Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-09-2008, 18:56   #101
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Diego, Marianne i Peter

Tę część Brionne zamieszkiwali przede wszystkim rzemieślnicy i drobni kupcy. Była to dzielnica spokojna, czysta i cicha. Stateczni, pracowici mieszkańcy nie wszczynali burd, nie szastali pieniędzy, nie upijali się, pewnie nawet nie bili dzieci i rzadko zdradzali żony, bo to jak wiadomo kosztowne szaleństwo o niedających się przewidzieć skutkach. Warsztaty, niewielkie sklepiki, budynki mieszkalne i parę kiepskich knajpek z dużym wyborem niedrogiego jedzenia - oto wszystkie atrakcje kwartału. Nawet porządnego włamania nie było tu od lat. Jeśli ktoś chciał się w Brionne ponudzić, zatrzymywał się w tej okolicy.

Mimo wysiłków Petera niewinne bladozielone kalarepki, wyborne w każdej ze swych postaci czy to surowej utartej z oliwą, czy to smażonej w przyrumienione talarki, nie obudziły w pozbawionych wyobraźni miejscowych żadnej grozy. Co innego staruszka krzycząca „ratunku, bandyta”. Złodziei bał się każdy porządny człowiek. Niewielka babinka o drażniąco wysokim głosie, wrzeszcząca dopiero z rozsądnej odległości od pasera, wygrała zawody charyzmy i wyraźnie znajdowała posłuch.

Ale Peter nie obserwował jej wysiłków we wskazywaniu przechodniom bezczelnego opryszka. Wpadł w uliczkę, w której zniknęły Marianne i kalarepki.

Niewiele interesujących punktów znajdowało się na skąpanej w słońcu ulicy. Po pierwsze łaźnia, wbrew szyldowi bardzo przyzwoity przybytek, z oddzielną salą dla mężczyzn i kobiet, gdzie nie wpuszczano hołoty chodzącej bez butów. Różowa kotka, która za sprawą Diego skończyła na głowie napastnika, nie będzie już przynajmniej sprowadzać zagubionych desperatów poszukujących taniej miłości. Obok łaźni rezydował balwierz, który kończył to, co zaczęto obok. Golił brody i ścinał włosy, sprzedawał również specjalne mikstury do kąpieli znakomite na dolegliwości wszelakie - kilkanaście sekretnych receptur. A gdy zawiodły, zawsze w ofercie pozostało nieprzyjemne, lecz czyniące cuda, puszczanie krwi. Balwierz, znany w okolicy, szyldu nie potrzebował. Czasem, gdy nie miał klientów zapraszał otwartym oknem, przez które można było dojrzeć ładnie ułożony na stoliku zestaw brzytew w liczbie ośmiu, dwie duże miednice i kilka malutkich, posrebrzane puszczadła, nożyce, błyszczącą srebrem tafelkę, zestaw cynowych baniek, a w głębi pomieszczenia ławę do leżenia i dębową wannę.
Po drugiej zaś stronie ulicy przyjmował krawiec. Specjalista od nieskomplikowanych szybkich poprawek. Często widać było chłopca z łaźni, który biegał przez ulicę z kurtą lub portkami klienta doprowadzającego się do porządku na wszystkich frontach.
Poza tym ulica posiadała jedynie jeden całkiem spory warsztat, od pokoleń miejsce wysoce wyspecjalizowane w produkcji naczyń z uszkiem, różnej wielkości, jednego koloru - wypalonej gliny.
Ale tego, dość późnego ranka, szeroka na trzy metry, dobrze ubita Rue de Bains stałą się areną bohaterskiego pojedynku Diego.
Wóz, który Diego wykorzystał do swej ucieczki oddalał się pospiesznie z miejsca zdarzenia. Rozumny chłop poganiał zmęczonego osła, obydwaj w swoim życiu starali się unikać kłopotów.
Z łaźni wybiegło dwóch mężczyzn. Odziani jedynie w sandały i portki, o bliźniaczych wielkich brzuchach, z drewnianymi pałkami w dłoniach, gotowi byli w pierwszej chwili interweniować. Rzut oka na cała sytuację zmienił jednak te zamiary i tylko zaczęli zamykać ciężkie drzwi od bramy. Bez wątpienia słuszną podjęli decyzję, bo krzyki „bandyci” dobiegające zza zakrętu, gdzie przezornie starowinka pozostała, zmieniły się w „straż straż” i wiadomo, że skoro takowa nadbiegnie, nie ma sensu wchodzić jej w paradę.
Diego z napiętymi wszystkimi mięśniami, nadal z więzami na nogach, nie czując jeszcze bólu nigdzie, gotowy do błyskawicznego uniku, obserwował miecz, woźnicę i niestety również jak ofiara różowej kotki staje na nogi.
Z pewnością zajście miało wielu widzów. Ale z okien. Na razie nikt z nich się nie wychylał, a tam gdzie mimo upału trzymano okiennice otwarte, właśnie je zamykano.
Marianne, która widziała, że nie dopadnie wąsacza nim ten sięgnie miecza błyskawicznie wykorzystała kalarepki popychając je na mężczyznę i o włos jedynie chybiając celu. Cały czas dokuczała jej niepewność, czy nie powinna przypadkiem od razu uciekać, by nie dać się przymknąć straży miejskiej.
Woźnica szczęśliwie uniknąwszy kalarep chwycił miecz kolegi i oceniwszy nową sytuację, w której wrogów miał z dwóch stron tracił cenne sekundy znowu zmieniając bronie, odrzucając miecz kompanowi, chowając nóż, i sięgając po bat, którym zmierzył się na Marianne.

I tak to właśnie wyglądało, gdy Peter wyłonił się zza zakrętu. Bezbronny Diego, trzymana na dystans Marianne i zatrzaskujące się okna i drzwi. Straż będzie za jakieś kilka minut. Czy w tej spokojnej okolicy również porozwieszano wasze nieudane podobizny? W każdym bądź razie to nie wy wyglądaliście na porządnych obywateli.
Wciąż nieruchome powietrze przecinały pierwsze błyskawice.

Danstan

Catherine Chauprade upewniwszy się, że nikt jej teraz nie obserwuje, wyszła z karczmy tylnym wyjściem i ruszyła pewnym krokiem przed siebie. Zdecydowana rozwiązać swoje problemy, mimo, że sytuacja, w której się znalazła nie była zbyt różowa. Miała szczęście, że napatoczył się ten Boss. Nazwisko sugerowało, że powinien sobie poradzić. Jeśli dopadnie zabójcę kuzyna może nawet odnajdą się papiery, Otto się nie wścieknie, a Catherine nie będzie musiała zmieniać adresu i tożsamości.
Na Aleję Główną Catherine dotarła w 20 minut. Postanowiła nie wchodzić do Flotta frontowymi drzwiami. Mały sukinkot zawsze unikał mówienia za dużo i teraz też prędzej ulotniłby się na widok koleżanki po fachu niż udzielił jej wyczerpujących wyjaśnień. Do środka dostała się dachem i oknem. Po 40 minutach usatysfakcjonowana wracała do karczmy.
Z niej Danstan, ponownie obserwowany przez kulawego żebraka udał się do mieszkania Catherine.

- Nazywa się Marron – relacjonowała po chwili Catherine Danstanowi. - Pracuje dla Jana de Veille. Nieoficjalnie oczywiście. Ale jeśli zabiłby kogoś za plecami szefa miałby duże kłopoty. Był kiedyś miejskim gwardzistą. Nie mieszka nigdzie, co sugerowałoby rezydencję pracodawcy. – Opowiadając pakowała niewielką torbę.
- Nie wiem, co wiesz, ale Twój kuzyn nieopatrznie handlował z pupilkiem de Veille’a, podobno zagadywał nawet samego szampierza, publicznie, przed przedstawieniem. Arystokracja nie przepada za spoufalającym się pospólstwem. Ale czy de Veille by kazał za to zabić? Nie wiem. Może to porachunki osobiste Marrona i Machata? – zadała retoryczne pytanie.
- Ja znikam teraz na jakiś czas. Jak widać ten Marron uparł się mnie zlikwidować. Niestety do tego wszystkiego zabrał mi pewne papiery – głos Catherine zmienił się lekko, szybko jednak się opanowała - gdybyś dał radę je odzyskać… To spis sierot z przytułku Shalyi, przepisany przeze mnie, nic ważnego dla osób postronnych - Danstan wiedział, że rudowłosa kłamie, choć nie wiedział, w którym miejscu – gdybyś to odzyskał, potrafię wyrazić wdzięczność. W takim wypadku zostaw mi wiadomość, symbol narysowany tu w podwórzu, na studni. Znajdę cię wtedy.
- Pozwolisz, że zatrzymam kapelusz? Wyjdź pierwszy. Powodzenia. – życzliwość Catherine miała wyraźne granice. Nie powiedziała Danstanowi o śledzącym ją wcześniej mężczyźnie.

I kiedy kulawy żebrak ponownie ruszył za Danstanem, pozostał dla prześladowanego niewidoczny. Choć by nadążyć za mężczyzną musiał przestać kuleć.
A z kamienicy po dwudziestu minutach wyszedł następny Boss. Nieśledzony.

Prawdziwy Danstan szedł pod rezydencję Jana de Veille. Była dziesiąta. Dwie godziny przed sjestą panował wzmożony ruch. Mieszkańcy nadmorskiego miasta, starli się zdążyć ze swoimi sprawami przed wiszącą w powietrzu burzą. Danstan Boss zmierzał do dzielnicy szlacheckiej gotowy stać przed domem de Veille,a i czekać na opisanego dokładnie przez Catherine Marrona, choćby cały dzień. Nawet wbrew Mannanowi. Mimo, że z jedynego briońskiego mostu, którym musiał przejść, widać było już w oddali, w zatoce, pierwsze błyski. Nieruchoma morska tafla wkrótce olbrzymimi falami zacznie atakować ląd.

Śledzący Danstana rzezimieszek zaczynał mieć problem. Co zrobić z facetem, który utkwił w krzakach parku i obserwuje bramę najpotężniejszego arystokraty w mieście? Miał przecież jedynie zorientować się, kto wchodzi i wychodzi od Catherine Chauprade. Może był nieco nadgorliwy a pracodawcy z pooraną bruzdami twarzą starczyłby rysopis? Bijący się z myślami mężczyzna prawie przegapił to, czego Danstan bynajmniej przegapić nie mógł. Z rezydencji Jana de Veille wyszedł Marron. Zmierzał ku dzielnicy rzemieślników.
 
Hellian jest offline  
Stary 24-09-2008, 10:23   #102
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Zielony pocisk chybił celu. Marianne zaklęła pod nosem, stała na przeciw wąsacza obserwując bacznie każdy jego krok, każdy oddech. Jej dłoń przesunęła sie minimalnie w kierunku paska, do którego miała przytroczony nóż. Ukryty obecnie w fałdach obszernej koszuli, która wydostała się z portek w trakcie ich ostatnich ekscesów. Zza węgła dobiegł do nich odgłos żwawych kroków. Barbarzynka nie miała ochoty na kolejne spotkanie, z jak się przekonała, lubieżną strażą miejską Brionne. Trzeba było szybko działać. Kroki zbliżały się coraz bardziej. Strużka potu spłynęła Marianne z czoła po łabędziej szyi by zniknąć w głębokim kanionie, ograniczonym przez dwa kuliste cuda. Kobieta spięła się do skoku. Jakież było jej zdziwienie, kiedy zza węgła zamiast uzbrojonego po zęby strażnika wyłoniła się znajoma, niedogolona twarz Petra. Po raz pierwszy w życiu kobieta mogła stwierdzić, że cieszy się na jego widok, a jego oblicze w zaistniałej sytuacji, w tym plenerze i przy takim oświetleniu, wydało się wręcz pociągające. Marianne przeraziło poczynione przez nią spostrzeżenie, dotyczące fizjognomi obwiesia. Chyba w ostatnich, ciężkich dniach oberwała o jeden raz za dużo w głowę. Pojawienie się kompana wlało w jej serce odrobinę otuchy i motywacji do działania. Spięła się i korzystając z zaskoczenia, jakie u jej przeciwniku wywołało nagłe pojawienie się Petra, runęła na niego całym ciężarem swojej dobrze zbudowanej sylwetki. Biedak nie miał szans. Woźnica leżał obecnie na bruku a jego kędzierzawa głowa tkwiła między krągłymi piersiami Barbarzynki, które w tym starciu okazały się doskonałą bronią obuchową.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 24-09-2008 o 13:46.
MigdaelETher jest offline  
Stary 25-09-2008, 08:27   #103
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Pomoc przyszła ze zgoła nieoczekiwanej strony i w nie mniej niezwykłej formie. Diego zamarł w bezruchu przyglądając się jak Marianna dosłownie tratuje woźnicę swym jędrnym biustem.
Wyglądało na to, że i woźnica jest nie mniej zaskoczony, bo powalony z głową między jej piersiami leżał spokojnie, jakby się zastanawiając, czy warto się w ogóle ruszać. A może był po prostu ogłuszony ?
Estalijczyk nie miał czasu dociekać jego motywacji. Najważniejsze, ze dostał swoją szansę. Przeturlał się w pobliże leżącej pary i wyrwał zza paska woźnicy nóż.
Dwoma szybkimi cięciami pozbył się krępujących mu nogi sznurów i już po chwili stał wreszcie na nogach spoglądając wściekle na uzbrojonego w miecz strażnika.
Diego dyszał bardziej z nerwów niż z wysiłku. Złe błyski w jego oczach powoli przygasały kryjąc się w głębi jego duszy. Miał nóż przeciw mieczowi musiał być rozsądny.
- Raczej nie wykonasz swojego zadania muchacho. – zwrócił się do strażnika, a jego głos ociekał jadem.
- Twój woźnica leży, a ja jestem wolny. Mogę Ci po prostu uciec. Będziesz mnie gonił po całym Brionne ? Nie sądzę. Weź swego kumpla i rozstańmy się bez żalu.
Szermierz uzbrojony tym razem tylko w nóż zrobił krok do tyłu, jakby dając do zrozumienia, że jest gotów w każdej chwili uciec. Nawet porzucając swoją wybawicielkę, ale czy rzeczywiście mówił prawdę ?
 
Tom Atos jest offline  
Stary 26-09-2008, 02:51   #104
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Marron - pokaźnej postury człowiek o niezbyt subtelnym podejściu do życia i wartości ideowych, był jednym z bodaj najużyteczniejszych ludzi, których miał do swojej dyspozycji Jan de Veille. O nic nie pytał i zadowalał się groszem, czerpiąc najwyraźniej większość przyjemności życia ze specjalnie wybranych dla niego zleceń, które nie mogły splamić atłasu rękawiczek książęcego szampierza. Danstan otrzymawszy wszystkie potrzebne informacje od Cathrine, doskonale zdawał sobie sprawę, że usunięcie go będzie już nie tylko, pierwszym krokiem małej wendetty, jaką planował, ale także dotkliwym, by nie powiedzieć bolesnym ciosem dla samego de Veill'a. Wszystko jednak musiało nastąpić w swoim czasie...

Marron doszedł do końca mostu i skręcił szeroką aleją w stronę dzielnicy rzemieślników zapewne wykonać jakieś otrzymane zadanie. Mało było prawdopodobne by tam mieszkał. Danstan odczekał aż siepacz de Veill'a oddali się na bezpieczną odległość i ruszył za nim.

Otoczenie dość szybko poczęło się zmieniać zostawiając w tyle pokaźne wille i hacjendy, oraz zbierając się w oddali za nimi sztorm. Ich miejsce zajęły zakłady rzemieślnicze i pomniejsze manufaktury prowadzone przez ludzi i krasnoludy. Dzieki obecności portu, banków i szlaku handlowego Brionne kwitło skupiając w swojej najsłodszej śmietance towarzyskiej wszystkie chciwe zakały rodzaju ludzkiego. Przy takich sumach morderstwo to po prostu kolejny argument w grzecznych dyskusjach przy dobrym koniaku. Jak Machat mógł o tym zapomnieć...

Dopiero teraz uwagę Danstana zwrócił wymizerowany mężczyzna ubrany na weterana wojennego. Co było jednak bardziej zadziwiające to spodnie z uciętą na wysokości kolana lewą nogawką odsłaniając tym sposobem kościstą bladą nogę. Jak na amputowaną kończynę, wyglądała całkiem zdrowo. Młody Boss postanowił, że będzie zwracał uwagi na tego szpiega. Być może nawet przyda się ten łazęga...

Szli tak z dobrych paręnaście minut we trójkę, obaj Danstan z żebrakiem wiedząc o sobie nawzajem i pozostawiając tylko wielkiego Marrona w słodkiej nieświadomości prowadzącego ich zaułkami Brionne. Były gwardzista musiał nie zdawać sobie sprawy, że ktoś może być tak głupi, by go śledzić. Dopiero niedaleko Bramy Południowej Marron zwolnił. Coś działo się za winklem. Krzyk staruszki nawołujący straż, był bardzo wyraźny i wymowny. Okoliczne okiennice i drzwi zaczęły trzaskać jedna za drugą, a ludzie nie wiedzieć czemu, prędko zaczęli zmierzać w stronę morza. Marron jakby zaniepokojony tym zajściem podbiegł do przodu do zakrętu zza którego dało się słyszeć krzyki i coraz wyraźniejsze odgłosy walki. Jako jeden z ostatnich minął ich drabiniasty wóz skręcający z tejże ulicy i gnający na tyle szybko na ile było to możliwe dla starego osła go ciągnącego. Potem siepacz de Veill'a zniknął za winklem. Młody Boss postanowił reagować od razu. Pobiegł co sił goniąc swą ofiarę. Widok jaki zastał był dziwnie znajomy. Od razu poznał ponętną walkirię, szlachetkę, oraz tę obdartą melepetę z gildii złodziei co to tyle ozorem mięła, a do której teraz powoli zbliżał się Marron z obnażoną drewnianą lagą udekorowaną u końca licznymi nabitymi fragmentami metalu. Danstan nie czekał. Tak sprzyjająca sytuacja mogła się nie powtórzyć. Wyciągnął pistolet i krzyknął głośno:

- Marron! - zawołany odwrócił się z wyraźnym zdziwieniem wymalowanym w oczach, że ktoś zna jego imię. - Miłego briońskiego snu.

Strzelił. Niemal natychmiast też upuścił pistolet, by nie tracić czasu na zmianę broni i dobył rapiera ruszając do przodu przez obłoczek dymu prochowego, by upewnić się co do efektu. Do ludzi pokroju Marrona zawsze najpierw strzelał. Potem jeśli było jeszcze komu, zadawał ewentualne pytania. Pewnie dlatego jeszcze żył...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 26-09-2008, 17:05   #105
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Francois zechciał wreszcie usiąść, ale to i tak niewiele zmieniło.
Jeśli ktoś nie zna odpowiedzi na pewne pytania to nie jest w stanie ich udzielić, zatem wypytywanie nic nie dało. Francois był tak zdenerwowany faktem zniknięcia Leticii i możliwością wybuchu wielkiego skandalu, który cieniem położyłby się na jego małżeństwie, że nie pomyślał wcześniej o tak zwykłych sprawach.

Oto co miłość robi z człowieka - pomyślał Eryk z pewnym smutkiem. Francois był co najmniej tak samo bystry, jak on sam i gdyby tylko nie miał na głowie tego nieszczęsnego uczucia... - Wszystko przez te baby...

- W takim razie - powiedział Eryk - wybierz się teraz do swej narzeczonej i postaraj się wypytać służbę. A jutro rano przyjdę do rezydencji de Bariesów. Przekażesz mi wszystkie wieści. Może się okaże, że nasza zguba się odnalazła.

Sam nie bardzo wierzył w to, co mówi. Na twarzy Francois malowało się dokładnie to samo uczucie.

(...)

Eryk spacerował po swoim pokoju.
Nie potrafił się uspokoić. Sprawa Leticii nie mogła wyjść mu z głowy. Najgorsze było podświadome uczucie, że w jakiś sposób mógł temu wszystkiemu zapobiec. Na przykład gdyby zamknął Estalijkę w piwnicy... I wrzucił klucz do rzeki.

Do drzwi z pewnością nikt nie zapukał, ale ciche skrzypnięcie jakie z siebie wydały gdy czyjaś dłoń popchnęła je od strony korytarza był na tyle głośny, że zwrócił uwagę Eryka. Mężczyzna spojrzał w tamtą stronę, starając się nie okazywać niezadowolenia. Tylko jego wzrok wyraźnie informował przybysza, że jest on osobą niechętnie widzianą. A raczej nie tyle on, co ona.

W drzwiach stała Margot, z wyraźnym zaniepokojeniem na twarzy. W jej oczach malowało się coś, co dziwnym trafem przypominało Erykowie Madeleine, chociaż obie dziewczyny nie były do siebie wcale podobne.

- Jednak powinien się pan położyć, panie Eryku - powiedziała. - Podobno nieprzespana noc źle działa na człowieka - dodała żartobliwie.

- Między innymi na urodę - odrzekł - a ty najwyraźniej też nie śpisz.

Dziewczyna nie zareagowała na zaczepkę. Patrzyła przez moment na Eryka, a potem powiedziała:

- Przyniosę panu coś specjalnego do wypicia.

- A ja zasnę niczym śpiąca Królewna? - spytał. - Nie ma mowy. Skoro świt muszę być na nogach.

Usta Margot drgnęły w tłumionym uśmiechu, ale odpowiedź była całkiem spokojna:

- Nic takiego się nie stanie. Kubek ciepłego mleka z miodem nie uśpi pana na wieki i nie będzie pan musiał czekać na księżniczkę, która obudzi pana pocałunkiem.

- A jeśli to nie pomoże to poproszę Jean-Jacques'a, aby zaśpiewał panu kołysankę na dobranoc...
- dodała.

(...)

Kołysanka nie była potrzebna.
A rano otworzył oczy zanim jeszcze do pokoju wkroczył Jean-Jacques i zaczął otwierać okno.

- Za chwilę zostanie podane śniadanie, panie Eryku - powiedział. - Pomóc panu przy wyborze stroju?

Eryk pokręcił głową. Stary służący pewnie nie miałby zrozumienia dla planów Eryka, który zamierzał się ubrać w coś mniej okazałego niż zwykle. Niestety nawet dokładny przegląd szafy nie pozwolił na znalezienie stroju, który pozwoliłby Erykowi po prostu zniknąć w szarym tłumie. Każda sztuka odzieży informowała otoczenie, że jej właściciel jest kimś lepszym niż urzędnik czy kupiec.

Nawet jakbym założył maskę, to i tak wszyscy by wiedzieli, kim jestem - pomyślał odrobinę niechętnie. Ale takiego cyrku nie zamierzał odstawiać.

Chociaż, z drugiej strony, jeśli miał wypytywać kapłanów ze świątyni, czy też składać wizytę de Bariesom, to musiał odpowiednio wyglądać...

Nim skończył się ubierać do pokoju wkroczyła Margot.

Obejrzała Eryka ze wszystkich stron, poprawiła tunikę, znakomicie kryjącą znajdująca się pod nią skórzaną kurtę...

- Nic nie widać. Wygląda pan po prostu jak odrobinę lepiej zbudowany. Gdyby nie ten miecz - z odcieniem niechęci spojrzała na wspomniany ścianie oręż - w niczym nie odróżniałby się pan od innych.

Margot z pewnością miała rację. Do szlacheckich strojów rapier pasował idealnie.

- W niektórych sprawach lepszy jest solidny kawał stali - stwierdził nieco na przekór - niż jakiś przerośnięty rożen.

(...)

Wmusiwszy w siebie nieco jedzenia (a dopilnowała tego stojąca mu nad głową Margot) zszedł na dół.
Powóz już czekał. Tym razem zamiast siwków zaprzęgnięto do niego mniej rzucające się w oczy kasztanki.
Na widok Eryka woźnica ukłonił się.

- Pan Lafayette czeka na pana w rezydencji państwa de Baries.

Wyściełane wnętrze powozu było bardzo wygodne. Eryk jeszcze raz skonstatował, że działalność Francois musi przynosić niezłe zyski. Co sprawiło mu niekłamaną radość.

(...)

Augusta nigdzie nie było.
Honory pani domu pełniła Weronique. Zarówno ona, jak i patrzący na nią z troską Francois wyglądali jakby nie spali całą noc.

- Zapraszam na małą przekąskę - powiedziała po skończonych powitaniach Veronique. - Porozmawiamy przy stole o wszystkim, co udało nam się dowiedzieć.


Małą przekąską nasyciłaby się grupa wygłodniałych żaków, ale Eryk nie miał nic przeciwko temu, by po raz drugi tego dnia poczęstować się czym smacznym. Służba u sir Roderica nauczyła go jednej rzeczy - kiedy jedzenie jest podane, należy się częstować. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja.

Przegryzając kawałek bułki pysznym pasztetem z dzika Eryk wysłuchiwał wszystkich przekazanych mu informacji.

- Moja szwagierka pojechała do świątyni powozem - mówiła Weronique.- Zawiózł ją Philipe. Nasz stangret. Jest u nas jak sięgam pamięcią. Zaufany człowiek. Widział, jak wchodziła do świątyni. Razem z nią była Claudine, ale nie weszła do środka, bo Leticia ją odprawiła. Powiedziała, że to będzie długa rozmowa i nikt nie ma na nią czekać.

- Nikogo to nie zdziwiło, bowiem Leticia nieraz sama gdzieś wychodziła, nie zważając na panujące w Brionne obyczaje. A August nie miał nic przeciwko temu.

W jej tonie tkwił ledwo widoczny cień niezadowolenia.

- Nie - powiedziała, zanim Eryk zdążył zadać pytanie - nie wiemy, z kim chciała rozmawiać. Nikt z nas nie był w świątyni, bo nie chcieliśmy rozgłaszać jej zniknięcia.

- Jeśli zaplanowała to wszystko wcześniej - kontynuowała - to w żaden sposób nie dała tego po sobie poznać. Od rana zachowywała się całkiem normalnie. Wydawała dyspozycje dotyczące pracy służby i ustaliła sprawy związane z obiadem... I omawiała z naszą ochmistrzynią plany porządków. Nic nie wskazywało na to, że chce po prostu zniknąć...

- Jeśli szykowała sobie rzeczy, to również nie wtajemniczyła w to nikogo ze służby. W każdym razie nikt do niczego się nie przyznał.

- Niosła coś ze sobą? Jakiś pakunek? Większą paczkę? - spytał Eryk.

- Nie - zamiast Weronique zabrał głos Francois. - Ale równie dobrze mogła zrobić mały węzełek i wyrzucić przez okno do ogrodu... A stamtąd mógł to zabrać każdy, z kim by się wcześniej umówiła.

- Czy miała jakichś gości? Albo ktoś jej przysłał jakąś wiadomość? - spytał Eryk.

Ponownie głos zabrała Veronique.

- Tibauld, nasz majordomus, powiedział, że po panu, Eryku, żadnych gości nie już było. A przedtem byli tylko, jak pan wie, panowie Jan de Veille oraz Beraud Loisel. O Leticię pytał tylko posłaniec, który przyszedł z jakimś pismem. Ale Leticia nawet go nie czytała. Odesłała bez otwierania.

- Jak wyglądał ten posłaniec? A pismo? Duże? Małe? Jakaś pieczęć? - spytał Eryk.

Wezwany natychmiast Tibauld nie potrafił wiele powiedzieć.

- Posłaniec wyglądał na zwykłego chłopaka z ulicy. A ten list... Był wielkości małego bilecika. Z czerwoną pieczęcią, ale co na niej było? Nie wiem... Może jakieś zwierzę? Była bardzo niewyraźna, jakby ktoś za słabo przycisnął sygnet. A może wosk był już zbyt twardy...

To nie wniosło nic nowego do sprawy. Chłopaka z ulicy mógł wynająć każdy, zaś czerwony wosk można było zdobyć bardzo łatwo. A zamiast pieczęci wykorzystać pierwszą z brzegu monetę...

Rozważania nagle przerwał nagle Tibauld. Na tacy trzymał bilecik.

- Posłaniec do pana Halsdorfa - powiedział. - Od Mistrza Hubertusa.

- Pozwoli pani? - Eryk spojrzał na Weronique.

- Oczywiście, panie Eryku - odpowiedziała. Uśmiechnęła się lekko.

Eryk z zaciekawieniem otworzył list i szybko przeczytał dwie linijki tekstu. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Gdy skończył spojrzał na Tibauld'a.

- Posłaniec jeszcze czeka? - spytał, a gdy ten potwierdził Eryk powiedział: - Proszę mu powiedzieć, by przekazał, że przybędę wkrótce.

- Tak jest, proszę pana - majordomus skinął głową i wyszedł.

Widząc zdziwione spojrzenia gospodyni i przyjaciela uśmiechnął się lekko:

- Sam nie do końca rozumiem. Dostałem zaproszenie od Mistrza Hubertusa, a mieliśmy się spotkać nieco później. Na takie zaproszenie wypada natychmiast odpowiedzieć. A stamtąd wybiorę się do świątyni. Może któryś z kapłanów coś powie...

Na twarzy Weronique pojawił się cień nadziei. Zdaniem Eryka raczej bezpodstawnej...

- Odprowadzę Cię - stwierdził Francois, gdy Eryk żegnał się z jego narzeczoną.

- Weź mój powóz - powiedział. - Przynajmniej Mistrz Hubertus nie będzie musiał czekać. I jeszcze to - dodał ciszej.

Eryk poczuł w garści ciężki mieszek.

- Nie wiem, ile z tego do ciebie wróci - uśmiechnął się lekko.

- Nie ma problemu - Francois odpowiedział podobnym uśmiechem. - Mam jeszcze parę podobnych.

Mocno uścisnęli sobie ręce.

(...)

Jazda powozem trwała o wiele krócej niż piesze wędrówki, więc przed domem Mistrza Chamonu znalazł się wyjątkowo szybko. Widać mistrz często miewał najrozmaitszych gości, bowiem ekwipaż Francois nie zrobił żadnego wrażenia na nikim.

Drzwi otworzył ten sam chłopak, co poprzednio.

- Proszę chwilkę poczekać. Mistrz zaraz pana przyjdzie.

Krzesło było dość wygodne, zaś oczekiwanie nie trwało długo. Najwyraźniej osoba odwiedzająca mistrza już kończyła załatwiać swoją sprawę. A może HUbertus chciał zrobić odpowiednie wrażenie. Ale w to Eryk raczej wątpił.


Pracownia wyglądała prawie tak samo. Jedynie na stole pojawiło się parę ksiąg, których tytuły i nazwiska autorów nic Erykowi nie mówiły.
Jabir, Trismegistos, Bolos, Rhazes, Helicantharus...
Summa perfectionis, Novum Lumen, Khemei, Liber Continens, Tabula... coś tam, czego Eryk nie zdołał odczytać, bo końcówka tytułu przykryta była pojemnikiem, takim, w jakim zwykle przechowuje się cenne zwoje.
A jeden z takich właśnie zwojów leżał przed mistrzem Hubertusem, który przez moment zachowywał się tak, jakby nawet nie zauważył przybycia Eryka. Trzymając w ręku jego bransoletę obracał ją w palcach, wpatrując się w nią z zadumą.

W końcu mistrz Hubertus oderwał wzrok od bransolety i spojrzał na Eryka.

- Proszę siadać - powiedział, wskazując krzesło. - Mogę panu przekazać parę informacji na temat tego przedmiotu.

Najwyraźniej nie zamierzał tłumaczyć, czemu zmienił termin spotkania. Ale Erykowi było to obojętne. Poza tym zdawał sobie sprawę z tego, ze Hubertus był znanym mistrzem Chamonu i mógł prosić do siebie kogo chciał i kiedy chciał, nie tłumacząc się z niczego.

- Według tego papirusu - nad wyraz delikatnym ruchem dotknął leżący przed nim zwój - podobne przedmioty tworzyli Son Yen oraz jego uczeń, Go Hung. To właśnie symbol tego ostatniego znajduje się na bransolecie.

Mistrz wskazał malutki, niemal niewidoczny znaczek.

- To smok - wyjaśnił. - A ten przedmiot ma, bagatela, ponad tysiąc lat.

Eryk okazał należyte zdziwienie. Bransoleta wyglądała tak, jakby wyszła z warsztatu twórcy kilka lat temu. I cały ten czas przeleżała w szafie.

- Go Hung i jego mistrz tworzyli przedmioty, które same wybierały swoich właścicieli. Posiadacz takiego talizmanu, jak informuje ten papirus, mógł bez szwanku przejść przez ogień, chodzić po wodzie, rozkazywać duchom i demonom.

- Poza tym te amulety zapewniały swoim posiadaczom wieczną młodość i nieśmiertelność. I parę innych rzeczy...

- Za bransoletę Go Hunga niejeden kolekcjoner dałby panu stosik złota, który starczyłby na długie, wygodne życie.

A pewnie znalazłoby się kilku takich, którzy zabraliby i bransoletę, i życie - Eryk dokończył za Hubertusa. W myślach.

- Ze symboli Go Hunga, których znaczenie przetrwało do dziś, na pańskiej bransolecie znalezłem te, które dotyczą młodości, potencji, odporności na ogień i rozkazywania demonom. Osobiście nie radziłbym panu próbować, zwłaszcza tego ostatniego. Ponoć trzeba było paru lat nauki, by tę sztukę opanować.
- Jest tu jeszcze parę innych znaków, ale mają one tylko i wyłącznie znaczenie pomocnicze. Niejako wzmacniają i utrwalają tamte, ważniejsze. W każdym razie papirus nic nie wspomina o ostrzeganiu przed niebezpieczeństwem. Ale proszę się nie obawiać - panu ze strony tej bransolety nic nie grozi.


Po raz ostatni spojrzał na bransoletę, a potem podał ją Erykowi. Ten założył ją bez wahania. Obręcz przylgnęła do przegubu, jakby była robiona na miarę.
Hubertus uśmiechnął się, czego Eryk zajęty bransoletą nie zauważył. Najwyraźniej jakieś podejrzenia Mistrza Chamonu znalazły właśnie potwierdzenie.

- Jeśli chodzi o zapłatę... - rozpoczął Eryk.

Mistrz Hubertus przerwał mu bezceremonialnie.

- To sprawa między mną a Francois. Niech się pan nie martwi.

Nie zwracając już uwagi na Eryka zwinął papirus i schował go do tuby, a potem pogrążył się w lekturze. Zdawać się mogło, że nie słyszał podziękowań i słów pożegnania.

(...)

- Do świątyni Manana - powiedział Eryk woźnicy.

- Możemy jechać krótszą drogą? - spytał woźnica.

Eryk nie miał nic przeciwko temu. Nie zależało mu na tym, by jechać główną ulicą miasta i paradować w eleganckim powozie na oczach przyglądających mu się pięknych panien. W dodatku powóz był zamknięty i choć ze środka widać było wszystko, to w drugą stronę to raczej nie działało. Ku radości podróżujących, którzy wewnątrz swych pojazdów bez problemów mogli się zajmować swoimi sprawami.


Przejazd przez Rue de Bains okazał się nieco utrudniony.

- Jakieś zamieszanie - powiedział woźnica. - Może jednak zawrócimy?

Eryk wyjrzał z pojazdu. To, co zobaczył sprawiło, że błyskawicznie znalazł się na zewnątrz.

- Zawracaj i czekaj na mnie - polecił. Niezbyt się przejmował tym, że zawrócenie powozu na tej niezbyt szerokiej ulicy jest dość trudne. To już była sprawa woźnicy, który sam zaproponował taki manewr.

Widok, jaki przed nim siię rozpościerał był fascynujący... Poszukiwany Estalijczyk, jego nieszlachetność Diego, związany jak pół prosiaka... A to oznaczało, że nie trzeba będzie przetrząsać pół miasta by go znaleźć. Problem polegał na tym, że osobą don Diega interesowali się również inni... W tym niezbyt sympatycznie wyglądający mężczyzna z solidnym mieczem w dłoni.
Zainteresowanie się innymi osobami występującymi w tej scenie sprawiło, że Eryk na moment przestał śledzić sytuację. Osobami to właściwie za dużo powiedziane...

W zaskoczone oczy Eryka wpadła postać, jakiej nie spodziewał się ujrzeć w biały dzień na ulicach Brionne. Ta kobieta z pewnością nie była rodowitą mieszkanką Brionne. Można było nawet przypuszczać, że nie pochodziła z żadnych cywilizowanych miejsc.
Fryzjerzy biliby sie o to, by móc zająć się jej włosami. Atrybuty, jakie dumnie prezentowała światu... Panienki z Czerwonej Sukienki na ich widok oszalałyby z zawiści... A klienci ustawialiby się w kolejce...

Wyglądało jednak na to, że dziewczynie owej nie obce są sztuki wojenne... Przynajmniej używanie tarana...

To musiało zaboleć... - pomyślał, współczując nieco powalonemu na bruk. Chociaż pozycji, w jakiej leżący znalazł się w tym momencie, pewnie pozazdrościłby mu niejeden.

Nie było czasu na to, by dalej napawać się urokami rozłożystej dziewoi... Diego był mu potrzebny żywy. I, najlepiej by było, zdrowy...

Korzystając z tego, że mężczyzna z mieczem nie patrzył w jego stronę ruszył w kierunku obu adwersarzy. Jednak jego kroki były dość dobrze słyszalne. Mężczyzna, chcąc najwyraźniej uniknąć ataku z tyłu uskoczył w bok, by mieć na oku aktualnego i potencjalnego przeciwnika. Na swoje nieszczęście jego noga trafiła na biedną, malutką, zieloną kalarepkę... Kalarepka nie przeżyła tego spotkania, ale jej zemsta była straszliwa. Mężczyzna zachwiał się i z łomotem runął na ziemię, wypuszczając trzymany miecz. I nie wstał.

- Jeśli życzy sobie pan opuścić to miejsce, to służę pomocą, senior Diego. Pani również, madame - powiedział, wyciągając rękę do dziewczyny.

To chyba był błąd. Miał wrażenie, że coś chce mu wyrwać rękę, ale dziewczyna w mig stanęła na równe nogi.

- Tam czeka mój powóz - powiedział Eryk. - I radziłbym się pospieszyć.

Pospiech był mile widziany, bowiem okrzyki i strzały mogły bardzo szybko ściągnąć w te okolice strażników.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 29-09-2008 o 20:08.
Kerm jest offline  
Stary 28-09-2008, 00:05   #106
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Marianne. Diego, Peter, Danst i Eryk

Bat świsnął koło ucha Marianne i to ten świst był nieprzyjemny, groźny i złowieszczy, bo pręgi, która zaczynała się tworzyć na nodze, która wkrótce będzie piec i boleć wcale nie czuła, gdy rzucała się na napastnika, korzystając z faktu, że tego się na pewno nie spodziewał, z impetem, którego mógłby jej pozazdrościć zawodnik snotballu, przygniatając woźnicę ciężarem umięśnionego ciała. I nawet jeśli pozycję w jakiej znalazł się ów mężczyzna niektórzy, jak pozostający w nieustannym olśnieniu Peter, uznaliby za atrakcyjną, woźnica miał na ten temat zgoła inne zdanie i bez wahania z całej siły wyrżnąłby czołem w nos Marianne, gdyby w ostatniej chwili jego uwagi nie odciągnął huk wystrzału.

W czasie zapasów w parterze i negocjacji Diego z drugim z bandytów na scenę wkroczył już Peter biegnąc na ratunek królowej swoich marzeń. Nie dostrzegł kolejnego zagrożenia, śledzonego przez Dansta Marrona, który wyłonił się zza zakrętu i błyskawicznie zorientowawszy się w sytuacji, a przynajmniej oddzieliwszy swoich od cudzych, postanowił niehonorowym atakiem w plecy wyeliminować Petera. W czym przeszkodził mu Danstan.
- Marron! Miłego briońskiego snu.- krzyknął.
Huk wystrzału wręcz zbyt głośny, zapach prochu zdecydowanie za intensywny po raz kolejny uzmysłowiły młodemu Bossowi, że korzystanie z tej zawodnej broni jest igraniem z niebezpieczeństwem. Ale kula poleciała w nadanym jej kierunku i Marron człowiek, który zabił Machata, usuwał się właśnie na ziemię, a na jego brzuchu wykwitała czerwona plama. Danstan, który widział wiele postrzałów potrafił uczynione przez kawałek ołowiu spustoszenie ocenić dokładnie. Czuł zimną satysfakcję, Marron, niemający na Rue de Bains szans na magiczną pomoc, umrze wciągu kilku minut.

Lufa pistoletu jeszcze dymiła, gdy z powozu, który wjechał w uliczkę, jak widać nie było jeszcze dość aktorów na tej scenie, wyskoczył kolejny zainteresowany rozróbą, Marianne i Estalijczykiem, niekoniecznie w tej kolejności. Zaś za powozem niezauważony zakradał się ciekawski żebrak.
Niespodziewane przybycie Eryka Halsdorfa wieszczyło śmierć niechętnego rozmówcy Diego. Bo doświadczony zabijaka jednocześnie wściekły, że Estalijczyk tak mu się wymyka, kalkulujący, czy rzeczywiście ma szansę uciec, a na dokładkę w pewien sposób rozbawiony, że jakiś paniczyk wtrąca się w nie swoje sprawy, przyjmując pozycję dogodną do walki z dwoma przeciwnikami pośliznął się na kalarepie. Rue de Bain nie była brukowana, a mężczyzna nie był niezręcznym ułomkiem, ale czasem los się z ludzi śmieje i pokazuje kto tu naprawdę rządzi. Mężczyzna upadł na wznak, słychać było chrupot kręgosłupa.

Ostatni żywy bandyta szamotał się pod Marianne, na dodatek przypadł do niego Peter. Żył jeszcze, kiedy Eryk zwrócił się do dziewczyny z wyciągniętą ręką, a z propozycją do wszystkich.
- Tam czeka mój powóz. I radziłbym się pospieszyć.

Ale wtedy wtrąciły się siły wyższe. Gniew Mananna. Dotąd jeszcze, gdy przydarzał się na morzu, koiła go dopiero ludzka krew, wyszarpana siłą, lub, równie często, ofiarowywana przez załogi. Była jedenasta przed południem, a w jednej chwili zrobiło się ciemno niczym w grudniowy wieczór. Może nawet bardziej, bo nie płonęły żadne latarnie, a w oknach nie migotały płomyki świec. Nawet gdyby ktoś je chciał zapalić, nagły podmuch wiatru zgasiłby każdą iskrę, bo w jednej chwili poruszył wszystko, co ważyło mniej niż worek ziemniaków. Wdarł się do izb znajdując najmniejsze szpary, zaświszczał w korytarzach rezydencji, załomotał drzwiami świątyń. A na Rue de Bains zakwiczały konie. W powietrze uniosły się deski z częściowym kotem, w dół ulicy popędził wózek handlarki, wszystkim zatańczyły pod nogami wcale nie na żarty niebezpieczne kalarepki. I lunął deszcz. Z nieba spadała ściana wody, jakby ktoś wylewał ją z cebrzyków. Nie widać było nawet przedmiotów w zasięgu własnych ramion.
Marianne odskoczyła się od leżącego mężczyzny. Próbowała coś zobaczyć w daremnym geście przecierając oczy. Bardziej dzięki intuicji niż innym zmysłom uniknęła ponownego upadku, gdy gwałtownie musiała uskoczyć przed powozem.
Peter nie po raz pierwszy lekceważąc Mannana, postanowił zakończyć sprawę ostatniego bandyty za pomocą dębowej pałki. Zdziwił się, gdy zamiast w domniemaną głowę trafił w ziemię. Prychając i próbując nie zamykać zalewanych deszczem oczu rozglądał się za bandytą. W końcu wyciągnąwszy przed siebie ręce i brnąc po omacku trafił na drugiego człowieka. I wiedział o nim jedno, to nie Marianne. A człowiek ten zainkantował coś w nieznanym Peterowi języku. Coś, czego Peter nie słyszał. Choć włosy na karku stanęły mu dęba.
Podmuch wiatru oparł Diego o ścianę i całe szczęście, bo spłoszone konie wozu Halsdorfa rozpędzały się w panice, nieutrzymane przez woźnice, który spadł z kozła i potoczył się wprost pod nogi Estalijczyka. Zwierzęta zaprzęgnięte do drugiego wozu również wpadły w popłoch i cały zaprzęg ustawił się w poprzek ulicy tarasując ją dokumentnie. Zderzenie obu wozów było nieuniknione, tyle, że nikt nie wydawał sie tego świadom. Tymczasem poprzez nieopisany zgiełk szalejącego świata do uszu Diego dotarł słaby kobiecy szloch. Dobiegał gdzieś z oddali, stłumiony, cichutki, nieustający.
Danstan potrzebował kilku minut. Chciał patrzeć na konanie Marrona. Zrobił kilka kroków do miejsca gdzie powinno leżeć ciało, a gdy się o nie nie potknął opadł na kolanach, rękami przeszukując ubitą ziemię. Po trzydziestu sekundach zaczął odczuwać panikę. Ciało zniknęło.
Eryk, który przez moment był tak bliski celu, i tak zabójczo skuteczny teraz kompletnie zaskoczony przez rozwój wypadków znieruchomiał na moment rozdarty sprzecznymi impulsami. Bok rozpędzającego się powozu prawie musnął mu plecy, ale we wszechobecnym hałasie, w szturchnięciach wiatru fakt, że go zauważył nie był wcale taki zwykły. Uskoczył, potykając się na nagle śliskim podłożu i stając twarzą w twarz z Marianne.
 
Hellian jest offline  
Stary 28-09-2008, 13:27   #107
 
Maciass0's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłośćMaciass0 ma wspaniałą przyszłość
Koniec świata zdarza się co dzień,
Zwyczajna rzecz.
Słońce wstaje i zachodzi.
Ktoś umiera.
Ktoś się rodzi.
Lecz umrze jak poprzedni.
I jego, koniec świata wyprzedzi,
I w twarz spojrzy…
W oczy zajrzy…
Życia cierpienia ukróci.
Wyzwoli z radości,
Z myślenia trudów.
Każdy skończy w czas.
Wybije dzwon,
Wiatr zimny powieje,
Ktoś stwierdzi zgon.
I stanie się,
Kres świata umarłego.
Śmierć bezpostaciowa,
Zjawisko nieopisane,
Zbędny trud określania,
Każdy ją ujrzy, w swym czasie,
Na cóż się wypatrywać jej oblicza…
Ciekawość pierwszym stopniem do piekła,
Bezduszne ciało legnie,
Nic więcej nie zostanie,
Z prochu powstałeś…
I żadna dusza nigdzie nie pójdzie,
Krótko pamięć po nas trwać będzie,
Wybitni w książkach się zapiszą,
O nich wspomną następni,
Annały otwarte wystarczy się zasłużyć…
Pisałem dotąd niezwykle spokojnie…
Lecz się rzecz stała.
Świadomość mnie dopadła.
Me myśli porozrzucała.
Strach mnie ogarnął.
Dreszcze przeszły.
Na myśl o śmierci.
O końcu mym.
Obojętnie co zrobię,
Zgodnie z mym przekonaniem,
Nie warte się stanie.
To co osiągnąłem,
Ci co ich kochałem,
Wszystko pozostanie,
Ja się oddalę w nieznane,
Ma głowa czarne wizje rodzi,
Jedna myśl po niej chodzi,
Nicość…
Koniec!
W popłoch ma dusza wpada,
Serce głupieje,
Co robić by nacieszyć się byciem,
Bo tam nic nie ma gdzie zmierzamy.
To ścieżka donikąd.
Wiara opium które odrzucam,
Przydałaby się w chwilach tych.
Ewolucja… przekleństwo,
Własne myśli mnie niszczą…


Śmierć w rodzinie halfingów to jak urwanie gałązki wielkiego krzewu rosnącego na rosie w ogrodach Altdorfu. Mentalność i wiedza halfingów mówiące o zawięzłości rodziny jest ogromna niczym katedra Sigmara. Każdy z niziołków zna swoją przeszłość, swoje korzenie kilka pokoleń wstecz. To właśnie oni są największą rodziną na świecie. Odłam rodziny Pian właśnie stracił cząstkę, już nigdy nie będzie tak samo. Rana w sercu i sile familli nigdy się nie zrośnie. Trzeba pomścić Nanę. Ale czy mały Pappo Pian podoła ogromnemu zadaniu, czy odciśnie się na nim piętno trudu misji? Niechaj bogowie hobbitów pomogą.

***
A rozmowa podczas przygotowań Nany do pochówku. Zjadł już pierwsze śniadanie.
- Dobrze wujku, zrobię co w mojej mocy, aby odnaleźć przyczynę śmierci Nany. Udam się do tej karczmy i tam rozpocznę swoje poszukiwania. Oby wszystko się wydarzyło po myśli. Postanowiłem wyruszyć w poszukiwania, może wujaszku nie wrócę. Daj mi swoje błogosławieństwo.
- Pappo, niechaj cię prowadzą władzcy tego świata. Wróć wcześnie, będzie ceremonia pogrzebu. Masz jakieś 5 godzin na znalezienie pierwszych poszlak. Weź powóz.
- Zostawię przy was Pewne. Gorliwe zabiorę ze sobą, zbytnio wariuje przy mnie. Mógłby coś spsocić.
- Ruszaj Pappo Pianie.
- Do widzenia


Wyszedł z psem na zewnątrz i udał się w stronę "Małej Rosette". Miał nadzieję, że będzie tam urzędował ten paser. Zobaczymy....
 
Maciass0 jest offline  
Stary 29-09-2008, 14:05   #108
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Brionne może i nie było jakimś szczególnie dużym miastem, ale to co się działo na uliczce było po prostu ... niecodzienne. Akurat Diego próbował wyrwać się z rąk oprawców, gdy jakiś typ strzelił do innego typa, następny się wykopyrtnął na kalarepkach, jeszcze kolejny zajechał powozem prosząc do środka.
No cyrk na kółkach. Zupełnie jakby się sprzysięgli, by być akurat w tym miejscu i czasie co on.
W tej sytuacji gwałtowna burza pozwoliła mu odzyskać rezon, który był stracił przez coraz to nowe wydarzenia.
Moknąc przeszedł go dreszcz po karku i całych plecach. Nie tyle z zimna i wilgoci, co w wyniku tego co usłyszał.
Przez ryk i szum burzy słyszał powiem kobiecy szloch.
W pierwszej chwili potrząsnął głową myśląc, że się przesłyszał. Lecz uważnie nasłuchując znów usłyszał płacz.
Diego powoli przedzierając się naprzeciw wiatrowi parł w kierunku, w jakim jak sądził znajdowała się nieszczęsna kobieta.
Obwiązał wokół ust i nosa chustę, którą jakimś cudem mu pozostawiono.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 29-09-2008, 23:07   #109
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Danstan Boss magię traktował zawsze z dystansem. Niby widział parę zaklęć na polach walki, ale zawsze były to tylko desperackie popisy ogniem szamanów orkowych, które w jego oczach nijak miały się do kunsztu i gamy możliwości jakie prezentowały sobą wiedza kiedy walkę można wygrać, a kiedy należy uciekać. Był przekonany, że posiadł obie te zdolności i na groźby użycia magii zawsze miał ze sobą nabity pistolet. Teraz jednak nie mogąc znaleźć w coraz większej kałuży wody, ciała zabitego Marrona, Danstan tracił rezon. Trafił go. W samą wątrobę. To rana, po której się dobija gdyż ofiara cierpi zbyt bardzo by ją gdziekolwiek przenieść nie wspominając już o tym, by sama odeszła.

Rapier wypadł mu z ręki gdy gorączkowo szukał wytłumaczenia w głowie na to co zobaczył... i jeszcze ten deszcz. Z tak nagła i tak intensywnie. W Brionne jeszcze nigdy tak nie lało gdy tu żył.

Prawie na czworakach wrócił po swój pistolet. Obejrzawszy stwierdził, że pęknięty od upadku zamek kołowy będzie groził eksplozją przy następnym użyciu. Zatknął go za pas układając na prędce w głowie plan działania. Usłyszawszy przerażone rżenie koni wiedział już co chce osiągnąć. Biegiem ruszył pochylony w kierunku zarysu stojącego w poprzek ulicy wozu. Wałaszki, które go ciągnęły zdawały się być trochę spokojniejsze od pięknych charakternych arabów karocy, która nadjechała jako druga. Jako kawalerzysta znał się trochę na koniach i ocenił swoją szansę na ucieczkę stąd wierzchem na względnie niezłą...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 30-09-2008, 15:37   #110
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Peter

Jego krzyki nie przyniosły takiego efektu, na jaki by liczył, co nie znaczyło, że w ogóle efektu nie przyniosły. Zwrócono na niego uwagę, zaś wezwanie straży, nawet jak skończy się jakimiś aresztowaniami, zawsze było szansą na przeżycie. Inna sprawa, że zapomniało mu się troszkę, że straż go szuka za znacznie gorsze przewinienia. W świetle następujących wydarzeń nie stanowiło to jednak wielkiego problemu.

Wózek z kalarepkami był co prawda znośną ochroną przed pociskami, ale był zbyt ciężki i za mało sterowny, by Peter miał szansę zdążyć na miejsce przed zakończeniem się wszystkich istotnych wydarzeń. Ku jego zdziwieniu z boku wyskoczył nagle jakiś facet i wypalił z pistoletu. Wpierw myślał, że to w niego, więc rzucił się za kalarepki, ale o dziwo okazało się, że człowiek, którego zresztą już skądeś kojarzył, strzelał do jakiegoś innego, który pojawił się skądeś za jego plecami. Śmieciarz przestał już nieco nadążać, zwłaszcza jak pojawił się kolejny powóz, ale wciąż kierowany najprostszą myślą pognał ku Marianne. I już, już by przywalił powalonemu w łeb, gdy nagle światło zgasło. Pałka walnęła o bruk, odbijając się niegroźnie, a zaskoczony Peter poderwał się nagle, rozglądając wokół.

Nic nie zobaczył. Za to zaczęło lać. Skąd taka burza tak nagle?! Przecież nawet nie było porządnych chmur. A tu proszę, ciemnica jak diabli i jeszcze leje. Pioruny jeszcze nie waliły, ale tylko ich wyglądać. Po omacku zaczął szukać jakiegoś punktu oparcia by móc przeczekać największą nawałnicę, gdy nagle natknął się na człowieka. Marianne to nie była a szkoda, w takich ciemnościach na pewno by nie zauważyła kto maca jej wielkie cycki. Za to ten tutaj robił coś, co zjeżyło mu włosy na całym ciele. To było przeczucie! Tak, na pewno. Peter bardzo ufał swoim przeczuciom. Zaczął nagle jak szalony machać pałką, celując gdzieś w okolice potencjalnej głowy. Wreszcie w coś trafił, aż mu ręka odskoczyła. Jeśli to był któryś ze znajomków to miał w sumie pewne szczęście. Zawsze zamiast pałki Peter mógł mieć miecz.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172