Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-08-2009, 21:14   #1
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Sekrety piasków Arabii

Guilherme Cramer De Noronha
Moneta spadła z brzękiem na podłogę. Guilherme nachylił się nad nią. Moneta leżała rewersem do góry. Widząc to Estalijczyk uśmiechnął się do samego siebie. „Arabia… - pomyślał. – Czeka mnie ciekawa podróż.”

Podróż do Imperium Arabii trwała prawie trzy tygodnie. Nie była spokojna. Początek jesieni zapowiadał się wietrznie tak samo na lądzie jak i na oceanie. Jednego dnia wiatry sprzyjały żeglarzom i statek przecinał fale z dużą prędkością. Innego razu wiatr zmieniał kierunek. Płynąc pod wiatr okręt handlowy, którym podróżował Guilherme, powoli snuł się przez ocean. Zmienny wiatr nie był jedynym problemem. Otwarte wody Wielkiego Oceanu stawały się o tej porze roku niespokojne. Z zachodu napływały chłodne masy powietrza. Gdy napotykały gorące powietrze z nad Estalii lub Arabii powodowały gwałtowne burze. Burze morskie, a raczej sztormy, miotały niewielkim statkiem na wszystkie strony. Na szczęście mimo kilku uszkodzeń rejs zakończył się sukcesem. Okręt dotarł do portu w Lumino.

Guilherme zszedł na ląd jako jeden z pierwszych. Już w porcie widać było dziwną mieszankę wpływów arabskich i staroświatowych w tym mieście. W porcie większość budynków stanowiły magazyny. Ich styl architektoniczny z dużej mierze przypominał melanż wielu stylów od marienburskiego przez bretońskie po różnorodne style miast Tilei.

Zwiedzanie portu nie ciekawiło zanadto Estalijczyka. Dlatego też udał się w głąb miasta w poszukiwaniu odpowiedniego noclegu. Gdy wydostał się z części portowej miasta zauważył, iż architektura stała się jeszcze bardziej urozmaicona. Ulice były równie zatłoczone i wąskie co te Estalii. Kramy i stragany ciągnęły się w nieskończoność. Dookoła słychać było mieszankę języka staroświatowego i arabskiego. De Noronha próbował w myślach powtórzyć chociaż jedno słowo, lecz bez skutku. Język arabski wydawał mu się tak niezrozumiały i tak dziwnie brzmiący, że dziwił się jak ludzie mogą się nim posługiwać.

Co chwila ktoś go zaczepiał i oferował swoje towary. To dzbany, bogato zdobione roślinnymi wzorami. To innym razem owoce o tak soczystych barwach, że można było zgłodnieć na sam ich widok. Ciągle wpadał na jakiegoś przechodnia. Co parę kroków ktoś szturchał go lub ciągnął za rękaw. Gdy Guilherme się odwracał, nagle pojawiał się kupiec ze swoimi dobrami. Z takiej sytuacji ciężko było się wydostać. Kramarz niczym zwinna kuna nie dawał się wyminąć i w ciąż zachwalał swoje towary.

W reszcie po kilkudziesięciu minutach udało się Estalijczykowi trafić na mniej zatłoczoną uliczkę. Dopiero tam zauważył jak gorąco i duszno było w tym tłumie. Nieco lżejsze powietrze w uliczce w jakiej się znalazł sprawiło, że poczuł pragnienie. W tym samym momencie jego wzrok napotkał niewielki stragan, gdzie oferowano jakieś napoje.

- Witam szanownego pana – powiedział kupiec gdy tylko Guilherme się zbliżył. Kramarz mówił poprawnym staroświatowym, choć miał dziwny akcent. Ubrany mył w długą niemal do samej ziemi szatę, w podłużne białobłękitne pasy. Na głowie miał zawinięty kawał materiału. Jego twarz zdobiła średniej długości broda.

Kupiec uśmiechał się patrząc prosto w oczy i pokazując swoje pożółkłe zęby. Wskazał jeden z dzbanów.

- Musi być pan spragniony. Słońce dziś nie znośne – powiedział. – Ten napój na pewno ugasi pańskie pragnienie. Kubek to tylko trzy miedziaki.

Zapach napoju nie był podobny do niczego czego Estalijczyk próbował wcześniej. Z pewnością napój był słodki.

- Z daktyli – dodał Arab widząc minę klienta.


Gerard d’Argent herbu Ancelin

Gerard zatrzymała się w gospodzie o tajemniczej nazwie „Pod okiem kurtyzany”. Ponoć ten przybytek miał należeć do kobiety. Nie wiadomo, czy faktycznie była ona damą do towarzystwa, czy to jedynie plotki, które zostały wykorzystane by przyciągnąć ciekawskich klientów. W samej gospodzie pracowały dwie kobiety. Jedna mająca około 25 lat obsługiwała gości nalewając im za zwyczaj piwo. Druga zaś pichciła w kuchni na zapleczu i pojawiała się w izbie tylko po to by podać jedzenie. Miała na oko jakieś 40 lat. Była żoną barmana, który zwyczajowo stał za ladą i niemal bez przerwy wycierał gliniane kufle. Nikt przy tym nie widział, żeby opłukiwał kiedykolwiek szmatę, którą to robił.

Karczma była zbudowana w stylu imperialnym. Był to dwu piętrowy budynek z pochyłym dachem pokrytym glinianymi dachówkami. Nie miał drewnianego szkieletu, tak jak wiele domów na terenie Imperium. W Arabii ze względu na brak drewna krzyżowcy ich potomkowie musieli nieco zmienić sztukę architektury. Na dwóch piętrach domu znajdowały się pokoje gościnne. Główna izba była spora i mieściła dziesięć stołów. Same stoły były drewniane. Deski, z których zbite były ławy, pochodziły z strych statków. Dlatego też były one krzywe.

Od swojego przybycia do Lumino Gerard nie znalazł stałego zajęcia. Spragniony przygód i emocji, nie był zainteresowany pilnowaniem portowych magazynów. Praca ta była nudna i co gorsza słabo płatna. Inną możliwością pracy było zaciągnięcie się do ochrony jakiegoś kupca. Kupcy wciąż poszukiwali nowych ochroniarzy. W mieście swoje interesy prowadzili kupcy ze Starego Świata oraz Arabowie. Ci pierwsi pochodzili najczęściej z Tilei lub z Estalii. Charakteryzowali się najczęściej skąpstwem, co odbijało się na pensji ich pracowników. Arabowie zaś byli często bogatsi od starośwaitowców. Jednakże cechowała ich nieufność do niewiernych – jak zwyczajowo zwali obcokrajowców. To powodowało, że patrzyli na nich „z góry” z nutką pogardy.

Bezrobotny Bretończyk siedział w karczmie, w której wynajął pokój. Słońce wzeszło około dwie godziny wcześniej. Wino, które stało przez Gerardem było średniej jakości. W gospodzie nie było wielu klientów. Dzień dopiero się rozpoczął, więc nie było się czemu dziwić. Prócz wojownika w izbie przebywało osiem innych osób.

Gdy d’Argent rozmyślał nad tym co będzie robił tego dnia, do karczmy „Pod okiem kurtyzany” wszedł nowy gość. Było to nietypowy dla tego przybytku klient. Gospoda przeznaczona była dla ludzi pochodzący z Tilei, Bretonii, Iperium czy innych krajów Starego Świata. Nietypowy gość był niewątpliwie Arabem. Przybysz nosił, jak większość rdzennych mieszkańców tych ziem, długa szatę niemal do samej ziemi. Długa szata Araba miała niebieski kolor. Spod turbanu i niebieskiej szarfy okalającej głowę widać było jedynie twarz. Nieznajomy miał ciemną karnację i krótko ściętą brodę, a oczy ciemne niczym dno studni.

Przez dłuższą chwilę stał w wejściu. To sprawiło, iż po chwili wszyscy skierowali swój wzrok na niego. Klienci gospody przyglądali się mu równie uważnie co on im. Gdy czuć było, że atmosfera zaczyna gęstnieć, przybysz zatrzymał swój wzrok na Geraldzie. Chwile później stał już przy stoliku Bretończyka.

- Witam rycerzu. – przywitał się z uśmiechem i dotknął prawą dłonią ust i czoła w geście powitania. Nie czekając na reakcję d’Argenta usiadł przy stole, poprawiając przy tym szaty.

- Nazywam się Mussa Al Bahir ibn Jusuf. Widzę, że nie masz zajęcia. Mam dla Ciebie ofertę, która powinna Cię zainteresować. – Jego staroświatowy był idealny. Nawet akcent miał poprawny.


Gerhart „Bitz” Bishof

Już dwa tygodnie Bishof przebywał w Lumino. Prawie każdy dzień spędzał w bibliotece. Tuż po przybyciu do miasta dowiedział się, że istnieje w nim biblioteka. Prowadzili ją bracia zakonu Myrmidii. Znajdowało się w niej wiele ksiąg i wolumenów pochodzących ze Starego Świata oraz, co dla Gerharta było ważniejsze, wiele tłumaczeń arabskich dzieł.

Wiele dni zajęło mu przekopanie się przez stosy pergaminów. Biblioteka sprawiała wrażenie bogatej. Półki było bogato zdobione i uginały się pod stosami książek. Jednakże mimo dobrego pierwszego wrażenia Gerhart szybko przekonał się, że jest ona słabo zorganizowana. Biblioteka była raczej zbiorem piśmiennictwa. Wiele jej brakowało do imperialnych bibliotek pod względem zarządzania. Dzieła nie były posegregowane ani tematycznie, ani alfabetycznie. Dlatego też znalezienie czegokolwiek było prawdziwie syzyfową pracą.

Przeszukując bibliotekę Bishof natrafił na dzieła poświęcone architekturze, chemii czy tomy poezji i prozy literatury pięknej. Ksiąg, na których najbardziej mu zależało, czyli poświęconych roślinom leczniczym, nie było wiele. To co znalazł nie było niczym nowym. Miał nadzieję, że w Arabii znajdzie jakieś nieznane w Starym Świecie rośliny. Aczkolwiek jak na razie jego poszukiwania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.

- Widzę, że nadal studiuje Pan nasze księgi. – Zakonnik o imieniu Paolo przyniósł medykowi dzban z wodą i gliniany kubek. – Zapowiada się gorący dzień, dlatego też przyniosłem Panu wodę. Czy można wiedzieć jak idzie praca?
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline  
Stary 10-08-2009, 12:23   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna bez większego entuzjazmu wpatrywał się w stojący przed nim dzban z winem. Powodem owego braku zainteresowania była nie tylko jakość trunku, daleko odbiegającego od tych win, które lubił.
Sam fakt przebywania w tej gospodzie nie cieszył jego serca. Nie po to przyjechał do Arabii, by siedzieć w najmniej arabskim mieście w okolicy i raczyć się zgoła nie arabskim trunkiem. Tego typu przyjemności mógł mieć w domu...
Kolejny dzień powoli się zaczynał...
Chyba bardzo powoli, bo w gospodzie "Pod okiem kurtyzany" prawie nie było gości. W przeciwieństwie do tego, co działo sie tu wieczorami. Arabskie dziewczyny, tańczące z zasłoniętymi twarzami... i znacznie mniej zasłoniętymi innymi częściami ciała, przyciągały w to miejsce dziesiątki osób, spragnionych ciekawego widowiska.
Co ciekawsze, występy można było oglądać za darmo, co przyciągało dodatkowych klientów... wydających pieniądze na jedzenie i trunki.
Niejeden z owych klientów starał się zamienić kontakt wizualny na coś o bliższym charakterze, jednak plotki głosiły, że nikomu się to nie udało.
Najwyraźniej oferowane kwoty były zbyt niskie, bowiem, jak również głosiły plotki, w tym rejonie świata można było, za odpowiednią opłatą, dostać wszystko.
Podobnie jak w paru innych, znanych Gerardowi krainach.
Nie na próżno znane powiedzenie głosiło, że złoty osioł otwiera wszystkie bramy...

Gerard zamyślił się na moment.
Trzeba było się zdecydować, co robić dalej.
Przyjąć ofertę jednego z kupców ze Starego Świata? Ale warto by znaleźć kogoś, kto nie trzęsie się nad każdym groszem. Miał już kiedyś okazję pracować dla takiego sknery i rozstali się w niezbyt przyjaznej atmosferze. Dobrze by było, gdyby to był któryś z miejscowych 'staroświatowców', bo oni, jak słyszał, nie byli takimi dusigroszami i opłacali swoich ludzi odpowiednio.
Problemem było to, że siedząc tu niekiedy od pokoleń, mieli 'swoich ludzi' pod dostatkiem i zwykle nie przyjmowali nikogo nowego.
Chociaż zdarzały się wyjątki...

Ciekawą opcją byłaby praca dla któregoś z Arabów. Ci zazwyczaj mieli dosyć dużo złota i wiedzieli, że zainwestowana w człowieka sztuka złota potrafi odpowiednio zaprocentować. Ale oni zwykle krzywo patrzyli na przybyszów ze Starego Świata. 'Niewierny' był gorszy, zaś udowadnianie z bronią w ręku swej wartości nie nastawiało ewentualnych pracodawców zbyt pozytywnie.

Upił łyk wina.
Brudna ścierka w rękach barmana nie zachęcała do korzystania ze stojących na ladzie kubków, jednak żaden ze stałych bywalców nie zwracał na to większej uwagi.
Gerard również.
O pewnego uczonego maga słyszał kiedyś, że w brudzie kryć się mogą różne choroby. Ale mówił również ów mag, z którym parę dni w podróży Gerard spędził, że alkohol, choroby owe niszczy, stąd i rany spirytusem zalewają. A że przekonanie o słuszności tych słów mag potwierdzał ilościami pochłanianych trunków, zatem można było, przynajmniej częściowo, wierzyć w to, co powiadał...

Trzask otwieranych drzwi poinformował wszystkich o przybyciu nowego gościa. Który pasował do zebranego w towarzystwa jak pięść do nosa. Albo raczej kwiatek do kożucha. Nawet barman oderwał się od swego wyczerpującego zajęcia, by skupić wzrok na tak nietypowym gościu. Arabowie zazwyczaj nie gustowali w rozrywkach staroświatowców, uznając je za barbarzyńskie.
Gość omiótł spojrzeniem zgromadzonych i ruszył w stronę Gerarda. Nie czekając na zaproszenie usiadł przy jego stole.
Co również było nietypowe dla tej nacji. Podobnie jak znajomość staroświatowego.
Na powitanie Gerard uniósł się nieco i skłonił się uprzejmie.

- Witaj, Musso Al Bahirze ibn Jusufie - powiedział, gdy Arab siedział już przy jego stole. - Jestem Gerard d’Argent syn Stana. Bądź moim gościem.

Skinął na służącą i, nie nawiązując do propozycji przybysza, kontynuował:

- Jeśli religia ci nie zabrania, skosztuj tego trunku - wskazał na dzban i drugi kubek, który postawiła na stole obsługująca wszystkich dziewczyna. - Możesz również, jeśli taka twa wola, dostać sok lub wodę.

Do obyczajów tutejszych, dobrych lub złych - w zależności od punktu widzenia, należało częstowanie gościa i prowadzenie nieobowiązujących rozmów, zanim przystąpiło się do właściwego interesu. Pochodzący ze Starego Świata system - przyjść, ubić interes, wyjść - nie cieszył się uznaniem wśród miejscowych, interesy traktujących zwykle według zasady 'wolno jedziesz, dalej dotrzesz'.
 
Kerm jest offline  
Stary 11-08-2009, 14:24   #3
 
brutus4711's Avatar
 
Reputacja: 1 brutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodze
Gerhart "Bitz" Bishof był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu. Na jego twarzy znajdował się kilkudniowy zarost, a jego długie i niezbyt starannie ułożone włosy miały kolor jasnobrązowy. Jako lekarz, potrafił zadbać o swoje zdrowie, tak więc mimo iż nie przykładał dużej uwagi do wizerunku, zawsze wyglądał na zadbanego i pełnego energii życiowej.
Ubiera się w białą lnianą koszulę, czarne wyblakłe spodnie i wysokie skórzane buty. Za pasem ma zatknięty sztylet.

* * *

Gerhart siedział na wozie tłukąc coś w moździerzu. Obok niego leżał najemnik z okrwawionym bandażem na lewym przedramieniu. Z ust ciekła mu krew po licznie wybitych zębach.

- Nieźle cię urządził ten ork - powiedział medyk. - Był jasny rozkaz: "zostawić go w spokoju"; był tylko on jeden na nasze trzy wozy ludu. Uniósł nawet do nas rękę w podziękowaniu za darowanie życia, w odpowiedzi otrzymał gest naszego kapitana - Gerhart coraz szybciej i mocniej ubijał zioła. - No ale jak to zawsze bywa w grupach zorganizowanych muszą się zdarzyć czarne owce. Nasz szanowny pan, leżący obok mnie, Helmut zwany Żelazną Wątrobą znów dał nam pokaz, że owy pseudonim do niego jak najbardziej pasuje. Wyszedł w pojedynkę, rozbrojony na naszego zielonego przyjaciela po wypiciu - zielarz potarł się po brodzie. - Dwóch? Nie! Prawie trzech flaszek spirytusu...

Otworzył swoją dużą skórzaną torbę i wyjął z niej szklany zakorkowany flakonik wielkości małego palca oraz glinianą, dość płaską miseczkę z wyraźnym ustnikiem. Odkorkował pojemnik, a jego zawartość przelał do miski. W powietrzu ostro zapachniało alkoholem. Ubite zioła z moździerza przesypał do spirytusu, i zaczął w nim merdać podniesionym z podłogi wozu patyczkiem.

- Helmut chwiejnym krokiem zbliżył się do zielonoskórego - Gerhart parsknął śmiechem na wspomnienie o wyczynach kolegi. Odłożył miseczkę z mieszaniną na bok i podał najemnikowi bukłak z wodą - wypłucz dokładnie usta. Nie tu! Za wóz wypluj! Aaaach! Nowe buty... - Gerhart nachylił się nad stopami z grymasem obrzydzenia. Machnął ręką. - Zmyje się - powrócił do swojej opowieści. - No więc Helmut chwiejnym krokiem zbliżył się do zielonoskórego, stanął w szerokim rozkroku aby uniknąć upadku i wpatrzył mu się w oczy. Kapitan się tylko złapał za twarz i przeciągnął dłoń w dół... - spojrzał w oczy najmicie. - Ty naprawdę nic nie pamiętasz? Tego grzmotnięcia też? Nie? To ci powiem, że ork niewiele myśląc błyskawicznie wyciągnął siekacz zza pleców i ruszył na ciebie. Nie z całej siły - podkreślił - ciął cię w prawe przedramię, a na dokładkę oberwałeś kastetem po gębie. Widzisz co alkohol robi z ludźmi - powiedział po kilkusekundowej chwili milczenia. Na widok okrągłych oczu Helmuta, Gerhart znów zaniósł się śmiechem. Był pochłonięty pracą i nie patrzył na towarzysza podróży, który najwyraźniej bał się dalszego ciągu opowiadania już od początku. - Słuchaj mnie uważnie - podał leżącemu miskę z miksturą ziołową, a uśmiech zniknął mu z twarzy, która przybrała poważny wyraz. - To poważna rana. Wymaga dość długiej operacji, na szczęście mam przy sobie odpowiednie przybory. Jak powiem to wypijesz zawartość tej miski. Znieczuli cię to na ból związany z manewrami przy twojej ręce. Niestety jest też działanie uboczne. Przez tą ranę energia wycieka z ciebie jak z dziurawego wiadra, a owe zioła wywołują silną senność. Nie wolno ci zasnąć! Słyszysz? Nie wolno! - Gerhart zaczął wyciągać z torby potrzebne narzędzia i kilka buteleczek podobnych do poprzedniej ale z cieczami zabarwionymi na różne kolory. Widząc przerażony wyraz twarzy Helmuta powiedział ze spokojem do niego - Nie martw się, nawet nie poczujesz. - Uśmiechnął się do rannego. W jego uśmiechu było coś kojącego, uspokajającego, ciepłego, powodującego, że pacjenci przestawali się bać operacji. Gerhart ćwiczył ten uśmiech od czasu kiedy zaczął pracować jako cyrulik. Helmut pomachał głową uspokojony i wyszczerzył swój niepełny już zgryz. Medyk ostrożnie zdjął bandaż z przedramienia. Chwycił coś na kształt drucianej pętli z drewnianą rączką umocowaną na jej końcach. Założył ją powyżej rany i silnie zaczął skręcać odcinając dopływ krwi do ręki. Chwycił drugą z pętli i powtórzył czynność poniżej zranienia. - Boli? - Najmita zaprzeczył - to dobrze świadczy. Pokażę ci sztuczkę - odkorkował jeden z flakoników i polał płynem po otwartej ranie. Po chwili dało się słyszeć syczenie, a znad rany uniósł się czerwony opar. Helmut znów wytrzeszczył oczy, a jego twarz przybrała komiczny wyraz. Najmita jęknął. Długo i cicho, jakby miał się rozpłakać. Gerhart przetarł ranę umoczonym kawałkiem tkaniny. Rana była całkowicie czysta, bez śladów krwi, bez niczego. Pozostało tylko dzielące skórę rozcięcie. - Pij! - Wypił krzywiąc się w niesmaku. Medyk wyciągnął igłę z przewleczoną już nicią i sprawnie zaczął zszywać ranę. Cała operacja zajęła zaledwie trzy minuty. Odciął nić, zawiązał na supeł i zwrócił się do walczącego z opadającymi powiekami Helmuta. - Już koniec. Tak wiem, miało być długo, ale przynajmniej byłeś przygotowany na wysiłek - uśmiechnął się do niego i odwrócił by pochować sprzęt. Po chwili usłyszał głośne chrapanie. Kiedy wszystko było uprzątnięte, medyk ułożył się obok towarzysza i jako, że nie spał od trzech dni zasnął w ciągu kilku chwil.

* * *

Kiedy się obudził pierwsze co poczuł to ciepło. Gorąco, skwar. Żyjąc na pograniczu Kisleva nie był przyzwyczajony do takich temperatur. Miał na sobie zwykłe ubranie, a oprócz niego poczuł na głowie zawiązany turban - no nieźle musi grzać - powiedział do siebie obmacując nakrycie głowy.
- No obudziłeś się wreszcie, Gerhardzie - powiedział stojący przy nim kapitan. - Spałeś ponad trzydzieści godzin. Nawet walka z trollami mnie tak nie wykańcza - zaśmiał się. - Wstawaj, dojeżdżamy do Lumino.

Gerhart wygramolił się spod płachty przywieszonej nad jego głową i poczuł jeszcze większy upał. Na szczęście ciągle wiał orzeźwiający wiatr znad pustyń. Zielarz chciwie wciągnął powietrze nosem aby się ochłodzić, miał jednak pecha. Oczy przeszły mu łzami kiedy do płuc przedostały się liczne ziarna piasku. Kaszel zagłuszył wszystko. Szybko pociągnął kilka łyków z bukłaku z wodą. Trochę mu się poprawiło...
- Taaaaa... Piasek. Mnóstwo jest go tutaj, musisz uważać, żeby cię nie zabił bo na pewno bardzo się jeszcze ludzkości przysłużysz - kapitan znów się zaśmiał. - Tam w Lumino nasze drogi się rozejdą. Dziękuję ci w imieniu całej naszej załogi za pomoc, w szczególności dla Helmuta. Tak przy okazji, to dlaczego naopowiadałeś mu tych bzdur z orkiem na drodze? Nie mogłeś mu powiedzieć co na prawdę się wydarzyło?
- Kapitanie... Jestem lekarzem już bardzo długo i wiem jakie konsekwencje niesie za sobą spożywanie dużych ilości alkoholu. To co mu powiedziałem możemy nazwać terapią wstrząsową - medyk się uśmiechnął. - Czy jakbym mu powiedział, że biegając po wozie z toporem bitewnym stracił równowagę i spadł na głaz, to przejąłby się tym bardzo? Może ewentualnie zadziałałby ten topór który mu się wbił w rękę - zaśmiał się. - Myślę, że świadomość ujścia z życiem po spotkaniu z orkiem bardziej działa na wyobraźnie i rozsądek.

* * *

Kiedy tylko Gerhart się dowiedział o bibliotece, bez namysłu udał się na miejsce. Od ponad dwóch tygodni przeglądał stare zwoje i księgi w poszukiwaniu informacji na temat roślin znajdujących się na terenie Arabii. Niestety jego praca spełzła na niczym. Nie dość, że musiał się użerać z często niepoprawnymi tłumaczeniami ksiąg, których czasem w ogóle nie mógł zrozumieć, to jeszcze całe księgozbiory biblioteki były w chaosie.
- Aż wstyd, żeby tak piękną i bogata bibliotekę trzymać w takim bałaganie - znów mówił do siebie przeglądając jedną z ksiąg odnalezioną z niemałym trudem. - Co my tu mamy... "Eliphiriia Kilisillia zwana potocznie Okiem Żuka. Roślina została odkryta w roku 2519..." - Gerhart zrobił zdziwioną minę. - Mówisz, że 2519 rok. Bardzo dziwne, że moja matka dawała mi ją na ból kiedy jeszcze nie potrafiłem mówić... Ech, wielcy profesorowie od wszystkiego.
Zamknął księgę i poszedł odłożyć na miejsce, ale z powodu ogólnie panującego bałaganu nie odnalazł go. Położył ją na kupce innych przejrzanych przez niego. Było ich ponad trzydzieści.

Medyk powoli tracił resztki nadziei, że dowie się czegoś nowego. Postanowił zrobić sobie chwilę przerwy. Zaczął przechadzać się pomiędzy regałami oglądając rzeźbienia w półkach. Były naprawdę pięknie wykonane. Gerharta szczególnie zainteresowała rzeźba przedstawiająca półnagą driadę. Z trudem oderwał od niej oczy po kilku chwilach i od niechcenia wziął pierwszą lepszą księgę. Usiadł przy stoliku i zaczął ją czytać wciągając się coraz bardziej...
- Ci Arabowie to mają wyobraźnię - powiedział rozchylając usta ze zdumienia, kiedy to autor opowiadał coraz to bardziej pikantne sceny, obfitujące w bardzo szczegółowe opisy. Zielarz oderwał wzrok cały czerwony, kiedy to właśnie narrator mówił dopiero ósmą linijkę na temat kobiecych piersi.

Przez kilka chwil starał się otrząsnąć z szoku, jaki zaserwowała mu czytana właśnie literatura. Kiedy tak siedział wyprostowany z oczami szeroko otwartymi do sali wkroczył zakonnik. Położył na stole dzban z wodą i kubek.
Zapytał Gerharta jak posuwają się prace.
- Bardzo mi się przyda ta woda - powiedział wciąż rumiany medyk i zaczął duszkiem pić wodę z kubka jakby w ogóle nie zauważył mnicha. - Och przepraszam, cię Paolo - uśmiechnął się serdecznie odkładając wodę. - Bardzo dziękuję za pamięć o mnie i troskę. Jeśli chodzi o postępy to muszę przyznać, że mizernie - na twarzy Gerharta zagościł wyraz bezradności. - Niestety wszystkie informacje zawarte w księgach które czytałem nie wspominają nic o roślinach leczniczych na terenie Arabii - wstał i zaniósł czytany przed chwilą wolumin na jedną z półek z całej siły starając się zakryć jego tytuł. Wracając do stolika mówił do mnicha:
- Jeśli nie znalazłem niczego nowego w wiedzy zapisanej to albo będę musiał znaleźć kogoś kto ma wszystko w głowie, albo po prostu wyruszyć w podróż i poszukać ziół na własną rękę - stanął przed Paolo'em. - Tak, to chyba najlepsze wyjście, metoda prób i błędów. Powiedzcie mi bracie, czy znacie jakieś miejsce w Lumino gdzie mógłbym znaleźć jakąś drużynę? Jakaś gospoda czy karczma, bo sam raczej nie dam rady nic zdziałać w tym obcym dla mnie świecie...
 

Ostatnio edytowane przez brutus4711 : 12-08-2009 o 11:29.
brutus4711 jest offline  
Stary 20-08-2009, 03:52   #4
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Cramer chwiejnym krokiem wytoczył się na pokład wstrząsanego falami okrętu. Deski były piekielnie mokre, a mężczyzna nie zamierzał wyładować za burtą… nie w taką wodę. Kolejne kroki stawiał ostrożnie i w końcu udało mu się dotrzeć do miejsca, gdzie właściciel statku rozmawiał z nawigatorem.

- Kiedy uda nam się dotrzeć do tego przeklętego portu? – mina Cramera wskazywała wyraźnie, że jego dobry humor pozostał na brzegu Estalii.
- A pan De Noronha. No cóż wiatry niezbyt nam sprzyjają -
- Zauważyłem… -
Kupiec przełknął ślinę.
- Właśnie, więc do redy Lumino powinniśmy wpłynąć nie dalej niż za tydzień. Jest jesień i nie możemy ryzykować groźniejszych wód. Piratów co prawda się tu nie spotyka … -
- A szkoda. – westchnął miecznik, po czym bez słowa odwrócił się, zostawiając za sobą zdziwionego kupca z na wpół wypowiedzianym wyjaśnieniem. Po krótkiej chwili zniknął pod pokładem.

Trudno mu było wytrzymać w ciasnych ścianach prywatnej kajuty. Przyzwyczajony do życia w ruchu teraz miał wrażenie, że znajduje się w więzieniu o niewidzialnych kratach. Przez pierwsze dni było nawet przyjemnie, słońca może niezbyt wiele, ale przynajmniej można było siedzieć na pokładzie bez strachu, że zaraz zmyje go większa fala. Westchnął głośno i rzucił się na niewygodne posłanie.

I pomyśleć, że będę musiał wrócić tą samą drogą…

***

W końcu statek bezpiecznie zacumował w docelowym porcie. Guilherme nie ukrywał podniecenia. Wreszcie mógł stanąć stopą na twardej, stabilnej a przez to jak że bliskiej ziemi. Odszedł i kilka kroków, po czym odwrócił się spoglądając na uwijających się przy wyładunku żeglarzy.

- Niech mnie szlag trafi jeśli znowu dam się zaciągnąć na jakąś cieknącą krypę bez wyraźnego powodu. – oszczędnym splunięciem podsumował tę krótką wypowiedź.

Nie trzeba było wiele czasu, żeby wtopił się w tłum. Zresztą patrząc po wyglądzie budynków i samych ludzi, których mijał. Cramer mógł bez trudu wywnioskować, że czego jak czego, ale różnorodności temu miastu odmówić nie można. Setki gardeł wypowiadało słowa zarówno po arabsku jaki i korzystając ze staroświatowego, co czyniło nie tylko niezły hałas ale i spory zamęt w głowie Estalijczyka.

„Kwestia paru dni i się przyzwyczaję. To samo było w Bretonki, na początku za cholerę nie mogłem się przestać dziwić, jak oni w ogóle rozumieją coś z tego swojego bełkotu, a później jakoś zeszło to na drugi plan. Hmm… może by tak spróbować poduczyć się tego arabskiego? Co tamten łysy w turbanie powiedział? Alabala? Nie, alfala? Szlag by to trafił, już łatwiej zrozumieć pijanego Kislevczyka niż to.”

Z zamyślenia prędko wyrwało go mocne szarpnięcie za rękaw. Gdy tylko się obrócił zobaczył przed sobą wyszczerzonego chudzielca, trzymającego w rękach całkiem ładny dzban.
Kupiec zaświergotał coś po arabsku, po czym widząc niezrozumienie w oczach Estalijczyka przestawił się na łamany staroświatowy.

- Szanowny pan kupić, piękna waza. Pamiątka wspaniała! Tanio! Tanio!
Guilherme spochmurniał. To zadziwiające jak parę słów i jedna gęba może popsuć czyjś humor.
- Nie trzeba mi żadnych waz, dzbanków, garnków ani innych śmieci.
- A może bransoleta? Pierścień? – chudzielec nie dawał za wygraną – Aaa już rozumieć czego szanowny pan życzy! – wyszczerzył się i służalczo pokłonił – Ja może załatwić kobieta, jaka pan chce! Biała, czarna, młoda, stara. Jaka chce, jaka chce!
Cramer przystanął po czym chwycił za coś co wyglądało mu na sukienkę.
- Słuchaj parszywy szczurze, kiedy mówię „nie”, znaczy „nie”. Rozumiesz? Jeśli jeszcze raz zaproponujesz mi coś ze swojego żałosnego kramiku, to klnę się na bogów wsadzę ci tamten kij… – wskazał ręką na pałkę jakiegoś wykidajły stojącego niedaleko - … tak głęboko w dupę, że poczujesz smak drewna w gębie. Jasne?! – odepchnął od siebie typka, który jojcząc coś po swojemu zniknął wśród ludzi.

Podobne sytuacje zdarzyły się jeszcze kilka razy, lecz już nie wyprowadziły Estalijczyka z równowagi, tak jak pierwszy incydent. Mężczyzna po prostu zbywał handlarzy milczeniem, nie przystając nawet na moment i zaszczycając natrętów choćby jednym spojrzeniem.

Ku jego uldze po niedługim czasie trafił na mniej zatłoczoną uliczkę, gdzie wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią. Dopóki przebywał w ścisku, bez przerwy lawirując pomiędzy spieszącymi się ludźmi, nie odczuwał zbytnio ani gorąca, ani pragnienia. Teraz jednak poczuł, że gardło ma wyschnięte na wiór i po raz pierwszy od chwili swego przybycia zaczął rozglądać się za straganem, lub choćby zwykłą studnią. Nie musiał długo wytężać wzroku, nawet tu, gdzie panował mniejszy ruch, pełno było malutkich kramów, bez wątpienia sched rodzinnych przekazywanych z jednego pokolenia „Salimów” (jak zaczął odruchowo nazywać w myślach Arabów) na następnych „Salimów”.

Nogi same poniosły go do miejsca, gdzie fałszywie w opinii Cramera uśmiechnięty stał kramarz.

- Musi być pan spragniony. Słońce dziś nieznośne – powiedział. – Ten napój na pewno ugasi pańskie pragnienie. Kubek to tylko trzy miedziaki. -

Zapach napoju nie był podobny do niczego czego Estalijczyk próbował wcześniej. Z pewnością napój był słodki.

- Z daktyli – dodał Arab widząc minę klienta.

Trzy miedziaki powędrowały z ręki do ręki, podobnie jak napełniony aromatycznym napojem kubek, który został opróżniony w trzech łapczywych nieco haustach. Smak był równie wyrazisty co aromat, dziwny, specyficzny… Jednak dość smaczny i Guilherme stwierdził, że cena była niewygórowana, zwłaszcza że w obliczu palącego bezlitośnie słońca gotów byłby zapłacić i podwójną cenę za cokolwiek do picia.

- Ledwo co przypłynąłem do miasta, zapewne mógłbyś mi polecić jakąś uczciwą karczmę lub zajazd? – lekko ryzykował tak otwarcie przyznając, że nie wie niemal nic o mieście. Stwierdził jednak, że kupiec nie stanowi większego zagrożenia, no może poza opróżnianiem sakiewek naiwnych klientów w „legalny” sposób.
- Oczywiście, zupełnie przypadkiem się składa, że kuzyn mej ciotki prowadzi jedną z najlepszych karczm w mieście. Z pewnością przypadnie ona do gustu każdemu, to zechce poznać naszą wspaniałą kulturę.
I zechce zostawić trochę złota w waszych przepastnych kieszeniach. Prawda?” Tę jakże trafną myśl, zachował jednak dla siebie.
- Świetnie, powiedz mi zatem jak mogę tam trafić?
- Och, chętnie spełnił bym twe życzenie panie, jednak słońce świeci tak niemiłosiernie. A ja biedny stać tutaj muszę od świtu, aż po zmierzch by nakarmić moje biedne, niedożywione dzieci, że wszelkie myśli wyparowały zupełnie z mej nieszczęsnej głowy.
- Słyszałem o pewnym świetnym panaceum na podobne dolegliwości. – tak jak się spodziewał, w tym mieście nie było niczego za darmo. Kilka miedziaków zniknęło z dłoni Araba tak szybko, iż można by sądzić, że jest ulicznym magikiem a nie kramarzem.
- Och, tak czuję się znacznie lepiej. Światli ludzie mieszkają za morzem, gdyż wiedzą czego trzeba zwykłemu człowiekowi. Bez problemu potrafię już sobie przypomnieć drogę.

Umysł Estalijczyka jakby samoczynnie „przeskoczył” pomijając całą rzekę słów i wyławiając jedynie to co najważniejsze, nazwę karczmy i wskazówki jak tam dojść. Podziękował za pomoc, po czym nie czekając już dłużej skierował się we wskazanym kierunku.

Trzeba było to załatwić szybciej. Naprawdę… idę o zakład, że mając kilku takich dałoby się przekonać nawet czarnego orka, by zaczął żywic się warzywami.

Szedł niespiesznie środkiem ulicy, starannie omijając co większe skupiska ludzi, a tym bardziej wszelkiej maści kupców ulicznych.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 25-08-2009, 17:42   #5
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Guilherme Cramer De Noronha

Słońce było coraz wyżej. Zbliżało się południe. Mimo orzeźwiającego napoju czuł, że długo nie wytrzyma tutejszego upału. W jego rodzinnej Estalii – zwłaszcza na południu – także bywało gorąco. Aczkolwiek tutaj powietrze było dużo bardziej wysuszone i upał był bardziej dokuczliwy. Było tak tym bardziej, że Estalijczyk omijał ulice zapełnione kramami. Te zaś były najczęściej dobrze osłonione przed słońcem prowizorycznymi dachami straganów zrobionych najczęściej z szytych kawałków materiałów. W ulicach w których nie było wielu kupców cień zapewniały tylko budynki. Nie każde były jednak dość wysokie by uchronić przed dokuczliwymi promieniami wysoko na niebie wiszącego słońca.

Kupiec polecił szermierzowi kilka przybytków w których mógł się zatrzymać. Przy okazji wymienił wiele plusów i minusów każdego z osobna. W jednej z karczm było jedzenie tak obrzydliwe, że i wielbłąd by go nie zjadł, ale z drugiej strony łóżka były doskonałe. W inna zaś była blisko łaźni miejskich, lecz słono było trzeba za te sąsiedztwo płacić, dlatego też zatrzymywali się ta goście o głębokiej kieszeni. Była też karczma o intrygującej nazwie „Pod okiem kurtyzany”. Znana wielu mieszkańcom Lumino, głównie ze względu na legendę związaną z jej nazwą. Oczywiście gadatliwy kupiec nie omieszkał opowiedzieć o tym, że ponoć właścicielką karczmy jest właśnie kobieta lekkich obyczajów. Opowiadając o tym widać było, że sam ma ochotę na poznanie całej prawdy o właścicielce gospody.

Ostatecznie Guilherme postanowił udać się do karczmy „Pod okiem kurtyzany”. Nie znając miasta dotarcie do celu zajęło mu trochę czasu. Słońce zdążyło już wdrapać się na najwyższy punkt na niebie. Sama karczma nie wyglądał specjalnie. Przypominała wiele innych, które szermierz widywał w swoim życiu. Nad szerokimi, drewnianymi drzwiami wisiał drewniany szyld. Na szyldzie wypalona była nazwa karczmy i oko, przypominające oko kobiety.
Tuż przy drzwiach siedział na niskim stołku człowiek. Wyglądał na tubylca. Miał ciemną skórę przeoraną zmarszczkami od wieku i słońca. Miał kilkunastocentymetrową, siwą brodę. Nie wyglądała ona okazale, gdyż włosy były rzadkie i nie wyczesane. Na sobie miał typową dla Arabów długą szatę w szaro-białe pionowe pasy zwaną diszdaszą. Diszdasza starca była w nie najlepszym stanie. Zmechacona, wielokrotnie cerowana i brudna od piasku oraz pyłu. Na głowie miał niechlujnie zawiązany turban.

- Miłościwy Panie, wspomóż starca drobną monetą – mężczyzna odezwał się do De Noronha, gdy ten podszedł do drzwi gospody. – Nie jestem Arabem, Panie. Wspomóż więc rodaka ze Starego Świata.

Ostatnie sowa żebraka sprawiły, że Estalijczyk zatrzymał się na chwilę, by przyjrzeć się dokładniej staruszkowi. Nie było słychać w jego mowie tutejszego akcentu, a do tego mówił płynnym staroświatowym. Wyglądał jak Arab, ale przecież strój o niczym nie świadczy. Ciemna karnacja mogła być równie dobrze wynikiem długiego przesiadywania na palącym arabskim słońcu.

Gerhart „Bitz” Bishof

Mnich stał milcząc, gdy Gerhard narzekał marne owoce jego poszukiwań. Na podziękowania za wodę także nie zareagował w żaden sposób. Stał jak słup soli przy stole i wpatrywał się w oczy medyka, gdy ten mówił. Kiedy Bishof przerwał by odnieść jedną z książek na miejsce ten tylko wzruszył ramionami, jakby chciał pokazać, że nie wiele go obchodzi to jakie efekty przyniosły poszukiwania. Jednakże z twarzy nie wyglądał, jakby obecność w bibliotece medyka mu przeszkadzała. Nie uśmiechał się, lecz miał wysoko podniesione brwi, co mogło świadczyć, że jest w pogodnym nastroju.

- Nie wiem Panie, czy faktycznie metoda prób i błędów jest odpowiednia w tej sytuacji. – Zauważył po chwili, gdy Gerhart stanął przed nim. – Nie znasz Panie tych ziem. Zauważyłeś pewnie, że roślin jest tu nie wiele. Znaleźć je można głównie w oazach. Miejscach gdzie jakimś cudem tym rozgrzanym niczym piec chlebowy kraju utrzymuje się woda. Albo też przy brzegach rzek. Oczywiście tych, które nie wysychają. Wokół innych roślinność jest skąpa, a jesienią, według kalendarza Imperium , nie ma jej w cale. – Przerwał na chwilę by nalać obie kubek wody. Gdy wypił kilka łyków, kontynuował. – Żeby dotrzeć do tych oaz, trzeba przedrzeć się przez pustynię. Może mieś Panie okazję podróżować przez kislevskie bezdroża zimą? – zapytał. – Na pustyni jest podobnie. Tylko zamiast zimna, tu zabija upał.
- Nasza biblioteka jest skromna. Zakon od jakiegoś czasu zajmuje się głównie rozwojem handlu. Fundusze na rozwój naszych zbiorów maleją. W stolicy Arabii, w mieście Lashiek, znajduje się chyba największa biblioteka w tym kraju. Arabowie wbrew pozorom cenią sobie naukę. Dlatego też myślę, że znajdziesz Panie tak to czego szukasz.
- A jeśli chcesz błąkać się po Arabii w poszukiwaniu nieznanych Ci roślin, Panie, to nie wiem czy będę mógł Ci pomóc. Nie znam żadnej kompanii, z którą mógłbyś się zabrać. Nie opuszczam z byt często przybytków zakonnych. Jedyne co mogę poradzić, to byś znalazł jakąś karczmę. Z pewnością znajdziesz tam kogoś kto ci pomoże.

Gerard d’Argent herbu Ancelin

- Woda wystarczy. – Arab uśmiechnął się lekko najpierw do Gerarda, a następnie do służącej.

Rozsiadł się wygodnie i poprawił szatę. Do póki kobieta nie przyniosła wody wpatrywali się w siebie nawzajem z zainteresowaniem. Patrzyli na siebie jakby chcieli dzięki temu odczytać myśli drugiej osoby.

- Za każdym razem, gdy przychodzę to takie przybytku zadziwia mnie jego architektura. – Mussa odprowadził wzrokiem służącą, gdy ta przyniosła wodę. – To zadziwiające jak różnie można patrzeć na te same rzeczy. – Ciągnął dalej. – Przykładowo dach. My, Arabowie, stawiamy płaskie dachy. Jest to związane z klimatem w naszym umiłowanym przez Ormazda kraju. Wy stawiacie pochyłe dachy. Nawet gdy tu przybyliście nie zmieniliście tego zwyczaju, choć deszcz nie nawiedza tych okolic zbyt często. Nie uważasz Panie, że to interesujące?

- Dawno przybył Pan do Lumino?
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline  
Stary 25-08-2009, 20:39   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gerard ze starannie ukrywanym zaciekawieniem wpatrywał sie w swego nieproszonego gościa. Ciekawiło go, co takiego sprowadziło Mussę Al Bahira ibn Jusufa w progi gospody, w której właśnie on zatrzymał się na kilka dni.
Czy Arab spacerował sobie od gospody do gospody, szukając osoby, która wpadnie mu w oko, czy też jego źródła informacji, a w tym mieście kazdy dysponujący gotówką mógł mieć informatorów na pęczki, doniósł mu o przybyszu z północy, który szuka jakiegoś zajęcia.
Czemu jednak wybrał akurat jego, skoro bez problemów można było znaleźć wielu szukających zajęcia. Dobrze płatnego.
Oczywiście nie zamierzał narzekać. Gdyby propozycja Mussy okazała się interesująca, przynajmniej jeden problem spadłby mu z głowy.
A może było tak, że inni zdążyli już odmówić? Zniechęceni czasem trwania, wysokością zapłaty, trudnościami czy bogowie wiedzą jakimi wymaganiami niedoszłego pracodawcy.

Bez względu na powód Arab trafił właśnie na niego.
Cóż... Odwiecznym obyczajem swego narodu zamiast przejść do rzeczy rozpoczął dyskusję na tematy z właściwym celem niczym nie związane. Pozostawało tylko bawić się dalej w tę zabawę, by zbytnią niecierpliwością czy nadmiernym zainteresowaniem nie skłonić Mussy do - na przykład - obniżenia kwoty zapłaty...

Gdy Mussa skończył mówić Gerard napił się odrobinę wina, a potem odstawił kubek i powiedział:

- Każdy naród, gdy wędruje w świat, zabiera ze sobą jakąś cząstkę swej przeszłości. Opowieści, budowle, sztukę tworzenia przedmiotów, zachowania. Sądzą, że bez tego oderwaliby się od korzeni i przestaliby być sobą, a bogowie by się ich wyrzekli, porzucając na pastwę demonów i obcych, nieprzyjaznych bogów.

- Kształty dachów w wielu rejonach świata chronią nas przed nadmiernymi opadami śniegu. Ten biały pył, gdy w dużych jest ilościach, potrafi złamać solidne belki. Żaden z waszych domów nie wytrzymałby takiego nacisku.

Przerwał na moment zmieniając temat.

- Nie przeszkadza ci, panie, że piję trunek zakazany przez waszą religię? Może wolałbyś, bym - twoim wzorem - do wody się ograniczył, by uczuć twych nie urazić?

Potem mówił dalej, do poprzedniego tematu wracając.

- Tak więc tradycja sprawiła, że kształt taki budynków, chociaż w klimacie tym nieprzydatny, przywędrował tutaj wraz z pierwszymi mężami, co nogę tu swą postawili. A ci przekazali ten zwyczaj swoim potomkom.

- Są też tacy co twierdzą, iż kształt dachów góry ma przypominać, co w dalekiej ojczyźnie zostały, a które tu, na pustyni, dość trudno znaleźć. Który z tych powodów ważniejszy jest, trudno mi powiedzieć.

- Jeśli o pobyt w Lumino chodzi... Parę dni tu już bawię i uroki miasta podziwiam. Chociaż wiem, że dużo jeszcze do zobaczenia zostało. Z drugiej jednak strony nie tylko miasto poznać chciałbym. Opowieści o pustyni również do podróży między piaski zachęcają, z tym jednak, że w tym celu albo większą kompanię znaleźć trzeba, albo też czas jakiś spędzić, by móc samemu na eskapadę ruszyć. I o burzach piaskowych opowieści mówią, co są w stanie w sekund parę człeka zasypać, i o rozbójnikach, co na pustyni grasują, jak to w każdym rejonie całego świata bywa, i o długich dniach podróży, co jedną oazę od drugiej dzielą. A ja szaleńcem nie jestem, by w tej chwili, kraju nie znając, na samotną włóczęgę po pustyni się porywać.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172