Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-05-2009, 09:46   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed] Miejskie opowieści #1 (18+)

„To prosta robota, ale trzeba się pobrudzić.” Powiedział tego wieczora Lars, kiedy wskazywał „siostrzyczkom” kolejną robotę do wykonania. Same się prosiły a on zawsze miał więcej roboty niż ludzi. Do nich zresztą miał ostatnio sentyment. Mówiło się, że brzuchaty, szczerbaty i łysiejący lekko paser zakochał się w jednej z nich. Jednak, jako że przy tym raz wymieniano imię jednej a raz drugiej, wychodziło na to, że zakochał się w obu. Ona, mając okazję poznać go nieco bliżej niż większość jego klientów wiedziały, że Lars kocha wszystkie kobiety. Na swój sposób. Jednak o wiele bardziej kochał chłopców. Młodych chłopców. Bardzo młodych chłopców. Których wszak w dokach i slumsach nigdy nie brakowało. Byli tacy, którzy wieszali na Larsie psy potępiając jego rozpasanie i gusta. Niewielu jednak czyniło to otwarcie. Ostatniemu, który w dodatku wpadł na pomysł udania się z wszystkim do władz, „siostrzyczki” wycięły język. One widziały slumsy. Nie potępiały Larsa, bo wiedziały, że jego „chłopcy” mają się lepiej niż setki innych uliczników. A że muszą mu się odpłacić? Świat nie jest doskonały, filantropów w nim mało a dobre uczynki wymagają odpłaty.


„To prosta robota, ale trzeba się pobrudzić”. Nie przeszkadzało im to. One wychowały się w slumsach i choć na zewnątrz wyglądały pięknie, to jednak miejsca w których żyły, sposób życia a nade wszystko sposób na życie odcisnął już na nich swe piętno. Brud ulicy, zaplute mordy kompanów, klientów i celów, szara codzienność najpodlejszych dzielnic nie sprzyjały rozkwitaniu kwiatów. Gdy były małe czasami komuś wyrwało się do nich „kwiatuszku”. To było dawno temu. Teraz, choć piękne, miały na twarzach wypisany fach. A zajęcie, któremu oddawały się bez reszty z racji zdolności i zamiłowania, odciskało na nich swe piętno z każdym dniem i zleceniem bardziej. Brud zaułków był tym, co pozwalało im żyć. Nigdy im nie przeszkadzał. W nim czuły że żyły. Ulica była ich domem. I choć wabiły ich pałace, kusiły blaskiem piękne stroje, to jednak zapach ryb, smród kanałów, pijackie przyśpiewki i nocne awantury były tym, co pozwalało im żyć.


„To prosta robota, ale trzeba się pobrudzić”. Tak powiedziały Imrakowi. Wprost powtarzając Larsa. Imrak tylko spojrzał na nie swoim ciężkim wzrokiem, ale nie odrzekł nic. Nie musiał. One wiedziały, że żadna robota nie odstręcza szczurołapa a on wiedział, że to co dla człeka znaczyło „pobrudzić się”, dlań było codziennością. Bywał w różnych śmierdzących i brudnych miejscach, które przemierzał w poszukiwaniu małych gryzoni. O ile mu za to płacono. Czasami jednak płacono mu, by swoją wiedzę o kanałach i slumsach wykorzystywał w inny sposób. A to prowadząc kogoś skrycie gdzieś, a to znów szukając kogoś lub czegoś. Czasami wystarczała informacja. Zawsze jednak miało to nierozerwalnie związek z brudem, smrodem i miejscem, gdzie inni ludzie woleli nie bywać. On tu bywał, tu oddychał pełną piersią, tu żył. To były jego ścieżki. A że przy okazji dzielił je z gryzoniami od czasu do czasu? Dzięki temu mniej tu było ludzi, co jemu nie przeszkadzało zupełnie. Choć do niektórych ludzi miewał sentyment. Jak do „siostrzyczek” które dwukrotnie stanęły po jego stronie w starciu z jakimiś ulicznikami, którym nie w smak był krasnolud. Które podobne były jemu samemu. I tak samo dobrze jak on czuły się w slumsach.

„To prosta robota, ale trzeba się pobrudzić” powiedział Lars. W slumsach i dokach żadna robota nie była prostą. Zwłaszcza w Zaułku Bernarda. Zwłaszcza przy nadbrzeżu. Sumsy od zawsze dzielone były przez Ludzi na kwartały. „Ludzie” to było określenie, jakim nazywali się wszelkiego autoramentu zbiry, zbóje i szarlatani w mieście. Zebrani w jeden organizm pod przywództwem mniej lub więcej znaczących hersztów, władców brutalnie wywalczonych od konkurencji rewirów. Każdy podlegał innemu Szefowi. Każdy szef płacił komuś wyżej cotygodniowy haracz. I pobierał takiż od swoich podwładnych. Od przywódców gangów, od właścicieli oberż, burdeli i lichwiarzy. Od paserów, od włamywaczy od żebraków i wszelkiego innego śmiecia które uczciwie oddawało połowę swoich łupów temu, kto w danym kwartale sprawował władzę. Szef bowiem mógł bardzo szybko pozbyć się kogoś, kto nie płaci. Zwykle zaś rozwiązania takich sporów dla jednej ze stron bywało ostateczne. Zaułek Bernarda nosił swoją nazwę od jakiegoś mnicha, który tu w dokach podjął się przed laty swej pełnej wyrzeczeń służby, pracując z biednymi dzieciakami, ucząc je czytania i liczenia, pomagając chorym i kalekim i wygłaszając płomienne kazania. Mnich zmarł próbując uspokoić jakąś drakę, gdy któryś z jej uczestników pociągnął go nożem po żebrach. Umierał trzy dni i towarzyszyły mu w tym pełne pokory i miłosierdzia męty z kilku sąsiednich kwartałów. Na koniec podobno do umierającego mnicha przylazł nawet ten, który go owym nożem haratnął. I jemu mnich odpuścił winy i modlił się zań! Rzecz była bez precedensu i Bernard na lata zaległ w pamięci Ludzi. Z czasem kwartał zaczął być przez nich nazywany Zaułkiem Bernarda. I tak już zostało. Zaułek Bernarda cieszył się zasłużoną sławą miejsca, gdzie pokonanie po zmroku bez draki trzech ulic graniczy z cudem. Było to o tyle zrozumiałe, że tu właśnie spośród wszystkich Ludzi w Zaułku Bernarda żyło najpodlejsze w Altdorfie bydło. Praca dla Larsa była tu wyróżnieniem. Lars był Szefem i jak komuś coś zlecał, znaczyło że ma doń zaufanie. Tyle, że każda robota w cudzym rewirze pachniała zawsze trupem. Zaułek Bernarda nie był rewirem Larsa. Wiedział o tym. Wiedzieli i oni. I modlili się, by nie dowiedział się o ich obecności nikt inny. „Prosta robota!”. Prosta robota w cudzym rewirze nigdy nie była prostą.


„Gość przyszedł tydzień temu po trzy setki. Trzy setki! Ale miał fanta! Hoho, jakiego. Najpiękniejszą rzeźbę z kości jaką kiedykolwiek widziałem. Podobno to była bogini snu. Nie ważne, posążek był tak doskonale wykonany, tak piękny, że mogłem za niego dostać cenę o wiele lepszą, więc dałem mu te trzy setki! Jak go zobaczyłem wiedziałem, że będzie mój. Trzy setki! Dałem mu forsę i myślałem, że mam go z głowy. Ale franca wróciła. Oddał te swoje marne trzy stówy i zażądał zwrotu zastawu. O markę trzeba dbać. Więc mu oddałem, alem się go wypytał co i jak. I powiedział, zauważcie sobie, że znalazł kogoś z lepszą ceną. Kurwa! Dajesz takiemu kasę do łapy to ci przyjdzie i będzie noskiem kręcił. Lepszą cenę! W Zaułku Bernarda miał się z kupcem spotkać dziś o północy. Chcę tego posążku. Myślę, że spotkają się przy Kazamatach, bo się o nie później mimochodem pytał. Pójdziecie i mi go przyniesiecie. Zapłacę wam te trzy stówy. Ale jasne jest chyba, że jak was złapią ludzie Rudego Rolfa, wyprę się wszystkiego. Nie chcę rozróby. To nie mój kwartał. Weźcie se kogoś, kto zna kanały. Tego krasnoluda czy kogo innego. Zdobądźcie go a się wam opłaci.”


Lars był podniecony jak rzadko kiedy. Wzięły krasnoluda i po zmroku małym pożyczonym czółnem udały się do Zaułku Bernarda. W okolice Kazamatów, starych i opuszczonych przed laty piwnic lochu Strażników Morra, dotarli na godzinę przed umówioną porą spotkania. Musieli płynąć ostrożnie, by ujść oczom wypatrywaczy z pewnością obserwującym kanały. Mgła wieczorna im tym razem sprzyjała. Podpłynęli ostrożnie i cicho w czym nie mała była zasługa Imraka, który swojemu czworonogowi spętał pysk rzemieniem. Kundel i tak od czasu do czasu powarkiwał głucho, ale na tyle skutecznie tłumiła go gruba krasnoludzka kurta, że ledwie go było słychać na czółnie. „Siostrzyczki” jednak słyszały. Skalla zgromiła krasnoluda spojrzeniem, ale nie byłby sobą, gdyby sobie z tego robił cokolwiek. Inna sprawa, że czółno już dobijało do śmierdzącego nadbrzeża, więc nie było czasu na pogawędki. Ostrożnie zacumowały mocując łódź tak by w każdej chwili można było bez problemu nią odpłynąć. To było ważne. Ostrożnie wspięli się po pochylni i błyskawicznie zniknęli w labiryncie wąskich przesmyków, stosów jakichś śmieci, starych skrzyń i pak oraz przylegających do siebie ścian budynków i płotów. Do Kazamatów mieli raptem kilkadziesiąt kroków. Specjalnie zacumowali nieco z boku, by nie musieć się później przedzierać przez ewentualnych kontrahentów do łodzi. Imrak znający wszystkie kanały i slumsy prowadził ich pewnie. Pokonawszy dwa kręte zakręty i przemknąwszy przez podwórze, przesmyk i krótkie uliczki skulili się za kupą jakichś śmieci wywaloną na nadbrzeżu z którego rozciągał się widok na kanał i zacumowane na Reiku barki. Morze barek. Musieli zaczekać.


Czekali krótko. Obaj kontrahenci przybyli niemal o jednej porze. Jeden przemknął koło nich rozglądając się cały czas w koło, najwidoczniej nie czując się najlepiej w ciemnym zaułku doków. Drugi nadpłynął łodzią. Pluskając wiosłami tak, że niemalże pewnym było iż zwabił wszystkie hieny z okolicy. Imrakowi zdało się, że kątem oka dostrzegł jakiś ruch w ciemnościach, ale nawet jego wzrok nawykły do mroku nie pomógł mu w niczym. Nie tracił jednak na to czasu. Kundel warczał głucho, jakby odczytując napięcie swego właściciela. Napięcie, które sięgnęło zenitu, kiedy cała trójka usłyszała za sobą cichy szept.


- Drgnijcie kurwa a strzelę!.


„To prosta robota…” powiedział Lars. Zapewne nie brał pod uwagę tego, że ktoś może ich zajść od tyłu. I że ten ktoś dzierżyć będzie w wyciągniętej dłoni celującą im między łopatki kuszę.




=================================================
 
Bielon jest offline  
Stary 29-05-2009, 11:36   #2
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Lars... Był ich zleceniodawcą i nieźle płacił, co nie zmieniało zupełnie faktu, że był jednym z wielu gówien pływających pośród kanałów dzielnicy doków. Jednak Lars był gównem opasłym, które zawsze unosiło się na powierzchni i z którym trzeba było się liczyć. A poza tym lubował się ponoć w małych niewinnych chłopcach. Nie żeby ją to jakoś szczególnie deprymowało, każdy miał zamiłowanie do mniejszych bądź większych perwersji. Ona na przykład lubiła krew. Chyba było coś nie tak z jej głową, bo normalnie aż się śmiała jak półgłówek kiedy dochodziło do jakiejś jatki. Może Lars reagował tak na gówniarzy płci męskiej? Jakąś radochę w życiu mieć trzeba, żeby nie myśleć o kurwie zwanej codziennością. Nic jej było do łóżkowych upodobań Larsa, przynajmniej dopóki jej samej nie zaglądał do majtek. W dekolt czasem co prawda zapuszczał żurawia, nawet za tyłek ukradkiem złapał, ale to się mieściło w granicach tolerancji i przywilejów pracodawcy. Niemniej Famke mu nie ufała. Nie ufała chyba nikomu poza Fay, ale Fay to przecież inna historia. Były jak jedna dusza rozerwana na dwoje, jak dwie połówki tego samego jabłka. Za siostrę dałaby sobie łapę uciąć powyżej łokcia, a jeśli ktoś chciałby „Małą” skrzywdzić wydłubałaby z lubością skurwielowi oczy. Fay była iskierką w tym osnutym fetorem szamba i rybich bebechów padole. A Lars był tylko gównem. Mimo tego jednak był gównem lepszym od nich samych, gównem wyższej rangi, nieźle postawionym w ich ulicznej hierarchii. Skoro one zaś już wkradły się w jego łaski, trzeba było ciągnąc ten kurewski wózek, który nieustannie załadowywał im ciężkim do przełknięcia gruzem.

„To prosta robota, ale trzeba się pobrudzić”. - Już jego pierwsze słowa sprawiły, że Famke mimowolnie parsknęła śmiechem chlapiąc spienionym piwem swoją siostrę. Siedzieli przy jednym ze stolików "Pod szczurem" omawiając najnowszą robotę. To znaczy ta larwa Lars mówił, a one słuchały jak urzeczone. W oczach Famke błysnęły złote korony, które dostaną za nowe zadanie. Zawsze była łasa na pieniądze. Może dlatego, że nigdy ich nie miała, a nie miała ich dlatego, że wyjątkowo łatwo przelatywały jej przez palce. Sprawa śmierdziała, ale co w dokach nie śmierdzi? Wszędobylski odór ryb, szczyn i tutejszej hołoty wgryzł się w okoliczne powietrze i już na dobre zadomowił w promieniu mili. Famke nie przeszkadzał ten smród. Można by nawet powiedzieć, że go polubiła. Wydawał jej się swojski, kojarzył się z domem.

"Zapłacę wam te trzy stówy. Ale jasne jest chyba, że jak was złapią ludzie Rudego Rolfa, wyprę się wszystkiego. Nie chcę rozróby."
Wygodna postawa. Nic w sumie zaskakującego. Był pracodawcą i miał prawo dyktować warunki. Jeśli faktycznie ktoś by ich przydybał Lars wypiąłby na nich swoją tłustą dupę i wyparł się całej sprawy. Czy można było mieć pretensje? Famke była realistką i wiedziała, że to w zasadzie on wyświadcza im przysługę zlecając tą robotę. Za rogiem czekała cała zgraja obwiesiów, którzy za miskę zupy i porządny napitek byli skłonni upuszczać krwi komu popadnie. W sumie ich położenie było całkiem znośne odkąd Lars dawał im stałe zlecenia. Wcześniej brały już o stokroć gorsze przypadki za o wiele mniejszą kasę. Teraz jednak za ich plecami stał kusznik i sprawa zaczynała przybierać dość chujowy obrót. Zamarla na chwilę w bezruchu aby sukinsynowi nie przyszło do głowy strzelić.

- To pewnie przez tego ujadającego kundla Imraka - mruknęła pod nosem Famke łypiąc na szczurołapa z nieskrywanym wyrzutem. – Jeszcze raz go kurwa weźmiesz na robotę to mu łapy skrócę przy samym tułowiu…
Imrak. Śmierdział kanałami i ogólnie rzecz biorąc był odrażający. Utytłany ściekami, z brodą po której harcowały wszy wielkości pensów, ze swoimi szczurami i ujadającym sobaką… Normalnie chodzący zwierzyniec. Ale był dobry w swoim fachu i nie zadawał pytań. To był taki zestaw zalet, że na pozostałe niedogodności można było przymknąć oko. Choć przy okazji trzeba też było zatykać nos. Pierdolony obrzępała nie mył się chyba od urodzenia. Ale dość o Imraku. Nie będzie trwonić na niego myśli zważywszy, że przed oczami szykuje się burda. No, w zasadzie to za plecami, ale na jedno wyjdzie.

Stał za nimi sukinsyn uzbrojony w kuszę a Famkę czuła jedynie niezdrowy dreszcz podniecenia przetaczający się wzdłuż kręgosłupa. Będzie rzeźnia! Gęba zaczęła jej się nierozsądnie uśmiechać i chyba nawet zachichotała gardłowo, nieprzyjemnie.
Rozłożą go na łopatki, ale trzeba liczyć się ze stratami. I o ile stratę tego zapchlonego krasnoluda, który przejawiał niezdrową sympatię do miejscowej fauny przyjęłaby jeszcze całkiem spokojnie, to już myśl o martwej Fay, a także o sobie samej - sztywnej i trupiobladej, była jej dość niemiła. Choć wiele razy nadstawiały karki to nigdy nie opuszczał ją lęk o młodszą siostrzyczkę. Młodszą o zaledwie chwilę, ale i tak budowało to w Famke jakieś irracjonalne poczucie odpowiedzialności. Poza tym to Mała była tą rozsądniejszą i delikatniejszą. Należało się nią opiekować.

"Oby ten pieprzony bełt chybił. Albo trafił Imraka. No… w ostateczności mnie." - pomyślała gdy dłoń zacisnęła się mocniej na toporze. Ruszyła błyskawicznie na kusznika zasłaniając się puklerzem przypiętym do przedramienia i tnąc z impetem jednoręcznym toporem. Nie dzielił ich duży dystans, tak się jej przynajmniej wydawało w tych kurewskich ciemnościach, bo odróżniała jedynie pojedyncze kształty na tle atramentowej czerni. Nawet księżyc zamanifestował dziś swoją niechęć do portowych slumsów. Zamiast wypiąć swoją białą dupę i trochę im poświecić skurwiel schował się za chmurami. Zawsze kurwa kłody pod nogi.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 29-05-2009 o 12:13.
liliel jest offline  
Stary 29-05-2009, 15:32   #3
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Pierdolone, zawszone miasto pełne ludzi! Nienawidził go, każdej jego najmniejszej cząsteczki, jaka taplała się w tym syfie. Skurwiali, mnożący się jak króliki ludzie i ich domki ustawione w kupie, praktycznie bez żadnego rozsądnego planu. Co gorsza byli tutaj też przedstawiciele jego rasy, ba, przecież do kurwy, był on sam! Miał dość tego pieprzonego miejsca, przez jego głowę nie raz i nie dwa przechodziły myśli o pójściu w cholerę. Tylko złota musiał odpowiednio nazbierać. W górach to byłoby życie. Imrak oczywiście nigdy w górach nie był, ale nie przeszkadzało mu to dokładnie wiedzieć w czym tamto życie będzie lepsze od tego. I nie chodziło mu o brak kanałów, bowiem smród gówna i szczurów i tak był znacznie lepszy od wszechobecnego smrodu ludzi. Zasrana rasa! Oczywiście nie było aż tak, by nienawidził wszystkich długonogich, kilku nawet w swoim życiu zdążył polubić. Większość już martwa, ale wśród co żyli znaleźli się tacy, których nie tłukł od razu. Dzielił ich na dwie kategorie. Pracodawców i kompanów do bitki i wypicia. Siostrzyczki były gdzieś pomiędzy, bo i robotę zleciły a i z tą jedną dało się wypić. Za chuja nie umiał ich rozróżnić, przynajmniej póki nie wzięły browca lub topora w łapę, wtedy jasne były która jest która. I wódeczkę czasem postawiły. Dobre baby, chociaż za wysokie i za chude jak na jego gust.

Imrak nie był typowym przedstawicielem swojej rasy. Był niski, nawet jak na jej standardy, chociaż mięśnie miał tak samo zbite, jak pozostali jego pobratymcy. Co innego jednak różniło go bardziej. Zarośnięta twarz ciężko było powiedzieć, czy jest brzydka - mało jej było widać spod brudu i niegolonych nigdy włosów. Skołtuniona broda i włosy zwisały strąkami bardziej i zachodziło prawdopodobieństwo, że żyjące tam wszy już dawno się podusiły. Nie dbać o swój wygląd to powiedzenie stanowczo zbyt delikatne. Całą reszta nie przedstawiała się lepiej. Na sobie miał co prawda skórzaną zbroję, ale ta widziała zdecydowanie lepsze czasy, mniej więcej ze dwa ludzkie pokolenia wstecz. W podobnym stanie było ciemne, brudne i podziurawione w wielu miejscach ubranie. Jedna część jego stroju tylko była porządna - buty, wyrobione, ciężkie i pokryte tłuszczem dla ochrony. Z uzbrojenia miał nieco poszczerbiony, ale wciąż ostry jednoręczny topór, okrągłą tarczę i co znów niezwykłe - procę, wiszącą mu swobodnie przy pasie. No i miał psa, którego słodko nazwał Jazgoczącym Skurwysynem i było w tym imieniu wiele prawdy. Na akcje zawsze wiązał mu pysk rzemieniem, ale mały, bojowy terrier, który tak na prawdę musiał być po prostu jakimś kundlem z ostrymi zębami, starał się jazgotać mimo wszystko. Na szczęście mocne kopniaki mu pomagały się na chwilę się zamknąć. A Imrak nic sobie nie robił i ze spojrzeń siostrzyczek i z wody dookoła, gdy płynęli tą gównianą łódką. Nie bał się już wody, przeszło mu jakieś dwadzieścia lat temu, chociaż wiedział, że pewnie by się na niej nie utrzymał. Należy jednak podkreślić, że Imrak nie bał się praktycznie niczego.

Miał w dupie kto i co mu zleca. Byle płacił i to najlepiej płacił dobrze. Część złota chował, większość wydawał na chlanie. A jak kto nie płacił to rozmawiał z jego pięścią a czasem nawet toporem. Siostrzyczki zawsze płaciły, toteż nawet nie gadał jak zaproponowały robotę. Skinął tylko łbem i od tamtej pory słowa nie rzekł. Nie był zbyt gadatliwym osobnikiem. W zasadzie w ogóle nie był tak na trzeźwo zwłaszcza. Skurwysyn gadał za niego, tylko w innym języku. Zresztą to nawet lepiej, bo jakby khazad gębę otworzył, to oddechem powaliłby wszystkie żywe istoty w promieniu kilku może nawet metrów. Toteż nie gadał, tylko płynął, a potem szedł cichcem z psem przy boku. A wbrew pozorom, Imrak cicho chodzić umiał, co też go od pobratymców różniło znacznie.

Już go palce świerzbiły, jak tak siedzieli i czekali. Czekania to on nie lubił, do cierpliwych nie należał. Ale wytrwał, dla sprawy. Dla złota dokładniej mówiąc. I jak już się tamci pojawiali, podlazł do nich jakiś kmiot z kuszą. Jeden kmiot, z jedną kuszą?! To było aż niedorzeczne. Może skurwieli było więcej? Ale nie podkradli by się tak blisko. Zresztą to była sytuacja z tych, podczas których się już nie myśli. Prawie niezauważalnym gestem Imrak zsunął rzemień z pyska Skurwysyna.
-Gryź w jaja!
Pies z jazgotem rzucił się na tamtego, khazad rzucił się w bok, czekając na charakterystyczny dźwięk zwalnianej cięciwy. Jedna z dupeczek zajęła się już tamtym, więc nawet nie oglądając się za siebie miał zamiar wyrwać do przodu, po tą statuetkę. Najpierw praca, potem przyjemności!
 
Sekal jest offline  
Stary 29-05-2009, 22:49   #4
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Czy były ładne?
Kiedyś wygrały konkurs piękności. To było w innym mieście i bardzo wtedy potrzebowały forsy, no i były młodsze, piętnastoletnie, konkurs był z okazji dni patronki miasta, między turniejem łuczniczym, a pojedynkami na tępe miecze, kilkanaście wiejskich gęsi wypinało biusty no i one dwie, Famke pokazała wtedy tyłek, co zdaje się zapewniłoby im bezapelacyjną wygraną, bo pijany tłum mógł zlinczować sędziego za inny werdykt, ale wtedy zabezpieczyły się już dzień wcześniej wchodząc z sędzią w bliskie stosunki. Fay myślała nawet po tym wszystkim, że może lepiej żyłoby się z kurwienia niż z rozrób i morderstw, ale Famke wyśmiała ten romantyczny pomysł. Teraz wiadomo, że miała racje, choć Fay potrzebowała kilku lat doświadczeń, by to zrozumieć.
No ale wygrały konkurs i w sumie o tym była mowa.
Czyli raczej ładne.

Od siódmego roku życia wychowywały się same. I szło im dobrze, bo różniły się od całego tałatajstwa na ulicach. Były dwie. Ta unikatowa cecha w świecie drapieżnych zwierząt, pozwoliła im przetrwać okres dzieciństwa i podlotkowatości, nie wiadomo, który trudniejszy, chociaż z innych względów. Bo to każdy, kto ma trochę oleju w głowie wie, sieroty nie umierają od chorób i noża, ani z głodu, ani z zimna, umierają, bo nie mogą na nikogo liczyć.
Famke i Fay, bliźniacze siostry, nieodrodne córki niesprawiedliwego świata, były wobec siebie niezłomnie lojalne.

***

Stolica Imperium była trzecim miastem w ich życiu. Najważniejszą cechą Altdorfu z punktu widzenia dziewczyn był jego ogrom. Poprzednie miasta, po roku w nich przebywania, znały znakomicie. Tutaj dobrze poznały jedną dzielnicę. I teraz, żeby wykonać prostą robotę potrzebowały pomocnika.
Zdaniem Fay Imrak miał zalety. Po pierwsze nie były w jego guście. To ułatwiało współpracę i poważne rozmowy. Po drugie lubiła jego psa, mimo, że Skurwysyn non stop jazgotał. Po trzecie w żadnej spelunie w towarzystwie krasnoluda nie przypałętało się do bliźniaczek żadne robactwo, bo każdy jeden karaluch czy wesz wolały imrakową brodę, a mniejsze glizdy na jej widok uciekały. Właściwie można było powiedzieć, że Fay ceniła sobie towarzystwo niewysokiego przedstawiciela starszej rasy.

Zlecenie od Larsa oczywiście ją ucieszyło. I nie zmieniły tego towarzyszące mu okoliczności - najpierw fakt pracy w obcym rewirze, potem kusznik za plecami. Trzy stówy piechotą nie chodzą.
Bo gdy trzy osoby mają jednego kusznika za plecami podstawowe pytanie brzmi, które plecy wybrał sobie strzelec. I wolno sądzić, że nie dwóch szczuplutkich blondynek, gdy trzecim jest barczysty, groźny krasnolud. A że blondynki w hełmach i pod bronią? Taka okolica.
Zazwyczaj Fay negocjowała. Nie żeby obowiązywał formalny podział ról, ale Famke była szybsza i gwałtowniejsza, ona wolała najpierw rozważyć za i przeciw. Tym razem jednak nie chciało jej się gadać. Jeśli nawet coś tu nie grało, zastanawiać się będzie potem. I chichot Famke stał się sygnałem do działania.

Na oko trudno powiedzieć, kto zareagował pierwszy. Fay gwałtownie uskoczyła w bok, a wyciągnięty zza kurtki, doskonale wyważony nóż poleciał w kierunku kusznika. Błyskawicznie wyciągnęła drugi … i schowała go z powrotem. Topór Famke, gdy trafiał, niewiele zostawiał innym. „Mała” wyciągnęła jedynie tkwiące w nodze trupa ostrze.
Sam świst cięciwy przyprawił Fay o ból w zwróconym do napastnika boku, ale wyobraźnia potrafiła płatać i gorsze figle.
Zresztą napastnik –idiota był sprawą trzeciorzędną. Ważniejsze pytanie, kto i dlaczego podobnie jak oni śledzi tę transakcję też nie miało priorytetu, zwłaszcza, że to prawie na pewno Rudy. Fay głowiła się natomiast, kto ma posążek. Łódka czy facet? Chciała te trzy stówy. Pora była najwyższa zarobić większy pieniądz.
Ale nawet szybkie zabójstwo narobiło trochę hałasu. Póki nie zleciał się nikt inny trzeba było kończyć co się zaczęło.
- Tam – grzmotnęła Imraka w plecy, wskazując na faceta na lądzie.
- Tam –wskazała siostrze łódź.
Obie dziewczyny wylądowały na pokładzie.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 30-05-2009 o 14:30. Powód: literówki
Hellian jest offline  
Stary 31-05-2009, 09:08   #5
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zbyt szybko, by można było nad tym zapanować. Chaos w najczystszej postaci. Żywioł. Slumsy po zmroku.


Jazgocący Skurwysyn, skundlony terier Imraka, rzucił się na napastnika z głośnym ujadaniem jak tylko poczuł opadający z pyska rzemień. Imrak zaś już był w ruchu skacząc w bok. Wszyscy zaś usłyszeli szczęk zwalnianej zapadki i na krótki, bardzo krótki moment myśl o tym co się stanie ścięła ich i zmroziła im krew w sercu. A potem nastąpiło głuche uderzenie i Imrak stęknął czując pocisk wchodzący mu bez większych oporów w ciało.


Kuszy nie lubiano. I to nie bez przyczyny. Po ciosie sztyletem zwykle można było wycofać się, rzucić do ucieczki trzymając za zranione miejsce tak by krew nie płynęła zbyt obficie. Solidne pałki, najczęstsza broń „Ludzi” czyniły jeszcze mniej szkód. Topory i siekierki owszem, były straszliwe, ale też nie używano ich zbyt często. Ale kusze miał w slumsach niemal każdy liczący się skurwiel. A ta z subtelnością nie miała wiele wspólnego. Wystrzeliwany z niej bełt, pocisk grubości palca, gdy trafił w cel wchodził weń głęboko, czasem na wylot. Wchodził rozrywając nie tylko skórę ale i organy. Człek trafiony z kuszy miał małe szanse przeżycia, bo i rana była zwykle na wylot, krew pompowana przez oszalałe z bólu serce wylewała się przez nią niczym z flaszki a gdy jeszcze trafiło w organy? To nie rana, którą można było zszyć licząc na miłosierdzie Shallyi. Z taką raną zwykle się umierało. Dobrze, jak szybko.


Imrak poczuł uderzenie, które cisnęło nim na stertę jakichś pak i skrzyń. Poczuł ból rozrywanego ciała, lecz jednocześnie, jakby podświadomie, wiedział że ma szczęście. Pocisk wszedł w jego udo. I o ile krasnolud znał się na ranach, nie trafił w kość. Jednak ból był potworny i krasnolud sypnął kurwami na całą okolicę. Przygłuszając nawet jazgot Skurwysyna, który już dopadł strzelca. Dopadł na tyle skupiając na sobie jego uwagę, że ten nie zauważył topora jednej z „siostrzyczek”. Nóż, który pomknął zaraz po toporku był już niepotrzebny. Strzelec trzymając się za pierś w której sterczał topór wbity aż po połowę żeleźca charknął, z jego ust puściła się jucha i runął na plecy. Skurwysynowi nie przeszkadzało to w szarpaniu jego ręki i jazgotaniu na całą okolicę w zasięgu sześciu przecznic. „Siostrzyczki” zaś zadziałały jak mechanizm. Jak dobrze naoliwiona maszyna.


Imrak podniósł się ciężko sapiąc. Bełt sterczał mu z uda doprowadzając do wściekłości. Wściekłość zaś była tym, co krasnoludowi potrzebne było ponad wszystko. Chwycił bełt tuż przy udzie i nie zważając złamał go przy samej ranie. Teraz mógł znów działać mając pewność, że krew nie buchnie mu z rany i nie wykrwawi się w tym cholernym zaułku. Ociężale, wolniej niż zwykle ruszył ku „siostrzyczkom”, które już pozbierały swoje zabawki. Cała trójka spojrzała na brzeg, gdzie dwójka „handlarzy” zamarła na moment. Naraz odzyskując werwę i sprawność ruchów. Do nich też dotarło, że walczą o życie.


- Tam – Fay grzmotnęła Imraka w plecy, wskazując na faceta na lądzie.


[i]- Tam –[/I ]wskazała siostrze łódź. Obie dziewczyny pokonały dzielącą je od brzegu odległość w kilkunastu susach i skoczyły. Obie wylądowały na pokładzie lecz łódź, na którą runął nagle ciężar obu „siostrzyczek” zachwiała się mocno nabierając wody burtą. Famke zamachała obiema rękoma, przesunęła ciężar raz na jedną stronę, raz na drugą i już zdało się, że zbalansowała ich skok, gdy nagle Fay zaklęła i machając ramionami niczym próbujący zerwać się do lotu ptak poleciała na plecy w ciemną czeluść kanału rozchlapując śmierdzącą wodę na boki i znów wprawiając łódź w szaleńczy, opętany taniec. Famke i tym razem udało się utrzymać równowagę a jej topór błysnął skrwawionym żeleźcem w mroku. Nadlatujący z boku cios wiosłem dostrzegła kątem oka. Skontrowała niemal odruchowo roztrzaskując drążek mocnym ciosem. Jednocześnie szukając wzrokiem Fay. Fay jednak na wodzie utrzymała się tylko chwilę. Nigdy nie uczyła się pływać i nie umiała radzić sobie w chłodnych odmętach wody. Teraz walczyła tylko chwilę młócąc rękoma po tafli kanału, po czym zachłysnęła się i poszła pod wodę. A Famke widziała już tylko bańki powietrza w miejscu w którym jej siostrzyczka zniknęła pod taflą wody.


Fay już skacząc miała złe przeczucie. Jednak będąc w akcji nie cofała się nigdy. Skoczyła i wylądowała na łodzi, ale ta rozkołysała się na wszystkie strony. Dziewczyna ułamek chwili walczyła o równowagę, lecz w końcu krzyknęła i machając desperacko ramionami runęła w ciemną wodę kanału rozpryskując ją na boki. Ciemna tafla zamknęła się nad jej głową. Dziewczyna puściła nuż i walczyła ramionami o wydobycie się na powierzchnię tej breji. Wypłynęła tylko na chwilę parskając i wypluwając gnój, który zdążył wypełnić jej usta. Widziała Famke, która utrzymała się na łodzi, złapała łyk powietrza, ale niezdarnie młócąc ramionami znów poszła pod wodę. I choć ze wszystkich sił machała ramionami, jej ciało powoli, ale nieubłaganie oddalało się od tafli, która pozwalała by na nabranie powietrza.


Imrak poczuł klepnięcie i dostrzegł cel, który wskazywały mu „siostrzyczki”. One skoczyły ku łodzi on miał zająć się tym na brzegu. Ten na brzegu jednak nie zamierzał mu tego ułatwiać. Zatrzymał się tylko na chwilę, oceniając sytuację i wybierając najlepszą dla siebie drogę ucieczki. Wystarczającą Imrakowi by odwołać kundla i wyznaczyć mu nowy cel.


- Skurwysyn! Bierz go! – krzyknął wskazując kundlowi nowy cel. Cel, który od razu rzucił się nadbrzeżem przy którym cumowały barki, łodzie i czółna ku Kazamatom. Kundel pomknął za nim i od razu stało się jasne, że dopadnie go przed starymi lochami. Tyle, że utykający Imrak podążający ich śladem wiedział również, że przez ten cholerny bełt może nie dogonić uciekiniera.


============================================
 
Bielon jest offline  
Stary 01-06-2009, 17:31   #6
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Lars rzadko posyłał po ludzi. Ogólnie szef Dolnego Portu lubił, cenił i dawał dużą porcję niezależności. Liczyło się dlań jedynie to, czy jego „ludzie” zostawiają mu jego działkę. A rękę dla tych co nie płacą miał ciężką. Co sprawiało, że Dolny Port cieszył się opinią miejsca, w którym gdy płaciło się komu trzeba i nie deptało się swoim na odciski, można było wszystko i nikt się z buciorami nikomu do życia nie wpieprzał. Owszem, zdarzały się zatargi, jak w każdym kwartale. Ale Lars, który cenił ponad wolność tylko spokój, dbał o to by „ludzie” sobie po głowach nie chodzili. Przez to miał zwykle spokój. A swoich „ludzi” widywał tylko jak brał od nich haracz. Stąd też posyłanie przezeń po kogoś zwykle nie wróżyło dla wezwanych niczego dobrego. Byli i tacy, którzy na wezwanie reagowali próbami ucieczki. Dwukrotnie. Pierwszego uciekiniera schwytanego zabił na miejscu. To do wyobraźni nie przemawiało. Drugiemu na jego oczach obłupiono ze skóry żonę i syna, po czym to samo uczyniono z nim samym. I pozwolono im odpłynąć kanałem. Nikt więcej przed Larsem nie próbował uciekać. A gdy kogoś zapraszał, przychodzono bez szemrania.

Cała trójka przybyłych na spotkanie z Larsem pamiętała ową złą sławę „zaproszeń” do szefa. Jednak odmówić mu nie było sposobu. No chyba, że się człek samodzielnie od razu na tamten świat miał zamiar przenieść. Błyskawicznie w myślach czynili rachunek sumienia zastanawiając się co z zatajonych przed szefem dochodów wyszło na wierzch, wypłynęło jak gówno w Reiku psując powietrze, miły wygląd i ogólnie okolicę. Jednak wszystko co dane im było ostatnio zarobić na „lewo”, bez rozliczania się z szefem, było tak dyskretnie czynione, że nie miał on prawa się niczego dowiedzieć. Nikomu też w szkodę nie leźli i ogólnie powodu do zaproszenia nie było. Ale było zaproszenie a to już sprawiało, że uginały się pod nimi nogi. Zwłaszcza, że Lars takie gówna jak oni przyjmował w swej psiarni. Ilu ludzi „zgubiło” się w psiarni wiedziały same psy. Ale rachuby nie prowadziły ni ksiąg. Zwyczajnie, żarły co im się rzuciło. A że czasem był to człek? Nie ich wina.

Psiarnia była przerobionym magazynem. Posiadała zaplecze, psie klatki, gdzie największe, hodowane do walk brytany szarpały zębiskami druciane siatki rzucając się na siebie od czasu do czasu. Miała również arenę wysypaną pisakiem, wykopaną w środku magazynu i otoczoną ławeczkami dla widzów. Krata u góry dawała pewność, iż z areny nikt nie wydostanie się na zewnątrz bez woli tych, którzy ich tam wpuścili. A znajdujący się w koronie ław tron pozwalał od czasu do czasu Larsowi na odrobinę rozrywki i uczucia, że w tym kwartale, w Dolnym Porcie, jest królem i panem życia i śmierci. I z przywileju tego korzystał ochoczo.

Stali w Psiarni na piaszczystej arenie, czując zapach krwi, strachu i śmierci. Pocili się a zamknięte kratami wyjścia nie dodawały otuchy. Jednak nawet przez myśl im nie przyszło sprzeciwiać się mięśniakom Larsa, gdy przyszli „zaprosić” ich do szefa. Teraz stali spoglądając do góry, na tron, gdzie siedział sobie Lars macając jakąś ślicznotkę, która chichotała się o wiele za głośno. Piękna, choć może zbyt chuda. Było to o tyle dziwne, że Lars miał ponoć lubić młodych chłopców. Swój błąd dostrzegli dopiero, kiedy „dziewka” falsetem poprzedzającym mutację spytała.

- Będą pieski? Misiu prosi Wujcia.

Lars przecząco pokręcił głową, po czym odsunął przebranego za dziewkę młodego, długowłosego chłopaka na bok zwalając go z kolan na ławkę. Spojrzał z góry na stojącą na piasku areny trójkę jakby chciał wygłosić jakąś sentencję. Widać wiedział, że drżą w tej chwili i są o krok od tego, by puściły im wszelkie hamulce.

- Spokojnie. Chcę byście dla mnie coś zrobili. Zrobicie?

To było pytanie, ale dla nich brzmiało jak chorał rajski, jak najcudowniejsza melodia jaką usłyszeć mogli by. Była to wspaniała nowina. Lars coś od nich chciał. Dziś nie zginą.

===========================================

Siedzieli w łodzi przyczajeni przy brzegu. Braciszek Bernard, handlujący świecidełkami różnego pochodzenia, sprytny i wyszczekany Gregor który lubił czasem kogoś spłukać w karty i kości i mały Lui, skurwysyn o złej sławie pechowca. Byli planem awaryjnym. Wiedzieli, że na brzegu koło Kazamatów będzie akcja. Że może pójść ostro i że może będzie trzeba „siostrzyczki” ratować. W sensie wyciągnąć je z bagna, jak już się w nie wpakują. Stara łajba, którą od jakiegoś rybaka „pożyczyli” miała być wyjściem awaryjnym. Szansą ucieczki z łupem. Czekali już dwie godziny przybijając łódź do trzech innych spiętych razem, zacumowanych może z trzydzieści kroków od Kazamatów. Przebrani za rybaków czuli się na nadbrzeżu nieswojo. To nie było ich miejsce. Dolny Port, ich dom, był gdzie indziej. Jednak byli tu i teraz, bo tak chciał Lars. Po wizycie w Psiarni każdy z nich zrobił by mu laskę, jak ten jego gówniarz, jakby tylko o to poprosił.

Hasłem do działania był szczęk bełtu na zasnutym półmrokiem brzegu. Potem dwie postacie, bez dwóch zdań „siostrzyczki” skoczyły do łodzi, która ledwie kilka chwil wcześniej przybiła do brzegu. Jednej się udało, druga poszła pod wodę. A ciężki dudniący krok na brzegu i wyprzedzające go spiesznie kroki, były żywym dowodem na to, że i tam dwie osoby się gonią. Widać akcja poszła zupełnie nie tak, jak miała. Oni byli planem awaryjnym. Czas było działać.


================================================== =====

[Powodzenia nowym Graczom]
 
Bielon jest offline  
Stary 01-06-2009, 18:40   #7
 
kayas's Avatar
 
Reputacja: 1 kayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwukayas jest godny podziwu
Kurwa, kurwa, kurwa!
Lui siedział w psiarni. Był pewien, że to miejsce to tylko legenda, głupia bajeczka, blef. W życiu nikogo nie zabił, był włamywaczem z zasadami, a teraz mają go wpierdolić psy? Lars nigdy nie żartował. Nigdy nie wzywał ludzi bez powodu. Był naprawdę przerażający: świr, hodował psy i karmił je swoimi wrogami. I jeszcze te dzieciaki… Jak tak w ogóle można? Płacił to co trzeba było… a teraz coś takiego? Co się stało? Dlaczego Lars chce go zabić!? Kurwa, kurwa, kurwa!

Miał mnóstwo zleceń, bo był najlepszy. Tylko nie wiedzieć czemu zawsze, ale to zawsze coś się zjebało. Albo w domu był pies, albo akurat przechodziła straż, albo wspólnicy chcieli go zabić. Z bliżej nieokreślonego powodu prześladował go pech. Mimo to włamania często udawały się: zazwyczaj zamiast ładnie wyjść trzeba było wiać, ale fanty były wyniesione. Kiedy przyjechał z Nuln zdziwił się, ze sława go wyprzedziła. Był jednym z niewielu który otwierali ogromne krasnoludki kłódki, którzy łamali szyfry tileańskich sejfów i potrafili zwykłym wytrychem otworzyć bardzo długie zamki nulneńskie. Nikt nie mógł pojąć, jakim cudem chłopak ze wsi robi takie cuda. Odpowiedź była prosta.

Nie był człowiekiem od takich akcji. Zawsze miejsce było ustalone przez kogoś, bezpieczne przez przynajmniej pięć minut, dość czasu żeby zabezpieczył je swoimi sposobami. A teraz siedział w tym cuchnącym miejscu, co gorsza z kimś o wyglądzie akolity. On mógł się domyślić… wtedy byłoby gówno. I to wielkie i cuchnące.

Czekali na błąd „Siostrzyczek”. Był w mieście od niedawna, ale słyszał o nich. Im na pewno Lars nic nie kazał… oj nie… Spodziewał się, ze popełnią błąd, każdy je popełnia. Ale kurwa już!? Skoczyły. Czy one nawet skakać nie umieją? „Obiecałem Larsowi” pomyślał i rzucił się do wody. Płynął szybko, nie chciał się wynurzać: napastnik z kuszą to nie przelewki. Liczył ze dopłynie, ale się trochę przeliczył. Poczuł ogień w płucach, zakręciło mu się w głowie. Zostało tylko jedno wyjście.

„To będzie coś nowego”- pomyślał krótko. W prawdzie wiedział że niektórzy potrafią takie rzeczy, ale nigdy nie lubił się uczyć. Wolał sam odkryć, jak to zrobić, bo tylko wtedy w pełni pojmował zasady. Bo w Kolegiach traktuje się magię jak naukę, podczas gdy magia to sztuka, i tylko pełne jej poznanie daj możliwość pełnej jej kontroli. Sztuka której nie da się wypowiedzieć, opisać.

Szybko opracował złożenie „sił”, jak nazywał wiatry magii. „Potrzeba mi powietrza dookoła lub zaniku potrzeby oddychania”- pierwsze wydawało się prostsze. Babranie w przestrzeni, substancjach było łatwiejsze niż babranie w organizmie. Niby dałby radę: ale ryzykował sporo, bo mogło to się skoczyć „karą”. „Kary” nigdy nie były dobre: często mdlał, gorzej jeżeli ślepł na parę tygodni, tracił władzę nad nogami albo miał te okropne wizje. Ten czar nie był trudny: wytwarzał niewielki nacisk na wodę, tak aby bąble powietrza wpadały przed jego twarz.

Z ulgą wciągnął pierwszy bąbel powietrza i podpłynął do drugiej łodzi. Muł, brudy, smród: nie sposób było wytrzymać. Ale wizja piesków Larsa… Z bólem otworzył oczy szukając wzrokiem dziewczyny. Szybko je zamknął: nie, to nie ma sensu. Wrzucił do wody kolejna bańkę: wtedy wpadł na świetny pomysł. Szybkim prostym czarem pozostawił bańkę przed sobą. Wciągnął część i otworzył oczy: teraz widział w miarę dobrze, a woda nie wpływała do środka. Jest! Zanurkował głębiej i złapał rękę dziewczyny. W pierwszym odruchu chciał podzielić się powietrzem, ale szybko z tego zrezygnował. W końcu za krótko je znał żeby zdradzać im swój sekret. Popłynął szybko do powierzchni. „Nie ma szans żebym ją wsadził do łódki… Złapał ja jedną ręką za plecy, tak żeby podtrzymać ją pod pachami, a drugą zaczął szukać burty. „Niech nas ktoś wyciągnie…”
 
__________________
Chcesz grać,a le nie znasz systemu WFRP II?
Szkoda, co?
Wal na 7704220 i opowiedz o postaci, zmienimy ja na liczby!
kayas jest offline  
Stary 01-06-2009, 19:01   #8
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
W biegu wyszarpała zza pasa bolas. Lubiła tę nieskomplikowaną broń, co nie zmienia faktu, że w ciemności i na szybko szanse trafienie miała znikome. Gdy zorientowała się, że Imrak oberwał, spróbowała jednak i tego sposobu opóźnienia uciekającego. Rzemień z metalowymi kulkami poleciał za meżczyzną, ale pędząca na łódź Fay nie widziała już rezultatów tego rzutu. Tknięta złymi przeczuciami w myślach składała Randalowi obietnicę ofiary, jeśli tylko wszystko zakończy się pomyślnie.

Niestety, Randal nie wysłuchał i nie uratował jej też niezwykły zmysł równowagi bliźniaczej siostry. Choć przez krótką chwilę wydawało się, że Famke poradzi sobie z nieskoordynowanym kołysaniem ciała Fay i już Mała otwierała usta by siostrze dziękować, gdy wylądowała w kanale.
Spanikowała. Na nic zdała się wiedza, że człowiek nim pójdzie na dno zawsze się wynurzy, a powierzchnia cholernej wody pełna jest przegniłych łodzi, na które można się wydostać. Nawet fakt, że łykała gówno umykał jej percepcji, gdy usilnie próbowała złapać oddech i przeniknąć wzrokiem ciemność mętnej wody. Zbyt długo trwało nim wrócił jej rozsadek, co się jednak stało od razu w momencie, gdy wyczuła z powrotem zgubione ostrze w dłoni. Ceniła sobie swoje piękne noże. Szkoda, że się przy tym roześmiała, bo nowa porcja ścieków dostała jej się do żołądka.
Wetknęła nóż na jego miejsce.

I straciła przytomność.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 01-06-2009, 21:11   #9
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdy po Gregora przyszły osiłki Larsa aż zadrżały pod nim nogi, ale szybko je opanował. "Czego ten tłuścioch może chcieć ode mnie?" myślał. "Kto jak kto, ale ja mu krzywdy zrobić nie mogłem. Cała masa naszych gości owszem. Nawet tatko. Ale nie ja." Aż pobladł gdy dotarła do niego pewna myśl. "Tatko. O niego chodzi. Tylko z jakiegoś powodu najpierw się poznęca nade mną. A ojca to oczywiście nie wzruszy, więc się będzie znęcał jeszcze bardziej. Niech go demony porwą! Dlaczego na mnie ma spaść kara?" Nieskładne myśli kłębiły się w jego głowie, gdy brał plecak i szedł na... hmmm... audiencję. Plecak zawsze dobrze mieć. A nuż się uda nawiać. Imperium jest duże. Zawsze zostaje Kislev. Jeśli uda się nawiać, to gdzieś na pewno znajdzie bezpieczne miejsce. Przynajmniej na rok.
W końcu stanął na piachu areny i spojrzał w górę na jego opasłą mość, jego wysokość króla Dolnego Portu, samego, pies go trącał, Larsa w jego obleśnej osobie. Później spojrzał w bok i zrozumiał.
"Nie jestem sam. To znaczy, że ktoś mnie wrobił." Owszem, jego granatowa bluza i szare spodnie, poprzecierane gdzieniegdzie, brudnawe i raczej znoszone nie nadawały mu wyglądu ani złodzieja, ani tym bardziej zabijaki. Ale nie wiadomo czy Lars da się przekonać takim argumentom. "Cóż, psy ponoć inteligentne zwierzęta, może z nimi pogadam."
Spojrzał jeszcze raz na swojego towarzysza niedoli i ich spojrzenia na chwilę się spotkały. "Spogląda na mnie jakbym mu najlepszych przyjaciół zaszlachtował i cały majątek zabrał, albo przynajmniej wyraził taki zamiar. Czy ja na prawdę komuś wyrządziłem tyle krzywd, żeby patrzyli na mnie w ten sposób? Z mieszaniną strachu i żądzy mordu?... Racja, zrobiłem."
- Będą pieski? Misiu prosi Wujcia. - dobiegło go z góry i Gregor natychmiast skierował wzrok na mówiącego. "Niech wszystkim bogom będą dzięki za to, że mnie nie spotkał kilka lat temu. Bym się teraz za babę przebierał. A Ciebie młody, to by można wykastrować równiutko." Skarcił się w duchu. "Nie rób drugiemu co Tobie niemiłe." mawiał przecież wujcio. Oczywiście była to skrócona forma od "Nie rób drugiemu co Tobie nie miłe, zwłaszcza jeżeli w ramach zemsty będzie Ci to mógł zrobić kilka razy, lub bardziej okrutnie." i w sumie była to dobra dewiza.
Rzucił jeszcze raz okiem dookoła, po swoich towarzyszach niedoli, a później wziął głęboki oddech, wyprostował się i uniósł głowę. Może Lars nie lubi zbyt butnych gości, ale niewiele ma teraz do stracenia. A wiedział dwie rzeczy. Po pierwsze, że umrze. Według jego obserwacji prędzej czy później musiał. Po drugie, że nie umrze kuląc się ze strachu, ani błagając o litość. Umrze z honorem. Nie, nie był odważny, nigdy. Ale zwykle nieźle udawał.
- Spokojnie. Chcę byście dla mnie coś zrobili. Zrobicie?
Gregor nie powiedział ani słowa, ale powoli opuścił głowę. Miało to znaczyć "Oczywiście, że tak". Miało to znaczyć "Jesteśmy do Twojej dyspozycji". Miało to znaczyć "Nie widzisz mojego tryumfującego uśmiechu. Nie widzisz jak się cieszę, że Ty potrzebujesz mnie. Nie widzisz i całe moje w tym szczęście."
Tak czy owak była to wspaniała nowina. Lars coś od nich chciał. Dziś nie zginą. Chyba. Choć w sumie niewykluczone. Ale jeśli nawet zginą, to przynajmniej nie w psiarni. Przynajmniej nie dla uciechy tego smarkacza, oby go mór pobił.

Siedział w łodzi między dwoma innymi rybakami. Między dwoma rybakami, z którymi zawsze pracował, z którymi świetnie się znał. A w rzeczywistości między dwoma idiotami, którzy mieli takiego samego pecha (lub takie samo szczęście) jak on, z dwoma osobami, których imion nie znał i z którymi w życiu nie zamienił słowa. I którzy prawdopodobnie znali się na łowieniu ryb tak jak on. Czyli w ogóle. Ale udawali nieźle.
Spojrzał na tego, który mu się tak dziwnie przyglądał w psiarni i znów napotkał jego niezbyt przyjazne spojrzenie. Otworzył usta... i zamknął je bez głosu. "Nie. Nie mamy o czym rozmawiać. Nie teraz przynajmniej."
Rozległ się cichy świst i szczęk bełtu. Gregor natychmiast spiął wszystkie mięśnie, nastawił uszu i skupił wzrok. Znów poczuł przypływ adrenaliny. Wreszcie coś się działo. Mimo wszystko lubił to uczucie, lubił ryzyko. Choć oczywiście bez przesady.
Zobaczył jak dwie dziewczyny skaczą na łódź. Ale już moment później widział tylko jedną z nich.
- Psiamać. Utopi się. - mruknął
Jego kompan najwidoczniej niewiele myśląc, wręcz odruchowo rzucił się do wody nim Gregor zdążył dokończyć pierwsze słowo.
- Następny.
Oczy Gregora cały czas były skierowane w stronę walki na łodzi, ale ręka bezbłędnie wyszarpnęła z pochwy nóż i przecięła linę cumowniczą. Jakby kierował nią ktoś inny. Natychmiast też nóż wrócił na swoje miejsce, a Gregor zaczął łapać się za co popadnie i wiosłować dłonią w mętnej brei zwanej tutaj wodą. Wszystko byle tylko poruszać się naprzód. Było to ryzykowne. Ale ocenił, że i tak mniej, niż rzucenie się do wody. Na wszelki wypadek opuścił głowę i schował się wewnątrz łodzi tak głęboko jak tylko mógł. Oprychy strzelają, Ranald bełty nosi, jak mawiają. A Ranald jak wiadomo jest zdecydowanie złośliwym sku... bóstwem, więc Gregor wolał nie liczyć wyłącznie na jego łaskę.
"I po co on się rzucał za nią, skoro i tak my będziemy pierwsi na miejscu? I tak my ją wyciągniemy". Dopiero gdy zobaczył wyburzające się spod wody mokre (żeby nie powiedzieć dosadniej) włosy "siostrzyczki" dotarło do niego jak bardzo się mylił.
- Szybki skubaniec. - mruknął i jeszcze przyspieszył.
W końcu dotarł wystarczająco blisko, by sięgnąć bezwładnej postaci. Złapał ją za kołnierz i szarpnął. Ratownik zdawał się mieć wystarczająco dużo problemów z utrzymaniem siebie na powierzchni, żeby jeszcze o nią musiał dbać, więc chętnie puścił zbędny ciężar. Gregor wychylił się z łodzi i drugą ręką objął dziewczynę w okolicy szyi. Chwyt zdecydowanie lepszy do duszenia niż wyciągania, ale na szczęście dłoń trafiła pod jej pachę i wiedział przynajmniej, że już mu nie utonie. Krzyżowanie palców też nie było najgenialniejsze, ale zrobił do odruchowo. I zdecydowanie miał nadzieję, że Ranald nie wybrał tego momentu, żeby mu pokazać jak bardzo go nie lubi. Puścił kołnierz i objął "siostrzyczkę" drugą ręką. Tym razem lepiej, bo pod oboma pachami i na dodatek biustem. "A co mi tam. I tak nie czuje." pomyślał i odchylił się do tyłu najbardziej jak mógł, wciągając ją do łodzi. Możliwości były dwie. Albo Gregor wciągnąłby ją do łodzi tak, chcąc nie chcąc kładąc ją (Fay) na sobie, albo oboje zostaliby przeszyci na wylot dobrze wystrzelonym bełtem. A jedyną nadzieją, że nie stanie się to drugie, był Ranald.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy

Ostatnio edytowane przez Radagast : 01-06-2009 o 21:23.
Radagast jest offline  
Stary 01-06-2009, 21:50   #10
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
"Kurwa! Mam skończyć zjedzony przez psy?" pomyślał sobie Braciszek Bertrand obserwując psy Larsa zamknięte dla bezpieczeństwa w żelaznych klatkach. "Kurwa!" przeklął w duchu raz jeszcze.

Nie była to jego pierwsza wizyta w psiarni. Jak większość ludzi Larsa, a był jego człowiekiem nawet jeżeli kantował go jak tylko mógł, także Braciszek Bertrand obstawiał walki psów organizowane w magazynie. Tym razem nie chodziło jednak o nielegalne walki, a o "zaproszenie" Larsa. Braciszek Bertrand wiedział czym kończą się takie "zaproszenia", mimo to stawił się, bo co mógł zrobić? Uciec? Kwestią czasu byłoby gdyby odnaleźli go ludzie Larsa, a oni - choć trudno w to było uwierzyć - byli jeszcze gorsi niż zwierzęta.

Popatrzył się do góry na tron i na swojego mocodawcę bawiącego się z... Bertrand zawahał się przez chwilę, ponieważ dziecko z którym zabawiał się Lars mogło być zarówno brzydką dziewczynką jak i młodym chłopcem. Nie zdając sobie sprawy wyjął chustę i otarł pot z czoła, a pocił się jak dziki wieprz, który wie, że zaraz zostanie zarżnięty.

Lars wstał i podszedł do areny. Bertrand wstrzymał oddech, czując jednocześnie, że nogi się pod nim uginają.
- Spokojnie. Chcę byście dla mnie coś zrobili. Zrobicie?
Nic nie odpowiedział - pokiwał jedynie głową na "tak". A potem przypomniał sobie o oddychaniu...

*

Plan awaryjny był prosty. Mieli uratować "siostrzyczki" i jakiegoś zapchlonego krasnoluda, gdyby coś poszło nie tak, a potem spierdalać jak najdalej z tym co miały przy sobie Fay i Famke - proste, miłe i przyjemne. Oczywiście, jak to w życiu zwykle bywa coś musiało pójść nie tak.

"Siostrzyczkom" rzeczywiście poszło nie najlepiej. Jedna wylądowała na przegniłej łodzi, druga niestety nie miała tyle szczęścia i wpadła do mętnej wody. "Kurwa" pomyślał Bertrand. Co gorsze nigdzie nie widział ich towarzysza, krasnoluda imieniem Imrak. Został na lądzie? Walczył? W panującym półmroku i z tej odległości trudno było powiedzieć. Zresztą Braciszek w żaden sposób nie mógł mu pomóc - był za daleko na rzut nożem.

Zamiast tego Bertrand rzucił się pomóc wyciągnąć jedną z siostrzyczek i swoich kompanów, którzy postanowili ratować dziewczyny. "Pierdoleni rycerze" pomyślał podając rękę Lui'emu, jednocześnie modląc się by krasnolud zajął ludzi Rudego Rolfa i by żaden z nich nie wpadł na genialny pomysł strzelania w kierunku łodzi.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172