lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer 2] - Skarby Lustrii (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/19105-warhammer-2-skarby-lustrii.html)

Lord Melkor 27-05-2023 02:08



Okazało się, że jednak nie było innego sposobu na przedostanie się do komnaty z portalem niż podążenie za nieumarłymi. Jedne potwory atakujące drugie...nie przeszkadzało mu to. Wzdrygnął się jednak rozpoznawszy przywódcę nieumarłych, z którym przecież wcześniej skrzyżował ostrza w bitwie w obozie. Na słowa o klątwie zmarszczył brwi i wbił spojrzenie w upiorne ślepia ożywionego plugawą mocą konkwistadora..... wcześniej nie myślał o o tych ożywieńcach jako o istotach świadomych swojego żałosnego stanu... ale nie było czasu by to rozważać, jeśli pomagając w walce z demonami oni mogli znaleźć w końcu odkupienie, to tym lepiej.

*************************************************

Widok wielkiego demona sprawił, że zamarł, chociaż wydawało mu się, że już nic go nie może przestraszyć w tym miejscu. Ta istota była naprawdę monstrualna i patrzyła na ich dużo mniejszy niż wcześniej oddział jak na robaki, które zaraz zostaną zgniecione na proch. Czymże on był wobec takiej monstrualnej i pełnej okrucieństwa mocy?

Jednak słowa Vivian o tym, że wielki demon nie może opuścić portalu, a także przykład nieustraszonych pancernych, którym śmierć towarzyszy nie odebrała woli walki, dodały mu otuchy, a nawet nieco zawstydziły. Zebrał się więc w sobie by stanąć do tego ostatecznego boju.

Pojawienie się jaszczurów samo w sobie go nie mogło zaskoczyć po tym co już widział, ale to że miały walczyć po ich stronie już tak. Ciekawe, czy ten sojusz się utrzyma jeśli dadzą radę zamknąć portal?

- Słyszeliście, co trzeba zrobić?! Magowie powstrzymają demona w portalu, my musimy zdobyć tabliczkę! Naprzód, chwała i bogactwo będą udziałem zwycięzców! - Zawołał, po czym chwycił za swój nieodłączny rapier i podążył w ślady Carstena. Zamierzał utorować sobie drogę, a potem wycofać się do Vivian i Lalande wraz z tabliczką.







Pipboy79 31-05-2023 21:49

Tura 100 - 2526.I.24/25; fst/wlt; ??
 
Czas: 2526.I.24; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz
Warunki: wnętrze piramidy, ciepło, hałas ciżby; na zewnątrz: ??



Walka o portal



Stanęli obok siebie. Trójka ludzi zza oceanu. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Kislevitka żeglarka, sylvański ochroniarz i bretoński kawaler. Stanęli za gadem o pysku krokodyla i wielkości niedźwiedzia. Gdzieś obok trójka czarowników, każde z innej rasy, wyznania i rodzaju krzyczało, śpiewało lub skrzeczało swoje zaklęcia aby osłabić i związać walką wielkiego demona jaki był strażnikiem piekielnego portalu. Gadzi łeb odwrócił się do tyłu jakby sprawdzał czy są gotowi.

- Dawaj! Raz się żyje! - krzyknęła Zoja jakby chciała tym okrzykiem dodać otuchy sobie i swoim towarzyszem. Nie wiadomo czy stwór zrozumiał słowa ale chyba właściwie odczytał intencje. Ni to zasyczał ni zaryczał ze swojej wielkiej, zębatej paszczy. A potem runął do przodu. Gadzie monstrum było wielkości trolla. Ale nie miało jego niezdarności. Niczym żywy taran runęło na pomniejsze demony wielkości człowieka. Rozrzucił dwa czy trzy z nich jak puste butelki. Ze dwa inne zdołały odskoczyć w ostatnim momencie schodząc z linii ataku. Jednego gad jednak dorwał. Przyszpilił szponiastą łapą do zdeformowanej posadzki aż chlupnęło na boki krwiste błocko. Po czym złapał jego łeb swoimi potężnymi szczękami. I szarpnął. Nienaturelne ciało stawiało przez chwilę opór ale żywa istota z tego świata okazała się sliniejszcza i z obrzydliwym chrupnięciem ciało demona rozerwane zostało na połowę. Eksplodowała jakaś krwista posoka a gad cisnął oderwaną połówkę gdzieś precz. Demony jeśli były w stanie to być może były zaskoczone czy zdezorganizowane tak zawziętym atakiem mocarnego przeciwnika. Ale szybko przeszły do kontry. Wielki gad musiał zmagać się z kilkoma z nich jednocześnie. Ci zaś zaczęli go osaczać i próbować atakować z wielu stron na raz.

- Teraz! To nasza szansa! Szukajcie tej złotej tabliczki! - krzyknęła Zoja i ruszyła biegiem w stronę portalu. Próbowała razem z towarzyszami rozglądać się uważnie niezbyt wiedząc czego właściwie powinni wypatrywać. Poza tym, że to pewnie coś ze złota. Trudno było powiedzieć kto je pierwszy dostrzegł w tym chaosie walki i emanacji nienaturalności do tego świata. Wydawało się, że krew tężeje w żyłach, skronie pulsują coraz bardziej, instynktowny pot zrosił plecy i włoski na karku i ramionach stają dęba. W ustach dało się czuć dziwny, metaliczny posmak zaś nozdrza wychwytywały krwisty i elektryczny zapach. Umysł i ciało zdawało się krzyczeć całym sobą, że chce się stąd jak najszybciej zabrać. Ale blask złota błysnął do nich w swojej łaskawości.

Najpierw dojrzeli go z wysoka. Tam, za portalem! Jak podbiegli bliżej okazało się, że coś złotego błyska z wysoka niczym morska latarnia oświetlająca statkom drogę. Ale wysoko. Gdzieś na wysokości pierwszego, może drugiego piętra. Nie było szans aby siegnąć do tego z poziomu posadzki. Co więcej ta plama czystego, nieskalanego złota była na jakiejś nienaturalnej kolumnie. Kilka tych dziwnych ni to kości, narośli, pni drzew czy konstrukcji wznosiło się wokół a zwłaszcza za portalem. Jakby minimalnie drżały i buczały i emanowały czerwoną mgiełką. Miały jednak sporo wypustek, parchów, wtopionych w siebie kości i czaszek, mosiężnych kolców i obróż, wbitych mieczy, włóczni, tarcz i toporów. Przez tak różnorodny konglomerat materiałów w pośpiechu trudno było stwierdzić co to właściwie jest. Ale przy tej największej kolumnie mamiła ich z góry plama czystego złota.




https://i.imgur.com/GBn6UQf.jpg

Co więcej właśnie od tej kolumny odchodziły grube, mosiężne łańcuchy prowadzące do ram portalu. Porośnięte czy pokryte jakąś mazią jaka co chwilę skapywała na dół. Brzęczała metalem niczym napięte struny jakiegoś piekielnego instrumentu albo rozciągnięte trzewia jakiegoś olbrzymiego stworzenia. Patrząc od tyłu portalu zbiegały się właśnie w tej kolumnie na różnych wysokościach albo odchodziły od niej w kierunku piekielnego przejścia.




https://i.imgur.com/bzXYQ9i.jpg


Niżej jednak dało się dostrzec kolejną plamę nieskalanego materiału. Tym razem była to czaszka. Chyba ludzka. Pokryta licznymi malunkami i glifami w stylu podobnym do tego w jakim lubowały się Amazonki. Czaszka wydawała się być wrośnięta w podstawę tej ni to kolumny ni żywej istoty. Ta wypaczona moc jaka tu panowała jednak nie zdołała jej jeszcze przykryć całkowicie.




https://i.imgur.com/3ltlboV.jpg


- To chyba to! Albo tamto! Oba są ze złota! Cholera, znaleźli nas! - Kislevitka krzyknęła nie będąc pewna o który ze złotych artefaktów może chodzić. Albo zdając sobie sprawę, że po ten co był wyżej nie jest tak łatwo dostępny. Co więcej efekt zaskoczenia jaki wywołał atak wielkiej, gadziej bestii zdawał się mijać. Demony zdawały się spostrzec resztę intruzów i przez portal zaczęły przybywać kolejne ale nie po to aby dołączyć do walki ze oddziałami śmiertelników, nieumarłych czy saurusów ale aby zająć się tą trójką śmiałków. Po bujających się łańcuchach albo po posadzce obchodząc portal już widać było pierwsze, czworonożne poczwary jakie pędziły w ich kierunku. I nie było się co dziwić. Sam strażnik portalu się nimi zainteresował. Na ile mógł odwrócił się w ich kierunku i zaczął pochylać sięgając swoją szponiastą łapą po wielki, ognisty pejcz. Ale jescze jedna z cienistych macek oplotła jego nadgarstek i się z nią mocował. Zaś kula światła trafiła go gdzieś tam od przodu podobnie jak świetlny promień z kostura Lalande przeorał mu bok wyrywając krwawy ochłap. Ale już zdawał się mniej poświęcać im uwagi i chciał zniszczyć trójkę intruzów jaka podeszła pod sam portal Chwilowo magowie jeszcze wiązali go walką ale te wilcze, zębate bestie, małpio zwinne i szybkie już nie miały takich ograniczeń więc skocznie ruszyły rozszarpać kolejne krwawe ochłapy z żywego jeszcze mięsa.

Deszatie 09-06-2023 18:37

Ruszył wraz z pozostałymi kompanami za niespodziewanym gadzim sojusznikiem, który niczym burzyciel murów runął na siedliszcze demonów. Każdy krok Sylvańczyka sprawiał mu niesamowity trud, jakby musiał przebijać się przez niewidzialną barierę, wysysającą zdrowie i krzepę. Głowę miał ciężką, jak gdyby oszołomiony uderzeniem obucha. Wydawało mu się, że krwawi z nosa, żelazisty posmak świdrował zmysły. Tysiące niewidzialnych igieł wbijało się w jego ciało, drażniąc nerwy. Kiedy obejrzał się w tył miał wrażenie, że Amazonki zostały za jakąś półprzezroczystą zasłoną. Powietrze wibrowało nienawiścią, a szmata, którą wcześniej obwiązał usta i nozdrza, nasączyła się krwią, której kubeł miał za chwilę zalać mu usta, przynajmniej tak to odczuwał strudzony ochroniarz.

Jednak niezłomnie parł do przodu, jego pokłady silnej woli, choć wyczerpywały się nadzwyczaj szybko, pozwoliły zachować resztki przytomności.

Chociaż Carsten nie przybył tutaj dla złota, to właśnie zbawczego blasku wypatrywał, mrużąc zmęczone oczy. Przez chwilę zapomniał nawet o monstrualnym demonie, wiszącym nad nim jak potężny wyszczerzony gargulec. Zapomniał o Zoji i Bertrandzie, jakby również byli nieobecni. Liczył się tylko lśniący rozbłysk, który miał nadzieję dojrzeć pośród spaczonych kolumn. Pragnął tego tak rozpaczliwie, jak widoku jasnej twarzy syna, który pozostał za oceanem.

Wreszcie serce zadrżało, kiedy dostrzegł artefakty odpowiadające opisowi Amazonek. Wtopione w infernalny krajobraz, wydawały się na zawsze scalone z tym przeklętym miejscem, którego nie był w stanie ogarnąć umysłem. Wojownik działał instynktownie, niczym golem, który miał wypełnić swoją misję. Podjął wspinaczkę na kolumnę, maź ściekała mu pod dłoniach, twarzy i szyi, ale nie zważał na to, próbując dostać się do majestatycznej złotej tablicy. Chciał wyrwać ją z trzewi piekieł, wydostać z upiornej ściany, choćby miało go to kosztować życie. Dotknąć choć raz, jak wytęsknionego syna, który był dlań całym światem. I właśnie myśl o ozdrowieniu syna, pozwalała Carstenowi na ponadludzki wysiłek, w przekonaniu, że to jedyna słuszna droga do ocalenia i odkupienia…

Lord Melkor 10-06-2023 07:44



Byli chyba w przedsionku samego piekła. Instynkt krzyczał by stąd uciekać, ale zbyt daleko już zabrnęli. Bretończyk wysilił całą swoją wolę by odeprzeć grozę i skupić się na zadaniu. Do tej pory wielki gad osłaniał im przed mniejszymi (choć według niego były zdecydowanie wystarczającej wielkości) demonami a magowie przed monstrum stojącym przy portalu. Ale teraz sytuacja zaczynała się komplikować, musieli działać szybko. Carsten już wspinał się na kolumnę....

- Zoja, spróbuj wyciągnąć tę czaszkę z dołu, ja cię osłonię! - zawołał do dzielnej blond kislevitki, a sam obrócił się ku nadciągającemu demonicznemu pomiotowi. Miał nadzieję, że pobłogosławienie broni i amulet który dostał od Lalande i Vivian sprawią, że jego broń będzie skutecznie ranić tego wroga nie z tego świata.



Pipboy79 11-06-2023 19:06

Tura 101 - 2526.I.24/25; fst/wlt; ??
 
Czas: 2526.I.24; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz
Warunki: wnętrze piramidy, ciepło, hałas ciżby; na zewnątrz: ??



Walka o portal




Carsten



Carsten schował miecz do pochwy i ruszył na tą dziwną, obcą ni to kolumnę ni wielką narośl. Potrzebował obu wolnych dłoni aby się dostać do mamiącego oczy złotego blasku jaki widział tam w górze. Wspinaczka szła mu dość łatwo bo te liczne wyrostki dawały naturalne ochwyty dla dłoni i stóp pomagając w pokonywaniu wysokości. Ale kątem oka widział, że ta piekielna poczwara jaka zbiega w dół po tych częściowo widmowych linach czy łańcuchach zbliża się jeszcze szybciej. On miał jednak zdecyodwanie bliżej do celu. Dotarł jednak do tej złotej plamy pierwszy. Z bliska widział podłużny, kształt ozdobiony dziwnymy wzorami i płaskorzeźbami. Chwycił go i szarpnął. Za trzecim czy czwartym razem wyrwał tą płaskorzeźbę z porastającej go obcej materii. Złapał go triumfalnie ale w tym momencie poczuł uderzenie niczym kuli armatniej. Ta zbiegająca z góry bestia wykorzystała jego zaangażowanie na czym innym i ostatni kawałek dała susa. Siła uderzenia była tak wielka, że oboje spadli z impetem w dół, na posadzkę. Carsten krzyknął gdy gruchnął plecami o podłogę. Na szczęście aż tak wysoko ta kolumna nie była więc chociaż zderzenie z ziemią wybiło mu powietrze z płuc to jeszcze żył. Nie miał pojęcia ile to potrwa bo bestia wylądowała znacznie lepiej od niego. A dokładniej to właściwie na nim. I widział tuż nad sobą jej piekielne kły i gorejące złośliwą inteligencją ślepia. Co gorsza nie zdążył wyjąć broni i musiał się bronić gołymi rękami. Nawet złotą tabliczkę upuścił przy zderzeniu ale bestia była bardziej zajęta wijącym się na posadzce kawałkiem żywego mięsa.

Sylvańczyk więc został zepchnięty do defensywy i musiał walczyć w bardzo niewygodnej pozycji bo był bez broni i leżał na plecach gdy bestia doskakiwała do niego, próbowała mu rozszarpać trzewia swoimi kłami i pazurami. Ale nie było to dla niej tak łatwie jakby się mogło wydawać. Carsten był wprawnym wojownikiem i nawet w tak niekorzystnej sytuacji, gdy głowa mu pulsowała fizycznym bólem od tej emanacji obcości z piekielnego wymiaru, gdy leżał przyszpilony do ziemi to wciąż walczył. Do tego jego własny pancerz jak i błogosławieństwo Lalande albo Vivian dawały znac o sobie. Widział jak co jakiś czas gdy te piekielne kły i pazury bestii już przezwyciężyły zasłonę jego nóg i dłoni to niespodziewanie zderzały albo ześlizgiwały się po niewidzialnej ścianie jaka wówczas na moment trzeszczała i ukazywała się niczym jakaś wielka misa która go chroniła. A nawet jak bestii udało się to przezwyciężyć to Sylvańczyk był jeszcze okryty swoją własną kolczutą. A ta chociaż krwawiła metalowymi kółeczkami wyszarpanymi przez potwora to wciąż spełniała swoje zadanie. Chociaż tam gdzie mimo tych zasłon bestii udało się dostać do jego ciała to i na kolczudze pojawiały się krwawe zacieki. Co jakby rozjuszało bestię jeszcze bardziej.

Dość szybko jednak udało mu się kopnąć czworonożną bestię na tyle mocno, że ta odskoczyła na tyle daleko, że zdołał powstać i wydobyć miecz. Teraz walka stała się bardziej wyrównana gdy mógł swobodnie operować. Już zorientował się, że chociaż to coś przypomina jakąś piekielną wariację na temat ogara czy wilka to jednak jest od nich o wiele większa. No i nie była żywa tylko jakąś napędzaną obcą mocą poczwarą jaka zdawała się nie odczuwać bólu, upływu krwi chociaż widział, że tam i tu jego miecz przebił się przez jej skórę i wówczas jakby ze środka wypływała świetlista lawa zamiast krwi. Ale stwór zdawał się nie zwracać na to większej uwagi. Cały czas atakował go z nie ustającą zajadłością. A Carsten chociaż szermierzem był pierwszorzędnym to jednak był śmiertelną istotą. Taka co odczuwa zmęczenie, ból i upływ ran. Chociaż trafiał potwora to i ten trafiał jego. Raz, mocniej, raz słabiej. Ale stopniowo te kolejne rany osłabiały zaufanego ochroniarza kapitana de Rivery. A bestia jakoś nie widać było, żeby słabła pomimo kolejnych trafień. Zaczynał już odczuwać, że jego ramię spowania, że nie jest już takie szybkie i precyzyjne jak na początku pojedynku. Jego nogi tracą pewność i refleks stając się mniej zwinne co utrudniało mu robienie wypadów czy uników. Zaś piekielny stwór zdawał się być tego świadomy. I czasem czarnowłosy miał wrażenie, że rechocze z niego złośliwie po czym atakuje ponownie.



Bertrand



Zoja krzyknęła coś twierdząco i podbiegła do tej dziwnej, złotej czaszki jakby wmurowaną w podstawę tej dziwnej kolumny. Zaś Carsten zaczął się na nią wspinać ku widocznemu w górze kawałkowi złota. Kislevitka z początku próbowała po prostu wyszarpać tą złotą czaszkę ale widocznie nie przyniosło to efektu bo kląc i krzycząc zaczęła siec szablą odłupując kolejne kawałki tej dziwnej materii. Krzyknęła krótko zaskoczona gdy Carsten niespodziewanie gruchnął na ziemię tuż obok niej. Z wielką, czerwoną bestią na sobie z jaką splótł się w zażartym pojedynku. Bertrand nie mógł im pomóc bo widział jak druga ze skaczących bestii właściwie już pruła ku niemu. Pozostali musieli radzić sobie sami tak samo jak on z nowym przeciwnikiem.

Ten zaś okazał się poczwarą podobną do psa, wilka czy jakiegoś drapieżnego kota. Od razu widać było, że jest to istota stworzona do walki i polowania. Zaatakowała go bez wahania i litości angażując go całkowicie. Nie miał już czasu rozglądać się dookoła tylko musiał unikać tych wściekłych kłów i pazurów i samemu próbować wrażyć swój rapier gdzieś w cielsko bestii.

I nawet mu się udawało. Trafiał ją. Raz głębiej raz płycej, raz było to tylko draśnięcie za innym razem broń ześlizgiwała się po jakiejś niewidzialnej tarczy nie czyniąc jej krzywdy. Ale i bestia miała podobnie. Nie wszystkie jej ataki kończyły się rozerwaniem żywego ciała i spróbowania krwi śmiertelnika. Wcale nie rzadko jej szpony co już zdawało się miały rozpruć jego ramię czy tors jakby ześlizgiwały się po jakiejś niewidocznej zasłonie. Wtedy czuł zapach ozonu albo jakiś dziwny i słyszał odgłos uderzenia i chrobotu kłów czy pazurów po tej zasłonie. Albo te trafiały go ale zahaczały o kolczugę lub w niej grzęzły. Ale nie wszystkie. Stopniowo bretoński kawaler był coraz bardziej spychany do defensywy. A po piekielnej poczwarze coś nie było widać oznak bólu, zmęczenia czy osłabienia. Cały czas atakowała z tą samą, początkową furią nie zmniejszając na śmiertelnika swojego naporu ani na chwilę. Mimo, że widział jak niektóre z jego ciosów zadały jej rany i przez ciemnobrodową skórę wypływała świetlista krew niczym roztopiona, piekielna lawa. A on słabł. Pomimo swoich wybornych szermierczych umiejętności, magicznej zasłony jaką go wspierała jedna czy druga magiczka, warstwie metalowych kółeczek kolczugi i własnej odporności to jednak co któryś cios bestii przebijał się przez to wszystko i go trafiał. A z każdym trafieniem słabł. Ból zalewał mu oczy, ramię słabło i nie było już tak pewne jak na początku walki, ciosy nawet jak trafiały to już nie miały tej pełnej siły jak wcześniej a nogi zaczynały mu szwankować co wpływało na chwiejną postawę. Czuł suchość w ustach i zdawał sobie sprawę, że już ledwo co trzyma się na nogach a jego rapier staje się coraz bardziej niemrawy. A bestia atakowała dalej z nie mniejszą swadą niż na początku pojedynku.



Wszyscy



- Mam! Mam! Wudłubałam to cholrestwo! - gdzieś z boku każdy z nich usłyszał ucieszony ale i zdenrwowany głos koleżanki. Kątem oka widzieli, że chyna trzyma coś kulistego i błyszczącego złotem. Ale za bardzo nie mieli okazji się jej przyglądać pochłonięci swoimi pojedynkami.

- O matko! - dopiero chwilę potem gdy rozległ się ponownie krzyk Zoji, tym razem jakby z zaskoczenia i obawy. Ale i nagłe stężenie silnego światła przerwało walkę. Każdy z nich musiał zasłonić oczy ramieniem i odwrócić głowę od tego jaskrawego blasku. Na piekielne poczwary zdawało się to działać podobnie bo też przerwały swój nieustanny napór na obu szermierzy. Gdzieś tam z epicentrum światła dał się słyszeć jakiś dziwny świst i grzmot jak od gromu burzy stopiony w jedno z krzykiem kobiety. W końcu jednak światło osłabło na tyle, że dało się tam spojrzeć i coś zobaczyć. Widać było jak w miejscu w którym stała Zoja… Stał ktoś inny.




https://i.imgur.com/eKfLf2J.jpg


Obca wyglądała jak kobieta. Tylko taka obca. Pokryta jakby gadzią skórą i z gadzimi skrzydłami. Zamiast normalnych ludzkich stóp miała jakieś gadzie. Proste, czarne włosy. W każdej dłoni zaś dziwne ostrze co też wydawało się jakieś takie gadzie. A na piersiach miała złotą czaszkę z tubylczymi wzorkami. A Zoja znikła. Nigdzie nie było jej widać. Ani żywej, ani schowanej, ani nawet jej martwego czy nieprzytomnego ciała. Zaś obca wojowniczka emanująca nienaturalnym światłem spojrzała na obu mężczyzn. Na dwie warczące bestie jakie jednak zdawały się trzymać na dystans zbierając się do ataku. Potem w górę na wielki portal. Wcześniej zajęci walką nie mieli okazji spojrzeć w tym kierunku. Dopiero teraz. Portal wciąż tam był. Ale błyskał i trzeszczał niepokojąco. Zaś te ni to widmowe łańcuchy i liny jakie biegły od dziwnej kolumny i tabliczki do tego portalu, po jakich zbiegły dwie bestie jakie zaatakowały obu śmiałków w większości już znikły. Dało się słyszeć ryk demonicznego strażnika portalu. Wydawało się, że tym razem odczuwa potężny ból albo wysiłek. Nie wiadomo było co go tak zraniło czy rani. Bo wciąż widać było świetliste i cieniste energie jakie magowie różnych ras i pochodzenia atakowali go bez ustannie. Zaś po sąsiedzku wciąż trwała walka mieszanych oddziałów z demonicznymi hordami. Mogli to wszystko obrzucić dłuższym spojrzeniem tak samo jak obca wojowniczka. Ta znów spojrzała na nich i pobojowisko. Jej uwagę przykuła złota tablica wyrwana przez Carstena jaką upuścił przy upadku z kolumny. Podeszła do niej i podniosła. Obejrzała chwilę przesuwając z namaszczeniem szponiastą dłonią jakby chciała ją oczyścić z plugastwa. A potem krzyknęła. To był dziki wrzask podobny do sokoła czy innego powietrznego myśliwego. Fala światła znów eksplodowała od niej wraz z tym krzykiem. Dwie ogaropodobne bestie cofnęły się jeszcze bardziej warcząc na nią ale nie odważyły się zaatakować. Zaś obu ludzkim wojownikom ten krzyk i światło jakby wlał ponownie nadzieję, odwagę i siły w skrawione serca i członki. Skrzydlata wojowniczka zaś rozpostarła swoje gadzie skrzydła i wzniosła się do góry. Rzuciła złotą tablicę kroksigorowi jaki złapał ją i uniósł triumfalnym geście rycząc zwycięsko. Zaś skrzydlata wzniosła się jeszcze wyżej i zaatakowała świetlistymi ostrzami wielkiego, demonicznego strażnika. Przez różne walczące oddziały przelała się fala nadziei i radości, zwłaszcza Amazonkom wyraźnie dodało to otuchy. Za to na demoniczną hordę zadziałało to dokładnie na odwrót. Jakby zalała je fala zwątpienia a ich szeregi zachwiały się.


---



Mecha 101


T 01

Carsten 14/16
Bertrand 18/18
Flesh Hound 01 36/36
Flesh Hound 02 36/36


T 02

Carsten 14/16
Bertrand 18/18
Flesh Hound 01 36/36
Flesh Hound 02 34/36


T 03

Carsten 14/16
Bertrand 12/18
Flesh Hound 01 36/36
Flesh Hound 02 29/36


T 04

Carsten 14/16
Bertrand 12/18
Flesh Hound 01 32/36
Flesh Hound 02 29/36


T 05

Carsten 13/16
Bertrand 11/18
Flesh Hound 01 27/36
Flesh Hound 02 29/36


T 06

Carsten 8/16
Bertrand 8/18
Flesh Hound 01 27/36
Flesh Hound 02 25/36


T 07

Carsten 8/16
Bertrand 6/18
Flesh Hound 01 26/36
Flesh Hound 02 25/36


T 08

Carsten 8/16
Bertrand 6/18
Flesh Hound 01 26/36
Flesh Hound 02 25/36


T 09

Carsten 8/16
Bertrand 6/18
Flesh Hound 01 22/36
Flesh Hound 02 21/36


T 10

Carsten 7/16
Bertrand 4/18
Flesh Hound 01 22/36
Flesh Hound 02 21/36


---


Światło wojowniczki

Carsten +2 HP; 7+2=9/16
Bertrand +2 HP; 4+2=6/18

Deszatie 12-06-2023 18:53

Carsten słaniał się na nogach, obolałe ciało promieniowało bólem, miecz ciążył niemiłosiernie, a wróg zdawał się być niezwyciężony. Brakowało mu Vivian, która w poprzednim wyniszczającym starciu z demonami przy sadzawce wsparła go magią i żelazem. Teraz myśl o porażce i okrutnej śmierci nieprzyjemnie wwierciła się w umysł. Lecz nie poddawał się, nieustępliwy, sylvański charakter kazał mu umrzeć z godnością i męstwem. Mimo szyderczego uśmiechu demona, który żmijowato kąsał go wzrokiem, widząc bezradność człowieka.

Lecz historia żywota staroświatowca nie zakończyła się u stóp portalu. Dzięki kislevskiej towarzyszce, której wytrwałość została ostatecznie nagrodzona. Wydobyła złotą czaszkę z kolumny, doprowadzając do szeregu niespodziewanych i niewytłumaczalnych zdarzeń...

Po rozbłysku jasności, który niemal go oślepił, ochroniarz zerknął na pole walki. Nie było już tam Zoi, a wojowniczka, której rysy zdradzały gadzie powinowactwo. Jak istota z legend, mantykora lub inna harpia ze skrzydłami wzbudzała lęk i niepokój. Jednakże jej zachowanie pozwalało mieć nadzieję, iż będzie ich sojusznikiem na tym makabrycznym placu boju. To jak jej obecność działała na demony, dodawało otuchy i Eisen zaczynał wierzyć w tryumf nad siłami chaosu.

- Jesteśmy po twojej stronie… – wydusił, choć prawie nie słyszał swego głosu. Wątpił też, aby istota go zrozumiała. Ukłonił się jej i zasalutował mieczem. Poczuł też nowe siły, wstępujące w jego poranione ciało. Kiedy ich skrzydlata wybawicielka wzbiła się w powietrze, kierując się ku monstrum na górze, Carsten ruszył z furią na najbliższego demona, pragnąc odpłacić mu za wcześniejsze rany i na wieki zdusić szyderczy chichot bestii…

Lord Melkor 16-06-2023 21:04



Bertrand nie mógł skupić uwagi na tym co działo się dookoła. Toczył desperacką walkę z tym ogarem piekieł, nigdy jeszcze chyba nie napotkał tak potężnego przeciwnika. Udało mu się zadać kilka ran, ale czuł że słabnie szybciej niż bestia i to pomimo osłaniającej go niewątpliwie magii ochronnej. Przegrywał. Widząc że Zoja w końcu wydostała złotą czaszkę zaczął walczyć bardziej defensywnie, osłaniajac się przed atakami nieludzkich kłów i pazurów z zamiarem wycofania się w stronę towarzyszy. Nagle spostrzegł kislevitkę, która zniknęła w niespodziewanym wybuchu światła zastąpiona przez jakąś przedziwną gadzio-ludzką istotę ze skrzydłami. Nie miał pojęcia co to jest ale chyba była wrogiem demonów. Czuł jak fala światła dodaje mu otuchy i odrobinę łagodzi ból ran.

Wtedy dobiegł do niego wierny Emilio:
- Trzymaj się szefie! - zawołał atakując krótkim mieczem ogara z flanki.

- Uważaj! - zawołał Bretończyk, choć nie mógł nie ucieszyć się ze wsparcia. Teraz musiał wytężyć siły, by i on i jego gwardzista wyszli z tego z życiem...



Pipboy79 17-06-2023 22:44

Tura 102 - 2526.I.24/25; fst/wlt; ??
 
Czas: 2526.I.24; fst; noc
Miejsce: 6 dni drogi od Leifsgard, piramidy, główny obóz
Warunki: wnętrze piramidy, ciepło, hałas ciżby; na zewnątrz: ??



Walka o portal


Po tym jak Sylwańczyk oddał hołd obcej wojowniczce rzucił się na najbliższego demona. Zaś Bertrand przyzwał do siebie Emilio i poszedł w jego ślady. Obaj szybko natknęli się na te same krwiożercze ogary z jakimi mierzyli się przed chwilą. Te wydawały się być chwilowo zdezorientowane pojawieniem się świetlistej wojowniczki ale gdy tylko zostały zaatakowane natychmiast odzyskały rezon i stawiły czoła śmiertelnikom.

Początek wznowionej walki zaczął się dla Carstena niezbyt przyjemnie. Piekielny stwór przebił się przez magiczne osłony i jego kolczugę i rozerwał mu kawałek biodra. Na szczęście rana nie była poważna. Bertrandowi zaś udało się podobnie drasnąć swojego przeciwnika który teraz musiał dzielić swoją uwagę między niego a Emilio. Jego pomocnik nie należał może do najlepszych szermierzy jakich Bretończyk znał ale jednak angażował przeciwnika przez co jego napór na szlachcica był osłabiony.

Czworonożna bestia szybko jednak zrewanżowała się osłabionemu wcześniejszymi ranami Bretończykowi. Wyskoczyła do przodu i wżarła mu się w udo. Śmiertelnik zawył boleśnie gdy paszcza z nie z tego świata szarpała mu nogę. Jednak musiała puścić aby nie narażać się na kontratak jego i Emilio. Od tej pory jednak ból zalewał mu oczy z upływ krwi znacznie go osłabiał. Po prawdzie to ledwo już stał na nogach zaś jego ruchy zrobiły się niezdarne i powolne zaś w ramieniu brakowało już wcześniejszej siły i zdecydowania.

Zaraz potem podobnie oberwał jego pomocnik. Raz był trochę zbyt wolny i piekielny ogar złapał go za ramię. Bretończyk krzyknął i zdołał mu się jeszcze wyrwać ale stwór złapał go wtedy za bok i zdawało się, że wyszarpał mu kawał mięsa. Ale może tylko osłabionemu bólem bratu Izabelli tylko tak się zdawało. Za to Carstenowi ponownie udało się trafić mieczem w swoją poczwarę. Czworonożna bestia nie zdołała tym razem zrobić uniku i czubek jego ostrza wbił mu się w jedną z łopatek zagłębiając się na jedną, trzecią długości. A gdy wyszarpał ostrze ze świeżej rany trysnęła świetlista krew niczym magma z jakiegoś wulkanu zaś stwór zawarczał ze złości lub boleści. Ale walczył nadal.

Wtedy w sukurs im przyszła szarża tego wielkiego gada z ogromną, dwuręczną buławą zrobioną z dziwnego ni to kamienia ni metalu. Krokodylowaty stwór zaryczał i rzucił się na czworonożnego demona z piekła rodem z jakim walczyli Bretończycy. Ten chyba dał się zaskoczyć albo po prostu nie zdołał umknąć nowemu przeciwnikowi i potężna maczuga trzasnęła go gdzieś w grzbiet. Potwór zaryczał i wyszczerzył wściekle kły do nowego przeciwnika. Teraz miał przed sobą trójkę przeciwników. Ale mimo to napędzany jakąś berserkerską żądzą krwi nie zamierzał rejterować i przyjął to wyzwanie.

Zaraz potem sytuacja powtórzyła się ale tym razem ostrze Sylwańczyk ledwo co drasnęło skórę i mięśnie potwora. Za to Emilio oberwał ponownie. Krzyknął gdy szpony bestii rozpruły mu kolczugę a tym razem magiczna osłona zabłysła przez moment ale atak potwora był silniejszy. Rozpruł brzuch kusznika a ten zawył gdy krwawa posoka łukiem zrosiła spaczoną posadzkę. Złapał się za świeżą ranę ale dalej trwał przy swoim panu który był w jeszcze cięższym stanie niż on sam.

Carsten zaś toczył swój pojedynek samotnie. Większość ataków jego potwór zbijał i całkiem często przechodził do kontrataku ale porządna kolczuga wzmacniana magicznymi zaklęciami ochronnymi Vivian często okazywała się dość skuteczna. Albo widział jak szpony czy kły bestii jakby ześlizgiwały się po niewidzialnej zasłonie jaka wtedy na moment połyskiwała jak bańka mydlana stając się widoczna albo zbijały lub osłabiały taki atak na tyle, że rozchodził się on po kółeczkach kolczugi i przeszywalnicy pod spodem. Zaś podobnie ataki Sylvańczyka osłabionego coraz bardziej kolejnymi ranami grzęzły w demonicznych osłonach w podobny sposób. Widział jak obok ten wielki gad dołączył do walki po ich stronie ale wsparł obu Bretończyków i na jego pojedynek nie miało to bezpośredniego wpływu. Dawało jednak jakiś cień nadziei.

- Panie! - uwagę Carstena przykół rozpaczliwy krzyk Emilio. Dojrzał jak po kolejnym ataku piekielnej poczwary bretoński towarzysz pada bezwładnie na spaczoną ziemię. Ale nie zdążył go dopaść bo wielka, gadzia buława skutecznie wykorzystała moment gdy ten nie zdążył jeszcze odskoczyć po tym decydującym ataku i trzasnęła go z góry w grzbiet. Ten jeden raz był za dużo i piekielnik zaskowyczał boleśnie niosąc piekłu i niebiosom swoją skargę po czym zniknął w czerwonym smrodzie siarki.

Bertrand zaś widział to nieco inaczej. Słabł coraz bardziej z bólu i upływu krwi. W końcu jak zrobił rapierem myk tu to ogar zrobił myk tam. I go dopadł. Skoczył do przodu i uderzył go łapami w pierś. Tym razem ani magiczne zasłony milady von Schwarz ani jego własna przeszywalnica nie dały rady go osłonić i poczuł jak szpony bestii rozpruły mu pierś. Ten jeden raz za dużo. Upadł na posadzkę i widział przez moment wyszczerzone piekielnym światłem ślepia i kły bestii wpatrzone w niego ze złośliwą uciechą. Gdzieś mimowolnie rejestrował rozpaczliwy krzyk swojego pomocnika. I dostrzegł jak ciemna smuga spada z góry na grzbiet tego wilczego stwora. Ten zawył i po chwili zniknął.

- Już dobrze…. Już dobrze, wyciągnę pana z tego… Wszystko będzie dobrze… Zaraz stąd wyjdziemy… - mamrotał Emilio jaki złapał go pod pachy i tak wlókł gdzieś przez to piekielne pole bitwy. Bertrand zaś nie mógł nic wymamrotać. Poddawał się biernie biegowi wypadków balansując gdzieś na pograniczu utraty przytomności. Widział jeszcze jak ten wielki gad zaryczał potężnie i rzucił się na drugiego z piekielnych ogarów z jakim do tej pory samotnie walczył czarnowłosy Sylwańczyk. Widział jak we dwóch się z nim zmagają. Walka wcale nie była przesądzona ale w końcu chyba Carstenowi udało się trafić bestię tak, że ta znikła w czerwonym dymie. Ale już Emilio wlókł go pomiędzy walczącymi oddziałami śmiertelników walczącymi z demoniczną hordą i przesłonili mu oni widok na to co się dzieje przy portalu.

Carsten zaś boleśnie odczuł jak ciężką toczy walkę. Nawet jak ten wielki gad dołączył do walki z tym samym ogarem z jakim zmagał się do tej pory jeszcze nie oznaczało to, że pokonali piekielnika. Bestia zdawała się być w swoim krwawym żywiole i nic sobie nie robiła z przewagi liczebnej jaką nad nią mieli ani rosłych rozmiarów gada jaki gabarytami przypominał trolla lub niedźwiedzia. Co więcej jakoś złośliwie uparła się dalej atakować właśnie jego próbując jedynie unikać ataków dwunożnego jaszczura albo kąsając go gdy nadarzyła się okazja.

Z początku ta walka toczyła się nadal dość wyrównanie. Wszyscy już krwawili. Carsten czuł jak krew spływa z jego wcześniejszych ran a ból stopniowo go osłabia. Z bliska mimo, że ten gad robił imponujące wrażenie gabarytami, złotymi ozdobami i szybkością to jednak na jego skórze były liczne zranienia od wcześniejszych walk. Od kłów, szponów, ostrzy i toporów. Też gad charczał i strzykał z zębatej paszczy krwawą śliną. A i ogar z piekła rodem miał już całą kolekcję świetlistych ran jakie do tej pory zdążył mu zadać Sylwańczyk. Wydawało się, że niewiele mu brakuje do tego aby stracił wreszcie swoją stabilną formę i to piekielne, przeklęte światło mocy jaka go napędzała rozsadziło go wreszcie od środka. Ale jeszcze nie. Jeszcze wciąż skakał, szarpał zębatą paszczą, ciął szponami próbując zabić kolejnego przeciwnika.

W pewnym momencie jednak wielki jaszczur chlasnął swoją wielką maczugą ale piekielnik odskoczył zwinnie i ta trzasnęła z impetem w zniekształconą mocą portalu posadzkę. Za to ogar wykorzystał moment i skoczył na gada wyrywając mu spory, krwawy ochłap. Gad zaryczał boleśnie i wściekle ale to było za mało aby go powalić. Krwawy ogar zeskoczył na ziemię i szykował się do ponowienia ataku przez co na ten krótki moment wystawił się bokiem do Carstena. Sylwańczyk skorzystał z okazji i zrobił wypad mieczem. Udało mu się ciąć w szyję poczwary zadając mu poważne cięcie. Wilk Khorna zaskomlał i odskoczył w tył zaś z szyi i na posadzkę zacięła mu ściekać ta świetlista jucha. Wszyscy już byli bliscy swoich możliwości. Wyglądało na to, że kto teraz pierwszy trafi przeciwnika to może zakończyć tą walkę. No może poza gadziną jaszczurów bo ta mimo licznych ran to wyglądała jakby jeszcze nie była skłonna paść po kolejnym ciosie.

Zwarli się, ze sobą po raz ostatni. Ogar skoczył do kolejnego ataku ze żwawością jaka mogła zdumiewać po licznych ranach jakie odniósł. Skoczył na Carstena i trafił ale jego kły i pazury ześlizgnęły się od nie do końca niewidzialnej zasłonie Vivian a resztę uderzenia pochłonęła kolczuga Sylvańczyka. To chciał wykorzystać krokodylomorf atakując piekielnego wilka swoja maczugą ale ten znów uniknął ataku a w zamian skoczył mu na ramię ze zwinnością drapieżnego kota. Wbił mu się pazurami i szarpał ale tym razem pancerz i gadzie mięśnie okazały się dla niego zbyt potężne. Zeskoczył więc a Carstenowi udało się w tym momencie wrażyć mu czubek miecza w grzbiet. To widocznie było o ten jeden raz za dużo bo demoniczna bestia zaskomlała, zawyła i zniknęła w czerwonym smrodzie krwi i siarki. Zostwiła po sobie krwawiącego, ciężko dyszącego człowieka jaki ledwo już stał na nogach. I pociętą, krwawiącą gadzią posoką poczwarę. Gad rozejrzał się dookoła jakby nasłuchiwał czy węszył i na moment zatrzymał się spoglądając w dół na ciepłokrwistego człowieka. Ten wydawał się przy nim dość mikry i mizerny. Przez moment przyglądali się sobie i co tam kotłowało się pod krokodylą czaszką tego Carsten nie wiedział. Czuł jak świdrują go gadzie, wężowe oczka i mierzy obca inteligencja. W końcu gad zaryczał potężnie i uniósł swoją broń w triumfalnym geście. I zaczął się rozglądać po reszcie sali.

Portal wciąż stał. A raczej jego ramy. Ale jego wnętrze migotało jakoś i wydawało się mętne. Wcześniej wyraźnie widać było obce, różnobarwne energię po drugiej stronie od jakich kręciło się w głowie i trudno było patrzeć w tą obcą pustkę. Jakby jednocześnie przyciągała wzrok i próbowała wyrwać duszę oraz wessać ją w te piekielne odmęty. Teraz zaś coś tam błyskało, trzeszczało i w ogóle sprawiało niepokojące wrażenie wadliwego mechanizmu.

Nadal jednak portal miał swojego wielkiego, mocarnego strażnika. Wielki demon wciąż jednak wydawał się być uwięziony przy tym portalu bo nie opuszczał go a wręcz częściowo wydawał się być po tamtej niż tej stronie. Demon wciąż walczył ze swoimi przeciwnikami. Skrzydlata wojowniczka była gabarytów śmiertelników. Więc wydawała się jeszcze bardziej mizerna przy tym strażniku niż ludzie przy tym dwunożnym krokodylomorfie. Ale emanowała nadnaturalną, błogosławioną światłością jaka dodawała otuchy każdemu kto na nią patrzył. Atakowała z furią swoimi dwoma, gadzimi ostrzami jakby nie zauważała różnicy w rozmiarze. Skrzeczała i piszczała przy tym jak atakujący, drapieżny ptak lub gad co brzmiało jak wezwanie do walki dla śmiertelników.

Wielki strażnik zaś wciąż był atakowany przez trójkę, różnorodnych magów. Zza walczących oddziałów Carsten ich nie widział. Ale rozpoznawał wciąż cieniste macki jakie krępowały ruchy potwora. Ten zrywał je co chwila ale absorbowało go to i przerywało atak. Jego mocarna, czerwona pierś ozdobiona plugawymi glifami i runami upstrzona była kraterami uderzeń i cięć jakie zadawały mu świetliste kule oraz promienie. A to, że nie jest jeszcze pokonany widział i Sylwańczyk jak i wleczony po ziemi Bretończyk.

Wielka, szponiasta łapa machnęła na odlew trafiając latającą wojowniczkę. Ta poleciała w dal jak mucha trafiona dłonią olbrzyma. Z impetem grzmotnęła o jedną ze ścian i osunęła się po niej bezwładnie zostawiając na niej krwawy ślad. Przez Amazonki przeszedł lękliwy jęk. Zaś ten pokaz demonicznej potęgi uskrzydlił demoniczną horde jaka wciąż walczyła z oddziałami śmiertelników. Ale wtedy osłabione trafieniami mocy światła ramię potwora zostało pochwycone przez cieniste macki. Te zacisnęły się na nim i trzymały. Trzymały mocno wżynając się w demoniczne ciało coraz bardziej. Aż zaczęły je przecinać. Promień czerwonego światła jakim posługiwała się Lalande trafił w pysk potwora oślepiając go na moment zaś moc gadziego szamana oszołomiła go gdy bombardowała świetlnymi kulami jego tors, szyję i ciało. To go zaabsorbowało na tyle, że cieniste macki Vivian przecięły jego ramię i to odpadło na ziemię jak ramię jakiegoś wielkiego, czerwonego posągu. Stwór zaryczał z bólu i wściekłości. Ale swoim biczem gdzieś tam w stronę walczących z nim magów. Zrobiło się zamieszanie. Wtedy właśnie do akcji wróciła gadzia wojowniczka niespodziewanie znów wzlatując w powietrze. Nie leciała już tak prosto i zwinnie i jakby chwiała się w powietrzu. Ale gdy wydała z siebie swój ptasi skrzek to na nowo rozbudziła nadzieje śmiertelników. Z impetem zaszarżowała na osłabionego potwora. Jej szable cięły jego pierś i szyję, cieniste macki pruły jego demoniczne ciało, czerwone światło wgryzało się w jego trzewia zaś kule świetlistej, gadziej mocy rozsadzały je kawałek po kawałku. Aż wreszcie nastąpił jakiś moment krytyczny i stwór rozpadł się na czerwone kawałki. Sypały się one z góry na dół, u podstaw demonicznego portalu. Przy upadku roztrzaskiwały się na mniejsze. Stwór do tej pory humanoidalny coraz mniej przypominał swoją formę. To co spadło na posadzkę rozpadało się na jeszcze mniejsze kawałki jakby nie było w stanie utrzymać swojej formy. Dziwne, nieregularne czerwone bryły przenikanie demonicznym, piekielnym światłem czerniały jakby trawił je niewidoczny dla śmiertelników ogień. Rozpadały się na coraz mniejsze i mniejsze kawałki, wreszcie zaczynały przypominać jakiś na w pół roztopiony czerwonawy śnieg czy farbę jakimiś resztkami bryłek czy galaretowatych glutów. Zaś ostatni fragment, jakby czerwona chmura zawyła coś niezrozumiale i czmychnęła do portalu. Po tym czerwony olbrzym jakby stracił całą energię jaka trzymała go przy nieśmiertelnym życiu i rozpadł się ostatecznie.

Gdy znikł także i ramy portala zaczeły się sypać i rozpadać. Zwłaszcza jak wciąż były atakowane przez ataki magicznego światła i ciemności. Te dziwne ramy pękały pod ich naporem, rozsypywały się, zapadały, w końcu rozstrzaskiwały o posadzkę. A tam zaczynały ni to parować ni to znikać tak samo jak przed chwilą ciało demonicznego strażnika. Wreszcie zostały po tym same kikuty i jakieś niewyraźne narośle.

Pomniejsze demony jakby straciły serce do dalszej walki. Nie wszystkie, niektóre wciąż zażarcie walczyły dalej i trzeba je było wyrżnąć do nogi. Ale natchnieni zwycięstwem śmiertelnicy przyparli je do muru i zdławili wszelki opór. Gdy ostatni rogaty przeciwnik zniknął w czerwonym dymie siarki nagle jakby zrobiło się dziwnie cicho. Ludzie zza oceanu. Amazonki, jaszczury, nieumarli… Wszyscy rozglądali się dookoła albo po sobie… Zastanawiali się czy to już? To już koniec? To wszystko? Niejako w naturalny sposób w końcu wzrok zaczął się kierować ku grupie dowodzącej.

Ci też wyglądali na wykończonych. I jakichś takich pustych. Zwłaszcza obie kobiety. Wyglądały jakby obudziły się z jakiegoś letargu i są nie mniej zdezorientowane co reszta. Pierwszy inicjatywę okazały jaszczury. Kapłan skinków przyzwał do siebie swojego większego towarzysza i zwinnie wskoczył na jego grzbiet. Saurusy na ten sygnał ruszyły w jego kierunku nie zważając na pozostałych. Skink uniósł w triumfalnym geście zdobytą, złotą tablicę i zaskrzeczał coś radośnie. Reszta jaszczurów mu zawtórowała tubalnie unosząc swoją dziwną broń do góry w oznace zwycięstwa. Śmiertelnicy patrzyli na to wszystko mocno niepewnym wzrokiem nie wiedząc za bardzo co o tym myśleć i jak zareagować. Wtedy skink skierował swój wzrok na zamaskowaną wyrocznię Amazonek. Wyglądało jakby mierzyli się wzrokiem. Trwało to chwilę i reszta nadal miała miny jakby nie wiedzieli co się dzieje i co to wszystko oznacza ani co powinni dalej robić.

Jak ten pojedynek na spojrzenia nagle się zaczął tak i nagle się skończył. Skink spojrzał po swoich gadzich gwardzistach, też mocno przerzedzonych i pokrwawionych. Po czym zaskrzeczał coś i wskazał swoim ozdobnym w kamienie i złoto kosturem na wyjście. Ruszył na grzbiecie swojego większego towarzysza a reszta ocalałych gadów ruszyła za nim. Po chwili już ich nie było. Lalande powiedziała coś co brzmiało jak jedno słowo. Majo co też przetrwała walkę zaczęła to tłumaczyć na reikspiel.

- Odchodzą. - powiedziała ciemnoskóra tłumaczka. - Odchodzą z miasta. Wracają do siebie. Przybyli tu zgodnie z pradawną przepowiednią. Przybyli zamknąć portal i zlikwidować odwieczne zło. Zrobili to. Więc odchodzą. Wracają do siebie. - tłumaczka na raty tłumaczyła słowa swojej wyroczni. Zrobiło się dziwnie cicho gdy chyba wszystkich zaskoczyła ta wiadomość. Ale gdy zostali sami zaczęli się rozglądać po tym wciąż zniekształconym pobojowisku. Wciąż stały tu kikuty portalu a zwłaszcza najbliżej niego nadal leżały dziwne kałuże i bryły demonicznej materii z nie z tego świata. Bliżej jednak było więcej ciał padłych wojowników. Wśród nich znaleźli też ciało Bertranda. Zwłaszcza, że Emilio nawoływał pomocy po tym jak złożył je pod jedną ze ścian. Wydawał się balansować na krawędzi życia i śmierci. Lalande i Vivian podeszły do niego aby sprawdzić co da się zrobić. Wyrocznia uklękła przy nim i zaczęła odprawiać jakieś modły lub rytuały.

Wkrótce jednak znaleźli też i Zoję. Białowłosa leżała bez życia gdzieś w przeciwnym rejonie pomieszczenia. Przyniesiono ją bliżej wejścia i złożono na podłodze. Wtedy jej bezwładna dłoń wypuściła dziwną, złotą czaszkę ozdobioną obcymi rytami w jakich lubowały się Amazonki.

- Iqhawe likadrako! - krzyknęły Amazonki wskazując ją sobie palcami. Vivian podeszła do bezwładnego ciała kobiety i uklękła przy niej. Sprawdzała puls i oddech. Sama też przełykała ślinę i mrużyła często oczy jakby miała trudności ze skoncentrowaniem się. W końcu wyjęła niewielką tykwę i wlała w usta Glebovej nieco wody. Carsten nie był pewien czy to nie była jedna z tykw jakie widział w ogrodzie z magicznym, szafirowym stawem gdy stoczyli tam swoją pierwszą potyczkę z demonami. A może tylko tak to sobie skojarzył? W każdym razie Zoja zachłysnęła się, zamrugała oczami i w końcu je otworzyła. Co przywitano z aplauzem zgromadzonych. Oddychała ciężko jakby przepłynęła cały ocean niebytu. Zaś wszystkie Amazonki na ten widok uklękły przed nią na jedno kolano i pochyliły głowy w oczywistym geście szacunku.

- Musimy się stąd wydostać. Wrócić na powierzchnię. Odzyskać siły. Zobaczyć co się dzieje. - powiedziała Vivian niejako przejmując komendę bo Zoja ponownie zapadła w letarg i nie była na chodzie. Lalande chyba nie miała oporów bo po rozmowie z nią doszły tutaj do porozumienia. Ale były słabe. Lalande wspierała się na swoim dziwnym kosturze jak staruszka. Do tego Majo wyraźnie wspierała ją podtrzymując z drugiej strony jakby obawiała się, że wyrocznia zasłabnie. Wcześniej podała jej tą dziwną, złotą czaszkę jaka wypadła z bezwładnych dłoni Glebowej. Ta schowała ją do torby.

- Kawalerze, jeśli byś mi zaproponował swoje mężne ramię myślę, że bym nie odmówiła. - milady von Schwarz odezwała się do Carstena nieco autoironicznym tonem co okrasiła bladym uśmiechem. Ale też wydawała się słaniać na nogach tak samo jak on. Chociaż fizycznie to chyba nie widział u niej jakichś nowych, krwawych zacieków na sukni. Jednak sprawiała wrażenie, że ledwo trzyma się na nogach.

- Zostawiamy tu kogoś? - zapytała Koenig. Ta dla odmiany była brudna i zakrwawiona. Tak samo jej pancerz nosił ślady licznych wgnieceń tam gdzie piekielne kły, ostrza i topory zostały zaabsorbowane przez solidną, imperialną stal. Ale też i poszarpane krawędzie blach, wyrwane i przebite nosiły ślady krwawych plam świadczące, że nie za każdym razem Panzerkapitan miała tyle szczęścia. Wydawało się, że jest poważnie ranna a przy niej zostało jeszcze mniej gwardzistów niż tutaj weszło. Ciężki, dwuręczny miecz był nadal zbrukany piekielną posoką a ona tym razem podpierała się nim jak na kosturze jakby jej ciążył. Zapytała wskazując brodą na demoniczne pobojowisko. Czarno - czerwona milady odwróciła się i też popatrzyła na to wszystko zastanawiając się nad tym pytaniem.

- Ja się teraz do niczego nie nadaję. Lalande też nie. Nie damy rady teraz zapieczętować tego przejścia. Ale portal został zniszczony. Nic nie powinno tędy przyjść z tamtego świata. - odparła jakby próbując przezwyciężyć własną słabość i skoncentrować się chociaż jeszcze na chwilę aby to przemyśleć. Koenig pokiwała głową w swoim wielobarwnym berecie z jeszcze barwniejszymi piórami i popatrzyła jeszcze raz na to pobojowisko.


---



Mecha 102


Walka o portal


T 11

Carsten 9/16 HP
Bertrand 6/18 HP
Emilio 13/13 HP
Flesh Hound 01 22/36 HP
Flesh Hound 02 21/36 HP


T 12

Carsten 7/16 HP
Bertrand 6/18 HP
Emilio 13/13 HP
Flesh Hound 01 22/36 HP
Flesh Hound 02 19/36 HP


T 13

Carsten 7/16 HP
Bertrand 2/18 HP
Emilio 13/13 HP
Flesh Hound 01 22/36 HP
Flesh Hound 02 19/36 HP


T 14

Carsten 7/16 HP
Bertrand 2/18 HP
Emilio 9/13 HP
Kroxigor 26/48 HP
Flesh Hound 01 17/36 HP
Flesh Hound 02 19/36 HP


T 15

Carsten 7/16 HP
Bertrand 2/18 HP
Emilio 9/13 HP
Kroxigor 26/48 HP
Flesh Hound 01 15/36 HP
Flesh Hound 02 13/36 HP


T 16

Carsten 7/16 HP
Bertrand 2/18 HP
Emilio 5/13 HP
Kroxigor 26/48 HP
Flesh Hound 01 15/36 HP
Flesh Hound 02 4/36 HP


T 17

Carsten 3/16 HP
Bertrand 0/18 HP > padł
Emilio 5/13 HP > odciąga Bertranda
Kroxigor 20/48 HP
Flesh Hound 01 2/36 HP
Flesh Hound 02 0/36 HP


T 18

Carsten 3/16 HP
Bertrand 0/18 HP > padł
Emilio 5/13 HP > odciąga Bertranda
Kroxigor 20/48 HP
Flesh Hound 01 2/36 HP
Flesh Hound 02 0/36 HP


T 19

Carsten 3/16 HP
Bertrand 0/18 HP > padł
Emilio 5/13 HP > odciąga Bertranda
Kroxigor 20/48 HP
Flesh Hound 01 0/36 HP
Flesh Hound 02 0/36 HP

Deszatie 19-06-2023 17:16

Złudną okazała się nadzieja, że demony zostały pozbawione swoich mocy i nie będą stanowić takiego zagrożenia jak wcześniej. Czarnowłosy Sylvańczyk po raz kolejny położył na szali swe życie, w nierównym starciu z pomiotem piekieł. Gdyby nie pomoc wielkiej gadziny niechybnie zginąłby okrutną śmiercią. Ostatnie ciosy zadawał instynktownie, gdyż nie było mowy o mierzonych cięciach, w obliczu potężnego zmęczenia i wyczerpania. Uderzenie, które ostatecznie odegnało demona pamiętał jak przez mgłę…

Westchnienie ulgi wyrwało się z jego spękanych, spierzchniętych ust, kiedy okazało się, że bestia scalona z demonicznym portalem, zaczęła pękać i kruszyć się, niczym pradawny posąg. Obserwował to z satysfakcją, acz pewną obawą, gdyż takie zjawisko zostawiało ślad w umyśle i mogło prowadzić do obłędu. Kiedy niespodziewana cisza opanowała niedawne miejsce walki, pobojowisko jawiło się jak upiorne cmentarzysko. Nie słyszał jęków rannych, bestie były bezlitosne, a rany, które zadawały powodowały wykrwawienie. Zresztą krew była wszędzie: oblepiała posadzkę, kolumny, ciała ocalałych i poległych rdzawą pajęczyną. Trybut krwi, który zapłacili awanturnicy spod sztandaru Kapitana Rivery stał się olbrzymią ofiarą z dzielnych najemników. Natomiast ocaleli przypłacili to niezwykle poważnymi ranami.


Na szczęście ofiara nie poszła na marne…
Cel został osiągnięty, demony odesłane do zaświatów, a jaszczury same opuściły piramidę. Powoli docierało do niego, że nie muszą siłą wypierać rasy, która skrywała więcej tajemnic, niż do tej pory myślał. Cóż.. cieszyło go, że to był koniec zmagań, nawet w tak nieoczekiwanych okolicznościach, kiedy to wrogowie ludzi nieumarli konkwistadorzy i jaszczury stanęli jako sojusznicy do koszmarnej bitwy, gdzie decydował się los ich wszystkich.

Żywił nadzieję, iż to zwycięstwo nie zostanie zmarnotrawione, a chaotyczne siły długo nie podniosą się po klęsce i na kolejne wieki odseparowane zostaną od świata ludzi i Amazonek. Popatrzył na Zoję, która cudownie ocalona dawała oznaki życia. Pochylił się nad nią i rzekł słowa:

- Złoty artefakt, wiedziałem, że jak chwycisz w garść złoto to już go nie oddasz! – i choć nie był pewny czy go słyszała, mrugnął do niej i po przyjacielsku ścisnął dłoń dzielnej Kislevitce.

Po tym czego był wcześniej świadkiem, myślał, że idzie tylko oddać hołd odwadze i poświęceniu młodego kawalera z Bretonii. Jednakże widać, że bogowie trzymali w swej opiece szlachcica, który nie miał prawa przeżyć po odniesieniu takich paskudnych ran... Bertrand odzyskiwał przytomność, choć oddech miał płytki i nikły.

- Twoja odwaga jest godna pieśni… - powiedział do półprzytomnego mężczyzny. - Musisz przeżyć Kawalerze, bo siostra cię potrzebuje… - Carstenowi zdawało się, że na wspomnienie Izabeli usta Bertranda mimowolnie się uśmiechnęły, a przygaszone oczy zajaśniały nadzieją.

Panna von Schwartz z niezmienną ironią zaczepiła go ponownie, lecz wiedział, że tym razem sytuacja była poważniejsza. To starcie kosztowało kobietę więcej, niźli walka przy sadzawce z piekielnym wysłannikami.

- Służę Madame, zawsze znajdziesz oparcie w skromnym poruczniku, nawet pośród hordy piekielników, chyba, że wolisz, o Pani, towarzystwo czarnego rycerza? Wtedy ustąpię mu pola… – widok białych zębów Carstena musiał wyglądać makabrycznie na tle skorupy zeschłej krwi na jego twarzy. Ochroniarz nabrał już trochę śmiałości, przebywając często w otoczeniu arystokratki i nawet pozwolił sobie na podszyte humorem uwagi.

- Wracajmy nim jakiś zbłąkany pomiot, skusi się zapachem rzezi, która miała tu miejsce... - otoczył ją obrończym ramieniem, jak niegdyś Madame Eliane i ruszył ku wyjściu, marząc w tej chwili jedynie o widoku błękitu nieba i zieleni przepastnej dżungli…

Lord Melkor 24-06-2023 18:01



Bertrand kręcił głową i pojękiwał, odzyskując świadomość. Ten ogar z piekła rodem poharatał go okrutnie i wyszarpnął z jego ciała nieco mięsa. Gdyby nie pomoc Lalande, która chyba magiczną mocą przerwała jego krwawienie, raczej już by nie żył. A Amazonki założyły mu prowizoryczne bandaże. Usiadł, napił się trochę wody z bukłaka. Rozglądał się i próbował ogarnąć swoim nieco ograniczonym w tej sytuacji rozumem to co się stało.

- Dziękuje Carstenie, myślę że nas wszystkich ktoś tam potrzebuje - uśmiechnął się do Sylvańczyka, który okazał się zaiste godnym kompanem w tak desperackiej walce.
- A i dla ciebie i dla Zoji znajdzie się miejsce w pieśniach, czy dobrze rozumiem że uratowaliśmy świat przed inwazją demonów? - Spojrzał na leżącą w letargu Kislevitkę. - I co się stało z Zoją? - zwrócił się do Lalande i Vivian.

- Cieszę się bardzo że żyjecie - przerzucił spojrzeniem po tych którzy ocaleli, nie było ich niestety wielu, ale byli pośród nich ci, na których mu zależało.
- Emilio, ocaliłeś mi życie, nie zapomnę ci tego. A naszą pancerną kapitan nie zmogą widzę nawet najbardziej paskudne demony - spojrzał z szacunkiem na postrzępioną i zakrwawioną zbroję. - następnie wstał, co przyszło mu z trudem, słaniał się i wiedział, że nie jest w stanie już stawać do jakiegokolwiek boju.

- Czy dobrze rozumiem, że jaszczury odeszły i nie są już zagrożeniem? - W takim razie co z bitwą na górze... spojrzał pustym spojrzeniem na liczne zwłoki dookoła.
- Zobaczmy kto z naszych jeszcze dycha, tylu ciał chyba nie jesteśmy w stanie ze sobą zebrać. Wycofajmy się ostrożnie w stronę jaskiń, niech najmniej ranni idą z przodu.



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:51.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172