lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Demon Upadku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/3171-demon-upadku.html)

Reuvenan 13-05-2007 12:35

Demon Upadku
 
...pieśń wiatru roztaczająca wokół złowrogie nuty zapowiadała zmiany. I z pewnością nie na lepsze. Pohukiwania sów i kraczenie wron roznosiło się szerokim echem po spieczonej okolicy. Kikuty drzew i niedopalonych krzewów stanowiły jedyne ślady przeszłego życia. Opary piekieł buchające spod gruntu zabijały wszystko bezlitośnie, pozostawiając przy życiu dokładnie tych, którzy będą potrzebni. Natura krateru skupiała w sobie najczystsze zło.

A po jego środku powstał Bezimienny.

Wysoka postać. Rogi zakrzywione w pólkola do tyłu. Krwiste źrenice. Brak nosa - tylko dwa podłóżne otwory. Zębiska na kształt ostrych trójkątów. Ciemnopomarańczowa skóra. Długie, niesymetryczne ramiona zakończone kilku dziesięciocentymetrowymi szponami. Naturalny, czarny pancerz rozciągający się wzdłuż całego ciała, prócz twarzy. Nogi masywne, potężne, zwieńczone ostrymi jak brzytwa pazurami.

Na znak podniesionej prawej ręki zbiegły się wilki, hieny i kojoty. Momentalnie nadleciały wrony, kruki, sowy i sępy. Jak z cienia wynurzyła się czarna bestia. Potworne monstrum wielkością i wyglądem przypominało smoka, lecz nie był on materialny. Jego kształty rysowały kłęby dymu przyćmiewające wewnętrzne płomienie. Oczy wyznaczały dwa czerwone żary. Jedynie długo ogon spowijał tańczący ogień. Bezimienny podszedł do swojego wierzchowca, który przysiadł jeszcze niżej. Zjawa usłużyła swojemu panu lewym skrzydłem, by ten mógł ją dosiąść. Gdy usadowił się wreszcie na jej grzbiecie spojrzał po zebranych wokół niego zwierzętach. Wtem wykrzyknął, wręcz wycharczał w nieludzkim języku:
- Haresto ano! Haresto dee! Harest tere! Haresto n'kille dem!...
__________________________________________________ ______________________

...- Haresto ano! Haresto dee! Harest tere! Haresto n'kille dem! - co to znaczy dziadku? - zapytała Cynthionixa, ojca jej matki, Larina.
- To, moje złote dziecko, oznacza dokładnie "Znajdźcie pierwszego! Znajdźcie drugiego! Znajdźcie trzeciego! Znajdźcie i zabijcie ich wszystkich!" - powiedział starzec akcentując każde słowo.
- A co ja mam wspólnego z tą historią? - spytała zniecierpliwiona wnuczka.
- To nie legenda. To prawda, która ma miejsca w naszych czasach. - blask świeczek zatańczył, a wraz z nim zaczęły skakać cienie. - Ty natomiast posiadasz coś, co może powstrzymać Bezimiennego.
Dziewczyna spojrzała na medalion - fragment przedstawiający głowę jakiejś bestii - Mówisz o tym? - spytała i ujęła w dłoni amulet.
- Tak moje złote dziecko. Każdego czas kiedyś musi nadejść. Twój zbliża się wielkimi krokami.
- Ale ja jestem jeszcze dzieckiem. Nigdy nie byłam dalej niżli na skraju Polany Jednorożca. A to przecież tuż za stodołą Ribbericków. W ten dzień, gdy spłonęła... - przerwała nagle zdawszy sobie sprawę, że mówi za dużo.
- Nie mogę Ci przysiąść, że będzie łatwo, ale jeśli Bezimienny zniszczy amulet nadejdzie czas zmian. Dobrze wiesz co to wróży.
- Wiem - powiedziała bez kszty wiary w głosie Larina.
- Nie pojedziesz jednak sama. O świcie ma się zjawić strażnik. Słyszałem, że nie ma lepszego w świecie piechura. Podążycie na północ, ku Górom Szarym. Nic więcej nie wiem.

Dziewczyna spuściła głowę, łzy spłynęły jej po policzkach. Po raz kolejny spojrzała na przeklęty jej zdaniem wisior. Po chwili przeniosła wzrok na dziadka.
- Powiedz mi jeszcze jedno. Skąd to wszystko wiesz?
Staruszek wstał i podszedł do okna. Wzrok utkwił w jakimś punkcie, tylko mu wiadomym. Przez chwilę milczał i zdawało się, że już nic z siebie nie wydusi. Wtem przemówił cichym, ledwie słyszalnym głosem:
- Bo to ja go tutaj sprowadziłem...

Reuvenan 13-05-2007 12:45

Kolejny dzień bez problemów. Tu się pokłócą o kurę, tam pobiją o babę. Ot żadne ciężkie obowiązki. Szczęśliwie dzień ku zachodowi się kłania, więc niebawem dosiądę się do jakiego kanterka piwa…z pewnością też niejednego – zaśmiał się w duchu Astegor - Ach! Życie bywa cudowne. Żeby jeszcze płacili nieco więcej, a zbudowałbym sobie włość za wioską. Spokojne życie w dostatku, z dala od trosk i problemów. Ech! Może kiedyś. – dumał nad swoim losem, kierując swoje kroki do pobliskiej, po prawdzie jedynej, karczmy w tej wiosce. „Pod jednorękim łucznikiem” – zabawna i chwytliwa nazwa przyciągała do siebie nie tylko okolicznych mieszkańców, ale również przejezdnych, których w okresie letnim nie brakowało. Zimą szlaki były zasypane i na ten czas karczmarz nie mógł liczyć na wielkie zarobki. Na wejściu przywitała ochroniarza woń pieczonej kury i wszechobecna woń ważonego złocistego. Siadł w „swoim” miejscu – w prawym rogu pomieszczenia – i znanym już właścicielowi gestem – skinieniem głowy – zawołał go.
- Podwójne tradycyjne– rzucił hasłem, które karczmarzowi mówiło aż nazbyt wiele.
- Świętujemy, zapominamy czy ochota taka? - spytał się Astegora względem podwójnego zamówienia.
- Wszystko naraz rzecz by można. Dzień kolejny za sobą. Czasy dziś niepewne, więc nie pewna jest i nasza godzina. Zawżdy wciąż żywota dochowuje, więc i jest co świętować. Niestety bogactwa się nie dorobiłem – nie dziś, ale kto wie, może kiedyś. Toże dnia tego nie trza pamiętać. A ochoty na zimne złociste i kuraka jakiego przyprawionego nigdy mi nie brak. Spiesz się zatem, bo mi już słabo się robi od tych wulkanów w bebechu i skwaru w gębie – zaśmiał się rosły mężczyzna.
W oczekiwaniu na posiłek i poidło, złowił w przeciwległym kącie postać – na czarno ubranego jegomościa, z dużym kapeluszem. Osobnik, miało się wrażenie, spogląda co jakiś czas na Astregora
__________________________________________________ ________________________

- Mości woźniku, wiela jeszcze szlaku nam zostało? – zapytał po raz już nie wiadomo który grubawy mężczyzna. Nosił się jak szlachcic i wszystko zapowiadałoby, że tak rzeczywiście jest, gdyby nie jechał nająć się do roboty. Jak zresztą wszyscy na wozie. Coraz bardziej czerwone słońce zapowiadało koniec tego ciepłego dnia.
- Już niedaleko. Jak staniesz to zoczysz wioskę. Znaczy jej najwyższą chatę. – odpowiedział zniecierpliwiony Bohdan. Zastanawiał się ile razy jeszcze przyjdzie mu odpowiadać na to pytanie. Niestety tym razem nie znał odpowiedzi.
- A cóż to za robota? Wie który? Mnie tylko słuchy doszły, że dobrze płatna i nie męcząca. A mnie takie sprawy nie pachną ładnie. Kto za nic wiele srebra daje? – zadumał się kolejny pasażer. Człek z typowym wieśniakiem miał wiele wspólnego, rzecz można by było, że nim właśnie jest. Od ludzi z pola odróżniał go jednak szereg blizn na całym ciele, jakimi się chwalił, dodając do każdej osobną historię.
- Że zadanie lekkie i przyjemne, mnie to nie wadzi. Jam nie z tych, co muszą swój los na niepewnej linie wieszają. Liczą się wszakże trzy rzeczy – że zrobione; że zrobione dobrze; no i że porządnie, sprawiedliwie znaczy się, zapłacone. Ot tyle. – wyraził swoją opinię siedzący z tyły po prawiecznym rogu wojak. – Coś mi jednak pod uchem szepcze, że zlecenie nie będzie bynajmniej przechadzką. Martwi mnie ta tajemnica, a panów?
- To może jest i dziwne. Lecz prędzej czy później ktoś będzie musiał coś wytłumaczyć – zapewniał „szlachcic”.
- Ja – wtrącił się Bohdanmyślę, że… - nie dokończył jednak tej myśli, gdyż kilkadziesiąt metrów przed nich zobaczył nieprzytomnie leżącą postać. Zaraz ściągnął lejce. Wszyscy z niepewnością spojrzeli na woźnicę. Z tej odległości ciężko było określić coś więcej. Najemnicy popatrzyli po sobie. W oczach każdego z nich można było wyłowić pytanie – co robimy?
__________________________________________________ ____________________________________

- Borgrimie! Borgrimie! Czekaj na mnie! – nie szczędził gardła Harpin. Młody kompan znany był z tego, że nie wiedział jak wygląda poranek. Sen – jak mawiał – mami go swym skarbem i przygodach. Budził się zazwyczaj koło południa. Zazwyczaj rzadko – trzeba w zasadzie dodać. Borgrim był całkowitym przeciwieństwem. Pracowity, rzetelny i, niewiadomo czy z powodu cierpienia na brak snu, czy też na nadmiar pracy, mało śpiący właśnie.
- Borgrimie! – dogonił wreszcie swojego pobratymca – Czemuż na mnie nie zaczekał? – zdyszany Harpin sapał na potęgę.
- Wraz z pierwszym blaskiem słońca mieliśmy wyruszyć – stwierdził.
- Masz na myśli ten świecący talerz? – zapytał retorycznie To o wybaczenie prosić będę musiał, bo ja żem w błędzie był. Nieświadomy znaczy. O tym świecącym jak żeś wspominał, to myślał ja, a wręcz przekonany byłem, że rzeczesz o wielkim zwierzu. Z dłuuugim ogonem z przodu. I takimi ogrooomnymi płatami przy oczach. No i tam takie rogi wielkie z przodu wystają.
- Szkodzą Ci książki, Harpinie, szkodzą wielce. Toć Ty o słoniu teraz gadasz. – przewrócił oczami Borgrim.
- A świeci on przypadkiem? – zapytał.
- Nie wiem, nic mi o tym nie wiadomo. – zaczynał się niecierpliwić pytaniami jakie zadawał ciekawski towarzysz.
- No bo ja widziałem takiego i zaraz na równe nogi żem stanął i pognał ku Twojej komnacie, jak żeśmy się umawiali. Ale prędko mi rzekli żeś na szlaku już kurz zbijasz. To żem czym prędzej zaczął ku Tobie gnać. No i… - przerwał mu krasnoludki inżynier wrzeszcząc. Był cierpliwym osobnikiem, lecz wszystko i wszyscy mają swoje granice wytrzymałości.
- Deerin naopowiadał Ci bajek pewnikiem o tym słoniu, bo żeś jak mi życie znajome, miast o słońce się spytać, o słonia począłeś się dowiadywać. Pewnikiem też przyśniło Ci się jakieś świecący z zadem z przodu mutant i teraz muszę wysłuchiwać Twoich mamleń. – popuścił swoje nerwy.
Nie zrażony naganą przyjaciela kontynuował dalej swoje pytania i wytłumaczenia.
- Z zadem z przodu? Czemuż tak sądzisz?
- A widziałeś kiedy może zwierza z ogonem z przodu? Nawet odmieńcom się tak nie trafia. – chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale ku ich oczom pokazała się chata. Trzy rzeczy były zastanawiające. Stała na totalnym pustkowiu – wokół tylko łąki i pastwiska, bez zwierzyny ino. Nie było śladów życia. A i jakże miały być, gdy właściciel, jak się okazało chwilę później, leżał martwy przed domkiem…
__________________________________________________ ___________________________

Tawerna była niemal pusta. Podszedł do szynkwasu. Nie minęła chwila, a stał przed nim średniego wieku karczmarz. Od stereotypowego właściciela zajazdu odróżniało go płaski brzuch. Febrin zamówił wino. Kaptur zasłaniał jego prawdziwą tożsamość mieszkańca lasu, jak zwykło nazywać się tę rasę. Usiadł spokojnie w rogu sali i czekał. Z informacji, jakie zaczerpnął od wieśniaków, był przekonany, że ten, na którego czeka, zjawi się prędzej czy później. Zjawił się prędzej, czego zresztą oczekiwał. Nowo przybyły stały bywalec zajął miejsce w przeciwległym rogu. Złożył zamówienie zamieniając z Karczmarzem kilka zdań i śmiejąc się z własnych słów. Popijał wino, obserwował człowieka. Wkrótce zauważył, że i on się jemu przygląda…
__________________________________________________ __________________________________

Joachim

Kilkumetrowy płomień mieniący się na zmianę to czerwonym, to żółtym, to niebieskim w końcu kolorem. Zjawy i upiory tańczące nań. Szelest liści i taniec krzewów muskanych przez porywisty wiatr. Blady księżyc, będący jedynym obserwatorem i świadkiem dziejących się wydarzeń dawał, oprócz paleniska, jedyne źródło światła. Krzyczysz ku gwiazdom coś, czego nie możesz zrozumieć. Nie masz pojęcia skąd znasz ten język. Słowa płyną z Twoich ust, jakbyś posługiwał się tym dialektem codziennie od kilkunastu przynajmniej lat. Nagle księżyc niknie za skupiskiem ciemnych chmur. Płomień też znacznie zmniejsza swoje rozmiary. Eteryczne postacie spowalniają swoje ruchy. Masz wrażenie jakby robiły się coraz cięższe, gdyż z momentu na moment obniżają również swój pułap. Wkrótce widma unoszą się w totalnym bezruchu. Z przerażeniem zauważasz jak powoli swoje twarze kierują ku Tobie. Starasz się jeszcze coś krzyknąć w tajemniczym języku, lecz głos uwiera Ci w gardle. Zdajesz też sobie sprawę, że nie pamiętasz już żadnego z wymawianych jeszcze przed chwilą słów. Nagle wszystkie Zjawy wystrzeliwują kilka metrów ponad ziemię, wydając przy tej sposobności przyćmiony i przyprawiający o straszny ból głowy dźwięk, i zmierzają w Twoją stronę…
__________________________________________________ _____________________________________

Co to było? – pomyślał Johan – przysiągłbym, że to nie zwykły zwierz.
Skierował ostrożnie się w stronę tajemniczego zawodzenia. Nie było mu łatwo się poruszać, gdyż niósł na ramieniu upolowane zwierzęta – kilka królików i borsuków. Z napiętym łukiem przemieszczał się pomiędzy drzewami. Ku jego źrenicom doszło nikłe światło. Może to mój obóz – pomyślał, lecz po chwili dodał półszeptem – Niemożliwe.
Zostawił zdobycz na jednym z drzew. Schował łuk i strzałę. Sięgnął natomiast po nóż. Otoczył tajemnicze obozowisko. Zakradł się najciszej jak tylko potrafił. Z pierwszego rozeznania wydawało mu się, że nie został zauważony. Szybko jednak przekonał się jak bardzo się mylił. Kruk na gałęzi zaskrzeczał przeraźliwie. Zaraz potem kolejny i następny. Mimo panującego zmierzchu zdołał zauważyć coś nienormalnego w tych ptakach. Oczy miały zupełnie białe! Jeden z nich zanurkował w stronę Johana
__________________________________________________ __________________________________

Goldfinger 13-05-2007 13:23

Co prawda to legenda, jednak ów miecz, który beztrudu podeparł by każdą walącą się scianę, teraz wzbudzał fascynacją nie tylko osób w karczmie, ale i samego pana.[miecz oparty o scianę]
Paskudna szrama, żle zaleczona, wielki wąs pod nosem, mogły wzbudzić ciekawość nie jednego zapewne. To tez Astegor nie zważał póki co na czarnucha w kapeluszu. Miał ze dwa metry, a łape grubszą niż łudo. Wielki barczysty meżczyzna, z jeszcze grożniejszym ostrzem. Koszula kolcza, podziurawiona, ale dobrze spełniała swoje zadanie. Nieraz uchroniła przed mordrczym cieciem. Białawe, krótkie włosy, wysokie buty, i wstretny grymas na twarzy wskazywały na jeakies 30 lat.
Głód, był wielki. Sięgną wiec po łyk z bukłaka. Otarł twarz olbrzymią ręką. I wsparty o stół oczekiwał niespodzianek, który zapewne czekały na niego w pokoju.
Dostał co dostawać lubił. Uśmiechną ironicznie. I zabrał sie do uczty. Jeszcze do karczmarza zanim odszedł, cicho zapytał:
-E, Skąd tych gości w czarnych lachach znajdujesz? Toć pierwszy raz go widzę u nas. Rozmawiałeś z nim? Co prawda miecz mój i konia przepołowi, ale wiesz ze problemów tutaj sołtys nie rzyczy sobie.

elf_11 13-05-2007 14:02

Kiedy wzrok Febrina napotkał spojrzenie Astegora, ten dłużej nie czekał . Wstał powolnym ruchem od stołu który zajmował, zostawiając przy nim napoczęte wino, zabierając jednak resztę swoich rzeczy. Torba na rzemieniu wypchana bo brzegi, wisiała na jego lewym ramieniu.Pod jego czarnym płaszczem dało się dostrzec skórzany kaftan, przykrywający trochę już podniszczone lecz solidne ubranie podróżne. Miecz zawieszony przy pasie, obijał się o wysokie skórzane buty.W ręku trzymał wyprostowany łuk ,ze zdjętą w tym momencie cięciwą. Pod kapturem wciąż naciągniętym na głowę, widać było Jasne długie włosy, w których dało się dostrzec małe dokładnie splecione warkocze oraz raczej spokojne oczy , o kolorze który najłatwiej można określić jako ciemny.
Wymijając kolejne stoły, dyskretnie rozejrzał się po sali.

Stojąc już blisko Astegora :
- Bądź pozdrowiony . Jeśli Astegor twe imię wiedz ,że mam dla Ciebie wiadomość .Znaj też mój zamiar ,który nie jest udręką. Czy spocząć mogę przy twej stronie?- zapytał spokojnym głosem Febrin, wyczekując odpowiedzi.

Kokesz 13-05-2007 14:14

Bogrim

Opuszczona chata na pustkowiu i trup na drodze - Bogrim zwany przez członków swojego klanu "Zielonookim" nigdy nie lubił takich niespodzianek. Gdy Krasnolud wraz ze swiom nieprzeciętnie rozgadanym towarzyszem zobaczyli ten widok, który nikomu nie wróżył nic dobrego, stanęli jak wryci. Harpin, jako że nieczęsto widział nieżywych ludzi otworzył ze zdziwienia usta, a oczy przetarł rękawem jakby chcąc się upewnić, że to nie sen.
Bogrim syn Brokka pochodził z Karak Vam. Był inżynierem w średnim wieku 102 lat. Mimo, że dużo czasu poświęcał na naukę w Gildii Inżynierów, to jednak tak jak jego dziadek lubił podróżować. Podróże te dawały mu wiedzę na temat innych narodów zamieszkujących świat i oczywiście na temat inżynierii tych ludów. Jednak to tylko jedna strona medalu. Te wyprawy powodowały, że takie widoki nie robiły już na nim wielkiego wrażenia.
Dwaj towarzysze stali tak bez ruchu przez chwilę. Harpin, młody i niedoświadczony krasnolud, stal wpatrując się w trupa jeżącego na trakcie i chyba nadal nie mógł uwierzyć w to, co widzi. „Zielonooki” zaś, nie wiele uwagi poświęcał nieboszczykowi. Przyglądał się chałupie i terenowi, który ją otaczał jakby czegoś szukał.
- Co tu się stało? – Przerwał w końcu milczenie młody krasnolud drżącym głosem – Co teraz zrobimy?
Bogrim milczał nadal i zdawał się nie słuchać towarzysza, a jedynie rozglądał się. Po chwili ruszył do przodu kładąc swoją grubą, khazadzką dłoń na toporze wykutym przez jego ojca. Harpin podążył za nim czekając aż dopowie on na jego pytania.
- Taki widok to zły znak. - Zwrócił się Bogrim do Harpina spokojnie nie spoglądając na niego. - Musimy towarzyszu udać się do najbliższej wioski - oznajmił mijając trupa.
- Co tu się stało? - powtórzył swoje wcześniejsze pytanie Harpin.
- Nie wiem i nie jest to naszą sprawą. Jednak dobrze byłoby zaczerpnąć informacji w gospodzie.
- Skoro to nie nasza... - zaczął młodzieniec.
- Nie nasza - przerwał mu inżynier - ale w tej sytuacji wiedza może uratować twoją głowę.

Goldfinger 13-05-2007 14:35

Karczmarz wiele nie zdołał powiedzieć. Postać w kapturze znalzła się tuż obok.

Odstawiając pusty kufel, unisł zadek, pokazując swoją wielką osobowość.
Witaj nie znany mi, acz odwrotnie już zaznajomiony. To czy jam jest Astegor to zalezy jak dobrą nowinę niesiesz. Bo wiec, że wieczorem humor mnie opuszcza, nie lubie psuć sobie snu.

Chłopski rozum podpowiadał mu że to zły towarzysz do picia nie jest. Lecz wojownicza krew nasuwała mu całkiem inne przestrogi. Bacznie obserwując nieznajomą osobistość, dodał:
-Usiądź więc.

elf_11 13-05-2007 15:42

-Imię me Febrin – rzekł , po czym usiadł obok i kontynuował
-przykro mi , gdyż ta wiadomość może nie być życzliwa dla twojego ucha . Tak więc proszę Cię o opanowanie i posłuch - w tym momencie ściszył swój głos - ... Cynthionix, czy ta godność coś Ci mówi ? – starał się mówić najspokojniej jak umiał. Jednak przeczuwał jaka będzie reakcja jego rozmówcy , gdyby okazało się ,że jest to osoba dla niego bliska. Jego oddech lekko przyśpieszył. – Ów starzec niósł dlań wiadomość. Bardzo ważną wiadomość jak twierdził . Oto i ona – w tym momencie Febrin wyjął z kieszeni płaszcza zwój pergaminu i przekazał go Astegorowi – Jednak za nim przeczytasz musisz wiedzieć , że ... – w ten urwał słowa , wstrzymał oddech i rzekł – Cynthionix odszedł z tego świata i jak tutaj siedzimy jego ciało leży niedaleko za granicą wioski . Zaatakowały go wilki – znów urwał i patrząc rozmówcy prosto w oczy dodał z żalem w głosie - nie można było nic zrobić .
Febrin zdawał się nie powiedzieć jeszcze wszystkiego , jednak póki co, wolał zaczekać na reakcje człowieka z którym rozmawiał, patrząc na niego badawczo.

Templarius 13-05-2007 15:59

Johan wyruszając w swą podróż wiedział, że napotka wiele niebezpieczeństw... nie zraziło go to jednak - całe swoje życie spędził w dzikich lasach Imperium. Mimo młodego wieku potrafił o siebie zadbać a nie jeden już wygłodniały wilk lub wściekły niedźwiedź padł z jego ręki.
Był pewien, że mając swój łuk, strzały a za pasem wierne ostrze jest w stanie przeciwstawić się wszelkiemu złu które na niego czycha.

O jakiż był naiwny...

Zamarł z zaskoczenia, gdy usłyszał pośród ciszy rozdzierające krakanie... gdy zaś ujrzał pikującego w jego stronę, nienaturalnego ptaka strach wręcz go sparaliżował.

W ostatniej niemal chwili dał się porwać instynktowi i wiele nie myśląc rzucił się w bok z nadzieją na uniknięcie ataku stwora w zaroślach.

Goldfinger 13-05-2007 18:39

-Kim ty do diaska jesteś? Ze ośmielasz się przynosić takie wieści?! , wrzasnął.
Wstał powtórnie z ławy, gotów wyrżnąć przybyszowi prosto w łeb z zaciśniętej pięści.
Głupi był, chłopska natura wciąż była w nim większością. A w połączeniu z uczuciami robiła z niego istnego niedźwiedzia.
Widząc jednak ze się tylko wygłupił, przestraszył gonca, usiadł i już spokojnie zaczął:
-Wytłumacz mi to jak ten zwój znalazł się w twoich łapach.
Gruboskórność nie popuszczała. Lata spędzone w wojsku, wśród rycerzy, mało dały mu etyki.
-Widziałeś ciało? To na pewno był Cynthionix?
Spojrzał Febrin’owi w oczy, oczekując małego znaku, mrugnięcia, wydania się. By zgruchotać jego czaszkę.
Nic już nie chciał wiedzieć, nic już nie pytał. Tylko czekał…
A karczmarz wyniósł się do kuchni, gdy Astegor skiną głową w jego stronę.
Długo tu przebywał, znał ludzi, znał Cynthionix, miał tez przyjaciół. Lecz każden jeden pojedynczo odchodził w zaświaty zostawiając jego samego z swymi ułomnościami.

Kokesz 13-05-2007 18:46

Bogrim i Harpin szli w milczeniu. Młody Khazad choć jeszcze niedawno nie mógł się powstrzymać od zamęczania swojego przyjaciela gadaniem, teraz podążał za nim ze spuszczoną głową. Ciągle zastanawiał się co mogło się stać i kim był ten martwy osobnik. Bogrim martwił się i mimo pozornego spokoju, niepokoiło go znalezione ciało.
W coś my się w plątali chłopcze - zastanawiał się wypatrując najbliższej wioski - W coś my się wplątali...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:02.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172