Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-09-2008, 12:09   #1
 
Van der Vill's Avatar
 
Reputacja: 1 Van der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumny
S-same łłłłł...łobuzy!

Middenheim w parę miesięcy po wojnie powoli odżywało. Zniszczenia, szczególnie w biedniejszych dzielnicach miasta i licznych przyległych wsiach, były widoczne aż nazbyt. Każdy miał kogo opłakiwać, a przez miasto przetoczyła się fala samobójstw. Miało się wrażenie, że tylko najwyższe warstwy społeczne nie poniosły dotkliwej straty; szlachta wciąż miała się dobrze, a ich włości prędko odbudowano. Po chwilowej zmianie ustroju do władzy powróciły stare organy: Rada Kupiecka zaczęła powracać do prac nad opodatkowaniem z większą zapamiętałością, niż kiedykolwiek. Wśród prostego ludu dało się usłyszeć najróżniejsze plotki i bajki, jedna dziwniejsza od drugiej. Najazd Archona poczynił straty zarówno materialne, jak i moralne.

Jedną z wielu legend, jakimi gawędziarze raczyli zebranych przy ognisku, były dokonania Małego Szwadronu, jednej z najstarszych kompanii najemniczych w Middenlandzie. Ich zasługi z pola bitwy były nieocenione, przez co cieszyli się oni ogromnym szacunkiem plebsu. Mowa była o niesamowitych zdolnościach bitewnych członków Szwadronu, przez które miotali oni w powietrzu całe regimenty zastępów wroga. Tak po prawdzie, kompania na czas wojny została wielokrotnie powiększona – ochotnicy znajdowali się w każdej z wiosek i miast – by stała się bardziej skutecznym oddziałem.

Wielu słyszało, że siły Szwadronu uszczupliły się w czasie wojny. I chociaż żaden chłop by w to nie uwierzył, bardziej doinformowanym wiadomo było, że słynna kompania uległa niemal całkowitemu rozbiciu. Jej resztki zostały zdziesiątkowane po raz wtóry, kiedy – wracając do Middenheim, by złożyć w końcu służbę państwu i wracać do prywatnych interesów – natrafiła na jedną z wrogich grup najemników. Na czas wojny wszelkie zwady szły w niepamięć, jednak wystarczyło parę tygodni, by sobie o nich przypomniano. Do wielmoży Miasta Środka dotarł w końcu sam wódz Małego Szwadronu, ostatecznie się odmeldowując.



Pozostałości kompanii ulokowały się tu, w małej gospodzie „Zadarta sukienka”, w której niegdyś trzymaliby tylko jeńców. Starzy weterani ogrzewali ręce przy dogasającym ogniu i już od paru miesięcy liczyli na decyzję Rotmistrza, co do rozwiązania Szwadronu. Ich łupy wojenne się nie uchowały, a w przynależność do grupy bohaterów nikt nie chciał wierzyć. Wielu zdezerterowało, ale tych paru, których zostało, było prawdziwą esencją ich starego ducha. Mały Szwadron był dla nich rodziną, od dwu, dwunastu czy dwudziestu lat. Każdy z nich czuł głęboką więź z innymi i ufał im bez granic. W Szwadronie każdy znalazł swoje miejsce.

Wy czuliście to samo. Niemal każdy z was, nie ważne, jak dużo czasu spędził z innymi, wiedział, że są to ludzie godni zaufania. Nawet mimo tego, że znaliście się tylko z widzenia, oddalibyście za siebie życie. Takie były reguły, które zagościły twardo w waszych sercach. Jeśli tylko byłaby to inna okazja, zamienilibyście ze sobą tysiąc słów. Teraz jednak, w czasie smuty i pogorzeliska, siedzieliście ponurzy i milczący, każdy zajęty własnymi sprawami.

Sigryd von Holssender

Było żałosne, że wykazując się w bitwach przez cały czas trwania wojny, rzucałeś się w największe kupy wrogów i nie poniosłeś niemal żadnych obrażeń – byłeś za to pewien, że Zakon byłby z ciebie niezwykle dumny – a w niecały miesiąc po wszystkim, w drodze powrotnej do Middenheim, spotkało cię to. Oczy otworzyłeś ledwo trzy dni wcześniej, budząc się z potworną migreną. Gdy tylko przypomniałeś sobie ten ogromny topór, lecący w twoją stronę i paskudny trzask niszczonych kości, zacząłeś macać się po głowie. Bolała. Na bogów – bolała jak nigdy! Mimo to, cieszyłeś się z bólu. Znaczyło to, że żyjesz. Obok ciebie, na szafce, leżał twój topór, błyskocząc jak wykle. Nie pozwolono nikomu skraść twoich rzeczy. Mimo to, z hełmu pozostała tylko pogięta blacha, a piękny niegdyś napierśnik był pogięty i powyginany w wielu miejscach. W kiedyś pokaźnej sakwie pozostały tylko liche miedziaki.
Rotmistrz i oficerowie prędko wyjaśnili ci sytuację. W wyniku ostatniej bitwy Szwadronu straciłeś przytomność na miesiące, a zyskałeś pokaźną bliznę, gdzieś między swoimi ciemnymi lokami. Mały Szwadron uległ całkowitej rozsypce. Było ich teraz ośmiu czy dziewięciu. Nikt nie powiadomił twojej rodziny, co wynikało chyba z osobliwych animozji Rotmistrza.
Ten człowiek był dziwaczny. Był genialnym strategiem i ojcem dla wszystkich w kompanii, ale miał swoje zasady, których zupełnie nie rozumiałeś. Na przykład, nie zadawał się ze szlachtą, jeśli naprawdę nie był przymuszony do tego siłą. Pamiętasz, gdy przybyłeś do Szwadronu na początku wojny. Byłeś pewien, że obejmiesz nad nim dowództwo, jednak Rotmistrz miał to gdzieś i był gotów sprowadzić cię do stopnia zwykłego szeregowca. Gdyby nie to, że wykazałeś się znajomością taktyki, nie przyjąłby cię w szeregi swoich doradców chyba nigdy. Przez ten czas jednak, mimo iż był on obcesowy i denerwujący, nauczyłeś się szanować starego dowódcę.
Trzy dni po swoim przebudzeniu lekarz oświadczył, że mięśnie rozruszały się już na tyle, że możesz wyjść spoza gospody. Zszedłeś na dół i zasiadłeś przed śniadaniem, obserwując resztę niegdyś słynnej kompanii najemniczej.
Przy ognisku siedziało paru starych łomotników, których kojarzyłeś z widzenia. Obok nich, lecz w maleńkim oddaleniu, przycupnęła kobieta – walcząca kobieta! – która przedstawiła ci się kiedyś jak Alexandra Abendroth. Nawet teraz jej widok wywołał twoje oburzenie. Nie miałeś pojęcia, dlaczego ktokolwiek pozwolił wałczyć tak kruchej istocie, jaką jest dama. W kącie gospody siedział stary ochlapus, człowiek, którego w głębi serca lubiłeś, lecz otwarcie mogłeś tylko nim pogardzać. Nosił jakieś krótkie, prostackie imię. Przy innym stole siedział jeden z oficerów, rozmawiający z młodą dziewczyną. Co do tej, też nie wiedziałeś, dlaczego ciągnęliście ją za sobą na wojnę. Mimo to, dusza opiekuna kazała każdemu z oficerów dbać o nią, tak jak i ty robiłeś to, gdy mogłeś.
Zabrałeś się do jedzenia marnej jakości gulaszu. W myślach już układałeś plan, co do kolejnego posunięcia, byłeś jednak pewien, że Rotmistrz sprzeciwi ci się, a będzie chciał postawić na swoim. Tęskniłeś za rodziną, martwiło cię też, co może pomyśleć sobie Zakon. Mimo to, choć trudno było się do tego przyznać, najbardziej obawiałeś się o kompanów ze Szwadronu. Stali się kimś więcej, niż towarzyszem broni.

[[ Wyposażenie:
Tarcza, sztylet, zestaw obozowy, pełna zbroja płytowa, ubranie podróżne, ubranie szlacheckie najlepszej jakości, płaszcz ze skóry dzikiego kota, miecz, Płomienny Topór, sakwa o zawartości równoważnej trzem złotym koronom. Reszta ekwipunku została pochłonięta przez wojnę, a koń padł podczas ostatniej bitwy, zaś stamtąd zmykaliście jak najprędzej – szczęście, że ciebie udało się ewakuować.
Hełmu nie zdołasz już użyć, a zbroja nie jest w najlepszym stanie – PZ na każdą część ciała spada o 1 ]]


Alexandra Abendroth

Wojna. Nigdy się nie zmienia. Teraz też – z niezachwianą pewnością przyniosła swoje żniwo. Nigdy nie byłaś kimś w rodzaju duszy towarzystwa, dlatego i teraz siedziałaś w lekkim oddaleniu od reszty… od bandy największych zabijaków i najlepszych przyjaciół, jakich zdarzyło ci się spotkać.
Dopiero niedawno wróciłaś do „Zadartej sukienki”. Miałaś parę ważnych spraw, które trzeba było załatwić. Gdy opowiadałaś o planach Rotmistrzowi, nie patrzył na ciebie zbyt przychylnie. Zapewne podejrzewał dezercję. Był za to całkiem zaskoczony, gdy wróciłaś. Nie miałaś opuszczać szeregów Szwadronu, nawet, jeśli została was tylko dziesiątka. Coś mówiło ci, że lepiej będzie zostać przy tych ludziach.
Odrywając się od opowieści starych żołnierzy przy ognisku, rozejrzałaś się po sali. Ze schodów schodził właśnie młody rycerz Pantery. Nazywał się Zygfryd czy Sigismund, nie pamiętałaś tego dokładnie. Zadufany w sobie paniczyk, wciąż czepiał się tego, że posługujesz się bronią. Paskudny szowinista. Spojrzałaś w lewo. Tam z kolei siedziała ta mała, Abri. Kiedyś mówiła ci, ja tu się znalazła, nie obchodziło cię to jednak. Mała była jednym ze spoiw grupy – młodsi mężczyźni się nią interesowali, starsi nie mogli oprzeć jej urokowi i obdarzali ojcowską opieką. Nawet teraz rozmawiała zapiekle z którymś z facetów z wyższą rangą. Doprawdy, było w niej więcej kobiety, niż sama przypuszczała. Nie zauważyłaś jednak, by dała się komukolwiek zbałamucić. Z charakterystycznych osób, w ciemnym rogu siedział jeszcze stary Bugg z nieodłącznym przyjacielem – flaszeczką, która zdawała się nie mieć dna.
Do diabła. Przeczesałaś włosy. Tu było po prostu zbyt smutno i ponuro. Miałaś szczerą nadzieję, że Rotmistrz powie dziś coś ciekawego. Miał w końcu podjąć decyzję, czy pozostajecie w tej grupie, czy rozdzielacie się i każdy idzie we własną stronę. Ciekawe, co na co też mógł wpaść w końcu stary wyjadacz

[[ Wyposażenie:
Ubranie najlepszej jakości, płótno na opatrunki, szabla; sztylet; nóż do rzucania, kusza samopowtarzalna (magazynek na 6 bełtów) i amunicja w pojemniku przy pasie (6 bełtów w zapasie), garota, drewniana pałka, reszta bzdur, związanych z ubiorem, sakiewka z równowartością pięciu złotych koron. Reszta rzeczy mogłaby być zbytnim obciążeniem albo ich przydatność upłynęła podczas wojny. ]]



Abri

Rozmowa z przystojnym oficerem, Arturem Valgeirem, pozwoliła ci na chwilę zapomnieć o wydarzeniach ostatnich miesięcy. W życiu nie spodziewałaś się, że tyle może cię czekać, gdy przystąpisz do najemniczej kompanii. Znalazłaś tu rodzinę – drugą rodzinę, zupełnie tak, ja niegdyś w gronie cyrkowców. Rotmistrz był dla ciebie bardzo uprzejmy, zupełnie tak samo, ja niemal każdy mężczyzna. Było to dziwaczne, bo zwykle faceci nie potrafią zachowywać się w ten sposób i to tak długo. Właśnie dlatego postanowiłaś tu zostać.
Nigdy nie przyszłoby ci do głowy, że już niedługo wybuchnie wojna i większość osób z twojej nowej rodziny zostanie pogrzebana w milczącym smutku; że będziesz patrzeć w ich niewidzące oczy i nie zdołasz utrzymać w dłoniach łopaty (czego, na szczęście, nikt nie poczytał za coś złego).
Minęło parę miesięcy i jakoś sobie z tym radzisz. W głębi ducha nieco się boisz, że niedługo wszystko się skończy. To właśnie dziś dowódca, Rotmistrz, ma powiedzieć coś ważnego. Nie jesteś pewna, o co chodzi. Strach i wątpliwości topisz w przyjemnej rozmowie i kubeczku ciepłego, delikatnego wina, który zachowano specjalnie dla ciebie.
Spoglądasz czasami po sali. Tym razem w oczy rzucił ci się przystojny, choć wyglądający na obolałego, bogato ubrany chłopak, niewiele starszy od ciebie. Z niesmakiem jadł gulasz, krzywiąc się przy tej czynności. Twój wzrok zbiegł trochę na bok, gdy podniósł głowę i też się rozejrzał. Przy ognisku siedziała grupa ostatnich żyjących członków Szwadronu. Paru z nich uśmiechnęło się do ciebie szczerbato. Obok wpatrywała się w ogień ta straszna kobieta, Alexandra. Kiedyś chciałaś się z nią zaprzyjaźnić – w końcu byłyście tu jedynymi dziewczynami – ale nic z tego nie wyszło. Patrząc na nią, myślisz, że to właściwie dobrze. Jest bardzo niepokojąca. Gdzieś w kącie siedział też stary dziadek, który zwykle chodził z butelką. Mógł mieć zarówno czterdzieści, jak i sto lat.
Westchnęłaś i wróciłaś do rozmowy. Czekanie na Rotmistrza przedłużało się.

[[ Wyposażenie:
Ubranie, słodycze, sześć noży do rzucania, wytrychy, przedmioty codziennego użytku, ubranie na zmianę, sakwa z równowartością trzech złotych koron, skórzany kaftan i skórzane nogawice. Tylko tyle udało ci się zgromadzić podczas podróżowania ze Szwadronem.
Dodatkowo, +3 PO. Jako młoda dziewczyna trafiłaś w końcu na wojnę. Wiążą się z tym jakieś przeżycia. ]]



Bugg

Łyknąłeś porządnie z butelki. We wszystkie diabły! Było wyśmienite, przepyszne i cholernie mocne. Cokolwiek to nie było.
Nie pamiętasz dlaczego, bimber z tej butelki niemal nigdy się nie kończył. Albo po prostu uzupełniałeś go po pijanemu. Czy człowiek może wpaść w taki nawyk? Lać bez końca, a potem tego nie pamiętać? W sumie to ciekawy problem. Zacząłeś się nad nim zastanawiać, gdy twój spokój naruszyły inne wspomnienia.
Kiedyś… kiedyś było inaczej. Zacząłeś czkać. Kiedyś tu było wiele więcej osób. Rozejrzałeś się po sali. Było ich tylko paru. No, plus pan Wielki Rycerz. I Twarda Dziwka. No i Mała, gadająca ze mamucim, Valgeirem. Czknąłeś. A tak, prawda. Niedawno was zdziesiątkowali. Żal było tych, co zginęli. Postanowiłeś za nich wypić.
Życie stawało się coraz smutniejsze. Człowiek miał kogoś, przy kim czuł się dobrze, chociażby chwilkę, a tu – jebut! – już ich nie ma. Człowiek przywiązuje się do kogoś, a zaraz go traci. Miałbyś okropną ochotę przejechać po gębie nahajką każdemu z tych sukinsynów, którzy rozbili was do tego stopnia. Człowiek nawet nie ma z kim gadać, dlatego siedzi samotny w takiej dużej sali. Cóż począć, trzeba pic. I mieć tylko nadzieję, że stary Rotmistrz wpadnie na jakieś zajęcie dla nich.
Łyknąłeś z butelki.

[[ Wyposażenie:
mikstura lecznicza, płaszcz z kapturem, kij, plecak, krzemień, ciemne stare ubranie, nóż, sakiewka z ziołami, mieszek na monety z zawartością równą jednej sztuce złota, naszyjnik z kości, trzcinowy kapelusz, flaszka z wódką. To absolutnie wszystko, czego trzeba ci do życia. ]]

Po chwili schody zaskrzypiały. Na dole pojawił się również Rotmistrz, stary dziadek z posturą pokaźnego niedźwiedzia. Smutnym wzrokiem rozejrzał się po sali. Wszyscy z kolei zwrócili na niego oczy. Dowódca odchrząknął i zaczął mocnym głosem.

- Witajcie. Tak, hem, witajcie. Ja wiecie, przez ostatnie dni radziłem się każdego, kto mógł powiedzieć mi coś mądrego, co począć ze sprawą Szwadronu. I, jak zwykle, gdy radzę się innych, gówno mi to dało. Mimo to, w samotności udało mi się uwić parę dróg, którymi możemy teraz pójść. Zdecydowałem, że wszystko zależeć będzie od was.

Ludzie obejrzeli się po sobie. Towarzystwo zaszemrało, na co Rotmistrz uniósł dłoń.

- Myślę, że sami poradzicie sobie z tym problemem najlepiej. Powiedzcie mi teraz... tylko pamiętajcie, co niesie za sobą każda decyzja... czy chcecie, by Szwadron nadal istniał czy raczej uważacie, że powinienem go rozwiązać? Kto jest za przetrwaniem?

Parę osób nieśmiało uniosło dłonie. Rotmistrz ponuro wodził po twarzy każdego z was swoim przeszywającym spojrzeniem.
 

Ostatnio edytowane przez Van der Vill : 23-09-2008 o 08:30.
Van der Vill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172