Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2008, 11:13   #101
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość

Garnir śnił o wojach, walkach i heroicznych bitwach krasnoludzkiej rasy. Stało się to przez to że wzniecił ogniem z ogniska swoje serce, może i krasnoludzi śnią o walkach tak jak przystało na dobrego krasnala, ale Garnir śnił też o czymś innym, może wstydziłby się mówić o tym ale to tylko sen....

Ahh te krąglutkie pośladki, toż to prawdziwa krasnoludzka księżniczka! Piękne, pachnące włosy lotosem. I tak to ona! Ten amulet Karak Norn swisający na jej piersi jest taki sam jak Garnira na jego szyi. Może to przeznaczenie? A może marzenia, przecież nigdy jej nie widział.... Boże co za piękność.... A jak kręci tyłeczkiem....

***

Na drugiej warcie Joseph widział jak Garnir ruszał się, kręcił a potem zobaczył jak jego język zwisa bezwładnie z ust a ślina cieknie.
"Ciekawe o czym śni?" - pomyślał Joseph.

***

Rankiem Garnir wstał z przeciągnięciem ścięgien i rozprostował kości krótką rozgrzewką, przypomniał sobie widok księżniczki.
"Może kiedyś ją zobaczę"- pomyślał.
- Mości Gilesie, pojedzcie sami na zwiady z moim pobłogosławieniem lecz pierw panie Josephie, Santiago i Leonardo podejdźcie tu do mnie póki popiół się jeszcze nie dopalił do końca. Póki jeszcze ogień jest w naszych sercach.- powiedział i zdjął z szyi amulet (cały z kamienia).
- Moi drodzy, wczoraj doszło do przyrzeczenia, jednakże nie każdy z was odpowiedział a ja przytłoczony emocjami i bajecznymi wizjami bitew krasnoludzkim oraz ilością piwa poszedłem spać. Słowa powtórze tak jak pamiętam: Niechaj pokój i zgoda nastaną w naszym kręgu a ogień i ten amulet będa świadkami znaku przysięgi. Przysięgnijcie że nic złego nie wypłynie z waszego serca a nasza drużyna uratuje mój dom.
Czekał na odpowiedź drużyny, powiedział to stanowczo i z przekonaniem, nie chciał mieć urażonej dumy, bo jest mściwy....

Potem przemył gardło łykiem piwa i powiedział do Abrahima:
- Mości Abrahimie, byłem w błędzie, bałem się Ciebie jako posłańca Chaosu ze względu na kolor skóry nie spotykany w tych stronach i teraz wiem jakie przesłanie niosą słowa: Nie kolor skóry dobrego stworzenia a jego czyny!. Były one wypowiedziane przez samego Morngrima. Przepraszam cię za to że snułem takie myśli, niechaj pokój nastanie.

Zaczął zwijać obozowisko wraz z kompanią, która miała uratować to co kiedyś porzucił i wracał, wracał do ogniska domowego, wśród braci....

I do niej....
 
Maciass0 jest offline  
Stary 16-03-2008, 12:02   #102
 
Ghuntar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghuntar nie jest za bardzo znanyGhuntar nie jest za bardzo znanyGhuntar nie jest za bardzo znany
Santiago obudził się krzycząc

-HEKTOR !!!! hijo de la chingada !!!!

Zerwał się na równe nogi, kapelusz którym miał przykrytą twarz spadł na ziemię. Stał tak przez chwilę i zanim dostrzegł co się dzieje i gdzie jest, zanim opuścił senne koszmary, wszyscy stali wpatrzeni w jego postać. Nagle poczuł spojrzenia kompanów na sobie, zmieszał się trochę pozbierał szybko kapelusz wsadził go z powrotem na głowę. Miotał się chwilę zbierając z ziemi swoje rzeczy.

Po kilku chwilach nikt już go nie obserwował, a gdy krasnolud podszedł do niego mówiąc o przysiędze, Santiago położył prawą dłoń na ramieniu krasnoluda, i powiedział.

-Garnir, jesteś bravo a cauto persona. Krasnoludzki ród musi być dumny z kogoś takiego jak Ty. Masz mój rapier i nie spocznie póki ostatni z Twój adversario nie skona w boleściach. Daję Ci moje palabra.
 
Ghuntar jest offline  
Stary 16-03-2008, 15:50   #103
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację
Arab rozpoczął swoją wartę nieco zaspany, gdyż słowa Santiago, oraz pogoda nieco przeszkadzały mu w zapadnięciu w błogi stan snu. Przeciągnął się, ziewnął, a potem rozłożył derkę na trawie, i rozpoczął modlitwę, twarzą zwróconą w stronę świętego miasta. Potem zajął się obowiązkami w stylu gotowania itp. dziś przyrządził lekkostrawne śniadanie, a do popicia zrobił sok z gruszek. Potem obudził tych, którzy mieli wyruszyć na zwiad i wrócił do gotowania. Po czym rozlał posiłek do drewnianych misek. W końcu pobudził resztę drużyny podając im gulasz i sok do popicia.

- Wiem Garnirze, wiem. Zdążyłem się przyzwyczaić do takiej kolei rzeczy. Ktoś jest inny, więc jest zły, póki dobitnie nie pokaże, że jest inaczej. - odpowiedział Arab uśmiechając się w kierunku krasnoluda i kładąc mu rękę na ramieniu. - Mam nadzieję iż Jedyny pokieruje nas ku zwycięstwu i ocalimy twoich braci i siostry.

- A teraz poczekajmy aż Giles i Joseph wrócą ze zwiadu i możemy jechać. - rzekł czarnoskóry kończąc już swój posiłek, i zaczynając zwijać powoli obozowisko.
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)

Ostatnio edytowane przez Bulny : 18-03-2008 o 07:48.
Bulny jest offline  
Stary 16-03-2008, 16:55   #104
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Obudzony przez Gilesa Joseph bez problemu otworzył oczy. Był przyzwyczajony do wstawania w środku nocy,. Tak samo, jak do zasypiania w samo południe...
Dwa łyki zimnej wody otrzeźwiły go do końca. Spacerował po obozowisku, to rozglądając się dokoła, to spoglądając na klepsydrę, by obrócić ja o odpowiedniej porze. czasami przysiadał na krawędzi wozu. Ze świadomością, że jak zaśnie, to spadnie i bez wątpienia się obudzi...
W zasadzie nic się nie działo. Tylko Garnir kręcił się niespokojnie.
"Ciekawe, co mu się śni" - pomyślał Joseph. Ale, jako że nie wyglądało to na koszmar, nie obudził krasnoluda.

Podchodził już do Abrahima, gdy z oddali dobiegł do niego jakiś dźwięk... Jakby śmiech... Wyprostował się i zaczął nadsłuchiwać, ale dźwięk się nie powtórzył.
"Przywidziało mi się, czy co?" - pomyślał.
- Wstawaj, Abrahimie - powiedział cicho. Nie chwytał śpiącego za ramię. Różni ludzie w różny sposób reagowali na nagłą pobudkę. Nie chciałby, by Arab przypadkiem potraktował go jak wroga...
Gdy Abrahim wstał, Joseph położył się, zawinął w koc i szybko zasnął.

Pobudka nie była najprzyjemniejsza. Jednak parę godzin snu to trochę mało. Mimo tego Joseph zerwał się na równe nogi bez chwili wahania.
- Dzięki, Abrahimie - powiedział, siadając i zabierając się do jedzenia. Poranny, ciepły posiłek był zawsze mile widziany. A smaczny ciepły posiłek... To już było niemal marzenie.
Podkarmienie koni i osiodłanie nie trwało długo.
Zanim jednak ruszyli podszedł do nich Garnir. Joseph wysłuchał go, a potem powiedział:
- Żadnego zła z naszych serc. I uratujemy twój dom. Obiecuję.
Chwilę później pędził z Gilesem leśnym traktem.

Było na tyle jasno, że mogli sobie pozwolić na szybszą jazdę. Dość równy trakt również stawiał na ich drodze żadnych przeszkód. Jednak gdy z ziemi zaczęła podnosić się mgła Joseph zwolnił.
- Te opary przypominają mi mgłę, która przeniosła mnie do siedziby elfów. W dodatku coraz mniej widać.
Mgła nie uniemożliwiała jazdy, ale pewne utrudnienie jednak stanowiła.
- Dopóki nie ma takiej potrzeby, nie warto się aż tak spieszyć...
Gdyby koń złamał sobie nogę w jakiejś dziurze, strata byłaby niepowetowana.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 16-03-2008 o 17:03.
Kerm jest offline  
Stary 17-03-2008, 20:23   #105
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Glies warte spędził spokojnie, co jakiś czas dokładał gałęzie do ognia podsycając go. Wiedział, iż jest w miarę bezpieczny, bo widział, co jakiś czas „Wilka” lub jego oczy w blasku ogniska. Słyszał również różne dziwne odgłosy, ale wiedział, iż to normalne w Lesie Loren wszak on żył, nawet bardziej niż inne lasy.

„Pani, dlaczego każesz mnie obecnością tego szalonego przeżuwacza korzenia. Czyżby to była próba mojej wytrwałości, albo może mądrości.”

W czasie warty myśli Gilesa błądziły po ukochanych równinach i lasach rodzinnych stron.
Następnie obudził Josepha na wartę.

- Spokój zwyczajne odgłosy Lasu Loren

Giles szybko zapadł w sen. Ponownie śniła mu się scena poznania Pany Graala i „Wilka”. Jak zwykle scenę tą obserwował jakby z góry.

~ „Poranne mgły rozwiewają się nad niewielką polanką, która była świadkiem strasznych scen. W różnych miejscach, tam gdzie dopadła ich śmierć, leżą ciała eskorty Gilesa de Relian z Couronne. On sam zaś leży oparty o rozłożysty dąb. Powoli wykrwawia się, horda chaosu pozostawiła go, aby sczezł jak pies. Hałas łamanych gałęzi przywraca młodzieńcowi przytomność, niezdarnie próbuje się podnieść wspierając się na mieczu. Na polanę przedzierając się przez krzaki powoli wkracza brunatny mutant z jego barków wyrastają wężowe sploty zakończone syczącymi głowami.
Młodzieniec niezdarnie powstał oparł się o drzewo i ujął w skrwawioną dłoń broń przygotowując się do swojej ostatniej w życiu walki.
- Na Panią odejdź potworze.
Mutant ruszył niespiesznym krokiem w kierunku upatrzonej ofiary. Nagle na polanę galopem wjeżdża najpiękniejsza kobieta, jaką do tej pory widział na nieziemskim rumaku. W kierunku mutanta leci ognista strzała zbijając stwora.
Kobieta niespiesznie podjechała do rycerza z rąk jej wypłynęła energia, która uzdrowiła wszelkie ran. Młodzian zrozumiał, kto przed nim stoi.
- Czego żądasz służebnico Pani.
- Tam zawiąże się twoje przeznaczenie – powiedziała wskazując na wschód.
Giles odniósł nagle wrażenie, iż w oddali na wschodzie widzi obrzydliwą masę kotłującą się nad drzewami, zło w czystej postaci.
Świat zawirował Gilesowi w oczach i zemdlony padł na ziemię.
Amazonka szybko skierowała rumka ku mgielnym oparom, które pojawiły się na skraju lasu. Z mgły mijając kobietę wybiegł kulejąc wilk.
- Teraz twoja kolej, wiesz, jakie jest twoje zadanie – powiedziała kobieta mijając wilka.”~


Potrząsanie szybko wybrudziło go ze snu zebrał swoje sprzęty i przymocował za siodłem Blanszarda. Oporządził konia, spojrzał też czy niczego nie brakuje pociągowym.
Szybko zjadł coś, aby zaspokoić głód wiedział wszak, iż cos treściwszego będzie na nich później czekało.
W międzyczasie był świadkiem przysiąg trochę dziwił się towarzyszom, iż taka przysięgą się wiążą, sam był jednak rozsądniejszy w dawaniu ich. Lata powinności lennych nauczyły go tego.
Swoim zwyczajem jednym skokiem dosiadł konia, podjechał po kopie.
Następnie pokłusował w las.
Mgła powoli się podnosiła w lesie. Gdy Joseph zaproponował zwolnienie tępa.

- Masz rację i tak stęp naszych koni jest o wiele szybszy niż prędkość, z którą się normalnie porusza wóz, nie mówiąc o człowieku.

[Tak mniej więcej wygląda Giles tylko, że ma dodatkowo kopie i na drogę zawsze zakłada skórzany kaptur i misiurkę, hełm no i kropierz Blanszarda nie ma takich dzwoneczków.]
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 17-03-2008 o 20:50.
Cedryk jest offline  
Stary 17-03-2008, 22:15   #106
Marchosias
 


Poziom Ostrzeżenia: (0%)
Leonard czuł się świetnie, wprost rozpierała go energia. Pomimo niezbyt długiego snu oraz koszmaru, który go nawiedził, było wspaniale.
Może dziwne się wydawał fakt ten, ale dlań nie było problemu spać w takich warunkach.
W zasadzie, to sypiał tak całe życie, odkąd opuścił rodzinny dom.

Sen był ten sam, jak niemal każdej nocy. Skrawki jego wkradały się do każdej jaźni, co z obojętnieniem było przyjmowane przez umysł szalonego Constantine'a.

Spadający z konia rycerz. Płacz. Zawalenie ścian domu.

Kiedyś przerażało go to, teraz strach został zastąpiony... niczym.
Zmienił się przez lata wygnania, na które sam się skazał. Zmienił się do tego stopnia, że nie był już tym samym człowiekiem, co dawniej.
Sam się sobie dziwił, że tak długo udało mu się przeżyć, zawsze wyprzedzał kłopoty.
Można powiedzieć, że miał szczęście, ale czy nie mawia się, że głupi zawsze ma szczęście?

Była jednak jedna rzecz, która wciąż wzbudzała smutek. Był to tak odległy dom, z którego musiał uciekać.
O ironio! Jakoby uciekać miał przed szlachtą owego rycerza? Gdzieżby! Musiał uciekać przed swoimi, tymi, których uważał za niemal drugą rodzinę.
To nauczyło go dystansu, trzymał go zawsze i wszędzie. Była to chyba jedyna rzecz, której nie sprzedałby za żadne skarby.
Zaufanie budować się zwykło latami, tracić chwilą, nie chciał znów przeżywać tego samego.

Zaraz po śnie i chwili refleksji minionych lat, Leonarda naszła potrzeba wydalenia zbędnych kalorii.
Gdy zgrabnie wykonywał potrzebne mu na tą chwilę czynności, zauważył krzaki owocowe.
Mieniły się zaraz przed jego oczyma, obnażając bujną feerię owocowych barw.
Kiedy skończył, już miał po nie wyciągnąć ręce, już miał narwać i sponiewierać w ustach, gdy nagle dostrzegł gapiącego się nań wilka.
Nie dość, że widok nieprzyjemny, to jeszcze dziwniejszy był fakt, że kulawy zwierz mógł obserwować całą grupę jednocześnie.
Lustrując swoimi ślepiami, nie zrywał wzroku z Leonarda.

*Cholerny las, przeklęty musi być... Chociaż to nie byłoby takie dziwne, zważywszy na fakt, że jama krasnoluda została zaatakowana przez jakieś mroczne konszachty...*

Porzucając myśl o skorumpowanych owocach chaosu, skierował kroki z powrotem do obozu. Tam czekało już pożywienie, przygotowane przez Araba.
*Czy oni nie mogą jeść normalnego żarcia? Pieczeń z jakiegoś zwierza to wystarczające, by zaspokoić głód, ale najwyraźniej nie takich wysoko urodzonych smakoszy...*
Leonard pokornie zjadł, robił to jednak powoli, wpatrując się w każdy kawałek gulaszu. Przez chwilę wydawało mu się, że i ten na niego patrzy, jednak zamieszanie drewnianą łyżką wystarczyła, by rozmyć te obawy.

-Dobry posiłek, zaiste -wysławiając się niemal jak rodowity szlachcic, w końcu akcent bretoński jeszcze namiastkami pozostał w jego wymowie - Wielki z Ciebie kuchta, podziwiam.
Wtedy odezwał się krasnolud,, który najwyraźniej miał coś ważnego do przekazania zebranym
- Moi drodzy, wczoraj doszło do przyrzeczenia, jednakże nie każdy z was odpowiedział a ja przytłoczony emocjami i bajecznymi wizjami bitew krasnoludzkim oraz ilością piwa poszedłem spać. Słowa powtórzę tak jak pamiętam: Niechaj pokój i zgoda nastaną w naszym kręgu a ogień i ten amulet będą świadkami znaku przysięgi. Przysięgnijcie że nic złego nie wypłynie z waszego serca a nasza drużyna uratuje mój dom.

Niedługo trzeba było czekać na odpowiedź Leonarda, wyraźnie niezadowolonego ze słów Garnira
-Ja, jakem Leonard Constantine - mówił głośno - Rodowity Bretończyk, ogłaszam wszem i wobec, że nic za darmo nie będę dawał, ni odbierał.
Nachylił się do Garnira, jednak w miarę rozsądnie, by w razie czego, nie dostać w pysk
-Jestem najemnikiem i nic co robić będę, nie zagrozi ani Tobie, ani innym, dopóki nie dostanę za to sowitej zapłaty. Wiedz jednak, że samobójcą nie jestem i nie będę mordował własnych kompanów, gdy elfowie nagrodę obiecali i gdy może się to skończyć dla mnie rychłą śmiercią.

Kończąc swoją wypowiedź, skierował się w stronę wozu, co by oporządzić siebie do dalszej drogi.
Przyodział kolczugę, zapiął pas z pochwą, drugi na tarczę oraz kołczan, załadowawszy go wpierw bełtami i wtedy doznał olśnienia, które czekało na wozie od tak dawna.
Miecz, którego klinga mieniła się w promieniach słońca. Gdy obnażył ostrze, zobaczył piękno sztuki kowalskiej.
Wykonany z precyzją, niemal identyczny jak ten, który od kilku lat nosił przy pasie.
To ostrze zdawało się nawoływać, by posiadł je, w służbie następnych lat. Pasowało idealnie do starej pochwy.
Swój miecz wyjął i zastąpił nim nowy, nieskalany jeszcze przez piętno walki. Był taki, jak Leonard uwielbiał. Prosty i solidny.

Teraz pozostało jeszcze tylko poczekać na Gilesa oraz Josepha, a ponieważ czekanie nie było cechą rodową Constanine'ów, zeskoczył z wozu i podszedł do Santiego, jedynego w tej bandzie, którego uważał za normalnego.
-Ojciec zawsze powtarzał, pamiętam to tak, jakby powiedział wczoraj, kuj żelazo, póki gorące.
Jakkolwiek te słowa miałyby się odnosić do czegokolwiek, Leonard się uśmiechnął i powiedział
-Może wykorzystamy czas, który mamy do powrotu zwiadu i poćwiczymy?
Odskoczył w tył i wyjął miecz, po czym skierował go w stronę Estalijczyka i zrobił ostrzem małe kółko
-Engard, jak to się chyba mawia w waszych stronach.
 
 
Stary 17-03-2008, 23:47   #107
 
Ghuntar's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghuntar nie jest za bardzo znanyGhuntar nie jest za bardzo znanyGhuntar nie jest za bardzo znany


Santiago był wręcz szczęśliwy. Każda chwila, każda sposobność, do treningu to znakomity sposób na rozrywkę. Wstał wyciągnął swój rapier, który zabłysnął niczym drogocenny diament w promieniach poranka. Leonard mógł dostrzec napis "Esteban Ganador" był znakomicie wygrawerowany a cały rapier wręcz imponujący zdobiony i za pewne niebezpiecznie ostry. a w dłoni sprawnego szermierza niewątpliwie niebezpieczny. celne pchnięcie taką bronią, było śmiertelne. Estalijczycy kochali swe oręże była to ich ulubiona rozrywka i ulubiony sposób rozwiązywania sporów. Byli znakomitymi szermierzami a swe umiejętności anatomii opanowywali w takim stopniu by trafiać przeciwnika w najczulsze miejsca. jednak Santiago nie miał zamiaru skrzywdzić Leonarda, treningi z bronią białą w szkole szermierzy to chleb powszedni. Ustawił się w walecznej pozie, przyłożył rapier do czoła później na lekko ugiętym ramieniu nieco wysunął go w przód. Druga ręka skierowała się w tył jako balast, stał miękko na ugiętych nogach.



-No w końcu jakaś mądra ofrecimiento, stawaj waść pokażę Ci kilka truco, mości Leo.

Santiago nie dokończył imienia, gdyż wiedział, że z jakiegoś powodu właściciel imienia nie przepadał za nim.
Oręża skrzyżowały się w przyjaznym treningu, cios, parowanie, unik, pchnięcie... polanę wypełniło brzęczenie oręża.
 

Ostatnio edytowane przez Ghuntar : 17-03-2008 o 23:54.
Ghuntar jest offline  
Stary 18-03-2008, 22:21   #108
 
Mortarel's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputacjęMortarel ma wspaniałą reputację


Odkąd Giles i Joseph wyruszyli na zwiady minęło już sporo czasu. W tym czasie zdążyliście zwinąć obozowisko oraz napełnić wasze brzuchy strawą. Słonce szybko wzbiło się nad horyzont, rozświetlając las swym blaskiem. Mgła zdążyła już opaść, a prześwitujące promienie słońca, które wesoło zaglądały do wnętrza puszczy przez gałęzie drzew, rozświetlały trakt przed wami.





Obóz już zwinięty, pozostaje tylko czekać na waszych „zwiadowców”, ciekawe, z jakimi wieściami wrócą. Siedzicie wszyscy na polanie, Abrahim i Garnir przy ognisku, natomiast Leonardo i Santiago w pewnej odległości od nich ćwiczą swoją walkę. Wóz wyprowadziliście już na trakt, ustawiając go ku kierunkowi jazdy, abyście mogli bezzwłocznie wyruszyć.

Leonard i Santiago

Większość czasu spędziliście na wspólnej walce i doskonaleniu swoich umiejętności posługiwania się bronią białą. Nie pozostało to bez znaczenia dla waszych umiejętności. Jako iż zawsze trening przynosi jakieś rezultaty, tak było i tym razem. Pośród brzęków żelaza oprócz mięśni pracowały także wasze głowy, zapamiętując i utrwalając ruchy. Zawsze czas oczekiwania mija szybciej, jeśli ma się jakieś zajęcie. Ćwiczyliście razem ponad godzinę, po czym każdy z was zaczął odczuwać oznaki zmęczenia. Chyba dobrze byłoby zrobić sobie przerwę na coś do picia i na małą przekąskę, która uzupełni wasze siły.

( za doskonalenie waszych umiejętności poprzez trening, każdy z was otrzymuje 5 PD)


Abrahim

Czyżby rola obozowego kuchcika przypadła ci do gustu? Może odkryłeś w sobie żyłkę kulinarną, bowiem z opinii wydawanych na temat twoich potraw, wnioskowałeś, że nie były najgorszym jadłem. Nawet więcej, mogło to komuś smakować.
Siedziałeś sobie na polance i wyczekiwałeś na powrót Josepha i Gilesa. Obóz był już złożony, wszyscy byli gotowi do drogi. Obok ciebie siedział Garnir, natomiast Leonardo i Santiago urządzili sobie mały trening, a ty przyglądałeś się z ciekawością ich technice posługiwania się bronią biała.

Zastanawiałeś się także, co dzieje się u Gilesa i Josepha. Szkoda, że nie wręczyłeś jednemu pierścienia, wtedy przynajmniej widziałbyś ich na swojej magicznej mapie. Chociaż może nie byłoby najlepszym pomysłem, dawać tak wartościowy przedmiot w ich ręce. A co jeśli, któryś by go zgubił? Siedziałeś wpatrzony w niebo rozmyślając nad różnymi sprawami.

Garnir

Siedziałeś przy ognisku, zastanawiając się nad tym, kto złożył ci przysięgę, odnośnie uratowania twojego domu. Zastanawiało cię to, dlaczego inni tego nie zrobili. Chociaż może kierowali się swoimi powodami. Dla niektórych złoto jest ważniejsze niż honor. Oczywiście nikomu tak jak krasnoludowi oczy nie świecą się na widok złota. Bynajmniej dla honorowego krasnolud jednak ważniejsza byłaby przysięga.
Następnie zacząłeś przyglądać się treningowej walce swoich towarzyszy. Byłeś ciekaw, jak sprawnie byłbyś w stanie posługiwać się swoim toporkiem podczas walki z takimi przeciwnikami. Może niedługo będzie podobna okazja do treningu.

______________________
______________________
W pewnym momencie dobiegł was głośny hałas i raban. Dźwięk przypominał brzęk metalu, następnie głuche dudnienie w drewno. Odwróciliście się odruchowo, żeby zobaczyć, że hałas ten dochodzi z wnętrza waszego wozu. Przez płachtę osłaniającą wóz nie mogliście dostrzec, co spowodowało hałas. Jednak nie ustawał on, najwyraźniej ktoś lub coś buszowało po waszym wozie.



Joseph i Giles


Jechaliście konno przez las, spowity mgłą. Droga biegła na wschód. Mijał czas, a słońce wznosiło się coraz wyżej. Mgła zaczęła opadać, a wszystko dookoła rozjaśniło się. W pewnym momencie dotarliście do rozstaju dróg. Było to skrzyżowanie czterech szlaków. Z zachodniej strony przybyliście wy, trzy kolejne drogi odchodziły kolejno na północ, wschód i południe.
Zatrzymaliście się na skrzyżowaniu, zastanawiając się, którą drogę wybrać. W pewnej chwili zorientowaliście się, że oddaliliście się już znacznie od miejsca obozu. Na dojazd do skrzyżowania poświęciliście, co najmniej godzinę.
Powinniście zastanowić się teraz, co należy czynić. Czy warto jechać dalej, czy może wrócić się po kompanów czekających przy wozie. Decyzja zależy od was.
 
Mortarel jest offline  
Stary 18-03-2008, 23:07   #109
 
Bulny's Avatar
 
Reputacja: 1 Bulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputacjęBulny ma wspaniałą reputację


Abrahim siedział na swoim kocu kończąc jeść śniadanie. Cieszył go fakt, iż jego towarzysze chwalą posiłki ugotowane przez niego, aczkolwiek czarnoskóry miał ochotę spróbować również krasnoludzkich, oraz Bretońskich specjałów, gdyż tych Estalijskich miał już parę razy okazję skosztować, i trzeba było powiedzieć że bardzo przypadły Arabowi do gustu. Tu na północy, jednak, sposób wyżywienia jest zupełnie inny. Co jak co, ale potrawy z Estalii niewiele różnią się od tych z jego rodzimego kraju. Tutaj podobno ludzie jedzą bardzo tłuste rzeczy, oraz popijają hektolitrami piwa. Mężczyzna miał już parę razy okazję, aby przekonać się, iż na prawdę tak jest. Niemniej jednak nie była to zła kuchnia. Nawet całkiem smaczna, aczkolwiek Abn'Jazzir dostawał po niej często skurczów, nieprzystosowanego do takiego jadła, żołądka. Najgorsza wydawała mu sie kuchnia Kislevska. Podróżował z takim jednym obywatelem ze wschodu, który wiele razy opowiadał mu o tym, co sie je na wielkim stepie. Opowieści nie napawały go zbytnim optymizmem. Po pierwszym spróbowaniu specjału, który Kislevczycy zwali "ogórkiem kiszonym", Arab zmienił jednak zdanie. Było całkiem smaczne, aczkolwiek nieco za kwaśne.

Po skończonym posiłku, człowiek przemył miskę wodą z bukłaka. Potem popił śniadanie resztką, która została mu w pojemniku i zaczął przyglądać się walce. Techniki obu zawadiaków były zupełnie inne. Santiago preferował szybkie pchnięcia w witalne punkty, a Leonard wolał finezyjne, aczkolwiek bardzo precyzyjne ciosy mieczem. Arab nie wątpił w to, iż uzależniony towarzysz jest dobrym szermierzem, ale w tego typu pojedynku wiadome było kto wygra. Broń, i technika Estalijczyka, choć zadawała mniejsze rany, to jednak była szybka i precyzyjna. W prawdziwej walce zapewne obaj mieliby równe szanse.

Walka bardzo mu się podobała, aczkolwiek coś ją zakłóciło. Hałasy dobiegające z wozu, były na tyle głośne, aby przerwać nawet "epicki" pojedynek pomiędzy Bretończykiem i Estalijczykiem. Bardzo niepokoiły one Abrahima, który momentalnie zdjął kuszę z pleców i załadował ją doskonale zrobionym bełtem, miarowo zbliżając się w kierunku pojazdu. Gestem ręki wskazał towarzyszom, na swoją kuszę, a potem na wóz. Jakby chciał przekazać, żeby mierzyli w stronę źródła hałasu. Sam zakradł się nieopodal. Normalnie sciągnąłby zamaszystym gestem ręki płachtę i dał się wykazać towarzyszom, aczkolwiek była ona zbyt mocno przymocowana. Człowiek musiałby się z nią mocować, a to mogłoby wystraszyć to coś, co powoduje zamieszanie. Mężczyzna stanął obok włazu na wóz. Wziął głęboki oddech, momentalnie wyskakując, i mierząc kuszą, szukał ewentualnego celu...
 
__________________
"Gdy Ci obcych ludzi trzech mówi że jesteś pijany to idź spać" - Stare żydowskie przysłowie ;)
Bulny jest offline  
Stary 19-03-2008, 07:44   #110
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację


Gdy mgła zaczęła opadać w lesie zrobiło się pięknie.
Promienie słońca przedzierające się przez liście rozjaśniały trakt. Przyspieszyli nieco. Znaczną część drogi jechali w milczeniu.
"W zasadzie nie wiadomo, o czym z nim rozmawiać" - pomyślał Joseph.
Z każdym innym można było porozmawiać o pogodzie, koniach czy też przygodach, jakie się przeżyło. Natomiast, przynajmniej na razie, nie bardzo było wiadomo, kiedy Giles poczuje się dotknięty jakimś wypowiedzianym słowem.
- Niepokoją mnie te wpływy Chaosu - powiedział w pewnej chwili - o których wspominały elfy. To oznacza, że Chaos ostatnio znacznie urósł w siłę. A w takim razie nawet tu, w Lesie, może nas czekać niemiła niespodzianka.
Gdy dojechali do rozstajów Joseph zatrzymał konia. Spojrzał na słońce.
- Za długo nas nie było - powiedział. - Powinniśmy wracać do reszty.
Spojrzał z pewnym żalem na prowadzące w trzy strony świata.
- Gdyby nie tamci - wskazał głową kierunek, z którego przybyli - nie potrafiłbym oprzeć się pokusie i ruszyłbym na wschód. Natomiast w naszej sytuacji uważam, że powinniśmy zawrócić. Zanim wrócimy do obozu minie trochę czasu, bo przecież nie będziemy pędzić jak szaleni.
Nawet gdyby jechali szybciej niż w tę stronę, to i tak droga zajęłaby im ze trzy małe klepsydry...
- Zanim wóz tu dotrze, to minie dużo czasu. A jak się tu ponownie znajdziemy, to skonsultujemy się z mapą Abrahima. Warto by znaleźć tę rzekę, która gdzieś tu płynie...
Spojrzał na drogę prowadzącą na północ.
- Wracajmy - powiedział - nawet gdyby ta rzeka była pięć minut drogi stąd.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172