Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2021, 19:18   #1
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
[WFRP 2 ED.] Groza w Talabheim (+18)






Bitwa o Dreetz, mimo skromnej skali, była jednym z tych poetyckich starć, o których z pasją rozpisywaliby się mistrzowie pióra, jak i zwykli kronikarze, gdyby tylko mieli możliwość ich uświadczenia. W pamiętny dzień zaledwie piątka przypadkowych śmiałków poprowadziła kilkudziesięciu zwykłych, acz dzielnych chłopów do wspaniałego zwycięstwa nad liczącą ponad dwie setki hordą zwierzoludzi i mutantów wszelakiego autoramentu. Owa monumentalna batalia trwała całą noc, zalewając żyzne pola Talabeklandu szerokimi potokami krwi i wydzierając chóralne okrzyki agonii z niezliczonych gardzieli. Na szczęście udzielone przez Bernarda von Kesserlinga szkolenie bojowe i taktyczne przygotowanie pola walki, wespół z płomienną, motywacyjną przemową poddanego Vereny, Roberta Werfela, i niezwykłą walecznością wszystkich bohaterów, na czele z cudzoziemskim rycerzem Sir Dorianem de Bruine, pozwoliły obrońcom na iście spektakularne zwycięstwo. W ten sposób dając dowód zwycięstwa imperialnego, a przede wszystkim ludzkiego ducha nad przeważającym liczebnie mrocznym pomiotem Chaosu. Jednak walka o życie dla mieszkańców Dreetz nie skończyła się wraz z wygaśnięciem ostatniego ogniska agresji. Zakończyły ją dopiero wprawne dłonie Melissy Blitz. Medyczka z Ostermarku całą noc i długo po świtaniu pomimo dojmującego zmęczenia przynosiła ulgę licznym rannym, wielu z nich wyciągając wprost z chłodnych objęć Morra. To głównie dzięki niej straty po stronie broniących się były o wiele mniejsze, niż wychodziłoby z odniesionych obrażeń. Dopiero gdy każdy otrzymał pomoc i dogaszono ostatnie pożary, wzniecone przez dzikich najeźdźców, można było zacząć świętować. Grupka poszukiwaczy przygód za dokonane zasługi została okrzyknięta bohaterami osady i stała się powodem do wielodniowej biesiady, w trakcie której jedli oni i pili bez umiaru, goszczeni przez chłopów niczym królowie. Inaczej wioskowi odpłacić im nie mogli, bowiem żadnego, a szczególnie tych szlachetnie urodzonych, nie interesował ożenek z córkami bądź wdowami, ani tym bardziej wynagrodzenie w naturze. Świadomy skromności tej nagrody sołtys osady spisał z tegoż powodu na papierze solenną prośbę do właściciela wsi, samego księcia-elektora Helmuta Feuerbacha, o sowite wynagrodzenie zasług herosów. Następnie, widząc jak niespokojny duch ciągnie ich dalej w podróż, razem z wszystkimi mieszkańcami wioski odprawił ich uroczyście, obiecując przy okazji sławić ich odwagę i męstwo po wsze czasy.



Jak powiedziano, po zakończeniu długiego świętowania, awanturnicy postanowili ruszyć dalej. Tym razem na północ. Uczynili to zgodnie z grającą w ich duszach żądzą przygód, a może licząc na wysokie wynagrodzenie od wdzięcznego władcy lub po prostu z czystej ciekawości zobaczenia stolicy prowincji i zarazem jednego z najbogatszych miast Starego Świata? W każdym razie ledwo funkcjonujący po napojeniu litrami domowej piorunówki (która mocą w ustępowała jedynie kislevskiemu spirytusowi) i napasieniu przeróżnymi leśnymi wiktuałami, poszukiwacze przygód ruszyli w drogę.

Minęło wiele dni, nim „Bohaterowie Dreetz” w końcu wyłonili się spośród gęstwiny Wielkiej Puszczy, docierając Starą Drogą Leśną na obrzeża Taalagadu. Portowego miasta usadowionego u samych stóp Taalbastonu. Niezwykle bacznie obserwowanego z Najwyższej Wieży, z którą to łączyła je wykuta w skale, kręta Droga Czarodziejów. Podróżnicy poświęcili dłuższy moment na podziwianie kilkudziesięciometrowego naturalnego muru, który wieńczył równie majestatyczny bastion i ścieżka ku niemu. Jedynie Teutogen wydawał się nie być pod specjalnym wrażeniem tego zapierającego dech w piersiach widoku. Może dla dumnego syna Middenlandu nie było wspanialszego widoku ponad strome ściany Ulricsbergu i olbrzymie mury osadzonego na nim miasta? W każdym razie Rycerz Białego Wilka musiał przyznać przed sobą, że możliwości obronne Talabheim nie były gorsze, niż stolicy jego rodzimej prowincji.


O wiele gorzej prezentował się sam Taalagad. Na pewno nie oczarowywał od pierwszego spojrzenia. Na jego widok Bernard i Robert przypomnieli sobie mgliście, że to największy port w Talabeklandzie, który dość często odwiedzają nie tylko przeróżni kupcy, ale również piraci porywający zarówno łodzie, jak i ludzi, tych drugich sprzedając później jako niewolników. Była to istotna informacja na wypadek, gdyby komuś z drużyny przypadkiem przyszło do głowy przyjąć zaproszenie do kielicha od zbyt przyjaźnie nastawionego nieznajomego... W każdym razie osada prezentowała się raczej odpychająco. Obskurna mieścina pełna błotnistych, ciasnych uliczek, wzdłuż których stłoczono szeregi piętrowych domów lub zwykłych chat. Po pokonaniu okalających miasto dziewiczych połaci gruntów rolnych, awanturnicy zanurzyli się w nieprzyjemnym odorze cywilizacji. Pech chciał, że nadciągali od wejścia, w którego pobliżu ulokowany był główny plac targowy. Musieli więc minąć niezliczone stoiska handlowe, zarówno w postaci bogatych straganów lub kolorowych, rozłożystych namiotów, jak i te, będące niczym więcej ponad zwykłą taczkę, wóz albo furę, na których poustawiano towar. Tłok i ścisk wokół nich był niemiłosierny, co znacznie utrudniało przeprawę. Wszechobecna plątanina głosów i akcentów zbudowana z targujących się, dyskutujących, lub spierających osób zasugerowała poszukiwaczom przygód, jak kosmopolityczny był zgromadzony tłum. Kobieta z Ostermarku rozpoznała rodzime nuty, a także kislevskie, które to nie umknęły również Middenlandczykowi. Wszyscy zaś zobaczyli liczne oddziały straży miejskiej ze znakami heraldycznymi w kształcie głowy wilka, a także grupki dziarskich ochotników w niepełnym umundurowaniu. Agenci prawa byli jednak jak kropla w morzu potrzeb, nie mogąc zapanować nad rodzącymi się co chwilę sprzeczkami i panoszącymi wszędzie złodziejami. Czujne oczy Melissy wyłowiły całe zastępy kieszonkowców i złodziei sklepowych, którzy urządzili sobie w danym miejscu prawdziwe żerowisko. Przekazawszy tę wieść kompanom, cała drużyna instynktownie zacisnęła dłonie na własnych sakiewkach.

Przebicie się przez tłum trochę zajęło drużynie, ale w końcu dostała się do nieco spokojniejszej części Dzielnicy Magazynów. Tam zaś dość nieskutecznie próbowała zasięgnąć języka odnośnie lokalizacji jakiejś gospody. Miejscowi wydawali się dość niechętni obcym, na pewno bardziej niż wypadałoby według standardów talabeklandzkich. Dopiero po dłuższym czasie jakiś chłopak o szelmowskim uśmiechu zasugerował im, by zajrzeli do „Kota o Dziewięciu Ogonach”, opisując dość chaotycznie prowadzącą doń drogę. Owa „przyjacielska porada” niespodziewanie okazała się nader kosztowna, gdy po pewnym czasie biczownik zauważył, że stracił całą zawartość swojej sakiewki… Jednak nawet tak zapalczywy miłośnik praworządności jak on szybko pojął, że szukanie winowajcy w tak zatłoczonym, pełnych krętych uliczek porcie ma niewiele sensu i musi, przynajmniej tymczasowo, pogodzić się ze stratą. Postarał się jednak zapamiętać wizerunek wyrostka, jakby nierychliwa, ale sprawiedliwa bogini postanowiła kiedyś przywieść nicponia przed jego karzące oblicze… W każdym razie drużyna już dawno zeszła z Drogi Czarodziejów i udała się za wątpliwymi wskazówkami, po części mając nadzieję, że nie prowadzą one do jakiejś ślepej uliczki i zasadzki. Pokonując kolejne odcinki Dzielnicy Magazynów poza wcześniej zaobserwowanym przeludnieniem i mnogością nietutejszych, uwagę awanturników zwróciła także naprawdę spora ilość żebraków, zwykłych ludzi desperacko walczących o możliwość zatrudnienia, drobnych złodziejaszków, próżniaków i przygodnych pijaków. Lecz poza tym dawało się wyczuć coś jeszcze, coś… jakby wiszący w powietrzu niepokój? Wydawało się, że poza tymi wszystkimi problemami coś jeszcze spędza sens z powiek mieszkańcom Taalagadu…


Wbrew pozorom okazało się, że kieszonkowiec dobrze wskazał drogę do gospody. Finalnie więc poszukiwacze przygód stanęli przed wejściem do sporego piętrowego budynku, nad którego wejściem wisiał drewniany szyld z pokracznie namalowanym kotem o dziewięciu ogonach. Z wewnątrz dobywały się typowe karczemne aromaty i odgłosy, co ostatecznie upewniło ich odnośnie poprawności adresu. Po przekroczeniu progu zauważyli obszerną salę wspólną, wypełnioną ludźmi różnych stanów, ras i pochodzeń. Wnętrze było nawet schludne, acz gdzieniegdzie dało się dostrzec ślady po dawnych awanturach. Po chwili przy gościach jakby znikąd wyrósł postawny mężczyzna o krągłej twarzy, gęsto pokrytej bliznami.
— Witajcie, witajcie. Jam jest Sluro — przedstawił się jowialnym tonem. — Prowadzę tenzacny przybytek. Wyglądacie mina tęgich poszukiwaczy przygód, lecz niekojarzę waszej grupy, co oznacza, że niewątpliwie musicie być tunowi.
Właściciel, tak jak każdy przeciętny Talabeklandczyk, zlewał ze sobą słowa w trakcie mowy. Od razu zaprosił was do pobliskiego stolika. W międzyczasie zauważyliście, że skupiły się na was spojrzenia większości gości.
— Może opowiecienam jakąś ciekawą opowieść oswoich przygodach? — zaproponował otwarcie. — Wiecie, umnie jest taka tradycja, że jak ktoś opowie natyle interesującą historię, że spodoba się zgromadzonym, to dostaje piwo na mój koszt. Jesteście zainteresowani?
Jako że darmowe piwo brzmiało całkiem zacnie, a nie tak dawno został ogołocony ze wszelakiego złota, Averlandczyk postanowił opowiedzieć o niedawnej bohaterskiej batalii ze zwierzoludźmi w Dreetz. Od początku dało się zauważyć, że myśl o spienionym, złocistym trunku w chorym na opilstwo mężczyźnie obudziła prawdziwy talent krasomówczy. Przechadzając się po głównej sali w tę i z powrotem, przy okazji żywo gestykulując, z kunsztem i dramatyzmem opowiedział o całej batalii, jakby był urodzonym bardem. Kiedy skończył, wszyscy słuchacze zgodnie zaklaskali, dzięki czemu mógł zaspokoić swą alkoholową żądzę smakowitym lagerem. Swojego szczęścia spróbował jeszcze Bretończyk, ale jego historia i styl wypowiedzi jakoś nie wzbudziły zachwytu wśród zebranych. Inaczej się miało w przypadku Middenlandczyka, otrzymany od publiczności aplauz sprawił, za co otrzymał porządny kufel lokalnego ale. I tak na opowiastkach, wypoczynku, raczeniu się jadłem oraz napitkiem upłynęło awanturnikom kilka godzin. Choć do zmierzchu zostało trochę czasu, to przezornie zamówili oni pokoje na noc, pomni tłumów, jakie nawiedzały portowe miasto. Nieszczęsny Werfel musiał w tym celu pożyczyć nieco złota od swych kompanów…


I kiedy tak sobie rozkosznie próżnowali, w pewnym momencie do środka weszła młoda elfka, ubrana elegancko, acz nieco po męsku, ewidentnie na modłę reiklandzkiej szlachty. Rozejrzała się dokładnie po głównej sali i dojrzawszy piątkę poszukiwaczy przygód, zbliżyła się doń zdecydowanym krokiem.
— Bądźcie pozdrowieni, dobrzy ludzie, zowię się Lafeneanna. Prawda li to jakobyście byli słynnymi „Bohaterami z Dreetz?” — zapytała z miejsca, oceniając uważnie każdego z nich wzrokiem. — Słyszałam, że jesteście od niedawna w mieście. Więc może zainteresowałaby was oferta pracy? Mam bowiem w zanadrzu dość lukratywną propozycję. Otóż szanowany sędzia działający z ramienia Gildii Ławników, niejaki Sorland Hohenlohe, na rozkaz księżnej Elizy władającej pod nieobecność księcia-elektora Feuerbacha tutejszymi włościami, zajmuje się relokowaniem nieszczęsnego motłochu, powoli zalewającego miasto. W tym celu potrzebuje dzielnych ludzi o silnych ramionach, do eskortowania wspomnianego ludu do wyznaczonych im miejsc poza obrębem Talabheim. Jeśli bylibyście zainteresowani takim zleceniem, to będę czekała na zewnątrz. Więcej szczegółów niestety muszę opowiedzieć wam po drodze, bowiem w tym wypadku sprawa jest nagląca.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i wyszła tak samo szybko, jak się zjawiła. W międzyczasie awanturnikom przypomniało wam, że Sluro nie tak dawno chyba wspominał o tym, jakoby kilku włóczęgów położyło łapska na ładunku cennych futer, przeznaczonych dla księżnej, przez co rozgniewana władczyni kazała usunąć całą napływową hołotę z miasta, wyjątek czyniąc tylko dla mieszkańców osad podlegających pod Talabheim bądź takich osób, które mogłyby udowodnić swoją przydatność dla miasta. Z tej krótkiej zadumy wyrwała ich czyjaś obecność, był to szynkarz we własnej osobie, który musiał stać w pobliżu i przysłuchiwać się złożonej im ofercie.
— Raczycie wybaczyć, ale przypadkiem jeno usłyszałem, o czym żeście prawili — wytłumaczył się niezręcznie. — Mogę was zapewnić, że Hohenlohe to szanowany asesor, zatem z jego strony nie macie się czego obawiać. Więc chyba warto spróbować? Zwłaszcza że oprócz zapłaty mógłby pewnie przy okazji załatwić wam przepustki do miasta poza kolejką, a ta potrafi się dłużyć... Tylko uważajcie na tę dziewkę! Nie wiem, co kombinuje, ale słyszałem, że podobno pracuje dla Aderholda... Oczywiście to szept lasu! — wyjaśnił pospiesznie, po czym zamilkł jak skała i poszedł dalej. Zostawiając was samych wobec konieczności podjęcia decyzji…

 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2021 o 16:55. Powód: update foto elfki
Alex Tyler jest offline  
Stary 18-03-2021, 10:31   #2
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację

- Panie! Półdarmo dam! Nie krzywdź, grosz musi krążyć! Takich futer jak u mnie to nigdzie nie uświadczysz! - brodaty kupiec darł się i postępował za konnymi nic nie przejmują się niepowodzeniami. Instynkt handlowca w trzecim pokoleniu nie pozwolił odpuścić. A może była to desperacja? Nie pamiętał, kiedy ostatnio handel dobrze szedł. W robocie uśmiechał się ostatnio przeszło rok temu jak sprzedał cały swój towar dla imperialnego garnizonu. Za kwity. Do dziś pierdolone kocihujki ni jednego szylinga nie zapłaciły! To też ucapił się możnopaństwa z przeświadczeniem dobrego klienta.
- Nosz kurwa! Mówię coś jaśniepanie. Choć do ręki weź futerka, jakie śliczne no! Mam i z wilka niebrzydkie skórki. - w głosie kupca słychać było determinację mieszającą się z rosnącą irytacją.

Niedoszła klientela wciąż nie zdradzała zainteresowania. Zdaje się, że zatrzymali się koło straganów, gdyż główna ulica przeżywała dzień targowy. I choć było już mocno po południu to tłum kupujących, sprzedających i gapiów nie słabł.
Jaśniepan co to futer nie chciał kupić, pośród zgrai targowej wyglądał posągowo i groźnie. W świetle zachodzącego słońca odbijała się rycerska zbroja, widniał miecz u boku. A skrywał się pod ciepłym płaszczem, na którym widniała straszliwa skóra wilka. Z pod brunatnego cielska wyglądał łeb ujeżony ostrymi kłami. Całości dopełniał widniejący na piersi symbol Boga Wojny. Legendy o półdzikich, zawsze krwi łaknących rycerzach Ulryka krążyły po całym świecie. To też nie jeden widząc Rycerza odwracał się zlękniony, matki chowały swe córki, ktoś splunął na ziemię. Ale tak co by srogi rycerz tego nie widział.

Bestia jakiej dosiadał rycerz zdawała się potwierdzać prawdziwość z każdej z legend. Rosła była ponad końską miarę. Siwek stąpając wściekle uderzał o bruk. Iskry przy tym krzesząc jak koń z piekła rodem. Tak on przynajmniej wyglądał dla każdego kto nie miał okazji z bliska oglądać rycerskich rumaków. A więc po prawdzie dla każdego mieszkańca zatęchłej mieściny.
Rycerz zdawał się na coś czekać. Spojrzawszy na jego oblicze widać było irytację. Źle się czuł wepchnięty w miejskie gówno. Drażnił go odór i nachalność sprzedających. Także i ludzi pchających się pod kopyta, już rozdrażnionego konia.

Jedna postać spoglądała na to z lekkim rozbawieniem. Młody chłopak. Blondyn o przyjemnym obliczu. Wojennika o świdrujących oczach. Także odzianego w zbroję, choć nie tak strojnie. Ten spoglądał na starszego rycerza, ciesząc się w duchu, że za chwilę odpoczną. Czuł już w ustach smak przedniego piwa, kapusty, chleba, ryby.
Jakieś słowa zakrzyknięto pośród tłumu. Padła nazwa zajazdu oraz kierunek. Rycerz zdawał się na to czekać. Spiął konia, tak że ten w miejscu zadrobił. Niczym ostrzegając wszystkich w koło, a później ruszył mocnym zebranym kłusem przed siebie. Ktoś odskoczył z krzykiem, potknął, przewrócił, zaklął.

***

Tumult karczmy był znaczny. Takaż to była godzina, że wielu wstępowało, aby posilić się z końcem dnia pracy, wracając z targu lub inaczej znajdując powód, aby zakosztować trunku. Przy szynku zebrała się kolejka. Białogłowa uśmiechając się podawała niewielkie kubki z gorzałką w co raz to inne ręce. Kolejka chętnych nie słabła.
W centralnej części izby, przy większej ławie zasiadło kilka postaci. Tu też polewano godniej niż przy szynku. Pieniło się piwo, był ser, chleb, masło. Tuż obok stał młody szlachcic rozmawiając z gospodarzem.
- A macie z połowów jakieś raki? Wszak to rzeczna okolica. Albo ryby jakieś? O! Wyśmienicie. To nic że małe, takie najlepsze. Okońki, uklejki. Tak, tak. Nanieście tego dla trzech… pięciu osób. Jeśli jakaś polewka w garze to niech pierwiej na stół wjedzie. – mówiąc to oglądał się przez ramie, bo też przy stole stanęła postać nie typowa. Jednym uchem łowił co dziewczyna rzecze do Bernarda. A przy tym wszystkim korzystał ze sposobności i podglądał zadek elfki. Imaginując sobie czy na rycerskiej drodze jaka to mu pisana w niedalekiej przyszłości zakosztuje i takich egzotyków.
Nieco zmitygował się widząc, że dziewczę płoche uchodzi jak tylko na powrót zbliżył się do stołu.
- A czego to dziewczę chciało? – wciąż uśmiechając się szeroko Dieter spojrzał po rycerzach.
- Nie takie dziewczę. Elfka może być starsza niż twoja babka Dieter – odparł Bernard. Beznamiętny ton zdradzał gruntowny brak zainteresowania.
- Rozmówię się. Wysłucham. Wszak na oprycha nie wygląda.
Rycerz wzruszył ramionami co było znaną giermkowi formą przyzwolenia.
- Ale uważaj na siebie.
- Skoro do mej babki podobna myć musi, to nie będę zapuszczał się nazbyt daleko w swoich zwiadach. – zaśmiał się z własnego żartu.
Dieter spojrzał jeszcze po zebranych, odczuwając nagły zew braterstwa. Po prawdzie koncentrując się na Sir Dorianie.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 18-03-2021 o 11:36. Powód: formatujemy :)
Junior jest offline  
Stary 18-03-2021, 20:00   #3
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację
Łachmany powiewające na umięśnionym ciele Roberta nie skrywały zbyt wiele zakamarków i dlatego nie zdziwiło go, gdy pierwsza wizyta w tłumie Taalagadu zakończyła się utratą sakiewki. Kilka srebrników i miedzi uszczęśliwiła zapewne tego młodego złodziejaszka, co im tawernę wskazał, albo kogoś z jego szajki. W największym porcie Talabeklandu odnalezienie jego własności graniczyło z cudem, ale Robert czuł też, że Verena w swojej mądrości pozwoli swojemu wojownikowi odzyskać swoje mienie. Twarz wyrostka wyryła mu się w pamięci i gdy tylko spotka go ponownie to spotka go podobny los. Równowaga musi panować, a nagłe wybuchy emocji nie sprzyjają szalkom wagi.

„Kot o dziewięciu ogonach” okazał się dużo przyjaźniejszym miejscem i gdyby nie brak sakiewki zdecydowanie roztrwoniłby by jej zawartość, a teraz ograniczała go tylko dobrotliwość swoich kompanów. Zresztą Melissa i tak przyglądała mu się uważnie, a nawet mógłby przysiąc, że odlewa od czasu do czasu zawartość kufla na podłogę. Nie zmieniało to jednak nic, gdyż jego opowieść o bitwie w Dreetz okazała się dokładnie tym czego oczekiwała tłuszcza tej tawerny, a czymże jest piwo jak nie idealnym podziękowaniem za wspaniałą opowieść?


Żłopiąc kolejne piwo spojrzał na swoje dłonie, zahartowane od kowalskiego młota, pokryte wieloma zgrubieniami. Brakowało mu czasami tego prostszego życia, czasów kiedy Verena nie potrzebowała go tak jak teraz, chwil spędzonych w objęciach Róży. Skarcił się w myślach za roztrząsanie przeszłości i szybko spojrzał na przedramię. Praktycznie każdy kawałek jego skóry był niczym strona jego modlitewnika i można było na nim znaleźć różnorakie modlitwy do Vereny. Ból jaki towarzyszył temu przedsięwzięciu zahartował młodego fanatyka, a także wzmocnił go od wewnątrz, sprawiając, że jego skóra w dotyku przypominała najgrubsze garbarskie zdobycze i pozwoliła Robertowi pozbyć się jakiejkolwiek zbroi. Właśnie na przedramieniu znajdowało się najważniejsze dla niego słowo języka klasycznego – equilibrium – równowaga.

Pojawienie się elfki, której imienia nie byłby w stanie wymówić nawet na trzeźwo, wyrwało Roberta z modlitwy. Patrząc po twarzach kompanów jej propozycja budziła wiele zastrzeżeń. Bardzo mało szczegółów, obietnica góry złota, krótki czas na decyzję. Jednak dokładnie w taki sposób rozpoczęło się wiele jego poprzednich zleceń, a skoro jest teraz tutaj, aby podjąć kolejne takie zadanie, to zazwyczaj wychodzi na tym dobrze. Poniekąd.

- Dieter zaczekaj, pójdę z tobą.

Robert zdecydowanie wolał towarzystwo giermka, niż jego pana. Chłopak przynajmniej srał z tego samego miejsca gdzie miał dupę.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 19-03-2021, 09:06   #4
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Imperium. Kraina brudu, smrodu i jeszcze większej ilości brudu w której plebejusze porywają się z motyką na słońce wprawiając się w robieniu orężem. Zadając kłam prawdzie, że wojna to sztuka rycerska. To piękno pojedynków śmiałych synów Bretonii, które opisują w swoich pamfletach minstrele a damy mdleją na dźwięk słów sławiących czyny najdzielniejszych z dzielnych. Nie. W Imperium wojowali zupełnie inaczej a „bitwa o Dreetz” była tego najznamienitszym przykładem. W rodzinnym Carcassonne większe potyczki toczyli Panowie o pieczyste w oberży. Niektóre wesela kończyły się bardziej krwawo a z całą pewnością więcej w nich brało udział stali. I z całą pewnością mogły by być przedmiotem opowieści w wieczorne nasiadówki w zamkowym hallu. Tutaj jednak starcie porzuconego przez władyków chłopstwa z jakimiś maszkarami, które przypominały niedomytych plebejuszy z Mousillon urosło do rangi bitwy. Dorian czuł do siebie niesmak po tym, jak wziął w tym udział. Jeszcze większy, gdy otrzymał „nagrodę za swe bohaterskie uczynki” w postaci solidnej biesiady. I dziewek, które same się mężnemu synowi Bretonii napraszały. Jednak chowając głęboko swe urazy musiał sam przed sobą przyznać, że czyny jakich dokonali pozwalały szukać poklasku na dworze. A dwór to było to miejsce, do którego Dorian zmierzał. I choć mógł przybyć oficjalnie, jako wysłannik swego księcia, to jednak charakter powierzonego mu zadania wymagał dyskrecji.

„Kot o dziewięciu ogonach” był miejscem gdzie Dorian miał w końcu nadzieję poczuć się człowiekiem. Zamówił niemal od razu kąpiel, by się odświeżyć. Niemal od razu kazał też uprać swą garderobą, której taki starunek był już bardzo potrzebny. Brakowało mu giermka jak ręki i wyrzucał sobie, że zostawił Mathieu w domu. Charakter misji charakterem misji, ale człek urodzony nie powinien sam siebie obsługiwać. Co prawda z czasów, kiedy de Bruine podróżował po Królestwie w poszukiwaniu stosownych wyzwań i przygód, pamiętał jak się dba o wszystko, ale jednak jego pozycja wymagała już odpowiedniej oprawy. To wprawiało go w podły nastrój jeszcze bardziej, niż podłość tej krainy w której przyszło mu realizować książęcą misję.

Chcąc zabawić się nieco de Bruine prowokował, ale kmiotkowie wyczuwając drapieżnika trzymali się odeń z daleka. „Towarzysze” zaś byli nudni. No, może poza von Kesserlingiem, ale ten z kolei tak obnosił się z faktem posiadania giermka, że de Bruine obiecywał sobie solennie, że w niedalekiej przyszłości przyjmie kogoś na służbę. Przebijając się przez tłum, zmierzając na swoim bojowym rumaku do wskazanej oberży, znalazł nawet odpowiedniego kandydata, bowiem jakiś młody szczeniak uwiesił się jego strzemienia i prosił o przyjęcie na służbę. Ale gdy Dorian zobaczył, że temu oczy nazbyt często sięgają do rycerskich sakw bretończyka, przegnał go kopniakiem, który posłał go w błoto rynsztoka. Podła kraina, podłych ludzi. Imperium.

Pojawienie się elfki jeszcze bardziej zepsuło podły nastrój Doriana. W jego krainie elfy nie były mile widziane. W rycerskich opowieściach dużo się o nich mówiło i nigdy dobrze. Włącznie z ich osławioną Czarodziejką. Dorian wzmógł czujność i miast wypić kolejny kielich do dna spił jedynie połowę. Rozważając jej propozycję kiedy tylko odeszła.

- Mnie zdało by się z owym sędzią Sorlandem Hohenlohe spotkać. I jeśli w rzeczy samej działa on na rozkaz księżnej Elizy, to i mówić z nim. Jeśli zaś wymaga to jakiejś przysługi, którą dlań uczynić trzeba, podejmę się jej. Tyle, że elfom nie ufam. I niewiarygodnym mi się zdaje, by nas tu nagle szukać by miała, bo skąd by taka swołocz wiedziała gdzie my będziemy i kim jesteśmy?

Słowa Doriana potwierdził karczmarz, który jak wszyscy w jego fachu pojawił się niczym duch jaki znając treść słów dziewki. Dorian podziękował mu za radę ukłonem zastanawiając się kim do diabła był z kolei cały ten Aderhold? Na szczęście von Kesserling posłał swego giermka, Dietera, za dziewką a i ten oszalały człek łażący w łachmanach za nim podążył, więc Dorian wrócił do wina przypijając do Bernarda.

- Wypytać by się zdało kogo co to za Aderhold, czy jak mu tam. Nie do końca zrozumiałem co ten szynkarz chciał nam powiedzieć, ale dobrze było by to wiedzieć. Swoją drogą za ciężki ten trunek jak na tę porę. Będzie mnie zgagować. - Dorian nie dodał, że pytać o tego całego Aderholda winien Dieter. Sam nie kwapił się ruszyć zza stołu. Zwłaszcza gdy pojawiło się na nim pieczyste i ciepłe bułeczki.

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon

Ostatnio edytowane przez Bielon : 19-03-2021 o 10:28.
Bielon jest offline  
Stary 19-03-2021, 17:51   #5
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Młoda kobieta pochodząca z Ostermarku rozglądała się uważnie po zatłoczonych uliczkach Taalagadu. Widziała już wiele takich miejsc odkąd była w podróży i doświadczenie nauczyło ją, że lubują się w nich zwłaszcza kieszonkowcy. Przeczucie jej nie myliło, bardzo szybko wypatrzyła wśród tłumów złodziejaszków. Przestrzegła swych towarzyszy, choć na niewiele się to zdało biednemu Robertowi, który stał się ofiarą podejrzanie pomocnego młodzieńca, wskazującego im drogę do gospody.

Na miejscu mogli trochę odpocząć, napić się i zjeść ciepły posiłek. Choć Roberta musiała mocno pilnować, by nie przesadził z piciem, ale słowo się rzekło i dotrzymać go zamierzała. Po uciążliwej podróży, był to całkiem przyjemny moment. Siedząc tak i posilając się nieśpiesznie, słuchała opowieści obu rycerzy i Werfela. Opowieść tego ostatniego zwróciła jej myśli do ocalałej wioski. Co ją podkusiło, by zgodzić się dołączyć do tej bandy? Dwaj buce i pijak. Przy czym pijak był nawet znośny. Odwagi im odmówić nie mogła i tego, że dobrze walczą. Gdyby tylko za szlachetnym pochodzeniem szła ogłada i dobre maniery. Ojciec zawsze powtarzał, że o szlachetności człowieka nie świadczy to, jak traktuje lepszych od siebie, tylko jak odnosi się do tych, którym powiodło się gorzej w życiu. Spojrzała ze współczuciem na młodego Dietera. Miły chłopak, ale i on zapewne w końcu nasiąknie zwyczajami i zachowaniem swojego mentora.

Jej rozważania przerwało pojawienie się elfki. Praca dla sędziego wydawała się być dość obiecująca, ale Melissę zaskoczyło, w jaki sposób zostali o tej propozycji poinformowani. Cała ta sprawa wydała się jej dość osobliwa, postanowiłą więc lepiej się jej przyjrzeć.
- Pójdę z wami, Robercie. - Podniosła się z ławy i ruszyła za giermkiem i sługą Vereny. Nie ma opcji by została sama z tymi bufonami.
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...
Lua Nova jest offline  
Stary 21-03-2021, 17:10   #6
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację


W trakcie zamawiania jadła dla kompanów Dieter niewinnie wspomniał oberżyście o rybach. Co niespodziewanie wywołało gorzką reakcję stojącego przy szynkwasie wąsatego jegomościa, kupca rybnego. Pohamował on optymizm rosłego młodziana odnośnie możliwości spożycia darów rzeki. Zaciekawiony giermek, oczekując na zamówienie, uprzejmie pozwolił mówić nieznajomemu. Dzięki czemu uzyskał szczegółowe informacje odnośnie problemów stanu lokalnego rynku rybnego. Podchmielony kupiec przepełnionym sromotą głosem opowiedział, jak to interesy w branży powoli mają się ku gorszemu. Chociaż jeszcze niedawno było całkiem odwrotnie. Rzeka Talabek, nad którą leży Taalagad, niegdyś obfitowała w różne gatunki ryb. Jednak wojna i napływ uchodźców sprawiły, że stały się one towarem bardzo pożądanym. W efekcie okoliczne zasoby rybne zostały poważnie uszczuplone. Znaczny popyt napędzał też szaloną podaż. I powodował widoczny wzrost konkurencji. Na domiar złego od jakiegoś czasu w pobliżu zaczęto wyławiać zdeformowane sztuki. Kupiec przezornie wystrzegał się od podawania przyczyny tego stanu, ale powiedział, że niektórzy winili za to czarną magię, inni zbytnie eksploatowanie zasobów. Odnośnie tego drugiego intuicja junaka podpowiadała mu, że dla bogobojnych wyznawców Taala zasiedlających cały Talabekland coś takiego mogło być efektem boskiej kary za spowodowane ludzką pazernością zachwianie naturalnej równowagi. W każdym razie wąsacz przestrzegł, że mięso zmutowanych ryb nie nadaje się jedzenia i nawet najwięksi desperaci go nie tykali. Obecnie zaś ryby są trudno dostępne, a przez to drogie. Pochodzą jedynie z połowów w dole rzeki. No i zanim docierają na stragany, mija kilka dni, więc z reguły są nadpsute. Mimo to wciąż są towarem niezwykle pożądanym. Choć konieczność długich kursów i szukania dalekich łowisk powoli zaczyna zmniejszać jego przychody. Gdy tamten skończył wywód w międzyczasie Sluro zaserował Dieterowi półmiski z jadłem, zatem giermek pożegnał się ze swym rozmówcą i wrócił do stolika, przy którym zasiadała jego kompania.




Gdy olbrzymi Dieter wyszedł z gospody, od razu dostrzegł po swej lewicy smukłą niewiastę obcej rasy, stojącą na najwyższym ze schodków wejściowych, nonszalancko opierającą się plecami o ścianę w pobliżu odrzwi wejściowych. Ewidentnie czekała na jego drużynę, tak jak zapowiedziała. Na jej widok giermek przez moment zapomniał języka w gębie. W międzyczasie obca obejrzała go dokładnie i tak bezwstydnie, że aż spłonił się.
— Tylko ty? — zapytała w końcu, nie zdradzając przy tym cienia głębszych emocji.
Młodzian nie miał jednak okazji jej odpowiedzieć, bowiem zaraz pobliskie zawiasy zaskrzypiały i zza progu „Kota o Dziewięciu Ogonach” wyłonił się jeszcze wytatuowany biczownik, a wkrótce po nim medyczka.
— A waszmościowie rycerze nie dołączą? — zapytała zastrzygłszy delikatnie szpiczastymi uszami, jakby chciała wyłowić z wewnątrz odgłos ich podkutego obuwia.
Widząc jednak wymowne spojrzenia przybyłych, obróciła twarz i rzekła.
— Huh, widocznie ciężko im pańskie rzycie podnieść. Ruszajmy zatem. To nie tak daleko, możecie zadawać swoje pytania, ale chyba lepiej jak wszystkiego dowiecie się od samego staruszka.

Wskazała głową drogę prowadzącą w kierunku rzeki, po czym energicznie zeskoczyła ze schodków i zwinnym krokiem ruszyła bagnistą uliczką. W trakcie pochodu musiała nieco zwalniać kroku, by towarzyszący jej ludzie mogli dotrzymać tempa. Przy okazji spostrzegli oni, że elfka w sposób widoczny przyzwyczajona była do panującego tłoku, bowiem całkiem zwinnie poruszała się w tłumie. Gdy doprowadziła poszukiwaczy przygód do Talabeku skręciła gwałtownie w prawo, następnie wzdłuż doków pomaszerowali za nią w kierunku Mostu Czarodziejów. Po drodze trójka imperialnych mogła przyjrzeć się pracy w porcie. Liczni niczym mrówki ludzie krzątali się gorączkowo po zawijających do portu żaglowcach i butwiejących drewnianych przystaniach, pracując niestrudzenie przy niekończącym się rozładunku i załadunku. Z każdym odpływającym statkiem pojawiał się kolejny, nad którym niczym sępy pochylały się masywne, drewniane żurawie, zaś napełnione przez tragarzy długie kolumny wozów zabierały ciężkie skrzynie z dobrami w kierunku magazynów, lub bezpośrednio ku Drodze Czarodziejów. Urzędnicy celni liczyli i sprawdzali towary, dyskutując z kapitanami, a grupki straży miejskiej łagodziły sporadycznie wybuchające swary między zwaśnionymi pracownikami. Przez cały czas spiętrzające się fale Talabeku uderzały synchronicznie o falochrony, gdy gromady robotników dokonywały naprawy i rozbudowy kolejnych przystani. Tłok był nieznośny i trzeba było uważać, by nie zostać stratowanym przez konie lub ludzi, albo nie wpaść pod koła.
— Na moście pobierają myto — wyjaśniła Lafeneanna. — To dlatego wszystkie statki rozpaczliwie pchają się na południowy brzeg Talabeku.
Mniej więcej dwie przecznice przed przeprawą przez Talabek wiśniowowłosa przewodniczka skręciła w głąb Dzielnicy Magazynów. Po kilkunastu metrach dało się dojrzeć topornie wykonany, wiszący na zaledwie dwóch zardzewiałych gwoździach szyld tawerny, przedstawiający wijące się cielsko wężopodobnego potwora. Z wnętrza wylewała się całkiem długa kolejka utworzona z oczekujących ludzi.
— To „Pod Węgorzem”. Tam obecnie rezyduje Hohenlohe, wcześniej pili tam żeglarze, rybacy i pracownicy portowi, a nocami spotykali się przemytnicy. Teraz z powodu obecności straży i asesora jest tam znacznie spokojniej. Zgodnie z wolą miłościwie nam panującej panny Krieglitz-Untern napływowi ludzie czekają na osąd. Zostaną lub będą musieli się wynieść. Pozwólcie proszę na chwilę na bok.
Skierowała was do pobliskiej, ciasnej uliczki gdzie przystanęliście za połamaną skrzynią i gromadą zbutwiałych beczek, z których nagle wyległy wystraszone szczury.
— Oficjalnie się o tym nie rzecze, ale nowe rozporządzenie księżnej ma drugie dno — powiedziała zniżonym głosem, rozglądając się czujnie na boki. — Po dokach rozprzestrzenia się nieznana choroba. Większość mieszkańców, łącznie z wybitnymi medykami, obwinia tłum uchodźców koczujących w Taalagadzie. Na razie niewiele wiadomo o samej chorobie, oprócz tego, że wywołuje kaszel i długotrwałe ataki drgawek. Wyglądacie w porządku, dlatego wam to wyjawiłam. Starajcie się jednak tego nie rozpowiadać. I jakby co, to nie wiecie tego ode mnie, dobrze?
Spojrzała pytająco na poszukiwaczy przygód. Chwilę później wyprowadziła ich z alejki. Następnie pokonali razem z nią brakującą odległość i wkroczyli do środka tawerny.

Znajdujący się w środku bar przebudowano tak, że tworzył rodzaj małego podium, na którym zasiadał sędzia, wnikliwie obserwując petentów. Był on barczystym, okazałym mężczyzną o posturze bardziej przystającej do drwala, aniżeli uczonego. Jego płomiennorude włosy na skroniach przyprószone były siwizną. Gromada aplikantów co rusz podsuwała mu pod nos potrzebne dokumenty, a on błyskawicznie i stanowczo decydował o losie tych, którzy stawali przed jego obliczem. Kolejka petentów, mimo okazałych rozmiarów, posuwała się dość szybko. Drużyna prowadzona przez elegancko ubraną elfkę ominęła linię ludzi i skierowała bezpośrednio do asesora. Z początku straż chciała zagrodzić przybyszom drogę i skierować na koniec szeregu, ale szybko rozpoznawszy kobietę z odmiennej rasy, ostatecznie nie zareagowali. Samemu Sorlandowi Hohenlohe również nie umknęła obecność nietypowych gości, bowiem przerwał na chwilę pracę i opuścił swoje stanowisko. Kierując się ku nim.
— Wyglądają o wiele zacniej, niż ci ostatni, których mi tu przyprowadziłaś — wyrzekł ostro, mierząc nieznajomych od stóp do głów. Jego wzrok był bystry, ale powierzchowność szorstka.
— Szanowny asesorze, to osławieni „Bohaterowie Dreetz” — odezwała się elfka. — Musiało się coś Szacownemu obić o uszy.
— Coś tam słyszałem od umyślnego, ale i tak muszę osobiście ich przesłuchać — wyjaśnił formalistycznie, a następnie wskazał stolik przyjezdnym. — Jam jest Sorland Hohenlohe. Zapraszam.
Kiedy wszyscy kierowali się na miejsce, wzrok asesora spoczął na wytatuowanych fragmentach pleców Averlandczyka wyzierających spod jego podartej szaty.
— Na litość Rhyi! Dopiero teraz to do mnie dotarło. Te tatuaże! Czy to fragment pieśni z „Canticum Verena”? — podszedł bliżej niemal dotykając łopatki biczownika. — A tu… toż to psalm z „Eulogium Verena”, tu zaś widzę słynną laudę z „Księgi Mieczy”…
Mówił zaskoczony uczony badając kolejne fragmenty odsłoniętego ciała.
— Gdy byłem żakiem studiowaliśmy te teksty na Królewskiej Akademii Talabeklandu. Tylko ktoś obłąkany, albo święcie oddany sprawiedliwości mógł pokryć swe ciało świętymi tekstami Vereny. Którym z nich jesteś?
Spojrzał osądzająco w oczy Werfela.
— To wiele zmienia, ale i tak chcę co nieco o was usłyszeć. Proszę, usiądźcie.
Sroga postawa sędziego uległa widocznemu złagodzeniu. Nawet twarz pozornie zdystansowanej Lafeneanny wyrażała zdziwienie jego diametralną zmianą.
— Powiecie moi mili, co was tu sprowadza i czym dotychczas się trudniliście? — zapytał gości gdy już wszyscy zasiedli do stołu.
Po uważnym wysłuchaniu zeznań każdego z bohaterów zabrał głos.
— Interesujące… A więc to nie wszyscy z was? Cóż, nieobecnym nie wypłacę zaliczki. W każdym razie nie wiem ile dotychczas powiedziała wam Lafeneanna, ale trzeba mi ludzi do eskortowania uchodźców do ich nowego domu, Breitblatt. To mała osada na północny-wschód stąd. Zapłacę każdemu z was z osobna jedną złotą koronę od ręki i kolejne cztery po wykonaniu zadania. Podróż wzdłuż Starej Leśnej Drogi powinna wam zająć góra tydzień. Pewnie doskonale wiecie, że spacer przez Wielką Puszczę nie należy do bezpiecznych. W dodatku niektórzy z oddelegowanej grupy mogą być nieco krnąbrni i potrzebować hmm… „asysty”. Dlatego potrzebuję zaufanej grupy zbrojnych do tej roboty.
Sorland spojrzał kolejno w oczy każdemu z awanturników.
— Jako że jesteście nietutejsi, mogę wam dodatkowo zagwarantować szybsze dostanie się w obręb murów miasta. Bez zbędnych procedur.
Po tej deklaracji podniósł się od stołu.
— A więc… podejmiecie się tego?



Tymczasem sir Dorian i Bernard raczyli szlachetne podniebienia smakowitymi wiktuałami i przednimi trunkami. Ich uszy pieścili zgromadzeni wewnątrz bardowie. Minęło trochę czasu jak ich towarzysze opuścili przybytek, gdy do rycerzy podszedł samotny mężczyzna. Miał czerstwą, wymizerowaną twarz, przyprószone siwizną włosy i gęsty zarost. Jego odzienie było w żałosnym stanie, wyblakłe, z tu i ówdzie kiepsko zacerowanymi dziurami i plamami zamierzchłych po posiłkach i napitkach. Najbardziej charakterystyczne w jego wyglądzie były szeregi blizn pokrywające jego oblicze, drewniana proteza dłoni oraz pokryte bielmem oko. Łamiącym głosem zwrócił się nieśmiało do Bernarda i Doriana.
— Wybaczcie najmocniej Szlachetni Panowie, że kłopoczę Wasze zacne persony. Ale zdaje mi się, iż jeden z was należy do Zakonu Białego Wilka, przepraszam, ale heraldyki drugiego niestety nie poznaję. A słyszałem, że prawie wszyscy wymienieni udali się na północ walczyć z siłami Chaosu. Czyżbyście wracali już z frontu? Wiecie coś o księciu-elektorze Feuerbachu? Pytam, albowiem zawdzięczam temu dzielnemu człekowi swe życie i przeto troskam się o niego każdego dnia. Pewnie nie zechcecie wysłuchać historii biednego wiarusa, ale prawda jest taka iż przelewając krew za ojczyznę stanąłem na drodze nieskończonej ciemności. Już nigdy nie zasnę spokojnie, bowiem widziałem takie rzeczy, od których osiwiałby nawet twardogłowy krasnolud, a ktoś o delikatnym umyśle popadłby w bezbrzeżny obłęd. Doświadczyłem widoku niezliczonych rzezi, widziałem jak płyną całe rzeki krwi, jak niewinni są rżnięci niczym świeże łany zboża, świadkowałem aktom niespotykanego okrucieństwa przy wtórze bluźnierczych zawołań i plugawego rechotu… Uwierzylibyście Panowie, jakbym rzekł, iż nie mam nawet czterdziestu wiosen? Byłem hochlandzkim zwiadowcą, służącym w armii księcia Ludenhofa. Ale sami nic nie mogliśmy poradzić, a pomoc z południa nie nadchodziła. Bo cóż może zdziałać garstka ludzi przeciw takiej nienawiści? Stanęliśmy naprzeciw nieskończonemu potokowi plugastwa, żądnego jeno obrócenia w proch wszystkiego co dobre i święte. Płomień Wschodu zamienił się w płonące zgliszcza. A mnie, ciężko rannego i niezdolnego do dalszej służby, przywiało z ostatnią falą uchodźców tutaj. W moim stanie do żadnej roboty się nie nadaję, a nawet gdybym był w stanie… tarcia między Kislevczykami a moimi braćmi wybuchają dzień dnia bo więcej rąk do pracy, niż samej roboty. Stowarzyszenie Przewoźników podstępnie napuszcza nas na siebie, by płacić gorsze. Ech, marne to czasy by żyć. Przychodzę tu czasem, bo Sluro daje mi nieco resztek jadła ze względu na moją przeszłość. W każdym razie jak nie wracacie z północy, to przepraszam, że kłopotałem...


 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2021 o 16:54.
Alex Tyler jest offline  
Stary 22-03-2021, 14:24   #7
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację

Oberżą była miejscem, gdzie Dorian w końcu mógł zapomnieć o tym, jak podłym miejscem jest Imperium do którego wysłał go książęcy rozkaz. Może i grający swe melodie bardowie nie mieli głosu minstreli, których de Bruine znał z dworu, ale z całą pewnością lepiej było słuchać ich, niźli dźwięku gęśli i innych jakichś plebejskich instrumentów, którymi dotychczas Imperium osładzało wizytę dzielnego syna Bretonii w swoich progach. Rymy może też były podłej jakości ale gorszy jeszcze bardziej był język, którego śpiewacy używali. Twarde imperialne słowa nie pasowały nawykłemu do śpiewanej poezji Dorianowi do granych melodii. Nie miał jednak wyboru, więc cieszył się tym, co było. Mimo że większość pieśni brzmiała mniej więcej tak:

„Bączek, bączek
Nie ma nóżek, ani rączek
Po co bączka trzymać w dupie?
Niech dziś lata po chałupie”


Okraszone skoczną melodią bawiły biesiadników a co niektórych nastrajały nawet do wspólnego śpiewu. Czego Dorianowi było już za wiele. Chciał wstać i wyjść na zewnątrz, zaczerpnąć świeżego powietrza i rozejrzeć się za kamratami. Wstawał już nawet.

I wówczas pojawił się ten weteran. Człek, który sprawił, że w oku bretońskiego rycerza zaszkliła się łza. Słyszący dotychczas sporadycznie o okropnościach przekraczających ludzkie wyobrażenie związanych z niedawną wojną, która przetoczyła się przez Imperium, Bretończyk ciekaw był wszystkiego co stary mógł opowiedzieć. Z tego też względu miast wyjść wskazał weteranowi miejsce przy stole i nalegał tak długo, aż ten spoczął. Widząc zaś jego onieśmielenie sam mu usłużył zrzucając z jednego z półmisków nieobecnych towarzyszy nie dojedzone ochłapy pod stół. Zaraz też przetarł go obrusem i nałożył obficie mięsiwa a do kufla nalał cieńkusza jednocześnie wołając oberżystę. Weteran zaś opowiadał. Mówiąc o rzeczach, które niezwykle ciekawiły Doriana. I napawały jeszcze większym wstrętem do Imperium.

- A co na to wasze rycerstwo? Czyż nie roztoczyło nad wami opiekuńczego płaszcza? Nie stanęło w waszej obronie? - pytał, choć podświadomie czuł, że odpowiedź zna. Wszak to było Imperium. Tu walczyli plebejusze uzbrojeni w lancknechckie miecze, morgenszterny, halabardy piki i rusznice. Wspomagani przez rycerzy, ale zakonnych. Takich jak jego kompan. Ale już zwykła szlachta raczej w bój wolała nie chadzać. Zwykli ludzie postawieni na przeciw okropieństwom przekraczającym ludzkie pojęcie. Oberżysta pojawił się pod koniec opowieści weterana. Dorian powstał i nie przerywając wiarusowi rzekł doń przyciszonym głosem. - Znasz tego człeka? I potwierdzasz prawdziwość jego słów? To ważne. Chcę bowiem zaoferować mu służbę. I zapłacę za to byś posłał kogo po świeże ubranie dla niego. O ile jest tym za kogo się podaje. Nie godzi się bowiem pozostawić kogoś takiego w potrzebie!

Dorian uniósł się, ale wnet oklapł widząc mizerną kondycję weterana. Szeregi blizn pokrywające jego oblicze, drewniana proteza dłoni oraz pokryte bielmem oko. Dorian uświadomił sobie, że biorąc na służbę tego człeka, będzie zań odpowiedzialny. A nade wszystko, że będzie widział jego koszmarne oblicze każdego dnia. I każdego dnia będzie przypominał sobie okropieństwa o których tamten pewnie będzie mu codziennie opowiadał. Z drugiej jednak strony człek wojenny czuł litość nad tym wiarusem. I niezależnie od wszystkich swoich obaw, postanowił mu pomóc. Zwrócił się więc doń spokojnym głosem. Czekając na słowa oberżysty.

- Nie opowiadasz rzeczy, które dodawały by skrzydeł człowieku, ale też taka jest opowieść wojenna. Chcę w nią wierzyć, bo choć straszliwe rzeczy mówisz, jednak tym że wciąż żyjesz dowodzisz, że Panienka wzięła cię w swoje Błogosławione ramiona i ocaliła. I musiała mieć w tym jakiś zamysł. Może tym zamysłem było nasze spotkanie? Nie wiem. Wiedz jednak, że jeśli ten tu oberżysta potwierdzi twe słowa, ja Dorian de Bruine ofiarowuję ci służbę u mnie. Bez względu na twe słabości. Jesteś żołnierzem, wiesz czego trzeba rycerzowi. Ja zaś wiem jak dbać o swoich ludzi. Dostaniesz odzienie i broń. I wrócisz do żywych. - Sir Dorian podjął już decyzję. I teraz czuł się znacznie lepiej. Jednak trzeźwość myśli, świadomość jak wielu hultai czai się na imperialnych szlakach, sprawiła że dodał jeszcze. - O ile oberżysta potwierdzi, żeś jest tym za kogo się podajesz?

.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
Stary 24-03-2021, 12:24   #8
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację

Trzaskający ogień po środku izby karczemnej promieniował miłym ciepłem. Bernard rozkoszował się chwilą. Od dziecka lubował się w zapachu palonego drewna. Gwar ludzi, zapachy jadła. Chętnie wypite piwo nim strawa trafiła na stół miło szumiało w głowie. De Bruine był dobrym kompanem. Dbał o jadło, napitek, bawił rozmową. Tak nie za wiele, to też nie był męcząco nachalny.

Żołądek żołnierza posiadał tę moc, że li tylko garścią chleba potrafił się zapełnić. Bernard przywykły do żołnierki jadł ostrożnie, powoli, celebrując każdy kęs. Żuł kawałek chleba z pod przymkniętych powiek. Dieter poszedł za elfką. Cokolwiek uczyni będzie dobrze. Miał wiarę w młodego. Tak też przy stole zrobiło się ciszej. Bo jak Bernard naturalnie polubił bretońskiego Rittera, tak teraz jak i zwykle niemiał mu nic do powiedzenia.

Celebrował chwilę spokoju, gdy pojawił się jakiż żebraczy weteran. Bernard skrzywił się niczym wilk. Niemo, krzywo, brzydko. Tak że ten zmitygował się. Ale usiadł, bo też bretończyk zaprosił go. Zresztą nader łaskawie. I zaczęli perorować…

***

Padał śnieg. Drobinki puchu krążyły w powietrzu. Panowała iście magiczna cisza. Żadnego szumu drzew, świstu wiatru, szemrania potoczku, który na wpół zasypany śniegiem, skuty lodem płynął tuż obok. Nic, idealna cisza i spokój. Wciągnął w płuca powietrze. Głęboko, mocno, delektując się chwilą. Zamknął oczy.

Dopiero po chwili do jego zmysłów napłynęły dźwięki. A w sekundę później, gdy otworzył oczy dojrzał wielką rogatą bestię. Mogła mieć dwa i pół metra wzrostu. Karykaturalnie wielkie rogi zakrzywiały się, raniąc porośnięte sierścią ramiona. Byczogłowe monstrum ściskało w ręku włócznię z nabitym nań rycerzem wciąż wymachującym nogami. Westchnął.

Spojrzawszy na lewo dostrzegł Kettlinga. Starego wiarusa z nieodłączną halabardą. Lubował się w opowieściach na przemian o swojej ukochanej Helenie i gromadce dzieci, które jej zrobił oraz o tym jakie kolejne dzieciaki jej zrobi jak wróci z wojaczki.
- Trza do szeregu zebrać i oflankować kurwisyna. – jak zawsze zasadniczo zasugerował Kettling.
- Wołaj. Za mną! Guntar, Hans! – uniósł na ramie wielki młot wojenny z groźnymi insygniami Boga Wojny. Zatrzymał się w pół kroku spoglądając na starego Kettlinga.
- Jesteś ranny. Kettling.
- Nic to. Później.

Dopiero teraz dostrzegł, że Kettling był jakiś nieswój. Zresztą co się dziwić. W koło roiło się od trupów, krwi, innej posoki. Tylko wrzaski konających ludzi, zwierząt i bydlęcia. Kettling patrzył na to jak zawsze nie wzruszony. A jednak jego oczy szkliste, mętne, nieobecne. Z rozprutych trzewi Kettlinga wypadały wnętrzności. Knecht jedną ręką ściskał halabardę, a drugą próbował upchać bebechy w pękniętym brzuchu. Zdawał się przy tym jakby zawstydzony swoją niemocą. Nie przestawał wykrzykiwać rozkazów, wołać ludzi.
Postąpił krok na przód, potknął się i upadł. Bernard, stojąc tuż doskoczył do starego druha.
- Bernard, nie pozwól mi tak. Kurwa, nie tak. - Nagle oczy Kettlinga stały się takie świadome. Widziały zbliżającą się śmierć. Już stała przed nim. Bał się. Okrutnie bał się. Ciemności i śmierci. I pragnął ze wszystkich sił ukryć tę słabość.
- Pomóż mi wstać. Dawaj. Pokonamy go. Nim ciemność mnie opadnie. Raz jeszcze. Pomścimy Kregmajera.
To były jego ostatnie słowa. Skonał.

***

- Pomściliśmy…
Bernard ocknął się. Mówił coś do niego? De Bruine? Ten żebrak? Spojrzał na nich uważnie. Jak przez mgłę kojarzy słowa. Musiał przysnąć lub popaść w majaki dni minionych. Przybysz pałaszował teraz jadło. Chciwie, łapczywie, całym sobą. Jedną ręką wgryzał się w udziec, a drugą już drobił w poszukiwaniu kolejnego kęsa. De Bruine zdawał się rozpływać się we współczuciu i zrozumieniu dla weterana. A ten karmił go opowieściami.

Bernard poczuł napływającą żółć.

Nagły ruch. Ostrze w ręku wilczego rycerza, kiedy ten zerwał się na nogi. Z zamachu wbił ostry nóż w ławę, tuż obok ręki weterana. Stał teraz nad przerażonym weteranem, który począł krztusić się jadłem.
- Przyszedłeś tutaj po złoto czy po żelazo? - wysyczał Bernard, ale słowa jego słychać było wyraźnie. Wszyscy w koło milczeli, gapiąc się na nich. Weteran nic nie odpowiedział. Przerażony zdawał się szukać oparcia w cudzoziemskim towarzyszu furiata.
Bernard nagle całkiem spokojny usiadł. Nie spuszczał jednak z oczu żebraka.
- Spojrzałeś w oko chaosu i dostrzegłeś swoją słabość. Tacy jak ty nie potrafią z tym żyć. Chwała tym którzy wybierają śmierć zamiast… tego. – to mówiąc Bernard otaksował żebraka nie kryjąc odrazy.
- Pozbądź się go de Bruine. Musisz się jeszcze wiele nauczyć przyjacielu o tym czym jest wojna w Imperium oraz jakich lepi ludzi. – to mówiąc spojrzał na bretończyka. Bardzo spokojnie, bez cienia emocji. – Pozbądź się, albo ja to zrobię.

 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 24-03-2021 o 12:37.
Junior jest offline  
Stary 24-03-2021, 20:44   #9
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację
Podróż przez tłumy nie należała do najprzyjemniejszych. Robert tym razem dużo mocniej trzymał swój dorobek, coby mógł ewentualnie wyczuć drobne złodziejskie palce jakiegoś łachmyty. Averlandczyk szedł raczej w zadumie, zastanawiając się jaki to boski plan opiewał w swoim harmonogramie zmutowane mięso ryb, których nawet najbiedniejsi odmawiali spożywania. A raczej którego boga. Taal zdecydowanie czuwał piecze nad swoim miastem, ale siły Chaosu nie śpią. To nie był dobry znak. Zainteresowała go jednak kwestia opłaty na moście, który mijali.

- Myto wynosi szylinga od nogi - odparła elfka - Ale nie wiem, czy interesowałyby waszmość pana tamtejsze okolice. Nie są to najatrakcyjniejsze i najbezpieczniejsze rejony Taalagadu, oględnie mówiąc.

Robert zaczął się zastanawiać, któż ostatecznie zyskiwał na tej opłacie. Z krótkich oględzin wnioskował raczej, że to zbójecki proceder, niż wkład na rozwój miasta. Fanatyk Vereny widział coraz więcej precedensów, godnych jego uwagi w późniejszym czasie.


Miejsce pobytu Sorlanda Hohenlohe zdawało się emanować prawością. Wcześniejsi bywalcy zostali wyplenieni, a zastąpiła ich straż i sprawiedliwy sędzia. Na prędce zbudowany piedestał wystarczająco górował nad petentami, aby wzbudzić w nich odpowiednią dawkę pokory i uniżenia. Jednak już sama postać sędziego budziła na tyle respektu, iż mógłby wydawać sądy w chlewie siedząc na snopku siana. Również jego wiedza na temat świętych pism wzbudziła w Robercie głębokie uznanie. Słowa wyryte na jego skórze potrafiła przeczytać zaledwie garstka ludzi, co więcej je zrozumieć, a tym bardziej je nazwać. Robert zachwiał się na chwilę zapytany o stan jego umysłu.

- Zdecydowanie nie jestem obłąkany. Do tej chwili żyłem nadzieją, że dobrze wsłuchuję się w jej rozkazy. Teraz jestem już pewny, gdyż spotkałem was, o czcigodny Sorlandzie i mam nadzieję, że pozwolisz mi dla siebie pracować.

Sędzia uniósł brew w geście zarówno uznania, jak i pewnego zaskoczenia.

Gdy pozwolono im spocząć wszyscy usiedli przy stole jak równy z równym. Hohenlohe pragnął usłyszeć nieco więcej o swoich nowych, potencjalnych pracownikach. Melissa zdawała się wstydzić i wzrokiem szukała pierwszego ochotnika, Dieter nawet do końca nie wiedział co ma powiedzieć, chyba nie do końca ktoś przemyślał jego bytność na takim spotkaniu. Robert postanowił pierwszy przełamać lody.

- Utraciłem miłość mojego życia. Została bezpodstawnie oskarżona, zbrukana do cna niczym zwykła szmata, a następnie powiesiła się, zapewne patrząc jak spałem pijany – Averlandczyk wypowiedział te kilka zdań w bardzo miarowy sposób, jakby mechanicznie i trudno było wyłapać z tego jakieś głębsze uczucia. – Popełniłem błąd i sam zająłem się przywróceniem sprawiedliwości, za co musiałem odpokutować. Jednak właśnie wtedy dotarły do mnie słowa Vereny, jako potrzeba jej oręża do walki o równowagę. Dokładnie kogoś takiego jak ja. Od tamtej chwili poświęciłem moje życie tylko i wyłącznie sprowadzając sprawiedliwość. Tułałem się po świecie słuchając jej drobnych szeptów, naprawiając to czego słowa nie potrafiły – fanatyk skończył z takim samym wyrazem twarzy jak zaczął krótką opowieść. Wzrok przerzucił na Melisę, jakoby teraz zmuszając ją do wypowiedzi.


- Oczywiście.

Robert skwitował pytanie sędziego jednym słowem. Wiedział, że podejmie się tego zadania od momentu, gdy tylko zobaczył Herr Sorlanda w tym przybytku. Nie potrzebował dalszych namów czy błagań. To właśnie tutaj Verena chciała, aby jej czempion przybył i zajął się tym zadaniem. Dokładniej jego „asysty” wymagał ten pochód. Jednak Verena nadal szeptała.

- Co z zapasami dla uchodźców? – z opowieści jedzenie stało się poniekąd luksusem, a kierowanie głodnym motłochem przez tydzień nie uczyniłoby tego zadania łatwiejszym.

- Oddelegowani otrzymają od miasta kilka wozów zaprzężonych w woły, wypełnionych zapasami na drogę i sprzętami domowymi niezbędnymi do rozpoczęcia normalnego życia w nowym domu – odpowiedział sędzia.

- Czy elfia dama również będzie nam towarzyszyć?

- Zakładam, że tak. Wygląda na to, iż bardzo jej zależy, coby pomóc tym biednym ludziom dostać się do nowego domu. Wprawdzie muszę przyznać, że za pierwszym razem nie przyprowadziła mi najbardziej odpowiednich do tego zadania ludzi... - Hohenlohe i Lafeneanna wymienili ukradkowe spojrzenia, lecz elfka wydała się nie być poruszona tym zarzutem - ... Ale bez trudu imaginuję sobie, że ciężko jej było znaleźć w Taalagadzie zbrojnych dość uczciwych i odważnych, by podjęli się tego zadania, miast zwyczajnie oddalić się z zaliczką.

- Zrozumiałe. Kim w takim wypadku jest Aderhold?

- Aderhold? – asesor wypalił podejrzliwie - Masz panie na myśli Worlena Aderholda? Skądś zasłyszał o nim, skoroś raptem od niedawna w mieście? - Sorland zawiesił na moment wymownie głos, ale przypomniawszy sobie, z kim rozmawia, spuścił ze swego oskarżycielskiego tonu. - W każdym razie trzymajcie się od niego z daleka. To przywódca największego przestępczego gangu w mieście, rezydujący w Łojówkach. Zwyczajny czyrak na Talabheimskim miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Ale kiedyś wyląduje w Dziuplach, to tylko kwestia czasu. W końcu jesteśmy w mieście prawa.

- Imię to usłyszałem ino dzisiaj. Właściciel „Kota o dziewięciu ogonach” wspomniał, iż elfia dziewka może dla niego pracować. Chciałbym się jedynie wywiedzieć jak najwięcej, zanim wspólnie ruszymy w drogę.

Deklaracja ta wywołała na twarzy Lafneanny niezwykłe oburzenie. Zaskoczona spojrzała z wyrzutem na biczownika i jego twarz bez wyrazu, jednak pierwszy odezwał się doń Hohenlohe.

- Myślę, że to nierozsądne i nieuprzejme powtarzać takie kalumnie. Osobiście radzę waszmości nie przykładać tak dużej wagi do karczemnych plotek — jego głos był stanowczy, ale wyrażał też pewien zawód — Ludzie blazgonią po próżnicy. Zwłaszcza w takich czasach. Taka ich natura. Zaręczam, że dobrze wiem, kogo zatrudniam. Z tego co mi wiadomo, to Lafeneanna pracuje dla Stowarzyszenia Przewoźników, jako negocjatorka handlowa, co już sprawdziłem. Ale jest też społeczniczką. Dlatego z własnej inicjatywy postanowiła pomóc mi znaleźć ludzi do eskorty. Myślę, że należą się jej przeprosiny z pańskiej strony.

- Nikogo nie obraziłem i obrażać również nie miałem zamiaru. Brzydzę się plotką i dokładnie jak waszmość uważam, że to bezpodstawne tracenie cennego czasu, aczkolwiek powtórzyłem zaledwie słowa karczmarza, który był wysoce skory do podzielenia się tą informacją. W obliczu tych faktów radziłbym waćpannie unikać tamtego miejsca, nie wiadomo komu jeszcze szynkarz uchylił rąbka tejże tajemnicy - Robert odpowiedział poniekąd beznamiętnie, dokładnie tak jak można by się spodziewać po tym fanatycznym wyznawcy Vereny, jednak czuć było szczerość tych słów. Nie mniej jednak wyglądało na to, iż nie miał zamiaru przeprosić.

- Ależ szanowny Sorlandzie... - zainterweniowała elfka - Dziękuję uprzejmie za tak szlachetne wstawiennictwo, lecz nie musisz się za mną ujmować, bowiem nie chowam urazy wobec tegoż mężczyzny. Świadomam, iż jako człek niskiego stanu nie pojmuje wagi reputacji, a także tego, że lekkomyślne powtarzanie takich niesprawdzonych informacji jest wysoce nieuprzejme, a nawet karalne. Przeto wierzę w niewinność jego intencji. W każdym razie nie życzyłabym sobie być obiektem jarmarcznych ploteczek przy tym stole. Dlatego proszę o powrót do sedna sprawy. W końcu zgromadziliśmy się tutaj by ustalić, czy zgromadzeni tu najemnicy pomogą odeskortować biednych uchodźców do ich nowych domów.

Asesor skinął kobiecie głową i spojrzał po reszcie zgromadzonych czekając na ich odpowiedź.
 
Evil_Maniak jest offline  
Stary 25-03-2021, 16:33   #10
 
Lua Nova's Avatar
 
Reputacja: 1 Lua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputacjęLua Nova ma wspaniałą reputację
Na młodej medyczce tłumy nie robiły najmniejszego wrażenia. W Bechafen, skąd pochodziła, było podobnie, a nawet tłumniej. Zwłaszcza odkąd zaczęli napływać uchodźcy z północy. Szła za elfką, bez problemu mijając napotkanych po drodze ludzi. Choć musiała przyznać, że elfia panna miała charakter w nogach i ciężko było nadążyć. Odruchowo pilnowała swoich rzeczy, zwłaszcza sakiewki. Kieszonkowcy byli wszędzie, w każdym odwiedzanym przez nią mieście, więc szybko nauczyła się na nich uważać. Kątem oka zauważyła, że Robert również wyciągnął naukę ze swoich ostatnich doświadczeń.

Melissa zachmurzyła się słysząc o tajemniczej chorobie. Spojrzała badawczo na elfkę i uprzejmie zapytała:
- Czy mogłabyś mi powiedzieć coś więcej o tej zarazie, pani Lafeneanno? Kiedy pojawiły się pierwsze przypadki choroby i w jakich grupach społecznych pojawili się zarażeni? Tylko w dokach, czy gdzieś jeszcze? Ilu już zidentyfikowano zarażonych i czy były już przypadki śmiertelne? Znaczy, czy ktoś już umarł na to? - Sprecyzowała. - Kaszel i ataki drgawek to jedyne objawy, czy zaobserwowano coś jeszcze? Czy znani są pani medycy, którzy badali chorych?

- Nie wiem za wiele ponad to, co rzekłam, Moja Droga — odpowiedziała elfka — Aczkolwiek z tego co jeszcze udało mi się usłyszeć, to zaraza najpewniej pojawiła się nie dalej niż miesiąc temu. Atoli dopiero od ostatnich dwóch tygodni poczęła w sposób widoczny dawać się we znaki. Nie słyszałam o żadnych przypadkach poza Taalagadzkimi dokami. Tudzież nie jest wiadomym, ilu jest zarażonych, bo i nikt się nie odważył, ni kłopotał się tym, by dokonać ich rachuby. Wszak i sami chorzy zwyczajnie boją się ujawniać ze swoim stanem, co utrudniłoby owe zadanie. Rzekomo były przypadki śmiertelne, ale raczej nieliczne. O innych objawach nie mam pojęcia. Azaliż więcej wiedziałyby kapłanki Shallyi albo aptekarz Widenhoft? Lecz jeśli podejmiecie się zlecenia od asesora, to przyjdzie wam o to zapytać dopiero po powrocie. Wyruszamy bowiem jutro o świcie.

Medyczka zamyśliła się przez chwilę i poczęła mruczeć do siebie pod nosem.
- Przypadki choroby pojawiły się w dokach, może ma to związek z dziwnymi, zmutowanymi rybami? Hmm… Może to co wywołuje chorobę, wywołuje też zmiany wśród ryb. Albo zarażeni spożyli te ryby? Ciekawe, czy te dwie sprawy się łączą. Interesujące… będę musiała skonsultować się z kapłankami, albo tym aptekarzem w tej sprawie. - W penym momencie zorientowała się, żę pozostali dziwnie się jej przyglądają. Uśmiechnęła się do nich przyjaźnie i machnęła niedbale ręką. - Nie zwracajcie na mnie uwagi, po prostu głośno myślę.

***


Melissa nie była onieśmielona ani osobą, ani słowami sędziego. Powód jej milczenia był inny. Myślami nadal błądziła wokół sprawy owej tajemniczej choroby, o której wspominała Lafeneanna. Głos Roberta wyrwał ją jednak z zamyślenia i po chwili konsternacji, zorientowała się czego się od niej oczekuje. Słuchała opowieści sługi Vereny z zainteresowaniem, ale też współczuciem. A kiedy jego wzrok powędrował ku dziewczynie, posłała mu ciepłe spojrzenie. Następnie odezwała się do sędziego.
- Nazywam się Melissa Blitz i jestem dyplomowaną medyczką z Bechafen, w którym to mieście dorastałam i zdobywałam wykształcenie. Mój nauczyciel, Regis Blitz, który jest również moim wujem, wysłał mnie w podróż, bym nabrała wyczucia i doświadczenia. Moim drugim celem jest chęć niesienia pomocy ofiarom wojny i uchodźcom. Dlatego przybyłam na pańskie wezwanie, panie Hohenlohe. Jestem gotowa podjąć się tego zadania i mam nadzieję, że moi towarzysze również wyrażą na to zgodę.

Resztę spotkania milczała, Robert radził sobie doskonale i zadał wszystkie nutrujące ją pytania, nie widziała więc sensu, by się dalej udzielać. Choć nie mogła się oprzeć, by nie obserwować elfki, kobieta ją intrygowała. Dlaczego ktoś taki pracował dla sędziego i skąd wzięły się te wszystkie plotki na jej temat?
 
__________________
Nawet jeśliś czysty jak kryształ i odmawiasz modlitwę przed zaśnięciem, możesz stać sie likantropem, gdy lśni księżyc w pełni...
Lua Nova jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172