![]() | ![]() |
![]() |
|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
![]() | #1 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | [WFRP 2ed.] Wissenlandzkie obyczaje I (18+) 8. Sommerzeit, 2524 KI ![]() _________________________________________ Zaczynamy, Panowie. Życzymy miłej zabawy i prosimy, byście umieszczali pod każdym postem 5 rzutów k100. Ostatnio edytowane przez Aro : 27-02-2022 o 23:29. |
![]() |
![]() | #2 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Żył i był bezpieczny. To już było nader imponujące osiągnięcie, biorąc pod uwagę krętą i wyboistą ścieżkę, jaką przyszło Tupikowi przebyć, by dobić do bezpiecznej przystani. Przeklęty Wusterburg, bitwa, zasypane śniegiem trakty, rzeź na Wiedźmim Wzgórzu - po drodze ocierając się o śmierć nie raz i nie dwa. Nawet moc piekielna, która nawiedzała sny ocaleńców wusterburskich i snuła złowieszcze wizje przyszłości, jakby przestała sięgać ku Tupikowi. Koszmary dalej się pojawiały, jakżeby nie mogły, ale ich intensywność lżała z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień i z miesiąca na miesiąc. Może była to kwestia odległości od Wusterburga i grubych murów Teoffen? Jakby nie było, Teoffen było dlań i jego kompanów schronieniem. Czy stałym, czy nie, to pozostawało do ustalenia, ale całą wiosnę spędzili na zamku, liżąc rany i dochodząc do siebie. Należało im się, przeszli wiele. Tupik na dworze odnalazł się... No, może nie jak ryba w wodzie, ale niszę swoją znalazł. Papiery poświadczające szlachectwo przydały się w odnajdywaniu owej niszy, ale prawdziwy sukces zapewniło to, co von Goldenzungen wyniósł z Bretonnii. Młody panicz Detlef, który wychował się w tamtych stronach i forsował rycerską kulturę na zamku, od razu zainteresował się Tupikiem i nić porozumienia z czasem przeszła w coś na kształt znajomości. Znajomości, której nie każdy był tak chętny jak młodociany dziedzic i jego rycerze. Lady Matilda, Matrona Teoffen, była w swojej niechęci powściągliwa i dyskretna jak diabli, ale Tupik wiedział że za tym chłodnym, kalkulowanym uśmiechem i skrupulatnie utrzymywaną facjatą kryła się kobieta, której nie należało wchodzić w drogę. Widział takie, znał takie. Wiedział lepiej. Stryjek Detlefa, Dietmar, nie krył się ze swoją niechęcią. Nie krył się w sumie z niczym, ale tutaj zapewne górę brały lata żołnierskiego wychowania. Prosty człowiek o prostym podejściu, z charakterem prostym jak konstrukcja cepa. Dworskie intrygi, jak prędko się okazało, nie były domeną jedynie bogatych rejonów i docierały nawet tutaj, na prowincję. Ba, nawet niżej, do dworu, służby i pewnie dużo, dużo niżej. “Pewnie i psy w psiarni kopią tu jeden pod drugim dołki,” myślał czasami. Tupik przez tygodnie uważnie obserwował i układał w głowie skomplikowaną sieć intryg, która powstała pod nieobecność lorda Erycka i utrzymywała się dalej - “Łupacz”, słabując na zdrowiu, miał guzik do gadania. Matrona sprawowała rządy w jego imieniu, będąc de facto regentką Teoffen. Dietmar skupiał wokół siebie tradycjonalistów, knując zarówno przeciw bratowej, jak i młodemu Detlefowi. Sam panicz z kolei rwał się do sterów, snując szlachetne plany zjednoczenia wszystkich przeciw rewolucji. Jak to bywa, każdy grał na własną rękę, snując własne plany i chcąc ziścić własne ambicje. Polityczna sieć sięgała nawet Serrig za południową granicą. Zimna wojna, którą tamtejsza lady Henrietta prowadziła wobec Teoffen, ocieplała się nader prędko, napędzana przez wspólne oskarżenia, insynuacje i plotki. Serrig wytykało palcem wstrzymanie wojsk przed ruszeniem na front i wycinkę granicznego Freundeswald, która naruszała stare umowy; Teoffen ripostowało, oskarżając sąsiadów o zawalenie kopalni i przestawanie z rewolucjonistami. Niesnaskom nie było końca, nawet w obliczu niepokojących wieści z innych części Wissenlandu, w tym z samego Nuln. Rozmowy pokojowe, o których zdecydowano, dawały nadzieję na pojednanie, albo chociaż na pierwsze kroki w kierunku jakiegoś porozumienia. Znikomą, bo znikomą, ale zawsze... Wszak nadzieja matką głupich. *** - Płaszcz prosto z Altdorfu . Wspaniała okazja. Podszyty gronostajem o proszę Panie , proszę spojrzeć jak pięknie ! – Tupik długo nie myśląc dał się namówić na zakup , kosztowało go to dwa pierścienie z całkiem pokaźnymi rubinami, część fantów zabranych z poległych pod Wusterburgiem… To było zanim piękny płaszczyk stał się nadpaloną szmatą… - Na ziemie ! - zakrzyknął po czym praktycznie podcinając Semena przyśpieszył jego lądowanie na glebie. Chwilę później piękny, gronostajem podszyty płaszczyk stał się ratunkiem dla płonącego Kislevity , Tupik szybko zdusił ogień, niemal tak szybko jak wewnętrzną rozpacz spowodowaną poświęceniem kosztownego – a co ważniejsze – stylowego ubranka… „Gdzie ja teraz taki płaszczyk znajdę” – zastanawiał się w duchu jednocześnie oceniając sytuację. Widok Klanowych wzbudził w Tupiku najgorsze wspomnienia. Rzeź jaka miała miejsce pod Wusterburgiem. Helga – wspaniała kobieta, na której ramionach Tupik zamierzał zwojować cały świat… No może chociaż wygrać bitwę… Wiedział że z Klanowymi nie ma żartów. Chwilę po tym jak pomógł Semenowi już szykował w dłoni procę oddzielając się od napastników dzielnym Kislevitom. W zasadzie oddzielając się każdym jednym rycerzem, żołnierzem, kimkolwiek, nie śpieszyło mu się bowiem do powtórki z Wusterburgu, gdzie chcąc nie chcąc ( raczej nie chcąc ) stanął ostatecznie w pierwszym szeregu. Zwłaszcza że tym razem nie miał pod ręką żadnej Helgi na którą mógłby wskoczyć. Choć zbierało mu się na bojowe okrzyki i komendy wolał zachować milczenie. Po co rzucać się dodatkowo przeciwnikowi w oczy? Niech tłuką się inni. Tupik mógł co najwyżej pomóc a gdy pomaganie stawało się nazbyt niebezpieczne to cóż … Halfling z wozu koniom lżej… Z drugiej strony zgubne dla halflinga przywiązanie do ludzi których znał i lubił nie pozwalało mu tak całkiem brać nogi za pas przy pierwszych – a czasem nawet drugich niesprzyjających okolicznościach. Zbyt wiele ich przeżył by rejterować na pierwszą lepszą oznakę trudności. „Chronić medyka” – przemknęło mu przez myśl. Dobrze wiedział że Philiphus może być najbardziej narażony w tym momencie. Jako że bardziej znał się na szyciu ran niż ich zadawaniu - choć dotychczas pokazał że i to potrafi... Klanowych mogła nająć lady Henrietta oskarżana wszak o zawalenie kopalni. Jednak czy na pewno, skoro nawet droga do kopalni była tak bardzo okryta tajemnicą? Czy za zamachem nie stał ktoś bliższy Detlefowi, ktoś kto dobrze wiedział którędy panicz będzie szedł i kto miał bezpośredni interes w tym by się go pozbyć? A może zasadzkę urządził ktoś trzeci , inny sąsiad wyznający zasadę gdzie dwóch się bije i oskarża nawzajem, tam trzeci niechybnie skorzysta? Tupik był na dworze wystarczająco długo by mieć pewne podejrzenia co do natury zasadzki. Przecież klanowi nie siedzieli tak sobie z dupy wzięci gdzieś w głębinach lasu, przypadkiem na drodze, która poruszał się panicz do strzeżonej pilnie kopalni , na drodze owianej tajemnicą… Jedyne co mógł w tej chwili zrobić to lawirować gdzieś pomiędzy Semenem a Philippusem, szyjąc z procy, wykorzystując naturalną zasłonę z drzew i przewagę swojej wielkości – czy też niewielkości, pozwalającej łatwiej mu się schować za sojusznikami. Przynajmniej dopóki nie był przyparty do muru. Wówczas miecz i tarcza obita łuską z wywerny - ta sama która nie raz już uratowała go od śmierci... Wolał jednak unikać bezpośredniego starcia zostawiając je w rękach lepszych - choćby Semena. Ostatnio edytowane przez Eliasz : 28-02-2022 o 16:05. |
![]() |
![]() | #3 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Hans Gruber miał niewiele. Żył z dnia na dzień, z zadania na zadanie, a większość tego co zarabiał to szybko tracił. Resztę pożerały podatki. Mając niewiele nie mógł stracić wiele. Prosty rachunek zdawał się być jego dewizą życiową. Nie bardzo interesowały go szczegóły, a i geopolityka mało go obchodziła. Niektórzy mówili, że bycie najemnikiem to skomplikowana kariera, ale Hans w ogóle tak tego nie postrzegał. Wszystko było niezwykle proste. Przychodziło zlecenie, wypełniało się je i dostawało się pieniądze. Proste. Nie było czego komplikować, choć czasem ten czy inny chciał zdradzić misję i nie miał ku temu dobrego powodu. Bo przecież zawsze można dogadać się. Z każdym i zawsze. No może prawie z każdym i prawie zawsze. Każdy miał jakieś ograniczenia. Nawet Hans Gruber, choć ciężko było je dostrzec. Marsz przez las nie wydawał się przyjemny. Coś wisiało w powietrzu i nie były to tylko bąki Gregera. Hans obiecał sobie, że wspomni osiłkowi, żeby przestał nażerać się fasolą przed misjami. To jest, kurwa, poważna sprawa - pomyślał sobie czując smród kolejnego bąka. Z tego powodu Hans odrobinę spowolnił kroku trzymając się teoretycznie anonimowych żołdaków. No w sumie nie byli tacy anonimowi, bo jednego czy drugiego spotkał na pijaństwie albo dziwkach. Chociażby taki jeden ponurak to Klaus Carstein - facet, którego raz wyrzucili z burdelu za wyrzyganie na dziwkę bardzo dużej ilości wina. Wyglądało to iście komicznie. Nagle Gruber dostrzegł jakąś dziwną, z grubsza humanoidalną, postać czającą się na jednym z drzew. Wpatrywała się w ich oddział oczami, które w pewnym momencie zabłyszczały na zielono. Po chwili widziadło zniknęło, a Gruber dostrzegł jedynie jak gałęzie delikatnie ruszały się po kolejnych skokach tej dziwnej istoty. Powiedziałby reszcie o tym, ale nie chciał robić z siebie świra. Nikt inny tego nie zobaczył, a Gruber nie miał żadnych dowodów, że to nie jest jedynie część jego wyobraźni. Charakterystyczny zielony błysk oczu dostrzegł później raz jeszcze: chwilę przed zrzuceniem na jego kompanów oleistej cieczy i początku pożogi. Co do samej pożogi to Hans Gruber w pierwszym odruchu opanował śmiech. Krzyk płonących ludzi był dla niego dość komiczny i miał ochotę wepchnąć w płomienie jeszcze kogoś, ale z drugiej strony bał się, że wówczas nie wytrzyma i po prostu zacznie się śmiać na głos. Śmiech to zdrowie. Gruber zasadniczo trzymał się zbrojnych, z którymi próbował dotrzeć do jakichś przeciwników przy okazji nie obrywając od nikogo. Na walce znał się dobrze, ale spróbuje wepchnąć kogoś w ogień - ot tak dla żartu. Oczywiście ten ktoś nie mógł być częścią jego "oddziału" (choć ten druid to chyba nie liczy się, nie?). Dzień zapowiadał się naprawdę dobrze. Rzuty: 42, 63, 18, 29, 78 Ostatnio edytowane przez Anonim : 28-02-2022 o 22:14. |
![]() |
![]() | #4 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Wusterburg i Wiedźmie Wzgórze nie chciały odejść w niepamięć. Czarcie sny trwały dalej, nieco lżejsze, ale mimo wszystko równie straszne co przedtem. Demon, Krwawy Deszcz, pola zasłane trupami. Wykrzywione i zmasakrowane twarze Ingwara, Bruno i Carla. Oczy wyzierające z poharatanych czaszek, palce oskarżycielsko wyciągnięte w jego stronę na czarcich sznurkach. Topór ociekający posoką, ciężki w kislevickich dłoniach. Skrzek z gardeł ofiar rzezi na Wiedźmim, obiecujący zemstę i kościste paluchy zaciskające się na jego gardle, wyżymające resztki oddechu i życia jednako. Nie, sen nie przynosił ukojenia przez długi czas. Mimo bezpiecznej przystani w Teoffen, do którego dotarli wraz z lordem Eryckiem i zbrojną eskortą i w którym zostali przyjęci nader ciepło przez lordowską rodzinę, i mimo zapewnionego bezpieczeństwa. Minęły długie tygodnie, zanim sen zaczął na powrót odnawiać nadwyrężone siły; długie tygodnie spędzone na rekonwalescencji i lizaniu ran. Długie, nudne tygodnie na teoffeńskim dworze. Siły jednak wróciły, zagoiły się rany, nowe blizny dołączyły do kolekcji, wiosna przeszła w lato. Zostali w Teoffen. Lady Matilda i młody panicz Detlef zapewnili im wikt i opierunek, zapewnili miejsce na zamku. Nawet lord Eryck, gdy już lecznicze zabiegi Hohenheima wybudziły go ze śpiączki, osobiście i twarzą w twarzą wyraził swoją wdzięczność. Zostali. Bezpieczne przystanie były teraz rzadkością, gdy rewolucja ogarniała kolejne ziemie. Nie było co ryzykować. Semen zyskał nawet uznanie teoffeńskich żołnierzy, przechodząc z obcego Kislevity w... Mentora? Nauczyciela? Mistrza? Cóż, jakkolwiek by tego nie nazwać, trenował zarówno młodych poborowych, jak i trenował z weteranami. Życie na wissenlandzkiej prowincji toczyło się powoli, ale w zasłyszanych rozmowach oraz powtarzanych plotkach Semen widział zbliżające się burzowe chmury. Czuł w kościach, że spokój zostanie prędzej czy później zburzony, a dyplomatyczne rozmowy możnych będą, koniec końców, jedynie odroczeniem nieuchronnego. Jakichkolwiek możnych. Z kimkolwiek. - Pożywiom, uwidim - wzdychał. wiedząc że stare powiedzenie nigdy nie kłamie. *** Widząc śmierć sir Magnusa Semen mógł zrobić tylko jedno: - W pary! I chronić się nawzajem! - wydarł się Semen - Szyku w lesie nie utrzymamy. - Szacunek jaki sobie wywalczył pozwolił mu na więcej niż wynikało z urodzenia. Nawet panowie rycerze dwa razy się zastanawiali, gdy szło do zbrojnej rozprawy. Nawet na dziedzińcu podczas treningów. Gdy pojawił się ogień skinął w podzięce pokurczowi i rozszczepiając łeb płonącego klanowca zawołał: - Wycofać się do kopalni. Inaczej ogień nas dopadnie! |
![]() |
![]() | #5 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | -Mówię ci, pycha! W „Imperialnej” takiej nie dawali. – Greger wepchnął sobie do ust kolejną porcję bigosu pachnącego jakimiś południowymi ziołami zajadając świeżo zjedzoną fasolę. Za nic miał szydercze spojrzenie Grubera, który pokpiwał z jego apetytu. Rust pokręcił tylko głową ze zdumieniem konstatując jakie ilości żarcia jego kompan może w siebie wcisnąć. Drewniana łycha zastukała o drewniany talerz gdy Greger kończył wydrapując ostatnie resztki żując to co właśnie wchłonął. -Tuueee huurffiee shyny hżą? - wielkolud zadał pytanie z pełnymi ustami i powiódł pytającym spojrzenim od Rusta, swego przyjaciela do Waldemara, który na dworze Serrig zdawał się być najlepiej rozeznany. Wzruszenie ramion obu było wymowną odpowiedzią. Gruber parsknął. Greger urwał sobie kawał chleba ze spieczoną skórką i zaczął wycierać resztki z misy. -Trudno powiedzieć. Gdyby dążyli do wojny byli by szaleni. Mają tę rewolucję pod bokiem. - DeGroat myślał. W ich tandemie od myślenia był on. Greger wiedział, że druhowi brakuje Klemensa i Tesslara, ale było minęło. Tamci zwiali ze swoją częścią łupu i wiatr się po nich rozwiał. Nie, Greger nie miał prawa narzekać, swoją dolę dostał uczciwie. I nadal miał odłożoną gotowiznę, na wypadek gdyby udało mu się znaleźć bliskich Durnhelma. Pamiętał ile się musiał wykłócać z kamratami o tę działkę, ale było warto. Byli w tym razem od początku a słowo nie dmuchawiec co na wietrze ulatuje. Tak jak i teraz, nawet jeśli towarzystwo nie do końca odpowiadało osiłkowi. - Nic to, zbieraj się! Mamy wizytować tę sporną dziurę w ziemi, będzie okazja przyjrzeć im się z bliska. Greger skinął głową i wepchnął sobie ostatni kęs chleba do ust, po czym popił wodą z garnca. Był prawie gotów. Gdyby miał jeszcze chwilę, poszedł by na stronę, ale słyszał już głosy zwołujące „delegatów”. „Cóż, może w lesie będzie okazja przysiąść pod jakimś łopianem.” pomyślał zrezygnowany narzucając ciężki skórzany płaszcz na garb czując w nim ciężar przymocowanego doń oręża. Noży, tasaków i kastetów. Narzędzi do krzywdzenia bliźnich, które były jego nieodłącznymi towarzyszami. Przeciągnął się strzelając karkiem, po czym ruszył za Rustem. Jak zawsze. Gdzie DeGroat tam on. *** Żar buchał zewsząd a Greger tasakiem i mieczem czyścił przedpole niepomny na tlącą się odzież. Zaskoczyli ich. Jak dzieci. W mieście coś takiego nie miało prawa się udać, ale w lesie... W lesie to inna sprawa. Greger w ostatniej chwili uchylił się przed cięciem, które wymierzył mu jakiś obszarpaniec spływający z nieboskłonie na długiej linie. Odruchowo odpowiedział uderzeniem tasaka. Ostrze wgryzło się w dłonie linoskoczka, który z wyciem, ciągnąc za sobą fontannę krwi, runął w płomienie. Kurczowo zaciśnięte na linie dłonie odpłynęły łukiem dalej. Ktoś z boku wyciął Gregera w bok, zza krzaka. Teraz dopiero dostrzegł napastnika z siekierą w garści. Za późno. Zmieciony siłą ciosu upał na płonące igliwie czując żar palący wąsy, włosy, skórę twarzy. Żar w zranionym toporem boku. Rust z ostatniej chwili zasłoną zbił kolejny cios siekiery, która pewnie zakończyła by doczesne problemy Gregera. Osiłek odtoczył się niezgrabnie, dźwigając się na nogi. Potyczka rozgorzała na dobre a z tego co Greger potrafił wywnioskować przybierała coraz bardziej chaotyczny przebieg. Ludzie stawali do siebie plecami starając wzajemnie kryć się przeciwko napastnikom, ale tych było więcej. Przeklęty druid wciągnął ich w zasadzkę. I te kurwie syny, tropiciele z Teoffen. Byli w matni a żar pożogi zdawał się zacieśniać ich i tak wąską drogę ucieczki. -Rust! Do tyłu! Musimy się z tego wydostać! - ryknął przekrzykując innych by dotrzeć do druha. Musieli się z tego wydostać. Obaj. I Greger wiedział, że uczyni wszystko, by się tak stało. *** 5k100: 53, 17, 01, 58, 33 |
![]() |
![]() | #6 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Rewolucyjna zawierucha nie sprzyjała podróżom. Szlaki lądowe i wodne południowego Wissenlandu stały się jeszcze bardziej zdradzieckie, niż zazwyczaj i ciężko było o własne bezpieczeństwo, jeśli nie miało się zbrojnej eskorty. Szczęśliwie jednak, Dexter Schlejer - człowiek z głową na karku - zdołał ujść przed rewolucyjnym chaosem i zaszył się w Eigenhof, o rzut beretem od przeklętego Wusterburga. Pozując jako zaściankowy szlachcic, dzięki podrobionym papierom, znalazł bezpieczne schronienie na względnie bezpiecznym dworze barona Manfreda. Mimo wszystko, zastępy Głosiciela i Prokuratora K tuż za miedzą były niepokojące i o wiele za blisko jak na jego gust. |
![]() |
![]() | #7 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | Kolorowo nie było. Zawalona kopalnia, kolejny punkt sporny dwóch rodów, przesądziła o losie Lanwina. Był oddelegowany jako dowódca do oddziału mającego zapewnić jej bezpieczeństwo i mieć baczenie na okolicę, ale pod jego nosem doszło do tragedii. Opieszałość w działaniu skutkowała też, że potężna ulewa zmyła wszelkie ślady, jakie mogły pozostać wokół kopalni i Lanwin nie miał wyjaśnień dla wściekłych możnych. Niełaska. Popadł w niełaskę i jego akcje w Teoffen poleciał na łeb i szyję. Musiał wyjaśnić sprawę kopalni. Musiał. Głowa bolała go od natłoku mysli jak by obuchem dostał. Starał się być dzielny, ale tak naprawdę był przerażony. Taka porażka, cholera taka porażka ... On strażnik dróg i zwiadowca zawiódł. Został zaskoczony jak małe dziecko. *** - Ależ Panie - tłumaczył się przez swoim zwierzchnikiem - oni nas zaskoczyli tak jak prawy mąż zaskakuje swoją babę która przyprawia mu rogi. Daleko od wejścia do kopalni byłem. Wyrąb drzewa miałem nadzorować, a tu wszystko się zawaliło jak by sam Sigmar młotem w ziemie uderzył. - Las ciemny i zamieszanie było, a poza tym ten przeklęty deszcz. Nie znaleźliśmy żadnych śladów, ale kto najbardziej zawistny Panie. Tego ja waszej miłości nie muszę mówić. *** Rozgorzały płomienie, jak on mógł nie zauważyć zasadzki - bystry był przecież. To przez ten ból, przez ból głowy. ~Pieprzona kopalnia. Od czasu wysadzenia kopalni tylko o tym myślał. O tym i jeszcze o odejściu. Osiemnastolatek nie znosił porażek. ~ Otrząśnij się do cholery bo zaraz zginiesz. Dookoła świstały toporki łamały się nadpalone gałęzie. Lanwin rozejrzał się i wyciągając pistolet celując w jednego z agresorów. Ale ten dzień chyba nie był dla niego łaskawy. 51 - 98 - 77 - 44 - 64 |
![]() |
![]() | #8 |
Dział Fantasy ![]() Reputacja: 1 ![]() | Od pierwszego kadru z ogniem Waldemar pobudził się w dawno nieodczuwany sposób. Potem czuł się już tylko spokojniej. Jego ruchy tylko nieco przybrały na chyżości. Trzymając się ścieżki, na której nic nie spadło mu na głowę przemieścił się dalej. Chwilę dreptał za Gregerem, który dreptał za Rustem. Potem odłączył się, by zadźgać banitę czającego się za drzewem. Cyrulik rzucił jego ciało na ścianę ognia, przebiegł po zwłokach na kolejną przecinkę, gdzie po kilkunastu dalszych krokach trafił na skraj wyrębu. Wystające pniaki i karpiny smutno świadczyły o działalności teoffeńczyków. Obejrzał się za siebie, widząc znajome twarze pomachał im. Nożem naznaczył świeżo ścięty pień wskazując kierunek ucieczki. Natychmiast ruszył dalej, szukając dobrej kryjówki. |
![]() |
![]() | #9 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() |
__________________ Ja tu jeszcze wrócę. Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 02-03-2022 o 15:59. |
![]() |
![]() | #10 |
![]() Reputacja: 1 ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() | 8. Sommerzeit, 2524 KI; Pogranicze Teoffen i Serrig |
![]() |