Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-03-2008, 11:27   #1
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Brionne (warhammer)

Brionne


Dramatis personae:

Rodzina panująca
Jaques de Compte - książę
Marguerite de Compte – jego żona
Anna de Compte – ich jedyne dziecko
Christophe de Compte-Gribeleux – daleki kuzyn

Szlachta
Robert Monpellier – pierwszy minister, wytwórca win
Maxim Monpellier – rozpustnik
Isidore Monpellier – panna na wydaniu
Albert von Meiden – arystokrata
Roland Dupont – książęcy szampierz
Arielle Dupont – jego żona
Jan de Veille – książęcy szampierz
Daniel Zurara – książęcy szampierz
Sophie Fontanelle – księżna
Serge Dubois - arystokrata
Ivone Dubois – jego córka
Maurice Lamadon - arystokrata
Henri Lafayette – zamożny szlachcic, właściciel banku
Innocenty de Rastignac – uczony arystokrata, rektor Akademii Magiczno-Teologicznej
rodzina de Baries – dobra szlachta
Charles de Simon – hrabia
Tantal de Simon – piekność
Touronne Gireaux – dowódca Gwardii Miejskiej, szlachcic

Kapłani
Mondrian – arcymag
Zamorin II – Patriarcha, najwyższy kapłan Mananna w Brionne, elf
Suzanne Leyette – arcykapłanka Shalyi
Leyette – nazwisko nadawane briońskim sierotom, wychowankom przytułku prowadzonego przez kapłanki
Mathilde La Boulle – kapłanka Vereny
Carolle Cremon – kapłanka Myrmidii

Mieszczaństwo
Henri Lacroix – burmistrz
Michelle Lacroix – jego żona
Dominique Lacroix – ich córka
Sebastain Lacroix – syn
Jan Hammot – rajca
Paolo Ravalotti – rajca
Louis Bonderoix – rajca
Bertholde Cremon – rajca
Robert Forges – zarządca Portu Głównego z ramienia Gildii Morskiej
Vincent Squilachi – zarządca Portu Rzecznego z ramienia G. Lądowej


Instytucje

Gwardia Książęca – elitarna, szlachecka, purpurowo-złota ozdoba dworu
Szampierze Książęcy – od wieków trzech
Gwardia Miejska – czyli straż
Pożarnicy

Magistrat miejski – burmistrz i rajcy
Bank Krasnoludzki – w dzielnicy kupieckiej
Bank Lefevre – w dzielnicy szlacheckiej

Gildia Kupców Morskich
Briońska Gildia Kupców Wód Śródlądowych – zwana Lądową
Briońskie Towarzystwo Geograficzne

Port Główny
Port Rzeczny

Akademia Magiczno-Teologiczna

Prolog

To była piękna noc. Konstelacje jasno świeciły na niebie, a oba księżyce prezentowały pełne oblicza. W taką noc wieszczki przepowiadają książętom przyszłość i próbują ukryć to, co widzą za wyraźnie. W taką noc zakochane pary ryzykują ujawnieniem swoich sekretów, bo nie potrafią przerwać chwil szczęścia. W taką noc zawodzą plany kradzieży, przemytu, morderstwa, przeszkadza w tym blask gwiazd.
Tak być powinno.

Na wąskiej, mokrej uliczce końskie kopyta wydawały cichy, nieprzyjemny odgłos. Trzej mężczyźni mijali zabite deskami magazyny i rozpadające się domostwa. Poza nimi nie widać było żywego ducha. Krążyli w cichych uliczkach kiepskiej dzielnicy niczym drapieżne ptaki. A dzielnica odpowiadała im nadnaturalną ciszą. Zatrzymali się przed jednym z magazynów. Nie rozmawiali ze sobą. Na znak przywódcy jeden z mężczyzn zszedł z konia i obszedł budynek.
- Fabienne, to Ty? – z budynku wyłoniła się dziewczyna. Nie miała 20 lat. W ręku trzymała lampę, której światło było właściwie zbędne tak jasnej nocy. Ale dzięki niemu doskonale widoczna była twarz zielonookiej, ślicznej dziewczyny ubranej w dzienną sukienkę lecz z włosami splecionymi do snu w grzeczny warkocz. Nieskazitelną cerę szpecił jedynie gojący się na prawym policzku siniak.
- Fabienne? – powtórzyła, mimo, że musiała już dostrzec sylwetki na koniach. W jej glosie brzmiała jeszcze irracjonalna nadzieja.
- Och, ma cherie. Przykro mi, Fabienne już nie przyjdzie. Ale za mną też na pewno się stęskniłaś – nie wydawało się by młody mężczyzna oczekiwał odpowiedzi - Wyjechałaś tak bez pożegnania? Zraniłaś mnie. – kontynuował – Źle Ci było ze mną? Za mało prezentów? Starczyło powiedzieć.
Mężczyzna zeskoczył z konia. Dziewczyna upuściła lampę i wpadła do wnętrza zrujnowanego budynku. Wprost na drugiego z mężczyzn.
Mężczyzna o szlachetnym wyglądzie, ten, który mówił do dziewczyny powolnym ruchem ściągnął z dłoni piękne białe rękawiczki i wszedł do budynku.
- Nie uciekaj – jego głos był pozbawiony namiętności – Już za późno. Niestety zawiodłem się na Tobie.
Rozległ się odgłos uderzenia i przeraźliwy krzyk dziewczyny.

***********************


Eryk Halsdorf, młody szlachcic o perspektywach stojących pod znakiem zapytania zatrzymał się przed domem Gwenn Dombasle, swojej ciotki.

Eryk
Służba u Roderica może nie należała do najlżejszych, ale dobrze na Ciebie wpłynęła. Kiedy jechałeś miastem uśmiechały się do Ciebie dziewczęta, a straż przy bramie wjazdowej nawet Cię nie zatrzymywała.
Dom ciotki stał na obrzeżach najlepszej dzielnicy miasta. Już na tyle blisko rzeki, że piwnice regularnie zalewała woda lecz na tyle daleko od mostu, że dało się zdrzemnąć i za dnia. Tak, miejsce to miało swoje wady. Wszystkie izby wydawały się mroczne, służba wiecznie obrażona, a pościel pachniała grzybem i pleśnią. Nie, nie żałowałeś, że posłuchałeś wezwania chorej krewnej. Twój żal był bardziej subtelny, dotyczył nadziei, które się jeszcze nie wykluły i marzeń, które nie zostały wypowiedziane na głos.

Zapukałeś do drzwi. Otworzył Ci stary majordomus.
- Panicz Eryk – wydał Ci się nadzwyczaj ożywiony – jak dobrze. Pani Gwenn Pana oczekuje.Nie dane Ci było przebrać się i umyć. Thomas wprowadził Cię prosto do salonu.
Pokój był taki jakim go zapamiętałeś, zakurzony i wilgotny. Stare meble nadal prosiły o renowację, choć sama miękkość foteli zapisała się w Twojej pamięci bardzo przyjemnie. Okna zasłonięte kotarami nie wpuszczały do środka słońca. Ogień z kominka oświetlał przykrytą pledem ciotkę.
- No siadaj żeż – powiedziała – Stoisz jak ten kloc. - po raz nie wiadomo który zdziwiłeś się jak mało pani Gwenn przypomina Twoją drogą matkę.
- Słyszałeś, że choruję. To nic takiego – suchy kaszel zaprzeczał tym słowom – Mimo to spisałam swą ostatnią wolę. Kochałam swoją siostrę.
Zmarszczyłeś brwi.
- Kocham moją siostrę - poprawiła się Gwenn – Ale ten nicpoń Wasz ojciec...Był Waszym ojcem. I tego nie jestem w stanie zmienić. – Pani Dombasle rozkasłała się znowu – Musisz mi udowodnić synu, że wdałeś się w rodzinę Creuss, w porządną bretońską szlachtę.
- Przebierz się i wykąp. – zatrzymała wzrok na siostrzeńcu - Wciąż czuć Cię koniem. Chcę byś wieczorem towarzyszył wdowie de Chenier. To siostra Arielle Dupont więc sam rozumiesz.
-Thomas odprowadź panicza do pokojów – zawołała nim zdążyłeś wyznać, że nie rozumiesz nic a nic.

***

Umyty i przebrany poszedłeś na spacer. Nogi same Cię poniosły na Aleję Główną. Tam w tawernie „Pod misiem kudłaczem” w upojnym zapachu cytrynowego drzewa, przy dźwiękach elfiej lutni, spędziłeś chwile, których od dawna nie wspominałeś. Zdradzieckie nogi.

Bramę tarasował halfling na wozie zaprzężonym w dwa konie. Chciałeś go ominąć gdy zaczęła się awantura.

************************


Peter, groźnie wyglądający mężczyzna w nieokreślonym wieku, wolny i bez zobowiązań, za to z wózkiem możliwości, wygrzewał się w wiosennym słońcu.

Peter
Cieszyłeś się swobodą od dwóch tygodni. Pierwszego dnia skorzystałeś z nowych koneksji i odwiedziłeś znajomego znajomego w „Małej Rosette”. Rozmowy o interesach poszły Ci zadziwiająco dobrze. Uzgodniłeś wysokość „podatku” i, co tu ukrywać, poczułeś się bezpiecznie.
Och, pozostało parę problemów. Nadal byłeś mężczyzna z dwukółką, to odstręczało poważnych klientów. Trzeba było ponownie przemyśleć sprawę ubrania, i w ogóle zainwestować trochę grosza, a tego nie miałeś.
Ale była wiosna. Słońce grzało i znowu mogłeś robić co chcesz. Lubiłeś to swoje miasto. Piękne dziewczyny, zapachy świeżego pieczywa i gdzie się nie obejrzeć jakiś grajek. Flety, grzebienie, mandoliny. Cudaczna kakofonia dźwięków co dzień prowadziła Cię na Aleję Główną. Zatrzymywałeś się na skrzyżowaniu z Kresową. Tu zawsze słyszało się kilka melodii na raz. Zacząłeś się już witać z obdartym facetem w średnim wieku, w spodniach o jednej nogawce. Jego, podobnie jak Ciebie, bawiły te absurdalne koncerty. Wspólnie zawładnęliście wygodną ławeczką. Obok ładnej dziewczyny sprzedającej kwiaty.
Wózek z dobytkiem stał po Twojej prawej stronie. Oparłeś głowę o deski budynku za plecami i wyciągnąłeś z kieszeni ostatnie znalezisko, guzik - oprawioną w platynę perłę. Akurat miejsce gdzie ją znalazłeś, okolice starego portu nie były zbyt przyjemne i nie miałeś pozwolenia na działanie w tamtym okręgu, ale postanowiłeś obejść całe miasto. W końcu w ciągu ostatnich miesięcy mogło coś się pozmieniać. I opłacało się. Chociaż miałeś teraz problem. "Komu to odsprzedać? A może zachować" - przyszło Ci nagle do głowy - "może odnajdę Leah?"
Pochwyciłeś spojrzenie obdartusa-melomana. Szybko schowałeś perłę do kieszeni.
I wtedy dopadła Was ona. Staruszka o pergaminowej skórze i długich białych włosach. Przychodziła tu już wcześniej zawsze mamrocząc coś pod adresem obdartusa, który udawał, że jej nie widzi. Posypały się razy drewnianą laską. Dziwnym trafem w Ciebie, nie w siedzącego obok.
- Ty darmozjadzie, gamoniu, łazęgo. Miałeś przestać tu przychodzić, przesiadywać z innymi niedorajdami. Tobie się wydaje, że ja dla przyjemności te pokrzywy zbieram? Masz żreć co ugotuję.
Nie przestawała Cię okładać.

************************


Machat, zwany Spryciarzem, przystojniak i zawadiaka wybierał kwiaty dla dziewczyny. Właśnie umoczył rękawy białej koszuli w kielichach lilii i ich złoty pył osadzał się na dotąd czystym ubraniu.

Machat
Liza uparła się na to wieczorne przedstawienie. Tobie teatr był raczej obojętny, ale chciałeś jej zrobić przyjemność. No i zawsze to okazja, żeby się elegancko ubrać.
Miałeś z tą Lizą kłopot. Z jednej strony dziewczyna niczego sobie. Smukła i zgrabna o zadziwiająco drobnych dłoniach i stopach, jakby ją dobrze ubrać wyglądałaby jak szlachcianka. I zawsze się uśmiechała. Potrafiła rozładować napięcie jednym słowem, rozchmurzyć ponurego Bossa. Ale wiedziałeś, że nie zdaje sobie sprawy czym trudnią się jej wujowie, ani co Ty robisz. Liza pomagała Edwardowi i Zofii w domu, a wolny czas poświęcała sierotom z przytułku. To była grzeczna dziewczyna, chyba zbyt grzeczna dla Ciebie.
Ale skoro teatr to i kwiaty, w końcu wybrałeś bukiet, który spełniał twoje oczekiwania. Kwiaciarka o ponętnym dekolcie przyjęła miedziaki.
Obok Ciebie przeszedł mężczyzna w lokajskim uniformie, utykał na jedna nogę. Wasze oczy się spotkały. Przysiągłbyś, że go nie znasz, ale wpatrywał się w Ciebie tak uporczywie, że odczułeś ochotę, żeby mu przyłożyć.
- Koleś – zacząłeś.
I wtedy rozdarła się kobieta. Staruszka o pergaminowej skórze i długich białych włosach. Posypały się razy drewnianą laską. Dziwnym trafem nie w mężczyznę na którego krzyczała, a w siedzącego obok.
- Ty darmozjadzie, gamoniu, łazęgo. Miałeś przestać tu przychodzić, przesiadywać z innymi niedorajdami. Tobie się wydaje, że ja dla przyjemności te pokrzywy zbieram? Masz żreć co ugotuję.
Nie przestawała okładać tego drugiego.

*************************


Diego Manuel Barosso w milczeniu przyglądał się rękojeści swego rapiera. Pozwolił by znów opanowały go ponure myśli. Był pewien, że jest na to skazany; na wieczorną głupią nadzieję, że zemsta przyniesienie ukojenie, i poranki z zimnym gazpacho, które jednak nie gasiło ognia w sercu.

Diego
Siedziałeś w karczmie „ U Ralpha”. A właściwie przed nią. Stoliki bezczelnie kradły powierzchnię Alei Głównej, podobnie jak stoliki „Myszy polnej” tuż obok i tawerny „ Bez nazwy” na przeciwko. Ale, na ulicy i tak zmieściłyby się dwa wozy, choć może nie te z szerokimi osiami.
Piąty dzień z rzędu jadłeś w tym samym miejscu. Nie bez znaczenia był fakt, że tu serwowowano gazpacho i paellę, a Ralph z szyldu był naprawdę Raphaelo Henrique Albenizem i liczył Estalijczykom połowę taniej.
Raczyłeś się czerwonym winem, te dla odmiany wybierałeś miejscowe, zresztą Ralph, nie sprowadzał estalijskiego.
Miętosiłeś w palcach wizytówkę, którą dostałeś wczorajszego wieczoru, nim straż pognała Cię z Parku Książęcego, gdzie szarpałeś się z Julienem de Baries, zażywnym jegomościem po 40-tce, który, ten fakt, powoli do Ciebie docierał, mógł nie być wcale krewnym Augusta.
No właśnie wizytówka. Pachniała męskimi perfumami, co wydawało Ci się lekką przesadą Z przodu wytłoczono nazwisko: Jan de Veille, z tyłu już odręcznie napisano dzisiejszą datę, wieczorną godzinę i miejsce: amfiteatr.
Na przeciwko, między bramą a tawerną, może dwunastoletni wyrostek wygrywał na grzebieniu skoczną melodię. Wtedy widok grajka zasłonił Ci wóz zaprzężony w dwa konie.
Ale nie zdążyłeś się mu przyjrzeć, gdyż pojawiła się ona. Staruszka o pergaminowej skórze i długich białych włosach. Przychodziła tu już wcześniej zawsze mamrocząc coś pod adresem obdartusa, który udawał, że jej nie widzi. Posypały się razy drewnianą laską. Dziwnym trafem nie w mężczyznę w półportkach, ale w jego sąsiada.
- Ty darmozjadzie, gamoniu, łazęgo. Miałeś przestać tu przychodzić, przesiadywać z innymi niedorajdami. Tobie się wydaję, że ja dla przyjemności te pokrzywy zbieram? Masz żreć co ugotuję.


************************


Pappo Pian z uśmiechem wjeżdżał do miasta. Cieszył się , że zaraz zobaczy kuzynów. Cieszył się na kuchnię ciotki Seii i fajkę wuja Harteriona. A że był dobrze wychowanym młodym halflingiem i nie chciał z niecierpliwości, w oczekiwaniu na naleśniki, podskakiwać w fotelu, gdzieś za bramą postanowił zatrzymać się w karczmie, by zaspokoić pierwszy głód.

Pappo
- Prrr – zatrzymałeś koniki przed straganem z pieczywem. Karczma karczmą, ale te precelki wyglądały bosko. Dostałeś tuzin owinięty w kawałek czystego płótna.
Rozglądałeś się ciekawie. Nie był to Altdorf. Wjechałeś Bramą Wschodnią od razu w Aleję Główną. Była ona szeroka i brukowana, i równała się z arteriami stolicy Imperium, ale wiedziałeś, że to najszersza ulica Brionne. Domy miały i po trzy piętra, ale wiele z nich przechylało się na jedną stronę. Drewniane schody prowadziły na balkony ciągnące się na całą długość budynków, najwyraźniej z nich wchodziło się do mieszkań. Budynki nie miały więc klatek. Od razu znać było nieobecność w mieście krasnoludzkiej Gildii Inżynierów. Ale podobały Ci się karczmy i briończycy oddający się rozkoszom jedzenia wzdłuż całej ulicy. Minąłeś niedomytych mężczyzn krojących kozikiem ser, który pachniał lepiej, niż owczy półtorak, specjalność „Piańskich Progów”. Tak, zażyjesz tu paru przyjemności.
Na drzwiach dużego zielarskiego sklepu przyklejono plakat.

Już Dziś
w amfiteatrze po siódmym dzwonie
zespół
Commedie Brionnese
w
Niewiernej narzeczonej
Jabell Pian


Twój niezawodny nos, wyłowił następny znakomity zapach. Zatrzymałeś wóz przed szeroką bramą, prowadzącą na dziedziniec ustawionych w czworobok kamienic. Z daleka widziałeś jeden stolik, pod obsypanym kwieciem drzewem owocowym.
I wtedy coś nieokreślonego odwróciło Twoją uwagę. Nieco zdezorientowany rozejrzałeś się wokół. Zza zakrętu wyłoniła się staruszka o pergaminowej skórze i długich białych włosach. Uśmiechnęła się zadziwiająco młodzieńczo i mrugnęła do Ciebie.
Po czym zaczęła okładać drewniana laską siedzącego na ławce mężczyznę. Wrzeszcząc do drugiego.
- Ty darmozjadzie, gamoniu, łazęgo. Miałeś przestać tu przychodzić, przesiadywać z innymi niedorajdami. Tobie się wydaje, że ja dla przyjemności te pokrzywy zbieram? Masz żreć co ugotuję.
Nie zaprzestawała miarowych uderzeń drągiem. Nawet się nie zasapała.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 28-03-2008 o 19:33. Powód: kursywa i literówki
Hellian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172