Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-08-2022, 18:43   #1
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed.] Wróg w Cieniach (Wewnętrzny Wróg cz.I) [18+]

mperium, największy kraj Starego Świata, jest stale zagrożone. Nie z powodu wrogów czyhających na jego granicach, ale od wewnątrz. W splątanej gęstwinie lasów czają się mutanci, zwierzoludzie i budzący grozę Wojownicy Chaosu. Od czasu do czasu ogarnia ich szaleństwo, a wtedy mordują, dopóki krew nie ostudzi ich żądzy. Większość z nich czeka jednak na dzień, w którym wychyną z ostępów, by palić miasta i zdobyć Imperium dla Chaosu. Zgodnie z Przepowiedniami, ten dzień nadchodzi; spaczeniowe Bramy Dawnych Slannów wkrótce otworzą się po raz kolejny, a Bogowie Chaosu szczodrze nagrodzą swych wybrańców. Tymczasem czekają w lasach, zabijając tych, którzy zapuścili się zbyt daleko od dróg i walcząc między sobą.

Mimo iż bandy te są niebezpieczne, jednak nie są tak groźne jak słudzy Chaosu, którzy czcząc swych bogów ukrywają się w miastach, gdzie planują upadek Imperium. Tych bowiem nie można odróżnić od zwykłych obywateli - kontrolują całe miasta i gildie handlowe, mają wpływy nawet na Cesarskim Dworze. Wielu kultystów, omamionych obietnicami bogactwa i władzy, pada ofiara własnej głupoty. Ci czciciele w działalności kultu widzą jedynie osobisty zysk i spełnienie zdeprawowanych pragnień cielesnych. Zaślepieni własnymi żądzami nie dostrzegają prawdziwej natury kultów, bezwolnie poddając się manipulacji. Inni nie są tak naiwni, znają cel istnienia swych organizacji, i robią co mogą, by zwiększyć ich władzę. Chaos niesie za sobą moc, a ci, którzy nią władają mogą rozbić Imperium i skąpać się w chwale mrocznych bogów.

Zwyciężyliby już dawno, gdyby nie to, że Chaos nie jest jednolitą siłą, gdyby nie czas tracony w bratobójczych walkach, które bezustannie wybuchają pomiędzy wyznawcami różnych bogów. Wyznawcy Tzeentcha niestrudzenie tropią i niszczą czcicieli Nurgla, gdyż uważają, że ci zbyt afiszują się ze swą działalnością i nie określają celów dla rozsiewanych przez siebie odrażających chorób. Kultyści Slaanesha pogrążają się w narkotycznych orgiach, za nic mając konsekwencje i żyją wyłącznie dla przyjemności.

Konflikt nie rozgrywa się jedynie pomiędzy wyznawcami różnych bogów. Gwałtowne walki toczą się między wieloma kultami czczącymi tego samego boga. Mimo to, bogowie Chaosu są zadowoleni z działań swych wyznawców. Jakby nie dość tego wszystkiego, na Imperium pada jeszcze cień straszliwego Rogatego Szczura i jego skavenów; makabrycznych szczuroludzi, którzy podgryzają korzenie państwa i rozsiewają zarazy...

 
Quantum jest offline  
Stary 19-08-2022, 18:01   #2
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację
Festag, 24 Jahrdrung,
2512 roku wg KI,
zmierzch, gdzieś na szlaku Delberz-Altdorf,
Reikland, Imperium



lotki związane z długoterminową pracą dla księcia Ostlandu Hergarda von Tassenincka zaczęły pojawiać się w każdej osadzie w promieniu trzech dni marszu od Altdorfu już dwa tygodnie temu. Więcej niż przyzwoite wynagrodzenie i szansa na sowitą premię na koniec wyprawy sprawiły, że o ofercie rozmawiano praktycznie w każdym siole i miasteczku. Niewielu obchodziło, że zoo w Altdorfie zostało zamknięte, głównie z powodu Szpona Śmierci – gryfa Imperatora – który wpadł w szał i zabił kilka zwierząt, ani nie obchodziły ich opowieści o wzroście bandytyzmu na drogach do Altdorfu. Dla wielu mieszkańców Reiklandu myśl o tym, że zarobią wystarczająco dobrze, aby rozpocząć nowe życie z dala od rodzinnej farmy czy znienawidzonego, codziennego zajęcia, była na tyle kusząca, że postanowili zaryzykować. W Altdorfie miała czekać na nich nowa, lepsza przyszłość.


Wy również wiązaliście wysokie nadzieje z wyprawą w Góry Szare, krocząc tym późnym, zimnym, wczesnowiosennym wieczorem po błotnistym trakcie gdzieś na szlaku między Delberz a Altdorfem. Cel dodawał wam determinacji, gdy walczyliście ze zmęczeniem, zgrabiałymi od zimna palcami i chłoszczącym wasze twarze deszczem, który padał niemal nieprzerwanie od prawie dwóch dni. W głowach jednak kołatało się wam jedno.

Dwa Karle-Franze dziennie podstawy.

W tydzień można będzie zarobić tyle, ile chłop pracujący na gospodarstwie cały rok. A będą przecież dodatki. No i kto wie, co znajdziecie w górach? Może jakieś skarby? Te i inne myśli napędzały was do działania od kilku dni. Poznaliście się w Delberz, skąd wyruszyliście wspólnie w stronę stolicy, a słabo uczęszczany szlak pośród lasu był podobno najlepszym wyborem, gdy chciało dostać się do miasta najszybszą z możliwych dróg. Byliście dla siebie obcy, każde z was miało inne cele, pragnienia i marzenia, ale w jedną drużynę połączyła was otwierająca się możliwość pracy dla księcia Ostlandu.

Nieprzyjemny, wciąż pamiętający zimę wiatr wgryzał się pod wasze ubrania i kołysał nagimi konarami drzew po obu stronach traktu. Gałęzie pochylały się co chwilę w waszą stronę a ich upiorny kształt przydawał im cechy długich, ostrych pazurów, chcących wciągnąć was w mroczną, leśną głuszę. W tych ponurych warunkach wyobraźnia potrafiła płatać figle, dlatego staraliście skupić się na wędrówce i nasłuchiwać. W oddali wychynął zza chmur Morrslieb, obrzucając okolicę niezdrowym, zielonym światłem i spoglądając z góry na wszystkich podróżujących tą późną porą.

Parliście do przodu. Noga za nogą, choć błotnisty szlak nie ułatwiał wędrówki. I tak od dwóch dni z przerwami na odpoczynek, choć nawet mimo tego nogi odczuwały już przebytą trasę. Przemoczeni, zziębnięci, no i głodni, bo ze względu na pogodę nie było nawet jak rozbić obozu by zjeść porządny posiłek. Niedługo później, spomiędzy drzew w oddali zaczęła wylewać się dziwna mgła, otulając oparem część lasu po lewej stronie. Pamiętaliście, co mówili ludzie w Delberz. Tutejsze trzęsawiska miały kryć w sobie różne dziwne istoty, dlatego lepiej było trzymać się drogi. Tak bezpieczniej, choć bezpieczeństwo na szlakach Imperium było tylko iluzoryczne. Od dwóch dni nie minęliście żadnej grupy strażników dróg, ani innej żywej duszy. Mogło to zastanawiać.

Pomimo wybrania drogi na skróty, zdawaliście sobie sprawę, że podróżując pieszo nie dotrzecie do Altdorfu na czas. Musieliście zorganizować sobie jakiś przewóz, choć w obecnych warunkach graniczyło to z cudem. Po kolejnym kwadransie marszu i walki ze swoimi słabościami oraz pogodą, coś się jednak zmieniło. W oddali, za kurtyną lejącego deszczu dostrzegliście światła. Nie poruszały się, więc pierwsze, co przyszło wam do głowy, to że trafiliście na jakąś chałupę pośrodku niczego. Może zajazd? Chcieliście się przekonać, dlatego ostatkiem woli narzuciliście szybsze tempo.

Im bliżej się znajdowaliście, tym waszym oczom ukazywały się kolejne żółte, ciepłe światła odkryte przez wiszące nisko, ponure konary drzew. Teraz byliście już prawie pewni, że kilkadziesiąt metrów przed wami znajdował się sporych rozmiarów zajazd otoczony dość wysokim murem. Nagle oba skrzydła drewnianych wrót otworzyły się i z wnętrza wystrzelił jak z procy powóz, który z każdą chwilą nabierał prędkości. Woźnica strzelał z bata w zady koni jakby się wściekł, a drugi, siedzący obok niego mężczyzna dostrzegł was, idących środkiem traktu, i unosząc w rękach garłacz, krzyknął aż uszy bolały:
- Z drogi, kurwa!!! Bo rozjedziemy jak psa!!!

Na potwierdzenie słów kompana woźnica smagnął biczem konie raz jeszcze, zmuszając je do jeszcze szybszego galopu. Podskakujący na nierównościach powóz nie miał zamiaru zwolnić a obaj mężczyźni na koźle zupełnie nie przejmowali się tym, że mogą was potrącić.

 
Quantum jest offline  
Stary 20-08-2022, 18:06   #3
 
Bellatrix's Avatar
 
Reputacja: 1 Bellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputacjęBellatrix ma wspaniałą reputację
W podróży była już od dłuższego czasu i nawet nie pamiętała dokładnie, kiedy opuściła rodzinny Marienburg. Miasto wszelkich interesów dusiło ją, nie pozwalało rozwinąć skrzydeł, a nakazy i zakazy ojca tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że najlepiej będzie zostawić rodzinny dom za sobą. Wiedziała, że kiedyś tam wróci, gdy osiągnie postawione przed sobą cele, albo umrze próbując. I choćby źle jej się wiodło, była zbyt dumna, by wrócić do Marienburga z podkulonym ogonem. Z drugiej strony, była pewna, że poradzi sobie zawsze i w każdym okolicznościach. Bo głupia nie była, a urodą i gładkimi słowami dało się zdziałać wiele na szlakach Imperium, o czym przekonała się już kilka razy.

Delberz było miejscem, gdzie poznała swoich nowych towarzyszy drogi, którzy, tak jak i ona, chcieli zaciągnąć się na wyprawę organizowaną przez księcia Ostlandu. Oferowane pieniądze zdecydowanie pomogłyby jej w osiągnięciu życiowego celu i z takim nastawieniem maszerowała wraz z pozostałymi podmokłym, zimnym traktem wiodącym ponoć w stronę Altdorfu. W ich grupie każdy wyróżniał się wyglądem i nie odbiegała od reszty pod tym względem. Była wysoką, ładną brunetką o dużych, orzechowych oczach, prostym nosku i pełnych ustach. Właściwe kobiecie kształty kryła pod najlepszej jakości ubraniem podróżnym - miała na sobie czarne spodnie z wyprawionej skóry i buty pod kolana, a wyżej kubrak oraz koszulę pod którą znajdował się skórzany kaftan bez którego nie rozstawała się na szlaku.

Obrazu dopełniał fioletowy, zdobiony haftami płaszcz z kapturem który mógł zdradzać, że pochodzi z wyższej warstwy społecznej. Skórzane rękawiczki skrywały obie dłonie, a jedna z nich zawieszona była na rękojeści pięknie wykonanego rapiera. Oprócz niego, przy pasie można było dostrzec sztylet a przez pierś biegł pasek od wypchanej po brzegi torby, na której znajdowała się przytroczona do niego lina, latarnia i parę innych rzeczy.

Na przestrzeni tych kilku dni, w których razem podróżowali, dała się poznać jako osoba żywiołowa, otwarta, mająca swoje zdanie i nie bojąca się go wygłaszać. Sympatyczna, ale twardo stąpająca po ziemi; wygadana, ale nie nachalna i nie mieląca ozorem na wszystkie strony. Gibkość jej ruchów pozwalała jasno stwierdzić, że na pewno umie posługiwać się noszoną przy pasie bronią a szybkość i zręczność w walce to jej główne atuty. Nawet teraz, gdy deszcz siekał jej twarz a ubranie było całkowicie przemoczone, trzymała się prosto a jej krok był pewny.

- Przydałoby się znaleźć jakieś miejsce na nocleg - rzuciła do kompanów kobiecym, przyjemnym głosem. - Pewnie nie ma co marzyć o jakiejś samotnej karczmie na tym zadupiu, ale przynajmniej jest jeden pozytyw: bardziej już nie zmokniemy. - Uśmiechnęła się pod nosem. - No i jeśli coś kryje się w tych lasach, to pewnie też doszło do wniosku, że w taką pogodę najlepiej siedzieć w miejscu, gdzie nie kapie na głowę.

Nieprawdopodobne okazało się jednak możliwe, gdy gdzieś w oddali ujrzeli światła. Dagmar przyspieszyła kroku a gdy okazało się, że w mroku majaczą mury jakiegoś budynku, aż wyszczerzyła białe ząbki w szerokim uśmiechu.
- Bogowie muszą nad nami czuwać, skoro w takim miejscu trafiliśmy na jakiś przybytek - powiedziała. - Sprawdźmy to, może będzie można się przespać w cieple i wysuszyć ubrania.

Niedługo później oba wrota otworzyły się i w ich stronę zaczął pędzić jakiś wóz. Woźnica poganiał konie, a jego towarzysz wygrażał garłaczem, krzycząc w niewybredny sposób, żeby zeszli im z drogi.
- Lepiej się odsuńmy, zanim ci szaleńcy nas stratują - burknęła do pozostałych i zrobiła kilka kroków w stronę lasu po lewej stronie, by odejść jak najdalej poza zasięg pędzącego powozu. Z taką prędkością będą pewnie rozbryzgiwać błoto na lewo i prawo, a zabrudzenia swoich już i tak przemoczonych szat wolała uniknąć. Jednocześnie starała się przyjrzeć mijającemu ich wozowi, może zauważy coś ciekawego.
 
Bellatrix jest offline  
Stary 20-08-2022, 18:38   #4
 
Rodriguez's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputację
- Mam nadzieję że to nie z powodu tutejszej kuchni - Otto zagrzmiał spod kaptura niedźwiedzim basem, odprowadzając wzorkiem mijający ich powóz. - Zjadłbym gora z kopytami - podsumował krótko, drapiąc się po obliźnionej szyi. Jak na zawołanie poczuł charakterystyczne ssanie w żołądku.

Odruchowo już zwracał uwagę na szczegóły, sprawdzając czy to lando, wizawa, czy może inny rodzaj wehikułu. Wyglądał też ewentualnych embematów lub znaków cechowych, mogących wskazywać na właściciela wozu. Omiótł przelotnym spojrzeniem siedzących na koźle, ciekaw czy to jacyś odziani w drogie liberie słudzy, czy może zwykłe łachmyty jakich pełno na traktach. Tylko jedno było pewne: jeżeli ktoś zajeżdzał konie na szlaku o tak pogańskiej godzinie, to albo dokądś się spieszył, albo przed czymś uciekał.

Byli w drodze już od dłuższego czasu. Otto maszerował na przedzie, szczelnie otulony płaszczem. Jako (prawdopodobnie - przyp. aut.) najwyższy i najszerszy w drużynie przyjmował na siebie największy impet wiatru i ulewy. Przywykł jednak do znoju podróży, czy to samotnie czy w kompanii. Dla łowcy nagród był to chleb powszedni. Starał się narzucać w miarę szybkie, lecz zdatne do utrzymania tempo - perspektywa dobrze opłacanej wyprawy u boku ostlandzkiego księcia dodawała mu sił. Dwie złote korony za dzień pracy. To mniej więcej jedna piąta tego, co w zastraszającym tempie topniało mu w sakiewce. Nie zamierzał przepuścić takiej okazji. Priorytetem dla Krugera było teraz uzupełnienie prowiantu, odpoczynek i znalezienie kogoś, kto zapewniłby im transport do Altdorfu. No i oczywiście najedzenie się na zapas. Majaczący w oddali zajazd dawał nadzieję, że wraz z kompanami wreszcie będzie miał szansę spędzić noc w suchym i ciepłym schornieniu.


Test spostrzegawczości na wóz i pasażerów

 

Ostatnio edytowane przez Rodriguez : 20-08-2022 o 19:36.
Rodriguez jest offline  
Stary 21-08-2022, 08:21   #5
Highlander
 
Connor's Avatar
 
Reputacja: 1 Connor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputacjęConnor ma wspaniałą reputację
Nazywał się Wolfgang Rothman. Jako złodziej kradł praktycznie na terenie całego Imperium, zahaczając czasem o fragmenty Kislevu czy też nawet Bretonnii. Jako złodziej miał jedną zasadę: nie okradał biednych. Nie, żeby od razu był jakimś tam dobroczyńcą, ale sam pochodził z ubogiej rodziny i taką postawę życiową przyjął. Można być złodziejem, ale można też przy tym pozostać człowiekiem z zasadami. Nie żeby okradał bogatych i dawał biednym, jednak potrafił sobie odjąć od ust niż okraść człowieka w potrzebie. Takie zasady życia wyniósł z rodzinnego domu i trzymał się ich kurczowo. Nie miejsce człowieka lecz człowiek miejsce zdobi. Taką zasadę wpoił mu ojciec i tego starał się w życiu trzymać.

Pomimo podłej profesji jaką wykonywał był człowiek honorowym. Trudno nawiązywał przyjaźnie, jednak te już nawiązane traktował, bardzo poważnie, a wręcz niemalże jak członków rodziny. Poza żelaznymi zasadami z domu rodzinnego wyniósł jeszcze tylko jedną rzecz. Był to sztylet, który jest jedyną rzeczą, którą otrzymał od swojego ojca gdy opuszczał dom rodzinny. Pomijając aspekt sentymentalny, sztylet jest wykonany niemalże mistrzowsko w swojej prostocie. Jest wystarczająco długi, żeby wchodząc tuż pod żebrami przejść przez wątrobę, nerkę i jeszcze kilka innych organów, gwarantujących zgon pewny choć na pewno nie bezbolesny. Poza tym jest idealnie wyważony do rzucania. Jest on dla Wolfganga bardzo ważny i praktycznie się z nim nie rozstaje.


Jako złodziej za pieniądzem wyemigrował do dużego miasta, gdzie łatwiej mu robić “interesy”. Tam dowiedział się, że nie da się być złodziejem nie odprowadzając dziesięciny na "kościół" Ranalda - to organizacja chroniąca złodziei i czerpiąca środki z ich działalności. Wolfgang miał krótki epizod w swoim życiu, gdy unikał płacenia dziesięciny, więc strażnicy byli na niego wybitnie wyczuleni. Wręcz doprowadzili do zrobienia go kozłem ofiarnym w pewnej śliskiej i szytej grubymi nićmi sprawie. Taka była zemsta "kościoła". Jednakże, że kara musi być długa i uciążliwa ale nie terminalna, jeżeli udzielający lekcji pokory - czyli “kościół” - ma zamiar czerpać zyski z nawróconego i pokornego już członka. Wolfgang nigdy już więcej nie pomyślał nawet o nie płaceniu dziesięciny.

Sytuacja, w której znalazł się obecnie nie była kwestią wymuszonej ucieczki czy zejścia na jakiś czas z oczu pewnym ludziom, a jedynie z potrzeby odmiany, a przynajmniej na jakiś czas. Poza tym dwie złote korony dziennie, niezależnie od wyników było honorarium nie do pogardzenia. Nie zamierzał jedynie pozostać na wypłacie minimalnej, gdyż przeczuwał, że prawdopodobnie uda się tu zarobić znacznie więcej.

Drużyna, z którą podróżowali razem już od kilku ładnych dni stanowiła zlepek najdziwniejszych osobowości jakie widział. Choć w sumie nie miał wielkiego porównania, gdyż przez większość swojego dotychczasowego, życia pracował sam. Z tego co słyszał, to na krasnoludach zawsze można polegać choć znacznie lepiej mieć ich za przyjaciół niż a wrogów. Z drugiej strony zastanawiał się co w ekipie takich najemników robiła tak wesoła i żywiołowa kobieta o mocno ponadprzeciętnej urodzie. Zakładał, że każdy z nich miał jakiś własny powód lub przyczynę znalezienia się tu i teraz i nie było co drążyć tematu. Powody te może kiedyś przy piwie wyjdą lub być może na zawsze pozostaną tajemnicami.

Póki co nikt o sobie zbyt dużo nie mówił i z natury dość milczącemu Wolfgangowi to na razie odpowiadało. Wiedział, że prawdopodobnie wkrótce poznają się trochę lepiej, o ile przeżyją wystarczająco długo. Z drugiej strony wystarczająco dobra znajomość wzajemnych mocnych i słabych stron wśród członków jednej drużyny znacząco podnosiło szanse na przeżycie. Przynajmniej z tego co słyszał, gdyż jak dotąd w większości pracował sam.
 
__________________
Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. A co jest drugim. Biały Wilku?
- Nie ma przeznaczenia - jego własny głos. - Nie ma.
Nie ma. Nie istnieje. Jedynym, co jest przeznaczone wszystkim, jest śmierć.
Connor jest offline  
Stary 21-08-2022, 14:25   #6
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

- Ha, rozumiem cię doskonale! - gromko stwierdził Bardin, słuchając fragmentów opowieści Dagmary. Ognisko paliło się powoli, zjedli co kto miał w zapasach. - No wypisz wymaluj, jak moja historyja! - beknął głośno, dla dodania powagi swym słowom.

- Toż jakbym słyszał: Bardin, kiedy w końcu zaczniesz się uczyć? Bardin nie wychodź znowu pić! Zrób to! Nie rób tamtego! Popatrz na siostrę, młodsza od ciebie, nie wstyd ci? Normalnie...

- Wiecie - dodał również na użytek pozostałych. - Jak ojciec jest wysoko postawionym profesorem altdorfskiej akademii, to cokolwiek by syn nie zrobił, to będzie źle, nie tak! Jakby on sam za młodu po świecie się nie włóczył i przygód nie zażywał. Jest teraz takim samym zgorzkniałym piernikiem jak ci, na których narzeka. Dobrze zrobiłaś - zwrócił się ponownie do kobiety. - Ja też postanowiłem wyruszyć w świat. W domu nigdy niczego bym nie osiągnął, zawsze żyłbym w cieniu ojca. A tak, sami sobie wykujemy własny los. I nikt nas nie będzie porównywał do ojców lub matek! I nie będą nam próbowali ułożyć życia według swego widzimisię!

- Zresztą, takie życie w drodze i poszukiwanie przygód to furtka do sławy i bogactwa, dobrze mówię, Otto? Wiecie - strzyknął śliną w żar ogniska - mój stryj, Tladin, on całe życie hula jako najemnik. I co, źle mu? Wcale dobrze - gwałtowanie pokręcił głową, pryskając kropelkami śliny. - A chwali sobie. No to ja też pomyślałem, ile niby lat na tej kopalni mam siedzieć? Bo wiecie, ojciec i matka to chcieli ze mnie rzemieślnika zrobić. Ale, może i jestem krasnoludem w Altdorfie urodzonym i w twierdzy nigdy nie mieszkałem, no ale jak to? No ni hu hu, musiałem pójść popracować na hajerni! No bo jak inaczej? Ja - huknął się w pierś - jestem prawdziwym khazadem. Ale, no właśnie. Popracowałem jako boki, czego trzeba się dowiedziałem i teraz czas dalej ruszyć, nie? A skro los nas postawił sobie na drodze za kompanów, to musi coś znaczyć, nie?

- Wolfgang, a ty co taki skapcaniały siedzisz? Co ciebie na szlak ciągnie?

 * * *


- Co oni tam napisali? Co? - Bardin wpatrywał się w pismo, chociaż zrozumieć go nie potrafił. - Ale że jak, że krasnoludów nie potrzebują? A w bamber fedrowany! A jak to nie potrzebują krasnoludów? Bez takich jak mój ojczulek, to by dalej z kusz i łuków strzelali, a nie arkebuzy i harmaty mieli! Ha! Toż sam Sigmar z nami za pan brat! A to grumbak umgi jeden! Już ja mu powiem, jak go zobaczymy - zacietrzewił się i jeszcze przez długi długi czas potem powracał do tego tematu, pomstując na ekscelencje, von Tassenicków oraz osobistych pisarzy.

 * * *


Bardin był dość młodym krasnoludem i na oko dość przystojnym. Jak sam mawiał, urodę na szczęście odziedziczył po matce, a intelekt po ojcu. Niestety dla jego towarzyszy w obejściu był dość prostolinijny - nawet jak na khazada. Jego niewybredne odzywki czy zachowania mogły razić nie tylko tych lepiej urodzonych, ale zrazić do niego nawet przeciętnego człowieka.

Paradował z wielkim dwuręcznym kilofem, którego mógł używać jako broni oprócz jednoręcznego młota, który miał doczepiony u pasa. Był przy tym dobrze zbudowany a jego przyjazne klepnięcie w plecy potrafiło zwalić z nóg.

 * * *


Otto gnał z przodu, jakby go giez w zadek kąsał, albo na fajrant mu grali. Bardin ze swymi krótkimi nogami na końcu pochodu się znajdował. Gdy się zorientował, że jakiś szalony umgi bamber prosto na niego kieruje, próbował zejść mu z drogi, chociaż palce go świerzbiły, żeby im szprychy kilofem poprzetrącać. Ale goblin ich wąchał, niech jadą w pierony, kiedy w zasięgu wzroku był przybytek, gdzie achtel piwa dostać można było...
 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 21-08-2022 o 14:30.
Gladin jest offline  
Stary 21-08-2022, 16:04   #7
 
Rodriguez's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputację
- Zresztą, takie życie w drodze i poszukiwanie przygód to furtka do sławy i bogactwa, dobrze mówię, Otto?
- Święta racja... - rzucił Kruger przez plecy, uśmiechając się gorzko pod nosem. Prawda była taka , że gdyby miał do wyboru sławę wielkiego najemnika, górę skarbów i wiążące się z tym przywileje, a z drugiej strony możliwość ponownego zobaczenia żony i córki, nie wahałby się ani chwili. Nawet Florian wyruszył na trakt z własnej woli, kierowany dobrodusznością i chęcią niesienia pomocy wedle nauk swej bogini. A on? Życie rzuciło go na głęboką wodę, nie pozostawiając mu żadnego wyboru. Walki, sztuki przetrwania i zabijania uczył się w praktyce. Trzykrotnie żegnał się już z życiem i trzykrotnie przewortny los wyrwał go ze szponów Morra.

Po zdającej się trwać wieczność chwili otrząsnął się z zadumy. Zorientował się, że mimowolnie zaciska dłoń na rękojeści tileańskiego falchiona, wpatrując się pustym wzrokiem w migoczące za ścianą deszczu światła. Puścił broń i otulił się szczelniej płaszczem.
- Chodźmy. Zanim wyrosną nam skrzela od tej przeklętej wilgoci.
 
Rodriguez jest offline  
Stary 22-08-2022, 14:47   #8
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Podróż z Nordlandu w głąb Imperium zajęła jej sporo czasu. Pochłonęła także większość odłożonych wcześniej zarobków. Dotychczas im dalej od Morza, tym stopniowo lepiej zaczynała się czuć. Jednak widmo problemów finansowych zaczynało być coraz większym problemem. Zobaczenie ulotki księcia Ostlandu wlało w nią sporo dodatkowych sił, a na dodatek skrzyknięcie się z resztą osób o różnych motywacjach, ale podobnym celu - było dość ożywiające i zachęcające do działania.

Z dawnego przyzwyczajenia, na początku starała się ukrywać swoją płeć, co ze względu na nabyte podczas życia umiejętności przychodziło jej całkiem dobrze. Jednak zwłaszcza otwartość w pokazywaniu swojej kobiecej natury przez Dagmar sprawiła, że Frederika przestała się kryć. Co prawda daleko jej było do swojej nowej kompanki w urodzie, bo była szczupłą, lekką umięśnioną dziewczyną o słabo zarysowanych kobiecych kształtach, starającą się nosić raczej w żołnierskim, męskim stylu, także krótko obcinając włosy. Także odejmował jej nieco noszony przy sobie mały arsenał broni, w tym łuk, topór jednoręczny, oraz skórzana, wojskowa kurta.

Swojej przeszłości starała się zbyt wiele przy reszcie kompanii nie poruszać, choć pewnie dało się poznać, że to świeża, bolesna jeszcze sprawa. Zwłaszcza, gdy reszta kompanii rozprawiała o swoich ojcach, na którego ona nigdy nie narzekała. Ożywiała się za to, gdy kompania potrzebowała rozgrywki, chętnie wyciągając ze swojego ekwipunku kości do gry, czy zakładając się z resztą o byle pierdoły. Jej język był niewyszukany, prosty. Razem z krasnoludem oburzyła się na treść ogłoszenia o poszukiwaczach przygód, zdając sobie sprawę, jakim głupstwem są uprzedzenia wobec rasy.

Zabudowanie, które widzieli na swej drodze, dawało nadzieję, że może uda znaleźć się tam jakiś szybszy transport, niż pieszy. A nawet, jeśli nie, to naładowane ciepłym posiłkiem ciało pozwoli szybciej się poruszać, a odciążona chwilą komfortowego snu głowa, może łatwiej dojdzie do jakiegoś rozwiązania. Otrzeźwienie przyszło zanim nawet cokolwiek zjedli, czy przespali, bo ruszyli na nich hultaje na wozie. W głowie Frederiki pojawiło się już, że żaden gnój nie będzie na nią w ten sposób wrzeszczał i sięgnęła po łuk, jednak spokojna reakcja reszty drużyny sprawiła, że odstąpiła od swego agresywnego zamiaru, a jedynie odsunęła się z drogi. By za chwilę na nią powrócić i wkroczyć do zajazdu.
 
Jenny jest offline  
Stary 22-08-2022, 19:26   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Reiklandzkie szlaki ciągnące się przez ciemne knieje były nowością wzbudzającą niepokój we Florianie Averlingu, nawykłym do rozległych averlandzkich nizin usianych polami uprawnymi, winnicami i folwarkami. Stałym i niezmiennym punktem były jednak pierwsze wrażenia, jakie wywoływał w napotykanych osobach i ich reakcje na jego osobę. Do tego był już przyzwyczajony - jako mężczyzna (a właściwie młodzieniec) będący akolitą w szeregach mocno matriarchalnego kultu Pani Miłosierdzia, wzbudzał wśród pospolitego ludu nieufność gdziekolwiek by nie podróżował. A dokładając do tego wrodzony albinizm, który okrywał jego chudą sylwetkę upiorną bielą, potęgowaną jeszcze mocniej przez szatę w tradycyjnych barwach kultu Miłosierniej, w pierwszych chwilach jawił się zdecydowanej większości ludzi jako żywy upiór. Zwłaszcza że intensywny jasny błękit oczu wchodził miejscami w mało naturalny fiolet.

Pierwsze wrażenia były jednak nader mylne w jego przypadku, bo wpojone Florianowi wartości shallyańskiego kultu zapuściły w nim mocne korzenie i, choć praktykował oziębłą uprzejmość i uprzejmą oziębłość w kontaktach międzyludzkich, zyskiwał przy bliższym poznaniu. Ułożony i wykształcony młodzieniec, zawsze kurtuazyjny, elokwentny i starannie cyzelujący słowa tym swoim melodyjnym, averlandzkim akcentem. Z łatwością można byłoby wziąć go za panicza jakiegoś dobrego domu, gdyby nie znoszona szata kapłańska i pospolite, przybrane nazwisko znaczące tyle co "należący do Averu".

Jak oznajmił nowopoznanym towarzyszom w Delberz, został wysłany w świat szeroki wedle wielowiekowej tradycji kościelnej, mając nieść pomoc, czynić posługi kapłańskie i zdobywać doświadczenie zanim otrzyma pełne święcenia. Szlak zaprowadził go wpierw do Nuln, skąd później wyruszył do Altdorfu. Jak sam wspomniał któregoś razu, nie mógł sobie odmówić "zobaczenia historycznych miejsc, o których czytał w tomiszczach świątynnej biblioteki". Już między Delberz, a Altdorfem, z nowymi towarzyszami podróży, zaczął rozważać zaciągnięcie się do wyprawy Jego Ekscelencji, widząc w tym dosyć ciekawą okazję na poszerzenie horyzontów, acz ostateczną decyzję postanowił podjąć dopiero w stolicy.

Szalonego woźnicę, pędzącego dyliżansem w ich stronę i rozkazującego im usunięcie się z drogi oraz jego kompana z garłaczem w dłoni "powitał" nieukrywanym grymasem. Jednak pokręcił tylko głową, poprawiając wypchaną po brzegi torbę na ramieniu i usuwając się z drogi w ślad za panienką de Vrij.

"Tak ludzi traktować," westchnął w duchu.

- Niech Shallya was błogosławi, dobrzy ludzie - odezwał się w stronę mężczyzn na koźle.

"Najlepiej cierpliwością i dobrymi manierami," dodał w myślach.
 
Aro jest offline  
Stary 23-08-2022, 10:09   #10
 
Quantum's Avatar
 
Reputacja: 1 Quantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputacjęQuantum ma wspaniałą reputację

dskoczyliście na skraj drogi w samą porę, gdyż moment później powóz przeciął trakt, niczym strzała a woźnice o zapijaczonych gębach nawet nie zwrócili uwagi na słowa Floriana, gnając przed siebie na złamanie karku. W ciągu tych kilku sekund byliście w stanie dostrzec wymalowany na drzwiach herb - symbole czterech pór roku zamknięte w bryle o nieregularnych kształtach. Dagmar, Florian i Otto przypomnieli sobie, że dyliżanse tego przewoźnika wynajmowane były zwykle przez bardzo bogatych ludzi, a gdy pędzą, jak ten, który was minął, musiała to być naprawdę paląca sprawa. Wnętrze powozu skrywały ciemne zasłony, przez co nie można było dostrzec, kto znajduje się w środku a po chwili dyliżans zniknął za zakrętem i tyle go widzieliście.

Ruszyliście więc dalej i po dłuższej chwili doszliście w końcu do zabudowań. Wrota były już zamknięte, więc Bardin zadudnił mocno pięścią w jedno ze skrzydeł i czekaliście chwilę pod skrzypiącym, smaganym przez wiatr szyldem zajazdu. Piśmienni wyczytali, że ten nosi nazwę “Dyliżans i konie”, czego reszta łatwo mogła się domyślić po dość niechlujnie wykonanym malunku znajdującym się pod napisem. Jedno ze skrzydeł uchyliło się w końcu lekko i przez szparę w drzwiach ujrzeliście część twarzy jakiegoś staruszka oraz jego pytające, zaniepokojone spojrzenie.
- Kto wy? - zapytał zmęczonym głosem, przeskakując wzrokiem po waszych twarzach. - O tej porze?

Dagmar i Florian wyjaśnili pokrótce wasze położenie, a starszy mężczyzna otworzył w końcu szerzej wrota, wpuszczając was do środka i gdy tylko znaleźliście się po drugiej stronie, szybko je zamknął na dwie solidne zasuwy. Ruszyliście błotnistym dziedzińcem w stronę głównego budynku, mijając po drodze kilka puszczonych samopas kur i kaczek, którym najwyraźniej nie straszny był deszcz. Koło budynków gospodarczych kilku chłopców stajennych wycierało zaciekle cztery wyglądające na lekko zapuszczone konie a obok powozowni dostrzegliście dyliżans z wymalowaną na drzwiach zębatką. Z tej odległości wyglądał na całkiem solidny i zadbany.

Do gospody zapraszały płynące z niej wspaniałe zapachy gotowanej zupy i pieczonego kurczaka, a wasze żołądki niemal od razu zaczęły upominać się ciepłej strawy, dlatego czym prędzej ruszyliście do środka.


Wnętrze zajazdu było jasne i gościnne. Główną izbę oświetlała masa świec zatkniętych w uchwytach na ścianach, postawionych na stolikach czy umieszczonych na kandelabrze. Oprócz tego, w centralnej części sali znajdował się duży kominek, w którym żwawo płonął wysoki ogień, dodając miejscu przytulności i bezpieczeństwa. Wspaniałe zapachy potraw były tu jeszcze mocniejsze.

Izba nie była pełna, ale znajdowało się w niej kilka osób. Pierwsi w oczy rzucili się wam dwaj zachowujący się głośno i śmiejący się niemal cały czas mężczyźni zajmujący stolik w kącie sali. Obaj nosili uniformy z wyszytą na piersi zębatką, zatem jak można się było domyślić, byli woźnicami stojącego na dziedzińcu dyliżansu. Siedzieli nad dwoma sporymi gąsiorami wina i kilkoma pustymi kuflami po piwie. Wyglądali na takich, co mają już mocno w czubie. Nie zwracali uwagi na otoczenie, śmiejąc się z opowiadanych żartów.

Centralny, najdłuższy stół zajmowały trzy niewiasty, z czego jedna wyróżniała się bogatym strojem i zdecydowanie szlacheckim pochodzeniem. Dwórka i siedząca obok niej młoda, szczupła dziewczyna, będąca najpewniej jej służką, starały się nie zwracać uwagi na sprośne żarty i nieobyczajne zachowanie obu woźniców, choć widać było, że siedzą jak na szpilkach. Inaczej zachowywała się ostatnia z nich, potężnie zbudowana, umięśniona kobieta w ćwiekowanej skórzni, nie zwracająca na hałas zupełnie uwagi. Popijała wino z kubka i obrzuciła was wszystkich zimnym spojrzeniem sugerującym, byście nawet nie próbowali podchodzić do zajmowanego przez nie stolika.

Nieopodal trzech kobiet zauważyliście jakiegoś młodzieńca zajmującego jeden z krótszych stolików. Wydawał się być całkowicie pochłonięty lekturą jakiejś książki a obok niego, na blacie, leżała jeszcze jedna. Co jakiś czas zwilżał usta piwem. Wyglądał na żaka, ale dość majętnego, co mogło zdradzać jego wysokiej jakości odzienie. Na skraju długiego kontuaru siedział dobrze ubrany, przystojny mężczyzna o zadbanym zaroście. Zręcznie tasował i przekładał talię kart, mając przed sobą kubek i opróżnioną do połowy butelkę wina. Przyglądał wam się przez chwilę, dłuższy moment skupiając wzrok na Dagmar, po czym wrócił do poprzedniej czynności.

Za kontuarem natomiast stało dwóch przeciwnych wyglądem ludzi - jeden żylasty, wysoki, z nietęgą miną, drugi natomiast gruby, uśmiechnięty, najwyraźniej właściciel przybytku. To on wyszedł zza szynku na spotkanie z wami.
- Witajcie, witajcie, drodzy panowie i pani - powiedział, kłaniając się lekko. - Nie sądził żem, że będę jeszcze kogo gościł w taką pogodę, ale miło mi, żeście do nas zawitali. Na strawę, napitek i noc, jak rozumiem? Ubrania trzeba wysuszyć? Dawajcie, zaraz się tym zajmiemy, żeby na rano suche były i świeże. Pokoje trzeba? Mamy trzy podwójne za pięć srebrników za noc ze śniadaniem, taniej nigdzie w okolicy nie znajdziecie, drodzy państwo. Można też spać w stodole za srebrnika ze śniadaniem jak kto chce, ale nie polecam, bo z rana można się obudzić z nieproszonymi gośćmi we włosach. Mamy też dobre jadło i napitek. Gulasz wieprzowy, jajecznicę z cebulą i chlebem, do tego zupę warzywną albo z grzybów. Z alkoholu polecam wino prosto z Parravonu, to w Bretonii jest, za naszą zachodnią granicą. Piwo wysokiej klasy dowozimy prosto ze stolicy a wodę ognistą z rozlewni spod Gór Szarych. Nawet panowie krasnoludy sobie zachwalali, jak tu byli. - Gospodarz spojrzał na Bardina, jakby chciał go w ten sposób zachęcić do sprawdzenia alkoholu. - Dla niepijących zostało jeszcze trochę kompotu z jabłek. A skąd państwo ciągną o tej porze i gdzie, jeśli można wiedzieć? Bo my tu...

- Gustav... - Przerwał mu nagle żylasty mężczyzna za barem, zarzucając sobie ścierkę na wątły bark. - Dajże naszym gościom w końcu coś powiedzieć.
- A tak, tak, Herpin, masz rację. Wybaczcie, drodzy państwo. Zawsze za dużo gadam, staram się z tym walczyć, ale chyba mi nie wychodzi.
- Zachichotał gospodarz, wycofując się za szynk.

 
Quantum jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172