| [WFRP/2ed] Miasto Grzechu - Hrabio, hrabio!
Stary zarządca przystanął na chwilę w progu, przytrzymał się futryny i złapał kilka głębszych oddechów. Hrabia Pfaffenberger odłożył srebrne sztućce na brzeg talerza i uniósł do ust śnieżnobiałą serwetkę, wycierając resztki sosu grzybowego wokół zaciśniętych w cienką linię ust. - Richter, ale ty wiesz, że gdyby nie lata twojej służby, kazałbym cię wybatożyć za przerywanie mi posiłku i krzyki w moim pałacu? Mówiłem ci, przestań biegać po schodach, twoje serce tego nie wytrzyma, prędzej czy później.
- Wybaczenia upraszam, panie hrabio. – Mężczyzna międlił w rękach czapkę. – Dostaliśmy kolejne pismo z Krassenburga.
- Ojczulek Sigmara znowu potrzebuje datku na rozbudowę świątyni? Miasto mu się wali, a ten tylko o nowych rzeźbach i obrazach gada. – Hrabia przeczesał palcami siwiejącymi, mocno przerzedzone włosy, przez które prześwitywała blada skóra czaszki. - Nie, panie hrabio, zaginęło dziecko.
- Przecież pisali nam już o tym, czemu mi głowę zawracają?
- Nie, panie hrabio... To znaczy tak, pisali, miesiąc temu, ale to kolejny taki przypadek, czwarty już będzie.
- I co z tego, dzieciaki giną na całym bożym świecie, taki ich i nasz los. Nie każdy dożywa tak szacownego wieku, jak my, Richterze. – Arystokrata przysunął bliżej paterę z owocami, przekładając kilka wielkich, soczyście czerwonych truskawek na talerzyk, na którym czekało już na niego ciasto dyniowe. Pogroził zarządcy małym widelczykiem. – Cii, nie przerywaj, bo stracę cierpliwość. Spłodzą sobie kolejne, straty się wyrównają. O, tym właśnie powinnaś się zająć, moja droga Pergundo.
Hrabia zwrócił się do milczącej do tej pory kobiety, znacznie młodszej od siebie, a widząc błysk w jej oku szybko kontynuował, nim zdołała się wtrącić. - O nie, nie pojedziesz tam, nikt zresztą nie pojedzie. Rodzenie dzieci, to zajęcie dla ciebie. Lata lecą, niedługo stracisz na wartości. Twój ojciec, jak mu tam było, Henri, ma z tobą skaranie boskie. Nie moja to sprawa zresztą.
- Panie hrabio...
- Richter, przerwij mi jeszcze raz, a trafisz do Mistrza Małolepszego!
Wszyscy w pokoju wiedzieli, że hrabia nigdy nie zrealizuje swojej groźby. Zarządca mógł sobie pozwolić na znacznie więcej, niż inne osoby, o czym doskonale wiedział. Udał więc przestrach, ale nie przestał mówić. - Przy pełni, panie hrabio, to zawsze dzieje się przy pełni.
- Którego księżyca? Nieważne zresztą – szlachcic wepchnął sobie do ust potężny kawałek ciasta, skutecznie zniekształcając wypowiadane słowa. – Co chcesz przez to powiedzieć? Szukasz kolejnej wyimaginowanej wiedźmy? Ta nie zamienia kochanków w świnie, tylko porywa dzieci?
Pfaffenberger zaśmiał się, wspominając wydarzenia sprzed kilku lat i wzbudzając tym niemałe zawstydzenie u zarządcy. - Albo nie, nie czarownica. Kult! Kult Chaosu, wyznawcy mrocznych bogów, odprawiają co miesiąc rytuał, poświęcając jedno dziecię, przelewając niewinną jego krew, by zawezwać demony na ten świat!
Richter tym razem milczał, głównie dlatego, że właśnie takie obrazy przebiegały mu przed oczami. - I niech zgadnę, ja, ja muszę się tym zająć, bo to mój obowiązek dbać o bezpieczeństwo i spokojny sen poddanych, a jeśli nie, to ciężej będzie zbierać podatki?
Zarządca kiwał potwierdzająco głową. Hrabia wzniósł oczy ku niebu, odsuwając talerzyk z niedojedzonym deserem. - Zajmij się tym Richter. Wyślij swojego najmłodszego, zanudzi się tu biedaczyna czekając na twój zgon i stanowisko. Zna się na prawie, dostanie więc papiery śledczego. Aha, i wyślij też tego kurdupla, tego co mu się wydaje, że może bezkarnie nastawiać uszu i zerkać w dokumenty. Będzie się dobrze bawił w Krassenburgu, miejscowi o to zadbają.
- Szatański plan, panie hra...
- Nie przerywaj. Ty zaś, moja droga pannico, nie wpadnij w kłopoty. Nie przywiążę cię do słupka baldachimu w twoim łożu, więc i tak tam pojedziesz, czy tego chcę czy nie. Jedź więc za moją wiedzą i zgodą, zobaczysz znów kawałek świata.
Hrabia Radegund Oliver Thijman von Pfaffenberger, pan na Pfaffenbergu i okolicznych włościach, gdzieś w lasach północnej części Imperium, nie zmieniając prawie w ogóle swojej wyprostowanej pozycji na krześle, uniósł jeden pośladek i w iście dystyngowany sposób - długi, cichy i kontrolowany – ulżył swoim jelitom puszczając bąka. I tylko mocno wyczuwalny zapach nie niósł ze sobą niczego szlacheckiego.
__________________ Bajarz - Warhammerophil.
Ostatnio edytowane przez Phil : 29-07-2020 o 10:48.
|