|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Sesja RPG | Narzędzia wątku | Wygląd |
29-01-2007, 23:22 | #1 |
Warhammer 2 ed. "Imperium Chaosu" Miesiąc temu Imperium zaatakowała wielka armia Achraona, pana końca czasów. Demony, wojownicy chaosu, armie orków,jak i insze plugastwa maszerowały po terytorium Imperium grabiąć co się dało i nie oszczędzając nikogo, kto nie zdążył zbiec w porę. Większość z tych istot, z którymi przyszło walczyć imperialnym armiom według uczonych nie miała prawa istnieć. Jednak zaprzeczając słowom uczonych widywaliście Skaveny, oviMantikory, Zębacze... prawie codziennie. Wręcz przywykliście do ich widoku. W terytorium objętym inwazją łatwiej było spotkać demona, niż człowieka. Tak przynajmniej myśleliście. Nikt nie przypuszczał, że w armii chaosu są ludzie. Za razem kiedy spotykaliście sie ze stadem istot z chaosu chyba wylęgłych na ziemii zostawały stada trupów. Nie wiedzieliście czy w glebę Imperium Sigmara wsiąkało więcej krwi, czy wody, mimo że codziennie padało... Seifer Windblade siedział w kwaterze dowódców Gwardii Reiku zmęczony po bitwie ze szczuroludźmi. Wtedy dostał rozkaz przybycia na miejsce waszej zbiórki. Słyszeliście o nim. Przyjaciel Ludwika Schwartzhelma, osobistego szampierza imperatora- jeden z największych wojowników w imperium. Tam też dostał zaskakujący dla niego rozkaz. Opuścić pole bitwy? Wyruszyć nazad? Zaiste nie rozumiał tego zbyt dobrze, ale to nie on był imperatorem, jemu było słuchać rozkazów a nie sarkać na zły los. Karl był człowiekiem inteligentnym. Seiifer wiedział to i wyruszył bez zwłoki. Jovin Skulldark po walce z demonicznymi zamachowcami zostałeś zaprowadzony do wojskowego obozu. Tam inkwizytor Rightbane opowiedział zajście na trakcie. Oficer który słuchał jego przemówienia dał wyraz zdziwieniu. Wstał z rzeźbionego fotela i obszedł ciebie dookoła. Zauważyłeś, że rozstępowano się przed nim nie tylko z szacunkiem, wręcz z ukłonami. Gdy podszedł do niego urzędnik i powiedział: -Wielki Imperatorze! Nie zdziwiłeś się. Trudno było ciebie zdziwić ostatnimi czasy. Urzędnik szepnął kilka słów Karlowi Franzowi do ucha, po czym ten zwrócił się do ciebie. -Wiem, że pragniesz umrzeć chwalebnie. Czy umrzeć w misji mającej na celu ocalenie znanego nam świata mieści się w twojej definicji śmierci chwalebnej? Jeżeli tak to mam dla ciebie propozycję... Zauważyłeś, że władca świata mówił do ciebie z szacunkiem. To wpłynęło w dużym stopniu na twoją decyzję... Rudiger Hartmann waleczny rycerz Zakonu Czarnej Pantery walczył w obronie ludności wsi Middenlandzkich, by umożliwić wieśniakom ucieczkę przed armiami chaosu. Borys Todbringer wyznaczył jego zakonowi takie zadanie, ponieważ sam będąc w mieście czuł się bezpiecznie, a kochał swój kraj, swoje dziedzicto i nie chciał dopuścić by się on wyludnił. Czarne pantery dzielnie znosiły kolejne zagony jazdy i mniejsze oddziały wroga. Elektor wezwał jednak Rudigera do siebie i jako znak wieczystej przyjaźni, by położyć kres nieufności między nim, a Karlem Franzem wysłał go do Imperatora. -Będziesz walczył u jego boku i zrobisz co ci powie, tym samym przysporzysz większą chęc ocalenia Middenheimu u niego. Nie chcę by czekał z uderzeniem, aż nasza armia się wykrwawi tłumacząc to taktyką... W Imperium zawsze istniał podział na Sigmaryckie południe i Ulrykańską północ. Nieufność była na porządku dziennym. Zakon będzie musiał obejść się jakiś czas bez mistrza. Oczywiście mianowałeś zastępcę- Ulrycha von Wallada. Konrad Thingrim był na posiedzeniu rady najwyższego duchowieństwa Kościoła Sigmara. Kapłani wiedzieli, że Karl Franz potrzebuje najśmielszego i najbardziej wytrwałego w wierze jakiego mogli mu zapewnić do pewnej ważnej dla istnienia Imperium misji. Od dwóch godzin radzili kogo wysłać. Młody arcykapłan nienawidził takich zebrań. Zwyczajnie nudziło go naradzanie się w cichości obozu, gdy można było porwać armię biczowników i wyruszyć w pole. W pewnym momencie jednak padło jego imię. Valten ,sam wywyższony przez Sigmara, zwrócił się do ciebie. -Jesteś wielkim wojownikiem, masz w sobie wielką wiarę i na dodatek młodą krew. Wysyłam cię do Karla Franza jako naszego wysłannika, byś koordynował działania tej drużyny, którą on formuje. Niech Sigmar zawsze będzie z Tobą! Zdziwiło cię odrobinę, że wysyłają kogoś tak ważnego po kryzysie wiary jaki nastąpił, lecz nie opierałeś się. Valten był przedstawicielem Sigmara, wręcz jego ucieleśnieniem. Widziałeś jego blizny i ufałeś mu bezgranicznie. Tym sposobem cztery całkowicie różne postacie siedziały teraz dookoła stołu. Stół mógł pomieścić około dwunastu osób. Był nakryty do obiadu. Trufle, sterlety, jarząbki, karczochy i inne smakowitości piętrzyły się na nim. Stół się lekko pod tym wszystkim uginał. Zaskoczyło was takie przyjęcie. Oficer Ferdynand przekazał wam, że Imperator dotrze tutaj za około godzinę... | |
30-01-2007, 23:30 | #2 |
Reputacja: 1 | Sesja Konrad Zebranie najwyższych rangą sług świątyni Sigmara. W wielkim budynku, przypominającym zamek, odbywało się spotkanie najbardziej wpływowych duchownych z okolic. Najczęściej, byli ludzie dojrzali, wręcz starcy, żadnemu młodzikowi, nie udało się nigdy awansować na wyższego rangą kapłana. Również i Konrad nie był młody, pięćdziesięcioletni letni mężczyzna miał na twarzy niejedną zmarszczkę, jednak trudno je było przyuważyć, gdyż długie włosy, oraz gęsta broda skutecznie przysłaniała twarz kapłana. Siedzący na wygodnym tronie człowiek oparty był o wysokie, zdobione oparcie. Mężczyzna cały czas milczał oczekując na wybranie najodpowiedniejszego kandydata na wyprawę przeciw chaosowi. Jego piwne oczy uważnie lustrowały każdego siedzącego przy wielkim i szerokim stole. Siedzenie w zbroi było dość nie komfortowe, lecz sytuacja, wymagał, by pokazać się w jak najlepszy sposób. Konrad, nie przepadał za takimi spotkaniami, gdzie ponad wszystko liczyli się niestety tacy jak on. Jego kręcone czarne włosy, co jakiś czas opadały na czoło, przysłaniając widok, Konrad, jednak szybko i niecierpliwie odgarniał je na bok. W końcu po długich debatach okazało się, że to właśnie on został uznany za najlepszego kandydata na misję. Faktycznie, jego wiek nie był na tyle posunięty, by musiał się obawiać zwichnięcia kończyny podczas podróży czy nagłego kłucia w krzyżu. Konrad przyjął rozkazy, po czym bez chwili namysłu ruszył do prywatnej kwatery, gdzie począł się szykować. Ogromny dwuręczny młot połyskujący magiczną aurą spokojnie czekał na swego właściciela. Zaraz po wejściu do komnaty mężczyzna chwycił za trzonek broni i podniósł ją, na wysokość głowy, uważnie badając wzrokiem każdy centymetr, jak gdyby pierwszy raz ją dzierżył. Po kilku sekundach Konrad odłożył broń na jej miejsce, i szybko zmienił ubranie z wyjściowego, na bardziej podróżne, wygodne. Nie minęła godzina, gdy jeden z arcykapłanów świątyni Sigmara był już gotowy do podróży. Został mu przydzielony bojowy rumak, który potrafił nie tylko znosić ogromny ciężar właściciela, ale i potrafił z tym ciężarem osiągać całkiem wielkie prędkości. Masywne kopyta uderzały o brukowaną powierzchnię ulicy, a z nozdrzy wydobywała się para. Rumak gotów do długiej podróży stał dumnie patrząc w dal, a wyglądem przypominał najlepszej klasy pomnik. Nie był tam jednak od upiększania placu świątynnego. Przy pomocy stajennego Konrad dosiadł Willa i bez marnotrawienia czasu pognał przed siebie, we wskazanym kierunku. Podczas jazdy, pochylony kapłan w milczeniu spoglądał przed siebie, jego głowa zaprzątnięta była różnorakimi myślami dotyczącymi ataku chaosu. Mężczyzna pragnął, by tyle istnień nie cierpiało z tego powodu, jednak, tego nie potrafił dokonać nawet jego bóg. Potężny Sigmar Młotodzierżca miał w Imperium bardzo wielu poddanych, i wszyscy oni byli gotowi, w imię honoru pójść na pewną śmierć z chaosem. Tyle wdów, tyle sierot, tyle ulanej krwi sprawiedliwych i mężnych, tyle ofiar niepotrzebnych… Na, co to komu było. Głowę kapłana wciąż dręczyła myśl, dlaczego hordy chaosu tak bardzo chcą zniszczyć Imperium. Dlaczego nie mogą od tak sobie bytować na tych swoich pustkowiach. Na to pytanie jednak nie ma odpowiedzi i jedyna rzecz, jaka pozostaje to podjęcie walki i próba odesłania przeciwnika z powrotem w jego puste obszary… Od ranka, kiedy to Konrad wyruszył z pod świątyni minął cały dzień. Rumak arcykapłana pędził ile sił w nogach. Konrad wiedział, że jeśli teraz się pospieszą, przed zmierzchem zdążą dojechać do niewielkiej miejscowości, po drodze do celu. Późny wieczór oszczędził Konradowi szumu, jaki związany był z przybyciem tak ważnej osobistości do tak małej mieściny. Kapłan odnalazł największy dom z pośród stojących. Tak jak przypuszczał było to domostwo wójta. Mężczyzna z początku nie był pewny, co do osoby gościa, jednak, gdy kapłan uniósł dłoń z sygnetem, świadczącym o pozycji, wójt pobladł. Gruby i niski człowiek szybko zawołał swoich synów, by zajęli się wierzchowcem duchownego, natomiast żona miała szybko przygotować kąpiel, posiłek i miejsce do spoczynku. Dzięki gościnie wójta, Konrad nie musiał ryzykować snu pod gołym niebem, również i jego koń odzyskał siły. Nazajutrz o świcie kapłan podjął kontynuację podróży. Drugi dzień minął mu spokojnie, lecz już nie rozmyślał o rzeczach niemożliwych, nieosiągalnych, a o sposobie pokonania wroga. Pod wieczór kapłan był na miejscu, w obozie, do którego został wysłany. Został tam przywitany bardzo Obrze jak na panujące warunki. Właściwie nie oczekiwał gorącego powitania, wiedział, że obecna sytuacja jest dla wszystkich bardzo trudna. Mężczyzna miał się następnego ranka spotkać z kimś, więc nakazał koniuszemu, by ten zadbał o Willa, a sam udał się na spoczynek. Noc była zimna a kapłan nie mógł zasnąć. Rozmyślał o zadaniu, jakie go będzie czekało, oraz o mężnych osobach, z którymi przyjdzie mu współpracować… Poranek, kapłan powitał i uczcił modlitwą o powodzenie nadchodzącej misji. Po odprawieniu modłów, założył swoją zbroję kolczą, pochwycił oburącz młot i ruszył na miejsce spotkania. Dość wielki barak, w którym wszystko było przyszykowane prawie jak na przyjazd Imperatora. Niestety arcykapłan uraczył towarzystwo swoją osobą jako ostatni. Wytatuowany krasnolud, o postawionym czubie włosów na głowie. Wyglądał dziwacznie, jednak Konrad wiedział, dlaczego ten przybrał tak ekscentrycznego wyglądu. Jego duma, lub duma kogoś z jego klanu została splamiona, teraz ten szuka sposobu na odkupienie win, w jakikolwiek sposób nawet za cenę poświęcenia życia. Jedno z przykazań Sigmara, mówi by szanować braci krasnoludów, toteż kapłan jemu jako pierwszemu się pokłonił. Nie nisko, jednak na tyle, by krasnolud mógł widzieć w nim przyszłego sojusznika. Drugim członkiem drużyny był wysoki mężczyzna o długich blond włosach. Człowiek wyglądał trochę nietypowo jak na przedstawiciela swej rasy. Taki wygląd charakteryzuje raczej elfy, jednak nie wygląd a umiejętności były ważne, więc i jemu arcykapłan się pokłonił. Ostatnim okazał się człowiek o bliźnie na twarzy. Konrad nie uważał pozostałości po spotkaniu z czymś ostrym, za szpecące. Blizna na twarzy oznaczała niezwykłą twardość, gdyż przeżyć spotkanie z bronią, w dodatku w okolicach twarzy to w istocie oznaka męstwa i hartu ducha. Człowiek ten był zakonnikiem, więc pewnie znajdzie wspólny język z Konradem. Dlatego też i jemu należał się pokłon. Arcykapłan usiadł przy stole, kładąc dłonie na kolanach, pod blatem, by nie ujawnić z samego początku, kim naprawdę jest. Jeśli ktoś go rozpozna trudno, lecz teraz nie będzie się tym chwalił. Trzeba by było poznać imiona przyszłych kompanów, więc postanowił się przedstawić. -Witajcie mężowie, niech blask Sigmara, świeci nad waszymi duszami. Jestem Konrad Thingrim. Miło mi was poznać. Moja dusza jest spokojna, dzięki, świadomości o współpracy z wami. Wybaczcie mi moje spóźnienie, niestety wyczerpująca podróż, oraz długi odpoczynek skutecznie uniemożliwiły mi dotrzymania wam pory spotkania. Mam nadzieję, że nie musieliście długo na mnie czekać.- Rzekł po czym rozejrzał się po pomieszczeniu i na koniec dodał. -A gdzież to nasz gospodarz?...- skończył pytaniem a jego wzrok przepełniony ciekawością badał twarz każdego siedzącego w baraku z osobna. |
31-01-2007, 16:01 | #3 |
Reputacja: 1 | Jovin "Skała Bestii" Skulldark Krasnolud zachęcony wizjami chwalebnej śmierci i możliwości zmazania winy swą własną krwią bez wahania zgodził się na propozycje Imperatora. Karl Franz go szanował. Zazwyczaj ludzie albo się go bali (kiedy spotkali Zabójcę po raz pierwszy) albo szanowali (kiedy uratował im tyłki przed jakąś maszkarą nawiedzającą okolicę) choć zawsze woleli aby wyruszył dalej jak najszybciej. A bali się nie bez powodu, sam jego wygląd sprawiał, że dzieci ukrywały się pod spódnicami swych rodzicielek. Potężnie zbudowany krasnal z niemałą kolekcją blizn, z których najefektywniejsza rozciągała się od prawej brwi przez skroń i długą drogą docierała do środka głowy w miejscu, w którym wyrastał jego czerwony czub. Zawsze kiedy myślał o niej przeglądając się w stawie mówił do siebie - Twarda bestia z tej mantikory była. Już myślałem, że osiągnąłem pełnię wybawienia. - Wzory na ciele tatuowane na niebiesko ku chwale Grimnira Nieustraszonego robiły spore wrażenie, a ciągłe podszepty nie przysparzały mu zbytniej sympatii, toteż rzadko kiedy zastawał w jednym miejscu przez dłuższy czas. Zanim skończyli Jovin dowiedział się, że mają czekać trzy dni na resztę "bohaterów". Skoro tak to dobrze, może jakieś stado demonów czy innych maszkar napadnie na obóz... To się niestety nie wydarzyło, więc krasnolud zabrał swój wózek, który targał za sobą gdziekolwiek by się nie ruszył. Zawierał on wszystko czego wojownik potrzebował, typu posłanie, jedzenie jakieś pochodnie, oraz jeśli nie szykował się do walki jego zbroję. Nie był to jakiś wyjątkowy pancerz, ot zwykła koszulka kolcza, którą znalazł kiedyś w jakiś ruinach szukając trolla, który mógłby mu pomóc w jego celu. To go zabezpieczało od ryzyka szlaku, wszak śmierć z głodu czy mrozu do chwalebnych ani pożytecznych nie należy. Topór pokryty magicznymi runami, o którego historii zdobycia możnaby bajać trzy noce, swoją ostatnią dumę zawsze trzymał przy sobie. Niezwykle ostry, obosieczny doskonale mu pomagał w szukaniu śmierci. Trzy dni spędził w obozie, a raczej na jego obrzeżach, żołnierze bowiem czuli wobec niego niepokój. Nie dziwiło go to, toteż starał się jakoś zabić czas. A to trenował, a to jadł, a to przyglądał się terenom wokół. Nic szczególnego. Kiedy trzeciego dnia miało się w końcu odbyć spotkanie, zabójca bez zwłoki pospieszył na miejsce. Żołnierze usuwali się przed nim a on nie zważając na to, dalej szemrał do siebie coś w języku krasnoludów. Usiadł na jednym z wolnym miejsc. Był pierwszy, nie zdziwiło go to. Postanowił poczekać. Oparł swój wielki topór o ścianę i myślał co też takiego chwalebnego może go spotkać. Miał tego dnia na sobie tylko zwykłe ubranie, wątpił aby ktoś odważył się zbliżyć do wozu Skały Bestii. Kiedy przybywali witał się ze wszystkimi skinieniem głowy i od czasu do czasu zjadł coś ze stołu. Nie wyglądali jak jakieś ułomki, podobne do tych z zewnątrz. Mogło być ciekawe. Pierwszy odezwał się możny kapłan ludzkiego boga Sigmara. Jovin szanował to bóstwo, przecież kiedyś on i krasnoludzki król kroczyli razem i ścierali się z Chaosem i orkami. Na chwilę oderwał wzrok od pustki, w którą się wpatrywał. Postanowił się odezwać: - Witaj kapłanie i wy to zgromadzeni. - Zaczął ochrypłym głosem, w którym słychać było niejedną troskę. - Jam Jovin Skulldark, zwą mnie również "Skała Bestii". Nic nie szkodzi, podróż ma swoje prawa, zresztą sławetny Imperator przybyć powinien za jakąś godzinę. Tymczasem może ktoś z was wie, co mamy razem robić? - Ostatnie zdanie było ledwo zrozumiałe, bowiem krasnolud właśnie odgryzał kawał soczystego mięsa... |
31-01-2007, 20:36 | #4 |
Seifer Seifer spojrzał na krasnoluda z lekkim obrzydeniem. Słyszał o nieokszesaniu krasnoludów. W każdym razie mówienie i jedzenie jednocześnie nie wzbudzało w nim zachwytu. Delikatnie mówiąc. Sam zjadł do tej pory wiele z tego co leżało na stole. Założył, że na jedzenie miał czas do przyjścia Karla, więc nie robił oprócz tego zbyt wiele. Jego ostrze leżało oparte o ścianę. Kołysało się puszczając świetliste refleksy to w jedną, to w drugą stronę. Kiedy już się nieco nasycił, a trwało do dość długo(tego jednak nie wiedzieliście, ponieważ zjawił się tutaj jako pierwszy) odsunął się od stołu i rzekł: Jak znam Karla, to nie jest to napewno błacha sprawa. On doskonale wie ilu żołnieży będzie go kosztował brak mojej osoby na czele wojsk. Znaczy, że ta misja musi ocalić ich jeszcze więcej. Popatrzył po zebranych tutaj. Samych wojowników tutaj sprowadził. Ciekawi mnie również cel naszej misji, aczkolwiek nie spieszy mi się tak bardzo by go poznać. W końcu gdyby była to walka z oddziałami Chaosu to dodał by nam jakąś armię, a to miałabyć podobno misja dla tylko kilku osób. Seifer domyślał się, że może chodzić o misję dyplomatyczną, lub przywołanie jakiegoś sojusznika, który się nie stawił na wojnę z Chaosem do porządku. Później okazałło się, że niedaleko minął się z prawdą. On nie miał jednak pewności i nie chciał się afiszować ze swoimi przypuszczeniami.[/b] | |
31-01-2007, 21:15 | #5 |
Reputacja: 1 | Rudiger Kolejne walki i niszczenie oddziałów kultystów przybliżało ich ciągle ku zwycięstwu w tej wojnie. Wierzył w to całym sercem. Nagłe rozkazy elektora początkowo go zdziwiły ale szybko pojął ich znaczenie. Skoro miał walczyć pod rozkazami Karla Franza postanowił jak najlepiej wypełnić swe obowiązki i przynieść chlubę władcy Middenheimu. Miał nadzieję tą misją udowodnić, że w należy mu się awans na najwyższe stanowisko w zakonie. Jak do tej pory nie szczędził wysiłków i krwi aby ten cel osiągnąć. Sama podróż do stolicy nie trwała długo, ale gdy przybył na spotkanie dziwne myśli przemknęły mu przez głowę. Zaiste wielkiej wagi musiała to być sprawa jeśli ściągano tutaj osławionych wojowników ale bez oddziałów. Nie zdziwił się też, że pośród przebywającej tutaj czwórki ujrzał krasnoluda. Byłby raczej zaskoczony, gdyby takowego nie ujrzał. Wiele o nich słyszał i poniekąd podziwiał ich waleczność i honor. Posiłek był jednak godny. - Istotnie, sprawa to musi być wielce zatrważająca i obecność nasza wydaję się zatem obowiązkowa aby rozwikłać ten problem. - rzekł spokojnie. Widok przy stole kapłana Sigmara był równie spodziewany co zrozumiały. A rozkazy miał jasne co do służby. - Jam jest Rudiger Hartmann, Mistrz Zakonu Czarnych Panter. Oddelegowano mnie ze służby abym się stawił na wezwanie tutaj i rad jestem, że dołączyłem do tego zebrania. Domyślam się jednak jego celu. Prawdopodobnie chodzi o poważną wyprawę przeciw kultystom chaosu i to pokroju znacznie większego niż obecne walki. - Rudiger nalał sobie szklanicę trunku i wychylił łyk. Można by rzec, że był pewny siebie. Choć nie można było tego do końca ocenić. - Jak sądzisz arcykapłanie Konradzie. Będziemy stawiać czoła w walce wrogom, a może też wyruszymy w odległe krainy ? |
31-01-2007, 22:54 | #6 |
Reputacja: 1 | Konrad Mężczyzna siedział spokojnie, wręcz nieruchomo. Jego wzrok raczej wędrował dyskretnie po twarzach reszty siedzących przy stole. Nawet przez chwilę nie wejrzał na rozmaite posiłki, czekające tylko na ich spożycie. Konrad preferował pożywianie się w samotności. W końcu ktoś się odezwał. Człowiek o długich blond włosach przemówił w dość dziwny sposób. Nie okazał krzty kultury, nie przedstawił się a o Imperatorze mówił jak o swym kamracie z klasztoru. W dodatku jego słowa, wywyższające go samego o braku jego osoby na czele wojsk. „Na znak chaosu, toż to istny narcyz!” pomyślał Konrad, przyglądając się jego twarzy z lekkim zdziwieniem. Kapłan nie miał zamiaru, mówić tego, co myśli, przynajmniej nie z początku spotkania. Nie chciał popsuć atmosfery z samego początku. Być może bezimienny blondyn o wysokim mniemaniu, jeszcze zrobi coś, dzięki czemu zasłuży sobie na lepsze zdanie o nim. W pewnym momencie odezwał się człowiek z blizną na policzku. Ten się przynajmniej przedstawił, przynajmniej potrafi się zachować przy stole w towarzystwie. Jego wypowiedź byłą dość… Kontrowersyjna i niejasna. Jakże to jacyś kultyści mogli być bardziej niebezpieczni od ogromnej armii chaosu, która trapi te ziemie? Kapłan wysłuchał uważnie zdania zakonnika, po czym podrapał się po bujnej brodzie i ze spokojem podjął konwersację. -Panie Hartmann, moja dusza drży na myśl o kultystach, znacznie potężniejszych niż armie chaosu. Wydaje mi się to odrobinę nieprawdopodobne. W każdym bądź razie, nie jestem pewien… Ba, nawet się nie domyślam, w jaki sposób możemy pomóc naszemu Imperatorowi. Oczywiste jest to, że z pewnością będzie to swego rodzaju krucjata przeciwko chaosowi. Kwestią sporną pozostaje pytanie, czy to będzie kilku osobowa wyprawa czy też kilkuset osobowa. Tak czy siak, rozkaz Pana Karla, jest dla mnie święty i z pewnością dopełnię wszelkich starań by go wykonać.- Kapłan na chwilę zamilkł. Jego oczy powędrowały na jedną z pustych ścian baraku. Mężczyzna odgarnął kilka włosów, które opadały mu na twarz, po czym powrócił do obserwacji rozmówcy i kontynuacji konwersacji. -Drogi panie, o takie sprawy, musi pan pytać naszego bezimiennego towarzysza, który zdaje się ma zaszczyt znać osobiście naszego Imperatora…- Konrad spojrzał w stronę blondyna, w nadziei, że wszyscy pojmą, o kogo mu chodziło.
__________________ A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny! |
31-01-2007, 23:18 | #7 |
Seifer W sumie nie pomyślał o tym, że ktoś może go nie rozpoznać. Kapłana zresztą widział nie raz i zdziwiło go, że te słowa padły z jego ust właśnie. No cóż pewnie była to aluzja do tego, że pozostałym się nie przedstawił. Nie należało do jego obowiązku zazwyczaj przedstawianie się, a i człowiekiem nadto kulturalnym, ani obytym nie był. Jego talentem była walka, a atutem uczciwość. Nie lubił też fałszywej skromności. Stawiał sprawy takimi jakie były. -Tak znam imperatora osobiście. Od kilku lat mu służę i osobiście od niego otrzymuje rozkazy. A nazywam się Seifer Windblade. Przepraszam, dotychczas wszyscy mnie poznawali po twarzy i zwykli sami do mnie zagadywać po imieniu. Wstyd się przyznać, ale przyzwyczaiłem się do myśli, że oto wszyscy mnie znają. W słowach jego widać było, że człowiek to prosty. Nie grzeszył dwornością. Jego umiejętności przemawiania kończyły się na apelach do żołnierzy, którzy traktowali go jak wzór do naśladowania. Zapytany jednak bezpośrednio o swoje domysły odpowiedział -Moim zdaniem będziemy wysłani do jakiegoś królestwa lub jakiejś osoby, która ma nam pomóc w wojnie z chaosem, a do tej pory z niewyjaśnionych przyczyn się nie stawiła. To powiedziawszy zamilknął lekko speszony wypowiedzią kapłana i mimo że najedzony, począł jeść przepiórcze kotlety, by ukryć wyraz swojej twarzy wśród jadła. | |
01-02-2007, 17:54 | #8 |
Reputacja: 1 | Magnus "Bezduszny" Lankdorf Wszystko zaczęło się psuć, gdy Chaos najechał na ziemię Imperium. Osobista krucjata Magnusa została przerwana. Porachunki musiał odstawić na bok i udać się bronić granic swojej ojczyzny przed plugawym pomiotem z pustkowi. Po drodze na linię frontu zatrzymał się w małym miasteczku. Przesiadując w średniej co do standardów karczmie, rozmyślał nad swoją przeszłością. Nagle drzwi do karczmy otworzyły sie, a do środka wszedł młody mężczyzna wyglądający na posłańca. Posłaniec rozejrzał się po karczmie, i zobaczywszy Magnusa, udał się w jego kierunku. Po chwili stanął przed nim, ukłonił się nisko i zapytał grzecznie -Pan Magnus Lankdorf??- Łowca czarownic zmierzył go wzrokiem i odrzekł spokojnie -Tak to ja, o co chodzi?- -Mam list ze stolicy dla pana, proszę- Po tych słowach posłaniec wręczył Magnusowi zapieczętowany list, po czym ukłonił się i wyszedł z karczmy. Lankdorf spojrzał na list, po czym jego wzrok przeniósł się na imperialną pieczęć. Sądząc po pieczęci, była to bardzo ważna wiadomość. Nie czekając ani chwili dłużej, łowca wstał i udał się do swojego pokoju, tam zamykając za sobą drzwi, usiadł na łóżku i zerwawszy pieczęć, zaczął czytać. To co znalazł w liście zdziwiło go. Sam imperator chciał, aby stawił się na linii frontu, w celu zaznajomienia się z czekającą go specjalną misją. ~hmmm....zapowiada się ciekawie...~ Za oknem zapadał zmrok, więc Magnus postanowił spędzić jeszcze tę noc, a z samego ranka wyruszyć. Jak pomyślał tak też uczynił. Wziąwszy rano tylko krótką kąpiel dla rozbudzenia, zączał przygotowywać sie do podróży. Kiedy już był uzbrojony, zapakowany postanowił ruszyć. Osiodłał więc konia, po czym wspiął się na niego i ruszył. Dni drogi mijały mu spokojnie, starał się jednak poruszać w miarę szybko, aby nie przybyć za późno. W końcu sam Imperator wydał mu rozkaz przybycia, a to raczej niecodzienna sprawa. Gdy już przybył na miejsce, rozejrzał się po obozie, po czym zszedł z konia. W tym samym momencie podszedł do niego jakiś oficer. -Pan to Magnus Lankdorf?- Łowca czarownic przytaknął. -Proszę się nie martwić o swojego wierzchowca, nasi ludzie zajmą sie nim, a teraz proszę się udać do tego drewnianego baraku, o tam- Oficer wskazał palcem dość sporych barak, po czym ukłoniwszy się odszedł. Magnus spojrzał na budowlę, a następnie udał się w jego kierunku. Kiedy już wszedł do środka, zobaczył, ze nie jest sam, przy stole, który aż uginał się pod ciężarem jedzenia. Siedział, krasnolud i trzech ludzi, w tym jeden był kapłanem Sigmara, a drugi nosił symbole zakonu Czarnych Panter. Trzeci jednak był nierozpoznawalny dla łowcy. Magnus przeczesał okutą ręką swoje długie kroczoczarne włosy i zmierzył szarymi oczyma każdego z osobna. Nastepnie odezwał się spokojnym bezuczuciowym głosem. -Witajcie...jestem Magnus Lankdorf, miło mi was poznać...- Po tych słowach usiadł przy stole, nie częstując się jednak żadnym smakołykiem. Magnus był wysokim młodzieńcem o bardzo bladej karnacji skóry i blizną zaczynająca się nad prawym okiem, a kończącą pod nim, na policzku. Ubrany był w czarną zbroję płytową, poobwieszaną pieczęciami czystości. Jego plecy przykrywała krwistoczerwona peleryna z pod, której wystawała rękojeść półtoraręcznego miecza. Łowca nawet nie zadał sobię trudu zdjęcia go. Po prostu siadł i przyglądał się innym z takim samym wyrazem twarzy z jakim tu przybył, czyli ponurym, który w kompanii z jego długimi czarnymi włosami, szarymi oczyma i trupiobladą skórą, nadawał Lankdorfowi wygląd posępny i mroczny.... |
01-02-2007, 18:25 | #9 |
Reputacja: 1 | Rudiger Odwrócił się do bezimiennego jak dotąd człowieka, lecz nie zdążył nic powiedzieć uprzedzony jego przemową. Kto by pomyślał, że ów osobnik osobiście zna Imperatora. - Cóż, na to wygląda, że nie każdy jednak ciebie zna Seiferze - rzekł spokojnie rycerz, gdy tamten skończył mówić - [i]I jak słyszę ty również masz swoje zdanie na temat naszej misji. Zostaje nam więc cierpliwie czekać na to, co nam zostanie ogłoszone Przybycie kolejnego ciężkozbrojnego wojownika przerwało rozmowę obecnych. Z wyglądu zdawał się być rycerzem, lecz nie widać było żadnych herbów czy też oznak przynależności do zakonu rycerskiego. - Witaj i ty Magnusie. - odparł na powitanie. Spojrzenie jego zdawało się być znajome, lub też mieć to coś, co łączyło ludzi jednego fachu. - Jam jest Rudiger Hartmann, Mistrz Zakonu Czarnych Panter. Jakieś wieści przywozisz ? Czy też sam ich oczekujesz. |
01-02-2007, 23:30 | #10 |
Reputacja: 1 | Magnus "Bezduszny" Lankdorf Łowca czarownic przeniósł wzrok na Rudigera i odrzekł na jego pytanie -Jestem tu, poniewaz zostałem wezwany, nie przynosze żadnych wieści. Jesli można wiedzieć...to kiedy przybedzie ktoś kto objaśni nam cel naszego...zadania??- Czekając na odpowiedź, Magnus ściągnął żelazne szponiaste rękawice i położył je sobię na kolanach, po czym zabrał się za jedzenie. Jadł powoli i spokojnie, nigdzie wszak się nie spieszył, przynajmniej w tym momencie. Podczas jedzenia jeszcze raz obrzucił wszystkich obecnych przelotnym spojrzeniem. Wyglądali na dość doświadczonych ludzi, a z tego co usłyszał wchodząc do środka, jeden z nich znał osobiście samego Imperatora. Magnusa jednak nigdy nie obchodziły tytuły i inne tego typu badziewia. Lankdorf uważał, że heretyk to heretyk i choćby był nawet kuzynem Imperatora to nie miało to żadnego znaczenia. Wszystcy, którzy oddają się złu zasługują na śmierć, w najlepszym przypadku szybką, w najgorszym..powolną i bolesną. Ta druga była częściej wykorzystywana przez Magnusa podczas karania heretyków. Lankdorf jadł i czekał aż reszta się przedstawi... |