukrywali, że wolą się trzymać z daleka. Silny właściwie był trochę przeciwieństwem Kurta czyli jakby mógł to pewnie najchętniej stłukłby każdego. Zwłaszcza Łasicę. Więc i jego niechęć wobec garbatego kolegi nie była jakaś wyjątkowa. No a Łasica nie ukrywała, że lubiła pięknych i atrakcyjnych ludzi a Strupasa trudno było wpisać w kanony klasycznie rozumianego piękna. I czystości.

No a Karlik wydawał się ponad to. Miał powody bo w końcu te spotkania odbywały się na jego koszt a wszyscy, łącznie ze Starszym, uważali go za prawą rękę i zastępcę ich lidera. Gdy tego z jakiegoś powodu nie było wszyscy w dość naturalny sposób czekali co Karlik powie. Nawet on załatwił ten wóz co mógł wjeżdżać do kazamat a teraz w dzień czy dwa te worki z jedzeniem, sanie i kuca jaki to wszystko ciągnął. I wczoraj jak rozmawiali bez świadków grubas wydawał się zaintrygowany pomysłami i domysłami garbatego kolegi.

- Mówisz większy zasięg? Poza miasto? No ciekawe. Zobaczymy. - nic nie obiecał ani czy, ani co, ani kiedy, ani czy w ogóle coś zrobi. Ale Strupas wyczuwał, że pewnie coś zrobi. Ale pewnie nie chciał zdradzać mu detali. A na razie coś zrobił w sprawie dokarmienia ludzi Kopfa. Miał też dwa listy jakie zabrał z “Adele”. Ten z krzyżykiem miał być dla Kopfa a ten z kółkiem dla Opal. Więc miał komplet.

Jechał sobie z dobry pacierz czy dwa gdy pogoda zaczęła się psuć. I wreszcie z ponurych chmur sypnęło śniegiem. Dobrze, ze nie wiało za bardzo to nie było zadymki. Śnieg jednak mocno ograniczał pole widzenia. Na szczęście na razie wystarczyło jechać wzdłuż zamarzniętej rzeki. W pewnym momencie zorientował się, że kucyk strzyże uszami i parska. A zaraz potem z tej śnieżnej zasłony jaka spadała z nieba dostrzegł jakiś kształt. Jakaś sylwetka. Ktoś tam szedł. Też wzdłuż rzeki. Też oddalał się od miasta. I też pewnie usłyszał sanie i konia bo się zatrzymał i obejrzał. Ale na razie z kozła garbus widział tylko owal jasnej twarzy i czapkę czy kaptur. Łuk i kołczan wystający zza pleców i włócznia używana jako kostur ułatwiający przedzieranie się przez zaspy sugerowała, że to jakiś myśliwy czy ktoś taki. Przypatrywał się Strupasowi tak samo jak on jemu chociaż jeszcze zbyt wiele detali nie było widać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 07-11-2020, 09:50   #105
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Brena wysprzątała kamienicę tak dokładnie, że przygotowane przez Grete pyszności można by jeść wprost z niemal lśniącej podłogi. W powietrzu unosiły się wymieszane aromaty lawendowego mydła, krochmalu, pieczonej ryby i ciasta migdałowego. Tworzyło to bardzo przyjemne dla nosa połączenie. Od progu człowiek mógł poczuć się prawie jak w czasach dzieciństwa kiedy to odwiedzał babcie. Chociaż z drugiej strony zależało to od babci. Kim ona była i czym w życiu się zajmowała. I tak jeżeli chodziło o Bren czy nawet Versane to rzeczywiście mogło to mniej więcej właśnie tak wyglądać. Wywodziły się one z niższych partii społecznych gdzie kładziono wyjątkowo silny nacisk na relacje rodzinne. Inaczej się jednak sprawy miały w przypadku warstw, z których pochodziła młoda Kamila. Pęd za bogactwem i sławą odsuwał na dalszy plan tych, którzy powinni być stawiani na piedestale. Przykładów takich zachowań było bez lika i można by je wymieniać dniami i nocami. Chociażby paradoks, który zachodził przy okazji porozwieszanych w całej rezydencji van Zee'nów portretów rodzinnych. Na pierwszy rzut oka. Faktycznie. Człowiek mógł ulec iluzji iż wiszą tam one po to by sławić założycieli rodu. Prawda niestety była skrytka, obłudna i na pewno nie tak wzniosła jak to mogło się wydawać. Mianowicie wisieli tam oni tylko po to by uwydatnić i podkreślić majętność, status oraz pozycję społeczną rodziny. Nie tyczyło się to naturalnie wszystkich arystokratów. Sprawdzało jednak w zdecydowanej większości przypadków.

Ludziom wiele brakowało do krasnoludów dla, których pochodzenie było ważniejsze od zasobności. Rasa ta jednak żyła kilka razy dłużej niż ich wyżsi sojusznicy a co za tym idzie mieli oni zdecydowanie więcej czasu na to by zrozumieć co naprawdę w życiu jednostki jak i masy jest ważne. Na bok jednak sentymenty i egzystencjalne rozważania. Versana wszak niemal nie znała swej rodziny. Tworzyła więc w pewnym sensie trzon tej którą udało się jej założyć dzięki dość lukratywnemu małżeństwu. Czuła więc odpowiedzialność za zapisanie jej historii na nowo a to wszystko zależało od skrupulatnej realizacji wcześniej uknutego przez niej planu.

- Miła atmosfera? Jest. Poczucie dyskrecji? Jest. Ład i porządek? Jest. Doprawione wino? Jest. Kamila van Zee? Jest. - wyliczała w myślach stojąc obok panienki analizującej różne techniki malarskie.

Brakowało więc tylko Rosy na zjawienie, której oczekiwali wszyscy znajdujący się w kamienicy ludzie. No prawie wszyscy. Stara opiekunka Kamili nie była świadoma tego co się święci ale i na nią podstępna brunetka znalazła sposób. Scenariusz był raczej trywialny i niezbyt skomplikowany. Wszak to w prostocie właśnie najczęściej leżał klucz do sukcesu. Brena wyczekiwać miała nadejścia pani kapitan przechadzając się uliczką przy której stała nieruchomość Versany. Gdy tylko dostrzegłaby zbliżającą się sylwetkę seksownej przemytniczki niezwłocznie miała poinformować o tym Grete, która w towarzystwie Malcolma powinna zaprowadzić starą guwernantkę do stajni czy spiżarni pod pretekstem doradztwa chociażby w kwestii ozdobienia powozu. Zadaniem służki zaś było w tym czasie niepostrzeżenie wprowadzić gościa do izby swojej pani. W teorii wszystko wydawało się proste jak budowa cepa. Realia jednak to "wszystko" weryfikowała. Czasami dość okrutnie i to nie w taki sposób jakby to sobie można było założyć. Teraz pozostało jednak czekać. Teraz to dwie piękne damy analizowały techniki malarskie artystów z najróżniejszych stron świata.

- To zależy na kogo i w jaki sposób się patrzy. - odparła na zagwozdkę córki kapitana portu - Twoje przyglądanie się komuś nie byłoby o tyle niegrzeczne co onieśmielające. - uśmiechnęła się sympatycznie - Jeżeli jednak chciałabyś kiedyś poćwiczyć to wiedz, że z wielką przyjemnością po pozowałabym ci. Nie chciałabym jednak by był to taki zwykły portret, który niczym by się nie wyróżniał jak pejzaż zimowego krajobrazu za dnia. Chciałabym byś mimo mych wad i zalet uchwyciła moją naturalność. To jaka jestem. Chciałabym byś namalowała mnie nago. Tak jak bogowie mnie stworzyli. Nic nie tuszując ani podkolorowując. - wiedziała, że to dość odważna propozycja. Była ona jednak również dość intrygująca a co za tym idzie kusząca. Taka okazja młodej Kamili drugi raz mogłaby się nie powtórzyć. Versana więc liczyła na pewnego rodzaju pazerność młodej damulki.

- Co ty na to? - obrzuciła swojego gościa zarazem przeszywającym jak i zagadkowym spojrzeniem.

Szlachcianka o egzotycznej umowie zamrugała oczami i przyłożyła dłoń do serca gdy usłyszała taką zaskakującą i śmiałą propozycję. Przez chwilę chyba w ogóle nie miała pomysłu co odpowiedzieć. Zaczęła się jąkać i zdradzać oznaki zdenerwowania albo skrępowania.

- Ależ Versano… - powiedziała w końcu i zaraz urwała znów nie mogąc dokończyć spójnej myśli. Chociaż zazwyczaj raczej ta wykształcona i dobrze wychowana w sztuce etykiety i rozmowy, z zamiłowaniem do sztuki wszelakiej młoda dama zwykle nie miała kłopotów z ubraniem swoich myśli w słowa.

- To… Bardzo śmiała propozycja. - wyjąkała w końcu ciemnoskóra piękność uśmiechając się trochę nerwowo. - Oj ale nie, nie śmiałabym cię nawet o to prosić. Przecież ja jestem tylko początkującą amatorką. Portret na pewno by nie ujął całego twojego piękna i charakteru. - powiedziała skromnie i nieco z zażenowaniem.

- Do odważnych świat należy. - reakcja córki jednego z najbardziej wpływowych ludzi w mieście mimo wszystko nie była dla niej zaskoczeniem - Zrobisz jak uważasz. Mogłoby to być naszą małą tajemnicą. - uśmiechnęła się dwuznacznie w kierunku początkującej artystki - Hmmmmm… zaś sam obraz powiększyłby naturalnie moją prywatną kolekcję do której wgląd miałabym tylko ja i ty. Rozumiem jednak twoje zaskoczenie. Prześpij się więc z tą myślą. Do tematu wszak wrócić możemy przy jednym z kolejnych spotkań. - położyła dłoń na ramieniu młodszej kobiety - Przyjaźń nie ma ceny a bliskim trzeba pomagać. Jeżeli więc chodzi o mnie to w tej materii; Naprawdę na dużo mnie stać. - serdeczny uśmiech wieńczył to osobiste zwierzenie - Która więc kreska przypadła ci najbardziej do gustu? - wdowa postanowiła więc niejako odbić od tematu pozowania nago mimo, że w środku swej rozpustnej i podstępnej duszy liczyła na aprobatę tej idei ze strony młodej van Zee'nównu.

Kamila uśmiechnęła się z ulgą i dość przyjaźnie. Pokiwała głową na znak zgody, że przemyśli propozycję młodej wdowy i nie musi dawać odpowiedzi od razu. - Dobrze, zastanowię się nad tym. - powiedziała cicho i wróciła do oglądania obrazu na ścianie jakby chciała szybko zmienić temat. - Tak, tu jest całkiem ciekawie ujęta perspektywa. I dużo detali. Ten kto to malował znał się na rzeczy. Ja chyba nie mogłabym się z nim równać. - zaczęła mówić o tym przerwanym wątku omawiania sztuki malarskiej jaki miały przyjemność oglądać. Ale ledwo wznowiły rozmowę do środka weszła Greta dając znać, że specjalny gość już przybył.

Versana kiwnęła więc głową w kierunku starej gosposia dając jej tym samym sygnał aby ta przyprowadziła do nich jak najszybciej długo wyczekiwanego gościa.

- Wygląda na to, że do tematu malarstwa będziemy zmuszone wrócić innym razem. - twarz młodej arystokratki zdradzała tremę i zakłopotanie. Nie było w tym nic dziwnego. Od dawna wszak marzyła o spotkaniu twarzą w twarz z owiana nie jednobarwną opinią panią kapitan. Gdy moment ten zaś nastała biedna nie potrafiła okiełznać emocji.

- Nie denerwuj się. - dłoń Versany ponownie powędrowała na ramię Kamili - Przekuj ten stres w pozytywną energię. Ją zaś wykorzystaj do stworzenia wspaniałego działa. Jesteś najlepsza. Teraz zaś masz szansę udowodnić to całemu światu. W razie czego pamiętaj jednak, że jestem tuż obok.

- Dobrze. Ojej jaka jestem podekscytowana! - Kamila odwzajemniła uchwyt na swojej dłoni ale była już całkiem zaaferowana spotkaniem jakie zaraz miało się zacząć. A za chwilę gdy stara gosposia wyszła zamykając za sobą drzwi te znów się otworzyły. I ukazała się młoda pokojówka gospodyni.

- Proszę tędy. - Brena otworzyła drzwi i odsunęła się by przepuścić gościa. A gość wszedł do środka pewnym siebie i spokojnym krokiem jakby nie było nic niezwykłego w tej wizycie. Czarnowłosa kapitan weszła i zatrzymała się obrzucając zaciekawionym spojrzeniem dwie czekające na nią kobiety. A prezentowała się iście portretowo. Szeroki pas, zatknięte za niego dwa pistolety, jakiś kordelas u pasa sprawiał wrażenie jakby dopiero co zeszła ze swojego statku przypływającego z nie wiadomo jak dalekiego rejsu. Może dlatego młoda szlachcianka miała minę jakby ziściło się spełnienie jej marzenia o spotkaniu ze swoim idolem. A na Versanę jako gospodynię spadła przyjemność i obowiązek oficjalnego przedstawienia ich sobie.

Była to nie lada sztuka. Łatwo było o wtopę na tym polu. Śliczna kultystka jednak na nie jednym bankiecie była i z niejednym arystokratą wino piła. Dysponowała więc wiedzą na temat tego od kogo należy zacząć i jakich słów wypada używać. W tym przypadku sprawa była nieco prostsza. Gdyż spośród czwórki kobiet zgromadzonych w izbie. Tylko ona i jej wyżej urodzona koleżanka posiadały wystarczającą wiedzę i maniery by zwracać na ten niuans wystarczająco dużą uwagę. Młodą Brena dopiero co poznawała świat etykiety i szablonowych zachowań obowiązujących w świecie bogaczy. Rosa zaś była raczej prostym człowiekiem, który od sztucznych chichotów i nic niewartych pochlebstw cenił sobie odwagę i dzikość serca.

- Wy się chyba jeszcze nie znacie. - słowem wstępu rozpoczęła ten cały teatrzyk - Kamilo van Zee pozwól, że przedstawię ci najodważniejszą i jedyną w swoim rodzaju kapitan Rose de la Vege. - kultura wymagała aby przedstawiać ludzi niżej usytuowanych tym stojącym wyżej w hierarchii. Pod uwagę należało brać również wiek i płeć. W tym przypadku jednak oba te czynniki nie były uwzględnione przez intrygantkę. Pierwszy ze względu na jedną z najstarszych zasad. Mianowicie: "Kobiet o wiek się nie pyta" a że obie były nad wyraz urodziwe o zdecydowanie młodzieńczej urodzie za stosowne pozostawało przyjąć iż są rówieśniczkami. Drugi zaś rozumiał się sam przez się i nie podlegał żadnej dyskusji.

- Kapitan Roso de la Vega. Mam zaszczyt przedstawić ci córkę szefa kapitanatu, wschodzącą gwiazdę artystycznej sceny tego miasta, zjawiskową osobowość, damę o nieskalanych manierach oraz wyjątkowej urodzie. Panienkę Kamilę van Zee. - dłonią Ver prezentowały zgodnie z kolejnością wpierw jedną później drugą z tak bardzo skrajnych sobie piękności. Zupełnie nie przypadkiem sprytna femme fatale stała dokładnie pomiędzy nimi. Łączyła w sobie wszak po trochu cech każdej z nich.

Tradycji stało się zadość. Nastał teraz dość niezręczna cisza i czas oczekiwania na relacje obu przedstawionych sobie kobiet. Kindersztuba i takt jasno określały, kto powinien w takiej sytuacji wykonać ten pierwszy krok. Jednak obie te rzeczy albo nie tyczyły się albo były zupełnie inaczej interpretowane przez urokliwą wilczyce morską. Czas miał to zweryfikować i to lada moment.

Wydawało się, że chociaż obie zaproszone kobiety były diametralnie różne i pochodziły z innych sfer to jednak dobrze przyjęły tą prezentacje i pierwsze wrażenie było zdecydowanie pozytywne. Kapitan z egzotycznych, południowych krain chyba schlebiała taki zachwyt okazywany przez młodą szlachciankę która w końcu była córką kapitana portu. A córka kapitana portu była wręcz zachwycona, że może osobiście poznać jedną z niewielu kobiet - kapitanów jakie zawijają do ich portu. Do tego o tak barwnej osobowości.

Wreszcie po tych wstępnych powitaniach i pochlebstwach wszystkie trzy zasiadły przy stole i pani kapitan ulegała stopniowo urokowi swojej ciemnoskórej wielbicielki odpowiadając na jej pytania czy zdradzając nieco więcej o sobie i swoich przygodach. Które rzeczywiście brzmiały jak przygody jakiejś dzielnej bohaterki z romansu rycerskiego. Chociaż tam bohaterowie zwykle byli szlachetnie urodzeni rycerze i ich otoczenie. Ale same barwne przygody by się mniej więcej zgadzały. Więc okazało się, że de la Vega jest rodowitą Estalijką co by tłumaczyło jej niezbyt typową jak na Imperium urodę oraz zamiłowanie do morza i morskich przygód. Żeglowała wzdłuż wybrzeży Starego Świata. Od Erengradu w Kislevie przez Imperium, Bretonię, Estalię i Tileę. Nawet myślała o podróży do Arabii czy Khemri albo nawet za wielki ocean do Lustrii. Okazało się też, że kapitan ma dar snucia opowieści więc słuchało się jej z czystą przyjemnością niczym opowieść jakiegoś barda. Tyle, że kapitan opowiadała o swoich przygodach. A panna van Zee słuchała tego z wypiekami na twarzy.

W doborowym towarzystwie czas płynął jakby szybciej. Tak było i tym razem. Cała trójka nie zauważyła nawet kiedy to za oknem zrobiło się ciemno. Wyborne dania w przygotowanie, których stara gosposia włożyła kawał serducha zaskoczyły smakiem nie tylko raczej wybredne podniebienie młodej arystokratki, dla której potrawy te były zupełnie czymś nowym ale również przyzwyczajony do tym podobnych rarytasów żołądek pięknej pani kapitan. Wino rozplątało za to ich języki. Kobieta morza chętnie więc dzieliła się historiami ze swoich licznych wojaży a chłonąca te opowiastki cała sobą Kamila tylko dodatkowo ją w tym dopingowała. Nawet Versanie zdarzyło się wtrącić jakieś szybkie pytanie chcąc niejako zweryfikować wszystko to co do tej pory znała tylko ze stronic książek stojących na półkach jej prywatnej biblioteczki. Kajet ciemnoskórej piękności wraz z upływem czasu chcąc nie chcąc zapełniał się miarowo coraz to większą ilością nowych przygód i anegdot. Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy i tak gdy tace stały już puste a w butelce pozostało tylko nieco przyprawionego wina na dnie przyszedł czas się pożegnać. Tu z pomocą przychodziła znów sama Kamila, która wpierw z całym swym wrodzonym wdziękiem i delikatnością poprosiła matronę by ta poczekała na nią w izbie głównej, nie zakłócając tym samym swą obecnością przebiegu spotkania z Rosą a teraz udała się z nią do wychodka dając możliwość na postronne wyprowadzenie pani kapitan. Nie podlegało to wątpliwości. Sam Tzeentch musiał czuwać nad realizacja planu sprytnej kultystki gdyż wszystko poszło jak spłatka.

- Dziękuję ci za twe przybycie pani kapitan. - obie stały w progu w czasie gdy Kamila poszła za potrzebą - Mam nadzieję, że ta delikatna niespodzianka mimo wszystko przypadła ci do gustu i że możemy to uznać za początek naszej przyszłej i miejmy nadzieję owocnej współpracy. - spojrzenie niosło ze sobą pytanie - Póki co jednak przejdźmy do zapłaty. Słowo się rzekło a me warte więcej niż te kilka monet. - wyciągnęła z sakiewki parę złotych krążków które wręczyła następnie kobiecie morza - Nim się rozstaniemy. Prosze powiedz mi jeszcze jedno. Miałabyś coś przeciwko bym za dwa dni i ja zjawiła się u ciebie na pokładzie? - wspominała o dniu, w którym to Łasica miała stawić się by posprzątać prywatną kajutę Rosy - Chciałabym omówić z tobą pewną rzecz na osobiści.

Ciemnowłosa kapitan sprawnie przesypała kilka monet pomiędzy palcami na szybko szacując ich wartość nim schowała je do swojej sakiewki. Po czym podniosła głowę, spojrzała w głąb pomieszczenia gdzie została młoda dama zbierająca swoje zapiski i zastanowiła się chwilę. - A możesz mi powiedzieć o co chodzi? - zanim się zgodziła lub nie na tą propozycję wizyty wolała widocznie się chociaż pobieżnie rozeznać o co chodzi.

- Sprawy zawodowe. Myślę, że tak możemy to nazwać. - odparła nieco tajemniczo - Wiesz jak to się mówi. Jeżeli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. - roześmiała się lekko podsumowywując motyw z jakim chciałaby złożyć wizytę Estalijskiej kapitan.

- No dobrze. To spotkajmy się wieczorem w Backertag w “Pełnych żaglach” tam gdzie ostatnio. - po szybkim przemyśleniu sprawy kapitan zgodziła się na taką propozycję. Chociaż w lokalu a nie na statku.

- To jesteśmy umówione. Znakomicie. - ciemnowłosa kultystka cieszyła się z takiego obrotu spraw. Teraz zaś jak przystało na prawdziwą gospodynię odprowadziła gościa do samego wyjścia, gdzie wymieniły się pozdrowieniami i pożegnały. Rosa opuszczała posiadłość Versany w widocznie dobrym nastroju. Zawsze mogła udawać. Kultystka jednak potrafiłaby to wyczuć a w tym przypadku jej wewnętrzna intuicja nie podniosła żadnego alarmu.

Teraz pozostało tylko odtransportować młodą van Zee'nówne i jej matronę. To jednak również było uwzględnione w schemacie działania kochanki wyznawczyni Slaanesha.

- I jak twoje odczucia i emocje? Mam nadzieję, że moja niespodzianka na długo pozostanie w twojej pamięci. - zagaiła wchodząc z powrotem do izby. Kamila wertowała stronice, czytając raz jeszcze wszystkie zapisane przez siebie historie.

- Oh, tak, ona jest wspaniała! Wyjątkowa! Co za niesamowita kobieta! I jaka dzielna i odważna! - córka kapitana portu bez wahania okazywała entuzjazm z tego spotkania na świeżo znów przeżywając je na nowo. Wyglądała jak wielbicielka co miała okazję spotkać swojego idola. - Oh, dziękuję ci Versano, że zorganizowałaś to spotkanie. Jestem twoją dłużniczką. - powiedziała zachwycona jakby przypominając sobie dzięki komu było możliwe to spotkanie. Siedząca naprzeciwko guwernantka wydawała się o wiele mniej poruszona może nawet naburmuszona, że większość dnia nie miała swojej podopiecznej na oku jak powinna.

- Cieszę się więc, że trafiłam w twoje gusta. - uśmiechnęła się serdecznie - Jednak w życiu piękne są tylko chwile. Pora chyba się zbierać. Nie chciałabym by twój ojciec spoglądał na mnie nieprzychylnym wzrokiem. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz Kamilo. Chyba, że jest jeszcze coś w czym mogłabym ci pomóc nim ruszymy w drogę powrotną?

- Oh, nie, skądże już i tak wiele dla mnie zrobiłaś. - ciemnoskóra i ciemnowłosa rozmówczyni roześmiała się będąc chyba w równie dobrym humorze jak jej oceaniczna ulubienica. Zastanawiała się chwilę nad czymś. - A może wpadniesz do mnie? W Bezahltag urządzam wieczór poetycki. Jeśli byś miała ochotę oczywiście. - zaproponowała siedzącej obok rozmówczyni.

- Z wielką przyjemnością. - lekko skinęła głową na znak akceptacji i wdzięczności zarazem - Ja więc uraczę cię kolejną ciekawostką mogącą być tłem do kolejnej z twych prac. Chciałabyś nadal pozostać w temacie morskich podróży czy tym razem wybrać się do w głąb głuszy i dziczy? - postanowiła nieco wyostrzyć apetyt niewinnej panienki.

- W głąb głuszy i dziczy? - szlachcianka o egzotycznej urodzie zapytała zaciekawiona chyba nie bardzo wiedząc co Versana ma na myśli.

- W rzeczy samej. - potwierdziła starając się rozjaśnić pogląd na sprawę pochłoniętej w domysłach arystokratki - Watahy wilków, oddziały goblinów zasiadających na grzbietach niebezpiecznych wargów oraz masa innych często dość nietypowych stworzeń zamieszkujących lasy i puszcze. To sceneria w kulisach, której rozgrywa się wiele równie porywających co niebezpiecznych historii. - wdowa starała się zbudować napięcie w taki sam sposób jak czynili to autorzy powieści czy kryminałów - Zastanów się nad tym proszę. Tak samo jak na moją wcześniejszą propozycją. - serdeczny uśmiech towarzyszył jej w objaśnianiu tajemnic jakie niósł ze sobą świat, w którym na co dzień obracała się niedawno poznana Dana.

- Oh… - młoda dama zająknęła się trochę i może dobrze, że wewnątrz dorożki nie było już tak jasno jak na zewnątrz czy w pełni dnia co pomagało ukryć różne detale grymasów twarzy. A Kamila spojrzała ukradkiem na siedzącą naprzeciwko guwernantkę jakby sprawdzała co ta słyszy. Ale raczej wewnątrz dorożki siedziały zbyt blisko siebie by ukrywać coś bez ewidentnego szeptania sobie do ucha.

- Brzmi fascynująco. Jestem strasznie ciekawa jak to by wyszło. - powiedziała dyplomatycznie panna van Zee. Zastanawiała się chwilę i tym razem ona położyła swoją dłoń na dłoni siedzącej obok pasażerki. - Może w ten Bezahltag przyszłabyś trochę wcześniej? Zwykle wszyscy zbierają się koło 7 dzwonu. Ale trochę trwa zanim się wszyscy zbiorą. Jakbyś znalazła czas przyjść tak z godzinkę wcześniej pomogłabyś mi wszystko przygotować i mogłybyśmy porozmawiać. - zaproponowała pewną korektę w przyszłym spotkaniu.

- Oczywiście. - mina kultystki wyrażała więcej niż tysiąc słów. Aktualny obrót spraw był jej bardzo na rękę i podążał w jak najlepszym kierunku. Kierunku, który wyznaczył Versanie sam Starszy.

Zgrzyt dźwigni, parskanie koni i donośne Malcolmowe "Prrrr…" zwiastowały koniec trasy. Dorożka zajechała pod samą rezydencje. Jej kierowca zaś z manierami godnymi majordoma zeskoczył z podwyższenia z którego prowadził powóz by chwile później otworzyć drzwi a następnie podać pomocną dłoń swoim, będącym w szampańskim humorze pasażerkom. Te zaś gdy już stały na mrozie pożegnały się życząc sobie nawzajem udanego wieczoru i rozeszły każda w swoim kierunku.

Powrót do kamienicy minął Versanie na wysłuchiwaniu zachwytów młodej Breny. "Jaka to panienka Kamila dostojna", "Jak gustownie ubrana", "Jaką to woń roznosiła wokół siebie". Nie było im końca. Kultystka jednak z cierpliwością i taktem godnymi kapłana pozwoliła na to swojej służce. W końcu jednak dojechali. Brunetka wtedy też poprosiła najmłodszą z pracownic na słówko do swojego pokoju. Tam też poczęstowała ją końcówką doprawionego wcześniej wina tłumacząc jak wykwintnym trunkiem jest ono oraz, że jako służka z prawdziwego zdarzenia powinna choć trochę orientować się w tym temacie. Sprowadzenie Breny miało jeszcze jedno na celu. Mianowicie Versana przepytała ją z najważniejszych informacji, które do tej pory udało się jej przekazać oraz z czegoś co mogło być dla niej czymś nowym - sztuki przedstawiania gości sobie samym jak i już zgromadzonym. Wszak sprzątaczką miała możliwość przypatrzenia się jak to powinno wyglądać. Pytaniem było jak wiele zapamiętała z tej niespodziewanej lekcji.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 08-11-2020 o 11:05.
Pieczar jest offline  
Stary 07-11-2020, 09:51   #106
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Od nocnego wyjścia dzieliło ją stosunkowo niewiele czasu. Po serii pytań zadanych swojej subretce Versana pozwoliła jej na sprzątnięcie tego czego Greta nie zdążyła jeszcze zabrać. Następnie zaś przystąpiła do przygotowań związanych z karczemną eskapadą.

- Kierunek krypa. - pomyślała odhaczając w głowie pierwszy z podpunktów dzisiejszego planu.

Było już ciemno i okolica straszyła pustkami. Nie uśpiło to jednak choćby na chwilę czujności przebiegłej kultystki, która mimo żwawego kroku dokładnie choć dyskretnie obserwowała okolice w obawie przed wścibskimi oczami. Strzeżonego Pan Tzeentch strzeże. Dewiza ta była jedną z sumienniej przestrzeganych przez brunetkę. Pozwalało to zapobiec wielu nieprzyjemnych sytuacji.

Odwiedziny na Starej Adele były raczej szybką i rutynową wizytą. Kultystka naturalnie odwiedziła Bydlaka by podrzucić mu coś smacznego na kła. Nie spędziła z nim jednak dzisiaj jakoś zatrważająco dużo czasu. Pupil na szczęście wyglądał coraz lepiej i w pewnym momencie Ver miała wrażenie, że nawet merda ogonem na jej widok. Rany goiły się dosłownie jak na psie. Gdzieniegdzie pozostały tylko jakieś niewielkie zadrapania a na nich strupy, z których na szczęście nie sączyła się żadna podejrzana wydzielina na widok, której Strupas odczuwać mógłby niemalże podniecenie.




Następnie zajrzała do swojej skrytki aby pobrać z niej nieco środków nasennych i przeczyszczających oraz porcję dobrze już jej znanych grzybków szalonego kapelusznika. Snucie intryg wymagało czasami nie tylko zwinnego języka i to w każdym tego słowa znaczeniu ale również nakładu wielu narzędzi oraz godzin ciężkiej pracy fizycznej jak i umysłowej. Kierując się więc prostą maksymą, że lepiej nosić niż się prosić Ver skrzętnie schowała te kilka fantów.

- Jeszcze tylko słówko z Kurtem i uciekam. - pomyślała zmierzając ku wyjściu, mając nadzieję iż po drodze spotka starego wilka morskiego. Na szczęście przeczucie ją nie myliło. Kobieca intuicja działała niczym szósty zmysł zadziwiając niejednokrotnie same właścicielki.

Rozmowa z bosmanem podobnie do wizyty na krypie była krótka i rzetelna. Ver poprosiła go flaszkę czegoś mocniejszego na drogę oraz aby w razie odwiedzin Strupasa przypomniał mu o sprawie z jaką zwróciła się do ona do ulicznika kilka dni temu. Jednonogi marynarz kiwnął tylko głową na znak iż przyjął to do wiadomości po czym wrócił do pykania swojej mocno osmolonej mahoniowej fajki.

Na zewnątrz piździało sakramencko. Ulryk ukazywał swe oblicze w pełni dmąc z całych sił niczym opętany. Ciemnowłosa wdowa parła jednak uparcie do przodu prowadzona poczucie odpowiedzialności i chęci spełnienia swojego obowiązku jaki miała względem zboru i nie tylko.

Miejscem docelowym była karczma w której gościła wczoraj. Wpierw jednak chciała zbadać teren wokół magazynu Grubsona. Na szczęście znała jego dokładny adres i na szczęście nie było to jakoś bardzo daleko od "Sierpa i młota". Kto wie. Może przy odrobinie szczęścia uda się jej zaciągnąć mającego tam o tej porze wartę mięśniaka na szybki numerek na tyłach składu. Byłby to wyjątkowo szczęśliwy obrót spraw. Choć nie zdziwiłoby to jej jakoś mocno. Potrafiła kusić a mężczyźnie najczęściej okazywali się być wyjątkowo łasi na takie zaloty. Szczególnie gdy czekała ich całonocna warta w pojedynkę.

Słońce już zaszło ze dwa czy trzy dzwony temu więc na świecie panowały nocne ciemności. Większość poczciwych obywateli już spała albo szykowała się do snu aby mieć siły na kolejny dzień pracy. Nocne niebo było przysłonięte chmurami ale na razie nic z nich nie padało. Na razie Ulryk darował sobie takie żarty jak wczorajszego wieczoru z tym zamarzającym deszczem. A późna pora i okolica magazynów miały swoje dobre i złe strony.

Dobrą stroną był mrok jaki pomagał skryć się w cieniu. Z drugiej strony właśnie z tego samego powodu każdy ruch w cieniu wydawał się podejrzany. A biel śniegu, nawet zdeptanego i brudnego rozjaśniała nieco noc więc nawet po zmroku wydawało się jaśniej niż bez tego śniegu. Kiepskie było zaś to, że o tej porze i miejscu okolica była prawie bezludna. Ci co pracowali tutaj już dawno skończyli swój dzień i pewnie właśnie kładli się do łóżek. Więc mało kto się tutaj kręcił. Co powodowało, że w naturalny sposób zwracało się uwagę na każdą przechodzącą czy stojącą postać. Po prostu czasem Versana była jedyną użytkowniczką ulicy o tej porze.

Sam magazyn Grubsona nie zachwycał. I na swój sposób był znajomy wdowie van Drasen. W końcu wszystkie magazyny budowano hurtowo, wedle tego samego projektu razem z resztą infrastruktury portu. Więc przynajmniej w ogólnych zarysach były do siebie mocno podobne. Takie same długie, budynki o ścianach do wysokości pogranicza 1 i 2-go piętra. Do tego spadzisty dach. No i po bramie wjazdowej z przodu i z tyłu. Okien właściwie brak. Całkiem solidna, drewniana konstrukcja. I to właśnie w połączeniu z zimą i późną porą był feler. Bo jeśli ktoś tam w środku stróżował no to właśnie stróżował w środku. Po co miał łazić po nocy na zewnątrz? W taki ziąb? A mróz był mocny, co Versana czuła osobiście na sobie. Dobrze, że nie musiała na nim spędzać całego dnia czy nocy. Na szczęście nie wiało ani nie padało to jakoś dało się w zimowym odzieniu wytrzymać. Ale nie była w stanie stwierdzić co czy co znajduje się za ścianami magazynu Grubsona. Zresztą innych czy choćby swoim też nie. Przynajmniej nie jak się po prostu stało z zewnątrz obserwując tą mroczną i ponurą budowlę częściowo przykrytą śniegiem.

Obeszła więc budynek dookoła chcąc dostrzec jakiś lufcik i dobiegający zza szyby ewentualny blask świec bądź latarni. Po czym stanęła z boku skryta w cieniu na piętrze jednego z pobliskich pustostanów tak aby mieć wszystko na oku. W sytuacji kiedy planuje się włamanie ważne było rozpoznanie terenu. Wyłapywanie jakiś powtarzających się schematów i zachowań czy to ze strony straży miejskiej, ochroniarzy czy nawet okolicznych mieszkańców. To jak często pojawiają się w okolicy mundurowi bądź co ile goryl wychodzi się odlać było kluczowym elementem przeprowadzenia później udanego sabotażu czy włamania. Ważny był każdy choćby najdrobniejszy szczegół.

Ziąb nie odpuszczał. Na szczęście ściany dookoła i dach nad głową dawały poczucie nieco większego komfortu. Grog, który dostała od Kurta mimo niezbyt przyjemnego smaku również robił robotę grzejąc jej trzewia od środka niczym ogień piekielny. Pilnowała się jednak by nie przesadzić z jego "degustacją". Wszak póki stała na mrozie alkohol nie uwalniał pełni swej mocy. Sytuacja jednak zmieniała się diametralnie kiedy to z mrozu wchodziło się do przyjemnie ogrzanego budynku. Procenty zdawały się wtedy wzmagać swoje działanie uwalając niejednokrotnie wprawionych w boju pijusów. Sączyła więc z umiarem napitek i czekała. Czekała aż coś się wydarzy.

Widoki nie były zbyt pasjonujące. Zaśnieżona, pusta uliczka nocą położona w kanionie pomiędzy magazynami. Kiepsko też to wyglądało z punktami zaczepienia. Bez liny trudno będzie się wspiąć na dach. Trzeba by skombinować jakąś drabinę. Nawet jakby znaleźć jakąś beczkę i przytoczyć to też nie była pewna czy by starczyło by wspiąć się na dach. A i samo wspięcie na dach niewiele dawało. Pomijając ryzyko zsunięcia się po skośnej, zaśnieżonej i może oblodzonej powierzchni na dół to jak nie miał jakichś dziur to jedyne wejście to to właśnie wyjście na dach. A te w jej magazynie były po obu krańcach dachu. Zamknięte od środka. Właśnie po to by się nikt nie raczył włamać.

Nie było też okien. W magazynie gdzie nikt nie przebywał były zbędne. A zwiększały przestrzeń ładunkową a w końcu nikt tu na stałe nie mieszkał by było komuś potrzebne światło dnia. To i nie było widać po nocy światła z zewnątrz. Jedynym elementem dającym wskazówkę, że ktoś może być w środku był dym unoszący się z komina. Poza tym cicho, ciemno i mroźno. Jak w środku był strażnik to pewnie nie miał zamiaru wyłazić na zewnątrz, na ten mróz i śnieg bez potrzeby. A jeśli Grubson oszczędzał to jak ktoś miał służbę to pewnie od zmroku do rana.

Wstępna ocena okolicy nie napawała entuzjazmem i optymizmem. Magazyn zaś zdawał się być twierdzą nie do zdobycia i wszystko znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, iż jedyna drogą wejścia i wyjścia pozostawały dwie rozmieszczone po przeciwnych końcach budynku bramy. Brunetka nie zamierzała jednak forsować ich siłą. Nie było by to zresztą w jej stylu. Tęgość umysłu stawiała ponad krzepą mięśni. Była profesjonalistką. Była cierpliwa. Była zdeterminowana. Pobieżna obserwacja - było to zdecydowanie za mało. Liczyły się niuanse. Postanowiła więc pozostać jeszcze przez jakiś czas w cieniu.

Czas leciał niczym krew z nosa. Okolica zaś zdawała się być jedną z najbardziej wyludnionych w mieście. Poza jakimś bezpańskim psem i pijanym w sztorc marynarzem, który wyglądał jakby zbłądził dzielnica była raczej opustoszała.

Kultystka zmuszona więc była wziąć sprawy w swoje ręce. Szczególnie jeśli chciała odzyskać i oddać nierozliczony towar jego pierwotnemu właścicielowi dziś w nocy. Plan był prosty i opierał się na schemacie działania Łasicy w przypadku odwiedzin kazamat. Odegrać rolę przemarzniętej ladacznicy, która w zamian za ciepły kąt i nieco strawy odwdzięczy się swojemu "wybawcy" w jedyny sobie znany sposób.

- Komu w drogę, temu kopa. - pomyślała pociągając jeszcze jeden łyk z flaszki, którą dostała od Kurta a następnie ruszyła w kierunku jednej z dwóch bram prowadzących do magazynu.

Jak zastukała w drzwi wyczuła ich solidność. Całkiem mocne. Tak samo jak i w jej magazynie. W końcu to była brama wejściowa do wnętrza. I jak zastukała przez chwilę nic się nie działo. Ale w końcu usłyszała z zewnątrz otwierane wewnętrzne drzwi. Ze dwa kroki. I ruch małej klapki przez jaką zlustrowało ją czyjeś oko i kawałek męskiej twarzy.

- Czego chcesz? - głos z wnętrza nie okazywał przychylności. Nawet zawiewał podejrzliwością i niechęcią. Oko rozejrzało się na boki sprawdzając chyba, że ta co puka nie ma jakichś kolegów do pomocy.

- Dzięki bogom. W końcu ktoś otworzył. - mówiła tak jakby podejrzliwy mężczyzna po drugiej stronie bramy wybawił ją z wielkiej opresji - Może zechciał byś przygarnąć zagubioną duszyczkę? Tak tu zimno i ciemno a do domu daleko. Mam pół flaszki zmrożonego grogu i gorące ciało w zanadrzu. - mówiła zalotnie i trzepotała rzęsami niczym rasowa prostytutka - Wpuścisz mnie więc do środka aby później ja cię mogła wpuścić? Czy mam tu stać tak długo aż zamarznę? - puściła oczko i przygryzła uwodzicielsko dolną wargę.

Mężczyzna po drugiej stronie drzwi nie zastanawiał się zbyt długo. Zaraz klapka się zasunęła i dał się słyszeć rygiel otwieranego zamka. Strażnik stanął w otwartych drzwiach. W jednej dłoni trzymał latarnię jaka oświetlała jego i gościa oraz dawała krąg ciepłego światła. W drugiej miał za to jakiś solidnie wyglądający drąg jakim można było przetrącić kulasy. Ale coś nie wyglądał by miał zamiar go użyć na stojącej przed drzwiami kobiecie. Wyjrzał na boki sprawdzając czy jest sama albo czy ktoś ich obserwuje.

- Dobra ale ci nie zapłacę. Dasz mi darmówkę to będziesz mogła zostać. - postawił warunek. I parę chwil później byli już wewnątrz magazynu. Układ wewnątrz był podobny do tego co wdowa van Drasen miała we własnym magazynie. Czyli za niewielkim korytarzykiem na kilka kroków były kolejne drzwi. A potem ta część biurowo - gospodarcza gdzie między innymi była kanciapa strażników i podobnej obsługi. Reszta właściwej części magazynu była za zamkniętymi drzwiami. Strażnik zaprowadził ją właśnie do tej kanciapy. A ta chociaż nie imponowała wyglądem i uposażeniem to przynajmniej była ciepła od rozpalonego pieca jaki stał pod ścianą. Było niewielkie biurko, ze trzy taborety na krzyż i niewielka rozłożona prycza. Widocznie używana przez gospodarza. A sam gospodarz okazał się mężczyzną w średnim wieku, za jakim niewiele kobiet by się obejrzało drugi raz.

- No to poznajmy się lepiej. Hans jestem. Masz tą butelkę? - musiał być pewny swego jakby trafiła mu się niebywała okazja w tą ciemną, mroźną i samotną noc.

- Mów mi Anna. - postanowiła nie przedstawiać się imieniem dziwki w rolę której wchodziła do tej pory - I coś tam mam. Nie wiem jednak czy nie za mało. Nie spodziewałam się jednak tak rosłego faceta. - męskie ego było łase na komplementy. Seksowna brunetka potrafiła zaś je prawic podsycając tą dość pierwotna cechę tej brzydszej płci. - A ty tu nic nie masz skitranego na takie okazje jak ta? - kiwnęła głową w stronę biurka. - Swoją drogą po raz pierwszy jestem w takim miejscu jak to. Może oprowadził byś mnie po swoich włościach? - roześmiała się delikatnie.

- Nie, nie, nie, żadnego łażenia. Nie wolno. Daj co tam masz. - Hans widocznie całkiem ładnie się rozochocił na wdzięki nocnego gościa. No ale też i dlatego chciał jak najszybciej skonsumować tą znajomość. I nie wydawał się na skorego do innych opóźnień.

- Taki ogier z ciebie? No dobra to pij i bierzemy się do roboty. - zachichotała niczym panienka z dobrego domu - Zostaw tylko coś dla mnie. - podała mu flaszkę by następnie chwycić go za krocze - Pokaż co tam masz kochaniutki. - spojrzała na niego zadziornie. - Ja zaś pokaże ci jak powinno się tego używać. - wystawiła delikatnie swój wyjątkowo zwinny język.

Agresywne zaloty rudowłosej panienki przyniosły efekt taki jak powinny. Pobudziły wybranka na całego. Skoro ona złapała go za jego krocze i tam kusząco obiecywała zmysłowe rozkosze to i on wyszedł jej pragnieniom naprzeciw. - O tak, chodź tu, zabawimy się! - zaśmiał się zadowolony, że taka zdolna i pojętna panienka mu się trafiła co wie czego chce i po co tu jest. A do tego chcą tego samego! Więc złapał ją za ramiona, przyciągnął do siebie bliżej i pocałował ją w usta. Bez finezji i subtelności. To był chciwy, spragniony pocałunek zapowiadający szybki i bezpośredni numerek. Alkohol widocznie miał być na później i gospodarz się nim w tej chwili w ogóle nie zajmował mając ciekawsze zajęcie dla ust i rąk.

Życie wciąż ją zaskakiwało. Po należących do raczej wątpliwych przyjemności uniesieniach czy to z węglarzami, czy ze strażnikami kazamat nie myślała że nadarzy się jej okazja przeżyć coś bardziej skrajnego a jednak. Pocałunek z Hansem był więc prędzej traumatycznym przeżyciem aniżeli romantycznym uniesieniem. Stan jego uzębienia raczej szczątkowego uzębienia pozostawiał wiele do życzenia przypominając swoją formą i zapachem coś pomiędzy wybrakowanym płotem a zdechłym szczurem więc co do zasady nie był daleki od tego należącego do nurgelowego kolegi ze zboru. Zadanie jednak trzeba było wykonać bez względu na cenę. Szczególnie, że ta w gruncie rzeczy nie wydawała się być zbyt wysoką. Odwzajemniła więc pocałunek.

- To nie mydło. Się nie wymydli. - pomyślała w trakcie ściągania getrów - Miejmy to już za sobą. - podciągnęła nagle spódnicę wypinając swoje wdzięki w stronę adoratora.

- Pokaż więc czy taki z ciebie hultaj na jakiego wyglądasz. - rzuciła zaczepnie w kierunku rozochoconego mężczyzny. - Czekaj. Czekaj. Słyszałaś to? - wyprostowała się nagle i odwróciła w kierunku drzwi - Jakby kroki. Na pewno zamknąłeś wrota? - starała się być jak najbardziej przekonująca zgrywając speszoną gąskę - Sprawdź to proszę. Nasza umowa z resztą dotyczyła tylko ciebie i mnie.

Popatrzył na nią podejrzliwie. I niechętnie na drzwi do kanciapy. Nasłuchiwał chwilę tych kroków co mówiła, że słyszy. - Nic nie słyszę. Zdawało ci się. - powiedział po chwili i widać było, że nie miał ochoty wypuszczać tych chętnych ramion ze swoich objęć. Ale ostatecznie jednak wypuścił i wyszedł na korytarz sprawdzić drzwi bez zamykania tych do kanciapy. Słyszała jego kroki na korytarzu i odgłos otwieranych, wewnętrznych drzwi.

Czasu było niewiele. Musiała zatem działać szybko i przezornie. Pewnym ruchem wyciągnęła więc zza pazuchy fiolkę z kroplami nasennymi, odkorkowała ją i dolała jej zawartość do stojącej obok butelki z nie najlepszej jakości grogiem. Smak i moc alkoholu były tak intensywne, że ciężko by było zidentyfikować jakikolwiek dodatek. Nawet jakby miał nim być proch strzelniczy czy koński szczoch. Lała na oko. Wszak czas nie był jej sprzymierzeńcem w tej chwili. Nie żałowała jednak. Nie chciała by mikstura wyszła zbyt słaba. Jak na jej gust cztery czy pięć dawek powinno starczyć by skutecznie rozmiękczyć ochroniarza już po paru grzdylach. Szczególnie, że butelka i tak była już do połowy pusta. Po całej tej zabawie w alchemika zatkała menzurkę z naparem i schowała ją z powrotem w specjalnie przygotowaną do takich sytuacji kieszeń. Następnie chwyciła butelkę ze świeżo przygotowanym roztworem i zbliżyła ją do ust udając iż kosztuje go tak by wprowadzić w błąd wracającego właśnie pewnym krokiem mężczyznę.

- Może nie najlepszy ale kopie jak trzeba. Za udaną zabawę. - podała flaszkę Hansowi - I jak? Drzwi były zamknięte?

- Pewnie, że zamknięte. Mówiłem ci. - powiedział nieco naburmuszony jakby zarzucała mu jakąś nieudolność czy coś podobnego. Złapał butelkę i przechylił z niej kilka łyków. Ale odstawił zaraz na stół i sam wrócił do tej co obiecała mu rozkosze ciała tego wieczoru. I widocznie miał na to ochotę jak najbardziej.

Sprytna kultyska musiała zatem teraz tylko i wyłącznie dobrze rozegrać czasem. Usiadła więc na taborecie a następnie rozłożyła nogi na tyle szeroko by zdradzić iż pod spódnicą nie ma bielizny. Kusiła i sprawiało jej to bardzo dużo przyjemność. Nieświadom zaś całej intrygi rozpalony samiec dawał bardzo łatwo porwać się tej całej gierce. Szedł więc w jej kierunku dość dziarskim krokiem. Jednak gdy podszedł wystarczająco blisko przebiegła famme fatale subtelnie podniosła nogę i oparła stopę o jego klatkę piersiową. Widok był co najmniej apetyczny i wesoła wdówka doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Spojrzała więc w bardzo wymowny sposób wpierw na mężczyznę a następnie na swoje łono dając mu tym samym sygnał jakiej reakcji od niego oczekuje.

- Taka sprytna sztuka z ciebie? - Hans wydawał się trochę zaskoczony takim obrotem sprawy. Ale gdy jego dłonie złapały za gładką łydkę i przesunęły się po niej chyba wziął to za dobrą monetę. Złapał ją i zaczął całować śmiejąc się przy tym i schodząc coraz bliżej zachęcająco rozwartych ud. W końcu klęknął przed siedzącą na taborecie kobietą i zaczął zabawę u samego złączenia tych ud. Chociaż coś jeszcze zwróciło jego uwagę.

- A co tutaj masz? Jakiegoś węża? - zdziwił się mimo wszystko przesuwając palcami po wytatuowanym wizerunku wężowych splotów. Ale obrazek węża na skórze z uniesionym łbem zajął go tylko na chwilę. Sama właścicielka tego tatuażu interesowała go znacznie bardziej.

Versana złapała głowę mężczyzny za włosy do docisnęła ją do swojego już teraz wyraźnie mokrego łona. Jęki rozkoszy były głośne i częste, ruchy bioder zaś płynne i gwałtowne.

- Ano węża. - potwierdziła spostrzeżenie kochanka - Bo wije się podobnie jak one. A może i lepiej. - odparła szybko w przerwie między jednym a drugim uniesieniem. - Jak dalej będziesz tak posłusznym chłopcem to się może nawet przekonasz. - docisnęła głowę Hansa jeszcze mocniej.

Hans nie wyglądał ani na amanta ani na ogiera łóżkowych harców. A jednak cała scena pobudziła go i rozochociła na tyle, że krzyknął z tej dzikiej radości, złapał kochankę jakby była dzieckiem, podniósł ją i przeniósł na tą rozłożoną pryczę. Była dość twarda, pod cienkim siennikiem dało się wyczuć twarde dechy. Pewnie w razie potrzeby mogła robić za drugi stół. Ale to zarejestrowała gdzieś mimochodem. Jej partner przejawiał tyle wigoru jakby sam Wąż szeptał mu do ucha. Anna wylądowała na plecach a on między jej udami. Nachylił się nad nią chcąc z niej zdjąć górę aby zobaczyć co tam ma pod górną połową kiecki.

Ida miała sporą wprawę w tych łóżkowych zapasach. Wykorzystując więc element zaskoczenia. Mocno wyrzuciła biodra, skręciła się na bok i ze zwinnością gada wydziaranego na podbrzuszu postarała się wysunąć bokiem tak by móc zasiąść rozkrokiem na mężczyźnie, który póki co górował nad nią.

Mimo usilnych zmagań Versany. Hans zdawał się mieć naprawdę mocną głowę. Najwidoczniej był na tyle wyposzczony iż widok nagiej i chętnej kobiety trzymał go na nogach mimo końskiej dawki środków nasennych jakie przyjął. Wesoła wdówka nie mogła więc odwlekać igraszek w nieskończoność aby nie wzbudzić podejrzeń swojego kochasia i w końcu uległa jego zalotom. Sam akt nie należał do najdłuższych i wyczerpujących. Dał jednak ochroniarzowi upragnioną rozkosz, którą Versana przyjęła na swoje nagie i jędrne pośladki. Wiedziała jednak jak wykorzystać moment odprężenia mężczyzny. Wskoczyła na niego gdy leżał akurat na plecach i zaczęła kręcić mu tuż nad nosem piersiami między którymi swobodnie wisiał zawieszony na łańcuszku medalik.

Z początku niezbyt urokliwy pracownik magazynu skupiał swój wzrok na falujących tuż nad jego twarzą zgrabnych piersiach Ver. Później jednak jego uwagę przykuł wisiorek aż jego głowa z czasem zaczęła chodzić zgodnie z ruchem świecidełka. Ilość wypitego alkoholu a z nim naparu z ziół nasennych oraz stymulacja złotą przywieszką musiały w końcu zadziałać. Brunetka doskonale orientowała się kiedy ofiara popada w hipnotyczny sen. Tak było i tym razem. Nadszedł więc czas na wyjście z ukrycia i zadanie delikwentowi kilku dość ważnych pytań.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 08-11-2020 o 11:19.
Pieczar jest offline  
Stary 07-11-2020, 19:09   #107
 
Raga's Avatar
 
Reputacja: 1 Raga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputację
2519.I.18; Aubentag (2/8)

Ostatnie dni Sebastiana ciągnęły się leniwie. Szczególnie ten ostatni dał mu więcej czasu aby zająć się klientami i nadrobić swoje powinności cyrulika. Sterben jednak leczył głównie objawy i uśmierzał ból. W końcu klient wyleczony to klient stracony.

Mając chwilę przerwy myślał o swoim zawiniątku. Zastanawiał się też nad tym kogo w związku z nim prosić o pomoc. Nijak jednak nie przychodził mu nikt do głowy. Nikt poza jedną osobą. Strupas. On by się doskonale nadawał. Najpierw jednak musiał załatwić sprawę z Łasicą w “Krzyczącej Mewie”. Szybko ubrał się i wyszedł na śnieg.

***

- Mam wiadomość dla Łasicy - powiedział do barmana stając przy ladzie i nachylając się nieco. - Spotkanie jest dzisiaj wieczorem w “Piwnicznej”. Powiedz jej, że jak da radę to niech się pojawi. Tak czy inaczej może mi zostawić wiadomość u Herbiego żebym wiedział na czym stoję.

Karczmarz kiwnął tylko głową, że zrozumiał. Bardziej robił to z powodu znajomości z łasicą niż cyrulikiem , którego raptem kilka razy widział z łotrzycą. Sterben podziękował i ruszył w kierunku swojego domu. Po drodze zaglądnął jeszcze do Strupasa ale nie zastał go w miejscu jakie pokazała mu Versana. Będzie musiał złapać go w innym terminie. Na szczęście miał czas gdyż trutka jeszcze nie była gotowa.

***

Karczma “Piwniczna” była już młodemu cyrulikowi dość dobrze znana. Od wczorajszej wizyty jakoś wiele się tu nie zmieniło w wystroju wnętrz. Może goście się pewnie zmienili od ostatniego razu. A może nie? Przyszedł i musiał nieco poczekać. Herbi nie miał dla niego żadnych wieści. Hanna była ale właśnie miała klienta. Więc trzeba było na nią poczekać. Łasicy też coś nie było widać ani Herbi nic od niej nie przekazał.

Więc z nudów mógł sobie pooglądać to wnętrze i gości. Przynajmniej ciepło tu było. Co przy siarczystym mrozie na zewnątrz na pewno było zaletą tego miejsca. Widział jak przy jednym ze stołów jakaś już nie najmłodsza kobieta omawia coś intensywnie z jakimś jegomościem. Wyglądała dość ubogo chociaż nie wyglądała na jakąś żebraczkę ani dziewczynkę do towarzystwa. Gdzie indziej zwracał na siebie uwagę jakiś osiłek co był krzykliwy i obsztorcował kogoś ze swoich kolegów. Ale wyglądał na jakiegoś kupca czy właściciela składu. Na biednego no raczej nie. Albo jeden z mężczyzn, też już chyba starszy od cyrulika. Złapał się z nim spojrzeniem. Chyba przypadkowo. Właściwie to poza tym niczym więcej mu się nie rzucił w oczy. No i jakoś w tym momencie dojrzał rudą głowę jaka szła pomiędzy stołami.

- Dobry wieczór Sebastianie. - Hanna przywitała się całkiem sympatycznie. Wydawała się być w dobrym humorze. - Coś nie widzę Floriana. - rozejrzała się po głównej izbie. No i Sebastian też go jakoś nie dojrzał wśród gości. - Widocznie jeszcze nie przyszedł. - powiedziała nie przejmując się tym za bardzo. Wieczór był jeszcze całkiem młody.

- Liczę, że się w ogóle pojawi - skomentował cyrulik. - Jak interesy? - zagaił.

- O wilku mowa. - rudzielec wskazała wzrokiem w stronę drzwi wejściowych. Te zamknął właśnie jakiś mężczyzna i schodził po schodach w dół do głównej izby karczmy. Przy okazji zdjął kaptur więc dało się rozpoznać Floriana Webera.

Sterben wstał i odwrócił się twarzą w stronę nowoprzybyłego. Rozglądając się za wolnym miejscem Oficer na pewno będzie w stanie go dostrzec.

- Hannah mówiła, że chcesz zrobić jakiś interes. - Florian nie bardzo bawił się w ceregiele gdy już dostrzegł młodego cyrulika po czym usiadł przy wybranym stole. Nie oponował gdy chwilę później ten dosiadł się do niego. Ale gdy popijał swojego grzańca co był idealny na taką niepogodę zagaił go po co chciał się z nim spotkać ponownie.

- Słyszałem już, że nie masz więcej części dziennika na sprzedaż. Szkoda. Chcę zatem kupić informację skąd go masz, lub od kogo można zdobyć więcej. Może nawet kontakt z kimś kto zna mistrza Mariusa - cyrulik również nie bawił się w ceregiele i walnął prosto z mostu. Liczył, że Florian przez nieuwagę powie coś więcej.

- Chcesz kupić? A jaką dajesz cenę? - Florian mówił jakby prowadził towarzyską rozmowę o pogodzie czy innej polityce o czym zwykle się dyskutowło w karczmach. Nie powiedział ani “tak” ani “nie” jedynie chciał wiedzieć co może zyskać na tym interesie i czy opłaca mu się ryzykować.

- Zależy co masz na sprzedaż. Mam wyceniać kota w worku? Możemy rozmawiać o szylingach lub koronach. Im bardziej uwierzę w twoją historię tym lepiej dla ciebie - wyjaśnił Sterben.

- Mogę ci powiedzieć skąd miałem to co ci poprzednio sprzedałem. Powiem ci jak wszedłem w posiadanie tego czegoś. Ile to jest dla ciebie warte? - Florian przełknął łyk swojego grzańca, przemyślał propozycję Sebastiana i w końcu dorzucił nieco detali. Oczywiście nie miał żadnej gwarancji, że jeśli powie co chce powiedzieć to dostanie te obiecane floreny więc nie kwapił się do ich zdradzania póki ani w ręku ani na stole nie pojawił się nawet złamany pens. Odwrócił na chwilę głowę, jak wiele innych gdy usłyszał ruch drzwi wejściowych. Zaś do środka weszła jakaś postać. W spódnicy. Gdy schodziła po schodach do środka i zdejmowała kaptur i chustę cyrulik rozpoznał w niej Łasicę. Ale nie był pewny czy ona go dostrzegła.

- Zapoznałem się dosyć dobrze z tym dokumentem i mam do niego trochę pytań. Jeśli udzielisz mi wartościowej odpowiedzi, której nie było już w dokumencie to każda moneta jest twoja. Wybacz za taką metodę, ale nie chcę marnować pieniędzy na coś czego prawdziwości nie zweryfikuję - Sterben wyciągnął jedną srebrną monetę i położył na stole.

- Czy osoba od której masz te dokumenty nadal żyje? Sam widzisz. Banalne pytanie i łatwe pieniądze - cyrulik uśmiechnął się.

- Nie mam pojęcia co się stało z tą osobą. - młody mężczyzna popatrzył na rozmówcę nieco unosząc brew za taką metodę. I zgarną pierwsze monety za tą porcje informacji.

- Kim jest osoba od której dostałeś ten dokument? Zważ, że nie pytam o nazwisko tylko zawód i funkcję.

- Skąd pomysł, że dostałem od kogoś ten dokument? - odpowiedział pytaniem. Nieco ironicznie, chyba rozbawiło go jak nie pytanie to odpowiedź. - Mieliśmy pasażera na statku. Ale jak zszedł na ląd to nie wrócił. Kapitan zdecydował się zająć jego rzeczy jakie zostawił. Ja miałem się tym zająć. No to się zająłem. - wyjaśnił ten dość prosty dla niego splot okoliczności jakie sprawiły, że wszedł w posiadanie tego co niedawno sprzedał Sebastianowi. I wziął jego kolejną monetę.

- Jak się nazywał ten pasażer?

- Nazywał się Ralph Mauer. Przynajmniej tak nam się przedstawił. - odparł obojętnie zgarniając kolejną porcję monet.

- Gdzie w takim razie znalazłeś ten dokument? - cyrulik położył na blacie kolejną monetę ,ale pokazał, że w mieszku jeszcze trochę zostało.

- W jego skrzyni. Przejrzałem je i uznałem, że wyglądają na tyle ciekawie, że może komuś uda je się opchnąć. No i jak widzisz nie myliłem się. - powiedział wesoło upijając łyk grzańca. Jeśli tak sobie to założył no to rzeczywiście Sebastian udowodnił, że te założenia były słuszne.

- Myślę, że dokładniejsza opowieść o tym jak wszedłeś w jego posiadanie będzie jest trochę więcej warta. - Sebastian tym razem położył pięć srebrnych monet na blacie.

- Wziąłem swoją dolę co było w skrzyni. Kapitan kazał to upłynnić. Ale udało mi się jak widzisz coś uszczknąć dla siebie. - zgarnął kolejne kilka monet jakie pojawiły się na stole. - Wybacz młody ale za takie grosze to więcej nie będzie. Wiem co było w skrzyni. I nie tylko te papiery udało mi się skitrać. Wiem też parę ciekawych rzeczy o naszym pasażerze. Ale to cię będzie kosztować dodatkową dyszkę. - skoro zgarną ostatnią pulę monent oparł się wygodniej o blat i popatrzył wesoło na rozmówcę by dać znać, że zna więcej ciekawych detali no ale za darmo albo za takie drobne sumy to woli zatrzymać je dla siebie. Wskazał na stół by dać znać, że czeka na te monety.

- Zróbmy inaczej - skontrował cyrulik. - Powiesz mi dokładnie co było w skrzyni, a ja odkupię od ciebie to co mnie zainteresuje. Zapłacić mogę za ewentualną chęć zobaczenia tych przedmiotów, aby ocenić ich realną wartość. Jednak nie będę nosił dodatkowych kosztów w ciemno.

- Tak to się nie dogadamy. - Florian pokręcił głową po chwili zastanowienia. - Przyjdź tu w Bezahltag. Wieczorem tak jak teraz. Przyniosę te fanty a ty przynieś karliki. - mężczyzna zaproponował coś od siebie i chyba kończył swojego grzańca.

Sterben potarł brodę jakby się zastanawiał.
- Niech będzie - zgodził się w końcu. Wyłowił wzrokiem Łasicę, która powinna mieć na nich oko, zgodnie z ich umową. Zaraz po tym gdy Florian zacznie się zbierać miał zamiar zlecić jej śledzenie swojego rozmówcę.

- No to do zobaczenia w Bezahltag. - Florian dopił kufel, odstawił go i wstał od stołu zabierając swój kożuszek i ubierając go po drodze na schody. Następnie wyszedł po nich na zewnątrz a w zamian do stołu podeszła Łasica. Tym razem w ciężkiej, zimowej spódnicy a nie w tych swoich charakterystycznych, skórzanych spodniach.

- No i? - zapytała widząc, że spotkanie się skończyło bez jakichś hecy i problemów jakich obawiał się cyrulik podczas rozmowy na ostatnim zborze.

- Udało się to załatwić w cywilizowany sposób - wyjaśnił szybko wstając i łapiąc ją pod rękę. - Jednak dobrze, że jesteś. Już straciłem nadzieję. Starszy na pewno byłby bardzo zadowolony jakbyś dowiedziała się dokąd poszedł ten cały Werner poszedł po spotkaniu ze mną. Jest w posiadaniu kilku ciekawych przedmiotów. Może nie wszystkie przydadzą się Starszemu - popatrzył na nią znacząco.

- Ten przystojniak? - Łasica spojrzała na drzwi jakie właśnie zamknęły się za Wernerem. Uśmiechnęła się jakby bliższe poznanie Floriana nie było jej nie na rękę. - Zobaczę co da się zrobić. Ale już tu nie będę wracać. Zostawię wiadomość w “Mewie”. - powiedziała ruszając w stronę schodów by nie zgubić Wernera w tych ciemnościach i szarudze za oknem.

- Powodzenia - powiedział za nią, odczekał chwilę i ruszył w kierunku swojego domu.
 
__________________
Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start.
Raga jest offline  
Stary 08-11-2020, 19:27   #108
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 30 - 2519.I.19; mkt (3/8); przedpołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kupiecka; kamienica van Drasenów
Czas: 2519.I.19; Marktag (3/8); przedpołudnie
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz jasno, powiew, zachmurzenie, b.mroźno


Versana (12/12)



Dobrze, że właściciel faktorii handlowej ostatecznie sam sobie reguluje kiedy może zacząć swój dzień. W przeciwieństwie do swoich pracowników. Więc nie musi wstawać z samego rana. I dobrze, że wdowa po kupcu van Drasen nie musiała wstawać z rana ani nie była z nikim ani na nic umówiona. Bo chyba by zaspała. Ale harce z ostatniego wieczoru i późny powrót w okolicach północy w rudym przebraniu odbiły się na niej na tyle, że musiała to odespać. Ale za to miała ciekawe to śnienie.

Znów się spotkały razem, we czwórkę. Brena, Kamila, Rose no i ona sama. Znów były w pokoju gościnnym gdzie spędziły większą część popołudnia na słuchaniu barwnych opowieści zamorskiej pani kapitan. I sen wydawał się podobny. Jakby oddtwarzał to spotkanie. Ale jak to w snach, był nieco zdeformowany, niektóre detale obrazu wydawały sie zamzywać jakby ta śniąca Versana miała kłopoty z widzeniem. Głosy i dźwięki też wydawały się nieco rozmyte. I wygląd śnionych postaci był nieco inny niż w dzień. Dalej stały czy siedziały tak jak w dzień. Ale wszystkie wyglądały jakby dopiero co wstały z łóżka. Brena była w prostej, nocnej koszuli po same kolana. Takiej taniej na jaką było stać zwykłą pokojówkę. Kamila też chociaż jak na pannę z dobrego domu jej koszula była wyszywana w kolorowe kwiaty w taki wzór w jakim biedniejsze kobiety miały na swoich wyjściowych sukniach, takich do świątyni, urzędu czy procesję. Ale na tej w większości białej koszuli kontrast z ciemną karnacją egzotycznej piękności jeszcze bardziej bił po oczach. Jedynie Rose była w zwykłej koszuli jaką biedniejsi nosili na co dzień. A ona widocznie używała takiej do spania. Koszula była krótsza niż dedykowane wersje do spania więc kończyła się tak, że odsłaniała większość ud. W tym tatuaż jaki pani kapitan miała na udzie. Wszystkie trzy wydawały się być zdziwione tym spotkaniem i swoim strojem. Na dłuższe chwile zamierały w bezruchu jak zamrożone nie bardzo reagując na to co robią pozostałe albo reagując z wyraźnym opóźnieniem przez co rozmowa momentami przybierała bardzo groteskowe kształty.

No ale w końcu się obudziła. Było już rano. Pochmurno ale całkiem cicho. Przez co bez tej zadymki wywoływanej gdy wiatr wiał silniej zimowy dzień wydawał się jaśniejszy. Gdy zeszła na śniadanie spotkała swojego ochroniarza. Dalej tu i tam widać było siniaki i zaczerwienienia ale już mu schodziły i odzyskał dawną płynność ruchów. Jeszcze dzień, dwa czy trzy i to co jeszcze miał też mu chyba powinno zejść do reszty. Zresztą drugi weteran walk na arenie z jakim widziała się ostatnio, Bydlak, też był znacznie żywszy niż gdy go widziała pierwszy raz po walce. Trudno było powiedzieć by zyskała jego zaufanie. Ale te wizyty z ochłapami mięsa powoli przyzwyczajały go do niej. Już na nią nie warczał, stawiał uszy i patrzył czujnie ale nie warczał. Zaczynał dopiero gdy wsadzała palce między pręty. Ale i tak był postep bo jeszcze parę dni temu zaczynał gdy tylko zaczynałą zbliżać się do klatki. Więc powoli chyba oswajali się do siebie. Z trzech gladiatorów z jakimi miała kontakt po walce nie wiedziała co z Normą. Patrząc jak Kornas wraca do zdrowia ona chyba też powinna. Z drugiej strony po walkach była w gorszym stanie od niego to może i dłużej jej schodziło na powrót do zdrowia.

A póki miała okazję pomyśleć także o wczorajszym dniu. Czy raczej jego wieczornej końcówce. Hans chociaż ją wymęczył na tej twardej pryczy to jednak okazał się podatny na jej hipnotyczne sugestie. Zwłaszcza jak był tuż po tych harcach. Nie była pewna czy zioła jakie dosypała do butelki zadziałały bo przed i w trakcie nie pił zbyt wiele. Dopiero po sobie golnął. A już wtedy właśnie ogarniałą go błoga senność co ułatwiło nagiej partnerce wprowadzenie go w trans.

Pytanie o skrytkę było dość proste. Szef miał specjalny składzik do którego miał klucz on i kierownik magazynu. Nie zostawiali go w magazynie tylko zabierali ze sobą. Co tam właściwie było to Hans nie wiedział. Pracował na nocnej zmianie no a w nocy to i główna część magazynu była zamknięta.

Pytanie o pułapki i magię zaskoczyło go i nawet chyba przestraszyło. Trochę skołowany sam zaczął się dopytywać o co chodzi z tą plugawą magią wobec której widocznie żywił takie uprzedzenia i nieufnosć jak większa część populacji czy tego miasta czy nawet Marienburga. Ale pomimo zmieszania nic nie wspomniał o żadnych pułapkach.

Za to pytanie o szefa to aż mu się ulało. Wcale nie trzeba było go zachęcać by wylać ten potok niechęci jaką żywił wobec właściciela magazynu. Skąpiradło i wyzyskiwacz. Liczykrupa. Jak tylko mógł nie zapłacić, albo zapłacić potem to to robił. Ponoć nawet kelnerkom w karczmach nie zostawiał napiwków. Takie skąpiradło. A przecież biedny nie był. Mieszkał w ładnej kamienicy na Złotej. Z daleka było widać bo taka, ładna, biała, w słoneczne dni biła po oczach taka biel. Widać, że biedni tam nie mieszkają. Na Złotej zresztą nie mieszkali zadni biedni. A wypadało zostawić kelnerkom chociaż symbolicznego miedziaka takiej kelnerce. Ale nie ta “gruba świnia Grubson”. Jemu też dobrze nie płacił. Ot, aby został w tej robocie. Bo darmozjada szkoda trzymać. W końcu nic tu się nie działo, trudno było pomyśleć kto i po co miałby się włamywać do magazynu to raczej Grubson uważał, że to strata pieniędzy utrzymywać takiego nocnego nieba. Raczej był tu na wszelki wypadek, czasem pogonił jakichś włóczęgów czy spławił żebraków, pilnował by ogień się nie zaprószył i tyle. Nie bardzo było jak się włamać jak same ściany i dach. A drzwi i bramy mocne i zamknięte. Można było spokojnie spać całą noc. No a potem jak mu poleciła spać to pokiwał głową, położył ją na cienkiej poduszce i poszedł spać snem niewinnego. Czy coś będzie z tej nocnej wizyty pamiętał tego nie można było mieć nigdy pewności.

No a potem znalazła pęk kluczy i poszła sobie w świetle pożyczonej latarni pozwiedzać włości kolegi z branży. Znów jej się przydała znajomość własnego magazynu więc rozpoznawała chociaż układ pomieszczeń który był podobny albo taki sam. Znalazła drzwi do biura magazynu które było w tym samym miejscu co biuro w jej magazynie, na samym początku budynku, zaraz przy wejściu obok kanciapy strażników. Nie znalazła jednak żadnego klucza w pęku który by do niego pasował. Musiała więc poradzić sobie na własną rękę, przy pomocy kawałka drucika i gmerania przy zamku. Widocznie szef albo kierownik nie ufał aż tak cieciom i pracownikom by zostawić im klucz do swojego biura.

Za drzwiami w świetle latarni pojawiło się niewielkie biuro. Typowo użytkowe pomieszczenie, małe by nie kradło “przestrzeni ładunkowej” głównej części magazynu. Ta sama zasada obowiązywała zresztą na kogach i innych statkach handlowych. W biurze głównym meblem było biurko. Znów zamknięte na klucz i nie pasował żaden z posiadanego pęku. Więc znów musiała posłużyć się wytrychem. Dobrze, że nie musiała działać pod presją czasu bo wyszłoby kolejne opóźnienie. W jednej z szuflad znalazła rejestr. Wiedziała co to jest jak tylko do otworzyła. Zapisany starannym, prawie kaligraficznym pismem. Jak dziennik pokładowy na statku. Dzień po dniu co przyszło a co wyszło z magazynu. Z dziennika wynikało, że ruch w interesie jest niewielki. Zresztą w jej własnym magazynie i całej branży portowej to się odczuwało ten zimowy bezruch. Ale dzięki temu miała mniej zapisków do sprawdzenia. Wyglądało na to, że Grubson składuje i obraca głównie skórami, futrami i materiałami. Wszystkim co można użyć na szycie ubrań. Więc jakoś go to ratowało, że nie musiał być zależny tylko od ruchu w porcie. Zimą widocznie przychodzili do niego farmerzy czy myśliwi tacy jak Dana co przynosili futra i skóry do skupu. Znalazła nawet zapisek o jakim mówiła Dana. “I.05 - Dana z lasu, 6 futer lisich, 3 zajęczych, 1 niedźwiedzie, 1 z sobola.”. Mniej więcej zgadzało się z tym co mówiła spotkana w “Sierpie” tropicielka. Tylko, że w zapiskach wszystko się zgadzało. Wypłacono jej należność, taka jaka nie budziła zastrzeżeń a obok był jej ptaszek jakim często posługiwali się niepiśmienni gdy musieli się już pod czymś podpisać. Więc w rejestrze wszystko się zgadzało. Albo zapiski były sfałszowane albo Dana coś kręciła.

Przeszukanie reszty pokoju zdradziło klapę w podłodze za biurkiem. Zamknięta na klucz ale poradziła z nią sobie. Tyle, że pod spodem była kolejna, tym razem metalowa. Pewnie sejf. Ten stawił jej bierny opór na tyle, że musiała sobie darować jego otwieranie. Za to mogła zwiedzić resztę magazynu. Tym razem jeden z kluczy pasował. Widocznie w dozorcy mieli dostęp do tej głównej i publicznej części. Ale poruszanie się po trzewiach mrocznego magazynu było jak wędrówka po trzewiach lewiatana. Cienie tańczyły od trzymanej lampy, kolejne kufry, regały, wieszaki, sterty futer pojawiały się i znikały. Zrozumiała, że w tym chaosie bez przewodnika to nawet Dana by mogła mieć problem z odnalezieniem swoich futer. Nie wiedziała nawet od czego zacząć. Co najwyżej mogła wziąć na chybił trafił jakieś futra z leżących stert no ale to byłby niezły pakunek do dźwigania przez miasto. A miała jeszcze w planie wizytę w “Sierpie”. Miałaby tam pilnować tej kupy futer? A potem jeszcze raz dźwigać je do domu? Znalazła za to zamknięte drzwi chyba tego wewnętrznego składziku o jakim mówił Hans. Do nich też żaden klucz nie pasował a wytrych się pechowo złamał. Jak chciała mieć jeszcze czas by dotrzeć do “Sierpa” na tyle by kogoś zastać i coś załatwić to musiała sobie darować dłuższą wizytę. Nie znalazła jednak żadnego pudła z listami. Ani osobistego dziennika Grubsona. Jak nie trzymał tego w sejfie czy magazynku to mógł mieć jeszcze u siebie w domu na tej Złotej, w tej białej kamienicy co Hans mówił. Nawet ją kojarzyła. Rzeczywiście ładna, wpadała w oko. Dopiero przy opuszczaniu magazynu zorientowała się, że ślad nocnej wizyty zostawić musi. Nie dało się od zewnątrz zamknąć wewnętrznych zasuw. Mogła je zamknąć tylko na klamkę.

A potem była wizyta w “Sierpie”. Już było dość późno trochę czasu jednak zeszło z magazynem Grubsona, przed, w trakcie i po. Więc jak dotarła do karczmy to już było luźniej i bawili się głównie ci co nie musieli rano wstawać. Z połowa stołów była pusta a i z wolna kolejne pustoszały. Vladimir jednak pewnie licząc na swoją dolę przywitał się z Idą sympatycznie i dał jej namiar na jakiegoś mężczyznę. Z tych co byli teraz w karczmie to już tylko on został. Wcześniej było ich trochę więcej no ale już poszli. Teraz został tylko Herman.

Herman może nie grzeszył urodą no ale w porównaniu do Hansa to był jak młody bóg. Nie stronił też od kobiecych wdzięków. Zwłaszcza jak same się dopraszały jego uwagi. To skorzystał. Chociaż nie był tak hojny jak jego koledzy poprzedniego wieczora. A na pięterku podobnie jak Hans rozochocony zalotami rudowłosej ślicznotki chciał skorzystać z jej talentów jak najprędzej. I chociaż jak już było po wszystkim Versanie udało się wprowadzić go w trans to bardzo płytki. Albo już była zmęczona albo on taki odporny. Ostatnie polecenie wzmacniające przeżycia łóżkowe chyba odniosło skutek bo jak schodzili znów na dół był cały w skowronkach i chyba nie pamiętał, że o czymś rozmawiali “tuż po”. Jeszcze rozliczyć się z Vladimirem no i mogła wreszcie wracać do siebie. Po raz kolejny tego wieczoru musiała stąpać przez ciemność, mróz i zdeptany śniego. Dobrze, że nie wiało za bardzo to nie było tej śnieżnej kurzawy.

Idąc ten kawał miasta do własnej kamienicy albo siedząc przy śniadaniu kolejnego poranka. Czy raczej wczesnego popołudnia, mogła wspomnieć co Herman mówił “pod wpływem”. Niewiele go zdążyła zapytać czując, że trans jest bardzo płytki i w każdej chwili może się wybudzić albo zasnąć na dobre. W tej chwili mieli w kazamatach dwie kobiety. Tylko dwie. Jedna to była niemota. Herman wyrażał się o niej z wyraźną pogardą i lekceważąco. I wręcz chełpił się jak się z nią zabawiali. W końcu dotarło do niej, że jak chce jeść to najpierw musi rozkładać nogi i zabawić swoich strażników. Wyglądało tak jakby te wymyślone dla siostry miłosierdzia bajeczki okazały się prawdziwe. No i właśnie Herman miał żal, że się te zabawy z tą niedojdą skończyły. Bo przyleciał Buldog bo siostry “wyraziły zaniepokojenie” więc mieli “trzymać chuje na wodzy” póki się nie uspokoi. A jak ktoś nie da rady to tego chuja straci. Buldog nie zamierzał mieć kurwa problemów przez jakieś chutliwe chujki. I to właśnie Hermana i kolegów smuciło. Miał nadzieję, że znów przyjdzie z wizytą ta panienka to chociaż z nią się zabawią. Ostatnio była mogłaby znów przyjść. Miła była i zabawna, nie robiła problemów…

Co innego “ta druga”. Ta druga była całkiem inna. W wewnętrznej części lochów. Herman miał tam czasem dyżur to nosił jej jedzenie. I dało się wyczuć, że nawet pod hipnozą, że wolałby tego uniknąć. Jakby się tego obawiał i wolał tego nie robić. Co wydawało się dziwne u więziennego strażnika co widocznie miał wprawę z wykorzystywaniem uwięzionych kobiet bez żadnych skrupułów. No ale na więcej pytań i rozmowy nie starczyło już czasu. Musiała mu szybko sprzedać sugestię o upojnej zabawie no a potem udawać, że nic się specjalnego nie działo gdy wstawali i się ubierali. No ale to było wczoraj, już blisko północy. Wróciła do domu znów chyba po. No a teraz miała okazję to wszystko odespać i przy śniadaniu zastanowić się nad realizacją planów na kolejny dzień.

---

Mecha 30

Hipnotyzowanie Hermana; SW 55+10=65 vs SW 35-10=25; Kostnica 92 > remis = 2 pytania


---




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica kwiatowa; kryjówka Sebastiana
Czas: 2519.I.19; Marktag (3/8); przedpołudnie
Warunki: jasno, cicho, ciepło, na zewnątrz jasno, powiew, zachmurzenie, b.mroźno


Sebastian (12/12)



Wstał kolejnego dnia. Ten też był ponury co widział przez zaśnieżone okna. Ale przynajmniej nie padało. Wczoraj wrócił wieczorem z “Piwnicznej”. Nieco wcześniej wyszedł Florian a za nim Łasica. Jak wyszło koleżance ze zboru to śledzenie to nie miał pojęcia. Jak nie miała głowy czy okazji zostawić wiadomości wczoraj w nocy to pewnie zostawiłaby dzisiaj po końcu swojej roboty. O ile by dotrzymała słowa i pamięci. Na razie będąc u siebie rano nie miał jak tego sprawdzić.

Wczoraj nim wyszedł z karczmy podeszła do niego Hanna. Czekała na swoją dolę za zorganizowanie spotkania z Florianem. W końcu dotrzymała swojej części umowy i umówiła ich na dzisiejszy wieczór. Więc grzecznie i z miłym uśmiechem ale jednak czekała na swoje obiecane karliki. Nie musiał jej płacić. Ale gdyby nie zapłacił pewnie nie miałby co liczyć na kolejną pomoc z jej strony.

Musiał zabrać się za doglądanie swojej aparatury do przygotowywania śmiertelnego zacieru. Właściwie wystarczał rzut oka. I w nozdrza już był nieprzyjemny zapaszek psującego się mięsa. Ale do pełnej dojrzałości rozkładu jeszcze sporo brakowało. Musiał jeszcze z parę dni, może tydzień dojrzewać. Albo nie. Ale im dać mu dłużej czasu tym większej mocy powinien nabrać.

Jednak istotnym elementem planu było podrzucenie tego specyfiku gdzie trzeba. Tutaj oczekiwał pomocy od kolegi ze zboru, tym razem tego z garbem. Ale nie widział go od zboru jak przesiedział i nawet przespał sporą część zboru i wyglądał na wykończonego. Nie wiedział co się z nim teraz dzieje. No ale mógł go znów odwiedzić u niego tam gdzie już byli w zeszłym tygodniu z Versaną. Albo zostawić wiadomość w jednej ze skrzynek kontaktowych na mieście.

Zorientował się jednak, że do takich planów lepiej pasowałby letni dzień. Ciepły aby się te drobiny życia na mięsie mogły rozwijać swobodnie. Zima im nie sprzyjała. Zima sprzyjała konserwacji i zamarzaniu. Zimno mniej sprzyjało takim planom. Z drugiej strony w domach zazwyczaj było ciepło bo przecież kto mógł to palił w piecu i kominku.

Rozmyślania o planach przerwało mu pukanie do drzwi. Okazało się, że to Klaudia. Prosiła aby przyszedł. Była bardzo zdenerwowana. Ktoś pociął jedną z dziewczyn. Dużo krwi. Zabrali ją do pokoju i przyszła tutaj tak prędko jak tylko mogła.



Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; okolice rzeki Salz; leśne pustkowie
Czas: 2519.I.19; Marktag (3/8); przedpołudnie
Warunki: na zewnątrz jasno, powiew, zachmurzenie, b.mroźno


Strupas (16/17)



Obudził się rano. Był ładny ranek. Cichy i słoneczny. Słońce ładnie prześwitywało pomiędzy drzewami barwiąc śnieg na złoto. Ale mroźny. Bardzo mroźny. A w nocy było jeszcze mroźniej. Kiepska pogoda na nocowanie pod gołym niebem. I czuł w zmarzniętych członkach, że musiał za to zapłacić. Ale przetrwał. Chociaż zdawał sobie sprawę, że pozostawanie na zewnątrz mu nie sprzyja. Zima będzie stopniowo wysysać z niego siły aż zamarznie na kamień.

Ładnie się jechało wczoraj. Na pewno łatwiej niż gdy brnęło się przez zaspy po kolana czy pas. Siedząc na koźle ciągniętym przez kuca było o wiele lżej. Koce i derki jakie kazał zostawić Karlik przydały się. Mógł je narzucić na siebie podczas jazdy by chroniły przed sypiącym śniegiem albo pod siebie gdy zasypiał w nocy. Podobnie przydało się przygotowana torba z jedzeniem. Było zimne ale na ognisku udało mu się ogrzać. Sypało wczoraj sporo. Dobrze, że wiatru nie było bo by się zadymka zrobiła. To chociaż to go ominęło. Ale i tak długo padał śnieg i był siarczysty mróz. Kuc radził sobie dzielnie. Ale też co jakiś czas wpadał w zaspy albo mocował się z saniami by je wyciągnąć z zaspy. Ale jakoś dawał radę.

Może by i zdążyli przed zmierzchem do osady Kopfa no ale ten nieznajomy. A raczej objazd na jaki się Strupas zdecydował po spotkaniu. Przez ten objazd nie zdążyli a o zmierzchu to i tak kuc musiał już odpocząć po całym dniu wysiłku jak i niebezpiecznie było jechać po ciemku. Zjeżdżając od sprawdzonej trasy wzdłuż Salz a potem wzdłuż strumienia miał tylko ogólną orientację gdzie się znajduje. Pewnie niedaleko jednego i drugiego i jakby jechać dalej to się w końcu dotrze do strumienia. Wtedy znów będzie można jechać wzdłuż niego aż do osady. No ale już się zrobiło zbyt ciemno by ciągnąć podróż dalej.

A kim był ten nieznajomy to i teraz rano nie miał pojęcia. Zatukana w futra na zimową modłę postać wyglądała na jakiegoś myśliwego, trapra czy kogoś takiego. Widział łuk i kołczan na plecach, toporek przy pasie i włócznie w dłoni. Włócznia przydawała się jako kostur przy podróży przez te zaspy. Nieznajomy nie zdradzał agresywnych zamiarów wobec woźnicy. Stał chwilę spokojnie jakby czekał na reakcję Strupasa. Albo aż podjedzie. Tego pierwszego się nie doczekał to i sam milczał tylko obserwując nieznajomego. Gdy Strupas w końcu pogonił kuca tamten cofnął się nieco aby mu dać przejechać. A może myślał, że podjedzie bliżej i się zatrzyma. Ale zdradzał taką samą nieufność do obcych jak ulicznik na koźle. Cofnął się o dwa czy trzy kroki od mijanego wozu skutecznie wychodząc spoza zasięgu ewentualnego ataku. Chyba, że miałoby się jakiś łuk czy coś do rzucania. A Strupas nie miał. Czy tamten się zdziwił, że się do niego nie odezwał ani nie zatrzymał to nie miał pojęcia. Jak go mijał widział, że pod kapturem ma szal czy chustę założoną na pół twarzy, ze właściwie było widać tylko kawałek czoła i czujne, bystre oczy. Minęli się nie odzywając się do siebie ani słowem. Garbus jak się odwrócił widział jeszcze jakiś czas malejącą wraz z odległoscią sylwetkę. A i kurtyna padajacego śniegu stopniowo ich rozdzielała. Co się z nim stało, czy gdzieś poszedł, czy szedł śladami sań czy został tam gdzie był czy jeszcze coś innego to nie miał pojęcia. Nie spotkali się więcej ani wieczorem, ani w nocy, ani kolejnego dnia.

No ale za to kolejnego dnia spotkał coś innego. Jechał sobie przez zasypany śniegiem las. Ładna pogoda się skończyła i spochmurniało. Ale jeszcze nic nie sypało. Dotarł do zamarzniętego strumienia co było dobrym znakiem. Czyli dobrze jechał. A i do jaskini już nie było tak daleko. Może zdąży na jakieś późne śniadanie czy co. Jechał sobie spokojnie gdy kuc znów zastrzygł uszami i zaczął nerwowo parskać. Gdy woźnica zaczął szukać co tak zdenerwowało czworonoga dostrzegł ich. Trzy wilki. Duże. Większe od zwykłych wilków. A na grzbiecie każdego gobliński jeździec. Jechali wzdłuż wozu tylko z pół setki kroków dalej, pomiędzy zaśnieżonymi drzewami. Wilki truchtały tym swoim niezmordowanym, wilczym truchtem i śnieg im tak nie wadził jak kucowi ciągnącemu sanie. Konik parsknął i zarżał cicho zdradzając strach przed drapieżnikami. To jakby sprowokowało te drapieżniki do ataku. A może gobliny zorientowały się, że zostały dostrzeżone. Cała trójka zaskrzeczała ze złośliwej uciechy i ruszyła po skosie w kierunku pojazdu Strupasa.


---


Mecha 30

Odporność na mróz; Strupas ODP 70+10-35=45; Kostnica 59 > ma.por = -2 ŻYW
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 08-11-2020 o 20:25.
Pipboy79 jest offline  
Stary 14-11-2020, 00:00   #109
 
Raga's Avatar
 
Reputacja: 1 Raga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputacjęRaga ma wspaniałą reputację
2519.I.19; Marktag (3/8)

Sebastian patrzył chwilę na roztrzęsioną Klaudię. Albo sprawa była poważna albo dziwka tylko tak po babsku panikowała. Cyrulik położył swoją torbę na stole i zaglądnął do środka. Poszedł do tylnej izby, a wracając zgarnął jeszcze kilka przedmiotów i wszystko umieścił w torbie. Ubrał kurtę, pasek przerzucił przez ramię i ruszył w kierunku drzwi.
- Prowadź - polecił kobiecie.

- Wiesz co się wydarzyło? - zapytał gdy już byli na zewnątrz.
- Ktoś ją pociął! - Klaudia wybuchnęła od razu. Więc musiały nią targać silne emocje i to co widziała musiało zrobić na niej mocne wrażenie. Potem jednak gdy szli tymi pochmurnymi ulicami z brudnym, zdeptanym butami i kopytami śniegiem skrzypiącym pod butami opowiedziała co się stało. Koleżankę rano znalazł wracający sąsiad. Całe szczęście! Bo by zamarzła. Ale to by znaczyło, że to wszystko musiało stać się niedługo przed tym nim ją znalazł. To zaniósł ją do domu i posłał syna po Klaudię bo wiedział, że mieszka blisko i się kolegują. Więc ten syn przyszedł, właściwie przybiegł mówiąc w podnieceniu, że Rabi umiera i jest cała we krwi bo ją ojciec znalazł. Więc narzuciła coś szybko na siebie i pobiegła razem z nim. A u nich okazało się, że Rabi jest w naprawdę ciężkim stanie. Sąsiedzi ją próbowali jakoś przemyć i zawiązać te rany więc ich zostawiła i przybiegła po prawdziwego cyrulika. Ale musieli się spieszyć! I Klaudia rzeczywiście szła bardzo szybko, zaniepokojona losem koleżanki.

Sterben dotrzymywał kroku dziwce. Sam nie podganiał. Zawierzył jej życie Nurglowi. W końcu co cię nie zabije to cię wzmocni, a jego bóg cenił chęć przeżycia. Jeśli ktoś kierował ku niemu swoje modły to przecież nawet w tym pomagał. Droga nie była długa i szybko dotarli na miejsce. Po wejściu do izby rzucił się im w oczy mało przyjemny widok. Mało przyjemny dla zwykłego obywatela tego miasta, ale nie dla Sebastiana.

Ofiara napaści w pierwszej chwili nie była widoczna. Bo dorosła część rodziny ją przysłaniała wchodzącym. Złożoną ją na jednym z łóżek i para w średnim wieku spojrzała na nich z roztargnieniem. Kobieta miała podwinięte rękawy i miskę z wodą na stołku obok łóżka. Oraz jakieś kawałki materiału którymi próbowała uporać się z ranami. Poza tym w tej wspólnej izbie było obecne młodsze pokolenie od prawie dorosłych, przez nastolatków aż po małe smyki. Ci albo pomagali rodzicom albo po prostu oglądali to fascynujące widowisko.

- To Sebastian. Ten o którym wam mówiłam. - Klaudia przedstawiła krótko Sterbena gdy podchodzili do łóżka. Inni się odsunęli by zrobić im miejsce. I dopiero teraz dał się dostrzec widok młodej, zakrwawionej kobiety leżącej na łóżku. Rany były głębokie bo wciąż napływała z nich świeża krew. Pocięta dziewczyna tylko jęczała cicho nie będąc chyba świadoma co się dookoła niej dzieje.

Cyrulik usiadł na łózku i przysunął miskę z wodą do siebie, a potem zaczął rozrywać przecięty materiał w zakrwawionych miejscach aby bardziej odsłonić rany. Oderwał świeży kawałek prześcieradła, a potem mocząc go w wodzie jeszcze raz przemył rany. Nawet jeśli tak to na pozór wyglądało, to nie chciał ich oczyszczać. Chciał je odsłonic aby ocenić ich powagę i zagrożenie dla jej życia.

- Kto cię tak urządził? - zapytał w trakcie pracy.

Rabi nie odpowiedziała. Wątpliwe by w tym stanie rejestrowała co się dookoła niej dzieje. Jej stan był poważny chociaż rodzina jej sąsiadów zajęła się nią do tej pory na ile mogła. Pani domu przemyła rany no ale były zbyt głębokie by zwykłe przetarcie ręcznikiem czy ścierką zatrzymało krwawienie. Rany były cięte. Na ramieniu jakie zwykle powstają gdy ktoś już nie miał nic innego by zasłonić się przed napastnikiem. I kolejne na brzuchu. Dwie krwawe, głębokie cięcia, jedno obok drugiego. I na ramieniu i na brzuchu. Musiał się spieszyć by założyć opatrunki bo inaczej było ryzyko, że dziewczyna się zwyczajnie wykrwawi.

Z torby wyciągnął igłę i nici. Nawlókł i zaczął zszywanie ran.
- Szwy nie będą piękne, bo nie ma czasu i krwawienie trzeba zatrzymać jak najszybciej - rzucił w kierunku osób w izbie. Jeśli chcecie to moge jej doglądać. - Sterben wiedział, że może ściągnąć szwy wcześniej i zmniejszyć efekt brzydkich blizn, ale nie wspomniał o tym. Czuł, że taka karta przetargowa może mu się przydać. Nie zeszło mu długo ze zszywaniem ran. Zaraz potem opłukał dłonie w misce, wyciągnął z torby bandaże i owinął nimi rany.

- Reszta zależy od niej i tego czy ma silną wolę życia. 12 pensów się należy - powiedział wstając, gdy już skończył. - Wasza okolica nie jest zbyt bezpieczna - zerknął wymownie na ranną dziewczynę.

Rany były poważne. Nie było pewne czy koleżanka Klaudii to przeżyje. Sterben zrobił co uznał za stosowne i wydawało mu się, że nieźle mu to poszło. Ale jednak nie wszystko zależało tylko od niego.

- My nie będziemy za nią płacić. Nie mamy pieniędzy. - oświadczył gospodarz na znak, że jak cyrulik chce doglądać ofiary napaści to może tu przychodzić ale na zapłatę nie ma co liczyć. Izba z pewnością nie należała do zbyt zasobnych ludzi. A raczej do tych biedniejszych więc pewnie nie mieli pieniędzy by płacić za leczenie kogoś spoza ich rodziny.

- Ale może tu zostać. Zajmiemy się nią jak tylko damy radę. - dodała jego żona na znak, że nie zamierzają rannej zaraz na śnieg i mróz wyrzucać. A to też był jakiś wysiłek by się opiekować i karmić dodatkową osobą albo choćby oddać jej jedno z niewielu łóżek w tej izbie.

- Ja zapłacę. Ale jak będziemy wracać. Zostawiłam sakiewkę w domu. - sąsiedzi popatrzyli na Klaudię jakby się umówili wcześniej albo po prostu oczekiwali, że okazali już swoją dolę dobroci i miłosierdzia więc dobrze by ktoś inny poniósł koszta. Ale młoda kobieta widocznie wzięła te koszty na siebie. Gdy to mieli uregulowane gospodarz niejako wrócił do tego o co pytał cyrulik.

- Zazwyczaj była. Dawno nie zdarzyło się tu coś takiego. Nie pamiętam od kiedy. - spojrzał na obłożoną pierzyną kobietę która była blada od utraconej krwi. I jego żona i Klaudia pokiwały głowami potwierdzając jego słowa.

- To straszne co tak zrobił ktoś Rabi. - jej koleżanka po fachu załamała głos i ręce szybko żegnając się i polecając koleżankę Białej Gołębicy.

- Dawajcie jej dużo pić. Jej organizm musi z czegoś uzupełnić krew - polecił zbierając się do wyjścia. - Będę zaglądał do niej.

***

- Pewnie się wyliże. Młoda jest - Sebastian próbował poprawić smętny humor znajomej. - Wszystkie macie z kimś na pieńku czy tylko ona? - spróbował jeszcze raz się czegoś dowiedzieć.

- Skąd ten pomysł? - Klaudia spojrzała na niego zdziwiona. - Z nikim nie mamy na pieńku. Rabi nie zasłużyła na taki los. Kto tak mógł urządzić taką biedną dziewczynę? Jakiś potwór. - załamała ręce nad niepewnym losem koleżanki. - Może klient. Albo jakiś rabuś jak wracała od klienta. Sama nie wiem. - wzruszyła ramionami próbując się zastanowić kto mógł tak urządzić jej koleżankę. Ale w zdenerwowaniu nie wychodziło jej to najlepiej.

- Normalnie rabuś nie atakuje, a raczej tylko groźbą wymusza oddanie kosztowności. Morderca też nie zostawia nikogo przy życiu. Mam przeczucie, że było to coś osobistego. Dla jej dobra popytaj innych dziewczyn czy coś wiedzą. Ona też pracuje dla Richtera? - nagle zmienił temat.

- Tak, ona też robi dla Richtera. - odparła jej koleżanka. Ale dotarli już do kamienicy w jakiej mieszkała więc otworzyła drzwi i zaczęli wchodzić po schodach. - Nie wiem. Nie mam pojęcia. Kto mógł jej zrobić coś takiego strasznego. - pokręciła głową na znak, że w głowie jej się to nie mieści. Zatrzymała się przed drzwiami na ostatnim piętrze. Otworzyła je kluczem i weszła do środka. Panował tu półmrok póki nie zapaliła świecy. Ale wciąż było przyjemne ciepło.

- Poczekaj tu chwilę, zaraz ci zapłacę. - powiedziała i jeszcze raz otrzepała buty ze śniegu. Po czym zniknęła za jakimiś drzwiami zostawiając gościa w krótkim korytarzu od drzwi wejściowych. Mieszkanie musiało być małe i tanie. Chociaż wydawało się posprzątane i dobrze utrzymane.

- Proszę, 12 tak jak chciałeś. - powiedziała chwilę później gdy pojawiła się z powrotem. Trzymała w dłoni tą sumę o jakiej Sebastian mówił wcześniej u sąsiadów Rabi.

Sebastian rozglądnął się po mieszkaniu. Był tutaj pierwszy raz i chciał dowiedzieć się coś więcej o swojej znajomej.
- Nie sądzisz, że trzeba byłoby powiadomić o tym waszego szefa? - zaproponował aby zająć czymś czas. - A to to na pokrycie kosztów. Normalnie biorę dużo więcej. - dodał chowając pieniądze.

- Wiem ile bierzesz normalnie. Dlatego do ciebie przychodzę. - przypomniała mu gospodyni z lekkim uśmiechem jakby brał ją za jakieś małe, naiwne dziecko. - A Richtera powiadomię. Trzeba mu powiedzieć co się stało. - Klaudia wskazała na drzwi na znak, że zamierza wychodzić więc dobrze by i gość już wyszedł.
 
__________________
Walls of stone do not a fortress make. But they're not a bad start.
Raga jest offline  
Stary 14-11-2020, 12:34   #110
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
- Nasi! - ucieszyła się Zielona
- Chyba Twoi. Nic ci nie ujmując przyjaciółko, ale raczej nie wezmą mnie za swojego - Garbus obserwował zielonych i kalkulował szanse pokoniania goblinów. Niewielkie, ale i tak większe niż miałby uciekając. Jeżeli to nie jest dobra pora na modlitwę, to nie wiadomo jaka jest.
- O Wielki Zaraźniku, Wasza Najbrudniejsza Nieczystości, Cesarzu Ropni, Niech się stanie Twoja Wola...
- Na pokład psiekrwie, kordelasy i pistolety w dłoń! Ładować działa!- Kapitan Szkorbut był już w swoim żywiole
- Wiej, Strupas! - krzyknęli unisono Koklusz i Śmierdzistopa
- Nie dasz rady. To koniec - Krwawa oceniła chłodno.
- Wydymali nas - smutno spostrzegł Świerzb - albo dopiero wydymają!

- ...ocal mnie o Władco Życia Wszelkiego, a Dam Ci Białą Gołębicę i będę służył po Wieki...
- Dość tego marudzenia szczury lądowe! Wesoły Roger na maszt! To czas prochu i krwi! Burtą do wroga! Do Ciebie mówię Strupas!
Strupas właśnie odczepił siekierę od sań i użył ich tak by osłonić się przed ostrzałem. Schowany za pojazdem, do drugiej ręki wziął solidny kamień leżący nieopodal. Gdy podejdą, spróbuje jednego trafić, a potem się okaże. Trzy paszcze i trzech goblinów... będzie co prawda miał za plecami sanie, ale czy to wystarczy?
- ... wieków. Niech się stanie!
- Ooooognia!
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172