Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-04-2022, 10:52   #561
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
06.18 Konistag (6/8); popołudnie; kamienica van Dake

Van Dake była w trakcie nauki młodzieży w jej jadalni. Było ich tam czworo. Julius brat jej służki i ulubieniec wśród całej gromadki van Dake. Mila ośmioletnia sierota która razem z bratem została wzięta z miejskiego sierocińca, jeszcze odnajduje się w nowych warunkach i jest trochę nieśmiała ale wraz z bratem mają to coś co zwróciło na nich uwagę Pirory, no trochę też opinia Hugo tam pomogła. Volker starszy bart Mili, również pod protekcją van Dake, nastolatek o buzujących hormonach i temperamencie, ale bystry i da się do niego przemówić rozsądkiem. Umowa między nim a szlachcianką była prosta. Będą pracować dla niej, Pirora zapewni im własne łózka, ciepłe posiłki i zapewni edukację dla niego i siostry kiedy Volker osiągnie osiemnasta wiosnę będzie mógł zakończyć służbę i zacząć własne życie ale do tego czasu on i Mila mają się uczyć i przygotowywać się na tą możliwość. Volker był nieufny z początku nie miał zbyt dobrego mniemania o szlachcie, ale dla dobra siostry się zgodził. Pomaga również że w domu van Dake kręci się zawsze dużo ładnych kobiet a on jako nastoletek no nie może się oprzeć patrzeniu na nie. No i ostatnia ale najważniejsza z obecnych Katharina von Durbein, jedyne dziecko Anny i Dietricha równolatka Mili i Juliusa, grzeczna i wychowana ale nie mająca zbyt wielu przyjaciół, zapewne z powodu opini o jej matce.

Wszyscy uczyli właśnie języka Estalijskiego. No głównie Katherina, reszta była jako osoby towarzyszące by dziewczyna pobyła z rówieśnikami. Zawsze po lekcjach Mila Julius i Katherina mieli nie całą godzinę na dziecięce szaleństwa w głównej bawialni była to ulubiona cześć dnia dla całej trójki. I wielka zachęta dla Katheriny by ta przyjeżdżała do centrum miasta. Na początku odbierali ją służący albo oboje rodziców. W miarę pogarszającego się zdrowia Anny a także narastającej fascynacji panna z Averlandu robił to Dietrich. W końcu było to jedyny moment w ciągu tygodnia kiedy mógł z nią porozmawiać sam na sam. Pirora mąciła w domu Durbeinów z cienia, jej siostra z kultu utrzymywała Anne w ‘złym zdrowiu” oraz donosiła jej co się dzieje w sypialniach ich rezydencji. Pirora zapraszała Anne na spotkania w jej kamienicy by się do nich zbliżyć. No i w końcu zaprzyjaźniła się z ich córką i została jej nauczycielką języków. Dodajmy do tego bycie uroczą i mała magie afrodyzjaków a także cierpliwość i koniec końców sir Durbein nie mógł się opędzić się od myśli na temat młodej blondynki.
Już wcześniej dawał znaki o rodzącym się uczuciu, lub obsesji, listy, chwytanie jej za ręce kiedy rozmawiali o postępach córki w nauce, w końcu wymuszonym pocałunku i wyznaniu jej jak to caly czas o niej myśli jak kiedy ja widzi chce ją pochwycić i nigdy nie puścić. Za pierwszym razem Pirora odepchnęła jego adwanse przypominając o Annie, o córce, o ewentualnym skandalu. Na szczęście dla blondynki udało jej się to tak rozegrać że Durbein małżeństwo i żonę Annę oraz ewentualny skandal coraz częściej postrzegał jako przeszkodę nie jako racjonalny argument by nie podążać droga na jakiej się znalazł. Pirora poiła się każdym listem, każdą informacja od Łasicy, liczyła że jej cierpliwość zostanie nagrodzona.

I tak znowu tu byli w jej pracowni by porozmawiać jak “przyjaciele” podczas gdy Mila, Julius i Katherine bawili się w salonie piętro niżej. drzwi do sypialni były uchylone. Oni mieli podaną w filiżankach kawę i ciasteczka.

- Kate robi duże postępy, myślę że to przez motywację jaką daje jej praca w grupie, mam nadzieje że nadal nie przeszkadza wam że Mila i Julius nie są wysoko urodzeni, wydaje mi się że ograniczenie ich kontaktów zmniejszyłoby u niej chęć nauki.. - Pirora powiedziała do Detricha popijając kawę z filiżanki. Ten wydawał się spięty, blondynka mogła się domyśleć dlaczego wczoraj wrzeszczała z radości kiedy Nadia opowiedziała jej jak podejrzała ich cel jak zamiast szukać ukojenia między nogami żony uporał się tym sam w łaźni dysząc ciąglę “Rora, Rora” znaczy że mimo jej pierwszego odtrącenia nadal ją pragnął, o czym świadczyły też listy jakie dostawała.

- Tak mówisz? To dobrze, dobrze. Trzeba się uczyć nowych języków. Przyda jej się w życiu. Zwłaszcza tutaj, w portowym mieście. - czarnowłosy szlachcic przytanął jak na dobrego ojca wypadało. - No i cieszę, się, że masz taką dobrą rękę do dzieci. Kate naprawdę polubiła te lekcje i lubi tu przychodzić. - dodał coś jeszcze w tej sprawie.

- Ja też ją lubię chociaż wydaje mi się że najbardziej jej się podoba ta godzina po lekcjach kiedy może się pobawić z rówieśnikami. Nie wiem czy poruszała z tobą ten temat ale spytała się mnie ostatnio czy Julius i Mila mogą ją kiedyś odwiedzić. Odesłałam ją do was ale nie wiem czy Anna jest na siłach by przyjmować takich gości. Właśnie jak ona się czujej, nie chciałam dopytywać Kate w razie jakby było źle. - Pirora zwróciła się do swojego gościa patrzac mu w oczy.

- Bez zmian. - odparł krótko odwzajemniając życzliwe spojrzenie. - A odwiedzić nas no myślę, że powinno dać się zrobić. Przyjedź któregoś dnia z nimi. Kate na pewno się ucieszy. - zgodził się na taki pomysł i uśmiechnął się zachęcająco. - I nie dziwię się, że lubi się bawić z innymi dziećmi. Jak chyba każde. Dobrze jej to robi, nie chciałbym aby wyrosła na jakiegoś odludka. - pokiwał głową na znak, że uznaje te wizyty i spotkania za dobry pomysł.
- Bez obaw nie damy jej zdziwaczeć. - Pirora wyciągnęła dłoń i ujęła palce szlachcica w czymś co można było uznać przyjacielskim geście pocieszenia zarówno pod względem córki jak i stanu żony. Można było to mylnie uznać za zaproszenie zwlaszcza jesli kimś miotały chaotyczne uczucia i pragnienia.
- Dietrich ja wiem że twoja rodzina zna mnie relatywnie od niedawna ale mam nadzieje, że wiecie że w razie czegoś chętnie wam pomogę. Zreszta reszta towarzystwa również, nie musicie… ty nie musisz się mierzyć z ta sytuacja sam. - blondynka zmieniła ton z lekkiego na opiekuńczy, niby mówiła o chorobie Anny ale po cichu na nowo burzyła małymi gestami poprzedni mur jaki postawili przy pierwszym wyznaniu Dietricha dwa miesiące wcześniej.

- Bardzo ci dziękuję za twoje wsparcie Piroro. Nie wiem jakbym sobie z tym wszystkim bez ciebie poradził. - przechwycił jej dłoń i uniósł do ust aby pocałować w tym przyjacielskim geście okazania wdzięczności i przyjaźni.

- A z Anną no nie jest za dobrze. Lekarz… No cóż… Nie jest za dobrze… - wymamrotał trochę machinalnie jakby go to gryzło mocno. Nie puszczał jednak jej dłoni jakby to dodawało mu otuchy.

- Ach masz jeszcze innych przyjaciół, Thomas i Madeleine pewnie nie traciliby tchu żeby cię wesprzeć w trudnych chwilach. - Szlachcianka przeciągala jeszcze tą agonalną egzekuzje głownie by Katerina powoli przyswajała fakt, że jej matka jest ciężko chora. Niemniej Anna musiała zniknąć ze sceny i to permanentnie.

Szlachcianka westchnęła ciężko jakby jej czuła się z czymś źle, oczywiście była to tylko gra która miała nadzieje że wygra. - Czuje się winna. Twoje listy…. - nie skończyła wypowiedzi ale odwróciła wzrok jakby wstydziła się poruszać ten temat. W końcu chodziło o wyznania Dietricha do niej, które na nowo stawały się coraz bardziej tęsknę i odważne. - …to co napisałeś o mnie w… twoim śnie… - zawiesiła głos udając że nie wie co powiedzieć na temat tych jego fantazji na jej temat. Chciała by go pchnąć do działania, zepchnać go z urwiska moralności w przepaść żądzy i spełniania swoich pragnień..a raczej brania ich a nie czekania aż ktoś mu je poda.

- Oh to… To było niestosowne głupstwo z mojej strony. Wybacz ale nie powinienem cię nękać takimi bzdurami i to w takiej chwili. - szybko pokręcił głową i nawet się nieco zarumienił aby speszył tych dowodów własnej żądzy i słabości. Teraz widocznie chciał to zbagatelizować bo w końcu nie wypadało aby mąż pisał takie listy i wyznania do innej kobiety niż jego żona.

- Tak, von Richterowie są wspaniałymi przyjaciółmi. Znam ich od lat. Aczkolwiek nie sądzę aby mogli mi jakoś pomóc. W końcu nie umieram z głodu ani nie grozi mi wyrzucenie na bruk a i mam na guwernantów dla Kate i lekarzy dla Anny. - powiedział jakby wolał zmienić temat na jakiś bezpieczniejszy.

- Czasem wystarczy rozmowa, albo ktoś kto nas wysłucha… Dietrich… - Pirora ścisnęła troszkę mocniej jego dłoń. - ...ja…cię przepraszam, ja powinnam spalić te listy, jakby ktoś je znalazł to by zniszczyło Anna i pewnie i Katerine… - Pirora brała lekcje aktorstwa u Nije, Hugo i ostatnio u Matsa, mówili że jest coraz lepsza. - … ale nie umiem, - załamała glos imitując poczucie wstydu. - … próbowałam przysięgam ci że próbowałam, ale za każdym razem jak biorę je do ręki zaczynam je czytać od nowa i nie umiem… a potem wszystko do mnie wraca, ten pocałunek jak mi to wszystko wyznałeś a ja byłam tak przestraszona że robimy coś niestosownego że cię zbeształam. - Blondynka wstała gwałtownie i uciekła do kominka opierając się o niego jakby potrzebowała podpory.

- A teraz żałuje że nie umiem cofnąć czasu….- Powiedziała to cicho, ale usłyszał wiedziała że usłyszał bo sam gwałtownie wstał z leżanki i poczuła jego dłonie na swoich przedramionach. Czekała co powie i co zrobi dalej. Pamiętała o planie, nie mogła przesadzić ale musiała go pchnąć do działania.

- To moja wina… Nie powinienem… Wielu rzeczy nie powinienem… - stał tuż za nią i trzymał ją za ramiona. Widać było, że miotają nim skrajne emocje. Że jest rozrywany przez sprzeczne ze sobą żądze i powinności. W końcu jednak instynkt przejął kontrolę. Złapał ją mocniej i złożył na jej ustach mocny, zdecydowany pocałunek. Po czym zaczął chciwie wodzić dłońmi po jej ciele jakby nie mógł się doczekać aby się nim nasycić.

“Nareszcie!” Pirora krzyknęła w swojej głowie ale nie mogła sobie pozwolić na pełne gratulacje. Musiała trzymać się w karbach. Udawała nie pewną, stawiała mały nic nieznaczący dla szlachcica opór, pozwalała mu być zdobywcą. I zdobyć coś żywego co daje mu jakiekolwiek reakcje a nie jak Anna która lezy jak martwa w łożu małżeńskim i czeka aż jej mąż skończy.

Musieli oderwać swoje usta od siebie głowa Pirory schowała się przytulona do jego kamizelki. - To co robimy… jest nie w porządku… - nadal udawała nieosiągalną i przypominała Dietrichowi o jego moralności i temu jak oboje właśnie robią coś potępianego “oficjalnie” w towarzystwie- ..ale może tylko ten jeden raz… tylko my… - dodała to cicho ale by słyszał drżącym ze strachu i niepeności głosem. Mats mówił że jak to robi w ten sposób to sam ma ochotę się na nią rzucić i sprawić by jęczała jego imię. Pirora miała nadzieje że Dietrich uzna tak samo a jego flustracje pchną go do działania. Wszystko jest po jego brudnych myślach, są sami, drzwi do sypilni sa uchylone. Kant wielkiego łózka, aż nawołuje do niego, wystarczy tam wejść i zrobić z malarką to o czym pisał że śni i fantazjuje.

- Dietrich…- blondynka w końcu podniosła głowę w jego stronę była tak blisko, zdrowy rumieniec wylał się na jej twarz, oczy błyszczały i jeszcze ten sposób jaki powiedziała jego imię. Jeśli po tym wszystkim szlachcic nie rzuci się na nią to Pirora uzna że przegrała i będzie błagać do króla rozkoszy o błogosławieństwo będąc spętana i batorzona szpricurą.

Dietrich nie zaciągnął ją do łóżka ani sypialni. Nie mówił już nic ani nic nie obiecywał. Po prostu zrobił to. Zaczął ją gwałtownie rozbierać mamrocząć coś czasem ale co to nie była pewna. Potem jego chciwe dłonie i usta syciły się nowym dla siebie, odkrytym ciałem. Zanurzyć się w nie i korzystać bez ograniczeń. W tej gwałtowności podszytą nagle wyzwoloną namiętnością był niewiele subtelniejszy niż Dirk czy Kay. Wziął ją najpierw na stojaka a w końcu wylądowali na jej własnym biurku. Gdy skończyli okazało się, że wciąż są nie do końca rozebrani. Z zaczerwienionymi policzkami i zdyszani, z rozbieganymi oczami. A gdy żądze opadły i rozum wrócił do głowy przyszedł wstyd. Że prymitywna bestia instynktów znów zwycieżyła nad budowaną z takim mozołem cywilizowaną wstrzemięrzliwością. A to wywołało wyrzuty sumienia i pospieszne ubieranie się.

Jej najskrytsze marzenia nie umiały wyobrazić sobie takiego sukcesu. Mogła nagrodzić szlachcica tylko w jeden sposób. Jęcząc jego imię w zachęcającej do działania erotycznej symfonii a potem już tylko wydając odpowiednie odgłosy, kiedy to on jęczał ‘Rora, Rora’ z każdym spazmatycznym pchnięciem. Jego jęk kiedy osiągnął ekstazę był mało męski raczej przypominał jęk bólu, kogoś kto w końcu osiągnal wielka ulgę. Przy jego życiu erotycznym Pirora nie dziwiła się ale nadal miala rolę do odegrania.

Sama udawała zawstydzoną co chyba potęgowała jego wstyd nie wspominając co musiał sobie pomyśleć kiedy zorientował się w krwi jaka oblepiala jego przyrodzenie i uda obiektu jego pożądania. A kiedy spotkała jego wzrok szybko zsunęła dół spódnicy przykrywając znowu nogi. Odwróciła głowę by nie patrzeć mu w oczy i kolejny raz drżącym głosem wyszeptała.

- Ja… wcześniej… nigdyy…- Nie dokończyła tylko zsunęła się z biurka i zaczęła odwrócona do niego plecami poprawiać swoje ubranie. W głowie tańczyła z radości że nie musi dalej udawać cnotki i jej owoc kobiecości może witać innych kochanków w pełni.

Wydawał się być tak samo skonfundowany jak ona. Wstyd własnego postępku palił jego policzki. Ale gdy żądza znalazła w niej ujście to umysł i krew się uspokajały. Wracała trzeźwość myślenia. I teraz jak w pospiechu kończył swoje ubieranie się sam chyba nie wiedział co zrobić i powiedzieć.

- To byłaś… To to był twój… - zaczął niezdarnie i równie niezdarnie urwał. Znów niezbyt wiedział co dalej powinnien począć. Co oboje powinni. W końcu się zdecydował. Podeszedł do niej i złapał ją za ramiona tak samo jak na początku przy kominku.

- Nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze. Tylko nikomu o tym nie mów bo oboje będziemy mieli kłopoty. A i na Kate to się pewnie odbije. Lepiej nam tego wszystkiego oszczędzić prawda? - powiedział próbując postawić na rozsądek. I patrzył jej uważnie prosto w oczy sprawdzając jak zareaguje na jego słowa.

Wstyd wstydem ale jednak przeżyli coś wspaniałego. Przed samym sobą nie mógł tego ukrywać. A kiedy patrzyli tak sobie w oczy to powoli świat dookoła znowu przestawał być znaczący. - …musi się zachowywać jak dotychczas, więc Kate jak dotychczas za tydzień będzie mieć lekcje … i będzie się bawić z resztą…. - Słowa Pirory były mimo drżącego głosu spokojne, ciepłe i uspokajające dla ich obu. Jej dłonie oparly się o Dietricha szukajac podpory a on jako rycerz no i czlowiek honorowy byl jej tą podporą. Zeszli na dół razem ilczac choć dopiero na pierwszym pietrze puścili swoje dłonie. Durbein pocałowal ja w rękę na dowidzenia trochę szybciej i niedbalej niż dotychczac. Pirora zadowolona z siebie brała kapiel planując swoje kolejne kroki.

Pare dni potem Łasica zdala jej informacje co się dzieje w domostwie. Wszystko pooli wpadało na swoje miejsca. Z upływem czasu, pogorszającym się stanem Anny Dietrich miał coraz mniej oporów by zwracać się o zaspokajanie swojej chuci do obiektu swojej fiksacji jaką stala się dla niego Panna van Dake. Kolejne listy zaczęły przychodzić do malarki, zaraz po nastepnej lekcji Katheriny. A niedługo po listach przyszły kolejne spotkania i dawanie upust męskim flustracją, choć kolejne były troche bardziej tradycyjne z wykorzystaniem łóżka lub leżanki, biurko czy skory przed komienkiem bylo potrzebne kiedy czas ich gonił i nie nie chcieli tracic czasu. Pirora uznała że Durbein nie byl złym kochankiem ale osiem lat z trupem w sypialni zrobiło niestety swoje i trochę jej zajmie zanim męzczyzna rozkwitnie do swojego potęcjalu. Zdecydowanie partnerka która odpowiada na jego czyny jękam, czynami i pochwałami była zbyt duża stymulacją dla szlachcica co niestety skracalo same akty.

Narazie bawiły ją te schadzki, ukrywanie przed wszystkimi że wlasciwie wiąże ją znim Katherina ktora pobiera u niej lekcje i bawi się z jej wychowankami. Trzymanie dystansu na wyjazdach i balach by wyłapać ten jeden moment by “spotkać” się pod osłoną cienia i wymienić kilka pośpiesznych pocałunków i dotyków.

*

***


07.29; Wellentag (1/8); południe; teatr


- No nie wiem Nije coś mi nie pasuje w tym finale… ale no nie umiem jeszcze powiedzieć co. - Pirora odezwała się do minstrelki z ławy. Skończyły właśnie oglądać jedną z prób do pierwszego przedstawienia trupa rozeszła się po kątach by złapać oddech a reżyserka i nie oficjalna dyrektorka teatru wdały się w lekką dyskusje. Mieli trupę, mieli teatr mieli poparcie szlacheckie i mieszczańskie, a także wykupione miejsca na trzy pierwsze spektakle do których zostały niecałe dwa tygodnie.
- Nie mówię, że to złe zakończenie ale czy tobie też się wydaje że Mats jest słabym złym bohaterem? Tak nie jest do końca wiarygodny walcząc o życie w ostatnim akcie, a skolei Hugo wydaje się być pewnym jak na kogoś gra postać niezbyt obyta w walce. - Pirora w końcu sformuowała swoje wątpliwości.

- Dlaczego? Jak ma dobrą motywację i wiarę we własne siły i racje, to może być pewny siebie. Zwłaszcza jak ktoś komu ufa by podtrzymywał jego wiarę. Albo nie walczył z kimś lepszym od siebie to nie ma praktyki i może mu się wydawać, że jest lepszy niż w rzeczywistości. - minsterlka wysłuchała słów opinii swojej przyjaciółki i koleżanki po fachu. Jakoś tak wyszło, że były w trójce najważniejszych kobiet dla tego teatru. Nije jako główna artystka, poetka no i ktoś autentyczny, z miejskiej bohemy. Często miała główne kobiece role w tych sztukach. Pirora co miała zmysł artystyczny, koneksje z Grubsonem co stał się głównym dostawcą kostiumów wszelakich no i właśnie była doradcą i recenzentem tych sztuk. No i Kamila. Co odkąd wczesną wiosną odpłynęła jej ukochana kapitan i miała z miesiąć takiej żałoby jakby naprawdę ktoś ukochany jej umarł. Ale potem wzięła się w garść i ten teatr stał się jej główną motywacją do działania. A z jej pieniędzmi, nazwiskiem i reputacją to stała się prawdziwym koniem pociągowym i marką tej inwestycji. To ona z miesiąc temu wysłała do Saltburga list i zaproszenie do artystów z tamtejszego teatru. Tak aby dać znać o tej inicjatywie teatralnej tutaj no i może jakby ktoś był skłonny ich odwiedzić uświetniając ten młody teatr tutaj to by było cudownie.

- A myślisz, że dalibyśmy radę wystawić dwie sztuki na raz? W Agnestag jedną a Festag drugą. Albo w dzień jedną a wieczorem drugą. - trochę zmieniła temat na drugą ze sztuk. Tą drugą prawie w całości napisała panna van Zee. O pięknej i dzielnej kapitan statku pochodzącej z dalekiego południa. Jak się znało Kamilę chociaż od czasów ostatniej zimy naprawdę nie było trudno się domyślić kto był pierwowzorem dla tej literackiej postaci. Sztuka jednak miała kilka kontrowersyjnych momentów i wątków które nie dziwiły kogoś kto wiedział co naprawdę łączy pisarkę i pierwowzór jej postaci ale czy dla widowni by to było do przyjęcia to nie było takie pewne. To był też jeden z powodów dla jakich chociaż już ćwiczyli tą sztukę no to jeszcze jej nie wystawiali. No i Kamila strasznie kaprysiła co do obsady głównej roli aż raz się Nije zirytowała na tyle by powiedzieć, że pewnie poza samą de la Vegą to żadna z aktorek by nie spełniała jej kryteriów w tej materii. Więc w końcu ciemnoskóra reżyser spuściła nieco z tonu i dała znać, że zda się na ich opinie co do tej obsady.

- Ech musimy ją kiedyś wystawić. Dobre to że tak jak tutaj chłopaki właściwie ciągną większość sztuki to tam robią to postacie kobiece, więc przynajmniej nie trzeba jakiś wielkich przygotowań trupy do zapamiętania tekstu. - Blondynka nie była całkowicie zadowolona z sztuki van Zee ale no pozwalały z Nije być kapryśną do pewnego stopnia. Dla kultystki sztuka zrobiłaby furorę jakby nie ograniczać się w negliżu a na widowni znalazła się widownia o takich upodobaniach. - Tego samego dnia nie bo tam jest za dużo zmian dekoracji. Kolejny dzień to już bardziej, ale no nie uważasz że takie zmienianie z dnia na dzień dekoracji to zbyt dużo roboty? Lepiej może tydzień jednej sztuki i tydzień drugiej?

- Ano tak, dekoracje… - ciemnowłosa poetka pacnęła się w czoło i kiwnęła głową na znak, że nie pomyślała o tym. No i jak o tym wspomniała blondynka to przyznała jej rację. - Po prostu chodziło mi o to aby dać na początek w repertuar coś więcej niż jedną sztukę. W końcu ilu ludzi z towarzystwa by przyszło? I tak myslę, ze mamy za mało szlachty aby grać dłużej niż tydzień czy dwa to samo. Raz ktoś przyjdzie obejrzeć i więcej pewnie nie. Dlatego chciałam coś więcej niż jedną na raz. Ale zmiana co tydzień albo dwa myślę jest dobra. - pokiwała głową bo oprócz spraw czyto związanych z wystawianiem sztuki właśnie na nie obie i Kamilę spadała cała organizacja tego teatru.

- Ale Kamili strasznie zależy aby wystawić tą kapitańską sztukę. Właściwie to ona sama mogłaby zagrać główną rolę. Przecież jest całkiem niezła w deklamowaniu swoich i nie swoich wierszy. Siebie nie będę proponować ale jakby mnie zapytała to bym się zgodziła. Ciekawą postać napisała tą kapitan. Lubię takie. No ale jak ani ona ani ja to trzeba by kogoś znaleźć do tej roli. Hugo i Mats do roli męskich są świetni, jeszcze Oxo ale z aktorkami do głównych, pełnowymiarowych ról no to mamy dużo mniej. Nawet z tych naszych koleżanek z kółka no każda lubi oglądać no ale czy by się któraś zgodziła wystąpić to nie wiem. - Nije zamyśliła się nad tym całym produkcyjnym zapleczem jakie musiały ogarniać, zwykle we trzy. Trudno było im osiągnąć całkowitą zgodność w jakiejś sprawie bo miały całkiem różne charaktery, style i doświadczenie życiowe oraz teatralne. Ale z drugiej strony jak już w czymś się zgodziły to to był pewnik i mocny grunt pod dalsze kroki. Jednym z motywów napisania i planów wystawienia tej kapitańskiej sztuki było dla Kamili chęć wystawienia jej dla samej kapitan gdy ta wróci do miasta. Powinna wrócić późną jesienią, podobnie jak w zeszłym roku. Ale najpóźniej do tego momentu szutka powinna mieć już obsadę i być gotowa do wystawienia w każdej chwili a to też trzeba było mieć wcześniej wszystko skompletowane i przygotowane.

- Właśnie o co z tą komedią Oxo? Skończył ją nie skończył? Może potrzebuje pomocy? Ja wiem że komedia gdzie główną rolę gra niziołek to dosyć odważne jak na ludzki teatr ale ten cały klan jaki mamy w mieście to może przychodzić i parę razy żeby zobaczyć coś z motywami ich rasy. - Blondynka wróciła do tematu jeszcze jednej sztuki jaka była w przygotowaniu. - A z Kamilą to jeszcze porozmawiam jutro umówiłyśmy się na malowanie obrazów, dawno nie miałyśmy czasu by się tak zrelaksować razem.

- No to pogadaj z nią. Coś jej trzeba dać, w końcu napracowała się przy tej sztuce. A całkiem dobrze jej wyszła. Kontrowersyjna no ale ja lubię takie. Jakby to zależało tylko ode mnie albo dałoby się wystawić w pojedynkę to ja bym to wystawiała. No ale to sztuka na wiele osób to sama nie dam rady. Może powiedz jej, że coś zagramy gdzieś na próbę albo w mniejszym gronie aby sprawdzić odbiór czy co. Sama nie wiem. Ale to i tak ktoś musi zagrać tą Rose. Przecież nawet jak ona w końcu wróci do miasta to będzie siedzieć na widowni aby oglądać a nie na scenie aby wystawiać. - Nije wydawała się stać na rozdrożu w ocenie kapitańskiej sztuki ich patronki i koleżanki. Z jednej strony jej buntownicza natura była jak najbardziej “za” taką mocną sztuką i to z kobiecą rolą łamiącą stereotypy w roli głównej. Z drugiej niezdecydowanie Kamili, zwłaszcza co do obsady tej głównej roli działało jej na nerwy jak była “na nie” i chyba widziała w tej roli tylko samą Rose de la Vega. Co mocno utrudniało obsadę no a bez głównej roli nie było co zabierać się do wystawiania tej sztuki.

- A Oxo no właściwie to sama nie wiem. Bo mówił ostatnio, że skończył ale “coś musi jeszcze poprawić”. To nie wiem czy naprawdę skończył czy tylko tak gada. Ale ostatnio miałam z nim występy w “Żaglach” no i tam kompletnie improwizowaliśmy dialog. On był bogatym kupcem a ja jego piękną i młodą żoną. Oczywiście scena była, że przyłapał mnie na romansie. I tak ładnie nam to wyszło, takie brawa dostaliśmy i napiwki no i kolację!, że potem jak gadaliśmy przy tej kolacji to nam wyszło, że to by spisać, rozwinąć to też mógłby wyjść coś na teatr. Taka lekka komedia dla rozrywki i śmiechu. - jedna myśl przywołała drugą gdy okazało się, że jedna artystka z drugim kolegą artystą zmajstrowali ostatnio coś co by mogło być kolejnym punktem w programie teatru. Chociaż brzmiało to jak bardzo wstępny i luźny zarys.

- Ech musimy się w trójkę spotkać i go przemaglować, może w Marktag? Niech przyniesie co ma posłuchamy tego i zobaczymy czy to się nadaje i jest bliżej niż dalej. - Blondynka rzuciła scenariusz aktualnej sztuki na ławę. - Ide do naszych gwiazd, naprawde myślę że nasz czarny charakter potrzebuje mieć więcej werwy w ostatniej scenie to jest w końcu finał do kroćset! - malarka ruszyła w stronę zaplecza gdzie znajdowały się garderoby. Nie pukała w końcu była prawie u siebie niestety zamiast Matsa znalazła Hugo i Anne Tren, jedną z aktorek, wykorzystujących przerwę na budowaniu relacji między ich postaciami poza sceną. Pirora znalazła artystę w korytarzu prowadzącego do biura teatru, powtarzał swoje kwestie próbując innych tonów.

- Ach cieszę się że ty też uważasz że twoja gra pozostawia dużo do życzenia. - Blondynka powiedziała otwierajac drzwi do biura, a ten podążył za nią do środka. - Co się z tobą dzieje Mats masz świetną postać do grania a ten finał to taki se wyszedł jakby twoja postac juz przed finałem uznał że czas umierać.

- Oj no sam tak do końca nie wiem… Chyba przez tą wcześniejszą scenę. Ta co mam ją z Hugo. Ta słowna riposta. Trudna jest. Jak ją kończę zawsze mam wrażenie, że coś powiedziałem nie tak i nie mogę przestać o tym myśleć jak już zaczynamy tą finałową scenę. - wyjaśnił gdy odruchowo położył kartki scenariusza na jej biurku i sam się chyba zastanawiał nad przyczyną. Ale w końcu ją podał. Faktycznie była tuż przed finałem scena kłótni między obydwoma oponentami. Była świetnie napisana, miała swój dowcip, myśl przewodnią i stanowiła żywe ukoronowanie charakterów obu postaci. A i wstęp właśnie do tej finałowej walki. Trudność polegała na tym, że trzeba było ją odegrać z pamięci i w jednym ciągu. Bo miało to wyglądać wet za wet. Jeden argument za kolejny. Jak to w końcu zaczęło im wychodzić to zapowiadało się świetnie. No ale w praktyce było trudne do zrealizowania. Obaj aktorzy musieli perfekcyjnie wyuczyć się swoich kwestii i kwestii partnera aby praktycznie wchodzić w słowo jeden drugiemu. A to nie był krótki wątek więc proste do zrealizowania to nie było.

- Ech cóż żaden ze mnie Hugo, ale teraz ja i Naji chcemy zobaczyć perfekcyjną scenę finałową. Gdzie nasz czarny charakter… - Pirora rozumiała rozterki Matsa ale wiedziała też że aktor już się zafiksował na tę scenę i w tej chwili musi się ‘rozluźnić”. Jej dłonie wyciągnęły jego koszulę ze spodni i zaczęła głaskać jego tors zgrabnymi palcami - …który brał wszystko co chciał… - zgrabnie rozpięła jego pas a jej dłonie wsunęły się dalej w dół - ...intrygą, gwałtem i przemocą… - pracowała nad jego męskością póki nie poczuła że twardnieje - ...musi zmierzyć się z człowiekiem który zagraża jego pozycji… - zatrzymałą się i wycofała dłoń aktor był gotowy do działania - ... i wlać w tą walkę całą determinację jaka nim kieruje… - i wziął ją na biurku jakby faktycznie był postacią z sztuki, kartki scenariusza rozsypały się na podłodze a biurko znowu przesunęło się lekko pod ścianę. Dokończył z jękiem i paroma spazmatycznymi ruchami.

- Rora,... będziesz moją zagładą, zobaczysz. - wyszeptał jej do ucha zrelaksowanym głosem poczuła pocałunek na karku i jak się z niej podniósł.

- No na razie jestem twoją motywacją do lepszej gry aktorskiej. - Powiedziała poprawiają dół sukienki na swoje miejsce i troczki w gorsecie. Kiedy skończyła podeszła do aktora i połozyła mu dłoń na policzku. - I co mniej zestresowany?

- O tak, myślę, że to powinno pomóc. Dało mi to wiele do myślenia te twoje cenne wskazwówki. I natchnienie oraz zapał do pracy. Myślę, że jak się nad tym zastanowić to można to zagrać nieco inaczej niż do tej pory. Lepiej. Bardziej emocjonująco. - aktor z niego był nie mniejszej klasy niż z Hugo, podobnie z doświadczeniem. Właśnie dlatego ich obu obsadzono w tych dwóch, głównych, męskich rolach w tej sztuce. Teraz jak doprowadzał swoje spodnie i koszule do porządku, pas, twarz i włosy, to już mówił jakby dosłownie kierowniczka produkcji zaprosiła go i porozmawiała służbowo na ten temat i nic więcej. Chociaż ulga spełnienia i ironiczny uśmieszek zdradzały rozmówczyni, że czerpał z tej rozmowy nie mnie inspiracji i satysfakcji co ona.

- No to ciesze się że znalazłeś no nowo inspiracje a teraz na scenę ja i Naji chcemy zobaczyć coś czego deski w Altdorfie by się nie wstydziły. - Szlachcianka pomogła mu zebrać papiery z podłogi i wyszli z biura akurat kiedy kończyła się przerwa i znowu mieli zaczynać powtarzać scenę. - Pirora usiadła z Nije i obie kobiety zaczeły na nowo oceniać finalną scenę sztuki. Tym razem były zadowolone, cała trupa była i dostali małe brawa od obecnych. Dwa dni przed premiera miała być próba kostiumowa dla patronów van Dake w jej czasie tez postanowiła ‘odsteresować’ ich druga gwiazdę.
 
Obca jest offline  
Stary 30-04-2022, 16:28   #562
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 91 - 2519 Wiosna - Koniec (1/2)

Wiosna




Nordland nie tylko z nazwy uchodził za najbardziej na północ wysuniętą prowincję Imperium. Ten najbardziej mroźny, zaśnieżony, ponury i zbliżony klimatem do leżącym na północnym wybrzeżu tego samego morza Norsci. Także ludzie uchodzili za ponurych i zdeterminowanych w żyłach których płynęła spora domieszka krwi złowrogich Norsmenów. Ale nawet w tej północnej krainy po Wiosennym Przebudzeniu dni robiły się coraz dłuższe i cieplejsze. Śniegi i sople zaczynały się topić aż robiły się coraz cieńsze i mniejsze. W końcu ograniczyły się do zaskorupiałych płacht starego, brudnego śniegu leżących w najgłębszych cieniach zaułków, wewnątrz zrujnowanych domów czy w trzewiach lasów. Tam gdzie nikt nie chodził. Ale i te w końcu znikły gdy Taal ostatecznie zwyciężył coroczną bitwę ze swoim mroźnym bratem. Zaspy zostały zastąpione przez grubą warstwę kałuż i błota w jakim tonęły buty, koła i kopyta. Padający śnieg zaś padającym deszczem. Ale mimo wszystko robiło się coraz cieplej i chociaż nawet środek lata nie był w tej krainie pogodny jak w południowych prowincjach Imperium to zima wreszcie odeszła w zapomnienie aż do następnej później jesieni gdy błoto znów zacznie twardnieć pokryte szronem, pierwsza zapowiedź powracającego mroźnego oddechu Pana Zimy i Wilków.

Przybycie wiosny zmieniło wszystko. Przede wszystkim port. A port był bijącym sercem tego miasta. Na zimę zapadało ono w letarg. Ale im Taal odzyskiwał siły, budził świat do życia, jego drugi brat, Manann, pan morskich głębin też jakby robił się łaskawszy. Morze uspokoiło się, rzadziej zdarzały się burze i wichury, prądy morskie robiły się przychylniejsze. W porcie dało się to odczuć. Kończono zimowe remonty statków, robiono przeglądy ich stanu i remanenty, na statki powracali marynarze i oficerowie z zimowych leż albo rekrutowano nowych członków załóg. Kapitanowie, właściciele statków i kupcy kupowali zapasy i towar na wymianę w bliższych i dalszych krajach. Aż wreszcie pierwsze statki opuściły port żegnane sentymentalnymi spojrzeniami mieszkańców i pozostałych załóg. Ich odpłynięcie oznaczało, że nowy sezon zaczął się bezspornie. Potem wypływały kolejne jednostki a w zamian przybyły inne, z innych portów w jakich zimowały, z towarami i wieściami jakie stamtąd przywiozły załogi. I tak ruch w porcie i w mieście zaczął się rozkręcać powoli jak koło w zamarzniętym młynie. Co rusza z mozołem, gdy lód jeszcze trzyma tam i tu. Ale kawałek po kawałku pęka. I gdy woda przełamie bierny bezwład to koło zaczyna się kręcić coraz żwawiej.

Tak samo było z Neus Emskrank. Gdy przyszła wiosna, gdy port znów zaczął pulsować swoim rytmem wszystko inne zeszło na dalszy plan. Ani plotki o na wpół mitycznej syrenie, ani wieści o piratach dla jakich też się zaczynał nowy sezon, ani śledztwo i listy gończe rozplakatowane po wielkiej ucieczce z miejskich kazamat nie były w stanie tego powstrzymać. Miasto znów zaczęło oddychać pełnią życia a na ulicach, po tawernach, domach znów przechadzali się marynarze na przepustce, kupcy szukający nowych rynków zbytu czy awanturnicy szukający nowych przygód.



Śledztwo



Śledztwo prowadzone przez łowców czarownic wsparło całe miasto. Od władz ratusza zarządzającymi strażą miejską i lochami, przez sądy które wykazywały się wielką gorliwością w przesłuchiwaniu przed obliczem sprawiedliwości i chętnie wysyłało “do zbadania” podejrzanych do niesławnych lochów w kazamatach. Prawie w standardzie brano za zakładników rodziny podejrzanych lub zbiegów co znacznie poprawiało wydajność świadków. Nikt nie ośmielił się powiedzieć “nie” gdy przychodzili po jego córkę, sąsiada, brata czy ojca. W końcu chodziło o zbiegłą czarownicę z rogami posługującą się plugawą magią, straszliwych odmieńców i heretyckie kulty przed jakimi ostrzegano tak bardzo. Zwykłych mieszkańców przerażała myśl, że ktoś od nich, sprzedawca, karczmarz, piekarz jakiego znali od lat mógłby okazać się zaprzańcem. Zwłaszcza, że w takich okolicznościach łatwo było zostać posądzonym o współpracę więc każdy okazywał się gorliwością jak tylko mógł byle nie padł na niego cień podejrzenia o współpracę. Wszelkie świątynie dobrych bogów były w Festag pełne jak nigdy. Wiadomo bowiem było, że jedną z pierwszych oznak zepsucia duszy jest unikanie sług bożych i ich dobrej nowiny, oczyszczających i zapewniających spokój ducha i serca rytuałów.

Śledztwo z punktu widzania kultystów Starszego w zdecydowanej większości nie dotknęło ich osobiście. Chociaż ta nieustająca obława skutecznie sparaliżowała wszelką działalność na powierzchni. Każdy ruch był nasycony obawą przed zdradą, szpiclami, donosami i oczami śledzącymi każdy ruch. Każde walenie w drzwi, wbieganie po schodach, oddział straży idących szybkim krokiem w ich stronę. To wszystko szaprało nerwy. Nieustająca obława która mogła w każdej chwili dopaść każdego, w każdej kryjówce. Dało się to odczuć na zborach które czasem odbywały się jeszcze na “Adele” a czasem w nowej kryjówce znalezionej przez Łasicę. Wszyscy jak zmiłowania powtarzali na głos lub w duchu “aby do wiosny”. Zdawano sobie sprawę, że jak port ruszy to i obława będzie musiała zelżeć.

Jednak i w kultystów uderzyła ta obława. Dokładniej w Karlika. Ze trzy albo cztery tygodnie po Wiosennym Przesileniu łowcy, wsparci strażą miejską, przyszli po Karlika. Coś musiało być na rzeczy bo wcześniej, na pierwszy zbór jaki miał się odbyć po Przesileniu Merga ostrzegła Starszego, że wyczuwa aurę niebezpieczeństwa jakie otacza ich skarbnika i logistyka. Nie potrafiła jednak doprecyzować czy to jemu grozi niebezpieczeństwo czy to on jest niebezpieczeństwem dla nich. Ponieważ Starszy nie chciał uwierzyć, że Karlik mógłby zdradzić kazał go ostrzec i polecił mu nie przychodzić na kolejny zbór. W końcu Karlik był z nim od samego początku, zaczynali tylko we dwóch. To oni zwerbowali Kurta, Łasicę i Silnego tworząc pierwotny trzon ich grupy. Na Karliku cały zbór mógł polegać. Żywił ich na zborach a i ponosił większość kosztów wszelakich. W końcu to on w pojedynkę, zapłacił za większość wymiany kamienia filozoficznego, więcej niż cała reszta zboru razem wzięta. To on wziął na siebie ciężar kupna “Czarnego koguta” i wiele innych. Jednak aura niebezpieczeństwa jaką wyczuwała rogata wiedźma nie znikała. Aż pewnego zimowego dnia, łowcy przyszli po ich skarbnika. Pewnie chcieli wziąć go żywcem bo z początku było ich tylko kilku. Ale podobno Karlik wyczuł co się święci i zamknął się w swoim gabinecie. Co dał radę to wrzucił do kominka aby zniszczyć co się da a na koniec przywitał wpadających przez roztrzaskane drzwi gabinetu łowców charczeniem i wywróconymi białkami po połknięciu trucizny. Wolał to niż męki podczas przesłuchania w kazamatach.

Drugą ofiarą, prawie niechcący i przy okazji był Sebastian. Wtedy gdy Egon i Silny przyszli zabrać Gustawa co usłyszeli walenie straży do drzwi i dali dyla. Wtedy wkrótce po tym wydarzeniu na ulicach i tawernach rozwieszono także jego podobiznę. Zresztą znów namalowaną przez nową młodą, blondwłosą, portrecistkę władz ratuszowych. Łowcy ani nikt inny co prawda go nie schwytali ale był spalony tak samo jak Merga, Egon i Silny. Chociaż miał od nich bardziej pospolity wygląd więc mimo wszystko łatwiej powinno dać mu się ukryć w tłumie pod jakimś przebraniem. Presja była jednak zbyt duża. I gdy przyszła wiosna postanowił opuścić miasto i ruszyć w dal.

Po tym jak port ożył, śniegi stopniały dalej wisiały plakaty i władze chętnie wysłuchiwały wszelkich donosów a co jakiś czas straże aresztowały kogoś podejrzanego. Ale ta presja obławy znacznie osłabła. Już nie było patroli z halabardami przeszukującymi ulice i kamienice, nawet tych najbogatszych i najznamienitszych. Ani punktów kontrolnych na ulicach. Zostały te w bramach. Dalej sprawdzano wjeżdżających i wyjeżdżających z miasta. Władze nie mogły zamknąć portu bo z niego żyły, tak samo jak większość miasta. I jasne było, że gdy statki zaczną przypływać i odpływać to ucieczka z miasta będzie znacznie prostsza niż zimą gdy stała naturalna blokada miasta i portu. Ale czy to oznaczało koniec łowów na zbiegów?



Trzewia ziemi



Pod koniec zimy kultyści odkryli w zatęchłych i mrocznych tunelach pod miejskimi kanałami tajemnicze podziemne istoty. Wyglądali jak jakiś podgatunek zwierzoludzi. Też byli zezwierzęconymi, porośniętymi sierścią dwunogami. Ale zamiast kopyt na dolnych kończynach mieli łapy, łby jakieś takie chude i spiczaste no i łyse, szczurze ogony. Ich lider nazywał siebie Gnak i mówił, że są plemieniem Krwawych Bestii. Co najważniejsze mniej więcej mówił w reikspiel chociaż w tak dziwny, obcy sposób, że nawet po ciemku, gdyby ktoś słyszał tylko jego głos zadałby sobie pytanie czy na pewno należy on do człowieka. Tak brzmiał obco. Ale na ogół dało się go zrozumieć.

Ta podziemna rasa zwierzoludzi niezbyt interesowała się tym co się dzieje na powierzchni. Jakieś wojenki czy podchody co tam się działy kompletnie ich nie interesowały. Byli pewni swego, że w swoich tunelach mogą pokonać każdego przeciwnika. A to co poza nimi niezbyt ich interesowało. Wydawali się brudni, śmierdzący i prymitywni. Odziewali się jednak jakoś, zwykle w brudne i podarte ubrania które chyba sami robili. Podobnie jak broń, tarcze i łuki które tak się dały we znaki grupce kultystów przy pierwszym spotkaniu.

Na swój sposób okazali się słowni. Przynajmniej na tyle aby dotrzymywać swojej części umowy póki kultyści dotrzymywali swojej. Udostępnili ludziom Starszego jakąś podziemną kryjówkę. Cierpiała na wszelkie mankamenty pomieszczeń skrytych w trzewiach ziemi bez dostępu do dziennego światła i świeżego powietrza. Panowała tam piwniczna wilgoć od jakiej ciągnęło z ledwo oszalowanych ziemią ścian. Te stworzenia zdawały się bowiem ryć w gołej ziemi i stemplować je co jakiś czas podobnie jak to czyniono w kopalniach. Ale ściany to była goła ziemia a nie jakieś ściany z drewna, cegły czy kamieni. Zawsze unosił się tam zaduch gdyż przeciągów prawie nie było. Zaś dym ze świec, lamp czy kominka trudno się rozwiewał. Niemniej było to tak głęboko pod ziemią, nawet pod miejskimi kanałami, że szanse odkrycia przez kogoś z powierzchni były minimalne. Jak do tej pory nikomu się to nie udało. Więc i przed mściwym okiem sprawiedliwości można było czuć się całkiem bezpiecznie.

I swobodnie. Bowiem chociaż te podziemne stwory wiedziały gdzie są ich goście to raczej trzymały się na dystans. Jak kogoś z gości poniosła ciekawość aby iść na podziemne zwiedzanie wtedy dziwnym zbiegiem okoliczności słyszał ostrzegawcze piski dobiegające w ciemności. Dość szybko szło to zrozumieć jako w miarę przyjacielskie ostrzeżenie aby dalej się nie pałętać jeśli nie chce się podpaść gościnie gospodarzy. To była ich wielka przewaga tu w podziemiach. Ludzie musieli posługiwać się światłem a tubylcy nie. Więc obcy byli zawsze widoczni dla gospodarzy z daleka zanim ich oświetliło światło pochodni, lampy czy latarnii. W każdej chwili mogli czmychnąć głębiej w ciemność albo tak jak przy pierwszym spotkaniu ostrzelać z łuku. A ludzie niezbyt mogli na taki atak czy obserwację odpowiedzieć.

Gnak zjawiał się raz na dwa tygodnie aby odebrać czynsz. Czyli zdrowego, zdolnego do pracy niewolnika. Innych nie uznawał. Chyba, że dostarczano młodą i zdrową kobietę. Wtedy taka opłata starczała na cały miesiąc. Póki kultyści płacili tym żywym towarem to mogli sobie mieszkać w tej swojej kryjówce właściwie bez ingerencji gospodarzy. To dlaczego tak usilnie Gnak nalega na zapłatę w kobietach budziło wśród kultystów sporo pytań i wątpliwości. Ale jak umowa wyglądała “ich wolność za naszą” to raczej nie był to dla zbiegów zbyt trudny wybór. Niemniej tych pechowców trzeba było nałapać na powierzchni. Najlepiej takich których by nikt nie szukał. Ale raczej nie bezdomnych co zwykle byli schorowani, zawszeni i trudno było uznać ich za zdatnych do pracy. W zimie było to dość trudne. Zwłaszcza jak co dwa tygodnie trzeba było znaleźć jakąś ofiarę do porwania a potem ją porwać. No chyba, że kobietę. To wtedy była większa doza manewru. Teraz jednak gdy nadeszła wiosna, sprawa zrobiła się znacznie prostsza. Ten tłum żeglarzy, marynarzy, ludzi ściągających z prowincji do miasta na handel czy w poszukiwaniu pracy było całkiem sporo. To i łatwiej było kogoś zdybać. Los przekazanych zwierzoludziom niewolników był kultystom nieznany. W każdym razie nigdy potem nikogo takiego nie widzieli ponownie.

Poza tym okazało się, że ich gospodarze mają smykałkę do hodowli. Mieli tresowane stada zwykłych szczurów ale nawet takie wielkie jak całkiem spore psy. Może nawet był to jakiś podziemny odpowiednik psów bo akurat psów to nie widzieli ani razu. Umieli też ważyć różne, dziwne mikstury i grzyby. Chociaż podane w niezbyt czystych słoikach, glinianych dzbankach czy butelkach nie wyglądały i rzadko pachniały ładnie więc trzeba było mieć sporo samozaparcia aby ich spróbować jeśli już ktoś się odważył. Tą wymianę na mikstury i używki prowadziła z nimi głównie Merga. A wiedźma miała wyraźne poważanie wśród tych dwunożnych bestii. Traktowali ją jak lidera stada ich gości. Czy to chodziło o te jej imponujące rogi, czy świecące nieziemskim blaskiem oczy, niecodzienny kolor skóry. Może. Ale chyba najbardziej byli pod wrażeniem jej wiedzy i umiejętnością posługiwania się mocą. To po równi zdawało się ich fascynować i pociągać jak i wzbudzać zabobonny lęk. Wiedźma okazywała im należyty szacunek zdając sobie sprawę z korzyści jakie może dać obu stronom ta wymiana no i gościna ale prywatnie, gdy była z dala od podziemnych, zatęchłych nor wyrażała się o nich z pogardą. Doceniała jednak ich poziom wiedzy w zakresie hodowli i mikstur które nawet dla niej były nowe i egzotyczne.

To Merga właśnie odkryła i podzieliła się z pozostałymi, że te stwory miłują kamień filozoficzny, kamień metamorfozy, kamień transmutacyjny bo znała jego wiele nazw. A w jego posiadanie weszli kultyści podczas jednej z zimowych wymian z przemytnikami. Chociaż nie przyznała się przed podziemnym ludem, że ich goście są w jego posiadaniu. Ona sama też uważała, że może jeszcze im się przydać i namawiała Starszego aby póki co zostawił to jako atut w zanadrzu a ten zgodził się z jej wnioskiem.



Egon



Egon spędził końcówkę zimy w podziemiach. W tych mrocznych, niezbadanych podziemiach. Ukrywał się razem z tymi zbiegami jacy byli spaleni na mieście. Najczęściej z Mergą, Silnym, Gretchen i Sebastianem. Często też bywała z nimi Lilly albo Norma. Ale jej nie poszukiwano to mogła ukrywać się w innych kryjówkach albo i chodzić po ulicach. W końcu póki była ubrana to wyglądała jak kolejna młoda mieszkanki miasta. Zaś Norma bez norsmeńskich ozdób wyglądała jak kolejna wojowniczka czy najemniczka. No i jej facjaty nie było na listach gończych. Merga zaś co jakiś czas opuszczała zatęchłą kryjówkę zwykle na spotkanie z Pirorą lub Joachimem dla jakich była nauczycielką albo na zbory. Dzięki magii swojego kostura mogła przybrać wygląd całkiem odmienny niż rzeczywisty.

W podziemiach panowała nuda. Na setkę sposobów można było się pokłócić z bliźnimi i pogodzić. Oglądać te same ściany i korytarze póki nie usłyszało się ostrzegawczych pisków z ciemności. W najlepszym razie można było wybrać się na wycieczkę na górę do kanałów. Lub nocą, wyjść na miasto jak wszystko było ciche i uśpione. Tak wlókł się dzień za dniem, tydzień za tygodniem i w końcu miesiąc za miesiącem. Ale na powierzchni nie zapomniano o zbiegach i wciąż ich szukano. Jedyną z niewielu rozrywek było jak ktoś przyszedł z góry. Najczęściej Vasilij albo Strupas. Jak ten drugi to śmierdziało jeszcze bardziej i zostawiał po sobie dawkę świeżego, skaczącego robactwa. Regularnie odwiedzał ich Starszy. Czasem wpadła Łasica ale te ponure podziemia nie przypadły jej do gustu więc nie zjawiała się zbyt często. No ale jak ktoś z nich przyszedł to przynosił nie tylko zapasy ale i wieści albo zwykłe plotki. Można było o nich rozmawiać albo rozmyślać póki ktoś nie przyszedł z nowymi.

Ale wreszcie na górze zrobiła się w końcu wiosna. Zaczął się ruch w porcie i mieście. Statki przypływały i odpływały. Obława zaczęła wreszcie zamierać. Chociaż plakaty z ich facjatami nadal wisiały po karczmach i ulicach. Od wiosennego festynu nagrody zrobiły się sporę. Za Mergę wyznaczono 1 000 monet. Za niego 500, za Silnego i Gretchen po 400, za Sebastiana 200 PZ. Za Łasicę też 500 ale wciąż szukali nie jej tylko rudowłosej Katii. A nie niebieskowłosej dziewczyny z ferajny.

Ale niedawno jak Starszy ich odwiedził ponownie przyniósł wieść. Wytrzymajcie jeszcze trochę. A wkrótce was przerzucimy. Teraz już można było skorzystać ze szlaku przerzutowego Vasilija no i mógł ich wydostać z miasta. Wcześniej jak nawet by to zrobili to po śladach na śniegu nawet dziecko mogło pójść a regularnie konni, piesi i psy patrolowały okolice, w każdej wsi rozwieszono ich plakaty na wypadek gdyby szukali tam schronienia. Teraz zaś pojawiła się szansa, że uda się ich przerzucić do jakiejś kryjówki poza miastem. Choćby na początek do jaskini odmieńców skąd zimą przybyła Lilly. Tam też były podziemia no ale z tego co mówiła mutantka dookoła był las i można było tam chodzić. A po tym jak zimą kultyści zorganizowali kilka dostaw żywności do ich jaskini to relacje z odmieńcami mieli całkiem dobre. Starszy uzgodnił z Kopfem aby jego ludzie mogli korzystać z ich jaskini jako kryjówki i bazy wypadowej do tych wypraw za miasto jakie kroiły się coraz wyraźniej. Bo Starszy pospołu z Mergą planowali jakąś wyprawę na południe bo trafił się jakiś trop który mógł zaprowadzić do pozostałości po którejś z sióstr. I zbrojne ramię w postaci Silnego i Egona miało stanowić istotny tego element. Chociaż na razie plan był jeszcze w mocnych powijakach.



Pirora



Pirora przywitała wiosnę w swojej własnej kamienicy. Co prawda tak dokładnie to była jej współwłaścicielką w mniejszym stopniu niż ratusz. Ale poparcie rodu van Zee na papierze dodało powagi jej podaniu o kupno tej nieruchomości. A Gerd van Zee zapewne niezbyt by się przejmował losem obcej mu szlachcianki z drugiego krańca Imperium gdyby jego piękna córka się nie zwróciła do niego w tej sprawie. No i parę dni po wiosennej równonocy ostatecznie sfinalizowano tą umowę. Nowej właścicielce z namaszczeniem wręczono klucze do tej kamienicy. No a od tej pory co miesiąc musiała poświęcać część swoich dochodów na spłatę hipoteki. Niemniej mogła się już rozgościć w asymetrycznej kamienicy i czuć jak u siebie. Zresztą podobnie jak Joachim który niedługo potem poszedł w jej ślady no ale nie byli sąsiadami bo magister wolał bardziej bezludne części miasta i zamieszkał jej zachodniej części, niezbyt daleko od murów okalających miasto.

W porównaniu jak przyjechała tu w środku zimy i zamieszkała w jednym, wynajętym pokoju jednej z licznych tawern to teraz postęp był ogromny. Mieszkała u siebie, w trzewiach swojej kamienicy miała swój prywatny loch do wyuzdanych spotkań i zabaw na jakich gościli ludzie z zaskakująco odmiennych warstw społecznych. Oprócz wiernej służby jaka z nią przyjechała w zimie doszła jej Kerstin zwerbowana początkowo jako zwykła służąca znająca miasto. A coraz więcej wskazywało, że prywatnie też się ją uda poznać lepiej. Wiernie też służyły jej prezenty od Rose przywiezione zimą z Saltburga. Pani kapitan świetnie ich wybrała bo Rene i Jean byli piękni, młodzi i wyuzdani. A do tego bez skrupułów wykonywali wszelkie polecenia swojej pani i te oficjalne i te które wydawała im już tylko dla prywatnych gości. Często też gościła u siebie Łasicę i Burgund. Burgund w końcu została kultystką na pełen etat i brała udział w zborach. Była bardzo zdziwiona jak się dowiedziała co oznacza wytatuowany wąż na jej podbrzuszu. Bo wcześniej uważała to za młodzieńczy żart i nic specjalnego, ot obie z Łasicą zrobiły sobie taki sam tatuaż na znak przyjaźni i lojalności. To, że to ma jakiś podtekst to nie miała pojęcia. No a obie kultystki perfekcyjnie wchodziły w rolę służących, kelnerek czy barmanek gdy Pirora potrzebowała dodatkowej obsługi na jakieś przyjęcie. Zwłaszcza jeśli to było jedno z tych przyjęć jakie kończyły się w lochu na dole.

Poza tym towarzysko panna van Dake zadzierżgnęła sporo znajomości a nawet przyjaźni ze śmietanką towarzyską tego miasta. Z początku znała głównie panie i panny z klubu poetyckiego Kamili van Zee do jakiego zaprosiła ją Versana. Ale wkrótce uczennica prześcignęła swoją mentorkę i wypłynęła na towarzyskie szerokie wody. Zwłaszcza po owym kuligu ostatniego dnia zimy. Chociaż dość długo ludzie co zetknęli się z nią wówczas pierwszy raz kojarzyli ją w pierwszej chwili jako “A, tak, pamiętam. To ty byłaś partnerką kapitan de la Vegi.”. Ale z czasem jak nie zniknęła po tamtym jednym spotkaniu to i poznała się z nimi i w innych okolicznościach. Sporo też pomogła znajomość oraz romanse zaczęte w tamten kulig. Kamila van Zee, Froya van Hansen, Petra von Schneider, nawet Sana Moabit, wszystkie one były jej mniej lub bardziej otwarcie życzliwe i dawały okazję przez zaproszenia na bale, polowania, koncerty i inne takie okazje do poznania nowych osób. A teraz jak już zaczynała działalność jej prywatna galeria w kamienicy to każde z takich rozpoznawalnych nazwisk ściągało tu kolejne.

No a jeszcze był projekt teatru. I może klubu dla kobiet. Z teatrem sprawa wyglądała dobrze. Akcja zapoczątkowana na rozmowach w kółku poetyckim panny van Zee jeszcze przed przyjazdem Pirory znalazła poparcie w towarzystwie. Znalazły się fundusze, wybrano lokal, kupiono go z tych funduszy i teraz jak przyszła wiosna to zaczął się remont. Pewnie potrwa on tygodnie albo i miesiące. Niemniej po cichu liczono, że w lato może udałoby się już wystawiać pierwsze sztuki. Zaś klub tylko dla kobiet… Właściwie pomysł chyba się podobał paniom i pannom z towarzystwa, zwłaszcza Annemette była jego gorącą zwolenniczką. Ale jak na razie był to trochę jak żart i granie panom i kawalerom na nosie. A ci chyba też to tak traktowali bo chyba nie traktowali na poważnie pomysłu, że ich żony, narzeczone, siostry, kuzynki, koleżanki, sąsiadki miałyby się spotykać gdzieś na mieście, w jakimś domu, gdzie nie byłoby żadnego mężczyzny za to miały pracować najpiękniejsze kelnerki i służki w mieście. No to brzmiało tak niedorzecznie, że chyba nikt tego nie brał na poważnie. Zresztą póki zwolenniczki tego pomysłu nie miały w posiadaniu żadnej nieruchomości na ten cel to nie było się czym martwić.



Joachim



Młody magister też witał wiosnę z okien własnej nieruchomości. Ta co zimą Sven mu znalazł okazała się w sam raz. Co prawda dłużej stała pusta i bezpańska niż ta na Bursztynowej 17 gdzie wprowadziła się Pirora no ale przez te parę tygodni udało się tu posprzątać i wyremontować chociaż to co najważniejsze. I tak samo jak Pirorze pomogło mu podżyrowanie przez znany w całym mieście ród, tyle, że van Hansenów. I tak samo jak ona póki nie spłaci całości hipoteki to musiał co miesiąc poświęcać część dochodów aby ją spłacić. Na pocieszenie miał to, że z powodu swojej lokalizacji - dość daleko od centrum gdzie nieruchomości były najdroższe i niezbyt dobrego stanu to miał do zapłacenia o wiele niższą sumę niż jego blond koleżanka ze zboru. O ile koszty za stan to by i tak musiał teraz odpisać na remont i sprzątanie to już to co zyskał za niechcianą lokalizację było zostawało mu w kieszeni. Albo patrząc inaczej miał szansę krócej spłacać swoją hipotekę niż panna van Dyke swoją.

Lokal zaś okazał się w sam raz. Jak przenieśli się we trzech od van Hansenów to było tu aż za dużo miejsca. No a młody magister wreszcie mógł się urządzić jak sobie chciał. Okolica była dość bezludna. Zwłaszcza gdy porównywało się do zatłoczonych ulic i kamienic Altdorfu czy właściwie jakiegokolwiek miasta w jakim był. Na tych zachodnich krańcach miasta mało kto mieszkał. Ale jednak jakiś ruch był. Na swojej ulicy miał kilka rodzin co na cały kanion dwóch rzędów kamienic wznoszących się nad brukiem nadawało dość pusty i bezludny wygląd. I chyba był tu teraz najznamienitszą postacią.

Po ucieczce więźniów z kazamat był jednym z tych kultystów jakiego nie szukano. Ale obława i tak dała mu się we znaki. Jak zresztą pewnie całemu miastu. Na przykład jak już się wprowadził odwiedzili go strażnicy miejscy. Tak do końca nie wiedział po co. Mówili, że chcą sprawdzić lokal. I chyba też sprawdzić czy przypadkiem nie jest dzikim lokatorem co zagarną dla siebie bezpański budynek co jak pamiętał jeszcze z dziecinnych lat było powszechną praktyką, zwłaszcza tych uboższych albo zbiegów. No ale chyba też wydał im się podejrzany bo był magistrem. W społeczeństwie w jakim dopiero reformy Magnusa Pobożnego i elfickiego arcymaga Teclisa spowodwały regulacje prawne co do ludzi obdarzonych mocą którego zwieńczeniem była budowa Kolegium szkolącego licencjonowanych magów, nieufność i niechęć do magów była powszechna. W końcu zwykle kojarzyli się oni z jakimiś plugawymi nekromantami i demonologami albo choćby z mlekiem jakie nagle kwaśniało w całej okolicy. Koniec końców poszli sobie no ale dało to znać, że ma specjalne traktowanie za swój nietypowy zawód. W końcu innego magistra w mieście chyba nie było.

Poza uprzykrzaniem życia na ulicach i tawernach presja obławy dała się też odczuć na zborach. Czasem odbywały się na “Adele” czasem w tej kryjówce pod ruinami a czasem w ogóle. A przed akcją w kazamatach to było podobno normą, że jak jest Angestag to o zmierzchu zaczyna się zbór na “Adele”. Tak mu mówili ci co byli w grupie dłużej od niego, bo on sam to zaliczył ledwo kilka ostatnich spotkań przed numerem w kazamatach więc niewiele miał materiału porównawczego.

Cała ta obława utrudniała mu też spotkania z Mergą. Już najprędzej to musiał się pofatygować najpierw w jakiś odludny właz od kanałów, potem samymi cuchnącymi kanałami, a potem jeszcze w jakieś podziemia do kryjówki u odmieńców w jakiej mieszkali ci co byli tak poszukiwaniu na powierzchni. A po wszystkim jeszcze wrócić tą samą drogą na powierzchnię. Taka wyprawa w jedną stronę to zajmowała z kilka pacierzy, była stresująca i mało przyjemna a jeszcze trzeba było wrócić. No i zwykle jeszcze musiał się z kimś umówić, najczęściej z Vasilijem, czasem ze Strupasem.

Niemniej każde spotkanie z rogatą wiedźmą trudno było uznać za stracone. W roli mentorki i nauczycielki była idealna. A w sprawach mrocznej i zakazanej demonologii też niezastąpiona. Była to cała wiedza której obco brzmiący język był tylko częścią. Było wiele zakrętów i pułapek jakie czekały śmiertelnika zgłębiającego nienarodzone byty. W końcu nawet najsłabsze z nich jakie Merga nazywała sługami lub bestiami potrafiły opętać śmiertelnika. To właśnie stało się z Gustawem. Z tego co mówił Sebastian to początkowo przypominał zwykłego człowieka. No może niespełna rozumu i bełkoczącego ale jednak człowieka. A teraz? Kupa rozrosłych mięśni przy jakich nawet tacy mocarze jak Egon i Silni wydawali się drobni i delikatni. Tak Eter i Nienarodzeni wypaczali ciało ale i każdą materię i energię tego śmiertelnego świata. Właściwie dopiero teraz jak Joachim już nieco posmakował tej wiedzy zdał sobie sprawę jak wiele jeszcze ma do nauczenia.

Za to niezbyt udało mu się pochwycić ową syrenę z Wrakowiska. Wtedy, wkrótce po wiosennym przesileniu co prawda pokierował wyprawą do tego wrakowiska. Nije jak miał okazję posłuchać okazała się tak świetną artystką co o niej słyszał wcześniej. Umiała śpiewać i grać bardzo różnorodne utwory. Szanty, poezję śpiewaną, pieśni poważne i romantyczne. I początkowo śpiewała do huku fal rozbijających się bezustannie o zatopione wraki i skały. Ale niespodziewanie dobiegła ich odpowiedź. Piękna i słodka pieśń która zachwyciła artystkę. Przez całe pacierze wyglądało to jak jakieś zawody dwóch śpiewaczek, śpiewających na przemian. Ale w końcu Nije wszystko zepsuła jak uległa syrenie i zdążyła wbiec po kolana do lodowatej wody nim ją Joachim z towarzyszami zdołali złapać i zatrzymać. A jeszcze przy tym wywalili się wszyscy w tą lodowatą wodę i trzeba było czym prędzej wracać do sań aby się przebrać w coś suchego aby nie zamarznąć w parę chwil. W końcu Nije nie mogła śpiewać z zatkanym woskiem uszami. A opierała się magii syreniego śpiewu o wiele dłużej niż którykolwiek z mężczyzn przy pierwszym spotkaniu. W końcu wyśpiewała na zmianę z syreną kilka pieśni. Czy to dlatego, że była kobietą, czy dlatego, że śpiewaczką czy jeszcze szło o coś innego nie było pewne. Ale w końcu uległa. Potem tego swojego zrywu nawet nie pamiętała za bardzo. Tylko tyle, że koniecznie chciała poznać się, i zobaczyć z bliska, dotknąć tą cudowną istotę o przepięknym głosie.

Ugrała dla nich tyle, że dostrzegli przy jednym z głazów o jaki rozbijała się skotłowana woda dostrzegli ogon. Ttrochę postrzępiony ale wciąż taki jak u ryby albo wieloryba. Ale to nie mogło być żadne z tych stworzeń bo to właśnie gdzieś stamtąd dobiegał ten syreni śpiew. Nadal jednak było to w obrębie wrakowiska i Rupert nie odważył się tam wpłynąć. Zresztą miał inne zmartwienia. Gdy wszyscy na plaży byli zajęci wyciąganiem z wody szarpiącej się artystki bo ta się opierała im jak wariatka. Kompletnie zatraciła się w tym zewie podobnie jak większość wioślarzy za pierwszym razem. I ledwo z nią dotarli do sań gdy doszła ich kolejna katastrofa. Zauważyli tylko wywróconą do góry dnem łódź i wrzeszczące sylwetki wioślarzy. Ledwo udało im się dopłynąć do brzegu. Potem Rupert mówił, że to syrena wywróciła łódź. Jakoś uderzyła od spodu, akurat jak szła fala i łódź się wywróciła a oni wpadli do lodowatej, morskiej wody. Gdy ta przemoczona i zmarznięta grupka ładowała się do sań żegnał ich wesoły, perlisty kobiecy śmiech.

Po takiej lodowatej kąpieli nie tylko Nije się rozchorowała. W końcu do miasta to nawet saniami było kilka pacierzy drogi. A bez niej powtórzenie operacji wydawało się nie rokować szans powodzenia. Rupert też wydawał się być zniechęcony. Jego zdaniem jak to morskie stworzenie tak łatwo wywróciło jedną łódź to to samo może zrobić z każdą następną. Trzeba by wziąć naprawdę dużą łódź, tak ze dwa razy dłuższą i cięższą przynajmniej. Albo darować sobie podchody od strony morza. To, że ta syrena wciąż tam może być świadczyły kolejne relacje świadków a nadal zdarzało się znajdować puste łódki bez rybaków. Ale trudno było to zweryfikować z perspektywy miasta. Mogła to być sprawa syreny albo nie.

Nowy wątek w tej syreniej sprawie podpowiedziała Merga. Bo jak jej Joachim opowiedział jak mu poszło podczas tej wyprawy i przytoczył słowa Ruperta. Ten zaś twierdził, że jak wpadł do wody to widział jak zaczepił mu się w rękę wąż. Zarzekał się, że to od przepływającej syreny. Co prawda prawie miał zamknięte oczy ale czuł, jak przepływa obok niego coś dużego. Jak wielka ryba. A co za wielka ryba mogła przepływać tak blisko brzegu jak nie syrena? No i ten wąż płynął z nią czy jakoś inaczej był blisko niej. A skoro wąż no i te syrenie ślady w figurkach jakie znajdywano w całym mieście sprawiły, że wiedźma zaczęła się zastanawiać czy to nie przypadek. Jedną z nich przyniosła Łasica. Właściwie to zapomniała zabrać albo zostawiła w kryjówce do zabawy Lilly i Gretchen. A ją z kolei miała od Pirory. Ładna, alabastrowa figurka, młodej kobiety z syrenim ogonem. Ale tak ukształtowanym, że Łasica od razu wpadła na pomysł aby go używać do zaspokojenia chuci swojej lub swoich partnerek. Merga zaś jak obejrzała tą figurkę to stwierdziła, że to część czegoś większego. Czegoś lubieżnego i wyuzdanego. W kształcie alabastrowej syreny, ta jednak była tylko jej częścią. Pewności więc nie miała czy to ma jakiś związek z syreną z wrakowiska no ale poleciła i Joachimowi i Pirorze aby mieli to na uwadze. Zwłaszcza jak się miało na uwadze, że zew czterech sióstr się nasila ale śmiertelnikom może go trudno rozpoznać i zrozumieć. Ale inne stworzenia mogą być wrażliwsze na ten zew.



Merga



Niebieskoskóra, złotooka, rogata wieszczka stała się stałym członkiem zboru Starszego. I to najznamienitszym. Ale raczej stanowili ze Starszym duet rządzący. Zwłaszcza odkąd zabrakło Karlika. Większość czasu dzieliła między zatęchłą kryjówkę na podziemnym terenie zwierzoludzi albo w tej pod ruinami wieży. Ale dzięki iluzjonistycznej magii swojego kostura zdarzało jej się chodzić po mieście jako ktoś zupełnie inny. Nie korzystała jednak z tej możliwości zbyt często póki trwała pełnowymiarowa obława. A ona była główną zdobyczą dla władz, wartą 1 000 monet.

Wiedźma okazała się mieć dumny i rzeczowy charakter. Zachowywała się niczym ciotka, matka lub patronka dla swoich dzieci. Nie ukrywała, że zwłaszcza Starszy, Łasica i Egon zdobyli jej względy gdy najdłużej i najbardziej byli zaangażowani w jej uwolnienie. Chociaż nie pogardzała pozostałymi, raczej była niczym mentorka i nauczycielka. Zwłaszcza jak ktoś się parał sztukami magicznymi lub alchemią to naprawdę mógł się wiele nauczyć od tej rogatej czarownicy. I tak Joachima nauczała o demonologii zaś Pirorę sztuki przygotowywania różnych mikstur przydatnych w alkowie. Zwykle spotykała się ze swoimi uczniami pojedynczo, raz w tygodniu. I teraz, jak przyszła wiosna już było widać pierwsze efekty tych nauk.

Niemniej Merga miała też wiele innej pracy. Jak dokładnie to robiła tego nie było wiadomo ale potrafiła jakoś skontaktować się z im podobnymi. Z tymi co też byli podatni na zew którejś z sióstr. A to już była interesująca szczelina dla pokusy Chaosu, nieważne w jakiej odmianie. Sama też wiele medytowała wprowadzając się w trans aby usłyszeć i jakoś doprecyzować ten zew na tyle aby można było zacząć jakieś poszukiwania. Wcześniej, jeszcze w środku zimy, w Norsce, usłyszała ten zew i skierował ją tutaj, do niewielkiego, imperialnego miasta na obrzeżach tego samego morza. Tu jednak chociaż czuła echo tego zewu było ono zbyt słabe aby mogła wskazać jakiś kierunek. Starszy nie chciał jej więc kłopotać z codziennymi sprawami kultu aby mogła pracować w spokoju.

Jak twierdziła wieszczka zew z każdym tygodniem stawał się minimalnie wyraźniejszy. I teraz, jak śniegi za oknem zostały zastąpione przez wiosenne błoto, miała wrażenie, że ten zew rozdwaja się na kilka odcieni, miesza się ze sobą, zwodzi, dochodzi z różnych stron i wabi w różne kierunki. Bogowie niestety lubili tak drwić ze zbyt pysznych śmiertelników którzy poczuli się zbyt pewnie. A może była jeszcze nieodpowiednia chwila? Więc wyrocznie uzbroiła się w cierpliwość i miała zamiar za pomocą medytacji i odpowiednich rytuałów spróbować zrozumieć wolę bogów.



Starszy



Skryty za maską mężczyzna nadal stał na czele różnorodnej grupy kultystów. Właściwie dzieliło ich wszystko. Wiek, pochodzenie, status społeczny i majątkowy, doświadczenie, język i nawet patron jakiemu postanowili się poświęcić. Łączyło ich to, że byli spiskowcami i w razie wpadki w ręce sprawiedliwości groziły im męki i okrutna śmierć. A na czele jako sternik i przewodnik po tych niepewnych wodach stał właśnie zamaskowany lider. Wszystkie nici zbiegały się w jego osobie. To on podejmował najważniejsze decyzje i koordynował działania poszczególnych członków grupy. Nie wiadomo było kim jest i co porabia poza zborami ale na zborach zawsze niósł dobre słowo i otuchę. Wysłuchiwał swoich podopiecznych, przydzielał im zadania albo prosił aby jedno z nich pomogło w czymś drugiemu.

Od czasu śmierci grubego skarbnika zboru najczęściej stanowił duet dowódczy z Mergą. Oboje okazywali sobie szacunek i zdawali się być równorzędnymi partnerami. Z tym że on po staremu zajmował się bezpośrednimi sprawami zboru i tego co się działo na mieście zaś ona w to raczej nie ingerowała próbując wykonać swoje zadanie jakie ją tu sprowadziło z Norsci - odnaleźć jakieś ślady prowadzące do Czterech Sióstr.

Śmierć Karlika odbiła się najbardziej właśnie na Starszym. Stracił swojego zaufanego przybocznego z jakim zakładał ten zbór. Poza tym Karlik był wtajemniczony w wiele spraw kultu a pomiędzy zborami był kontaktem z ich liderem lub sam podejmował decyzje. Teraz go zabrakło. Do pewnego stopnia Merga wypełniała tą lukę ale nie była życzliwym grubasem jaki wydawał się być dobrym wujkiem dla każdego z młodszych kultystów.

Niemniej trzeba było prowadzić ten statek kultystów dalej. I to Starszy robił. Miał nowe plany związane z nowym sezonem. Chciał wykorzystać to, że obława na powierzchni osłabła. I przygotowania do nowego etapu poszukiwań Sióstr trwały. Jeszcze nie było wiadomo co i jak ale zapowiadało się, że trzeba będzie ruszyć się z miasta. Co było na rękę zwłaszcza tym najbardziej poszukiwanym i łatwym do rozpoznania jak Silny i Egon.



Karlik



Karlik zginął kilka tygodni po Przesileniu Wiosennym. Dokładnie okoliczności nie były kultystom znane. Wiadomo byli, że przyszli po niego do biura no a on zginął. Dopiero potem udało się dowiedzieć, że zażył truciznę aby nie wpaść w łapy łowców. Jak wpadli na jego trop tego też nie było wiadomo. Czy to przypadkowa kontrola i moment paniki grubego skarbnika zboru czy jakiś donos z całkiem innej przyczyny czy też jednak łowcy mieli co do niego jakieś spiskowe podejrzenia to można było tylko zgadywać. Spora część kultystów ostatni raz go widziała żywego właśnie na tym ostatnim, zimowym zborze co był taki zmartwiony i trochę osowiały. Chociaż wydawał się martwić głównie o te koszty jakie poniósł od początku roku. I na zakup kamienia przemian, i na “Koguta”, i kto wie co jeszcze. Większość takich spraw Karlik załatwiał ze Starszym i nie mieszali do tego reszty.

Coś musiało być na rzeczy bo Merga ostrzegła Starszego o aurze niebezpieczeństwa jaka wisi nad Karlikiem. Teraz powszechnie sądzono, że to właśnie wówczas łowcy wzięli go pod lupę. I gdyby nie polecenie Starszego aby nie przychodził na zbory “przez jakiś czas” to mógł ich doprowadzić do tej kryjówki pod zrujnowanej wieżą gdzie wówczas jeszcze mieszkali wszyscy co się ukrywali a podczas zboru byliby pewnie wszyscy lub prawie. Starszy był zdania, że dzięki temu nie wpadli wszyscy. Potem poprosił Pirorę aby namalowała portret Karlika. I wisiał on teraz w kryjówce i zawsze paliła się przy nim świeczka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-04-2022, 16:39   #563
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 91 - 2519 Wiosna - Koniec (2/3)

Łasica



Przez długi czas Silny i Łasica byli najstarsi stażem i rangą pośród młodszych kultystów. W większości wypadków to mieli swój udział w ich zwerbowaniu. Byli też swoimi antagonistami ale o zbliżonej pozycji w hierarchii. Nawet pod względem zwerbowania nowych kultystów to Silny miał przez chwilę przewagę jak zwerbował Egona ale potem i to się wyrównało gdy Łasica dokoptowała Burgund. Ale po tej akcji w kazamatach nie było wątpliwości, że najdłużej i najwięcej głową ryzykowała właśnie Łasica a nie Silny. Więc z tej dwójki Starszy i Merga jej nie szczędzili pochwał.

Łotrzyca o granatowych włosach znów mogła być wesołą, impulsywną dziewczyną z ferajny jaka uwielbiała dobrą zabawę w hucznym towarzystwie. I krótko po ucieczce Mergi z lochów starała się chyba odbić sobie te całe tygodnie stresu podczas codziennego udawania głupiutkiej Katii w kuchni i na stołówce miejskich lochów. Starszy i Merga chyba uznali, że dziewczyna musi się wyszumieć aby znów mogła wrócić do swojej hedonistycznej normy.

Jednak obława po części dotknęła i ją. Zorientowała się, że szpicle i informatorzy próbują infiltrować przestępczy półświatek. Szukali oszustki zdolnej do przebieranek i długotrwałego odgrywania roli. Nie trudno było się domyślić, że szukają kobiety która udawała Katię. Nawet jeśli nie mieli jej prawdziwego rysopisu to środowisko miejskich oszustek nie było aż tak rozległe. Nadia więc zmieniła wizerunek. Zrobiła się na blondynkę z kislevskim, warkoczem zakręconym wokół głowy lub luźno zwisającym na plecy. I okazało się, że całkiem nieźle imituje kislevski akcent. Na pierwszy czy drugi rzut oka w ogóle nie przypominała zadziornej, niebieskowłosej dziewczyny z ferajny w charakterystycznych, skórzanych spodniach.

Odkąd pod koniec zimy pogodziła się z Burgund obie szybko wróciły do dawnej komitywy i stały się prawie nierozłączne. Zwłaszcza odkąd ruda też przystąpiła do kultu. Obie chodziły razem “na robotę” jak za dawnych czasów. I niejako roztoczyły opiekę nad Gretchen i Lilly niczym starsze siostry nad młodszymi. Zwłaszcza Lilly przypadła im do gustu z wzajemnością.



Silny



Łysy mięśniak postanowił zmienić wygląd. Gabarytów nie mógł się pozbyć ale zapuścił włosy i brodę przez co nadało mu innego wyglądu. A w końcu “ten od dostaw” miał być łysym mięśniakiem a nie jakimś zarośniętym. Zawsze dawało to większe szanse, że ktoś go nie rozpozna. Chociaż większość tego czasu spędził z Egonem i resztą zbiegów ukrywając się najpierw w piwnicach pod zrujnowaną wieżą a potem w norach dziwnych zwierzoludzi. Też nie miał racji bytu na powierzchni. A dla jego krewkiego temperamentu te tygodnie zamknięcia w podziemiach działały bardzo frustrująco. Niewiele się to różniło od bycia więźniem kazamat nawet jeśli nie mieli strażników i krat.

Śmierć Karlika pozornie niezbyt go obeszła. Chociaż jak się z nim mieszkało miesiącami to jednak dało się wyczuć, że wraca do niego myślami. Jak zastanawiał się kto teraz przejmie rolę logistyka i skarbnika zboru. Bo na nowego doradcę i prawą rękę to raczej awansowała Merga. Poza tym do Karlika zdawał się żywić pewien sentyment. W końcu razem z Łasicą byli pierwszymi, zwerbowanymi kultystami. O ile w jego oczach Starszy był niekwestionowanym mistrzem, liderem i przywódcą a po części też mentorem i opiekunem to jednak poza zborami łatwiej było się skontaktować z grubym skarbnikiem. Wydawał się być bardziej dostępny i taki na swój sposób bardziej swojski niż lider zboru. Zawsze mógł poratować groszem czy radą, zawsze zapraszał do stołu a na tym stole zawsze było coś ciekawego i nie dało się odejść głodnym. Silny uważał, że trudno będzie znaleźć kogoś podobnego. No i oczywiście z innej beczki irytował go awans Łasicy, swojej głównej konkurentki w hierarchii zboru. Ale nawet on nie mógł zaprzeczyć, że ona najdłużej siedziała w tej sprawie z kazamatami. Chociaż więc to rozumiał swoją głową to sercem go to irytowało. Liczył, że w nowym sezonie uda mu się jakoś skontrować ten jej awans swoimi zasługami jakie Starszy i Merga docenią. Dlatego pewnie tak wielkie nadzieje wiązał z tymi wyprawami za miasto jakie szykowali.

Przyjście wiosny i przygotowania do wyprawy za miasto przyjął z ulgą i ożywieniem. Bardzo chętnie przystał na pomysł aby przenieść się do jaskini odmieńców i pobratymców Lilly. Byle wreszcie pojawiło się coś co przełamie podziemną monotonię z ostatnich kilku tygodni i miesięcy. I gdy tylko pojawiła się taka okazja takiego szmuglu zorganizowanego przez resztę kultystów to z niej skorzystał.



Kurt



Rola, charakter i pozycja Kurta właściwie się nie zmieniły. Chociaż ci co się ukrywali w podziemiach, Egon, Sebastian czy Silny to go nie widzieli chyba od okolic wiosennego przesilenia. I dziwne to nie było. Kuternoga dalej był jedynym oficjalnym mieszkańcem i strażnikiem starej kogi i jak zawsze rzadko się oddalał od niej i w ogóle z portu. Pozostali co mogli się poruszać po mieście widywali go podczas tych zborów co wciąż odbywały się na “Adele” albo jak mieli jakąś sprawę. Kurt wciąż pełnił rolę łącznika i punktu kontaktowego. Łowił ryby w porcie i serwował je swoim gościom nie zmieniając swojej małomównej, życzliwej postawy dla nich. Ponieważ jednak końcówka zimy mocno utrudniła kultystów cotygodniowe zbory a te nie zawsze już odbywały się na statku to i wszyscy spiskowcy widywali go wyraźnie rzadziej niż wcześniej.



Versana



Pani van Drasen nie zmieniła za bardzo swojego statusu. Wciąż była zaskakująco młodą, czarnowłosą wdową po morskim kupcu dziedziczącą po nim sklep i magazyn. Do tego wspólniczką Huberta Grubsona interesie dostarczania do nowego teatru ubrań, kostiumów no i ogólnie tego co się dało skroić za pomocą igły i nożyczek. Przeznaczono jej też rolę skarbnika tego nowo powstającego teatru. Miała koordynować przepływ gotówki jaka szła na zakup nieruchomości gospody przewidzianej na ten cel a potem jej remont i inne koszta. Nie miała z tego jednak większych profitów niż można by się spodziewać. O ile jeszcze bowiem po paniach i panienkach z klubu poetyckiego Kamili można było oczekiwać, że są łatwowierne i ulegną presji starszej od nich kobiety z finansowym doświadczeniem to już ich ojcowie, mężowie czy rodziny jakie zwykle miały w tej sprawie do powiedzenia więcej od nich już zwykle orientowali się całkiem nieźle. A gdy doszło do podpisywania umów i finalizowania kosztów to już miała do czynienia z zawodowcami. Z prawnikami, ekonomami, zarządcami i tak dalej którzy znali się na rzeczy i nie pierwszy raz realizowali takie zadania.

Towarzysko też niezbyt coś się ruszyło. Właściwie to gdy nadeszła wiosna okazało się, że pani van Drasen nie wiadomo jak i kiedy znalazła się na bocznym torze. Przynajmniej w porównaniu do swojej młodszej koleżanki Pirory. Nadal była mile widziana na wieczorkach poetyckich czy ale jakoś poza tym jej życie towarzyskie na szlacheckich salonach się kończyło. Nikt nie był dla niej niemiły ani nie powiedział złego słowa ale w porównaniu do młodszej kultystki u tych wyższych sfer, znalazła się na towarzyskim, bocznym torze.



Aaron



Kudłaty magister wydawał się staczać coraz bardziej. A może po prostu w te zimowe miesiące bardziej ujawniały się wady jego nałogu. Wcześniej, jak nikt nie musiał się ukrywać i dało się swobodniej operować zadaniami dało się znaleźć coś dla niego odpowiedniego. Ale po ucieczce skazańców z kazamat siłą rzeczy Starszy musiał jakoś zalepić te braki osobowe i rozdzielać misje i zadania na mniejszą pulę podwładnych. No i chociaż Aaron nie zaliczył żadnej spektakularnej wpadki to jednak wydawało się to kwestią czasu. Aż trudno było uwierzyć, że skończył tą sławną elitarną i niepowtarzalną uczelnię co Joachim. Wydawali się być ulepieni z całkiem innej gliny.

Z drugiej strony nie do końca było pewne czy to jednak nie pozory. W końcu skończył kolegium cieni jakie kształciło mistrzów szpiegostwa i iluzji. A zdarzało mu się mieć całkiem racjonalne uwagi czy pomysły. Przez zimę to często on był jednym z dostawców prowiantu i plotek z powierzchni do ukrywających się w trzewiach ziemi kolegów. Wtedy przynajmniej można było być pewnym, że ładunek czegoś do zwilżenia gardła będzie obfitszy. Dla Joachima zaś w pewnym sensie okazał się kolegą z uczelni. W końcu skończyli tą samą chociaż w innym czasie i wydziałach. To jednak chyba był jedynym z innych kultystów który przewinął się przez te same mury altdorfskiej uczelni tak samo jak on. I chociaż niektóre jej zakątki, osoby czy miejsca w Altdorfie mogli powspominać razem nawet jeśli się tam wcześniej nigdy nie spotkali.



Strupas



Garbus i śmierdziel wielbiący Pana Much był głównym szpiegiem kultystów na ulicach. Na kolejnego śmierdzącego obdartusa nikt zwykle nie zwracał większej uwagi. Chyba, żeby rzucić w niego łajnem, śnieżką czy kamieniem albo przegnać jak podszedł za blisko. Kolejny, bezdomny żebrak z ulicy mieszkający nie wiadomo gdzie, jakim nikt się nie przejmował. Co prawda Łasica czy Burgund też świetnie się wpisywały w rolę szpiegów ale jednak o wyraźnie innym profilu niż ich śmierdzący kolega.

Strupas był też chyba jednym z niewielu kultystów który polubił chodzenie po śmierdzących i pełnych robactwa kanałach i jeszcze głębiej do zatęchłej nory podziemnej nory zwierzoludzi. Też stał się jednym z dostawców prowiantu, plotek i poleceń jacy regularnie ich odwiedzali prawie codziennie. Tyle, że na zmianę.

Garbusowy nie udało się odnaleźć tej zbiorowej mogiły ofiar dawnej zarazy które miały odkryto podczas budowy miasta niecałe sto lat temu. Ale niezbyt miał okazję kiedy się tym zająć odkąd był mocno zaangażowany pomiędzy dostarczanie prowiantu w trzewia ziemi a odkąd stopniały śniegi także w kursy do jaskini Kopfa i Crystal z jakiej pochodziła Lilly. A jeszcze w międzyczasie miał baczenie na to co się dzieje na ulicach. Miał więc co robić. Nie był z siebie zbyt zadowolony bo swego czasu, podczas walki z atakującymi go wilczymi jeźdźcami goblinów obiecał swojemu patronowi życie jednej z gołębic Shallyi a do tej pory nie udało mu się spełnić tej obietnicy.



Norma



Niedługo po tym jak Norma doszła do siebie po krytycznych ranach jakie odniosła po walce z jakimś wielkim stworem za jakim grupka kultystów poszła aż do trzewi ziemi, przyłączyła się na stałe do zboru Starszego. Zapewne głównie przez wzgląd na Mergę jaka również to zrobiła a toporniczka widocznie uważała się za jej osobistą gwardzistkę. Niemniej wiedźma z dalekiej i tajemniczej północy nie wymagała od niej stałej obecności. A Norma to Axe miała sporą swobodę w poruszaniu się po mieście. Gdy zrezygnowała z noszenia norsmeńskich ozdób i ubioru właściwie wyglądała jak kolejna najemniczka czy wojowniczka w portowym mieście.

Norma już wcześniej, podczas walk gladiatorskich i polowaniu na trolla nawiązała całkiem niezłe relację z Froyą van Hansen. Obie były wojowniczkami i widziały w tej drugiej coś atrakcyjnego. Bogata szlachcianka widziała w dzikusce z północy przedstawiciela nacji z kraju swoich przodków, kogoś dla kogo norsmeński jest językiem ojczystym a do tego posługuje się niecodziennym stylem walki jakiego ona sama nie znała a była gotowa się nauczyć. Czyli walki dwiema broniami naraz. Norma zaś widziała we Froyi jarla czyli wodza. Konna bezkompromisowa wojowniczka przed jaką wszyscy w okolicy czuli respekt jak nie dla jej pieniędzy, pozycji i możliwości to dla zdolności wojownika i myśliwego. A do tego jeszcze uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet w okolicy. Więc gdy po wiosennym przesileniu Pirora wspomniała na kolejnym zborze Normie o tym, że panna van Hansen miło ją wspomina i interesuje się jej losem, to Axe pokiwała swoją myszatą głową i obiecała udać się do rezydencji van Hansenów jak najszybciej bardzo chętnie.

Teraz gdy przyszła wiosna Norma dość często bywałą gościem Froyi. Zarówno na treningi szermierki jak i polowania. A ich znajomość wydawała się kwitnąć na całego. Z tego co przekazywała toporniczka to norsmeński Froyi robił się coraz lepszy, podobnie jak jej styl walki dwiema broniami naraz i na pokładzie okrętów. Oprócz estalijskiej kapitan de la Vegi, Norma wydawała się być jedną z niewielu osób, zwłaszcza kobiet, jakie Froya zdawała się traktować po partnersku i wyraźnie czuć respekt przed ich bojowymi umiejętnościami. Owa porażka z ręki Rose jaką poniosła podczas sławnego już pojedynku na bujającej się na wodzie platformie sprawiła, że pannie van Hansen dało to do myślenia i zaczęła treningi na pokładach statków, zresztą póki de la Vega była w mieście to zwykle na pokładzie jej “Morskiej Tygrysicy”. A gdy odpłynęła rolę jej głównej partnerki w treningach przejęła właśnie Norma. Stąd kultyści mieli często jakieś plotki o samej Froyi z tych treningów czy polowań. Sama Norma chętnie uczyła się od bogatej szlachcianki walki konnej i wielką bronią a ta sprezentowała jej nową kolczugę która była robiona specjalnie na zamówienie panny van Hansen i dla Normy właśnie. Wojowniczce bardzo ten prezent przypadł do gustu. Zaś po kilku miesiącach przebywania w mieście jej kislevski i reikspiel robiły się na tyle dobre, że coraz częściej nie potrzebowała tłumacza aby powiedzieć chociaż te najczęściej używane zdania. Zaś dla kultystów często pełniła rolę ciężkiego wsparcia gdy było to potrzebne skoro zwyczajowi wojownicy, Silny i Egon, byli obecnie wyłączeni z takich rachub póki byli zbiegami.



Lilly



Liliowłosa mutantka przybyła w dość pechowym dla siebie momencie. Przyjechała w końcu z czystej ciekawości. Nigdy wcześniej nie była w żadnym mieście i jej się chyba wydawało, że za miejskimi murami to mieszkają same piękne, pachnące i kolorowe księżniczki których była strasznie ciekawa. Gdyby przyjechała wcześniej to pewnie mimo wszystko udałoby się jakoś pokazać jej miasto w dyskretny sposób bo jej mutacje nie były widoczne na pierwszy rzut oka. Przynajmniej póki była ubrana w długą suknię do samej ziemi. Ale, że ledwo parę dni po jej przyjeździe kultyści zorganizowali ucieczkę wyroczni z miejskich lochów która spowodowała permanentną obławę w całym mieście i poza nim to ani nie bardzo było jak ją odstawić z powrotem do jaskini odmieńców z jakiej pochodziła ani jak oprowadzać ją po mieście. Wystarczyłaby rutynowa kontrola, jakiś strażnik kto zadarł by jej spódnicę i mogło to zaowocować straszą wpadką. Musiała więc się ukrywać razem z innymi w podziemnych kryjówkach mimo, że nie było jej twarzy na listach gończych.

Na Lilly, rogata, niebieskoskóra wyrocznia o niesamowitym, złotym blasku bijącym z oczu, posługująca się mocą tajemną i która wiedziała tyle skomplikowanych rzeczy zrobiła niesamowite wrażenie. Uważała ją za królowa księżniczek albo główną księżniczkę, tą najważniejszą. No i miała takie piękne rogi! Rogi u wszelkich odmieńcach zdawały się bardzo fascynować Lilly i robiły na niej wielkie wrażenie. Dało się to poznać jak opowiadała to o swoich przygodach w jaskini odmieńców lub o spotkaniach ze zwierzoludźmi w lesie to też zawsze dość wyraźnie zaznaczała jakie kto miał rogi jeśli już je miał. A wśród zboru Starszego jedyne rogi należały do Mergi i to były wielkie i zdaniem Lilly bardzo piękne, władcze i pociągające.

Wśród kultystów Lilly chyba najbardziej dogadywała się z Łasicą. Traktowała ją jak opiekuńczą, starszą siostrę na jakiej może polegać przy zwiedzaniu miasta. No i to właśnie ona okazała jej pierwsza przyjazną twarz po przybyciu do miasta gdy spędziły ze sobą wolny od pracy Łasicy Festag. Który był ostatnim przed ucieczką z lochów i całą obławą. Później gdy doszła Burgund która najczęściej i tak była w duecie z drugą łotrzycą to także i z nią no a ostatnio z Pirorą. Gdy obława zelżała na tyle, że można było ryzykować przemycenie mutantki do kamienicy van Dake lub skorzystać z podziemnego przejścia kanałami. Chociaż Lilly wolała tą pierwszą metodę choćby dlatego, że mogła wówczas oglądać miasto które ją tak fascynowało. Wciąż wydawała się być nieco naiwna w swoich wyobrażeniach na ten temat. Ale miała na tyle przytomności umysłu aby zdać się na tutejszych kultystów którzy mieszkali tu dłużej.



Gretchen



Druga z mutantek zboru Starszego, zwana często Myszką i to do niej pasowało. Była cicha, spokojna i nie lubiła się rzucać w oczy. Chętnie zajmowała się przygotowywaniem posiłków w podziemnej kryjówce co zwykle robiła z Lilly. Ale w przeciwieństwie do niej wcale nie miała parcia na wychodzenie “na miasto”. Panicznie bała się, że łowcy a zwłaszcza owa blondwłosa łowczyni z wielkim młotem mogłaby ją odnaleźć ponownie. Albo, że znów mogłaby trafić do tych strasznych lochów gdzie robiono jej straszne rzeczy. Też miło odnosiła się zwłaszcza do Łasicy która w tamtych ciężkich dniach wydawała się jedyną przyjazną i uśmiechniętą do niej twarzą. Ale nie miała takiego rozrywkowego charakteru jak ona albo choćby Lilly. Ponieważ najczęściej przebywały we dwie a panowie niezbyt zwracali na nie uwagę to siłą rzeczy obie mutanki zaprzyjaźniły się.

Do pewnego stopnia Gretchen stała się odpowiednikiem Kurta na “Adele”. Tyle, że w nowych, podziemnych kryjówkach. Najczęściej była na miejscu i pełniła rolę gospodyni. Można było jej przekazać wiadomość dla tych co akurat nie było a mieli przyjść później. Nie wydawała się sprzyjać żadnemu konkretnemu patronowi i raczej czuła się po prostu członkiem tej tajnej społeczności jaka ją przyjęła i pozwalała przetrwać w ukryciu więc odwdzięczała się utrzymaniem tego podziemnego gospodarstwa jak mogła.



Froya van Hansen



Blondwłosa szlachcianka nadal uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet w okolicy. A, że wciąż nie była zamężna ani nawet zaręczona stanowiła łakomy kąsek nie tylko dla kawalerów z dobrymi nazwiskami ale przede wszystkim dla rodziców którzy chcieliby wejść w koligację z jednym z najznamienitszych rodów w mieście. Co sprawiało, że próg wejścia dla takich młodzieńców był dość wyśrubowany już sam w sobie nawet gdyby panna van Hansen zachowywała się jak większość jej rówieśniczek z dobrych domów. No ale ją interesowały zajęcia jakimi zwykle zajmowali się młodzieńcy i mężczyźni. Szermierka, pojedynki, polowania, nawet na taką najbardziej niebezpieczną zdobycz. A w siodle to podobno trudno było komuś iść z nią w konkury. Jeszcze bale a zwłaszcza tańce jakie lubiła dawały nadzieję, jej rodzicom, że kiedyś będzie taka jak inne dziewczęta. Bo ich córka uwielbiała bawić się i tańczyć a podczas balów prawie nie schodziła z parkietów bo mało który z kawalerów nie chciał chociaż raz zatańczyć z panną van Hansen. A to była jedna z niewielu okazji gdy można było z nią pobyć blisko i sam na sam, chociaż na środku sali tanecznej.

Froya dalej pozostawała pięknością o nienagannych manierach i ekscentrycznych jak na kobietę zainteresowaniach. Póki estalijska kapitan była w mieście traktowały się po partnersku i przyjacielsku. Co mogło dziwić kogoś kto był na ostatnim, zimowym kuligu świadkiem ich zażartego pojedynku. Obie panie jednak znalazły w tej drugiej siostrzaną duszę. Froya podarowała Rose wspaniałego rumaka, zapewne aby ta mogła poćwiczyć swoje umiejętności jeździeckie. Później kapitan nie mogąc go ze sobą zabrać w rejs zostawiła go w swojej nowo zakupionej posiadłości. Sama zaś zrewanżowała się swojej blond przyjaciółce wspaniałym i bogato zdobionym rapierem. A dziedziczka fan Hansenów była zachwycona takim prezentem. Po tym jak kapitan de la Vega opuściła Neus Emskrank a była już wiosna, milady chętnie oddała się przyjemności polowań i szermierki. Ale organizowała też własne bale albo była znamienitym gościem u innych szlachetnie urodzonych. Co się u niej dzieje to kultyści do pewnego stopnia wiedzieli dzięki kontaktom Froyi z Pirorą i Normą. Często niezależnie od siebie.

Podczas spotkań na balach, ucztach czy koncertach Pirora miała okazje przekonać się, że Froya nie pojawia się na każdej z nich. Chyba, że coś było co ją interesowało. A jak już była to wydawała się wiele osób onieśmielać swoim splendorem i pozycją. Pod względem sprawności łowieckiej należała do czołówki myśliwych wśród szlachetnie urodzonych do tego stopnia, że mało który był w stanie jej czymś zaimponować i ona mało którego traktowała w tej materii jak równego sobie. A to chyba było jedno z podstawowych kryteriów wedle jakich oceniała mężczyzn. Sprawność w boju, sprawność w siodle, sprawność w tańcu. I jak do tej pory nie trafił się żaden który sprostałby tym wymaganiom w sposób ją satysfakcjonujący. Dla kobiet nie była tak wymagająca ale też miały zwykle niewiele wspólnych tematów do rozmów. Tradycyjne kobiece zajęcia i rozrywki były dla panny van Hansen zwykle mało interesujące a one mogły się jedynie uprzejmie uśmiechać gdy ona zaczynała mówić o ostatnim polowaniu albo jakimś triku jakiego nauczyła się podczas lekcji szermierki. Jedynie w sprawach tańca, sukni, muzyki, balów i alkowy wydawała się żywić podobne zainteresowania co większość jej koleżanek.

Po ostatnim, zimowym kuligu Pirora widywała się z nią częściej niż wcześniej ale też pod względem charakteru i wpływu na nią wydawała się równie łatwa podatna na wszelkie sugestie i manipulacje jak Dirk Lange. Czyli prawie w ogóle. Niemniej nowy loszek w piwnicach Bursztynowej 17 i stare koleżanki w roli nowych kochanek przypadł jej do gustu. Z powodu swojego dominującego, dumnego i niezależnego charakteru wydawała się idealna dla tych co miały uległe upodobania i lubiły być zależne od woli partnera. Zwłaszcza jak to była jedna z najpiękniejszych kobiet w mieście.



Kamila van Zee



Młoda, córka kapitana portu w Neus Emskrank, o nietypowo ciemnej karnacji, rzadko spotykanej w Imperium przeżywała wiosną ciężkie chwile. Głównie z powodu rozstania z Rose de la Vega jaka opuściła wiosną port na pokładzie swojej “Morskiej Tygrysicy”. Gdy się ją znało prywatnie było jasne, że młoda szlachcianka zadurzyła się w pięknej i dzielnej pani kapitan po uszy. Ale nawet jak ktoś z towarzystwa nie znał jej tak dobrze to pewnie mógł się zastanawiać co je obie łączy. Bo Kamila traktowała Rose jak jakąś uwielbianą przez siebie divę której była najgoretszą wielbicielką. Była gotowa spełniać każde jej życzenia. A gdy pani kapitan to odkryła miała z tego mnóstwo frajdy i satysfakcji. Jak zresztą Kamila także.

W końcu jednak estalijska oficer odpłynęła z miasta wracając na morski szlak. Zaś panna van Zee pogrążyła się w czarnej rozpaczy. Zachowywała się jakby umarł jej ktoś bliski i była w głębokiej żałobie. Schudła, kiepsko sypiała, miała spuchnięte od łez oczy i pisała emocjonalne wiersze o straconej miłości. Jej ojciec kilka razy wzywał doktora martwiąc się o jej stan i nie do końca chyba zdając sobie sprawy co go wywołało. Przełom nastąpił z miesiąc później dzięki Nije która trochę chciała pomóc patronce i gospodyni zarówno kółka poetyckiego jak i teatru a trochę już ją chyba to wszystko irytowało. Podsunęła jednak ciemnoskórej szlachciance myśl, że przecież jak jesienią Rose wróci to pewnie by się ucieszyła gdyby mogła obejrzeć jakąś sztukę o sobie w tym nowym teatrze.

Kamila szybko podchwyciła ten pomysł i teraz pracowała na pełnych obrotach. Prawie z dnia na dzień z pogrążonej w żałobie kochanki stała się dorosłą, zaradną i pomysłową organizatorką jaka była zdolna pokonać wszelkie przeszkody aby otworzyć teatr na czas. No i napisać tą sztukę. Chociaż prawie od początku trwały w klubie poetyckim w bibliotece van Zee dysputy nad jakimiś fragmentami tej tworzonej sztuki no i kto by mógł obsadzić główną, kobiecą rolę w tej sztuce czyli zagrać samą dzielną kapitan. Sporo koleżanek doradzało Nije. Była chyba w ich gronie a nawet w artystycznej bohemie miasta jedną z najbardziej uzdolnionych poetek, minstrelek i aktorek. Wybór wydawał się oczywisty. Ale Kamila kręciła swoim ładnym noskiem. Do obsadzenia roli pani kapitan chciała kogoś wyjątkowego. Chociaż pewnie gdyby się nie znalazło to wzięłaby Nije. Simonsberg poczuła się tym nieco urażona, że jej koleżanka nie uznaje jej za wystarczająco dobrą do tej roli. Ale gdy chodziło o cokolwiek związanego z Rose de la Vega to Kamila nie uznawała kompromisów i wszelki atak na nią traktowała jak osobisty afront. Bo poza tym to przecież była całkiem ciepła, życzliwa, wrażliwa i sympatyczna dziewczyna. Więc poetka dała sobie na razie z tym spokój. Szutka i tak była w trakcie pisania, tą karczmę w jakiej miał być teatr dopiero remontowano i nikt nie spodziewał się, że prędzej niż lato coś się ruszy. Mimo to Kamila ostatnio oświadczyła koleżankom, że zamierza wysłać do Saltburga list z informacją o tym teatrze tutaj. Tam znała parę osób osobiście a i mieli tam prawdziwy teatr i aktorów, ich przybycie na premierę w lecie albo chociaż jakiś list czy co mogłoby być świetną promocją.



Rose de la Vega



Estalijska kapitan w towarzystwie a co za tym idzie i “na mieście” zaistniała dopiero podczas zimowego kuligu zorganizowanego przez Froyę van Hansen. W końcu nie pochodziła z Neus Emskrank, nie miała tu rodziny ani silnych koligacji. Znała się głównie z ludźmi morza a na takich spotkaniach nie było ich zbyt wielu. A to jakiś kapitan, a to nawigaotr czy oficer, czasem właściciel statku czy jakiś portowy urzędnik. Takich ludzi zbyt wielu na takich uroczystościach nie było. Więc ona dla większości była nową, ładną buzią chociaż z szablą u pasa i jedyną zaproszoną kobietą w spodniach. Nawet Froya póki nie wsiadała na konia albo nie toczyła pojedynków to chodziła w spódnicy jak damie z towarzystwa wypadało. Jednak właśnie owa seria zażartych pojedynków z panną van Hansen które były tak burzliwe i wyrównane zdobyły jej popularność i uznanie. W końcu wtedy jedynie estalijska kapitan okazała się dla gospodynii godnym przeciwnikiem. A po wszystkim, co chyba zdumiewało towarzystwo jeszcze bardziej, czarnulka i blondynka zamiast się znienawidzić odkryły w sobie siostrzane dusze i zostały przyjaciółkami. Ku mniej lub bardziek urkywanej zgryzocie panny van Zee która we Froyii upatrywała chyba swoją największą konkurentkę do względów pani kapitan.

Po tamtym kuligu Rose zaistniała na salonach. Zwłaszcza, że przy każdej okazji zarówno Froya jak i Kamila zapraszały ją do siebie na bale, kuligi czy inne zabawy i zawsze traktowały jak honorowego gościa i bliską przyjaciółkę. A Estalijka z reguły się zgadzała i potem zawsze pytała Pirorę czy zeche jej towarzyszyć. Po tamtym kuligu po mieście ogarniętym obławą na zbiegów z kazamat rozeszła się plotka o kapitanie de la Vega, estalisjkim kapitanie, który utarł w pojedynku nosa napuszonej damulce jaką miała być panna van Hansen. Rose słuchała tych historyjek z niebywałym rozbawieniem i chyba była ich najwierniejszą słuchaczką i kolekcjonerką. Bo z każdym kolejnym tygodniem te wyczyny kapitana de la Vegi były coraz bardziej fantastyczne i legendarne. Pokonał smoka morskiego, w siedmiu miastach zachodniego wybrzeża był zaręczony z siedmioma najpiękniejszymi pannami w mieście, na Startossie uciekł katu spod pirackiego stryczka i tak talej i tak dalej. No i oczywiście to był Herr Kapitan a nie Frau Kapitan. Przez to, że historyjki brzmiały tak jak brzmiały i powtarzało się, to, że to estalijski kapitan a nazwisko było dość uniwersalne chyba nikt na poważnie do głowy sobie nie brał, że w oryginale mogła to być kobieta.

Zaś finansowo też było całkiem dobrze. Ryzyko zimowej wyprawy do Saltburga opłaciło się. I przez końcówkę zimy i początek wiosny kapitan de la Vega prawie zmonopolizowała rybek handlu precjozami ze srebra. Przynajmniej dopóki wiosną nie wznowiono tradycyjnych szlaków handlowych do stolicy prowincji i z powrotem. Więc po namyśle Rose kupiła sobie rezydencję pod miastem na wzór tutejszej szlachty. I osadziła tam Benonę w roli swojego przedstawiciela i majordomusa. Rudowłosa niewolnica okazała się bardzo przywiązana do swojej pani która okazała jej tyle dobroci co nikt wcześniej. W końću więc kapitan oficjalnie uwolniła swoje obie niewolnice kupione zimą na czarnym rynku. Wypłaciła pensję i spory dodate na nowy start i dała wolny wybór co chcą robić. Ale ani Ajnur ani Beno nie chciały jej opuszczać. Więc Rose zostawiła sprytną i obrotną służkę w roli swojego zarządcy i opiekuna posiadłości. Zaś Ajnur, wychowanka wschodnich stepów, w pełni odnalazła się w roli opiekunki nad Blitzem. Potężnym ogierem bojowym, prezentem od Froyi van Hansen. Przez ten czas coraz lepiej mówiła w reikspiel i chociaż wciąż był to dość prosty i zgrzebny język to już prostą komunikacją mogła posługiwać się sama. Obie byłe niewolnice zrobiły niesamowitą karierę jeśli patrzeć od bycia żywym towarem na aucki niewolników jak zaczynały w zimie pobyt w tym mieście aż do kobiet zarządzających majątkiem swojej kapitan i zatrudniających kolejne osoby do jej świty. No i z utęsknieniem czekając na powrót swojej pani. Miała wrócić jesienią. Ale morze bywało kapryśne i okrutne więc nie było to takie oczywiste.



Grubsonowie



Tak zwykle nazywano w zborze Starszego trójkę kultystów z innego zboru. Od ich przywódcy, Huberta Grubsona. Okazało się, że kolega po fachu Versany i jej partner w interesach uzupełniania garderoby teatralnej też jest kultystą. I to kultystą tego samego hedonistycznego patrona co ona. Chociaż gruby kupiec, wydawał się kompletnie nie pasować do stereotypu amanta i kochanka. A jednak. A jednak okazało się, że ma całkiem nieźle zorganizowaną sieć kontaktów i zależności. Niczym pająk siedzący w centrum sieci rozplótł swoje sieci znajomości po całym mieście. Kogo i jak znał trudno było zgadywać ale miał w tej materii sporo możliwości. Przynajmniej tak sam mówił.

Sprawa dla kultystów Starszego zaczęła się jeszcze gdy Versana zaczęła się nim interesować. Początkowo po to by zrobić mu szindel i tyle. Potem jednak włączyła w to Łasicę i ta włamała się do gabinetu kupca. Tam we dwie skradły mu listy które potem Versana przekazała Pirorze niejako też przekazując jej pałeczkę w tej sprawie. Pirora też początkowo chciała tylko pieniędzy od grubego kupca jakie miał jej przesłać za kompromitujące listy skradzione z jego gabinetu. I właściwie trochę pośrednio, przez znajomość z krawcową z jego sklepu, Oksaną a trochę przez zew sióstr jaki potrafiła skumulować Merga wyszło szydło z worka. Czyli, że cała trójka kochanków jest wyznawcami Pana Przyjemności tak samo jak Versana czy Pirora.

Na zewnątrz szalała obława ścigająca zbiegów z miejskich lochów i skutecznie paraliżująca w zarodku wiele zamiarów kultystów jak i reszty miasta. W takich okolicznościach doszło do spotkania Grubsona, Starszego i Mergi. O czym rozmawiali nie wiadomo. Reszta kultystów poznała tylko wyniki tych rozmów. Nominalnie Grubson uznał zwierzchność Mergi nad sobą bo rogata wiedźma zrobiła na nim niesamowite wrażenie. Z całego zboru Starszego jeszcze tylko Lily wywarła podobny efekt na całej trójce. Starszego zaś uznawał za swojego równorzędnego partnera ale nie zwierzchnika. Zamaskowany lider uznał, że takie coś jest do przyjęcia. Przy takim rozdrażnionym mrowisku w jakie zmieniło się miasto każdy sojusznik był na wagę złota. Więc nawiązali taką partnerską współpracę pod wspólną egidą rogatej wyroczni. Na łącznika wybrano Pirorę, Burgund i Łasicę bo ta trójka już i wcześniej spotykała się przynajmniej z Oksaną i miała z nią dobre relacje więc wydawały się najodpowiedniejsze do roli łączniczek pomiędzy obydwoma grupami. Poza tym i Pirora i Grubson byli związani z nowo budowanym teatrem to mieli i tak pewną nitkę drogi służbowej.

Trzecią z Grubsonow była Fabienne von Mannlieb. Młoda, czarnowłosa, bretońska żona jednego z kapitanów tego miasta. Pirora ją poznała już wcześniej jako jedną z koleżanek Kamili jaka czasami odwiedzała jej klub poetycki a była z oczywistych względów uznawana za specjalistkę od bretońskiej poezji. A w końcu właśnie bretońska poezja uchodziła za najlepszą w świecie i wzór do naśladowania no i dominowała we wszelkich pieśniach i balladach. Ale chociaż potem spotkały się przypadkiem kilka razy to panna van Dake nie zwróciła na nią większej uwagi. Ze skradzionych listów wiedziała, że młoda mężatka ma romans z grubym kupcem. Dopiero później gdy poznała się bliżej z Oksaną i Grubsonem okazało się, że cała trójka jest kultystami tego samego patrona co ona. I gdy to się wyjaśniło zyskała w Fabi przyjaciółkę, sojuszniczkę i kochankę. A teraz, jak jej prawie dwukrotnie starszy od niej mąż wrócił na morski szlak jego młoda żona zyskała więcej swobody niż miała w zimie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 30-04-2022, 16:41   #564
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 91 - 2519 Wiosna - Koniec (3/3)

Marduf van Dake




Wiosną przybył w końcu do miasta ojciec Pirory. Najpierw zapowiedział swój przyjazd listem gdy już śniegi zeszły na tyle aby szlaki były przejezdne chociaż dla kurierów. A dwa czy trzy tygodnie później przyjechał osobiście. Prywatnie dla jego córki zaczął się ciężki czas. Bo oczywiście ojciec był z niej mocno niezadowolony. I gdy zostawali sami nie omieszkał tego jej okazywać. No i nie była synem. Powtarzał to tak często jakby syn był remedium na całe zło i krokiem w świetlaną przyszłość ich rodu. Najbardziej się tym zżymał jak poznała go z van Zee i van Hansenami. Takie wspaniałe rody! Tyle bogactwa! Tyle koneksji, i szacunku dookoła! Wspaniały punkt do zaczepienia aby się wydźwignąć na tutejsze wyżyny! Wystarczy aby oba rody pożeniły swoje dzieci i załatwione! No ale niestety i on i oni mieli na wydaniu córki… Pirora mogła odnieść wrażenie, że gdyby jej ojciec znalazł jakiś sposób aby dwie dziedziczki mogły wziąć ze sobą ślub to by co najwyżej główkował czy lepiej za van Zee czy lepiej za van Hansen ale poza tym nie wahałby się ani chwili. No ale niestety dla niego nawet on nie znalazł takiego sposobu. Gustaw był daleko i za młody. A na miejscu była tylko Pirora. W końcu uznał, że zostaje jej rola bardziej zakulisowa i tak może uda coś jej się ugrać.

Najbardziej jednak się wściekł za kuzynostwo z Versaną van Drasen. Po prostu wpadł w furię. Skorzystał z udogodnień jej prywatnego loszku aby dobitnie pokazać jej jak bardzo jest niezadowolony pomysłem kalania ich nazwiska takim niczym jak van Drasenowie. Zachowywał się jakby fortunę i reputację van Dake z ostatnich dwóch pokoleń wylała do wychodka. Versana bynajmniej nie zrobiła na nim dobrego wrażenia. Uważał ją za co najwyżej “podrzędną straganiarę” i kompletnie nie zgadzał się na zrównanie jej z sobą. Dobiła go jeszcze pierwsza wizyta u van Hansenów. Gdzie oczywiście Froya słodkim głosem zapytała go grzecznie o to pokrewieństwo z van Drasen. W tym momencie gdyby jego córka miała choć nieco przyzwoitości to powinna chyba dokonać samozapłonu od jego piorunującego spojrzenia. Ale okazało się, że Froya wiedziała ciekawe rzeczy o koleżance ze zboru Pirory. Nawet jej rodzice byli zdziwieni skąd ona wie o akcie zawarcie małżeństwa pomiędzy Herr van Drasenem z Neus Emskrank a Versaną z Marienburga. Co dobitnie świadczyło, że czarnowłosa kultystka odziedziczyła nazwisko z “van” po mężu a sama ma mocno plebejskie pochodzenie. Już nawet co znaczniejsi albo średni kupcy zwykle mieli jakieś nazwisko. Oj, tak, po powrocie na Bursztynową 17 Herr van Dake dobitnie pokazał córce jak bardzo jest niezadowolony za takie mieszanie ich nazwiska z plebsem. Zwłaszcza w tak dziecinny sposób, że nawet ta młódka od van Hansenów zdołała to jakoś rozgryźć. A sam zaczął rozpowiadać, że to tylko taki młodzieńczy żart Pirory i van Dake z Averlandu nie mają nic wspólnego z van Drasenami stąd. To już za ten romans z Lange tak się nie wściekał jak za to “kuzynostwo”. Bo to, że znajdzie sobie “jakiegoś gacha” to chyba w gruncie rzeczy się liczył zanim tu przyjechał. Szkoda, że celowała tak nisko, że nawet w żadnego szlachcica.

Jednak dostrzegł coś pozytywnego w samodzielnej działalności córki ostatniej zimy. Kupiona kamienica w środku miasta, i to w takich “nawiedzonych” okolicznościach przypadła mu do gustu. Ten loszek w piwnicy jeszcze bardziej. Zaś historia wyposażenia z pensjonatu Frau Holtz zaintrygowała go. Potem rozmawiał o tym z Łasicą i Oksaną. I któregoś razu powiedział do córki, że dostrzega w tej historii potencjał jaki ona skutecznie przegapiła ale nie będzie jej wiecznie wszystkiego pokazywał palcem. Czas dorosnąć a widać po kamienicy i znajomościach jakie sobie wyrobiła ostatniej zimy, że idzie jej to nieźle. Ale wciąż wiele musi się nauczyć. Na przykład wyciągać samodzielne gości z informacji jakie są jej podane na tacy.

Ale publicznie to jednak bardzo Pirorze pomógł. Starszy, stateczny, dobrze ubrany i charyzmatyczny mężczyzna jakim był jej ojciec przypadł do gustu towarzystwu. No i w ogóle udowodnił, że naprawdę ma ojca, szlachcica z Averlandu który robi interesy po całym Imperium. Oprócz pokrewieństwa z van Drasenami potwierdził to co mówiła o ciotce w Middelheim i reszcie pochodzenia z Averlandu. A i był mile widziany na salonach. Prawie od ręki też załatwiał interesy. Z ojcem Petry von Schneider zawarł umowę na dostarczenie czarnego prochu z Nuln. Oni pochodzili stamtąd i profesor artylerii najbardziej cenił sobie proch właśnie z tej imperialnej stolicy prochu i artylerii. Marduk van Dake mógł mu to załatwić. Z Gerdem van Zee zawarł umowę na zorganizowanie inżynierów z Marienburga jacy mieli pogłębić tutejszy port. Z ojcem Froyi na dostawę rasowych, kislevskich koni o których tyle mu opowiadał a z ojcem Sany Moabit na jakieś nowe piły do tartaku poruszane za pomocą wodnego młyna. Wydawało się, że na każdym przyjęciu zawiera jakąś mniejszą lub większą umowę. Albo romans. Nim wyjechał też zobowiązał swoją córę do przypilnowania tych wszystkich umów jako swojej przedstawicielki. Miał się z nią kontaktować listownie. To też traktował jako wprowadzenie w dorosłe życie, zwłaszcza jak nosiła jego nazwisko.

Jako kultysta zaś poznał się ze Starszym. Lider zboru do jakiego należała jego córka nie zrobił na nim zbyt wielkiego wrażenia. Chociaż to oznajmił jej dopiero ja wrócili na Bursztynową. Ostatecznie jednak uznał, że jak Starszy zaczynał praktycznie od zera, i nie poświęcił się tylko jednemu patronowi i środowisku to miał znacznie trudniej niż spiskowa organizacja jaka od lat działała i korumpowała w Averlandzie. Więc postanowił to uznać za trudne początki i nową drogę bo pod względem członków, zasobów i możliwości to tutaj to się w jego oczach nie umywało do ich rodzinnych stron. Jednak Starszy i jego zbór zaimponował mu zorganizowaniem tej brawurowej ucieczki ze strzeżonych lochów. W jego oczach to było “Coś”. No i, że trudno było o alternatywę w tym mieście to zalecił córce trzymać się tego co tu ma. Żałował, że jego przyjaciel sprzed lat, Karlik, skończył tak tragicznie i nie zdołał go ponownie spotkać. Za to rogata wiedźma zrobiła na nim spore wrażenie. Emanująca dumą i spokojem wyrocznia posługująca się mocą to było coś co nawet on nie mógł przejsć do porządku dziennego.

Przed swoim odjazdem zostawił córce w spadku kilka rad. Na przykład Sanę uważał za dobry wybór. Do bycia piękną szlachcianką brakowało jej tylko tytułu. Resztę już miała. Jak tam pojechali do jej rodziców w odwiedziny okazało się, że mieszkają sobie w dworku szlacheckim. I to dosłownie bo odkupili go od jakiegoś podupadającego rodu. Wykształcili swoją córkę tak, że mogła się czuć swobodnie wśród szlachty no i brakowało jej tylko tytułu. Jego zdaniem trzeba było ja zeswatać z takim tytułem to Pirora wtedy zyskałaby pewnie wdzięczność jej i jej rodziców no i przyjaciół oraz sojuszników. Podobnie z teatrem to też był dobry kierunek. Sierociniec także, chociaż to raczej coś zacznie przynosić profity pewnie dopiero za kilka lat. No a z jego drogim przyjacielem Hubertem to po zastanowieniu wątpił aby zabawa z tytułami w loszku coś zmieniła w relacji jego kobiet do Pirory. Były nim zachwycone bo spełniał ich potrzeby. W ocenie Herr van Dake Oksana była całkiem niezależna od swojego nominalnego szefa i mistrza. I raczej byli dla siebie partnerami chociaż to oczywiście on miał dominującą pozycję. Za to Fabienne wydawała mu się prosta do omotania. Co było widać po tym jak mu chętnie i rozkosznie ulegała. Co jego zdaniem świadczyło o tym, że nie tylko Grubson mógłby ją owinąć sobie wokół palca. No ale to Pirora by musiała dysponować nią równie śmiało, bezkompromisowo jak on czy Hubert albo nawet bardziej. Wtedy jej relacja z czarnowłosą Bretonką wskoczy na wyższy poziom i ma szansę przeskoczyć to co ją łączy z grubym kupcem. Bez tego to raczej zostanie dla niej koleżanką z lochem w jakim można się wspaniale zabawić ale mistrza wciąż będzie miała tego samego. Ale tyle było tonem dobrych, ojcowskich rad a co z nimi Pirora zrobi po jego wyjeździe to już była jej sprawa.


---



Wiosna przyszła, stopiła śniegi, przegnała zimę i rozkwitła w pełni. Ale z wolna, tydzień po tygodniu i ona się kończyła przechodząc w lato. Zboże na polach robiło się coraz wyższe i wyższe a dni cieplejsze. Zbliżały się tygodnie do letniego przesilenia na jakie urządzano tradycyjny festyn ku czci lata i na wróżbę dobrych żniw. Ale na lato to już zapowiadała się nowa historia.





K O N I E C
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172