lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Brionne (warhammer) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/5324-brionne-warhammer.html)

Hellian 27-03-2008 12:27

Brionne (warhammer)
 
Brionne


Dramatis personae:

Rodzina panująca
Jaques de Compte - książę
Marguerite de Compte – jego żona
Anna de Compte – ich jedyne dziecko
Christophe de Compte-Gribeleux – daleki kuzyn

Szlachta
Robert Monpellier – pierwszy minister, wytwórca win
Maxim Monpellier – rozpustnik
Isidore Monpellier – panna na wydaniu
Albert von Meiden – arystokrata
Roland Dupont – książęcy szampierz
Arielle Dupont – jego żona
Jan de Veille – książęcy szampierz
Daniel Zurara – książęcy szampierz
Sophie Fontanelle – księżna
Serge Dubois - arystokrata
Ivone Dubois – jego córka
Maurice Lamadon - arystokrata
Henri Lafayette – zamożny szlachcic, właściciel banku
Innocenty de Rastignac – uczony arystokrata, rektor Akademii Magiczno-Teologicznej
rodzina de Baries – dobra szlachta
Charles de Simon – hrabia
Tantal de Simon – piekność
Touronne Gireaux – dowódca Gwardii Miejskiej, szlachcic

Kapłani
Mondrian – arcymag
Zamorin II – Patriarcha, najwyższy kapłan Mananna w Brionne, elf
Suzanne Leyette – arcykapłanka Shalyi
Leyette – nazwisko nadawane briońskim sierotom, wychowankom przytułku prowadzonego przez kapłanki
Mathilde La Boulle – kapłanka Vereny
Carolle Cremon – kapłanka Myrmidii

Mieszczaństwo
Henri Lacroix – burmistrz
Michelle Lacroix – jego żona
Dominique Lacroix – ich córka
Sebastain Lacroix – syn
Jan Hammot – rajca
Paolo Ravalotti – rajca
Louis Bonderoix – rajca
Bertholde Cremon – rajca
Robert Forges – zarządca Portu Głównego z ramienia Gildii Morskiej
Vincent Squilachi – zarządca Portu Rzecznego z ramienia G. Lądowej


Instytucje

Gwardia Książęca – elitarna, szlachecka, purpurowo-złota ozdoba dworu
Szampierze Książęcy – od wieków trzech
Gwardia Miejska – czyli straż
Pożarnicy

Magistrat miejski – burmistrz i rajcy
Bank Krasnoludzki – w dzielnicy kupieckiej
Bank Lefevre – w dzielnicy szlacheckiej

Gildia Kupców Morskich
Briońska Gildia Kupców Wód Śródlądowych – zwana Lądową
Briońskie Towarzystwo Geograficzne

Port Główny
Port Rzeczny

Akademia Magiczno-Teologiczna

Prolog

To była piękna noc. Konstelacje jasno świeciły na niebie, a oba księżyce prezentowały pełne oblicza. W taką noc wieszczki przepowiadają książętom przyszłość i próbują ukryć to, co widzą za wyraźnie. W taką noc zakochane pary ryzykują ujawnieniem swoich sekretów, bo nie potrafią przerwać chwil szczęścia. W taką noc zawodzą plany kradzieży, przemytu, morderstwa, przeszkadza w tym blask gwiazd.
Tak być powinno.

Na wąskiej, mokrej uliczce końskie kopyta wydawały cichy, nieprzyjemny odgłos. Trzej mężczyźni mijali zabite deskami magazyny i rozpadające się domostwa. Poza nimi nie widać było żywego ducha. Krążyli w cichych uliczkach kiepskiej dzielnicy niczym drapieżne ptaki. A dzielnica odpowiadała im nadnaturalną ciszą. Zatrzymali się przed jednym z magazynów. Nie rozmawiali ze sobą. Na znak przywódcy jeden z mężczyzn zszedł z konia i obszedł budynek.
- Fabienne, to Ty? – z budynku wyłoniła się dziewczyna. Nie miała 20 lat. W ręku trzymała lampę, której światło było właściwie zbędne tak jasnej nocy. Ale dzięki niemu doskonale widoczna była twarz zielonookiej, ślicznej dziewczyny ubranej w dzienną sukienkę lecz z włosami splecionymi do snu w grzeczny warkocz. Nieskazitelną cerę szpecił jedynie gojący się na prawym policzku siniak.
- Fabienne? – powtórzyła, mimo, że musiała już dostrzec sylwetki na koniach. W jej glosie brzmiała jeszcze irracjonalna nadzieja.
- Och, ma cherie. Przykro mi, Fabienne już nie przyjdzie. Ale za mną też na pewno się stęskniłaś – nie wydawało się by młody mężczyzna oczekiwał odpowiedzi - Wyjechałaś tak bez pożegnania? Zraniłaś mnie. – kontynuował – Źle Ci było ze mną? Za mało prezentów? Starczyło powiedzieć.
Mężczyzna zeskoczył z konia. Dziewczyna upuściła lampę i wpadła do wnętrza zrujnowanego budynku. Wprost na drugiego z mężczyzn.
Mężczyzna o szlachetnym wyglądzie, ten, który mówił do dziewczyny powolnym ruchem ściągnął z dłoni piękne białe rękawiczki i wszedł do budynku.
- Nie uciekaj – jego głos był pozbawiony namiętności – Już za późno. Niestety zawiodłem się na Tobie.
Rozległ się odgłos uderzenia i przeraźliwy krzyk dziewczyny.

***********************


Eryk Halsdorf, młody szlachcic o perspektywach stojących pod znakiem zapytania zatrzymał się przed domem Gwenn Dombasle, swojej ciotki.

Eryk
Służba u Roderica może nie należała do najlżejszych, ale dobrze na Ciebie wpłynęła. Kiedy jechałeś miastem uśmiechały się do Ciebie dziewczęta, a straż przy bramie wjazdowej nawet Cię nie zatrzymywała.
Dom ciotki stał na obrzeżach najlepszej dzielnicy miasta. Już na tyle blisko rzeki, że piwnice regularnie zalewała woda lecz na tyle daleko od mostu, że dało się zdrzemnąć i za dnia. Tak, miejsce to miało swoje wady. Wszystkie izby wydawały się mroczne, służba wiecznie obrażona, a pościel pachniała grzybem i pleśnią. Nie, nie żałowałeś, że posłuchałeś wezwania chorej krewnej. Twój żal był bardziej subtelny, dotyczył nadziei, które się jeszcze nie wykluły i marzeń, które nie zostały wypowiedziane na głos.

Zapukałeś do drzwi. Otworzył Ci stary majordomus.
- Panicz Eryk – wydał Ci się nadzwyczaj ożywiony – jak dobrze. Pani Gwenn Pana oczekuje.Nie dane Ci było przebrać się i umyć. Thomas wprowadził Cię prosto do salonu.
Pokój był taki jakim go zapamiętałeś, zakurzony i wilgotny. Stare meble nadal prosiły o renowację, choć sama miękkość foteli zapisała się w Twojej pamięci bardzo przyjemnie. Okna zasłonięte kotarami nie wpuszczały do środka słońca. Ogień z kominka oświetlał przykrytą pledem ciotkę.
- No siadaj żeż – powiedziała – Stoisz jak ten kloc. - po raz nie wiadomo który zdziwiłeś się jak mało pani Gwenn przypomina Twoją drogą matkę.
- Słyszałeś, że choruję. To nic takiego – suchy kaszel zaprzeczał tym słowom – Mimo to spisałam swą ostatnią wolę. Kochałam swoją siostrę.
Zmarszczyłeś brwi.
- Kocham moją siostrę - poprawiła się Gwenn – Ale ten nicpoń Wasz ojciec...Był Waszym ojcem. I tego nie jestem w stanie zmienić. – Pani Dombasle rozkasłała się znowu – Musisz mi udowodnić synu, że wdałeś się w rodzinę Creuss, w porządną bretońską szlachtę.
- Przebierz się i wykąp. – zatrzymała wzrok na siostrzeńcu - Wciąż czuć Cię koniem. Chcę byś wieczorem towarzyszył wdowie de Chenier. To siostra Arielle Dupont więc sam rozumiesz.
-Thomas odprowadź panicza do pokojów – zawołała nim zdążyłeś wyznać, że nie rozumiesz nic a nic.

***

Umyty i przebrany poszedłeś na spacer. Nogi same Cię poniosły na Aleję Główną. Tam w tawernie „Pod misiem kudłaczem” w upojnym zapachu cytrynowego drzewa, przy dźwiękach elfiej lutni, spędziłeś chwile, których od dawna nie wspominałeś. Zdradzieckie nogi.

Bramę tarasował halfling na wozie zaprzężonym w dwa konie. Chciałeś go ominąć gdy zaczęła się awantura.

************************


Peter, groźnie wyglądający mężczyzna w nieokreślonym wieku, wolny i bez zobowiązań, za to z wózkiem możliwości, wygrzewał się w wiosennym słońcu.

Peter
Cieszyłeś się swobodą od dwóch tygodni. Pierwszego dnia skorzystałeś z nowych koneksji i odwiedziłeś znajomego znajomego w „Małej Rosette”. Rozmowy o interesach poszły Ci zadziwiająco dobrze. Uzgodniłeś wysokość „podatku” i, co tu ukrywać, poczułeś się bezpiecznie.
Och, pozostało parę problemów. Nadal byłeś mężczyzna z dwukółką, to odstręczało poważnych klientów. Trzeba było ponownie przemyśleć sprawę ubrania, i w ogóle zainwestować trochę grosza, a tego nie miałeś.
Ale była wiosna. Słońce grzało i znowu mogłeś robić co chcesz. Lubiłeś to swoje miasto. Piękne dziewczyny, zapachy świeżego pieczywa i gdzie się nie obejrzeć jakiś grajek. Flety, grzebienie, mandoliny. Cudaczna kakofonia dźwięków co dzień prowadziła Cię na Aleję Główną. Zatrzymywałeś się na skrzyżowaniu z Kresową. Tu zawsze słyszało się kilka melodii na raz. Zacząłeś się już witać z obdartym facetem w średnim wieku, w spodniach o jednej nogawce. Jego, podobnie jak Ciebie, bawiły te absurdalne koncerty. Wspólnie zawładnęliście wygodną ławeczką. Obok ładnej dziewczyny sprzedającej kwiaty.
Wózek z dobytkiem stał po Twojej prawej stronie. Oparłeś głowę o deski budynku za plecami i wyciągnąłeś z kieszeni ostatnie znalezisko, guzik - oprawioną w platynę perłę. Akurat miejsce gdzie ją znalazłeś, okolice starego portu nie były zbyt przyjemne i nie miałeś pozwolenia na działanie w tamtym okręgu, ale postanowiłeś obejść całe miasto. W końcu w ciągu ostatnich miesięcy mogło coś się pozmieniać. I opłacało się. Chociaż miałeś teraz problem. "Komu to odsprzedać? A może zachować" - przyszło Ci nagle do głowy - "może odnajdę Leah?"
Pochwyciłeś spojrzenie obdartusa-melomana. Szybko schowałeś perłę do kieszeni.
I wtedy dopadła Was ona. Staruszka o pergaminowej skórze i długich białych włosach. Przychodziła tu już wcześniej zawsze mamrocząc coś pod adresem obdartusa, który udawał, że jej nie widzi. Posypały się razy drewnianą laską. Dziwnym trafem w Ciebie, nie w siedzącego obok.
- Ty darmozjadzie, gamoniu, łazęgo. Miałeś przestać tu przychodzić, przesiadywać z innymi niedorajdami. Tobie się wydaje, że ja dla przyjemności te pokrzywy zbieram? Masz żreć co ugotuję.
Nie przestawała Cię okładać.

************************


Machat, zwany Spryciarzem, przystojniak i zawadiaka wybierał kwiaty dla dziewczyny. Właśnie umoczył rękawy białej koszuli w kielichach lilii i ich złoty pył osadzał się na dotąd czystym ubraniu.

Machat
Liza uparła się na to wieczorne przedstawienie. Tobie teatr był raczej obojętny, ale chciałeś jej zrobić przyjemność. No i zawsze to okazja, żeby się elegancko ubrać.
Miałeś z tą Lizą kłopot. Z jednej strony dziewczyna niczego sobie. Smukła i zgrabna o zadziwiająco drobnych dłoniach i stopach, jakby ją dobrze ubrać wyglądałaby jak szlachcianka. I zawsze się uśmiechała. Potrafiła rozładować napięcie jednym słowem, rozchmurzyć ponurego Bossa. Ale wiedziałeś, że nie zdaje sobie sprawy czym trudnią się jej wujowie, ani co Ty robisz. Liza pomagała Edwardowi i Zofii w domu, a wolny czas poświęcała sierotom z przytułku. To była grzeczna dziewczyna, chyba zbyt grzeczna dla Ciebie.
Ale skoro teatr to i kwiaty, w końcu wybrałeś bukiet, który spełniał twoje oczekiwania. Kwiaciarka o ponętnym dekolcie przyjęła miedziaki.
Obok Ciebie przeszedł mężczyzna w lokajskim uniformie, utykał na jedna nogę. Wasze oczy się spotkały. Przysiągłbyś, że go nie znasz, ale wpatrywał się w Ciebie tak uporczywie, że odczułeś ochotę, żeby mu przyłożyć.
- Koleś – zacząłeś.
I wtedy rozdarła się kobieta. Staruszka o pergaminowej skórze i długich białych włosach. Posypały się razy drewnianą laską. Dziwnym trafem nie w mężczyznę na którego krzyczała, a w siedzącego obok.
- Ty darmozjadzie, gamoniu, łazęgo. Miałeś przestać tu przychodzić, przesiadywać z innymi niedorajdami. Tobie się wydaje, że ja dla przyjemności te pokrzywy zbieram? Masz żreć co ugotuję.
Nie przestawała okładać tego drugiego.

*************************


Diego Manuel Barosso w milczeniu przyglądał się rękojeści swego rapiera. Pozwolił by znów opanowały go ponure myśli. Był pewien, że jest na to skazany; na wieczorną głupią nadzieję, że zemsta przyniesienie ukojenie, i poranki z zimnym gazpacho, które jednak nie gasiło ognia w sercu.

Diego
Siedziałeś w karczmie „ U Ralpha”. A właściwie przed nią. Stoliki bezczelnie kradły powierzchnię Alei Głównej, podobnie jak stoliki „Myszy polnej” tuż obok i tawerny „ Bez nazwy” na przeciwko. Ale, na ulicy i tak zmieściłyby się dwa wozy, choć może nie te z szerokimi osiami.
Piąty dzień z rzędu jadłeś w tym samym miejscu. Nie bez znaczenia był fakt, że tu serwowowano gazpacho i paellę, a Ralph z szyldu był naprawdę Raphaelo Henrique Albenizem i liczył Estalijczykom połowę taniej.
Raczyłeś się czerwonym winem, te dla odmiany wybierałeś miejscowe, zresztą Ralph, nie sprowadzał estalijskiego.
Miętosiłeś w palcach wizytówkę, którą dostałeś wczorajszego wieczoru, nim straż pognała Cię z Parku Książęcego, gdzie szarpałeś się z Julienem de Baries, zażywnym jegomościem po 40-tce, który, ten fakt, powoli do Ciebie docierał, mógł nie być wcale krewnym Augusta.
No właśnie wizytówka. Pachniała męskimi perfumami, co wydawało Ci się lekką przesadą Z przodu wytłoczono nazwisko: Jan de Veille, z tyłu już odręcznie napisano dzisiejszą datę, wieczorną godzinę i miejsce: amfiteatr.
Na przeciwko, między bramą a tawerną, może dwunastoletni wyrostek wygrywał na grzebieniu skoczną melodię. Wtedy widok grajka zasłonił Ci wóz zaprzężony w dwa konie.
Ale nie zdążyłeś się mu przyjrzeć, gdyż pojawiła się ona. Staruszka o pergaminowej skórze i długich białych włosach. Przychodziła tu już wcześniej zawsze mamrocząc coś pod adresem obdartusa, który udawał, że jej nie widzi. Posypały się razy drewnianą laską. Dziwnym trafem nie w mężczyznę w półportkach, ale w jego sąsiada.
- Ty darmozjadzie, gamoniu, łazęgo. Miałeś przestać tu przychodzić, przesiadywać z innymi niedorajdami. Tobie się wydaję, że ja dla przyjemności te pokrzywy zbieram? Masz żreć co ugotuję.


************************


Pappo Pian z uśmiechem wjeżdżał do miasta. Cieszył się , że zaraz zobaczy kuzynów. Cieszył się na kuchnię ciotki Seii i fajkę wuja Harteriona. A że był dobrze wychowanym młodym halflingiem i nie chciał z niecierpliwości, w oczekiwaniu na naleśniki, podskakiwać w fotelu, gdzieś za bramą postanowił zatrzymać się w karczmie, by zaspokoić pierwszy głód.

Pappo
- Prrr – zatrzymałeś koniki przed straganem z pieczywem. Karczma karczmą, ale te precelki wyglądały bosko. Dostałeś tuzin owinięty w kawałek czystego płótna.
Rozglądałeś się ciekawie. Nie był to Altdorf. Wjechałeś Bramą Wschodnią od razu w Aleję Główną. Była ona szeroka i brukowana, i równała się z arteriami stolicy Imperium, ale wiedziałeś, że to najszersza ulica Brionne. Domy miały i po trzy piętra, ale wiele z nich przechylało się na jedną stronę. Drewniane schody prowadziły na balkony ciągnące się na całą długość budynków, najwyraźniej z nich wchodziło się do mieszkań. Budynki nie miały więc klatek. Od razu znać było nieobecność w mieście krasnoludzkiej Gildii Inżynierów. Ale podobały Ci się karczmy i briończycy oddający się rozkoszom jedzenia wzdłuż całej ulicy. Minąłeś niedomytych mężczyzn krojących kozikiem ser, który pachniał lepiej, niż owczy półtorak, specjalność „Piańskich Progów”. Tak, zażyjesz tu paru przyjemności.
Na drzwiach dużego zielarskiego sklepu przyklejono plakat.

Już Dziś
w amfiteatrze po siódmym dzwonie
zespół
Commedie Brionnese
w
Niewiernej narzeczonej
Jabell Pian


Twój niezawodny nos, wyłowił następny znakomity zapach. Zatrzymałeś wóz przed szeroką bramą, prowadzącą na dziedziniec ustawionych w czworobok kamienic. Z daleka widziałeś jeden stolik, pod obsypanym kwieciem drzewem owocowym.
I wtedy coś nieokreślonego odwróciło Twoją uwagę. Nieco zdezorientowany rozejrzałeś się wokół. Zza zakrętu wyłoniła się staruszka o pergaminowej skórze i długich białych włosach. Uśmiechnęła się zadziwiająco młodzieńczo i mrugnęła do Ciebie.
Po czym zaczęła okładać drewniana laską siedzącego na ławce mężczyznę. Wrzeszcząc do drugiego.
- Ty darmozjadzie, gamoniu, łazęgo. Miałeś przestać tu przychodzić, przesiadywać z innymi niedorajdami. Tobie się wydaje, że ja dla przyjemności te pokrzywy zbieram? Masz żreć co ugotuję.
Nie zaprzestawała miarowych uderzeń drągiem. Nawet się nie zasapała.

Kerm 27-03-2008 16:44

Eryk zatrzymał wierzchowca. Z tego miejsca widać było wspaniałą panoramę miasta. Można było nawet określić miejsce, gdzie znajdował się dom ciotki Gwenn. Choć rzecz jasna samego domu nie można było zobaczyć...
- Kochane Brionne - powiedział na pół ironicznie, po czym ruszył dalej.

Przekraczając bramę miasta poczuł się nieco zaskoczony. Strażnicy, którzy dawniej obojętnie przepuszczali każdego, kto chciał wejść do miasta, obecnie wykazywali dziwną aktywność. Sprawdzali zawartość wozów, wypytywali o cel przybycia...
"Nowy dowódca warty?" - pomyślał zdziwiony. - "A może nowe zarządzenia?"
Nie zatrzymywany przez strażników wjechał do miasta. Nie był pewien, co było powodem takiego braku zainteresowania z ich strony - może sprawił to herb... A może postawa godna rycerza... Z której byłby zadowolony nawet sir Roderic.
Odpowiadając uśmiechem na skierowane w jego stronę uśmiechy dziewcząt ruszył przez miasto, w stronę domu, w którym spędził parę lat...

Wezwanie ze strony chorej ciotki przyszło nad wyraz niespodziewanie. Nie sądził, że ciotka Gwenn, która z radością pozbyła się ciążącego na niej obowiązku, nagle tak bardzo za nim się stęskniła.
"Ciekawe, co wymyśliła tym razem" - pomyślał po raz kolejny. Po raz kolejny nie dochodząc do żadnych wniosków...
Ostatnia rozmowa skończyła się ponad dwuletnią służbą u sir Roderica. I chociaż w zasadzie tej służby nie żałował, to wolałby, by kolejny pomysł ciotki nie stanowił początku jakiejś nowej, zwariowanej drogi życia. Już powoli zaczął się przyzwyczajać do myśli, że zostanie rycerzem...

Ożywienie widoczne na twarzy Thomasa było kolejnym zaskoczeniem. Jak sięgał pamięcią stary majordomus traktował go z wielką rezerwą, a słowo 'panicz' z trudem przechodziło mu przez gardło. Tym razem wyglądało, jakby się cieszył z przybycia siostrzeńca pani domu...

Eryk przywitał się z ciotką z szacunkiem należnym tak starszej krewnej, jak i osobie chorej. Korzystając z zaproszenia usiadł. I ze starannie ukrywanym niepokojem zaczął obserwować przykrytą pledem ciotkę. Wiedział co prawda, że nie czuje się ona najlepiej, ale to, co zobaczył nie było wesołe. Kaszel i widoczna bladość na twarzy zaprzeczały słowom lekceważącym chorobę. Do tego zamknięte okna i ogień na kominku... Nie przepadał za nią zbytnio, ale można było powiedzieć, że pomogła wyprowadzić go na ludzi. Chociaż była wymagająca i oschła...
"Czy matka o tym wie" - pomyślał.
Dalsze słowa ciotki lekko go zaniepokoiły.
"Jak ona sobie wyobraża ten sprawdzian?" - zaczął się zastanawiać. - "I co ja mam robić z jakąś wdową..."
Nazwiska de Chenier i Dupont niewiele mu mówiły, chociaż to drugie byo jakby znajome. Ale nie bardzo mógł je sobie przypomnieć z czasów bujnej młodości, a podczas "giermkowania" niewiele interesował się tym, co dzieje się w Brionne. Chociaż pewnie powinien... Wdowa po panu de Chenier mogła mieć tak osiemnaście, jak i osiemdziesiąt lat. Na szczęście podczas służby u sir Roderica dotrzymywał towarzystwa paniom i w takim, i w takim wieku...
Zanim zdążył poprosić o wyjaśnienia znalazł się w drodze do swego pokoju.
Idąc za Thomasem ujrzał ładną dziewczynę, która na jego widok skłoniła się głęboko.
"Czyżby ciotka zatrudniła młoda pokojówkę" - pomyślał, czując kolejne zaskoczenie.

Obrócił się w stronę Thomasa.
- Mogę się dowiedzieć, jak naprawdę czuje się ciotka Gwenn? Z tego co widziałem...
Thomas, mimo wieloletniego treningu, skrzywił się lekko. Wyglądało na to, że pragnie uniknąć odpowiedzi, ale w końcu wykrztusił niechętnie:
- Nie jest zbyt dobrze... Lekarz przychodzi co dzień...
Z tonu wypowiedzi widać było, że jest bardzo przywiązany do swej pracodawczyni. Co było nieco dziwne, biorąc pod uwagę charakter ciotuni...
- I nic się nie da zrobić? - spytał. - A kapłani?
Thomas zaprzeczył ruchem głowy.
Postanawiając nie drążyć tematu Eryk spytał:
- A co z tą wdową? Panią de Chanier?
Majordomus nieoczekiwanie zachichotał.
- Tak, tak, ma się panicz stawić, o 18, w rezydencji. Do teatru panicz idzie.
Eryk pokręcił głową.
- Nie o to mi chodziło... Ile ma ona lat? Jest młoda czy stara? Ładna? Brzydka?
- Ja ta nic nie wiem - jeszcze radośniej zachichotał Thomas. - Sam panicz zobaczy...
Widać było, ze majordomus jawnie mija się z prawdą, ale Eryk na razie wolał nie nalegać. I tak rozmawiało mu się z Thomasem lepiej, niż przed laty i nie zamierzał tego psuć...
- To może jeszcze kilka słów na temat Arielle Dupont? Kim ona jest?
W oczach Thomasa pojawiło się widoczne oburzenie.
- Arielle Dupont? Toż to żona monsieur Rolanda. Książęcego szampierza - dodał widząc, że jego rozmówca nie do końca wszystko rozumie.
- Szmpierza? - powtórzył nieco bezmyślnie Eryk. W tym momencie przypomniał sobie niektóre opowieści...
- No jasne - powiedział. - Powinienem był pamiętać... Trzydziestu książęcych gwardzistów i trzech szampierzy... Tamci dwaj... - zawahał się przez chwilę. Przed laty aż tak nie interesował się dworem. - To Zurara i Jan de...
- Daniel Zurara i Jan de Veille - podsunął usłużnie Thomas.
- Dawny pokój panicza - powiedział, wskazując drzwi, przy których stanęli. - Zaraz przyniosą wodę do kąpieli. A gdyby panicz czegoś potrzebował, to proszę zadzwonić. Zjawi sie Jean-Jacques albo Margot.
Otwierając drzwi Eryk zastanawiał się, czy Margot to ta młoda dziewczyna, która kłaniała mu się na dole...

Pokój niewiele się zmienił.
Te same, nieco wypłowiałe zasłony, te same, nieco nadgryzione zębem czasu tapety. I ta sama lampa, stojąca na niewielkim stoliku. Ale pewne drobiazgi świadczyły o tym, że czas się tu nie zatrzymał. Z pokoju zniknął zapach stęchlizny. Całkiem jakby ktoś przez kilka lub kilkanaście nawet dni otwierał szeroko okna, wpuszczając do środka tchnienie wiosny. I koło drzwi pojawił się sznur do dzwonka...
Otworzył szafę. Obok szeregu nieznanych mu ubrań znajdowały się tam nieliczne przedmioty, które przywiózł ze sobą. Służba ciotki, choć zwykle mrukliwa i obrażona na cały świat, wykonywała swe obowiązki jak należy.
- Wejść - powiedział dość głośno słysząc pukanie do drzwi.
Uśmiechnął się z zadowoleniem widząc wnoszoną wannę. Miło będzie odświeżyć się po tylu dniach podróży.

Z pewną nieufnością spoglądał na leżące na łożu ubranie. Przez ostatnie dwa lata prawie nie rozstawał się z bojowym rynsztunkiem i nie sądził, by dobrze się czuł w 'cywilnych', nawet bardzo eleganckich, rzeczach. I ozdobionych tak podwójnym toporem Haldorfów, jak i krzyżem Creuss'ów.
Z jeszcze mniejszym entuzjazmem spojrzał na leżącą obok ubrania szpadę. Miał coś takiego kiedyś w ręce i wiedział, że elegancki szlachcic nie rusza się z domu bez szpady, ale...
- Co to, to nie... Wolę wyglądać mniej elegancko, niż nosić kawał żelaza, z którym nie będę wiedział, co zrobić - powiedział sam do siebie. - Niech mi ciotka najpierw zatrudni nauczyciela fechtunku...
Przejrzał się w lustrze. Nie było aż tak źle. Ubranie było szyte jak na miarę. Nawet miecz jako tako do niego pasował. Jedynie nowe buty były trochę niewygodne...
Jako że do wieczora było dużo czasu, wybrał się na spacer... Żeby rozchodzić buty, rzecz jasna...

Idąc w stronę Alei Głównej zastanawiał się, co robią jego dawni towarzysze zabaw. Zabaw dla dużych dzieci... Czy Jean zdobył serce Antoinette? Czy Louis poszedł w ślady swego brata i wyruszył w świat? Czy François i Jacques zrobili swój interes stulecia? Co porabia Charles... Zaciągnął się do straży? A może zrezygnował? I co porabia piękna Crissy... Czy jest szczęśliwa ze swoim brzuchatym kupcem...
Uśmiechnął się szyderczo.
Crissy była piękna i równie trwała w uczuciach, co piórko na wietrze. I całe szczęście, że przypadła komu innemu...

Nogi same zaniosły go w okolice "Misia Kudłacza". Ciekaw był trochę, czy wnętrze bardzo się zmieniło przez te dwa lata... Czy ktoś ze znajomych jeszcze tam przychodzi... Czy pamiętają go jeszcze kelnerzy.... I kelnerki... I czy piękna Madeleine ciągle znajdzie dla niego miłe słowo i uśmiech...
Zatrzymał się widząc wóz zagradzający drogę. Zanim zdążył go obejść pojawiła się staruszka o długich, białych włosach. I zaczęła wyzywać jednego człowieka, bijąc przy okazji drugiego... Na oko niewinnego...
"Chrońcie bogowie przed taką żoną" - pomyślał.
Mając w perspektywie wizytę w teatrze nie zamierzał się mieszać w żadną awanturę. Ominął tarasujący drogę wóz i wkroczył w gościnne niegdyś progi tawerny "Pod misiem kudłaczem".
Awantura za jego plecami rozwijała się w najlepsze...

zbik_zbik 27-03-2008 20:51

„Teatr, teatr… teatr jest oknem otwartym na nierzeczywistość”, w końcu przypomniał sobie to zdanie, zasłyszane gdzieś, kiedyś. To będzie dobre podsumowanie sztuki i powinno zrobić na Liz wrażenie. Właściwie to miał już cały wieczór przemyślany choć wiedział, że i tak wszystko potoczy się jak los zechce, ale jak mawiał Boss: ‘zawsze można mu trochę pomóc się toczyć’.

W końcu wybrał bukiet który go zadowolił, z uśmiechem podziękował kwiaciarce przez chwilkę zatrzymując wzrok na dekolcie. Chciał zagadnąć ale zauważył przechodzącego kulawego mężczyznę w stroju lokaja, oczy się spotkały i obaj patrzyli na siebie. Próbował zobaczyć w nim coś znajomego ale nic nie znalazł. Nie znał tego człowieka. Ale ten wiercił go wzrokiem. Gdy lokaj przeszedł w Machacie się gotowało, nie mógł tego darować, coś było nie tak…

- Koleś… - chciał go zatrzymać i sprowokować bójkę.
- Ty darmozjadzie, gamoniu, łazęgo. - przerwały mu krzyki - Miałeś przestać tu przychodzić, przesiadywać z innymi niedorajdami. Tobie się wydaje, że ja dla przyjemności te pokrzywy zbieram? Masz żreć co ugotuję. – staruszka wydzierała się na jakiegoś obdartusa a biła przy tym innego. Szybko zapomniał o kulawym i zajął się oglądaniem jakże śmiesznego wydarzenia. Nie wiedział co, ale zawsze coś go pchało żeby wtrącić się w takie sytuacje.

Rzucił jeszcze jednego miedziaka kwiaciarce, którego miał i tak jej dać jako napiwek i wziął jedną z lilii. Ruszył w stronę staruszki z uśmiechem.
- Dzień dobry miła pani – powiedział zdejmując kapelusik i kłaniając się najpiękniej jak mógł. Gdy jeszcze był w ukłonie zauważył pobrudzony rękaw koszuli, koniecznie musiał się przebrać. Założył kapelusz z powrotem.
- To dla pani – wręczył jej lilię – mam prośbę, jako że jest pani kobietą doświadczoną a ja właśnie wybrałem bukiet dla innej pięknej dziewczyny, prawie tak pięknej jak pani. Co ewentualnie mógłbym w nim zmienić aby uznała go za wspaniały? Potrzebuję mądrej rady od takiej właśnie osoby jak pani. – rzekł pokazując bukiet.

Cały czas się uśmiechał i myślał jaką tu docinkę skierować w stronę tych dwóch na ławce.
Nagle sobie przypomniał o lokaju, zerknął kątem oka w tamtą stronę ale go nie dostrzegł, ale nawet gdyby tam był to trudno byłoby go zauważyć w gronie gapiów jakie się zebrało.

Sekal 27-03-2008 21:54

Lubił to cholerne miasto. Może przyczyną był fakt, że w żadnym innym tak na prawdę nie był, ale tak czy inaczej - lubił. Tylko ta cholerna Leah! Jak ją już dorwie w swoje łapska to spierze po dupie. Gołej. Tak, to będzie ciekawe! Tymczasem jednak jego wózek toczył się po nierównych drogach portu, zmierzając już w stronę bezpieczniejszych, a raczej opłaconych dzielnic. Bo bezpiecznie to nie było nigdzie, sam dbał o podtrzymanie tego faktu. Oczywiście wszystkim mogło wydawać się inaczej, lecz on, wychowany w najgorszych zaułkach Brionne, wiedział lepiej.

Wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna o zarośniętej mordzie nie był zbyt przyjemnym i zachęcającym widokiem. Ogólnego wrażenia nie polepszał też ciągnięty przez niego zdezelowany wózek, zwykła mała dwukółka, która najwyraźniej służyła mężczyźnie za magazyn i coś w rodzaju domu w jednym. A oczy Petera, błyskające w obie strony uliczki, jasno dawały do zrozumienia, że ten gotów do niego wpakować wszystko, co można chociażby sprzedać za marnego miedziaka. Tutejsi ludzie odsuwali się przezornie od takich jak on, nikt nie chciał prowokować mięśniaka, bowiem to nie tłuszcz wypełniał jego znoszoną koszulinę.

Dotarł wreszcie do celu swojej dotychczasowej podróży i opadł na ławeczkę, poklepując siedzącego mężczyznę po plecach, w przyjaznym geście albo w próbie wytarcia o coś swojej dłońmi co też było wcale możliwe.
-Ładnie grają, hę?
Wyszczerzył się, ukazując żółte, ale mimo wszystko całe zęby. Tacy jak on byli niezniszczalni. Próchnica składała broń, zalana alkoholem i zajedzona jakimś obrzydlistwem.
-Też se zagram, hehe.
Zarechotał cicho i wyciągnął ze spodni ustną harmonijkę, wpierw dobrze ukrywając znaleziony guzik, zdając sobie sprawę, że ten obok to może być kolega po fachu i właścicielem tego skarbu to może długo nie pobyć. Już przykładał instrument do ust, gdy wydarła się na nich jakaś starucha, okładając go drewnianą lagą. Zszokowany Peter zareagował dopiero po dłuższej chwili, odruchowo wyciągając wielką łapę i łapiąc pędzącą ku następnemu uderzeniu laskę. Trzymając ją i ignorując wrzeszczącą i szarpiącą się kobiecinę, znów spojrzał na kompana na ławeczce.
-Te! Weź tej swojej babie, albo matce, powiedz, że nie tego okłada. Bo jak ja ci tak tą lagą trzasnę zaraz!
Splunął na ziemię i wrócił wzrokiem na staruszkę. Blade cholerstwo, wygląda jakby miała za chwilę paść, a szarpała się całkiem nieźle! Ale na chłystka nie trafiła i Peter nawet nie męczył się zbytnio utrzymując ją na dystans. Wstał i mocnym ruchem wyrwał "broń" kobiecinie i łapiąc ją za ramiona przestawił pod "kompana", który udawał, że go tu nie ma.
-Tego tłucz kobieto! On twój.
Uznając, że sam sobie jest tego winien i poniekąd kierowany ciekawością, chwycił nagle babę za cycek. Hm. Wcale nie wydawał się przez to taki wyschnięty. Korzystając z chwili ciszy, jaka zapanowała po jego zachowaniu a także po tym jak jakiś fircykowaty idiota podstawił jej kwiatki pod nos, Peter wzruszył ramionami, oddał kobiecie laskę i znów usiadł na ławce.
-Naprawdę żrecie pokrzywy? Myszy są lepsze. Tylko trzeba upiec i obrać z futra.
Jeszcze raz wzruszył ramionami i pogrzebał sobie między zębami. Wyjął harmonijkę i zaczął sobie grać. Jakby całe zajście w ogóle nie miało miejsca. Peter potrafił być niezwykle opanowaną osobą. Wtedy, gdy nie pił, ale jednak. Teraz musiał się skupić, by wymyślić gdzie opchnąć perłę. Jak ją sprzeda to będzie miał pieniądze, a wtedy będzie mógł kupić nowe ciuchy, umyć się, podymać i uchlać. Zaczynając robić to od końca zapewne skończą mu się pieniądze już przy tej drugiej czynności, ale zawsze coś. Granie pomagało mu się skupić.

Tom Atos 28-03-2008 13:30

Po raz setny oglądał wizytówkę wciąż się zastanawiając kim może być Jan de Veille i dlaczego dostał tą karteczkę po tym jak spłazował tego tłustego de Baries. Czyżby nareszcie znalazł go właściwy człowiek ?
Cóż, nie miało sensu dalej o tym rozmyślać. Trzeba było iść na spotkanie, by się przekonać czy znalazł sojusznika.
Do wieczora jeszcze było daleko i Diego niespiesznie wyprostował i skrzyżował nogi od niechcenia sięgając po kielich z winem. To miejscowe nie było nawet takie złe, ba ... było całkiem dobre, jednak duma nie pozwalała mu uznać je za lepsze niż z okolic jego rodzinnego Bilbali.
Leniwie obserwował toczące się w koło życie. Jak dla niego była to pora poobiedniej siesty. Spokój przerwała mu staruszka okładająca jakiegoś bogu ducha winnego osiłka.
Trzeba przyznać, że ten całkiem zręcznie się obronił i Diego pomimo niezbyt wesołego nastroju uśmiechnął się pod wąsem słysząc jakie to obrane myszy są smaczniejsze od pokrzywy. Na szczęście estalijczyk nigdy nie musiał sprawdzać tego w praktyce.
Uwagę jego przykuł za to pewien młodzieniec noszący się po szlachecku, który zręcznie wyminął tarasujący drogę wóz i wszedł do tawerny „Pod Misiem Kudłaczem”.
Barosso obserwował go uważnie szczególnie zwracając uwagę na broń, którą nosił. Jego oczy zwęziły się złowrogo, gdy sięgał ręką po szerokoskrzydły, czarny kapelusz.
Diego jednym haustem dopił wino i powoli wstał idąc za nieznajomym. Lewą rękę oparł swobodnie na głowicy rapiera.
Wnętrze tawerny sprawiało miłe, przytulne wrażenie, jak większość takich przybytków przy głównej ulicy Brionne. Tu nie było miejsca na speluny i mordownie. Nie w tej dzielnicy. Po sali kręciła się tylko jedna dziewka służebna. Wystarczająco na tę niewielką liczbę gości jaka była w środku. Większość briończyków wolała spędzać czas na świeżym powietrzu.
Diego przywołał ją skinięciem ręki i gdy podeszła zagadnął :
- Hola chica. Nie wiesz przypadkiem jak nazywa się ten gość przy barze? – kiwnął głową w stronę nieznajomego.
- Wiem. – odparła zalotnie dziewczyna zawieszając kokieteryjnie głos i uśmiechając się przymilnie.
Przez moment oczy estalijczyja zabłysnęły gniewem. Spuścił jednak wzrok i wyskubując z rękawa niewidoczne nitki spytał niedbale :
- Niechaj zgadnę ... de Baries ?
Dziewczyna zaśmiała się radośnie. Barosso dałby głowę, że podpijała coś na zapleczu. Większość służby w karczamch Brionne chodziła podchmielona.
- Ależ skąd monsieur. To Jaśniepan Eryk Halsdorf. Nie było go u nas jakiś czas. Ponoć wrócił do swojej ciotki. Biedaczka jest chora i ludzie mówią, że nie za długo pociągnie. Eryk ma dostać jej majątek, ale mówią że wpierw musi się ożenić z ...
- Basta ! –
zawołał niezbyt grzecznie Diego podnosząc rękę, by przerwać słowotok dziewczyny. Dowiedział się więcej niż zamierzał i na więcej nie miał ochoty.
- Gracias seniorita. – dodał znacznie uprzejmiej lekko się kłaniając, by zaraz potem odwrócić się na pięcie i wyjść na zewnątrz.
Bogowie jak on nie cierpiał takich idiotek.
Było wciąż wcześnie, ale Diego miał dosyć bezczynności. Powoli dla zabicia czasu ruszył w dół ulicy w stronę amfiteatru. W ciągu tych paru dni jakie spędził w Brionne zdążył zorientować się, gdzie znajdują się główne atrakcje miasta.

Kerm 28-03-2008 20:28

Eryk przeszedł przez podwórze i stanął na moment w progu otwartych gościnnie drzwi "Kudłaczka". Wyglądało na to, że w nic się tu nie zmieniło. Wnętrze, pamiętające jeszcze księcia Rajmuna Utopionego, ani nie urosło, ani nie zmalało przez te dwa lata. Jak zwykle pod ścianami stało siedem niezbyt dużych stołów, a w środku sali królował większy, przy którym zwykle zbierała się cała kompania, korzystająca z niskich cen i tolerancyjności Michaela.
Jak zawsze o tej porze było tu prawie pusto. Zajęte były tylko dwa stoliki i tylko jedna dziewczyna krzątała się sali.
- Pan Eryk! - radosny pisk wyrwał go z rozmyślań.
- Natalie? - ze zdziwieniem przyjrzał się dziewczynie, której w pierwszej chwili nie rozpoznał.
Podszedł do niej, położył rękę na ramieniu i obrócił w kółko, stale się jej przyglądając.
- Ale ty wyrosłaś, dziewczyno - powiedział, z zaskoczeniem wyraźnie brzmiącym w głosie. - W życiu bym cię nie rozpoznał. Chyba, że po oczach... Jak zawsze pięknych - uśmiechnął się. - Jest Miś?
Dziewczyna się roześmiała.
- Nic się pan nie zmienił. Stale pan gada te miłe głupoty. A Miś gdzieś wyszedł. Alain będzie wiedzieć.
Popchnęła Eryka w stronę baru.
- Muszę dokończyć sprzątania, bo jak Miś wróci i zobaczy bałagan, to będzie zły - mrugnęła łobuzersko.
Eryk odpowiedział uśmiechem i ruszył w stronę niezbyt odległego baru. Nigdy nie słyszał by Miś choćby podniósł głos na kogoś ze swoich ludzi...

- To samo co zawsze? - spytał barman, przywitawszy Eryka tak, jakby od ich ostatniego spotkania upłynęło ledwie kilka godzin.
Zapytany pokręcił głową.
- Sok pomarańczowy z odrobiną lodu - powiedział.
Widząc zdziwiony wzrok barmana uśmiechnął się.
- Ludzie się zmieniają, Alain - powiedział. - Kiedy będzie Miś? - spytał.
Alain wskazał za okno, skąd właśnie dobiegło podwójne uderzenie zegara.
- Jest druga, to za chwilę powinien być. Zaraz zrobię tego drinka...
Czekając na obiecany napój usłyszał nagle swoje nazwisko, padające z ust Natalie. I czyiś męski, mało uprzejmy głos.
Z trudem powstrzymał się, by nie spojrzeć za siebie. Dopiero słysząc, że mężczyzna odchodzi odwrócił się. Ujrzał oddalającego się wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę przyodzianego w wyraźnie "nietutejsze" ubranie. Również wiszący u boku rapier świadczył o obcym pochodzeniu. Mieszkańcy Brionne raczej nie posługiwali się taką bronią...
Gestem przywołał Natalie.
- Kto to był? I czego chciał? - spytał cicho, gdy dziewczyna stanęła tuż przy nim.
- Nigdy go nie widziałam - padła cicha odpowiedź. - To jakiś obcy, z Estalii, sądząc po akcencie. Myślał, że jest pan młodym panem de Baries. A zachowywał się tak, jakbym była głupia, albo wstawiona.
Eryk skinął głową. Sądząc po broni Estalia mogła się zgadzać....
- Hmmm... To ciekawe... Możesz mi go opisać? Nie zdążyłem mu się przyjrzeć...
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę, a potem powiedziała:
- Mniej więcej w Pana wieku, no może trochę starszy, sama nie wiem. Cudzoziemiec, jak Ralf z naprzeciwka. Z Estalii, jak już mówiłam. Ciut niższy. Od pana, nie od Ralpha. Ale również bardzo elegancki. Nie tak przystojny jak panicz Eryk – zachichotała, jakby naprawdę była ciut wstawiona - może przez tę bródkę? Ale szef też ma bródkę, a jest bardzo przystojny, ale to pewnie dlatego, że jest elfem. Chyba nie herbowy, nie widziałam pierścienia, ale rapier to miał drogi, jestem pewna...
Eryk nieco podejrzliwie spojrzał na Natalie.
- Moja droga... Gdybym nie wiedział, że Miś nie pozwala na picie w pracy... - pokręcił głową. - Nic dziwnego, że go nabrałaś. Też bym się założył, że podebrałaś Alain'owi coś z jego specjałów... - Pokręcił głową z uznaniem. - Jesteś coraz lepsza...
Natalie zrobiła skromną minkę, ale nie zdążyła nic powiedzieć.
- Eryk? - ciepły kobiecy głos dobiegł od strony drzwi. - Eryk! - Radość zmieszana ze zdziwieniem dźwięczała w ciepłym alcie.
- Madeleine! - zawołał wesoło Eryk, przenosząc wzrok na wysoką brunetkę, idącą w szybko w jego stronę. - Co ty tu robisz?
Chwycił ją w ramiona, uniósł i obrócił dokoła. Potem postawił i ucałował w oba policzki.
- Byłem pewien - kontynuował - że wyszłaś za jednego ze swych licznych wielbicieli i brylujesz na dworze...
Madeleine spojrzała na niego oczami śmiertelnie ranionej sarny.
- Przecież wiesz - wyszeptała pełnym cierpienia głosem - że w mym sercu jest miejsce tylko dla ciebie...
Eryk uśmiechnął się.
- Teraz już wiem, od kogo ten diabełek - wskazał głową Natalie - uczy się swoich sztuczek. Obie jesteście warte każdych pieniędzy.
Dziewczyny roześmiały się wesoło.
- Może tak usiądziemy? Klientów na razie nie ma zbyt wielu, a przynajmniej opowiecie mi, co się działo w czasie mej nieobecności... Przychodzi tu jeszcze ktoś z dawnej kompanii? Jak Jean? Co porabia Louis? A François i Jacques? I inni...
- Alain - zwrócił się do barmana - jeszcze dwa razy to samo...
Usiedli przy stoliku stojącym tuż przy barze. Natalie pokręciła głową.
- Ledwo pana zabrakło, panie Eryku, wszystko się rozpadło. Od czasu do czasu któryś tu wpada, ale to już nie to samo...
- Jean poślubił Monique, siostrę Antoinette - powiedziała Madeleine.
- A Antoinette wyszła za Louisa - wtrąciła Natalie - który oczywiście zrezygnował wyruszenia w świat.
Eryk zrobił odpowiednio zdziwioną minę. Jeśli dobrze pamiętał, Antoinette i Louis, szczerze się nie znosili...
- François i Jacques wzięli do spółki Pierre'a i rozwijają jakiś super interes. Ale co oni robią? - Madeleine pokręciła głową. - Nie mam pojęcia... To nie na mój kobiecy rozum.
- Tak, tak - przytaknęła jej Natalie. - To zbyt skomplikowane...
Eryk z trudem stłumił uśmiech. Obie należały do najbardziej sprytnych i inteligentnych osób, jakie znał.
- Ach tak... - pokiwał ze zrozumieniem głową. - Moje biedactwa - dodał ze współczuciem. Za co zarobił kopniaka w kostkę od Madeleine i szturchańca od Natalie.
- Charles zaciągnął się do marynarki - oznajmiła Madeleine. - Uznał, ze życie w straży jest zbyt nudne.
- Anthony został bardem. Jak Miś - powiedziała Natalie. - I poprosił Madeleine o rękę.
Madeleine zarumieniła się nagle.
Eryk spojrzał na nią z uśmiechem.
- Gratuluję - powiedział. - Kiedy ślub? - spytał. - I co wam kupić na prezent?
- Ta głupia jeszcze nie powiedziała "Tak" - wyrwała się Natalie. - Przepraszam - dodała po ułamku sekundy widząc, jak Madeleine patrzy na nią z wyrzutem.
- A propos ślubu... - powiedział Eryk, zmieniając nieco temat. - Słyszałem - spojrzał z zaciekawioną miną na Natalie - że ponoć mam się żenić. Może jeszcze się dowiem, z kim?
Dźwięczny śmiech Natalie wypełnił całą salę, aż goście obrócili się w ich stronę. Dziewczyna zasłoniła dłonią usta, ale radość ciągle jeszcze tańczyła w jej oczach.
- Pan tego nie wie, panie Eryku? - spytała zaskoczona. - Podobno, ale to tylko plotki - podkreśliła - ma pan się żenić z panią de Chanier, Wdową po panu de Chanier.
Eryk skrzywił się.
- A ile latek liczy ta wdowa? - spytał.
Natalie pokiwała ze współczuciem głową.
- To staruszka - stwierdziła. - Ma już ponad czterdzieści lat...
- Nie bądź głupia, Natalie - wtrąciła się Madeleine. - Jesteś jeszcze młoda koza. Ledwo skończyłaś szesnaście lat i każdy, kto przekroczył dwudziestkę według ciebie stoi już nad grobem. Nawet ja.
Eryk przygryzł wargi, by się nie roześmiać. Słowa Madeleine były naprawdę zabawne.
Madeleine kontynuowała:
- Jest po trzydziestce. Bezdzietna.
"To wcale nie było wesołe. Może trzeba by z ciotką porozmawiać. Jeśli rzeczywiście miała takie plany, to może jeszcze dałoby się jej to wyperswadować..." - pomyślał.
- A jest chociaż ładna? - spytał.
- Z pewnością nie tak ładna, jak Crissy, z której urodą nikt nie może się równać - powiedziała nieco złośliwie Madeleine.
Eryk spojrzał na nią nieco zaskoczony. Widać musiał się dać wtedy Madeleine we znaki, skoro teraz wypominała mu błędy młodości.
"Aż taki byłem okropny?" - mówió jego spojrzenie.
Madeleine tylko pokiwała głową.
- Przepraszam - powiedział. - Nie zdawałem sobie sprawy...
- Co to za spisek? Ja też tu jestem... - powiedziała z pretensją Natalie.
Madeleine machnęła na nią ręką.
- Może chociaż jej majątek zlekceważy liczne wady - zapytał żartobliwie Eryk.
- Jej mąż miał winnicę pod miastem - wtrącił się Alain, dotychczas w milczeniu przysłuchujący się ich rozmowie. - Robią tam niezłe czerwone wino. Mamy kilka butelek...
- Ona sama mieszka w domu syna jej męża - dodała Natalie. - No... Pasierba...
- Była drugą żoną pana de Chanier - dorzuciła Madeleine. - znacznie od niego młodszą.
"A pasierb chce się pozbyć niepotrzebnego balastu" - przemknęło przez głowę Eryka.
- A cóż to za niebieski ptaszek zawraca głowy moim panienkom? - zabrzmiał od progu dźwięczny głos.
Eryk spojrzał w stronę wejścia. W progu stał wysoki elf, którego szczupła twarz ozdobiona była artystyczną bródką.
- Miś - zawołał Eryk, zrywając się od stołu.

Pan Łukasz 29-03-2008 16:42

Pappo Pian
 
Lando sunęło gładko po briońskim bruku zgrabnie amortyzując wszelkie nierówności. Halfilng siedzący na koźle wyraźnie łowił w powietrzu zapachy miasta. Rumiana twarz promieniała, gdy do szeroko rozwartych nozdrzy docierały zapachy pyszot i marszczyła, gdy z południowego wschodu docierał zapach rybackiego portu zmieszany z dusznym zapachem bagien.

Na rufie wozu załadowano trzy dopasowane wielkością kufry. Ułożono je jeden na drugim i sprawiały wrażenie zamocowanych na stałe. Nic nie trzymało ich w żaden widoczny sposób. Na dachu zamocowano zapasowe koło i dwie zapasowe ośki. Cały wóz pokryty był równą, grubą na palec warstwą kurzu, a na wysokich burtach i ożebrowanej podłodze widać było niezliczone plamy po przejechanych kiedyś kałużach.

Niziołek zatrzymał wóz przed bramą z ciekawością zerkając na ukrytą w podwórzu karczmę. Sięgnął po niedokończonego precla i starannie zawinął go w płótno. Po chwili schował ciastko pod ławeczkę wozu, oblizał palce i zszedł po drabince na bruk. Dłońmi zaczesał ognistorude, niesforne włosy, poprawił długie bokobrody i podszedł do burty wozu.

- Proszę dziewczyny – jesteśmy prawie na miejscu. – powiedział otwierając drzwi do kabiny. Pierwsza pojawiła się wielka stupięćdziesięciofuntowa czarno-szara kudłata bestia. Pies, bo to chyba był pies, zeskoczył zwinnie i minął niziołka wyraźnie dokądś zmierzając. Mierzący nieco ponad cztery stopy Pappo górował nad psim łbem tylko dzięki wyjątkowo obfitej czuprynie.

PEWNE


Niziołek zignorował kislevskiego owczarka wciąż wpatrując się we wnętrze kabiny. Stanął szeroko na nogach, lekko pochylił się do przodu. Wtedy z głębi wozu wystrzelił pocisk. Drugi pies był niski i mocno zbudowany. Bezpośrednio z wozu wyskoczył na hallinga, który z najwyższym trudem zdołał go utrzymać na rękach. Pies przez chwilę wił się z radości liżąc właściciela po twarzy, po czym wyrwał się i runął za swym większym kompanem.

GORLIWE


Oba psy zmierzały w kierunku ławeczki, przy której trwała kuriozalna awantura. Kudłaty owczarek zaraz po dotarciu na miejsce wkroczył między babcię i okładanego mężczyznę. Ogon miał spuszczony, uszy położone po sobie, a w paszczy, pomiędzy dwucalowymi kłami, energicznie pracował, różowy jak szynka, język. Pies lizał powietrze, wiercił się i kulił zerkając na starowinkę. Po chwili dobiegł do niego mniejszy z psów i dołączył do tego dziwnego tańca. Przemykał pod nogami większego towarzysza również usiłując polizać staruszkę.

- Na chudą dupę czwartej córki hrabiego Schlissenberga, co to ma znaczyć? – Pappo szeroko otworzył zielone oczy i podparł się rękoma pod boki – Tego jeszcze nie było. Uważaj na nie, mogą kogoś zabić, rozszarpać, pogryźć, zjeść, tak mówił. A te co? Na widok awantury zabierają się do lizania. Muszę zacząć je karmić surowym mięsem. Z krwią. – gadał sam do siebie. Odwrócił się do wozu, zdjął z kozła wiaderko i duży skórzany bukłak. Powąchał zawartość naczynia, po czym przelał ją do wiadra, które zostawił obok wozu.

- Pewne! Gorliwe! Do mnie! – zawołał w kierunku suk i odwrócił się w stronę bramy. – Blin! Racuch! Zaczekajcie tu śliczne koniki, to nie potrwa długo.

Pewien posłuszeństwa swoich podopiecznych Pappo ruszył bramą w kierunku „Misia Kudłacza” i nie widział jak starowinka kończy incydent z psami. Gdzieś pomiędzy kwiatuszkami, złapaniem za cycek, a wyrwaniem jej z rąk drąga wyszeptała do zwierząt:
– Idźcie do swego piana. - a te posłusznie odwróciły się i potruchtały za przewodnikiem.

- Dzieciaki! Chcecie zarobić srebrnika? Napójcie mi koniki, a nie poskąpię. Wiaderko stoi przy wozie, tylko poczekajcie, aż się suka napije - Pappo usadowił się przy stoliku, z którego wyraźnie widział wóz i nadbiegającą już Pewne. Gorliwe została jeszcze pijąc łapczywie wodę.
- Aaa. I nie dotykajcie niczego z wozu, bo suki się wtedy denerwują – ponownie zwrócił się do trójki bawiących się dzieci – dwóch chłopców i dziewczynki. Najstarsze z dzieci miało może 11 lat. Najmłodszy chłopiec nie miał ręki.
- Wiaderko można wziąć śmiało, wszak stoi obok wozu. – uśmiechnął się wręczając jednorękiemu chłopcu pusty bukłak - Proszę też o napełnienie bukłaka. Poza tym, że zapłacę będę też niezmiernie wdzięczny. Jestem Pappo Pian.

- Poproszę dzbanek czerwonego domowego z wodą, naleśnik ze szpinakiem i serem, pstrąga w sosie z trawą cytrynową, krem z dyni i lody malinowe. Na cycki Esmeraldy! Skąd macie lody w taką pogodę? – Pappo dopiero teraz uniósł wzrok znad menu spoglądając na obsługującą go dziewczynę – Aaa i prosiłbym o pośpiech, bo od rana nie wyprzęgałem Blina i Racucha i pewnie są już solidnie wkurzeni.

zbik_zbik 29-03-2008 22:52

Babuszka zignorowała Machata, choć lilie przyjęła, zdenerwowało go to, jak mogła mu nie pomóc skoro zwrócił się do niej w tak miły i uprzejmy sposób. Dalej starała się bić tych brudasów.
- Ignorancja to ciemność umysłu – powiedział z oburzeniem – przy czym jest to ciemność bez księżyca i gwiazd. – myślał że ją tym urazi ale gdzie tam… dalej zajęta była swoim.

Odwrócił się i wtedy dostrzegł kulawego. Ten dalej wwiercał się weń wzrokiem. Ruszył wprost pewnym krokiem i pewny był że zaraz mu przywali i od stresuje się. Będąc tuż przed nim zamachnął się i … przypomniał sobie że trzyma w ręce bukiet. Z tłumu wyłoniło się dwóch strażników miejskich. „No to kwiatki mnie uratowały.
- No co tu się dzieje – odezwał się jeden ze strażników do Machata jakby nie widział kłótni za nim.
- A nic, kwiaty dziewczynie kupiłem, jak myślicie, spodobają się?
- Przeszukaj go – ozięble rozkazał wyraźnie starszy stopniem młodszemu.

Strażnik obmacał go całego, sprawdził kieszenie w spodniach a nawet rękawy. Przejrzał nawet większe kwiaty w bukiecie… nie znalazł nic prócz pieniędzy i kluczy. Nie zajrzał jedynie do kapelusza w którym to, za podszewkę wciśnięty był mały pakuneczek „Brońskiego snu”, tak na wszelki wypadek gdyby nadarzyła się okazja. Nic nie znajdując odeszli a i lokaj gdzieś zniknął.

Machat już rozumiał, straż urządziła sobie swego rodzaju polowanie. Od tej pory będzie musiał być całkiem czysty. Nie może dać się złapać w żadnym wypadku.
Ruszył w stronę karczmy „Siedem pokus”. Musiał się przebrać i szybko pójść do chatki nad rzeką po Liz.

Hellian 01-04-2008 09:57

Diego
Wyszedłeś z karczmy. Przy wozie niziołka kręciły się dzieci. Nie dane im jednak było zaspokoić ciekawości i zajrzeć do środka pojazdu, bo owczarek czujnie krążył wokół. Ale sama Gorliwe interesowała dzieci równie mocno jak wóz. W końcu chłopiec bez ręki pierwszy odważył się pogłaskać bestię, na co pies... zmrużył z rozkoszy oczy. Niemniej więcej odważnych nie było.
Jak każdego z tych kilku dni w mieście poszedłeś na drugą stronę rzeki. Tam, gdzie mieszkał August de Baries. Dom rodziny de Barries nie równał się z rezydencjami Alei Książęcej, ale i tak robił wrażenie. Dwupiętrowy, dwuskrzydłowy, ze stajniami i domkiem służby, z ogrodem w bretońskim stylu. Wiedziałeś, że z tyłu za żywopłotem jest w okalającym posiadłość murze dziura, ale przeciskanie się miedzy krzaczorami nie licowało z Twoją godnością, Jeszcze. Bo "godność jest wprost proporcjonalna do cierpliwości. A cierpliwość do posiadanej gotówki. - Sam to wymyśliłem? Czy kogoś cytuję?"
Irytował Cię fakt, że nie znasz twarzy swego wroga. Trudniej nienawidzić kogoś takiego. Natomiast dwukrotnie widziałeś karocę i mimo, że aksamitna kotara w jej oknie ani drgnęła, wiedziałeś kto był w środku. Ale nie po to tu przyjechałeś, nie dla wykradzionych spojrzeń i zapachu mimozy. Ciebie przywiodła potrzeba zemsty.
Znowu wydawało ci się, ze firanka w oknie na piętrze się poruszyła. "Cisnąć w okno kamieniem?" Takie myśli w ogóle nie powinny przychodzić Ci do głowy. Zdecydowanie czas zradykalizować kroki.
Wobec czego udałeś się do łaźni by odświeżyć się przed wieczorem.
Amfiteatry w Brionne były dwa. Już zdążyłeś się potknąć o symetryczność miasta: dwa rynki, dwa parki, dwa cmentarze. Ale przypuszczałeś, że chodzi o ten na prawobrzeżu. Tam miało się odbyć przedstawienie.
Zjawiłeś się punktualnie. Do amfiteatru zewsząd ściągali ludzie. Ty bezbłędnie skierowałeś swe kroki w stronę stojących nieco z boku trzech mężczyzn. Bo choć nie wiesz dlaczego, nie byłeś zaskoczony, że go rozpoznałeś - Augusta de Baries.
Niechęć między nieznajomymi a Twoim wrogiem była wyraźnie zauważalna.
- Pan wybaczy. To nie czas i miejsce na tę rozmowę – młody briończyk zwracał się tylko do jednego z mężczyzn, głos mu drżał – Wracam do rodziny.
Wysoki, przystojny arystokrata
patrzył w Twoim kierunku
- Nie tak szybko Auguście –odezwał się tonem nienawykłym do sprzeciwu – Chciałem Ci kogoś przedstawić.
"Danie podane na tacy"

Pappo
Nie zawiodły Cię instynkty. Zjadłeś znakomity posiłek, a właściwie przekąseczkę. Tajemnica zimnych lodów nie dawała ci spokoju, ale postanowiłeś rozwiązać ją później i nie przeszkadzać obsługującemu Cię dziewczęciu w flircie z młodym szlachcicem.
Gdy wyszedłeś z karczmy okazało się że Gorliwe oddaliła się samowolnie od wozu. To nie było typowe zachowanie. Dwukrotnie musiałeś zagwizdać by w końcu wyłoniła się zza zakrętu.
Powolutku jechałeś przez Brionne. Na moście ruch odbywał się w ślimaczym tempie. Razem z innymi obserwowałeś zamieszanie na nabrzeżu w porcie, gdzie spławiający drzewo flisacy wyławiali jakieś ciało z wody. Na szczęście stąd niewiele było widać. Choć parę osób najwidoczniej miało w tej materii odmienne od Ciebie zdanie, a zaaferowany chłop, ewidentnie nie miastowy, zawracając zaprzężony w osła wóz, jeszcze dodatkowo zablokował drogę. Przez olbrzymi korek, który to spowodowało przedarło się dopiero kilku szlachciców w czerwono-złotych mundurach. Za nimi udało Ci się w końcu powoli ruszyć.
Po kolejnych dwudziestu minutach stanąłeś pod „Piańskimi progami”. Karczma i dom wujostwa obok skąpane były w słońcu. Wszedłeś do środka z okrzykiem „Niech Esmeralda Błogosławi tej karczmie i jej właścicielom”. I zatrzymałeś się w progu zaskoczony. Nie było gości, a na środku izby ciocia Seia płakała głaszcząc inną szlochającą niziołkę.
- Pappo, synku – ciotka podbiegła do Ciebie i uścisnęła mocno. - Jak dobrze, że już jesteś.
– Nie przejmuj się nami. Już nam lepiej.
- Faktycznie obie jak na komendę wyciągnęły białe krochmalone chustki, w które wysmarkały się donośnie.
- Zamknięte bo wieczorem popremierowa impreza Jabell, a martwimy się trochę bo zniknęła córka Fuksji. – wyjaśniła Ci ciotka - Kojarzysz Fuksję? Prawda? To córka siostry żony mego brata Sama, płynęli z nami po Reiku kilka lat temu...Ale ciotka nie rozgadała się na dobre, choć wiedziałeś, że potrafiła. Zamiast tego razem z Fuksją wprawiły w ruch cały dom. Także wkrótce wszystko zaczęło wyglądać, tak jak oczekiwałeś . Dostałeś przytulny pokój z wielkim łożem i kominkiem, ciepłą kąpiel, zajęto się Twoimi końmi, a z kuchni zaczęły dobiegać cudne zapachy.

Peter
Całkiem jędrna wydała Ci się pierś staruszki. Ale gdy, na Randala, zareagowała zalotnym uśmiechem, a Ty przez chwile miałeś ochotę też się uśmiechnąć, pomyślałeś, że może jednak najpierw burdel, potem inne przyjemności.
- Przecież nie będę starucha biła, bo mi zejdzie – odpowiedziała na Twoją propozycję zmiany celu uderzeń – głos też miała przyjemny, jak się nie darła.
40-letni staruch chyba nie usłyszał tego niespodziewanego przejawu troski swojej, hmm...partnerki?, bo oddalał się właśnie pośpiesznie.
Spojrzałeś groźnie na kilku gapiów, którzy najwyraźniej nie kupili biletów na wieczorny spektakl i próbowali bawić się za darmo na tym improwizowanym przedstawieniu. Podziałało. Gawiedź rozeszła się szukając innej rozrywki. Teraz obgadywano wóz niziołka i strażników przeszukujących fircyka z kwiatami.
Nie przepadałeś za gwardią miejską ruszyłeś więc w stronę dzielnicy kupieckiej.
Krążyłeś wąskimi uliczkami, bo idąc prosto do celu za dużo można przegapić. Miasto żyło intensywnie, czego nie można powiedzieć o wszystkich jego mieszkańcach. Na przykład o wyławianej właśnie z rzeki dziewczynie. Młoda, niezbyt ładna, niezbyt bogata sądząc po przyodziewku. Pchnięta raz mieczem. I z pierścionkami na dłoniach. Cóż, te dostaną się strażnikom.
Szedłeś dalej. W uliczce prowadzącej do Rynku Małego znalazłeś całkiem niezły nóż i kapelusz, no może śpiący obok nich facet, znalazł je pierwszy, ale nie budziłeś go żeby zapytać. Nachylałeś się właśnie by znaleźć niezłe buty, Twój rozmiar, kiedy z hukiem przywitał Cię znajomy. Zalany facet wstał i nie zwracając na was uwagi ruszył przed siebie.
- Ha, Peter – znajomy zagaił inteligentnie, a Ty myślałeś jak bardzo tego trutnia nie lubisz i co byś mu zrobił, gdyby nie był co najmniej tak duży jak Ty. – Słyszałem, coś, co pewnie chciałbyś usłyszeć... – wyraźnie zaczął negocjacje

Machat
Białowłosa wzięła od Ciebie lilię i może nawet uzyskałbyś jakiś efekt, ale okładany mięśniak w tym samym czasie chwycił ją za cycek i tego pojedynczy kwiatek nie mógł przebić.
W czasie incydentu ze strażnikami kulawy zniknął Ci z oczu.
Pomyślałeś, że w teatrze może nadarzyć się okazja upłynnienia większej ilości towaru. Kusił Cię dodatkowy zarobek, w sumie plotka wymieniała parę szlacheckich nazwisk uzależnionych od Briońskiego snu. Gdyby kupowali bezpośrednio od Ciebie...
Liza wyglądała wspaniale. Dobrze się czułeś idąc z nią pod rękę do amfiteatru. Wyszliście trochę wcześniej, by nacieszyć się swoim towarzystwem. Chciałeś zabłysnąć jakimś wyśmienitym żartem, ale wyszedł wam spacer w ciszy i była to cisza bardzo przyjemna.
Już pod samym teatrem ustawiła się kupa żebraków węsząc tu dzisiaj dobry zarobek. Liza wysupłała miedziaki z sakiewki. Chciałeś ją powstrzymać, ale co miałeś powiedzieć? "Przestań, to nie żaden weteran, ślini się bo za dużo ćpa i pije, wiem, bo kupuje od Twego wuja i żebyś dziewczyno widziała jak mieszka, nie na darmo ma ksywę Książę." Spacer w milczeniu to dobre rozwiązanie.
Niedaleko wejścia do amfiteatru, głównego, bo kupiłeś naprawdę drogie bilety, zobaczyłeś jednego z potencjalnych, wymarzonych klientów. Oktawian de Maurissaut wysiadał z powozu i szedł w stronę Jana de Veille – książęcego szampierza.

Eryk
Miło było rozmawiać z dziewczętami, jeszcze milej pogadać z Misiem. Niestety z nowych rzeczy o wdowie de Chenier dowiedziałeś się jedynie, że ma na imię Julia. Do rozwiązania nurtującej Cię zagadki zostało tylko kilka godzin.

Wieczorem punktualnie stawiłeś się w rezydencji. Służący wprowadził Cię do salonu. Czekałeś uzbrojony w cierpliwość i niezmierzone pokłady dobrego wychowania. Ale po 30 minutach zacząłeś wątpić w dobre wychowanie narzuconej towarzyszki. Z trudem powstrzymałeś się od ruszania bibelotów poustawianych na pólkach i kominku. W końcu pani de Chenier pojawiła się.
- Mam nadzieję, że nie spodziewa się Pan spędzić ze mną wieczoru – zaczęła bez ogródek – Pana ciotka to niezwykle uparta osoba i świetnie udaje głuchą, och proszę się nie oburzać, że nazywam rzeczy po imieniu – przerwała domniemaną próbę protestu - więc postanowiłam rozmówić się z Panem. Niezależnie od tego co pani Dambasle wspólnie z moim pasierbem knuje, ja w tym nie będę uczestniczyć.
- Proszę – wręczyła Ci dwa bilety do teatru – niech Pan zabierze kogoś w swoim wieku.- Miłego wieczoru – odwróciła się jeszcze w drzwiach - i niech Pan już idzie.
Miałeś niesympatyczne uczucie deja vu. Drugi raz dzisiaj kobieta zmusiła Cię do wysłuchania monologu i nie pozwoliła zareagować.

Tom Atos 01-04-2008 15:30

W pierwszej chwili, gdy zdał sobie sprawę, że o parę kroków od niego znajduje się August poczuł przypływ gniewu tak wielki, że mało brakowało ... bardzo mało brakowało, by rzucił się na mężczyznę z gołym rapierem chcąc bez ostrzeżenia przeszyć jego czarne serce.
Jednak zimna stal rękojeści, którą ujął w dłoń przywróciła mu rozsądek. Pogładził niemal czule broń prostując palce. To byłoby zbyt pochopne i nierozsądne, by mścić się w tak gwałtowny sposób. Wszak zemsta, o czym dobrze wiedział, najlepiej smakowała na zimno.
Gdzieś to słyszał, czy wpadł na to sam ? To nie było ważne. Ważne było właściwe dobranie słów.
Podszedł niespiesznie do trzech mężczyzn i skłonił się lekko wysokiemu arystokracie nie spuszczając wzroku. Zawdzięczał mu to spotkanie i Diego chciał mu pokazać, że to docenia.
- Senior pozwól, że złożę Ci swoje uszanowanie.
Podobny ukłon złożył drugiemu nieznajomemu.
- Pozdrawiam również Ciebie Senior. Pozwól, że się przedstawię. Jestem
Diego Manuel Barosso.

Wyprostował się dumnie spoglądając z góry na de Baries, by sprawdzić jakie wrażenie wywarło na nim wypowiedziane nazwisko. Estalijczykowi zdało się, że szlachcic zbladł. Choć może to była jedynie gra świateł.
- A zatem Tyś hombre jest August de Baries ? – spytał głosem tak bezbarwnym jak to było możliwe. - Byłem strasznie ciekaw jak wyglądasz, bo słyszałem żeś podobny do zająca. Muszę jednak przyznać, że z wyglądu go nie przypominasz. Może więc charakter masz podobny ? To by nie dziwiło, bo wszyscy de Baries jakich spotkałem, byli nadzwyczaj lękliwi. Aż dziw, że jesteście szlachtą. Powiedz mi hombre, czy to prawda, że kupiliście szlachectwo ? Słyszałem, że Wasze żony i córki, były bardzo miłe dla innych muchachos. I choć nie byli oni zbyt hojni, to było ich tak wielu, że uskładaliście spory majątek. Dalej zarabiacie w ten sposób ? – spytał ze zwodniczą uprzejmością.
- Milczysz ? Odpowiesz mi, czy odkicasz zajączku ?
Diego wyciągnął rękę tuż przed nos Augusta, jakby chciał go nakarmić niewidzialnym liściem sałaty i pocierając kciukiem o palec wskazujący powiedział niezbyt głośno.
- Truś, truś. – próbował się uśmiechnąć, jednak tłumiony gniew wykrzywił mu twarz w parodii uśmiechu.
Stał ciężar ciała rozkładając tak, by szybko móc zrobić krok do tyłu. Potrzebował dystansu, by wyciągnąć broń.
Sądził, że już wystarczająco obraził i ośmieszył Augusta.
Jeśli zaś nie obmyślał już kolejną rundę obelg. Pomimo prób uśmiechu i spokojnych ruchów, w jego oczach czaiła się dzika furia, która tylko czekała by się wyzwolić. Diego nie miał zamiaru bawić się w pojedynek do rozbrojenia, czy pierwszej krwi. To nie miało nic wspólnego z profesjonalnym starciem. Jedynie śmierć Augusta mogła ugasić jego gniew. Przynajmniej w to wierzył w tej chwili.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:57.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172