Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-10-2022, 21:26   #1
 
Nuada's Avatar
 
Reputacja: 1 Nuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputację
WHFR 4ed. - "Augur"


____
1.0


Rok ten w kronikach po wielokroć wspominano. Wszak pełen on znaków tajemnych i wydarzeń niewytłumaczalnych. Gdy tylko mrok Hexensnacht minął i pierwszy poranek nowego roku nastał, to już bystre oko dostrzec mogło niezwykłe zwiastuny nadchodzących terminów. Ledwo bowiem ostatnie śniegi stopniały śniegi, a już kwiecia mnogość obrodziła, jakby cała natura tylko czyhała na chwilę słabości Pani Zimy, niczym grupa halflindzkich kłusowników przyczajonych na młodą łanię.
Przyroda wręcz rwała się do życia i nawet w północnych prowincjach wiosna zawitała szybko i w mgnieniu oka przerodziła się w niezwykle ciepłe lato.

Każden jeden kapłan, uczony, czy astrolog, co innego głosił i przed czym innym ostrzegał. Jedni zwiastowali nadejście zmian wielkich i niespodziewanych, które całym Starym Światem wstrząsnąć miały. Inni przed zimą mroźną i niezwykle długą, przestrzegali i o mających nadejść falach Chaosu mówili. Reszta, która w większość stanowiła, napominała by z darów natury korzystać, radość z życia czerpać i o gromadzeniu zapasów nie zapominać. Rzadko się bowiem zdarza, by pogoda tak pomyślna była i we wzrost wszelki dostania.

Radowali się zatem, tak prostaczkowie, co na roli dzień w dzień się trudzili, jak i możni panowie, co bogactw swych przeliczyć nie byli w stanie. Każdemu bowiem zdało się, że oto bogowie wszyscy, łaski obfite na całe Imperium zesłali i oto dobre czasy nastały.

Złego to jednak początki były i rychło lud cały miał się o tym przekonać..
Licho swe tany złowróżbne w święto letniego przesilenia zaczęło, ale i wcześniej już znaki znać było, że wszystko ku zatraceniu zmierza.



____
1.1


Wolfenburg, stolica Wielkiego Księstwa Ostlandu, 25 Sigmarzeit
podziemna kaplica w klasztorze “Gorejący Obuch”zakonu Ognistego Serca


Pierwsze promienie Söll ledwo liznęły ostlandzką ziemię, gdy niewielki orszak schodził do podziemnej kaplicy w klasztorze “Gorejący Obuch” Grupie przewodził Orwin Fiegler, opat zgromadzenia. Starzec z długą siwą brodą, odziany w paradną, rytualną kolczugę, podpierając się na pozłacanym pastorale, dreptał wolno w kierunku wejścia. Za nim podążało sześciu akolitów w formacji rozciągniętej szpicy. Pierwszy z nich w uniesionych nad głową dłoniach trzymał oprawioną czarną skórę i wzmocnioną złotymi okuciami księgę. Znajdujący się po obu flankach jego współbracia uderzali w drewniane kołatki i z pochylonymi głowami recytowali półgłosem hymn opiewający wielkie czyny Sigmara. W niewielkim oddaleniu za afirmantami, szło czterech mężczyzn.

Ich surowe i poważne miny wskazywały na wielkie skupienie, graniczące niemal z kontemplacją. To właśnie dla nich władze klasztoru zorganizowały ten specjalny obrzęd.
Bowiem Pankraz Jung, Zygfryd Grimmig, Carl Skell i Oswald Gerstmann już niebawem mieli się wspólnie podjąć wielkiej misji.
Różniło ich wiele. Pochodzili z różnych prowincji, wychowywali się w różnych warunkach, a i charaktery mocno kontrastowały ze sobą. Wspólnie wyznawana wiara w SIgmara, umiłowanie porządku i nienawiść do wszelkiego plugastwa, przezwyciężały te różnice i stanowiły mocarny fundament na którym ich zwierzchnicy mieli zamiar zbudować silną i zwartą drużynę, gotową zrobić i poświęcić wszystko, by tylko wypełnić świętą misję.

____
Podziemna kaplica było to miejsce ze wszech miar wyjątkowe. Legenda głosi, że zbudowaną ją nim jeszcze powstał tutaj miasto. W dawnych wiekach, kiedy kult Sigmara na tych ziemiach potępiano, a wszystkich jego wyznawców prześladowano, spotykali się oni w niewielkiej ukrytej pod ziemią świątyni. Dzięki zmyślnemu wykorzystaniu zwierciadeł, wnętrze kaplicy od pierwszych chwil świtu, wypełniało się złocistym blaskiem Soll. Wszystkich wchodzący do środka tej zdawać, by się mogło skromnej budowli, wnet wypełniała ekscytacja i niepojęte wręcz uczucie dumy i błogości. W powietrzu wręcz dało się wyczuć majestat i niezwykłe dostojeństwo dni, kiedy Sigmar zasiadał na tronie Imperium.

Akolici stanęli w szeregu. Trzech po lewej i tyluż samo po prawej stronie absydy. Opat zajął miejsce przed ołtarzem na który składał się inkrustowany tron, głaz ofiarny oraz marmurowy relief wypełniający całe wnętrze apsydy. Ceremonialnie złożył świętą księgę zakonu na pulpicie, a następnie zbliżył się do głazu i sięgnął po leżący na nim złoty młot - replikę słynnego Ghal Maraz. Wzniósł go ku niebu i choć lat wielu już miał na karku i czynność ta wyraźny trud mu sprawiała, to znalazł on w sobie dość siły, by uderzyć nim po trzykroć w głaz i zawołać:
- Chwała Sigmarowi!

W czasie tych celebracji akolici nieprzerwanie wyśpiewywali hymn ku czci Sigmara, a głos ich z każdą chwilą przybierał na mocy. Apogeum osiągnął, gdy opat Fiegler po raz trzeci rytualnie uderzył w głaz. Wtedy to wszyscy zebrani w kaplicy zawołali:
- Chwała Sigmarowi! Chwała Ghal Maraz! Chwała Imperium!

Echa tych słów odbiły się po wielokroć od ścian kaplicy i dudniły w całym klasztorze, jakby to święte zawołanie wydobyło się z dziesięciu tysięcy gardeł.

Gdy pogłos w końcu ucichły, opat Fiegler odwrócił się ku czwórce mężczyzn i cały czas trzymając złocisty młot nad głową, wypowiedział drżącym głosem słowa błogosławieństwa:
- Potężnie, jaśniejący blask nieustającej chwały Sigmara, niech was oświeca, moc waszą wzmacnia i herezję wszelką wspomaga żywym ogniem wypalić. Pokłońcie się przed największym spośród ludzkiego rodu, który na boskim tronie zasiada.

Po czym każdemu z zebrany przyłożył złoty młot do prawego ramienia. Gdy ostatniemu z łowców błogosławił, nogi się pod nimi ugięły i gdyby nie błyskawiczna reakcja jednego z akolitów, zapewne zakończyłoby się to upadkiem opata, a pewnie także jakimś poważnym złamaniem.

____
- Raczcie wybaczyć - rzekł Orwin Fiegler, gdy po zakończonym nabożeństwie stał na klasztornym dziedzińcu w towarzystwie grupy łowców i inkwizytorów - Siły już nie te. Starość to rzecz straszna, która czyni nas słabszymi niźli niemowlęta.
Uprzedzając wszelkie dobrotliwe słowa i wyrazy współczucia, opat uniósł dłoń dając tym samym znać, że nie potrzebuje fałszywej litości.
- Mój wiek ma na szczęście też swoje zalety - uśmiechnął się pogodnie i z lekkim przekąsem - Im bardziej zbliżam się do bram ogrodów Morra, tym więcej widzę i rozumiem. Wiedzcie, że misja, która została wam powierzona znaczenie niebagatelne ma. Nie traktujcie jej jako rutynowego polowania. Heretyk z którym zmierzyć się wam przyjedzie, ma potężnych popleczników i moc wielką. Dojrzewa ona w nim powoli, ale z każdą chwilą czyni go coraz bardziej niebezpiecznym. Miałem sen… sen straszliwy… twarze wasze widziałem, jak w gęstym mroku zagubione błądzą… Szron skronie wam przyozdabiał, jakbyście wiele nocy zimowych pod gołym niebem spali… blask srebrzysty z nieba się lał i choć mrok wszędy panował, to jasno jako w dzień… groby otwarte widziałem… i zwłoki, co z nich wyłażą i tron cesarza śniegiem pokryty… baczenie, więc miejcie na siebie i na wszystko we koło, a nade wszystko misje swoją gorliwie wypełniajcie, nieustannie Sigmara o wspomożenie prosząc. Tylko z jego błogosławieństwem unikniecie dróg zdradliwych i ludzi, co plugawe języki i serca mrokiem wypełnione mają. Strzeżcie się powtarzam, bo odpowiedzialność wielka na was spoczywa.

Opat pauzę zrobił, gdyż poranne celebracje wielce jego siły nadwyrężyły i teraz nawet mówienie sporą trudność mu sprawiało. Zaczerpnął kilka głębokich oddechów, niczym atleta co sztangę olbrzymią dźwignąć zamierza i zza pazuchy swej klasztornej szaty wyciągnął garść listów z pieczęcią samego lektora zakonu Ognistego Serca, Heinricha Allenstaga.
- Oto listy żelazne dla was i kilka słów rad i błogosławieństwa, ręką samej Jego Świątobliwości skreślone.

Przekazując listy dodał jeszcze:
- Nieustannie będę wznosił modły za was i za misję waszą. Dobre kowadło nie boi się młota.
Chwała Sigmarowi.



____
1.2


Wolne miasto Wurzen, 29 Sigmarzeit


Od ponad dwóch tygodni żar niemiłosierny lał się z nieba i nawet w nocy ni wytchnienia nie było, ni choćby najmniejszego chłodnego powiewu krztynki. Wszędzie tylko ukrop i parówka taka, że nawet muchy bez sił pokotem padały. Strumienie wszystkie wyszły, a i w większych rzekach poziom wód tak opadł, że niemal w każdym miejscu bez trudu przekroczyć się je dało.

W takich warunkach przyszło czwórce inkwizytorów wyruszyć na trakt. Wedle wskazań Lektor zakonu Ognistego Serca, Heinricha Allenstaga mieli udać się do Wurzen, by tam wedle własnego uznania i doświadczenia przygotować sztab powierzonej im misji. Każdy z łowców cieszył się wielkim zaufaniem tak bezpośrednich przełożonych, jak i najwyższych dygnitarzy Zakonu. Otrzymali oni praktycznie całkowitą swobodę w organizacji i realizacji polowania.

Mieli do pokonania ponad sto mil w piekącym skwarze. Soll prażył niemiłosierni od wielu dni, błękit nieba nie skalał się choćby najmniejszą chmurką. Konie, choć zaprawione i mocarne, ledwo powłóczyły nogami. Popędzanie ich nie miało żadnego sensu. Prędzej bowiem wierzchowce zdechłyby na trakcie niż przyspieszyły kroku. Nawet nocami na popasie, czy to w polu, czy przydrożnej gospodzie, ani zwierzęta, ani ludzie nie zaznały ulgi. Duszne powietrze sprawiało, że ciężko było oddychać, a każdy choćby najlżejszy i najcieńszy skrawek odzieży lepił się do skóry i powodował otarcia.

Po czterech dniach mordęgi na trakcie, łowcy przekroczyli bramy Wurzen. Miasto szykowało się do zbliżającego się wielkimi krokami święta Sonnstill. Dzień przesilenia letniego celebrowała każda rasa, a tego roku wszyscy żywili nadzieję, że gdy Soll przekroczy zenit zelżą upały i spadnie choć odrobina deszczu. Coraz głośniej mówiło się bowiem o możliwości pojawienia się suszy, która może zniszczyć tak dobrze zapowiadające się zbiory.

Do miasta przybywali, więc liczni goście. Tak prości chłopi, jak i przedstawiciele wyższych stanów. Na ulicach pełno było cyrkowych artystów, wędrownych kuglarzy, jak i pospolitych szarlatanów, którzy stojąc na rogach wieszczyli zbliżające się wielkie nieszczęście.

Większość obecnych nadal jednak żyła w przekonaniu, że ten rok upłynie pod znakiem obfitego błogosławieństwa bogów i przyniesie wiele korzyści i szczęścia. Karczmy, więc pękały w szwach i graniczyło z cudem, aby znaleźć nocleg na najbliższe dni.
Zapewne, gdyby nie zapobiegliwość przełożonych także czwórka łowców nie znalazłaby kąta, by odpocząć i orzeźwić się chłodnym piwem.

Polecona przez Mistrza Świątyni, Erkenbranda Gaertnera, zajazd “Pod Rozłożystym Dębem” okazał się faktycznie miejscem godnym polecenia, zarówno pod względem jadła, a napitku, jak i panującej w nim atmosfery. Przybytek prowadził siwiejący niziołek, którego wszyscy goście nazywali Tatulkiem. To pieszczotliwie określenie doskonale oddawało naturę i charakter właściciela. Z ojcowską wręcz miłością witał osobiście gości, każdemu polecając danie ze swej kuchni, bezbłędnie przy tym odczytując gusta i upodobania każdego z nich. By przekroczyć próg tawerny trzeba było spełniać określone kryteria. Żaden łachmyta, czy obwieś nigdy nie zawitał do środka. Pilnował tego barczysty ogr, którego gębę przyozdabiał szeroka blizna przebiegająca w poprzek jego głowy. Wyglądało to tak, jakby ktoś wbił w jego czerep wielki topór i rozpłatał go na pół, a ogr mimo wszystko i tak przeżył, a rana się zagoiła. Ktokolwiek pytał o pochodzenie szramy otrzymywał za każdym inną barwną opowieść. W każdej jednak wersji Gandrog Brązowooki, takie bowiem miano nosił ów ogr, pojawił się jako wspaniały wojownik, siłacz i pogromca bestii.

Czwórka łowców została przyjęta z honorami i ulokowana w niewielkiej salce sąsiadującej z główną izbą. Zapewniała ona zarówno dyskrecję, jak i wystarczającą swobodę, by można było tutaj odpocząć i dopracować szczegóły planu, którego zręby zrodziły się w czasie przemierzania traktu.


____
1.3


Ostęp Fikastów, baronia Bogenschutze, 29 Sigmarzeit


Manfred von Bogenschutze, dowódca straży baronii, z polecenia swego brata od ponad tygodnia tropił oddział banitów, którzy podszywając się pod zarządcę pobierali myto, a także rabowali podróżnych przejeżdżających drogą prowadzącą do Wurzen.
Manfred i jego ludzie bezskutecznie próbowali schwytać bandytów. Ci jednak wykazywali się niezwykłym wręcz sprytem i intuicją. Nie tylko gubili podążających ich tropem zbrojnych, ale też dwukrotnie już uszli z zasadzki, jaką ci na nich przygotowali. Można byłoby pomyśleć, że albo mają jakieś prorocze wizje, które ich ostrzegają, albo ktoś z ludzi będących na służbie barona przekazywał im informacje.
Sprawa wyglądała coraz bardziej podejrzanie i po raz kolejny stawiała Manfreda w złym świetle. W końcu, co to za dowódca straży, który nie potrafi schwytać kilku zwykłych bandytów.

Tej nocy, dziewiątej z kolei spędzonej pod gołym niebem, Manfred miał dziwny sen.

Otaczał go mrok. Gęsty, nieprzenikniony i zimny, choć powietrze wokół przypominało to, które bucha z kowalskiego pieca. Zalegająca cisza paraliżowała i budziła większy lęk, niż ryk najplugawszej bestii z mrocznych głębin Chaosu.
Manfred stał samotnie, w ledwo zarysowujących się kształtach budynków przed nim, rozpoznał dziedziniec rodzinnej twierdzy. To na tym zamku od ponad trzech wieków zasiadali wszyscy baronowie von Bogenschutze. W rodzinnych legendach zyskał on miano Hunde Zitadelle. W dawnych wiekach ponoć pierwszy z baronów został zaatakowany przez dzikich zwierzoludzi. Osadzony pewnie zginąłby niechybnie, gdyby nie jego wierne brytany. Osiem z dziesięciu ogarów oddało życie w walce. Baron Gustav uznał to z znak od bogów i w podzięce za ocalenie założył na tym miejscu rodową siedzibę.

Nagle spoza chmur wychylił się Morrslieb. Upiorny, szmaragdowy blask “Ukochanego Morra” zalał cały dziedziniec, ukazując zamek Bogenschutzów w kompletnej ruinie. Strzaskane mury porastał bujny bluszcz o dziwnych, kostropatych liściach. Na szczycie bramy wjazdowej przysiadł kruk o srebrnych piórach i zaskrzeczał złowieszczo. Echo niosło jego plugawy rechot w mroczną dal, obwieszczając całemu światu zagładę.
 
Nuada jest offline  
Stary 05-10-2022, 22:55   #2
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Wolfenburg, stolica Wielkiego Księstwa Ostlandu, 25 Sigmarzeit
podziemna kaplica w klasztorze “Gorejący Obuch”zakonu Ognistego Serca


Oswald Gerstmann, młody ciałem, lecz stary duchem. Doświadczony, z bruzdami życia na duszy, która pcha go w odmęty pustki. Nie jedno widział. Nie jedno przeżył. Nie jednego dokonał. Mimo siwych włosów na głowie, które pasują idealnie do koloru jego oczu, dopiero niedawno wstąpił w wiek dorosły. Nie jest to starzec, a młody chłopak, który przeżył więcej niż nie jeden emeryt, do tego stopnia, że takie zakonu jak Ogniste Serce, potrafią zwrócić się do niego o pomoc.

Tak też było i tym razem. Pewny, że ponownie chodzi o jakiś rutynowy "zabieg", w których jest dobry. Zdziwił się, gdy usłyszał o co tak na prawdę chodzi, chociaż na jego twarzy nie można było ujrzeć cienia emocji. Kolejny heteryk, którego można się pozbyć. Oczywiście nie mógł odmówić takiej sprawie, której pozytywne zakończenie jeszcze bardziej nagłośniłoby słuch o nim. Tym bardziej chętnie wziął udział w ceremonii na cześć Sigmara, którego droga jedyna jest słuszna.

Ani opat, ani reszta zgromadzenia nie usłyszała zbyt wielu słów z ust Oswalda, o ile w ogóle, nie licząc oczywiście tych co tyczyły się samego obrzędu. Ten nie mówił zbyt wiele, nie tylko w tej sytuacji, lecz w ogóle. Odzywał się głównie w tedy gdy uważał, że może przynieść to jakiś efekt. Nie marnował słów na próżne gadanie. Nie skomentował, więc proroczego, czy też nie, snu Orwina Fieglera. Jedno było pewne. Gerstmann nie przestraszył się tych słów. Jeżeli wyprawa ma skończyć się jego śmiercią. Jest na nią gotowy już od dawna, a jeżeli to tylko gadanie starca, to tym bardziej nie ma się czego bać. Jednakowoż należy mieć baczenie na to co opat powiedział. Może to być jakiś znak, jakaś podpowiedź. Nigdy nie wiadomo jakie ścieżki postawi przed nami Sigmar.

Trakt między Dorog, a Wurzen, 29 Sigmarzeit


Droga dłużyła się w piekielnym gorącu. Oswald znosił ją dzielnie. Nie skarżył się. Zresztą mało kiedy na coś narzekał. Co innego jak narzekanie mogło na coś wpłynąć. W tedy można pozwolić ulecieć słowom, ale czy narzekanie może mieć jakiś wpływ na pogodę? Raczej nie. Więc i nie narzekał.

Nie licząc bardzo krótkiego odcinka w podróży między Dorog, a Wurzan inkwizytorowi podróż mijała z trudami, ale spokojnie. Poza tym jednym odcinkiem. Spojrzał on w tę odnogę na drodze tak samo jak za każdym razem, gdy tędy przejeżdżał i tak samo jak za każdym razem, gdy to robił, po jego plecach, mimo skwaru samego południa, pojawił się zimny pot. Krople momentalnie wsiąkały w koszulę, aby po chwili wyparować. Mało było rzeczy, które wywoływały u niego jakiekolwiek emocje, a już żadna nie wywoływała tak dużych jak wspomnienie z tego co tam przeżył, a bardziej to co zobaczył.

Bezdenny wzrok opuścił już dawno nie używaną ścieżkę i skierował się ponownie na główny trakt. Dalsza część podróży nie różniła się dla niego niczym więcej, a toczyła się do samego Wurzan identyczne jak wcześniej - w gorącu i ciszy w jego głowie. On jednak już wiedział, że wspomnienia wrócą w nocy i nie dadzą mu spać. I to zapewne nie tylko dzisiejszej nocy, a przez wiele kolejnych.

Wolne miasto Wurzen, 29 Sigmarzeit, Zajazd "Pod Rozłożystym Dębem"


Zajazd “Pod Rozłożystym Dębem” okazał się dogodnym miejscem na jadło oraz nocleg. Oswald był zadowolony z takiego obrotu spraw. W obecnym czasie mieliby problem z załatwieniem łóżka, a nie miał zamiaru cisnąć się gdzieś w stodole, na hałdzie siana z jakimiś obwiesiami. Mimo wszystko obecny zajazd miał także jedną wadę. Nie można było w nim tyle usłyszeć co w podrzędnej karczmie, w takiej gdzie schodzą się wszystkie klasy i piją do upadłego, ale zanim padną to potrafią wygadać bardzo dużo z tego co usłyszeli, a nie powinni. Tak. Tutaj tego mogą nie zaświadczyć, co nie oznacza, że nie można nadstawić uszu, albo samemu kogoś pociągnąć za język, kiedy wypije nieco za dużo. Zbieranie informacji to podatkowe rzecz, a właśnie informacji teraz potrzebują. Należy kompletować całą wiedzę, ale żeby to zrobić najpierw należy opuścić odizolowany kąt, który im przydzielono.

Gdy inkwizytor posilił się i napoił przemówił do towarzyszy.
- Z polecenia opata powinniśmy przygotować miejsce w Wurzan, do którego możemy wracać. Osobiście polecam skorzystanie z miejscowej świątyni. Nikogo nie powinno dziwić, że czwórka inkwizytorów właśnie tam urzęduje. Niepotrzebny nam wzrok osób postronnych. Wyznawcy Sigmara zapewne wspomogą naszą misję. - To powiedziawszy jego pusty wzrok, szczególnie prawego mglistego oka, padł na towarzyszy w oczekiwaniu na odpowiedź. Ciężko było coś wyczytać z jego twarzy. Czy to jedyna opcja jaką zaakceptuje i przy innych propozycjach będzie niezadowolony, czy jest otwarty na inne możliwości. Jego mimika była nieruchoma, jakby martwa, jakby jej nie było. To co z niej wyczytała pozostała trójka, niezbyt go interesowało.
 

Ostatnio edytowane przez Elenorsar : 11-10-2022 o 11:19.
Elenorsar jest offline  
Stary 08-10-2022, 09:56   #3
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

 Wolfenburg, dwa miesiące wcześniej

- Źle się dzieje - Sigismund, starszy brat Carla, pogłaskał się po swojej łysinie znad kufla piwa. - Odmieńce coraz liczniejsze i bezczelne się stają. I tak jak mi żal, że bez córki ostanę - rzucił nieco zawilgocone spojrzenie w stronę Sylwi - to przecież bezpieczniejsza ona tu w Wolfenburgu, niż u nas będzie, prawda?

Młodszy z braci z zadumą potaknął głową. Jego bratanica wychodziła za mąż. Ależ ten czas leciał! Tak był zajęty swoją karierą, że nim się obejrzał, trzydzieści wiosen mu minęło. Pokręcił głową ze zdumieniem.

- Sam zostanę - markotnie stwierdził Sigi, zaglądając do kufla. - Będziesz miał na nią baczenie, prawda? - zwrócił się do brata.

Carl zapewnił go, że tak właśnie będzie. Nie było po co wdawać się w tłumaczenia, że ma dużo obowiązków, często wyjeżdża i nigdy nie wiadomo, czy wróci. Że Wolfenburg, to duże miasto i jest tu tyle samo, a może więcej niebezpieczeństw, niż na dworze Wittagów.

- Wiesz Carl, ojciec byłby z ciebie dumny - zmienił temat rozmowy starszy Skell. - Ale pamiętaj, co nam mówił. Teraz nie tylko musisz dbać o siebie, ale i moją córkę, kiedy ja nie mogę. A ty kiedy się ożenisz? Ja nie mam syna i raczej już nie będę miał, kto przedłuży nasz ród? Wiecznie młody nie będziesz. Z twoim nowym stanowiskiem, łatwo znalazłbyś odpowiednią pannę - brat najwyraźniej poczuł się teraz w obowiązku przejąć rolę głowy rodu. Zresztą faktycznie nim był, odkąd ojciec umarł.

- Masz rację - Carl uśmiechnął się, a blizna na twarzy mu zadrgała. - Czas, bym się tym zajął - zgodził się sam nie wiedząc, czy po to, by uspokoić brata, czy rzeczywiście mając to na myśli.

 W drodze do Wurzen

Żar lał się niemiłosiernie z nieba. Zbroja zmieniła się w piec i Carl chciał czy nie chciał, w końcu musiał ją z siebie zdjąć. Bez pancerza nie wyglądał już tak groźnie, ale i nie rzucał się tak mocno w oczy. Ale jego potężny zweihander był stale w pobliżu i nie trzeba było ani wprawnego oka, by go zauważyć, ani wielce bystrego umysłu, aby dodać dwa do dwóch. Ktoś, kto wiózł ze sobą taki kawał żelaza, nie był pierwszym lepszym podróżnym, któremu warto było wchodzić w drogę. Zresztą nawet bez miecza swoją postawą i wojskowym obyciem nieświadomie dawał znać otoczeniu, któż zacz.

Mundur również podróżował w jukach, by go niepotrzebnie na szwank nie narażać. Zwykłe ubranie podróżne więc musiało starczyć i oto Carl Skell, mężczyzna w sile wieku, przemierzał gościniec. Twarz jeszcze nie stara, z blizną która raczej niż go szpecić, pewnego dojrzałego powabu mu dodawała. Włosy jeszcze siwizną nie dotknięte, a i nawet kilkudniowy zarost, którego dorobił się w drodze sprawiały, że całość prezentowała się dobrze. Nie, aby zaraz jawił się jako łamacz serc niewieścich, bo ani z urody ani z charakteru nim nie był, ale wygląd bynajmniej od niego nie odstręczał.

Drogę do celu, kiedy miał siły myśleć w tym upale, poświęcił poznaniu się z towarzyszami. Chociaż pogoda niezbyt sprzyjała do obracania językami, to przez dwa tygodnie nawet strzępki rozmowy jakiś obraz ich osobowości dawały. Sam o sobie, czy to z natury, czy z panujących temperatur nie mówił zbyt wiele. Ale starał się, aby towarzysze nie powzięli przekonania, że od nich stroni czy stara się jakieś tajemnice zachować. Zresztą, co tu dużo do opowiadania było. Wojsko było całym jego życiem od maleńkości. Matka mu odumarła młodo, ojciec niedawno, bratanica a mąż wyszła, a brat w stopniu sierżanta osiadł w siedzibie Wittagów, gdzie szkolił rekrutów, był ochroniarzem panicza Gustava, jak i jego nauczycielem szermierki. Miał też w zanadrzu kilka opowieści o bitwach, które stoczył. To, że był sierżantem w elitarnej Czarnej Gwardii nie było również dla nikogo tajemnicą.

- Przydałoby się trochę tego zimna, co go opat nam wywróżył - rzucił z uśmiechem, ocierając rękawem pot z brwi. Jego wysuszone gardło sprawiło, że nie wypowiedział tego zbyt głośno. Czy towarzysze nie usłyszeli, czy nie mieli sił skomentować, nie wiedział. Było zbyt upalnie, by się tym przejmować.

 Pod rozłożystym dębem

Upał nie zelżał, za to można było dostać zimne piwo, trzymane czy to w piwnicy pod ziemią, czy też w beczce opuszczonej do studni, nie miało to znaczenia. Gdy przepłukał gardło pierwszym kuflem postanowił zjeść coś porządnego. W takim miejscu jak to jedzenie powinno być smakowite. Tatulek wkrótce zaproponował mu prosiaka w marynacie musztardowej. Do tego solidną porcję ziemniaków z okrasą. Carlowi ślina napłynęła do ust a w brzuchu zaburczały werble. Jako, że potrawa miała być podana dopiero za jakiś czas, a nie chciał wystawiać się na męczarnie oczekiwania, zamówił polewkę z solidną pajdą chleba. Zupa była gęstą zawiesiną warzywną, zrobioną na bazie mięsa. Zmuszał się, aby nie pochłonąć jej zbyt szybko mimo, że miał na to ochotę. Kufel znowu miał pełen.
- Ach, jak dobrze - zwrócił się do towarzyszy. - Dobrodziejstwa cywilizacji. Musztarda! W czasie służby takich luksusów nie ma - mimo jego starań, miska była już pusta i pozostało mu jedynie wyczyszczenie jej chlebem. - To rzeczywiście zacne miejsce. Gospodarzu! A dajcie nam jeszcze tego waszego słynnego sera!

- Zanim wypowiem się w tej sprawie, po mieście pierwej chciałbym się nieco rozejrzeć - Carl odniósł się do założenia siedziby, pociągając z kufla. - Tutaj nie, to zbyt miłe miejsce, na wypoczynek dobre. Ale świątynia... sam nie wiem... pospaceruję trochę. Na początek odwiedzę miejscowy garnizon, dowiem się co w mieście słychać.
 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 09-10-2022 o 18:33. Powód: stylistyka
Gladin jest offline  
Stary 09-10-2022, 17:32   #4
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Wolfenburg

Ledwie rzut oka na zgromadzonych w orszaku mężczyzn wystarczył by stwierdzić, że sprawa jest poważna. Renomę Gerstmanna znał każdy w Zakonie. Grimmig miał szerokie grono zwolenników pośród ludzi o gorącej krwi. Pankraz nie znał jedynie człowieka w mundurze Czarnej Gwardii.

Już po wyjściu z kaplicy, wciąż jeszcze wzmocniony i jednocześnie ogłuszony okrzykami, Jung obserwował ruchy opata, jakby obawiał się o jego zdrowie. Fiegler był jednym z najstarszych, nie licząc archiwistów, członków Zakonu. Zgromadzeni słuchali jego słów, a on sam miał wyjątkowo przejęty głos.
Zupełnie to do niego niepodobne, pomyślał Jung.

Wurzen

Pankraz odetchnął z ulgą, mogąc rozłożyć się na ławie w chłodnej, karczemnej izbie. Mokra koszula przykleiła się do drewna. Pił kolejne łyki wody powoli, w odstępach czasu. Stygł po wystawieniu na upał, nie chciało mu się jeść. Towarzysze już biesiadowali.
- Powinniśmy zaznaczyć swoją obecność i świątynia jest ku temu miejscem właściwym. Piwnica dobrze nadaje się na konfesat. Krzyki będą się nieść po ulicach, będąc potrzebną przestrogą.
- Rozejrzę się jednak za jakimś dodatkowym miejscem, które mogłoby nam służyć za przechowalnię. Najlepiej gdzieś, gdzie wszędzie będzie blisko. Po drodze do Bogenschutze’ów też wypadałoby znaleźć takie miejsce. Baron nie musi być nam przychylny, a zamek wypełniony jego żołdakami nie zapewnia dostatecznej dyskrecji
- dodał podnosząc się do pionu.
Spojrzał przy tym na Bode’a, zaufanego oprawcę, który przybył wraz z orszakiem. Mężczyzna był niewiele więcej niż silnorękim, z powodzeniem mógł jednak pełnić rolę stróża inkwizytorskiej siedziby.

Patrząc na wieprzka przyniesionego dla Carla, Pankraz zaczął jeść. Spożywał jednak niewiele. Gdy wzrok mu przywykł do wnętrza, zajął się czyszczeniem broni z pyłu, unoszącego się nad wysuszonymi traktami.
 
Avitto jest offline  
Stary 09-10-2022, 23:55   #5
 
Wired's Avatar
 
Reputacja: 1 Wired nie jest za bardzo znany
Zygfryd był to człek o wzroku surowym, przenikliwym, błękit jego oczu kontrastował z czarną nieuczesaną czupryną, zaniedbaną tak jak i kilkudniowa broda strzyżona niedokładnie i na szybko. Gdyby nie wzrok w którym widać było spokój i intelekt rzekłbyś że obdartus to jakiś lub banita co to zbyt długo w lesie gnił i higieny nie dochował. Oczy sugerowały jednak co najmniej wykształcenie, przebijała się przez nie charyzma, a pełne uzębienie sugerowało że nie jest to członek plebsu i trud życia jaki obecnie prowadzi niekoniecznie jest czymś z czym zmaga się od urodzenia.

Wzrost ponad przeciętny, wystawał o głowę nad większością a i ramiona małe nie miał. Nie była to góra mięśni niczym atleci na odpowiedniej diecie, wytrzymałe, lekko zasuszone ciało, wytrenowane w znoju, błocie i wiecznej potyczce, przypominał bardziej żołdaka z Ostlandu lub innego opuszczonego przez bogów miejsca niż kapłana którym podobno był. Ciężko było wiek ocenić, w sile wieku, ale ile Nocy Wiedźm przeżył? Zresztą czy to ważne było? Młody nie był.

Wieść niosła że o jego obecność zabiegał nie opat, ani nikt z kanoników, a Eckhart Drakenhof, dowódca Czarnej Gwardii Ostlandu. Ci zresztą co przybyli kilka dni wcześniej mogli zobaczyć jak zakonnik o mało co na zawał nie zszedł gdy ten jegomość pojawił się cały we krwi i błocie na progach klasztoru. Prosto z podróży jak mówił, ale to podróż do samego piekła i z powrotem być musiała, krew mu zresztą spod zbroi po ręce wciąż ciekła i znaczyła trasę gdy czym prędzej do lazaretu i łaźni go zaprowadzili, później do dnia ceremonii w kaplicy nikt go nie widział. Co przeżył nikt go nie pytał ale do zbroi przypięte były święte teksty i błogosławieństwa, gdziekolwiek był więc widać pomocy Sigmara potrzebował, przeżył, znak to zapewne więc że ją otrzymał. Poza zbroją i napierśnikiem z symbolem podwójnej komety, wojskowymi butami i ogólnie wytrzymałym podróżnym ubraniem nie dało się nie zauważyć tuniki i elementów ubrania w kolorach czerni z żółtym obszyciem, wysokie kryzy zbroi i odrośnięte włosy (większość zakonów Sigmara je goli) pod którymi pewnie znajdują się wygolone albo nawet wyrżnięte w skórze święte symbole sugerowały dla obeznanych dość jednoznacznie członka Zakonu Srebrnego Młota.
Dobrze to wróżyło misji, wszak zakon ten jest chyba najbardziej uwielbiany przez lud, przemierzają Imperium docierając do najdalszych zakątków gdzie lud boży świątyń własnych nie ma, a słowa Sigmara jak i pomocy pragnie. Doradzają lokalnym władcą, niszczą napotkane zło i bronią ludu Sigmara strzegąc bezpieczeństwa wielkimi młotami bojowymi - co ciekawe, ten jeden zamiast młota miał przy pasie korbacz na rękojeści którego symbol Młotodzierżcy w kształcie młota dodano. Podobno chętnie pomagają też w napotkanych świątyniach, nawracają wątpiących nowicjuszy czy szkolą ich w walce pokazując że służba Sigmarowi to nie tylko słowo. W skrócie kochani przez lud słudzy boży. Zupełnie inaczej niż Zakon Oczyszczającego Płomienia którego większość plebsu, o ile zna bo często działają po cywilnemu, to kojarzy głównie z płonącymi stosami...



Wolfenburg, stolica Wielkiego Księstwa Ostlandu, 25 Sigmarzeit
podziemna kaplica w klasztorze “Gorejący Obuch”zakonu Ognistego Serca

Całą ceremonię przeszedł z godnością chwaląc Sigmara i zachowując się jakby znał jej elementy na pamięć.
Widać po ręce po której zaschnięta strużka krwi była że rany jego jeszcze się goją, nie łamało go to jednak w najmniejszym calu i nie dało się po nim poznać. Na zakończenie odebrał listy i pokłonił do błogosławieństwa w zadumie, gdy opat skończył pożegnał się życzliwie kłaniając raz jeszcze, tym razem krótko:
- Chwała Sigmarowi ojcze, wiek Twój i mądrość Twa jest dla ludu Sigmara łaską, rad będę zobaczyć Cię w zdrowiu po powrocie i za to będę składał swe modły. Chwała Młotodzierżcy i jego Imperium - rzekł życzliwie, skłonił żołniersko i odmaszerował.



Wolne miasto Wurzen, 29 Sigmarzeit

O swoich kompanów przed wyjazdem wypytał w Zakonie i znajomych Czarnogwardzistów, o jednych słyszał więcej, o innych mniej, ale ostatnie lata spędził bardziej w Lesie Cieni niż gdziekolwiek indziej, toteż musiał trochę sobie odświeżyć pamięć. W Wurzen planował posłać kilka kruków z listami by podpytać o imiona i okoliczności, szczególnie w Altdorfie pewnie wiedzą swoje, tam Katedra jak i całe miasto żyje z plotek i polityki.

Tymczasem żar lał się z nieba, pot drażnił rany z porannego biczowania i modlitwy, głębsze rany się już zagoiły, ubranie było wymienione a tunika wyprana, wbrew pozorom była to miła odmiana od zimnych rzek, zabłoconych bezdroży, gospód o wątpliwej opinii i innych nieprzyjemności jak zwierzoludzie i gobliny na wielkich pająkach. Gdyby nie listy mógłby wątpić czy aby nie trwoni czasu jaki Sigmar mu dał na błahostki.

- Zaszczyt z Wami pracować Panowie, wierzę że los splótł nasze drogi nie z przypadku a Sigmar nasze ścieżki prowadzi, wybaczcie jednak, czas ostatni spędziłem na odludzi, rad byłbym poznać lepiej swoich współpracowników. Z kim zatem mam przyjemność? Mnie zwą Brat Zygfryd, uniżony sługa Sigmara i kapłan z Zakonu Srebrnego Młota, Wy zaś?
- zapytał podróżnych uważnie lustrując zebranych, szczególnie młodzika o siwych włosach, mutacja? czy może spotkanie z czarownicą? a może odwrotnie, stary był tylko twarz małolata? Naturalne to nie jest - przeszło mu przez myśl w głowie.

- Ja tam bym cieszył się z upałów Carl, znać to że jego wizja od nas daleka, chociaż sól z potu niemiłosiernie wdziera mi się w rany to może i lepiej, na warcie nie usnę - zażartował.
- Eckhart się o Tobie dobrze wypowiada, rad więc jestem że razem jedziemy - dodał żołnierzowi dobre słowo.



Karczma "Pod Rozłożystym Dębem"

Polecona przez Mistrza Świątyni, Erkenbranda Gaertnera, zajazd “Pod Rozłożystym Dębem” zawierał jedną ogromną wadę o której zapomniał zapewne celowo powiedzieć im klecha - niziołka. Zaraza, nie dość że oddano im, bogowie jedni wiedzą czemu, najlepsze ziemie Strilandu na Krainę Zgromadzenia to jeszcze rozeszło się to złodziejskie nasienie po całym Imperium.
Zygfryd odruchowo skrzywił się na widok kurdupla, ale rezonu miał w sobie na tyle że ręką na której zaschła krew od razu załapał się za żebra, wyszło więc że rany po podróży mu doskwierają i stąd ten grymas. Za półludźmi nie przepadał, nie zamierzał jednak robić sobie od progu wroga z kogoś kto mu będzie podawał jadło i napitek.
Poza tym, da mu szanse, w końcu byli tu z polecenia samego Mistrza Świątyni.

Niziołek od razu przyniósł strudzonym wędrowcom piwa i chleba ze smalcem by mieli co zagryźć czekając na zamówienia. Zygfrydowi podał również krasnoludzki bimber by uśmierzyć ból, co ten przyjął z uznaniem i podziękował gospodarzowi.

Odnosząc się do propozycji towarzyszy rzekł:
- Doradzałbym jednak żadnych krzyków i zamiast zaznaczania obecności wtopienie się w tłum. Oraz - tu spojrzał na Oswalda, który co prawda cicho ale jednak, właśnie bezceremonialnie nazwał wszystkich inkwizytorami - o wiele większą dyskrecję, w gospodach ściany mają uszy, dobrze że dziś gwarno tutaj.
- Dużo tu przyjezdnych z okazji Sonnstill ale to nadal dość mała mieścina, swoi się znają i obcych łatwo rozpoznać, a o obcych przynoszących kłopoty rozniesie się w mig i będziemy naszego celu (celowo nie użył słowa heretyk) szukać niczym wiatru w polu.
- Świątynia jest miejscem należytym i dobrze nas tam przyjmą gdy zobaczą strudzonego podróżą kapłana, celem naszej wizyty w mieście jednak również i tam bym się nie chwalił, przynajmniej nie na początku.
- Cieszmy się zbliżającym świętem przesilenia letniego, rozejrzyjmy, zaciągnijmy języka, na odkrywanie kart zawsze przyjdzie czas, a jak dobrze pójdzie to i to nie będzie potrzebne.
- dodał sugerując nader ostrożność w działaniach.

- Dlatego moim zdaniem powinniśmy się posilić, wszak jadło tu dobre, a na spoczynek udać do Świątyni, prosząc o nocleg dla kapłana z Zakonu Srebrnego Młota i jego świty
- dodał ponownie dając do zrozumienia że nie dla inkwizytorów.
 

Ostatnio edytowane przez Wired : 10-10-2022 o 00:25.
Wired jest offline  
Stary 11-10-2022, 12:14   #6
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Trakt prowadzący z Wolfenburg, stolicy Wielkiego Księstwa Ostlandu, do Wurzen


Oswald spojrzał kątem oka na kapłana, który przerwał upalną ciszę. Młody mężczyzna zauważył (Test Percepcji 2 - udany), jak jego towarzysz go obserwował. Dla Gerstmanna nie było to nic nowego. Niejednokrotnie był skupiskiem wzroku ludzi, raz z powodu swojego wyglądu, a dwa z powodu swojej profesji w takim wieku. Stąd też Oswald nie przejął się tym, że Zygfryd, jak się wcześniej przedstawił, był zainteresowany jego osobą. Tym bardziej, że mieli oni spędzić bliżej nieokreślony czas podczas wspólnej misji.

- Mnie zwą Oswald Gerstmann, moje pochodzenie jest mniej ważne. - W odpowiedzi Grimmig, a także pozostała dwójka mogli usłyszeć młody, acz strudzony głos. - Nie przynależę do żadnego Zakonu, Kultu, czy Organizacji. Wierzę jednak w oświecenie Sigmara i to właśnie jemu jedynemu służę, nikomu więcej. Reszta, tak jak i ja, to narzędzia, aby spełnić jego wolę.

Zakończył swoją wypowiedź nie poruszając tematu gorąca i mrozu. Jedno było dla niego pewne. Upał nie mógł wskazywać, że zimno ich nie dopadnie. Tam, gdzie pojawiała się magia, można było spodziewać się niespodziewanego, natomiast magia z Heretykami nieraz się wiązała, a listy od lektora zakonu Ognistego Serca, Heinrichy Allenstaga, wskazywały na duże prawdopodobieństwo jej wystąpienia podczas tej wyprawy.

Wolne miasto Wurzen, 29 Sigmarzeit, Zajazd "Pod Rozłożystym Dębem"


Siwogłowy wysłuchał uważnie towarzystwa, które właśnie się posilało, albo już skończyło to czynić. Był zdania, że warto wysłuchać różnych opcji. Mimo bycia specjalistą, czasem można pominąć bardzo istotny szczegół, który ma się pod nosem. Dla nas niewidoczny, dla innych jednak widnieje jako pierwsze co widzą.

- Niestety, ale jestem obaw, że ten plan nie ma możliwości udania się. - Stwierdził po krótkim namyśle Oswald. - Ważną informacją jest to, że bywałem w tych stronach. Nie raz, a nawet nie dwa. Dosyć często wykonywałem tutaj... pracę. - Kiwnął lekko głową w stronę Zygfryda dając mu znać, że mimo tego uznaje jego propozycję o wzmożonej dyskrecji za słuszną.

- Stąd też kłamstwo może być jak obusieczny topór. Może się udać, jednak gdy jakiś członek świątyni mnie rozpozna, wzbudzimy większe podejrzenia niż jak mówiąc prawdę. Oczywiście taką nie wdającą się w szczegóły, też jestem zdania, że rozgłos nie przysłuży się nam - Tym razem spojrzał w stronę Pankraza, którego słowa odczytał jako chęć pokazania się wszystkim kim oni są i po co tutaj przyszli. W jego głowie ten plan by się nie sprawdził. Heretyk, którego szukali nie był typem człowieka, który chce iść na otwartą wojnę, a przynajmniej nie na ten moment. Oficjalne poszukiwanie raczej nie wygnałyby go z nory, w której się chowa, co czasem się sprawdzało, gdy ktoś swoją siłą chciał zaznaczyć swoją pozycję. W tym przypadku uważał, że jest odmienna sytuacja. Ten, którego szukali wolał się ukrywać i przekonywać do siebie lud po cichu i to długo. Do takiego momentu, aż jego ruszenie będzie trudnym zadaniem. Cisza i dyskrecja z ich strony także byłaby wskazana, a przynajmniej w pierwszym etapie polowania.

Oczywiście jak na Oswalda, nie powiedział tego wszystkiego na głos, a jedynie przemyślał to w swoim umyśle. W jego przypadku byłby to zbyt duży potok słów, który był bardzo rzadki, albo nie występował wcale.
 
Elenorsar jest offline  
Stary 12-10-2022, 21:31   #7
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
- Nie po mojemu to. Kapłani od razu nas poznają, a ich służba rozniesie wieść po okolicy – odpowiedział Pankraz, prostując i wyciągając ramiona.
Jego broń znów prezentowała się, jak należało. Na zakończenie szmatką otarł też spocone ręce, na których skóra w końcu stygła po podróży.

- Gra pozorów ma sens, jeśli go złapiemy w ciągu góra kilku dni. Inaczej po prostu je stracimy, a sala tortur nie będzie gotowa. Możemy spróbować – podsumował niespodziewanie swój wywód, prężąc muskuły ramion.
 
Avitto jest offline  
Stary 16-10-2022, 23:45   #8
 
Nuada's Avatar
 
Reputacja: 1 Nuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputacjęNuada ma wspaniałą reputację


____
2.0


Wurzen daleko do metropolii takich, jak Wolfenburg, czy Talabheim.
O wspaniałym Altdorf nawet nie wspominając. Tego dnia wąskie, wybrukowane uliczki pełne były jednak wielobarwnego i wielorasowego tłumu. Gwar i krzyki niosły się wzdłuż murów miasta i rezonowały na rynku doniosłym larmem.
Przez będący w ciągłym ruchu tłum nie tylko ciężko było się przecisnąć, ale nawet podążanie z jego nurtem stanowiło nie lada wyzwanie. Do tego żar wciąż lejący się nieba sprawiał, że zwykły spacer na drugą stronę ulicy, przemieniał się w prawdziwą katorgę.

Czwórka mężczyzn stanęła w drzwiach zajazdu i czujnie rozejrzała się wokół.
- Nim postanowimy, co dalej czynić nam wypada- rzekł sierżant Skell - Warto posłuchać, czym żyje miasto.
- So! - przytaknął Oswald - Ja udam się do świątyni wybadać teren. Mistrz Titus, to mój znajomy. Pogadam z nim i może dowiem się czegoś ciekawego.
- Spotkajmy się zatem z powrotem tutaj na wieczerzy - zaproponował Zygfryd, na co reszta przystała zgodnie.



____
2.1


Wolne miasto Wurzen, garnizon, 29 Sigmarzeit;


- Rad jestem - rzekł po wstępnej wymianie formalności kapitan garnizonu - gościć w naszych progach, członka tak znamienitej formacji. Widać panie sierżancie, że w boju zaprawieni jesteście. Nie to, co moje chłopaki. Tylko codzienne ćwiczenie sprawiają, że nie zapomnieli, jak się żelazem macha.
Skell przyjął te słowa z delikatnym uśmiechem i ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Powiedzcie mi jednak panie sierżancie, co was tak naprawdę sprowadza?
- Panie kapitanie miesięczny urlop dostałem i rodzinę w Trillheim zmierzam odwiedzić. Przejazdem jestem, a mój kum w waszym garnizonie służy. Lata go nie widziałem, to wstąpić postanowiłem. Wasz adiutant mi jednak prawi, że go przenieśli do stolicy.
- Taaa - mruknął w zamyśleniu kapitan - O tych najlepszych, to się zawsze władza upomni. Niech mu się jednak darzy, bo dobry chłop z niego i wojak wybitny.
- Wiadomo, wiadomo - rzekł Carl sięgając do kieszeni po tabakierę. Uchylił wieczko i gestem zaprosił kapitana do skosztowania aromatycznego wyrobu.
Dowódca przybliżył nos do puzderka i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, prezentując przy tym nadpsute jedynki.
- Hmm… - mruknął - Widzę, że kolega znawca i koneser. Jeśli mnie węch nie myli, to gipfelska tabaka.
- Ma się rozumieć, panie kapitanie. Najlepsza z najlepszych.


***
Dwie godziny później sierżant Skell i kapitan Fegel gawędzili, jak starzy przyjaciele.
Carl dowiedział się co nieco o życiu i służbie w Wurzen. Poznał nazwy dobrych burdeli, jak i miejsca gdzie sprzedają niechrzczone piwo oraz gdzie najlepiej podkuć konia przed drogą. W potoku informacji padła też taka, że od kilku dni spływają raporty od strażników dróg, że nasiliły się napaści na podróżny. Fegel nie zwracał na to jednak specjalnej uwagi, gdyż jego zdaniem taki świąteczny okres rządzi się swoimi prawami i złodzieje też chcą zarobić. To, że bandyci ponoć podszywają się pod ludzi Bogenschutze’ów, jakoś nie specjalnie go wzruszało.
- Skoro tak - burknął komentując temat - to niech ten perwers Manfred się tym zajmie, zamiast dupczyć chłopców po stajniach i oborach.
- Manfred? - zdziwił się Skell.
- Taaaa… brat barona Heinricha. Od lat zboczeniec swawoli sobie, gdzie popadnie. Tylko kto, co takiemu zrobi? Wiadomo szlachta, a baron go zaciekle broni i złego słowa nie da o dewiancie powiedzieć. A gdy tylko się dowie, że ktoś Manfreda szkaluje, to się zaraz procesy, abo insze przykrości zaczynają. Tfuuu.. takie życie.



____
2.2


Wolne miasto Wurzen, świątyni Sigmara, 29 Sigmarzeit;


Ilekroć Oswald bywał w Wurzen, tylekroć odwiedzał tutejszą świątynie Sigmara. A że w okolicy rezydował nader często, to nic w tym dziwnego, że szybko z Mistrzem Titusem się zaprzyjaźnił. Obaj gorliwą wiarę mieli i wszelką herezję już z daleka wyczuwali.

- Chwała Sigmarowi - krzyknął niemal Gauber, ściskając właśnie przybyłego przyjaciela.
- A cóż to ci się na tak wielkie serdeczności zebrało? - zapytał Gerstmann odwzajemniając uściski.
Mistrz Titus należał do ludzi raczej powściągliwych, oszczędnych w słowie i emocjach. Takie czułości były czymś niezwykłym w jego przypadku.
- Rad jestem, że cię w dobrym zdrowiu widzę przyjacielu. Wiela złego się teraz dzieje. Ludzie nic nie widzą i z radością wszystko przyjmują, ale ja wiem… wiem, że wielkie zło nadchodzi.
- Zmartwiłeś mnie teraz bracie - odparł szczerze poruszony słowami kapłana Oswald - Mówże zaraz w czym rzecz.
- Nie tutaj przyjacielu. Przejdźmy do mojej izby. Tam ci wszystko opowiem.


***
Świątynia Sigmara w Wurzen należała do grona tych niezwykle skromnych budowli. W mieście inni bogowie wiedli prym i to ich kościoły sięgały niebios. Jeśli jednak sam gmach nie wyróżniał się niczym szczególnym, to pokoje zajmowane przez Mistrza Titusa wręcz krzyczały swoją prostotą, skromnością i ubóstwem.
Długa, drewniana ława, przy niej jedno krzesło, na dodatek z krzywą nogą oraz siennik ciśnięty w kąt, stanowiły całe wyposażenie izby. Jedynie stosy ksiąg piętrzących się przy ścianie wskazywały, że nie jest to cela jakiegoś mnicha, ale gabinet Mistrza Świątyni.
- Wstrzymaj swój język, bracie - polecił Gauber, uprzedzając wszelkie uwagi na temat stanu umeblowaniu jego komnat.
- Sprzedałem wszystko. Rzeczy mnie tylko rozpraszają, a pieniędzy potrzebujemy jak nigdy.
- Mów o co chodzi i przestań bawić się w jakieś dziwne tajemnice - rzekł z wyraźną irytacją Oswald.
- Nie uwierzysz bracie… - Titus zrobił długą pauzę i w zamyśleniu spojrzał w okno. Gwar tłumu przebijał się nawet przez grube świątynne mury.
- Powiesz mi w końcu, co się stało?
- Miałem sen - zaczął Titus nie patrząc przyjacielowi w oczy - Nie jestem go w stanie należycie zinterpretować, bo szczegóły mi ciągle umykają. Wiem jednak jedno, to się dzieje właśnie teraz. Bębny… słyszę jej każdej nocy, a oni przecież mówili, że po lasach krążą jacyś plugawcy. Wyznaczyłem dwóch braci, aby ruszyli zbadać sprawę, ale żaden nie powrócił. Trzeciego, którego posłałem za nimi znaleźli martwego przy trakcie. Ponoć, to bandyci, ale ja wiem swoje. Dlatego tak się ucieszyłem, że ujrzałem cię w pełnym zdrowiu. Bo… - Titus ponownie zawiesił głos - ciebie też widziałem w tym śnie. Twoje ciało rozdziobywały kruki na ośnieżonym szczycie. To pewnie znowu Bogenschutze’owie igrają z ogniem. Wiem, ze pewnie masz swoje plany, ale proszę cię pomóż mi. Muszę dowiedzieć się, co spotkało brata Artura i Normana.



____
2.3


Wolne miasto Wurzen, rynek, 29 Sigmarzeit;


Pankraz i Zygfryd zbliżali się właśnie do rynku. Duży kwadratowy plac, jak zawsze o tej porze stanowił centrum handlu i rozrywki. Sprzedawcy pieczonych kiełbasek, rywalizowali o atencję tłumu z żonglerami, cudakami i urokliwymi damami raczących przechodniów śpiewem i tańcem.

Nagle gdzieś z oddali rozległ się krzyk. Nie był to jednak zwykły wrzask wychwalający pod niebiosa lokalnego masarza, ale jęk jaki wydają heretycy na przesłuchaniach lub obłąkani zamknięci w lazaretach.

Tłum zaczął się rozstępować i w tworzącym się wąskim korycie, Pankraz i Zygfryd dostrzegli półnagiego mężczyznę biegnącego wprost na nich.
Ów szaleniec darł włosy z głowy, wrzeszcząc przy tym z bólu i gnał prosto przed siebie, nie zważając na nic.
Kiedy spostrzegł inkwizytorów, zatrzymał się. Spojrzał na nich spod półprzymkniętych powiek i wyciągając w ich kierunku, chudy palec prawej dłoni, krzyknął:
- On już się zbliża! Jest tuż, tuż! Nie powstrzymacie go!

Nim ktokolwiek zdążył zareagować mężczyzna upadł na bruk i zaczął telepać się, niczym marionetka na sznurku. Chwilę później zastygł w bezruchu, a z jego ust zaczęła się sączyć krew, zmieszana ze śliną.
- Biedny Hubert - usłyszał Zygfryd tuż za swoimi plecami - Co też mogło mu się stać?
- To przez Hildę - odpowiedział jakiś mężczyzna zachrypniętym głosem - Zostawiła go. Zabrała dzieci i poszła w pizdu.



____
2.4


Ostęp Fikastów, baronia Bogenschutze, 29 Sigmarzeit;


Tajemniczy sen na tyle zaniepokoił Manfreda, że postanowił on zaniechać polowania na bandytów. Targały nim złe przeczucia i czym prędzej musiał sprawdzić, czy rodzinnej siedzibie wszystko gra.
- Klaus, biorę dziesięciu ludzi i jadę do Hunde Zitadelle. Ty z resztą kontynuujcie poszukiwani. Te skurwiele muszą, gdzieś tutaj być - przekazał swemu zastępcy
- Tak jest sir - odparł krótko sierżant i ruszył oznajmić rozkaz pozostałym.

W tym czasie Manfred już kulbaczył konia i wraz z wyznaczonymi ludźmi ruszał do rodowej siedziby.

Ostęp Fiksatów, to ponoć przeklęte miejsce. Tak przynajmniej głosi legenda i zabobonni ludzie, co to we wszystkim znaki Chaosu dostrzegają. Kiedyś jak powiadają, znajdował się tutaj elficki cmentarz. Zbezcześcili go jednak zwierzoludzi i od tego czasu miejsce to, coraz bardziej ulega degradacji i deformacji. Jeszcze inna legenda mówi, że gdzieś pod ziemią znajduje się jaskinia w której przed wiekami pewien nekromanta urządził sobie leże. Odprawiane przez niego rytuały skaziły ziemię, która cierpi do dzisiejszego dnia.
Jaka by nie była prawda, fakt pozostawał jeden i niezmienny.
Ostęp Fiksatów to miejsce dziwne, niebezpieczne i pełne tajemnic.

- Panie - krzyknął, jadący na przedzie zwiadowca - Znowu się zaczyna.
- Co się… - chciał zapytać Manfred, ale gdy ujrzał unoszącą się pomiędzy drzewami sino niebieską mgłę, już znał odpowiedź.
Modry Tuman, tak to osobliwe zjawisko nazywali okoliczni chłopi. Twierdzili, że to dusze zmarłych elfów, które przywrócił do życia nekromanta. Ktokolwiek wszedłby w obszar dziwnej mgły, miał już nigdy nie trafić do domu.
- Panie! - krzyknął ktoś z ariergardy - Tu też jest.
- To, coś próbuje na otoczyć - skomentował Helmut, doświadczony łucznik i doskonały tropiciel - Co mamy czynić panie?

Manfreda rozejrzał się po okolicy. Z lewej strony znajdowało się sporych rozmiarów trzęsawisko. Z prawej zaś gęsty i mroczny bór, niemal niemożliwy do przebycia konno.
Nagle gdzieś z oddali dało się słyszeć dudniący odgłos bicia w bębny. .
 

Ostatnio edytowane przez Nuada : 17-10-2022 o 15:37. Powód: literóki i stylistyka
Nuada jest offline  
Stary 18-10-2022, 19:55   #9
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Albo miejscowych większe problemy nie trapiły, albo kapitan nie chciał się nimi podzielić z nowo poznanym. Informacja o bandytach na drodze faktycznie można było złożyć na karb zwiększonego ruchu podróżnych. Nie było to nic, co powinno zająć obecnie jego uwagę. Dostał za to kilka dobrych adresów do wykorzystania na później. Ale znowu nic, co by mu wpadło w ucho, jako potencjalne miejsce na sztab. A ucho Carl miał dobre. Być może właśnie dlatego Eckhart Drakenhof to jego wybrał do tej misji. Potrafił usłyszeć więcej niż inni a to w takiej misji liczyło się bardziej, niż wzrok. Umiejętność dostrzeżenia wroga to przydatna rzecz, ale u zwiadowców. Być może więc zda się na opinię towarzyszy i skorzystają z klasztoru, jako swego miejsca operacyjnego.

Komentując obrzydliwe informacje o Bogenschutzu Carl skierował rozmowę na tematy damsko-męskie. Zapytał rozmówcę, czy sam żonaty jest i czy nie zna jakiejś dobrej partii w Wurzen. Pewnie by o tym nie pomyślał, gdyby nie ostatnia wizyta brata i jego napomknienia o przedłużeniu rodu. A temat rozmowy chyba równie dobry jak każdy inny. Z raportów wynikało, że heretyk równie łatwo motał umysły plebsu, jak i wyżej postawionych. Wejście w śmietankę towarzyską lokalnej społeczności mogło być równie przydatne, jak w niziny. A z jego pozycją łatwiej było jednak odnaleźć się w tych pierwszych. Z okazji takiego święta zapewne będą organizowane i takie zamknięte zabawy.

Pożegnawszy się w końcu z kapitanem ruszył niespiesznie przez miasto zatrzymując przy jarmarcznych teatrzykach i wysłuchując trefnisi. Pilnował przy tym sakiewki, bo nie daj Sigmarze, jakiemuś głupcowi przyjdzie do głowy po nią sięgnąć. Nie koncentrował się na niczym szczególnym. Pozwalał, by fragmenty rozmów wpadały mu w ucho. Być może wśród nich wychwyci coś przydatnego. I tak do wieczora póki co, nie miał nic do roboty.

Gdy już spotka się z towarzyszami, przytaknie na ich propozycję. No chyba, że wypalą z jakimś niedorzeczny pomysłem!
 
Gladin jest offline  
Stary 18-10-2022, 22:16   #10
 
Elenorsar's Avatar
 
Reputacja: 1 Elenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwuElenorsar jest godny podziwu
Wolne miasto Wurzen, świątyni Sigmara, 29 Sigmarzeit


Radość. Uczucie towarzyszące prawie każdemu człowiekowi, prawie każdej istocie żywej, prawie każdego dnia. Prawie. Radość. Dla Oswalda był to jedynie wyraz, którego wypełnienie było puste. To samo tyczyło się smutku. Dwa skrajne do siebie uczucia, on jednak odbierał je identycznie - nijak. Doskonale zdawał sobie sprawę, co one oznaczają innym. Nauczył się tego i doskonale potrafił ten fakt wykorzystywać.

Radość. Obce uczucie Oswaldowi, ale jeżeli coś można u jego osoby przystawić do zalążka tego doznania, było to właśnie spotkanie z Titusem Gauberem, Mistrzem świątyni w Wurzen. Jedna z nielicznych osób, które mógłby nazwać przyjacielem, bądź kimś kto za taką osobę może być uznany w przypadku Gerstmanna.

Obydwoje mało gadatliwi, oszczędni w słowach. Może to właśnie ta cecha oraz silna wiara w Sigmara sprawiły, że tak dobrze się dogadują. Niejednokrotnie Oswald będąc w okolicy korzystał z gościnności świątyni, gdy miał taką potrzebę, a i użyczał umiejętności swojej osoby, gdy zaszedł taki mus. Zdarzały się i też wspólne cele, więc w tedy i połączone siły samotnika Oswalda i mocy świątyni działały ramię w ramię w imię Sigmara.

I tak jak zawsze i tym razem Oswald ucieszył się w swój sposób na widok Titusa, jednakże i zdziwienie też temu towarzyszyło. Zachowanie mężczyzny o siwych włosach na głowie i brodzie, było inne niż zazwyczaj. Sedno sprawy wyszło dosyć szybko, choć nie na tyle szybko, na ile był przyzwyczajony Inkwizytor. Tym razem jednak nie mógł użyć swych sztuczek do szybkiego i skutecznego wyciągnięcia informacji.

To co uleciało z ust byłego łowcy, przyprawiło Oswalda o zimny dreszcz. Tak jakby to co mówił rzeczywiście się wydarzyło. Poczuł chłód od stóp do głów oraz bóle w całym ciele. Sen. Dziwna to rzecz. Chyba nie ma żyjącej i już dawno zmarłej istoty, która umiałaby to wyjaśnić. Tutaj mieli przypadek, gdzie dwa sny się spotykały. Łączyły. Mróz i Śmierć. Dwa twory, które mimo ukropu mogą deptać im po piętach. Kroczyć ich ścieżką krok w krok.

- Ten sen. - Oswald w końcu wydobył swój głos. - To nie jest zwykły sen. Coś w nim jest. Nie ty pierwszy go śniłeś. - Gerstmann widział powiązania w tych dwóch sprawach. Może nie jednoznaczne, ale mógł być to trop. W końcu świątynia oddaje cześć Sigmarowi, a więc Heretykowi może być nie w smak ich obecność. Mogą mu pokrzyżować plany. Może się ich pozbywać.

- Powiedz mi bracie. Czujesz się na siłach, aby znów dzierżyć miecz w imię Sigmara? Obawiam się, że to nie będzie łatwa sprawa, a bratu Arturowi i Normanowi, o ile jeszcze żywota nie dokonali, grozić będzie niebezpieczeństwo. Mów więc wszystko co może się zdać. - Oswald poprawił się w fotelu i pochylił, nie chcąc utracić ani jednego słowa.
 
Elenorsar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:56.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172